Dla was. Ostatni rozdział.
Nie rozpaczajcie jednak.
Ta opowieść skończy się wraz z epilogiem.
_____
Dzień mijał w napięciu i niezręcznej ciszy. To był jeden z najbardziej niepokojących dni jakie przyszło mi w hotelu wytrzymać, bo Tom trzymał się na dystans. Nigdy przedtem tak się ode mnie nie odsunął. Był nerwowy, ale dalej o mnie dbał. Kiedy tak krążył myślałam, żeby po prostu mu powiedzieć. Wyznać, że w panice go okłamałam i sprostować fakty. Wciąż jednak nie wiedziałam, czy chcę to wszystko wyjaśniać. Unosił ton, czego wcześniej nie robił i jest zdenerwowany. Nie znałam go od tej strony, a więc pojawia się pytanie jak bardzo źle może być i czy znając prawdę chciałabym wiązać z nim swoją przyszłość i dzielić się problemami. Co jeśli zacznie sam stwarzać kolejne? Ba! Na pewno zacząłby stwarzać kolejne. Jeśli przyjąłby, że dziecko jest jego, zapewne domagałby się praw do decydowania o nim. Albo i nie. Myślę, jednak, że należy przyjąć najgorszą możliwą opcję, bo wtedy oszczędzę sobie najwięcej stresu. Pojawiał mi się w głowie cały diagram konsekwencji każdego z wyborów. Nie powiem mu, więc pobędzie zły, rozejdziemy się, a ja na spokojnie to wszystko przemyślę, najwyżej nie odbierając od niego telefonów, albo mu powiem i on może zechce decydować, zakocha się w dziecku, które może nie być jego, w dziecku, które nie wiem czy ja chcę zatrzymać. Albo się wścieknie zupełnie, bo może ma jakąś mroczną stronę. Westchnęłam cicho. Spędzałam dzień w łóżku. Nie czułam się najlepiej i dużo spałam. Wtulając się w poduszkę pomyślałam o swojej mamie. Skonstruowałam gigantyczną wiadomość do niej. Czy jestem beznadziejna, że przekazuję jej tak ważne rzeczy, jak wiadomość o ciąży przez SMS? Zapewne. Rozpisałam jej wszystkie swoje wątpliwości, każdego z trzech panów, opisując wszystko dokładnie. Pewne było, że jak odczyta, to może dostać małego zawału, poczuje się mną zawiedziona, zacznie sobie zadawać pytania pod tytułem „gdzie popełniłam błąd?”, ale wiedziałam też, że jej mogę w pełni ufać i co by się nie działo, to ona jest osobą, która może mi pomóc.
*
Spałem do popołudnia. Nigdy wcześniej mi się to nie przytrafiło. Zdarzało mi się zaspać i wstać o dziewiątej, czy dziesiątej, ale nie popołudniu. Powód był całkiem prosty. Dobrze mi się z nią rozmawiało, a oglądanie wspólnej przeszłości, własnego życia jakie się już kiedyś miało, jest niezmiernie fascynujące. Kto nie wsiadł by w rollercoaster prowadzący przez czas i wyjaśniający skąd brało się każde z deja vu? Myślę, że każdy skorzystałby z okazji, choćby z samej ciekawości. Obudziłem się tylko dlatego, że Raja upomniała mnie, że dzwoni mi telefon. Kiedy otworzyłem oczy, w pokoju rzeczywiście rozchodził się irytujący, natrętny dźwięk. Spojrzałem na wyświetlacz. Szef policji. Właśnie się rozłączył i zobaczyłem dwa nieodebrane połączenia i dwa maile. To może oznaczać jedno. Kłopoty. Już chciałem sprawdzić maila, kiedy na ekranie ponownie pokazał się numer szefa. Odebrałem. Od razu usłyszałem czerstwy, nieprzyjemny głos, wrogim tonem. Był wściekły.
— Morgan, co ty sobie wyobrażasz?! Pozjadałeś wszystkie zmysły? Już całkiem ci na mózg siadło? Za co ty dostajesz pieniądze?! Za jakieś żartobliwe raporty? Czy za rzeczywiste bawienie się szklanymi kulami, co? Nie wiem co ty sobie wyobrażasz człowieku, ale to są jakieś jaja! Jaja sobie ze mnie robisz! Zmarnowałeś czas nas wszystkich, mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny — facet wręcz krzyczał. Wściekłość z niego kipiała. — To jest po prostu nie do przyjęcia, no nie do przyjęcia — mamrotał pod nosem. — Za kogo ty się uważasz, co? Za detektywa?! Za detektywa?! — powtarzał. — Odpowiedz mi do cholery — krzyknął w słuchawkę. Milczałem. Wyrzuty sumienia, ale i złość uderzyła mnie jak pięścią w twarz. Może rzeczywiście marnowałem czas, ale jednocześnie ten raport był prawdziwy. Po prostu prawdziwy.
— Przepraszam — powiedziałem, zaciskając powieki i szczęki. Nie łatwo mi to przyszło, bo to ja tutaj miałem rację, ale też wiedziałem jak ten raport mógł zostać przyjęty.
— Ty mnie nie przepraszaj, tylko pożegnaj się z robotą. Zaraz się reszta o tym dowie, zobaczą jaki jesteś niekompetentny i twoja reputacja pójdzie w las. Ty stroisz sobie ze mnie żarty, to ja zadbam, żeby twoja kariera na tym raporcie się skończyła. Ponownie to powiem, że mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny. I pakuj się. Jutro otwieramy drzwi i sobie jeszcze porozmawiamy — wycedził i się rozłączył. Mnie opadły ręce. A więc stracę pracę? To nie jest możliwe. Mam ludzi, którzy będą mogli się kłócić o moją opinię, niezależnie jak inni spróbują mnie złamać. Nie może być aż tak źle. Powtarzałem sobie w myśli, że „nie może być aż tak źle” do momentu, aż zacząłem sam sobie w to wierzyć. Głęboki wdech i wydech dla uspokojenia i poszedłem do łazienki się pozbierać. Kiedy wstałem z łóżka poczułem cały ten balast, nerwy, poczucie winy, niepewność, złość i wszystko inne co czułem, ciężko zalegające na moich barkach. Poczułem się trzy razy cięższy i trzy razy bardziej zmęczony. Wchodząc do łazienki najpierw spojrzałem sobie w twarz. Zmarszczki mi się chyba pogłębiły. Wyglądałem nieco blado. Patrzyłem sobie w oczy i zacząłem zadawać sobie te same pytania, które usłyszałem przez telefon. Co ty sobie Negan wyobrażałeś? Co ty, stary idioto narobiłeś? Czy ty się nazywasz detektywem?
