Krzyżuję palce o brak fabularnych błędów. Niech dusze drugiego świata mają to opowiadanie w opiece. Staram się bardzo nad treścią, żeby tylko historia toczyła się tak, jak należy i dużo o niej myślę. Mam więc nadzieję, że rozdział się spodoba.
Rozdział dedykowany mojej babci,
kobiecie z drugiego świata,
która za życia uwielbiała słuchać o tym,
co przeczytałam ostatnio.
Babciu, kocham i tęsknię.
Odwiedź mnie w snach. Chętnie porozmawiam.
______________
Obudzono mnie wcześnie rano. Pielęgniarka odsunęła żaluzje w oknach, a do pokoju wpadło oślepiające, poranne światło. — Dzień dobry! — zaświergotała radośnie, po czym podeszła do mnie upewnić się czy wszystko w porządku i wypytać jak się czuję.
— Która jest godzina? — Pierwsze, co przyszło mi na myśl. Dalej nie czułam się najlepiej. W ustach zbierała mi się ślina i nieco mnie mdliło.
— Jest ósma. — Kobieta uśmiechnęła się. — Zaraz przyniesiemy śniadanie, witaminy, a potem przyjdzie odwiedzić panią lekarz — informowała.
— W porządku, dziękuję. — Uśmiechnęłam się uprzejmie i ruszyłam do łazienki, kiedy tylko wyszła. Przepłukałam usta wodą. Nic ze sobą nie miałam. Nie miałam czym rozczesać poplątanych włosów, ani czym umyć zębów. Gdybym chociaż miała jakąś pastę, mogłabym je umyć choćby palcem, tak jak się to robiło na jakichś spontanicznych wyjazdach objazdowych, na które się pakowało w pięć minut. Było mi niedobrze, ale tym razem nie na tyle, żeby zwymiotować. Przemyłam twarz, przeczesałam włosy palcami i wróciłam do łóżka. Tutaj czas mijał dużo wolniej. Odpoczywałam. Całą noc miałam spokojną, żadnych niechcianych wycieczek, czy odwiedzin. Żadnych nieprzyjemności.
Pielęgniarka niedługo później przyniosła śniadanie, które mimo, że było smaczne, zjadłam jednak opornie. Dostałam mały kieliszek, wypełniony kolorowymi kapsułkami. — Co to jest?
— Oh, to tylko podstawowe witaminy na wzmocnienie. Trafiła pani do nas w nie najlepszym stanie. Trzeba teraz panią postawić na nogi — mówiła z uśmiechem. Wzięłam wszystko co mi podała. Byłam szczerze pod wrażeniem jej uprzejmości. To nowość po tych prawie dwóch miesiącach. Nim się obejrzałam, czas przeciekał mi przez palce w hotelowym więzieniu. Powtarzające się dni zlewały się z jedność, sprawiając, że traciłam poczucie czasu. Miesiąc był tygodniem, a tydzień dniem. Z jednej strony to dobrze. Czas mijał, więc porzucenie sprawy przez policję zbliżało się większymi krokami. Gorzej jednak, że tak uciekające dnie wymykały się spod kontroli i świadomości. Oznaczał to, że się do życia tam przyzwyczaiłam. Mimo całego dyskomfortu z przebywania w gmachu. Z zamyśleń wyrwał mnie lekarz, który akurat wszedł do pokoju.
— Witam! — Uśmiechał się szeroko. — Jak się spało? — zaśmiał się cicho, jakby opowiedział właśnie żart. Był w dobrym humorze. Pomyślałam, że albo jest to jakaś klinika dla przeciętnie chorych i nikt tutaj nigdy nie umiera, albo wszyscy tutaj chodzą pod wpływem. Nie, żeby mi ich pogoda ducha nie odpowiadała, broń boże. Jednak lekarze słyną z braku czasu, braku snu i częstego jedzenia na kolanie, a żyjąc w ten sposób na dłuższą metę nie wierzę, że możliwym była taka radość na widok pacjentów. Drążyło mi to taką dziurę w brzuchu, aż miałam ochotę zapytać. Powstrzymałam się jednak, bo pytanie „dlaczego jesteś taki szczęśliwy” jest jednak bardzo nie na miejscu.
— W porządku, dziękuję.
