Dla Boo.
Kolejnego dnia Tom zapukał do moich drzwi. Wpuściłam go bez słowa. Poczekał aż zamknę drzwi i na mnie spojrzał. - Będę zmuszony cię na dzień zostawić. Wrócę na komendę, porozmawiam z szefem i poszukam akt, archiwalnych doniesień i tak dalej. Nie powinno mi to zająć więcej niż dzień. Przyślę ci kogoś innego do ochrony, będzie patrolował piętro i cię tu przypilnuje - mówił z uśmiechem, mrugnął w moją stronę. - Poradzisz sobie beze mnie?
Zaśmiałam się pod nosem. - Poradzę sobie, jest ostatnio spokojnie, a może się czegoś ciekawego dowiesz. A ja nie jestem dzieckiem, jasne, że sobie poradzę. Poproszę może, żeby Georg ze mną został.
- Ostatnio bywał niechętny, żeby zostać, co?
- Nie lubi nocować w tej części hotelu. Bo to wygląda jak hotel. Jego pokój wygląda rzeczywiście jak sypialnia. I ma wygodniejsze łóżko -mówiłam, a uśmiechnął się jedynie i pokiwał głową z dezaprobatą. - No co? Jakbyście mi gnojki pozwolili, to bym spała u niego i z nim. Spokojnie, bez koszmarów i wygodnie!
- Panno Greenwood! -upomniał mnie za wyzwiska.
- Och no przepraszam- parsknęłam śmiechem, złagodniał i popchnął mnie lekko w stronę łóżka. Poleciałam miękko na materac, wpadając między poduszki.
Sypiałam ostatnio dziwnie. Wszystko było jak okryte grubą, ciężką i cieplutką pierzyną, pod którą co noc słyszałam tą samą kołysankę, czasem mniej, czasem bardziej przytłumioną. Jednej nocy zupełnie małej nie słyszałam, innej całą noc przysłuchiwałam się nawoływań o pomoc w poszukiwaniach mamy. Nie były to jednak tak ciężkie sny jak kilka ostatnich. Nie budziłam się przerażona, co najwyżej zaskoczona, czy też poruszona. Było mi lżej, najwidoczniej leki co nieco pomagały. Miały swoje działania uboczne, ale w końcu mogłam spokojniej funkcjonować i wracał mi humor, ochota na jedzenie, czy też żarty. Zaprzyjaźniłam się z nim. Był tu cały czas, a kiedy się postanowiłam do niego odezwać i wszystko opowiedzieć to tematy same zaczęły się toczyć. Nie czułam się już tak samotna w ciągu dnia.
- Jesteś straszną mendą - zaśmiał się, patrząc na mnie z góry.
- To ty mnie popchnąłeś. Spotkamy się w sądzie - śmiejąc się, szturchnęłam go lekko stopą, kiedy krążył po pokoju.
- To ty mnie tutaj oczerniasz i jeszcze atakujesz! - złapał mnie za kostkę.
Poderwałam się. Oparłam się na łokciach, patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami. - Ani się waż, proszę nie… - nie dokończyłam, kiedy zaczął mnie łaskotać i stał niewzruszony, kiedy bez kontroli kopałam w twarde mięśnie jego brzucha, rozpaczliwie próbując się wyrwać i nie zakrztusić własnym śmiechem. - Tom! Oskarżę cię o molestowanie!
Parsknął głośno śmiechem i mnie puścił, kiedy byłam już na granicy łez. - Jak tak dalej pójdzie to oboje dostaniemy dożywocie - był w równie dobrym humorze. Nie ma co się dziwić. Wyjdzie z tego zasranego budynku i odetchnie świeżym powietrzem, przejdzie się kawałek. - Dobrze, ja się już zbieram. Podeślą ci Richarda. Możesz mu ufać. W razie tragedii, wiesz co robić - mrugnął w moją stronę.
- Dobra z ciebie niańka, wiesz? -wyśmiał mnie cicho. Rzuciłam w niego poduszką. - Idź już stąd, idź i wnieś coś do sprawy - uśmiechnęłam się. Odrzucił poduszkę, mruknął coś „narazie" i wyszedł. Zostałam sama, ale nie traciłam na humorze.
Prysznic, świeże ubrania, związałam włosy w wysokiego kucyka i po raz pierwszy od kilku dni zeszłam na dół. Bill przywitał mnie słabym, ale szczerym uśmiechem, bez słowa. Odpowiedziałam tym samym i przeszłam w stronę kuchni. Po przekroczeniu ciężkich, metalowych drzwi stanęłam na terenie wielkiej kuchni. Szykowali dzisiejszy lunch.