Po prysznicu spakowałem te kilka swoich rzeczy i zszedłem na dół żeby coś zjeść. Rozmyślałem nad tym, że powinienem wszystkim powiedzieć o tym, że jutro stąd wyjdą. Powinienem ich o tym powiadomić. Zapewne by się ucieszyli i poczuli niesamowitą ulgę. Ale tak zupełnie szczerze, to jeśli mam stracić pracę, to czy jest to teraz istotne jak spędzę to popołudnie i wieczór? Mogę powiedzieć, że się zatrułem i chorowałem. Spojrzałem na swój talerz z jedzeniem. To zapewne mogłoby przejść. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. A prawda jest taka, że jeśli wszyscy nie dowiedzą się dzisiaj, to dowiedzą się jutro rano i będą mieć najlepszą niespodziankę. Siedziałem, powoli jedząc. Poddawałem się? Chyba tak. Może. Jeśli skreślą mnie z pracy detektywa, to zawsze jeszcze jest opcja powrotu na uniwersytet. Mógłbym znów wykładać. Patrzyłem tępo, zapatrzony przed siebie. Jest jedna osoba, której o otwarciu drzwi na pewno muszę powiedzieć.
*
Był przy mnie cały czas. Nie wychodził nawet po jedzenie, ale zamawiał nam je do pokoju. Zachęcał mnie do jedzenia. Nie miałem ochoty, ale nie chciałem się kłócić. Nie było sensu. Milczałem, bo nie miałem ochoty się odzywać. Wiedziałem, że twarz Rylanda jaką w nim widziałem, nie była prawdziwa. Wiedziałem, że mój chłopak na mnie czeka po drugiej stronie, a realia mi się plączą przed oczami, próbując odciągnąć mnie od planów. Pozwalałem sobie nawet na bliskość. Mimo, że wiedziałem, że to złudne projekcje, nie potrafiłem odmówić przytulenia. On chyba wiedział co zamierzam zrobić, dlatego nie chciał mnie zostawiać. Może mnie polubił, a może nie chciał mieć wyrzutów sumienia, że nie spędził ze mną więcej czasu i nie próbował wystarczająco mocno. Prawdą jednak było, że nie mógł starać się bardziej, bo nic ani nikt nie zmieniłby mojej decyzji. Leniwie jedząc, patrząc pusto w przestrzeń, przez myśli przemykała mi chęć zadawania mu pytań. Czy uważa, że będzie boleć, jaki sposób mógłby być najszybszy, najskuteczniejszy. Chciałbym, żeby ktoś pogodził się z moim wyborem i mnie wspierał. Chciałbym móc z kimś o tym rozmawiać jak o przeprowadzce. Chciałbym, żeby nikt nie próbował mnie na siłę tutaj zatrzymać. — Kiedy stąd wyjdę, chciałbym się przeprowadzić. Myślisz, że to trudne? — mruknąłem cicho. Spojrzał na mnie zaskoczony, że się odezwałem. Uśmiechnął się lekko.
— Nie. To trochę straszne na początku, zwłaszcza jeśli robisz to spontanicznie. Jedziesz trochę w nieznane, nawet jeśli zebrałeś garść informacji i teoretycznie wiesz co robisz i dokąd idziesz — mówił, patrząc na mnie. — Gdzie chcesz się przenieść? — zapytał, a ja zaśmiałem się cicho pod nosem.
— Przysłowiowo na drugi koniec świata. Jak najdalej stąd — odpowiedziałem. Mruknął tylko cicho z zrozumieniem. — Myślisz, że jest jakiś sposób na spakowanie się przy takiej zmianie?
— Zależy ile masz pieniędzy. Jeśli czujesz się pewnie, to weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy i trochę ubrań. Tak myślę — mówił, wahając się i próbując mnie zrozumieć. Widziałem, że waha się czy rozmawiamy o tym samym.
— Powinienem lecieć, jechać autobusem? Samolot jest chyba najszybszy, nie? — pytałem dalej.
— Zapewne, ale i męczący. Nie najwygodniejszy. Autobus, czy prom zapewni ci widoki. Zależy, czego chcesz — odpowiedział. Ja już zamilkłem. Trawiłem jego odpowiedzi i unikałem jego spojrzenia. — Będę za tobą tęsknił. Wolałbym, żebyś nie jechał, ale jeśli musisz, to rozumiem. Wiele tutaj zaszło i jeśli potrzebujesz zmiany otoczenia, żeby stanąć na nogi, to zrób to. Chciałbym cię widzieć zdrowszego i szczęśliwego. — Pogłaskał moje kolano i kontynuował jedzenie, teraz już jednak w ciszy.
*
Niedługo później wróciłem do swojego pokoju, otworzyłem swoją torbę i zacząłem szukać. Znalazłem je dosyć szybko. Leki nasenne. Wziąłem tylko jedną i ułożyłem się na łóżku. Chciałem po prostu się z nią jak najszybciej skontaktować. Nie kazała mi długo czekać. Stała przy oknie, otulona ciepłym, dziennym światłem.
— Aż tak szybko się za mną stęskniłeś, kochany? — Jej ton był łagodny, słodki i dowcipny. — Nie jesteś z tych, co lubią się rozstawać, żeby za sobą zatęsknić, hm? — Odwróciła się i spojrzała na mnie z uśmiechem. Rozluźniłem się widząc jej śliczną twarz.
— Chodź do mnie, piękna. — Zapraszająco rozłożyłem ramiona. Wskoczyła do mojego łóżka i znalazła sobie koło mnie miejsce. Przytuliłem do siebie jej wychłodzone ciało i głaskałem ją po ramieniu. Jej samopoczucie się zmieniło. Spięła się.
— Nie, nie, nie… Coś jest nie tak — powiedziała, kiedy się odsunęła i spojrzała mi w oczy. — Co się dzieje? — pytała. Odetchnąłem ciężko.
— Chciałem się z tobą jak najszybciej widzieć, bo powinnaś wiedzieć. Jutro rano otwierają drzwi hotelu. Wszyscy stąd wyjdziemy. — Patrzyłem na nią i starałem się być delikatny, ale widziałem, że jej spojrzenie gaśnie.