— Mamy wyniki badań. — Przyciągnął sobie niskie krzesełko i postawił przy moim łóżku. Usiadł na nim i przeglądał papiery, które ze sobą przyniósł. — Więc tak, badanie pokazało nam, że mamy widocznie podwyższony hormon beta hCG, a to nas głównie interesowało po ostatniej rozmowie — mówił, patrząc w kartki, które raz po raz przewracał. Ja jednak nie znam się na języku w jakim mówią lekarze.
— Czy coś ze mną jest nie tak? Jestem chora? — wybełkotałam z ściśniętym gardłem.
— Oh, nie, nie, proszę się nie przejmować! Wręcz przeciwnie. Mogę pogratulować — zaśmiał się ciepło. — Jest pani w ciąży. Liczby sugerują, że to może być między czwartym, a piątym tygodniem. Jedyne co nas martwi to stan w jakim pani tutaj trafiła. Nie odżywia się pani najlepiej, hm? — pytał patrząc w rubryczki i inne wyniki. Patrzyłam na niego nie pewna, czy wszystko dobrze zrozumiałam. Nie potrafiłam wykrztusić ani słowa. Cisza najwyraźniej go zaniepokoiła, bo przeniósł na mnie wzrok. — Będzie dobrze. Naprawdę, proszę się nie martwić. Zadba pani o siebie i o dziecko, a wszystko będzie dobrze. Witaminy, mikroelementy, zwłaszcza, jeśli tak pani wymiotuje, no i uważać na jedzenie. To istotne co pani je. Oczywiście odstawiamy alkohol, inne używki. Nic strasznego, na pewno będzie pani świetną mamą. — Uśmiechnął się ciepło i poklepał moją dłoń próbując dodać mi otuchy.
— Jest pan pewien? Na sto procent? — zapytałam cicho, słysząc szum w własnej głowie, czując, jakbym zaraz miała stracić przytomność.
— Na sto procent. Przyszedłem też panią zabrać na USG. Zobaczymy czy tam wszystko gra. — Mrugnął do mnie i wstał. — Głowa do góry i zapraszam.
— Nie czuję się najlepiej — rzuciłam.
— Mdłości?
Kiwnęłam głową twierdząco. — I zawroty głowy.
— Nie ma problemu. Pielęgniarka zaraz pani pomoże. — Uśmiechnął się. — Widzimy się za kilka minut. — Wyszedł, a do mnie dotarło co właśnie mi ten miły człowiek oznajmił. Informacje uderzyły we mnie jak fala tsunami. Nie pozwolono mi jednak się nad tym zastanawiać. Momentalnie do pomieszczenia wpadła kobieta, razem z wózkiem. Nim się zorientowałam wiozła mnie na badanie. Wpadałam w panikę. Ciężko z oddechem. Łzy napływające do oczu i roztrzęsione dłonie. Cztery, pięć tygodni. Cztery, pięć tygodni. Z kim ja wtedy byłam? Czy pominęłam jakąś pigułkę? Oddech się spłycał. Nerwowo przecierałam policzki, od łez, które wyznaczały sobie błyszczącą drogę, aż po mój podbródek. Nie kontrolowałam się. Kobieta to zauważyła. Zatrzymała mnie i pomagała się uspokoić. Głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. Czułam się jak ostatnia kretynka. Nie dość, że zachowywałam się właśnie jak niezrównoważona nastolatka, czy dziecko panikujące przed szczepionką, to w dodatku była to zupełnie moja wina. Sama to na siebie ściągnęłam. Ja zaczepiałam Billa, Georga, ja lądowałam w łóżku, bo ja tego chciałam i najwidoczniej nie dopilnowałam antykoncepcji. Cholera, naprawdę jestem w ciąży. We mnie jest mały człowiek. To nie jest drobny błąd. To jest duży błąd, który będzie we mnie rósł przez dziewięć miesięcy, a potem będzie wymagał jeszcze więcej, przez przynajmniej kolejne osiemnaście lat. Głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. Trafiłam do gabinetu. Lekarz już czekał i przywitał mnie ponownie uśmiechem, kiedy pielęgniarka zostawiła nas samych. Położyłam się, odsłoniłam brzuch, na którym zaraz wylądował zimny żel. Czułam się wręcz upokorzona całą sytuacją. Nie wiedziałam co myśleć, cały czas próbowałam liczyć dni i rozważać możliwe reakcje kolejno Billa, Georga i Toma. Między tym wszystkim pojawiły się paskudne myśli, że jeśli Tom byłby zły, to wiem, że Georg byłby zapewne szczęśliwy. On jest takim rodzinnym typem. Billowi zapewne nawet bym nie powiedziała. Może nikomu nie powiem. Patrzyłam na monitor. Widziałam na nim mały, ciemny bąbelek pośród tej całej szarości.