- Cześć Gustav, hej Arturo, dzień dobry Iris! - witałam się kolejno z magikami smaku. Jeden po drugim, wszyscy jakby autentycznie cieszyli się na mój widok, co no nie ma co ukrywać, jest cholernie miłe. Zdążyłam się poczuć przy nich wszystkich jak w domu. Posyłałam uśmiechy. Znalazłam swoje ulubione, szerokie barki. Przytuliłam się do jego pleców. - Wróciłam do życia. - oznajmiłam i czułam, że się uśmiecha, choć tego nie widziałam.
- Cieszę się, kochana - obrócił się, przytulił mnie i przywitał buziakiem. - I dobrze wyglądasz, wiesz? Promieniejesz. Ktoś tu się wyspał widzę - sam się uśmiechał szeroko. Kiwnęłam twierdząco głową.
- Przyszłam coś zjeść. Tom wyszedł. Zostawił mnie na jakiś czas, a w tym czasie, ma na moje piętro przyjść ktoś inny.
- I bardzo dobrze. Najwyższa pora, żeby facet odpoczął i zajął się swoim życiem, a moją kobietę zostawił w spokoju - oznajmiał stanowczo, na co ja uniosłam wymownie brew. Twoją kobietę, tak?
- A to my oficjalnie jesteśmy razem, tak? Oznaczyłeś mnie już na facebook'u? - zaśmiałam się, a on zgasł.
- Staram się. Od… od dłuższego się staram. Chodzimy sobie na randki, miło razem spędzamy czas, sypiamy razem, Eve. Śniadanka, kolacje, przytulanki. Nic to dla ciebie nie znaczy? Na darmo to wszystko robię? -patrzył mi w oczy, zupełnie poważnie. A ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Byłam otumaniona. Nie byłam pewna, czy tak rozmowa do mnie dociera, ale i mój uśmiech zgadł.
- Georg, to nie tak. Ja po prostu… - zaczęłam i widziałam rosnący zawód w jego oczach. - Ja kiedyś opuszczę ten hotel, wiesz? Jak tylko policja odpuści to się spakuj i będę chciała stąd uciec. Miewałam paskudne koszmary, traciłam poczucie rzeczywistości, jestem na lekach, Georg. Przez to zasrane miejsce. Więc ja cię strasznie przepraszam, ja was wszystkich tutaj pokochałam i zaczynam czuć się tutaj jak w domu, ale jednocześnie wiem, że to nie jest dom. I stąd po prostu ucieknę.
- Och, przesadzasz! Tracisz zmysły, więc przesadzasz. To przytulne miejsce.
- Ale nie moje, Georg. Nie chciałabym tutaj mieszkać na stałe. Nie wiem nawet, czy na stałe zostanę w mieście. Może wrócę do Chicago. Jakby nie było to niewiele wiem, dlatego też nie przywiązuję się do tej tymczasowej teraźniejszości. Jesteśmy wszyscy w niestandardowych warunkach i sytuacji. Nie jestem pewna co będzie potem. Może podpiszę z kimś kontakt i pojadę w jakąś trasę?
- Jaką trasę, Eveline? - zapytał poirytowanym i lekko uniesionym tonem.
- No, um… wiesz, ja jestem makijażystką, charakteryzatorką… Jak nie wiem, to marzenia, ale dla przykładu, jak Beyonce zechciałaby ze mną pracować, to pojechałabym za nią, za karierą i rozwojem. Bo o to w życiu chyba chodzi. Żeby się rozwijać, nie uważasz? - patrzyłam mu w oczy, kiedy on spuścił głowę i zacisnął szczęki.
- Racja. Kelner z hotelu się nie rozwija. I rozumiem wszystko. Ale skoro nie znamy jutra, to może należałoby docenić codzienność - rzucił i mnie wyminął, zostawiając mnie samą na kuchni, z wgapionym we mnie rzędem kucharzy.
- Georg, daj spokój, przepraszam… - mówiłam już do zamkniętych, kołyszących się drzwi. Westchnęłam ciężko, przetarłam twarz dłonią - świadoma, że ma sporo racji.