— Nie, nie, nie ma mowy, Negan. Nie możesz mnie zostawić, mój drogi. Jesteś moim stróżem. Pojawiłeś się tutaj nie bez powodu. Pojawiłeś się, żebyśmy mogli się spotkać. Nie możesz opuścić murów, zostawiając mnie tutaj. — Jej oczy się zaszkliły, a głos łamał. Przytuliłem ją ciasno do siebie. Wiedziałem, że kłamstwa nie były dobrym rozwiązaniem, wiedziałem też, że proste uspokajanie nie miało zbyt wielkiego sensu. Głaskałem jej wiecznie wilgotne włosy, pozwalając jej na łzy. Ucałowałem ją w czubek głowy. Kołysałem ją w ramionach, kiedy pomieszczenie zdawało się wypełniać jej łzami. Dywan przesiąkał, rzeczy z podłogi zaczynały się unosić na małej tafli. Patrzyłem jak moje notatki przemakają i wędrują na drugi koniec pokoju. Stan wody szybko się unosił, sięgał już do krawędzi łóżka, unosząc powoli pościel.
— Raja, Raja, słońce, spokojnie, zobacz co robisz. Utopisz mnie — powiedziałem. Byłem zaniepokojony, ale też jej ufałem. Nie skrzywdziłaby mnie.
— Nie możesz mnie tutaj zostawić — mówiła przez łzy.
— Spokojnie, coś wymyślimy. Jeśli ci coś oddam, to byłabyś spokojniejsza? Jeśli ci coś oddam w dowodzie sympatii? Coś, co mogłoby ci dać jakąś nadzieję i o mnie przypominać?
— Chcesz — powiedziała i zawiesiła głos. Patrzyła intensywnie w moje oczy. Łzy na policzkach zaczęły schnąć. — Chcesz mi coś podarować? — Najwidoczniej nie dowierzała, a do mnie dotarło, że tego nie przemyślałem. Nie miałem na myśli nic konkretnego. Kiwnąłem jednak głową na zgodę.
— Co byś chciała? — zapytałem szybciej, niż powinienem. Patrzyła na mnie dłuższą chwilę. Przygryzła wargę.
— Jeśli to za dużo, to powiedz. Zrozumiem — mruknęła niepewnie i ujęła moją dłoń. Przesunęła palcem bo obrączce, która niegdyś łączyła mnie z żoną. Zamarłem na chwilę. — Dostaniesz coś w zamian — dodała. Patrzyłem jej w oczy, zastanawiając się nad jej duszą.
— Będę kiedyś prosił cię o pomoc. Wrócę tutaj nawet po nią, ale obiecaj, że mi pomożesz i dołożysz wszelakich starań, żeby i pomóc. — Kiwnęła głową, a ja zsunąłem obrączkę z mojego palca i ułożyłem ją na jej dłoni. Uśmiechnęła się ciepło. Ucałowała wierzch mojej dłoni.
— Obiecuję, że będę, kiedy będziesz mnie potrzebował.
— Jesteś już spokojniejsza? — pogłaskałem jej mokry od łez policzek. Ocierałem łzy.
— Tak. Moja kolej — powiedziała i szybko zbliżyła swoją twarz, bez chwili namysłu złączyła nas w pocałunku. Kiedy tylko nasze usta się spotkały, poczułem dziwne, rozdzierające uczucie gorąca i lodowatego zimna jednocześnie. Widziałem rzeczy, które nigdy mi się nie śniły. Wpuściła mnie do swojego umysłu i swoich wspomnień. Nie słowami, nie wycieczkami, ale rzeczywiście otwierając na mnie swoją duszę. Poznałem ją na wylot. Poznałem prawdę. Zrozumiałem dlaczego przestała się martwić o córkę. Zobaczyłem, jak początkowo Raja manipulowała. Zamierzała wykorzystać Eve i mordować jej własnymi rękami. Zmieniła zdanie, kiedy się zorientowała, że dziewczyna jest w stanie zająć się dzieckiem. Ona sprawiała, że powroty Eveline do jej własnego ciała były bolesne. Nie chciała pozwolić jej wrócić, chciała się z nią jak najszybciej skontaktować w sprawie dziecka, ale dziewczynę spłoszyła niewidoczna obecność Raji. Mieszała wszystkim w głowach od początku. A jak nie ona, to jej mąż. Widziałem wszystko. Usłyszałem każdą kłótnią na piętrze i widziałem jak one wyglądały. Krzyki w przestrzeń, licząc, że były mąż ją usłyszy i przestanie krzywdzić ludzi, których z czasem zdążyła polubić. Słyszałem, jak kłóci się o Georga. Patrzyłem na sytuację jej oczami. Targały mną silne emocje. Złość, rozpacz, bezsilność. Krzyczała, żeby zostawił duszę chłopaka w spokoju. Dowiedziałem się, że kawałek duszy kelnera wciąż się nie odkupił, dlatego też obecnie nie mógł zaznać szczęścia, ani dosięgnąć prawdziwej, odwzajemnionej miłości. Sekundę później patrzyłem na samego siebie, próbującego uciekać z czwartego piętra. Rozdzierająco krzyczała, żebym uciekał. Czułem, jak przeszywa mnie strach, który wręcz powodował mdłości. Czułem jak żal i niepokój rozrywa moje serce. Czułem wszystko to, co czuła ona. Ledwo łapałem oddech. Patrzyłem jak manipulowała, ale jednocześnie wszystkich nas ratowała. Widziałem jej dzieciństwo, życie, każdy detal odczułem na własnej duszy i ciele. W końcu zobaczyłem Billa. Patrzyłem na jego karierę w hotelu, na jego spotkania z chłopakiem. Raja od początku się temu związkowi przyglądała. Szybko dowiedziałem się dlaczego. To Ryland był jednym z ludzi, których nazywała zdrajcami. W Sydney czekała na niego jego śliczna żona, kiedy wdał się w romans z barmanem. Nie oszczędzał na nim i rozkochiwał go w sobie każdego dnia coraz mocniej. Wiedział jak to się skończy. Nie chciał zostawić żony, więc tłumaczył jej, że właśnie przytrafiła mu się kolejna okazja nie to odrzucenia. Obiecywał jej swój powrót, jak tylko kolejny kontrakt się skończy. Czasem nawet wysyłał jej zdjęcia widoków z wspólnych spacerów z Billem, żeby tylko kobiecie pokazać jakieś owoce swojej pracy. Raja wiedziała, że ukaranie Rylanda złamie barmanowi serce i chciała nawet okazać łaskę, kiedy usłyszała, że fotograf chce ruszać w drogę. Szybko jednak odkryła, że mężczyzna nie zamierzał wracać do domu, ale znudził się kochankiem, więc chciał zmienić miasto i poszukać nowej muzy. Proponował chłopakowi dołączenie do podróży, ale wiedział, że barman nie opuści hotelu. Indonezyjka nie mogła na to patrzeć w spokoju, więc popchnęła mężczyznę do samobójstwa. Nie chciała przyłożyć do niego nawet palca. Odrażał ją na tyle, że pozwoliła mu ubrać linę na szyję. Stał na krześle w lęku, roztrzęsiony i nie rozumiejąc dlaczego to robi. Kobieta kopnęła jedynie krzesło, pozwalając, żeby zdrajca się powiesił.