— Tutaj. — Wskazał. — Rozwija się i rośnie. Wszystko wygląda w porządku — informował lekarz. Patrzyłam, próbując objąć to rozumem. Chwilę później wycierałam żel i czekałam aż pan w białym kitlu wydrukuje wszystko, co potrzebne. Zwrócił się w końcu w moją stronę, dając mi kilka kopii zdjęć. — Domyślam się, że nie było to planowane — mówił łagodnie. — I zapewne się pani boi, co w pełni rozumiem, jednak teraz należy skupić się na dobru dziecka. Wszystko jest nowe i straszne, ale z perspektywy czasu, za jakiś czas cały ten strach nie będzie miał żadnego znaczenia, zapomni pani o nim, jednak każdy stres może odbić się na dziecku. Radziłbym więc się jednak odprężyć, oddychać spokojnie i powiedzieć komu należy powiedzieć, cokolwiek miałoby się wydarzyć. Nie myśleć co będzie potem. Wierzę, że kobiety są silniejsze od mężczyzn. Nie bez powodu to wy nosicie takie cuda pod sercem. Jesteś silna. Ja ci to mówię. Poradzisz sobie — mówił z przekonaniem i z pocieszającym uśmiechem. Kiwałam głową ze zrozumieniem, kiedy po policzkach ponownie płynęły łzy. Odprowadzono mnie do pokoju. Martwili się o mnie i mój stan psychiczny. Policja musiała im coś powiedzieć. Co chwilę mnie ktoś odwiedzał, sprawdzał, czy wszystko w porządku. Miałam pytać kiedy mnie ze szpitala wypuszczą, ale teraz byłam gotowa zostać. Chciałam sobie wszystko przemyśleć.
Popołudniu jedna z pielęgniarek przyszła z telefonem w dłoni. — Telefon do pani — przekazała. Spojrzałam na nią, za telefon i się chwilę zawahałam. Wzięłam go jednak.
— Dziękuję — mruknęłam. — Tak? — Przyłożyłam telefon do ucha.
— Wszystko w porządku? Dzwonię od rana, nie chcieli mi pozwolić z tobą rozmawiać. Kazali dzwonić później i później, bo to nie najlepsza chwila. Co się dzieje, Eve? — martwił się. W jego głosie słyszałam troskę. — Jesteś tam? Eve? — upominał się, kiedy ja ponownie się rozklejałam. Bałam się. Przypominałam sobie słowa lekarza, słuchając zdesperowanego wołania Granatowego. Głęboki wdech i wydech. Otarłam łzy, odchrząknęłam cicho. Od płaczu nabawiłam się chrypki.
— Hej — mruknęłam niemrawo, wciąż nieco zanosząc się płaczem, próbując uspokoić oddech.
— Okej. Płaczesz. Znaczy, że jestem potrzebny. Skontaktuję się z szefem i jestem u ciebie jeszcze dzisiaj wieczorem — rzucił pewny siebie, słyszałam że już się poderwał, żeby zacząć się zbierać.
— Tom, Tom, daj spokój, nie trzeba. Będzie dobrze — odchrząknęłam ponownie i starałam się mówić normalnie i w miarę możliwości przekonująco.
— Dlaczego płaczesz? — westchnął bezsilnie.
— Bo się boję.
— Czego?
— Twojej reakcji, Tom — głos mi się łamał.
— Przyjadę do ciebie. Daj mi kilka godzin. Przyjadę, mała. Oddychaj, spróbuj się uspokoić, nie płacz już. Przyjadę, przytulę i porozmawiamy. I ja teraz nie pytam, ale mówię jak właśnie zrobimy. Zaraz zadzwonię do szefa. Teraz kończę, bo im szybciej to załatwię, tym szybciej będę. Kocham cię.