*
Obudziłem się późno, poderwałem się na łóżku, prawie spóźniony do pracy. Szybko jednak zwolniłem tempo. Nigdzie przecież mi się nie śpieszy. Jak jakiś spragniony alkoholu Johnny przyjdzie się kłócić, że nie polałem tą planowaną godzinę wcześniej. Hotel w ogóle wydawał się być pusty i martwy. Większość po prostu chciała przeczekać sytuację, chowali się w pokojach, zamawiali do nich jedzenie, kawę, herbatę. Na alkohol schodzili rzeczywiście tylko starsi panowie zmęczeni życiem. I te kieliszki były dla nich ucieczką i od obecnej sytuacji, ale i zapewne od bałaganu jaki mieli w życiu, czy też w pracy. Ja też jestem poszkodowany. I ja też mam prawo zaspać. Nie śpieszyłem się więc. Ani trochę.
Kiedy zszedłem na dół, Georg napomniał mi, że mój typowy Johnny czekał, aż stracił cierpliwość i wściekły wrócił na górę. Sam Listing nie wyglądał jakby był w najlepszym humorze. Ale nie pytałem. Nie był mi obojętny, ale nie byliśmy też najlepszymi przyjaciółmi. Zwłaszcza ostatnimi czasy. Wszedłem za bar i na dzień dobry zrobiłem nam po drinku. - Nie uciekaj, widzę że i u ciebie w końcu jest z samopoczuciem jak u reszty. Napij się ze mną - podsunąłem szklankę w jego stronę. Spojrzał na mnie nie ufnie, ale kiwnął głową w podziękowaniu i się napił. Chwilę później z kuchni wyszła Eve. Przywitałem się, ale rzuciła pośpiesznie coś niewyraźnego w odpowiedzi i ruszyła prędko w stronę głównego holu. Georg unikał mojego spojrzenia i ani się na nią nie obejrzał. Wszystko jasne. Pokłócili się. - To coś poważnego? Mogę już ja z powrotem uderzać? - próbowałem zażartować, żeby go rozluźnić. Odpowiedział mi zdenerwowanym spojrzeniem.
- Nie. Jest wredna, ale się nie poddaję. Wiem, że to bestia w przebraniu. A ja niekoniecznie wiecznie będę tu podawać sałatki na stół. Mógłbym jej dużo zaoferować. Muszę jej to tylko pokazać. Jest moja. Ty już swoją porcję szczęścia miałeś. I swoją okazję, żeby za nią podążać. Ja się nie zawaham. Ona będzie chciała jechać, to wezmę ją za dłoń i pojadę razem z nią - spojrzał na mnie. Emanował wyższością i miał do tego pełne prawo. Poczułem się jak zwyczajne gówno w tej chwili. Ale i miał rację. Miałem swoje szczęście i pozwoliłem mu odejść.
-Wciąż mogę za swoim szczęściem podążać - rzuciłem ciszej, na co tej tylko cicho prychnął. Podziękował za drinka i odszedł z szklanką w dłoni.
Nie miałem już tego dnia ochoty na pracę. Chciałem wrócić do pokoju, schować twarz w poduszce i ponownie, godzinami błagać o jego powrót. Od pierwszego snu, tego z wspinaczką po wzgórzu i na znak, każdego kolejnego dnia poczucie winy rosło. Poczucie tęsknoty, samotności i całą moją egzystencję powolutku przejmował głęboki żal. Coraz szybciej kładłem się spać, byleby tylko znów się z nim spotkać. Co wieczór usilnie i intensywnie o nim myślałem, modląc się o sen w którym ponownie trzyma mnie w ramionach.
Oczy mi się zaszkliły. Przetarłem je ostrożnie, uważając żeby nie rozmazać sobie tuszu. I polałem sobie wódki do małej szklaneczki.
*
Wróciłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko, zaraz potem zakopując się w pościeli i już pod nią ściągając spodnie. Rzuciłam je na podłogę przy łóżku, przytuliłam policzek do poduszki, szczelnie owinęłam się kocykami. Sięgnęłam po telefon i przeglądałam zawartość, razem z listą kontaktów. Stanęło przy Davidzie. Chwilka namysłu i dotknęłam ekranu w miejscu zielonej słuchawki.
- Tak? Hej kochana, jak ci się wiedzie w wielkim, Hollywoodzkim świecie, co? Nie widziałem za wiele aktualizacji na Facebooku - jak zwykle przyjaciel odezwał się niezwykle melodyjnym, pozytywnym tonem.
- Umm w porządku, w porządku, choć powolutku.