Odetchnąłem głęboko, nierówno, kiedy kobieta się ode mnie odsunęła. Pogłaskała mój zarost. Dłonie mi drżały. — Już wszystko rozumiem — powiedziałem szeptem. Kiwnęła lekko głową.
— Chciałam, żebyś wiedział.
— Ale wciąż mam kilka pytań. — Przełknąłem ślinę i odetchnąłem. — Pomagasz jakoś Billowi? — zapytałem. Kiwnęła twierdząco.
— Pomagam. Grey nie wiedział, że umarł. Jak kretyn wykorzystał krążącą po hotelu dobrą energię Eveline i Toma i skontaktował się z chłopakiem. Żeby kogoś wyciągnąć na senną randkę, trzeba mieć trochę energii. Czerpiesz ją z siebie, z emocji, albo z innych. Ja żywiłam się własną nienawiścią, żeby dusić każdego takiego dupka. On nie ma serca, więc czerpał z innych. Zapewne czuje się samotny, a Bill jest na niego otwarty. Wciąż ma pokój otoczony dawną obecnością Greya i wciąż go kocha. To tragiczna sytuacja. Ryland teraz to wykorzystywał. Po prostu nie chciał być sam. Nie wiedział też, że jest martwy. Kiedy się dowiedział, próbowałam mu przekazać, żeby dał chłopakowi zapomnieć i żyć swoim życiem, ale Grey to młody, głupi facet. Poczuł potrzebę, żeby się żegnać i dzielić się swoimi emocjami, kiedy oglądał poczynania Billa. Wasz barman już miał stawać na nogi, wiesz? Znalazł kogoś, kto byłby odpowiedni. Dużo rozmawiał z Georgiem. Kelner wewnętrznie bardzo chce kochać, bo wciąż częściowo walczy za odkupienie i grzechy z poprzednich wizyt na Ziemi. Bill potrzebował troski i uwagi. Chłopcy sobie radzili. Używki im pomagały, ale sobie radzili. Do momentu, kiedy ten samolubny idiota z aparatem postanowił w nocy przyjść i opowiadać Billowi jaki to jest z niego dumny, że zaczął żyć. Wbijał kij w mrowisko. Po każdym z snów barman tracił kontakt z rzeczywistością. Teraz nie wiele z niego zostaje, a jego przyszłość jest przesądzona — westchnęła ciężko i smutno. — Próbowałam. Sam barman mnie do siebie nie dopuszcza. Nie jestem bogiem. Nic nie mogę z tym zrobić.
Patrzyłem na nią w ciszy. — Jesteś pewna? — zapytałem po chwili. Kiwnęła twierdząco głową.
— Chodzą ci też po głowie inne pytania — mruknęła. — I owszem, człowiek często nie wie, że umarł i to nie zależnie od tego jak umierasz. Często śmierć jest na tyle traumatyczna, że mózg próbuje cię chronić i nie odnotowuje co się dzieje. To tak, jakbyś nagle zemdlał i obudził się w innym miejscu, bo ktoś cię przeniósł. Może nieco pamiętasz co się stało, ale nie jesteś świadomy tego, gdzie teraz jesteś. — Uśmiechnęła się lekko.
— Co z twoją notatką?
— To znaczy?
— Jakim cudem ją dostałem? Bill dostaje zdjęcia od Rylanda.
— Jeśli bardzo czegoś chcesz i masz wystarczająco dużo energii, to możesz wiele, Negan. A ja bardzo wtedy chciałam, żebyś obudził się z listem ode mnie. Chciałam się upewnić, że tego dnia będziesz o mnie myśleć. — Głaskała moje dłonie. — Tak jak ja wciąż myślę o tobie, kiedy cię tutaj nie ma.
— Więc Ryland musi coś do niego jednak czuć, tak? — drążyłem temat.
— Oczywiście że tak. Widzi okazję. Jest samotny, a tymi pamiątkami sprawiał, że Bill chciał się z nim spotkać też każdej kolejnej nocy. Potem zdjęcia stawały się koniecznością, bo zrozumiał co robi. Zauważył, że go krzywdzi. Liczył, że kolejne zdjęcia dodadzą mu otuchy. No ale cóż, efekt był odwrotny.
— Powinienem wracać. Muszę z nim porozmawiać, może będę w stanie pomóc. Powiem mu, że otwierają drzwi, że się wydostanie i zażyje życia. Pomogę mu, zajmę się nim — mówiłem zdenerwowany.
— Nie pomożesz mu, ale rozumiem. Dlatego właśnie jesteś moim stróżem. Jesteś naturalnie dobry — westchnęła cicho i uśmiechnęła się ciepło. Ucałowała moje czoło. Wstała i wskoczyła do wody otaczającej hotelowe łóżko. Przyjrzałem się otaczającym mnie odmętom. Wypłakane jezioro wokół łóżka zdawało się być otchłanią bez dna. Zniknęła w niej całkiem i wynurzyła się dopiero po chwili, wraz z cienkim łańcuszkiem w dłoni. Wsunęła obrączkę na łańcuszek i obróciła się tyłem. — Pomożesz? — poprosiła. — Widzimy się tutaj po raz ostatni — mruknęła. Podniosłem się i pochyliłem, żeby zapiąć drobny naszyjnik. Odwróciła się ponownie, przodem do mnie. — Grazie — zaśmiała się cicho z zaszklonym spojrzeniem. Objęła mnie za kark i pocałowała po raz ostatni.