— Ja ciebie też — mruknęłam roztrzęsiona i się rozłączyłam. Posłuchałam go. Położyłam się i próbowałam się uspokoić. Próbowałam.
*
Pukał w drzwi nerwowo i głośno. Dość długo, zanim policjant otworzył.
— Musimy porozmawiać. — Wszedł od razu do pokoju, nie zważając na nic.
— Negan, nie teraz. Pakuję rzeczy dla Eveline. Jest w szpitalu, nie wypuszczają jej, jest pod obserwacją. Godzinę lizałem szefowi tyłek przez telefon, żeby pozwolił mi stąd wyjść i jechać. A też tylko pod pretekstem zawiezienia jej kilku rzeczy. — Granatowy krążył po pokoju, nerwowo pakując rzeczy do jej podręcznej torby.
— Jak jest w szpitalu? Ja jej potrzebuję. Co się stało?
— Chciałbym wiedzieć. Jest zapłakana, nie chciała mi powiedzieć przez telefon. Nie brzmiało to dobrze. Bała się mówić, rozumiesz to? Musi być bardzo źle.
— Chryste — westchnął ciężko. — Ja wiem już kto zabija i wiem też dlaczego.
— Kto? — Tom zatrzymał się na chwilę, zaskoczony patrzył na brodacza.
— Raja.
— Co? — parsknął, jednak po chwili zrzedła mu mina. Co jeśli Raja zrobiła coś Eveline? — Kurwa mać! — rzucił pod nosem, wyobrażając sobie jednocześnie wszystkie, najgorsze możliwe scenariusze. — Śpieszę się. Porozmawiamy o tym później. — Funkcjonariusz zapiął torbę, zarzucił ją na ramię i wyszedł pośpiesznie, wymijając Negana, odkładając rozmowę o kobiecie na później. Zjechał windą na dół i pośpiesznie ruszył do jednego z policyjnych wozów. Brodacz został sam, nie wiedząc dalej co zrobić z notatką, z którą się obudził. Wiedział, że musi napisać raport, od kiedy zna winnego. Problem jest taki, że jakkolwiek by tego nie napisał, tak był przekonany, że nikt na komendzie nie weźmie tego na poważnie, zwłaszcza, że nie ma dowodów. Liczył, że będzie w stanie poprosić Eveline o pomoc w związku z notatką, która nieco go zaniepokoiła. Gdzieś z tyłu głowy bał się, że to mogła być zapowiedź jego bliskiej śmierci. Nie ufał w pełni Sophie, ale uznał, że w takiej sytuacji jest jedyną osobą, która może mu pomóc to zrozumieć i odpowiednio zinterpretować. „Iść do niej, czy nie iść” — myśli krążyły mu po głowie. Po dłuższej walce w myślach, ruszył pod pokój medium.
*
Było już południe, wychodziłem na korytarz, szedłem pod drzwi obok, ale wracałem. Taką wycieczkę urządzałem sobie kilka razy przez ostatnią godzinę. Podchodziłem, unosiłem dłoń, żeby zapukać, ale fizycznie nie potrafiłem, więc obracałem się na pięcie i ponownie wracałem. Stałem teraz na środku swojego pokoju, patrząc na swoje cztery ściany i kołysałem się nerwowo. Zapatrzyłem się na chwilę, po czym ruszyłem zdecydowanym krokiem i wyszedłem, lekko trzaskając drzwiami. Stanąłem pod jego drzwiami i nim zdążyłem pomyśleć, energicznie zapukałem. Nastała cisza, która uderzyła mnie solidnie w policzek, przywołując do realiów i wszystkich obaw i myśli, które zupełnie gasiły moją pewność siebie, jednocześnie uświadamiając mi co robię. Poczułem jak moje ciało w jakiś sposób wiotczeje, staje się kruche. Patrzyłem na swoje stopy. Stały bez ruchu, choć mógłbym sobie dać rękę uciąć, że zacząłem się chwiać. Odetchnąłem, słysząc szuranie po drugiej stronie drzwi. Po chwili je otworzył. Zaskoczony, jednak chwilę później uśmiechnął się na mój widok.
— Chciałem przeprosić. Nie powinienem był cię tak wyganiać. Chciałeś dobrze, chciałeś zrobić coś miłego, a ja byłem nieuprzejmy. Zbyłem cię — wyplułem od razu, zanim zrobi mi się gorzej. Szatyn wzruszył lekko ramionami.