- Ahaa… A tak na poważnie? Bo nie brzmisz przekonująco. Ani trochę - mruknął tym swoim inwigilacyjnym tonem. Ja już wiedziałam, że on wie i nie było mowy o ucieczce. Ale też nie zamierzałam uciekać. Po to dzwonię. Żeby właśnie porozmawiać.
- To trochę skomplikowane, wiesz? Bo przyjechałam do hotelu i…
- Och boże, poznałaś kogoś, co? Cholera, w końcu! Ale nie chrzań mi, że już są problemy - przerwał mi, mówiąc jak nakręcony. Westchnęłam cicho. Może nie powinnam mówić o hotelu. Tło nie jest tak istotne. Tak. Nie mogę go w to mieszać. Nie mogę.
- Och, Dave, żeby tylko. Ja nie wiem co robić, ty wiesz, że ja się na tym nie znam i nie potrafię grać w facetów, a co więcej, nigdy w nich grać nie byłam chętna.
- No nie byłaś, ale najwyższa pora. Wystarczająco kleiłaś się do nas. Mówiłem, że powinnaś sobie znaleźć kogoś do przytulanek.
- Dave…
- No taka prawda, kochana! Co, skończysz z kotem w domu? Och, no tak, masz alergie. To żałosne, Eve. Nie byłabyś nawet taką typową starą panną, więc już zupełnie nie byłoby się z czego śmiać. Cycki ci uschną, opadną i tyle z tego będzie.
- Przespałam się z kimś. Skończ - ucięłam jego wywód. - A teraz mam problem, bo potem przespałam się z kolejnym.
- Pierdolisz… - mruknął przejęty i choć go nie widziałam, to pewna byłam, że siedzi z rozchylonymi ustami, zaskoczony, ale i niecierpliwy co dalej.
- I ten pierwszy mi rozpaczał, że myślał, że coś między nami może być. Kiedy ja poszłam do łóżka z innym. Wyjaśniłam, że nie szukam związków. Zrozumiał. A ten drugi teraz się stara, wiesz? Jak cholera się stara, kiedy ja… Nie wiem co ja sobie myślę. David, ja takich rzeczy nie robię. Nie sypiam z ludźmi od tak, na prawo, na lewo, jak leci.
- Przystojni?
- Daaaave! - upomniałam. Milczałam chwilę. - Przystojni - mruknęłam.
- To leć w trójkąt - parsknął. - Baw się dziewczyno, młoda jesteś, masz branie to się baw!
- Ale…
- Ale nie bądź pizdą. Baw się, ale postaw sprawę jasno, że to tylko rekreacja, nie szukanie męża. Z resztą kto tak na poważnie szuka poważnego związku przez łóżko, co? Wyjaśnij. Jak komuś warunki nie odpowiadają, to przepraszamy, dziękujemy, nie kwalifikuje się pan. Jak chętny, to zapraszam, tutaj jest moje łóżko, już rozkładam nogi. Bądź szczera i otwarta, to nikt nie ma prawa się niczego przyczepić, ani czuć się skrzywdzony. Kobietom też wolno mieć coś z życia. I nie waż się odpuszczać facetowi, zanim nie dojdziesz. Jak już idzie z tobą się pobawić, to idziecie się pobawić. Nie daj się wykorzystać, jasne? - mówił szybko, robił mi wykład. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
- David, ja takich rzeczy nie robię. Nie jestem taka, wiesz o tym. Unikam takich sytuacji i potencjalnych jakichkolwiek relacji i flirtów. Ja nie wiem jak się odnaleźć w tym, że to się dzieje samo. Trochę jakby bez mojego udziału. Nie mam planów, to one same się tworzą.
- I bardzo dobrze. Zaczynasz żyć, a nie zgrywać warzywko w swoim domu, tylko dłubiąc w szminkach i pudrach. Dobrze ci to LA robi. Nie zastanawiaj się nad tym, tylko bierz, co życie oferuje. Należy ci się, to raz. A też w jakiś sposób może ci ten eksperymentacyjny okres coś ciekawego przyniesie, powie coś o tobie samej, czegoś nauczy. Chrzań co myśli społeczeństwo i się baw. Nie chcę słyszeć wymówek. Nie byłaś taka. Czas przeszły. Ale jesteś. Bierz garściami i smakuj każdego chętnego kutasa.
- Jesteś obrzydliwy - nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Nie ma za co, piękna.
- Dzięki, brzydalu.
*
- Czego szukasz? - jeden z policjantów się odezwał.
- Wyciągam archiwa dotyczące poprzednich morderstw i innych przewinień w hotelu.