*
Kiedy tylko zamknąłem oczy, usłyszałem ten sam, łagodny głos, który słyszałem poprzedniej nocy. Prosił w kółko, żebym dbał i chronił. Stałem przy łóżku, patrząc na nią, błyszczącą błogosławionym światłem i zastanawiałem się, dlaczego widzę to ponownie. Może potrzebowałem potwierdzenia z jej strony. Nie do końca może wierzyłem w głos, który dochodził znikąd. Spojrzałem na swoje dłonie, ale wciąż były poparzone po zeszłej nocy. Co należało zrobić? Przetrzepać jej torebkę? Użyć jakichś sennych, magicznych możliwości, jeśli takowe w ogóle istnieją? Byłem poirytowany własną głową, która najwidoczniej nie martwiła się tematem wystarczająco za dnia, więc w gratisie dostawałem to nocne czuwanie po za ciałem. Westchnąłem ciężko i zacząłem pytać Raję, bo wierzyłem, że do niej należy ten głos. — Co mam zrobić? Dlaczego tutaj jestem?
— Jesteś stróżem. Żeby chronić, musisz wiedzieć co się dzieje. Masz naturalny instynkt, więc wiesz bardzo dobrze w jakiej sytuacji oboje jesteście. A dlaczego wciąż się tym trapisz, to wiesz tylko ty — odpowiedziała. — Naskoczyłeś na nią trochę. Tego się spodziewała.
— Spodziewała się, że będę zły?
— A byłeś zły?
— Nie. To znaczy… — zawahałem się, mruknąłem nerwowo. — Byłem zły, ale nie na sytuację, ale na nią. Nie powiedziała mi prawdy.
— To nie jest ważne. Znasz prawdę. Póki ci tego wprost nie powie, to tej prawdy nie zaakceptujesz? To ona nosi życie pod sercem. Nie miałeś prawa naskakiwać. Nie powinieneś.
— Wiem — odpowiedziałem zdecydowanie. — Wiem, wszystko wiem. Nawaliłem. Ale bardzo chciałbym to od niej usłyszeć. Wiedzieć, że ta sytuacja jest realna. Sen z dniem się czasem zaciera. Czasem sam, sobie w pewne rzeczy nie wierzę. Wolałbym to usłyszeć.
— Tom, będziecie mieli dziecko. Będziesz ojcem — usłyszałem. — Wystarczy? Czy potrzebujesz czegoś jeszcze? — zapytała jakby poirytowana. Wciąż patrzyłem na uśpioną twarz Eve.
— Wiesz, że nie o to chodzi. Och, jakie to dziecinne. Chciałbym po prostu, żeby to ona mi to oznajmiała. Chciałbym się ucieszyć, a potem się zaangażować, wypytać który to tydzień, czy zna już jakieś detale. Pomóc szukać lekarza i ją wozić na wizyty. A potem śmiać się z jej przyszłych głupich zachcianek. Chciałbym zrobić to wszystko jak należy, ale wybiera kłamstwo. Nie rozumiem dlaczego.
— Przypomnieć ci, że obydwoje jesteście w zamkniętym budynku, gdzie ona zdaje się, że nie ma najmocniejszej psychiki?
— Wiesz jak do tego doszło? — zapytałem.
— Starałam się was nie podglądać — drwiła ze mnie.
— Och, wiesz o co mi chodzi. Wiem, że coś brała — sprostowałem, na co się roześmiała.
— Pamiętasz panią psychiatrę? Nie wysłali wam zbyt kompetentnego lekarza. Nie sprawdziła niczego, o nic nie pytała. Jej leki wpłynęły na te, które twoja ukochana już brała. Tak się czasem zdarza.
— Szczęśliwy wypadek na to wygląda — uśmiechnąłem się pod nosem.
— Po prostu jej powiedz, że wiesz — odpowiedziała gdzieś z oddali. Więcej się nie odezwała.
*
Na nogi postawił mnie kolejny, męczący telefon. Szef chciał powiadomić, że są już w drodze, żeby otworzyć hotel. Pytał, czy już wszystkim o tym powiedziałem. Kłamiąc, odpowiedziałem, że wypełniłem obowiązek i każdy z gości został powiadomiony. Facet był nieprzyjemny w rozmowie. Czułem, że spotkanie z nim w cztery oczy i konfrontacja nie będą najprzyjemniejsze w moim życiu. Wstałem, żeby się przebrać. Coś jednak błysnęło mi przed oczyma. Poduszki na łóżku leżały w nieładzie, ale między nimi zauważyłem drobną błyskotkę. Sięgnąłem po nią z nieukrywaną ciekawością. Był to drobny kamień, w kształcie przypominającym drobniutki migdał. Może nawet kroplę. W porannym słońcu mienił się pięknie i mimo swojej przeźroczystości, zdawał się być jednak odrobinę mleczny w kolorze. Błyskotka była drobniutka, ale wsunięta na czarny, wąski rzemień. Zestawienie nie było najbardziej udanym, bo czerń była dość toporna przy tej delikatności, filigranowości błyskotki. Kilka razy okrążyłem swój nadgarstek i dość ciasno zawiązałem końce. Patrząc na prezent zaśmiałem się w duszy, myśląc, że może chciała, żeby jakiś element jednak zdawał się być bardziej męski. Stąd wybór ciemnego rzemienia. Po chwili jednak przypomniał mi on o jej długich, czarnych, ślicznych włosach. Uśmiechnąłem się na myśl o niej. Odetchnąłem. Przebrany wyszedłem z pokoju, zdecydowanym krokiem maszerując pod pokój Billa.
*
Kiedy się rano obudziłam, Tom jeszcze spał. Odetchnęłam cicho i odruchowo sięgnęłam po telefon leżący na szafce nocnej. Dostałam wiadomość od mojej mamy.
„Zostań i rozwijaj karierę, albo wróć do domu i porozmawiamy.
Jeśli potrzebujesz pomocy, to wiesz, że zawsze postaram ci się ją dać.
Kocham, Mama xx”
Uśmiechnęłam się pod nosem na odpowiedź. Odłożyłam telefon i wyszłam do łazienki. Postanowiłam wziąć długi, relaksujący prysznic. Ta noc, kolejna z rzędu nie była najgorsza, ale nie należała też do najprzyjemniejszych. Nie pamiętam żadnych snów, ale obudziłam się spięta i obolała. Weszłam nago pod parujący, ciepły strumień wody i cieszyłam się chwilą, czując, jak każdy napięty mięsień powoli odpuszcza.
*
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałem zaspany, żeby je otworzyć. Stał w nich detektyw. Nie wyglądał na najszczęśliwszego. — Mam dobrą wiadomość, zaraz otwierają drzwi, więc możecie się pakować i uciekać. Jesteśmy wolni. Zamykają sprawę — rzucił na wdechu.