— W porządku, nie obraziłem się. Rozumiem.
— Mogę wejść? — zapytałem, po czym Georg zszedł mi z drogi i gestem zaprosił do środka. — Będę szczery. Szukam chwili spokoju, relaksu. Poprzednio mi się udało. Z twoją pomocą — dukałem, licząc, że zrozumie o co proszę. Patrzył na mnie rozbawiony. Zdaje się, że z treści nie zrozumiał nic, ale mój swojego rodzaju wstyd i niepewność wszystko wyjaśniła, bo kiwnął głową w stronę parapetu, na którym leżo pudełko z jointami. Patrzyłem na nie chwilę. Było mi głupio, ale jednak po nie sięgnąłem i się poczęstowałem.
— Nie pal całości. Jest mocne. Zapalimy na pół. I po tym naprawdę będziesz głodny, więc jak tylko zapalimy, to może pójdziemy na kuchnię, co? I razem coś zrobimy, tak, że będziesz mógł być spokojny i pewny, że niczego ci nie dosypuję — zaśmiał się ciepło, zaraz siadając obok mnie. Uśmiechnąłem się speszony, zaciągając się gęstym, lekko oleistym dymem. Zakaszlałem ciężko, czując łaskotanie w gardle. — Mówiłem, że mocne. Powoli, mój drogi. Bez pośpiechu. — Z uśmiechem zabrał mi tlącego się, zielonego papierosa i sam się zaciągnął. Czułem jak już teraz schodzi ze mnie cały stres i odpuszczają wszystkie nawyki z myśleniem, przejmowaniem się czymkolwiek. Po takim czasie naprawdę nawykłem do bycia kłębkiem nerwów, który próbuje przemyśleć wszystko, co tylko może, ale też nie ma pojęcia jak objąć rozumem. Każdą sytuację, każde możliwe rozwiązanie i każdy możliwy przyszły błąd i problem. Teraz byłem pusty. Teraz ja byłem oceanem. Pełnym życia, pod kołyszącą się, spokojną taflą, która poddaje się naturze. Nagrzewa się w słońcu, podrywa podczas burzy, tworzy fale przy większym wietrze. Niczym się nie przejmuje. Runąłem plecami, kładąc się na łóżku. Leżałem z przymkniętymi oczami. Poczułem jego ciepłą dłoń przy mojej twarzy. Niczym się nie przejmowałem, nie panikowałem, nie myślałem. Podsunął mi ją pod wargi. Mimo, że nie patrzyłem, wiedziałem, że podsuwa mi skręta, żebym ponownie się zaciągnął. Objąłem ustnik wargami, delikatnie nimi ocierając o jego palce. Mruknąłem cicho. Czułem, że się uśmiecha. Zaśmiałem się cicho, sam do siebie i wypuściłem z płuc gęsty dym. Całe pomieszczenie wypełniało się zapachem spalonego ziela i mieszało się z zapachem jego perfum. Jeszcze, tak leżąc na łóżku, czułem, że otula mnie przyjemny zapach świeżej pościeli. Łóżko nie było pościelone. Było w nieładzie, kołdra pozwijana, poplątana. Podniosłem się na łokciach i przewróciłem na brzuch, żeby przeczołgać się w stronę poduszek. Usiadłem opierając się o jedną z nich. Przetarłem oczy. Powieki były błogo ciężkie. Spojrzałem na niego, siedzącego dalej na krawędzi, potem na wszystko co otaczało mnie dookoła, na szafce przy łóżku kończąc. Na niej leżała opasła książka z licznymi zakładkami. Sięgnąłem po nią, żeby przyjrzeć się lepiej choćby okładce. — Nie zgub, ani nie przełóż zakładki — mruknął z uśmiechem i sam się ułożył u moich stóp, na pachnącej pościeli. Wyciągnął dłoń z tlącą się trawą. Wziąłem i zapaliłem, patrząc na książkę. Była ciężka, więc ułożyłem ją sobie na udach. Czytał opasłe książki science fiction. Zupełnie nie moja bajka, więc zaraz ją odłożyłem. Miałem poczucie, że mijają godziny, tygodnie w tej właśnie chwili.