- Wiesz, że dostałeś konkretne polecenie, znaczy chronić Greenwood’ową, a nie grzebać w papierach?
-Tak, mam świadomość, ale z tego co wiem, nikt nie wpadł na to, żeby poszukać wspólnego mianownika. Poprzednie sprawy pozostały niewyjaśnione. Może mają coś wspólnego, a to doprowadzi nas do rozwiązania. Próbuję tu coś wnieść. Moje siedzenie pod jej drzwiami nic nie zmieni. Ludzie tam zaczynają się kłócić sami ze sobą. Nie można ich tak długo przetrzymywać. Kiedyś trzeba będzie odpuścić. I czy to w ogóle legalne, że szef zarządził zamknięcie? - Tom spojrzał na współpracownika, ten tylko wzruszył ramionami. - A gdyby tam utknął ktoś ważny? Ktoś kto potrzebuje solidnej opieki medycznej? Gdyby tam była jakaś rodzina z malutkim dzieckiem? Jaki jest sens zamknięcia? To tak jakby zamknąć muchy w pudełku i czekać aż wszystkie padną, po to, żeby móc napisać potem raport, podpisany jako sprawa niewyjaśniona i zwyczajnie macie to gdzieś. Wysyłacie tam po prostu karawanę i worki na ciała. A historia się powtarza. Tobie to odpowiada, że przez twoją bezczynność umierają ludzie, to siedź tu dalej i wpierdalaj tu te pączki i KFC, tymi tłustymi łapami. Ja - zaczął kopiować dokumenty. - Zamierzam im pomóc. Bo trzeba pomóc. I kapuj sobie szefowi, jak masz ochotę. Nie będzie mógł mnie zwolnić za to, że wypełniam obowiązki. Moim obowiązkiem jest służyć prawu i ludziom w potrzebie. A nie być bezużytecznym pionkiem w grze - spiął niedbale plik dokumentów jednym z kolorowych spinaczy i kierował się do wyjścia.
- Kopiowanie policyjnych dokumentów jest nielegalne. Więc i przeciw prawu.
Tom podszedł do niego nabuzowany. Zaciśnięte szczęki, napięte mięśnie, wyprostowany. Zwierze gotowe do walki. Spojrzał koledze z fachu w oczy. - Nielegalne to powinno być opychanie się, upasanie do rozmiaru, który rozsadza policyjny mundur. Nielegalnym powinno być twoje istnienie tutaj, jeśli nie byłbyś w stanie gonić przestępcy, bo zaraz miałbyś jakiś atak. Nie mówiąc już o sytuacji, w której zbiegły przeskoczyłby przez jakiś płot. To jest policjant? Za to ci płacą? Zostaw mój interes w spokoju, usiądź i wpierdalaj dalej, kiedy ja się skupię na rozwiązaniu i możliwym awansie.
Wyszedł, podszedł do biurka na którym stał jeden z kilku policyjnych komputerów. Mieli rozszerzony dostęp do ludzi, miejsc, historii. Drukował kolejne strony, potem je wszystkie przeglądał i uważnie czytał.
*
Tego wieczoru nikt nie przyniósł mi kolacji, ani nie przyszedł się poprzytulać. Ale nie marudziłam. Wzięłam leki, popiłam je herbatą ze wczoraj i ułożyłam się w poduszkach. Nie byłam głodna. I w sumie nic dzisiaj nie zjadłam. Po kłótni z Georgiem wróciłam do pokoju, a nic nie zamówię, bo nie wiem jakiego arszeniku mi tam teraz dosypią. Och, i leki mnie muliły. Przytulanki też nie były koniecznością, choć nie da się ukryć, że były miłe. Sięgnęłam po laptopa i sprawdzałam maile. Kilka propozycji współpracy. Już nie tak dużych, jaką straciłam po tym jak mnie przymknęli niestety, ale hej, jeszcze się odbiję i naprawdę będę pudrować nosek samej Oprah Winfrey. A przy tym popuszczę w gacie, bo praca z takimi ludźmi zawsze jest stresująca. Masz godzinę na zapewnienie tej osobie jej nienagannego wizerunku, podkreślenie uśmiechu i generalnie dokonanie kosmetycznej operacji plastycznej, która dobrze wygląda w full HD, które teraz właściwie wszyscy mają. Ale w porządku. Zapisałam dane menadżerów, kontakty i… no właśnie i co. Nie wiem nawet co im odpowiedzieć, nie mam co się umawiać na spotkanie, bo nie wiem ile ten cyrk tutaj jeszcze potrwa. Chwała tylko, że ostatnio nikomu nic się nie dzieje. Może ten ostatni trup był mordercą, ktoś inny mu „oddał” za kolegę i po sprawie.