— W końcu. Dzięki za informację — poklepałem go po ramieniu. Uśmiechnął się lekko. — Co ty taki strapiony?
— Próbowałem porozmawiać z Billem. Nie jest z nim dobrze tak myślę. Nie chciał ze mną rozmawiać, ale Georg z nim jest. Mam nadzieję, że będzie z nimi w porządku. Chciałem jednak, wiesz — westchnął. — Upewnić się. Powiedzieć mu parę słów. Raja w śnie mi powiedziała co nieco i nie chciałbym, żeby okazało się, że ma rację — mruknął zdruzgotany. — Może przy wyjściu spróbuję go złapać. Idę po swoje rzeczy. Wy też się zbierajcie — uśmiechnął się lekko i nieprzekonująco i ruszył w swoją stronę.
— Dzięki — odpowiedziałem w jego stronę i zamknąłem drzwi. To co działo się w moim umyśle było niewyobrażalne. Czułem prawdopodobnie wszystkie możliwe emocje. Złość, zawód, ulgę, szczęście, nadzieję, smutek, żal, wszystko po kolei. W końcu otwierają się drzwi, ale jednocześnie ja sam czułem się jakbym umarł, gdzie chcą zaraz zabrać ciało, ale umysł i dusza chce pozostać tutaj. Nie wszystkie sprawy zostały wyjaśnione, nie wszystko zostało powiedziane. Bardzo chciałem się stąd wynieść, zwłaszcza dla dobra Eveline. Ale też gdzieś w środku czułem, że kawałek mojej osoby już tutaj na zawsze zostanie. — Dzień dobry, Eve — zawołałem stojąc przy drzwiach łazienki. — Czekam na ciebie, bo mam bardzo dobrą wiadomość.
— Zaraz wyjdę! — zawołała ciszej. Ja postanowiłem, że po prostu się ubiorę. Prysznic wezmę już w własnym domu. I zjemy śniadanie w jakiejś przyjemnej knajpce. Ubrałem się swój granatowy mundur i usiadłem na łóżku czekając. Nie zajęło to zbyt długo, kiedy moje spojrzenie padło na jej torebkę. Nie potrafiłem już tego wzroku odwrócić, intensywnie zastanawiając się, czy dostała może zdjęcia dziecka. Walczyłem ze sobą. Czekałem na nią, ale po jakiejś chwili nie wytrzymałem. Podszedłem, kucnąłem i delikatnie przeszukiwałem, starając się nie szeleścić, czy czymś nie trzaskać. Portfel, gumy do żucia, chusteczki, miliony pierdół, które kobiety w torebkach noszą. W końcu znalazłem małą przegródkę z jakimiś papierami. Znalazłem ją w momencie, kiedy wyszła z łazienki i spojrzała na mnie niezbyt przyjaźnie. — Co robisz? — spytała. Mógłbym kłamać, chciałbym kłamać i powiedzieć, że szukałem chusteczek, albo że chciałem gumy do żucia, od kiedy nie mogę umyć zębów, bo ona zajmuje łazienkę, ale nie potrafiłem jej okłamać. — Przeszukujesz moją torebkę? — uniosła nieco ton. Prawdę musiałem mieć wymalowaną na twarzy.
— Eve, przepraszam, ja tylko — zacząłem, ale jej już nie dało się zatrzymać. Była na mnie zła. W jej oczach widziałem wzbierające się łzy. — Eve, Eve, spokojnie, hej, mała… Dobra wiadomość! — próbowałem zmienić temat. — Wypuszczają nas stąd. Otwierają drzwi — rzuciłem.
— W końcu. Cyrk na kółkach. Kiedy otwierają? Teraz, za godzinę?
— Tego nie wiem, ale mogę pójść się dowiedzieć — zaproponowałem. Przetarła twarz dłońmi zmęczona i dalej zdenerwowana. Pogłaskałem ją po ramieniu. — Przepraszam, Eve.
— Skończ — mruknęła i mnie wyminęła. — Idź pytać. A ja muszę się spakować — rzuciła i zaczęła niedbale wrzucać rzeczy do walizki. Zacisnąłem zęby i wyszedłem. Przeklinałem na samego siebie, że pozwoliłem sobie na zignorowanie jej prywatności i jak ostatni gnojek zacząłem przeszukiwać jej rzeczy. Byłem wściekły na siebie, że poranek z mojej winy był tak nerwowy. Nie chciałbym stąd wychodzić w takim nastroju. Zjechałem windą na dół i wyszedłem przed budynek, gdzie stało kilka radiowozów. Podszedłem do szefa, żeby uścisnąć dłoń.
— Drzwi są już otwarte? Można kierować gości hotelu do wyjścia? — zapytałem. Szef zgodnie kiwnął głową. Przeglądał dokumenty. Już chciałem ruszyć z powrotem do środka, kiedy mężczyzna mnie zatrzymał.
— Mamy do porozmawiania.
*
Więc spakuję swoje rzeczy, tak, żeby nikt niczego się nie spodziewał. Jakimś sposobem muszę wyjść szybciej niż Georg. Muszę zostawić go za sobą. Może po prostu wyjdziemy z hotelu i powiem mu, że nasze drogi muszą się rozejść i pójdę w swoją stronę. Wtedy dotrę do plaży i niosąc swoją torbę na ramieniu wejdę do wody. Tak daleko, póki nie zacznie mi brakować gruntu. Wtedy wrzucę torbę przed siebie, w otchłań. Jest ciężka, po tym jak napakowałem do niej niedorzecznych rzeczy, dla samej wagi. Powinna bez problemu pójść na dno, ciągnąc mnie za sobą. Jakoś ją do siebie przywiążę, żeby upewnić się, że mój plan nie okaże się być dziurawy. Uśmiechałem się sam do siebie na myśl, że dołączę do ukochanego. Kiedy Georg poszedł na chwilę do siebie, żeby spakować najważniejsze z swoich rzeczy, zdążyłem nawet napisać sentymentalny i romantyczny list pożegnalny. Może zostawię go na piasku w jednej z tych pustych butelek po alkoholu. Spakowałem ją razem ze sobą. Odetchnąłem z ulgą. Czułem rozpierającą mnie radość. Po raz pierwszy od dawna. Po chwili kelner wrócił i z uśmiechem oznajmił, że możemy iść. Postępowałem według planu. Pozwoliłem, żeby ze mną zjechał i żeby wyszedł ze mną przed hotel. Chciał mi zamówić taksówkę, ale go zatrzymałem.
— Georg, daj spokój. Wyszliśmy z hotelu, możemy sobie odpuścić. Ja pójdę w swoją stronę, ty w swoją. Należy się rozejść — uśmiechnąłem się przepraszająco, grałem swoją oskarową rolę. Widziałem, jak łamie mu się serce.
— Chciałbym się upewnić, że masz dokąd iść. Obydwoje straciliśmy pracę i miejsce do życia.
— Poradzę sobie. Pamiętasz wczorajszą rozmowę?
— Pamiętam.
— Pora na mnie. Wybacz — mruknąłem.
Westchnął ciężko. — Zadzwonisz czasem?
— Obiecuję — uśmiechnąłem się lekko. Powstrzymałem się, żeby się nie zaśmiać. Zrobiłem jeden krok i drugi. A potem trzeci. Ruszyłem w swoją stronę. Kiedy tylko się od niego odwróciłem, na moją twarz wpełzł szeroki, radosny uśmiech. Chciałem biec. Chciałem się z nim spotkać jak najszybciej. Chciałem krzyczeć z radości. Przyspieszyłem kroku.
Pod wodą moje ciało próbowało się ratować i wyrywać. Zacząłem połykać słoną wodę. Od soli zaczęły palić mnie oczy. Czułem jak zaciska się moje bezradne gardło. Przez chwilę go zobaczyłem. Płaczącego i wołającego, żebym walczył. Próbował walczyć za mnie. Byłem przekonany, że poczułem jego dotyk. Próbował wyciągnąć mnie z wody, próbował mnie zatrzymać, ale nie mógł. Prosił o walkę, kiedy ja się uśmiechałem, ciesząc się, że jest przy mnie. Czułem ogarniającą mnie euforię i spokój.
*
Czytałem raport, który Negan wysłał do szefostwa. Napisał coś, co dla mnie miało sens, ale rozumiałem też dlaczego cała reszta z tego się śmiała, albo nerwowo przeklinała pod nosem. Wszyscy, po za jednym człowiekiem. Jeden z nich, szef wszystkich szefów, pozostał poważny, profesjonalny i spokojny. — Szef chce mojej opinii na temat raportu? — zapytałem, niepewny czego ode mnie oczekuje.
— Nie, to ci pokazuję trochę jako anegdotkę. Ten głupi tekst już wisi na całym naszym komisariacie jako żart roku. Facet straci pracę, jak tylko stamtąd wyjdzie — zaśmiał się kpiąco. Zobaczyłem jak Eveline wychodzi z budynku. Chciałem ruszyć w jej stronę, ale szef ponownie złapał mnie za ramię. — O właśnie. O niej chciałem porozmawiać. Słyszałem plotki, że podobno między wami coś jest. Wiesz, że byłoby to skrajnie nieprofesjonalne? — pytał stanowczo i patrzył mi w oczy. Ja zerkając widziałem, że ukochana otwiera drzwi do jednej z taksówek. Z łzami w oczach lekko mi pomachała zanim wsiadła. — To jak? — szef ponaglał odpowiedź.
— Przepraszam, chwila — rzuciłem i pobiegłem w stronę samochodu, który zdążył ruszyć. Przekląłem ciężko pod nosem. Mówiłem, że nie powinniśmy wychodzić z budynku skłóceni. I to moja wina. Czułem narastającą wściekłość, żal i smutek. — Cholera! — krzyknąłem sam do siebie. Słyszałem kroki.
— Czyli jednak coś między wami jest — mruknął. — To rozumiem, że dziecko jest twoje? — spytał. Spojrzałem na niego zaskoczony. Pomachał mi plikiem dokumentów. Wręczył mi akta sprawy, kiedy zauważył, że Negan zbliża się do wyjścia. Wyminął mnie i podszedł do detektywa, żeby wziąć go na bok na rozmowę. I nie była to spokojna rozmowa. Padały epitety i różne słowa dezaprobaty, jak najdelikatniej to ujmując. Ułożyłem teczkę na masce samochodu i zacząłem przekopywać strony. Bardzo szybko znalazłem wypis Eveline ze szpitala. Z wszystkimi detalami i nawet załączoną kopią zdjęcia. Patrzyłem na nie osłupiony. Teraz w do uwierzyłem i docierało do mnie co się dzieje. Będę ojcem. Będę tatą dla tego małego orzeszka ze zdjęcia, a kobieta, która je nosi właśnie odjechała bez słowa. Wyciągnąłem telefon. Chciałem jej powiedzieć, że już wszystko wiem, że będzie w porządku, że chcę pomóc, że nie musi uciekać. Ale z racji tego, że cały ten czas widzieliśmy się praktycznie non stop, to nigdy nie wymieniłem się z nią numerami.
*
Przez chwilę podążałem za nim, patrząc gdzie idzie. Widziałem, jak wchodzi na plażę. Pomyślałem, że może chce się pożegnać z przeszłością. Z zdjęć na hotelowej ścianie, wnioskowałem, że bywali czasem na plaży i było to dla nich jednym z istotniejszych miejsc. Powiedziałem sobie, że zdaje się, że należy się poddać. Skręciłem więc w inną ulicę i szedłem przed siebie rozmyślając o chłopaku. Kiedy już pozwolił mi się do siebie zbliżyć, zaczął mnie fascynować. Jego myśli, sposób myślenia. Wspominałem te kilka wieczorów, które mi poświęcił. Wspominałem jak razem paliliśmy. Jego śmiech brzęczał mi w głowie. Myślałem o jego uśmiechu i spojrzeniu. Raz po raz myślałem o rozmowie na temat przeprowadzek i podróży. Zaraz potem pomyślałem o jego przeszłości. Zastanawiałem się, czy ja sam nie popełniam tego samego błędu, jaki popełnił Bill. Nie ruszył w świat z kimś, na kim mu zależało. Odpuścił. Pytanie, czy mnie cokolwiek trzyma w Los Angeles. Jestem, a raczej byłem kelnerem w hotelu. Nie mam pracy, ani mieszkania, ale mam liczby na koncie oszczędnościowym. Może mógłbym wyruszyć razem z nim i szukać szczęścia. Nie mam nic do stracenia. Zatrzymałem się, żeby wziąć głęboki oddech. Okej, Georg, spróbujmy czegoś nowego. Odwróciłem się na pięcie i wracałem w stronę plaży. Było wcześnie, niewielu po plaży się przechadzało, a zwłaszcza tutaj. Piaszczysty teren, otoczony sporymi kamieniami, porośnięty miejscami trawą. Dziko i spokojnie, a jako że dziko, to i bez nadzoru. Na brzegu leżała stara, zniszczona i niechciana łódź. Ruszyłem w jej stronę, licząc, że może brunet gdzieś tam za nią się jeszcze chowa. Miałem na to nadzieję, z myślą, że jeśli już sobie poszedł, to mogę go już nie znaleźć. Mógł wsiąść do metra, mógł wsiąść do autobusu, taksówki, albo wrócić się do hotelu po jeszcze kilka rzeczy z pokoju, który musiał porzucić. Szedłem po śladach, które wmawiałem sobie, że wyglądają na jego ślady. Dotarłem na sam brzeg. Nie było go przy łodzi, ale zobaczyłem uszkodzoną butelkę, wbitą w mokry piasek. Schyliłem się, żeby ją wyciągnąć i zauważyłem liścik w środku. Uśmiechnąłem się pod nosem. Jeśli to pożegnanie z jego byłym chłopakiem, to czy powinienem to czytać? Zapewne nie, jednak nie mogłem sobie odmówić. Może coś o mnie wspomniał, zostawiając chłopaka, przeszłość, razem z miastem za sobą. Liścik w środku się rozwinął, więc musiałem roztłuc szkło, żeby go wydobyć. Cisnąłem butelką w rozpadającą się łódź. Z pośród rozbitego szkła podniosłem niewielki list.