Włączyłam sobie film, żeby zabić trochę czas i nudę, ale był wyjątkowo nudny, leki też zapewne zaczęły działać i nie dotarłam nawet do połowy, kiedy usnęłam.
Obudziły mnie promienie słońca, które od dłuższego czasu grzały mój policzek. Nie pamiętam żadnego snu, czułam się wypoczęta, więc nie śpieszyło mi się wstawać. Cieszyłam się leniwym porankiem. Objęłam pościel swoim udem, przytuliłam ją do siebie, razem z poduszką. Mruknęłam zaspana pod nosem, poirytowana światłem. Obróciłam twarz w drugą stronę. Chciałam jeszcze pospać, ale nie byłam w stanie usnąć.
Zawlokłam się do łazienki, wciąż jeszcze nie przytomna. Wzięłam szybki prysznic, związałam swoje włosy, nie poświęcałam czasu na makijaż, więc się na siebie nie oglądałam. Wróciłam do pokoju i zatrzymałam się w drzwiach. Pomieszczenie wyglądało zupełnie inaczej. Łóżko z ciemnego, lakierowanego, prawdziwego drewna, drewniane podłogi, lśniące. Śliczny dywanik, rzeźbiona rama łóżka, jak i starannie zdobione szafeczki obok, oraz szafa, komódka. Wszystko wykonane widocznie z dbałością o detal. Złote uchwyciki w fantazyjnych, roślinnych kształtach. Otworzyłam szafę, a w niej długie suknie, które podkreślały swoim krojem biodra. Dekolty w łódeczkę, przy nich falbanki i wstążki, czasem bufiaste rękawy, które końcowo i tak się zwężały. Wszystkie były długie. Odrobinę za kostkę, albo odrobinkę jeszcze krótsze, do połowy łydki. Zaskoczona wyciągnęłam jedną z nich i się przyjrzałam. Śliczny delikatny, ciemny materiał. Nieco śliski. Nie znam się, ale spodobała mi się. Miała delikatny pasek w talii, bufiasty rękaw aż do łokcia, a potem już normalny, wąski, długi rękaw. W życiu nie miałam okazji przymierzyć czegoś takiego. Podeszłam do komody. Nie zastanawiałam się zbyt wiele, a zaskakująco moje dłonie same wiedziały czego szukają i gdzie, co znajdą. Druga szuflada komódki ukazała mi kolekcję gorsetów. Poważnie? Gorsety? Jak to się w ogóle ubiera? Trzasnęłam szufladą, żeby zaraz otworzyć kolejną. Znalazłam bieliznę. Też niecodzienny krój, ale bez namysłu się ubrałam. Dosłownie chwilkę potem do pokoju weszła ciemnoskóra kobieta.
- Dzień dobry Pani, przepraszam najszczerzej za spóźnienie - odezwała się uprzejmie i otworzyła szufladę z gorsetami. A ja zdałam sobie sprawę, że znam jej imię.
- Nie szkodzi, Rose. Nic nie szkodzi, sama wstałam troszkę później - odpowiedziałam i machnęłam dłonią. Jakie później? Ja sama nie wiem którą mamy godzinę.
- Już Pani pomogę - była uśmiechnięta, objęła moją talię twardym materiałem i sprawnie zaczęła go zaplatać wstążką za moimi plecami. Oparłam dłonie o blat komody. I prawie straciłam poczucie stabilności, kiedy pociągnęła, żeby zacieśnić wiązania. Materiał zaczynał przylegać do mojego ciała. Kobieta ułożyła dłoń nisko na moich plecach i szarpnęła ponownie. Miałam ochotę zwymiotować. Szarpnęła ponownie i ponownie. Czułam jak moje wnętrzności się przesuwają i do siebie przytulają, od kiedy robiło im się tak ciasno. Rose nie przestawała. Zaciskała go dalej, a ja powoli traciłam czucie w talii, ale traciłam też możliwość swobodnego oddychania. Oddychałam nerwowo i nierówno. - Już niedużo - rzuciła, a ja byłam gotowa mdleć. Nie byłam w stanie wziąć głębokiego oddechu. Brakowało mi tchu. Kobietka zawiązała zgrabny węzełek i go schowała pod materiał. - Och, wybrała już Pani suknię? Cudowna… - mówiła, krzątała się, a ja miałam mroczki przed oczami. Trzymałam się mocno drewnianego mebla. Wyprostowałam się, starałam oddychać.
- Nie zawiązałaś za mocno?
- Tak, jak zawsze, jak Pani lubi - skinęła z uśmiechem, a zaraz znalazła się przy moich stopach i ubierała mi pończochy, potem halkę, suknię i przyniosła z dna szafy buty. Szpileczki, które mogły mieć może z pięć centymetrów. Wyśmiałabym to, ale w tej chwili odetchnęłam z ulgą, że nie muszę się martwić oddychaniem i szpilkami. Jeden problem mniej. Posadziła mnie na krzesełku i zajęła się moimi włosami, układając szerokie fale, ale ciasno, blisko przy mojej głowie. Była szybka, nie zajmowało to wieczności. Spięła fale metalowymi spinkami, spryskała moje włosy, przysuszyła… machając na nie wachlarzem i wyciągnęła spinki. Obwiesiła mnie biżuterią. Śliczne perły, perełki, kilka naszyjników, bogaty pierścionek, wplotła też coś we włosy. Czułam się jak księżniczka. Księżniczka, która nie potrafi oddychać, ale jednak. Pozwalałam się sobą zająć i rozglądałam się, zastanawiając się co tak naprawdę się dzieje. Dlaczego od tak wszystko to mi przychodzi, skąd ją znam i dlaczego jej pozwalam się tak wiązać, kiedy nie mam pojęcia właściwie dlaczego i po co mnie wiąże.
Przyklęknęła przy mnie, ubierała mi buciki i dokładnie przy kostce je zapięła, ponownie -dość ciasno. Podniosła się, otrzepała kolana, wyprostowała się i uśmiechnęła się do mnie niezwykle promiennie, aż nie sposób było tego nie odwzajemnić. - Jeszcze tylko podkreślimy Pani urodę i będziemy gotowe! - brzmiała na podekscytowaną. Podeszła do komódki, wyciągnęła z niej mały kuferek, a z kuferka kilka kosmetyków. I zachłysnęłabym się powietrzem gdybym tylko mogła. Tusz do rzęs w kamieniu? Pamiętam takie cuda z historii… Tą klasyczną czerwień i ten róż do policzków. Zanim zdążyłam ją zatrzymać prosiła tu o zamknięcie oka, u o obrócenie nieco twarzy. Nie powstrzymałam jej, zwłaszcza, że nie wydłubała mi oka tą maskarą.
- Rose, zanim wyjdę, pozwól, że się sobie przyjrzę - rzuciłam, wstałam, stukałam lekko obcasikami, kiedy dreptałam do łazienki. Przyzwyczajałam się do ciasnych wiązań gorsetu, ale jednocześnie z każdym ruchem czułam jak metalowy stelaż coraz mocniej przytula się do mojego ciała. Teraz, kiedy nie byłam już zaspana, zauważyłam, że łazienka też wygląda zupełnie inaczej, nie jak ją pamiętałam. Spojrzałam w lustro. - Kurwa mać… - szepnęłam pod nosem. Rose się zaniepokoiła i wołała, czy wszystko w porządku. I cholera nie wiem, czy to jest w porządku. W lustrze nie widziałam swojej twarzy, choć nieco podobną. Miałam teraz jasne oczy i nie tak ciemne włosy, choć też nie jasne. I były krótsze. Moje brwi były teraz narysowane cienką kreską. Cieniutkie, drobniutkie i okrągłe. Na powiekach ciemno niebieski cień, lekko podkreślający oprawę oka. Użyty zamiast kreski. Nie wiem jak i czym go nałożyła. Róż sięgał od policzków, aż po skronie. I ciemno czerwone usta. Drobniejsze niż moje. Żadnego śladu po dzisiejszym rozświetlaniu, konturowaniu, czy jakimkolwiek nawet podkładzie. Puder i na tym koniec.
Gapiłam się w lustro, próbując sobie przypomnieć, czy skądś znam swoją twarz. Czy wiem, kim jestem. Czy jeśli spytam o to Rose, weźmie mnie za wariatkę? Wyglądałam jak milion dolców. Makijaż niczym ściągnięty z Marilyn Monroe, ale to nie ta twarz. Kim jestem?
Wróciłam do pokoju, patrząc na Rose. A kim ona jest? Służącą? Od kiedy mam służącą i dlaczego? Po co?