„Długo o to walczyłem,
Mówią, czas leczy rany, ale moje
z czasem tylko się pogłębiały.
Tęsknota jest nie do zniesienia,
Miłość w spojrzeniu jest nie do zniesienia,
Kiedy spojrzenie nie jego.
Odwiedzał mnie, kołysał w snach,
Dawał nadzieję, radość i koił serce.
Przychodzi jednak chwila, kiedy chcę więcej.
Dziś więc sięgam po marzenie,
Żeby go spotkać ponownie i na dobre.
Rzucam się w fale emocji,
daję im się ponieść.
Zrobiłem co mogłem, starałem się ile sił,
próbować tu żyć,
Ale to życie nie dla mnie.
Nie ma do czego wracać.
Przepraszam mamo, przepraszam tato,
Nie płaczcie za mną, bo mam świadków,
Po życiu, jest życie, więc nie odchodzę.
Zawsze będę.
Wystarczy zamknąć oczy i zatęsknić.
Kocham,
Bill”
Czytałem niedowierzając, że dupek zostawił list, a wręcz wiersz samobójczy. — Bill?! — krzyknąłem. Rozejrzałem się nerwowo. Wracałem spojrzeniem na pożegnanie. „Rzucam się w fale emocji”. Spojrzałem na ocean przed sobą. Zobaczyłem coś, ale nie byłem pewien co. Może kawałek materiału między wzburzonymi falami. Bez zastanowienia wbiegłem do wody i raz dwa się zanurzyłem. Adrenalina sprawiła, że nie czułem chłodu wody. Działałem instynktownie. Rzuciłem się w wodę i po chwili byłem już przy nim. Widząc, że obciążył się ciężarami z torby, próbowałem go wyswobodzić. Jego ciało unosiło się już bezwładnie, prawie całe zanurzone, przytrzymane ciężarem przy dnie. Nie walczył, nie rzucał się, ale bez życia się po prostu unosił. Ja za to z wiarą i uparcie szarpałem się z paskiem, którym się ciasno związał w nadgarstku. Po chwili sam walczyłem o oddech. Nie chciałem tracić czasu na wynurzanie się. Każda sekunda była dla niego bardzo ważna. Otaczająca nas morska odchłań nie dodawała otuchy, nie motywowała, ani nie dawała nadziei. Bałem się przez chwilę, że pójdę na dno razem z nim. Szarpałem się z węzłem, bo namoczony nie chciał puścić, ale w końcu z nim wygrałem. Wynurzyłem się razem z nim biorąc łapczywy, głęboki oddech, modląc się, żeby on mógł zrobić to samo. Wyciągnąłem go na brzeg i ułożyłem na mokrym piasku. — Nie skończysz ze sobą, Billy, nie ma mowy — mruczałem, kiedy sprawdzałem czy oddycha. Leżał bez ruchu. Zrobiłem kilka wdechów i zacząłem masaż serca. W myślach liczyłem uciski. — Oddychaj, Billy jak cię proszę! — unosiłem ton. Kolejne wdechy. Wybrałem numer na pogotowie i przełączyłem na głośnomówiący, żeby móc kontynuować uciskanie. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…
— Pogotowie ratunkowe, w czym pomóc?
— Wyciągnąłem przyjaciela z wody. Nie oddycha, prowadzę masaż serca i sztuczne oddychanie — meldowałem na wdechu, zaraz podając adres i wszystkie możliwie potrzebne dane.
— Karetka już jedzie, proszę kontynuować, proszę nie przestawać.
Po może pięciu minutach przybiegło dwóch mężczyzn. Zaczęli od sprawdzenia tętna. Klęczałem obok, wykończony, przemoczony i z roztrzęsionymi dłońmi. Patrzyłem nerwowo, wyczekując, aż chłopak zakrztusi się wodą, wypluje to co ma w płucach i zachłyśnie się powietrzem. Moment jednak nie nadchodził. Jeden z mężczyzn zrezygnowany pokiwał głową. — Bardzo mi przykro — odezwał się drugi. Czułem jak zapadam się w środku.
— Nie, nie… nie! No nie, przecież… Po prostu trzeba uciskać. Zacznie pluć wodą i zacznie oddychać! — Rzuciłem się i chciałem kontynuować masaż serca. Panowie mnie zatrzymywali i próbowali uspokoić. — On nie może umrzeć — mówiłem wciąż wpatrzony w jego twarz. — Nie, nie, nie! — Pękałem i zacząłem się rozklejać nad jego ciałem. Zanosiłem się gorzkimi łzami, myśląc o każdym z wieczorów, o jego uśmiechu, spojrzeniu, ale też i o tym, że przez ostatnie ponad pięć minut masowałem jego martwe, nie reagujące serce. Złapałem jego dłoń i przytuliłem ją do swojego mokrego od łez i morskiej wody policzka. Głaskałem delikatnie jego smukłe palce. — Jak mogłeś mi to zrobić, Billy?
____
Nelly