- Rose, rozumiem, że to może być dziwne pytanie, ale przypomnij mi jak mam na imię, proszę. Ten gorset jest tak ciasno zawiązany, że zapominam kim jestem i gdzie zmierzam - zaśmiałam się łagodnie, próbowałam zagaić z humorem, żeby jednak na wariatkę nie wyjść. W efekcie jednak, po prostu nie wzięła mnie na poważnie i zaczęła chichotać razem ze mną. Podała mi szal z futra. I to futro było zbyt miękkie, żeby było sztuczne. - To królik?
- Zgadza się - odpowiedziała z uśmiechem. Podziękowałam, oddając jej ten element ubioru. Zaproponowała w zamian drobną torebkę. Nie wiem na co, ale rozumiem, że nie możemy wyjść z pustymi rękami. Odetchnęłam. Chciałam zadać jej mnóstwo pytań, ale byłam teraz więcej niż pewna, że wszystko weźmie za kobiece, drobne żarciki i wygłupy. Ubrała mnie jeszcze w słodki zapach, którym otuliła mnie bardzo delikatnie i oszczędnie.
Wyszłam na korytarz. Wyglądał znajomo. Ale bardziej bogato. Przy sufitach nie było zwykłych lamp, a bogate żyrandole. Złoto na ścianach, złote klamki, jasny, drogi dywan. Duże okna, wpuszczające dużą ilość światła na cały hol. Przechadzałam się troszkę. Zwiedzałam. Podeszłam do jednego z okien na końcu korytarza. Stał przy nim przepiękny, bujny kwiat w dużej, pękatej doniczce. Każdy listek miał przetarty i odkurzony. Spojrzałam na widok za oknem i mocno się zdziwiłam. Nie ukrywajmy, że już teraz to wszystko jest dziwne, wyraźnie nie jestem gdzie byłam i wyraźnie nie jestem sobą, ale w dalszym ciągu widok mnie zaskoczył.
Los Angeles było płaskie. Może nie zupełnie, ale było dużo mniej wysokich budynków, a na pewno nie nowoczesnych. Stare budownictwo, stare, wąskie uliczki i ulice, wąskie chodniki. Na jezdni stare, pękate samochody, które znałam tylko i wyłącznie z filmów i bajek Disney’a. Wszystkie pojazdy wyglądały troszkę jak karoca Kopciuszka. Przyglądałam się temu z rozchylonymi wargami. Kobiety z dziećmi w wózkach. Wózki z dużymi kołami, kanciaste, prosta konstrukcja. Zupełnie inna moda.
- Avelyn? Skarbie, wyglądasz przepięknie! - usłyszałam za sobą znajomy, ale jednocześnie zupełnie obcy głos. Nie byłam pewna, czy to do mnie. Odwróciłam się, mężczyzna patrzył wprost na mnie. Urokliwy człowiek. Mocna, ładna i męska szczęka, wyrazisty, lekko zgarbiony nos. Ciemna oprawa oczu, ciemne, orzechowe spojrzenie. Włosy miał ułożone w podobne fale do moich. Ale włosy miał jednak sporo krótsze. Zabawny, wąski, okiełznany wąsik, tuż nad górną wargą. Równiutki i staranie przycięty. Był dość wysoki, dobrze zbudowany. Na nim świetnie skrojony garnitur z długą marynarką, ciemniejszy krawat, przy jaśniejszej koszuli. Błyszczące formalne buty. Wyglądał na młodego mężczyznę, przed trzydziestką. Wyciągał teraz do mnie zapraszająco dłoń. Czułam, że go znam, on znał mnie. Avelyn? No prawie.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się delikatnie zakłopotana u podałam mu swoją dłoń, powolutku podchodząc bliżej. Spojrzałam mu w oczy, szukając czegoś znajomego, potwierdzenia, że wszystko jest okej.
- Och kochana, jesteś rozkoszna, kiedy tak się rumienisz. Chodźmy, wszyscy już zaczęli - zaproponował mi swoje ramię. Wsunęłam dłoń pod jego łokieć, złapałam się jego przedramienia. Zaprowadził mnie do windy, która pokazywała, że znajdujemy się na piętrze czwartym. Mój towarzysz przycisnął przycisk przy piętrze zero. Przytuliłam się bliżej jego ramienia i czułam jak moje serce tłucze się o płuca, jakby szukało ucieczki. Kim jestem i co się dzieje?
_________________
Nelly