— Upaliłem się — mruknąłem cicho, rozbawiony, na co szatyn zaczął się ciepło śmiać. Wziął ode mnie resztę, dopalił i zgasił. Śmiał się głośno i szczerze, zaraz mnie tą wesołością zarażając. Parsknąłem, po czym pozwoliłem się porwać w tą radość. Był teraz moim słońcem, wiatrem, burzą i życiem, ukrytym pod taflą oceanu. Poddawałem się jego wpływom. Po chwili śmialiśmy się z wszystkiego. Nabijał się z mojego palca u stopy, a ja z jego głosu, kiedy ze śmiechu zaczął wręcz skrzypieć kiedy tylko próbował się odezwać. Runął w końcu koło mnie, na poduszce zaraz obok, próbując uspokoić oddech, wciąż cicho chichocząc. Zaśmiałem się cicho i na niego spojrzałem beztrosko. — Kim jesteś? — zapytałem z uśmiechem. Patrzył na mnie, uśmiechając się cały czas tak samo ciepło, choć tym razem szerzej niż zazwyczaj.
— Georg jestem.
— Skąd się tu wziąłeś? — Utrzymywałem kontakt wzrokowy.
— Przyjechałem z Berlina, kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Rodzice przyjechali do Ameryki za bogactwem. — Wpatrywał się we mnie, ale było mi to wszystko jedno, nie czułem dyskomfortu. — Na początku mieszkaliśmy w San Diego, niedaleko stąd. Ale jak już byłem w stanie podejmować dorosłe decyzje to przeniosłem się tutaj — mówił.
— Pamiętasz Rylanda? — zapytałem wprost. Kiwnął lekko głową.
— Nie najlepiej. Pamiętam jednak, że strasznie wszystko przeżywałeś. Współczułem ci, nawet, jeśli za bardzo się wtedy nie znaliśmy — mruknął, nieco zgaszony, uśmiechając się przepraszająco.
— Rozmawiałeś z nim kiedyś? Kiedykolwiek? — Pokiwał głową w odpowiedzi na nie. Nieco mi ulżyło. Uśmiechnąłem się blado. Przysunąłem się i mocno go przytuliłem. Ulżyło mi, że on, to on. Bardzo kochałem Rylanda. Najmocniej na świecie, ale jednak wolałem, żeby Ryland pozostał sobą, nie stawał się dla mnie kimś innym. Kelner przyciągnął mnie ciasno do siebie i zamknął w swoich ramionach. Głaskał moje ramię, potem plecy i biodro. Wkleiłem się w niego ciasno, zapominając o wszystkim. Poddawałem się, jak ocean, poddający się naturze. — Zjadłbym coś — wymruczałem mu w ramię, na co ponownie zareagował śmiechem.
— Wiedziałem, że tak będzie. Na co masz ochotę?
— Mam być szczery, czy przyzwoity? — Oderwałem się, żeby na niego spojrzeć. Roześmiał się jeszcze głośniej.
— Jeszcze cię przyzwoitość obchodzi? — zapytał, na co się uśmiechnąłem.
— Zjadłbym pizzę z pepperoni, burgerami i frytkami, ale tak, żeby to wszystko było na niej, albo taki śmieciowy talerz, pełen makaronu z sosem serowym, burgerami, słodkim chilli, nachos’ami i innymi pysznościami. Zjadłbym całe zapasy niezdrowego żarcia, jakie mamy na świecie — mówiłem w jego ramię, czując się zmęczony, jednak jednocześnie kompletnie rozluźniony.
— Da się załatwić. Może zrobimy talerz obrzydliwości i pizzę, a potem się podzielimy po pół — zaśmiał się.
Kilka -zdawałoby się- godzin później prowadził mnie do kuchni. Zaczęliśmy z ciastem na pizzę, żeby zdążyło urosnąć, kiedy zajęliśmy się makaronem, sosem serowym i serią burgerów.
*
— Sophie, musisz mi pomóc, kobieto zlituj się! — uniosłem w końcu ton, kiedy młoda kobieta próbowała mnie wyrzucić z pokoju, po tym jak wyjaśniłem z jaką sprawą przychodzę. — Boję się, że następna noc może być moją ostatnią, a jak mi nie pomożesz, policji może się nie spodobać, że nie chciałaś udzielić mi pomocy.
— Czy ty mnie w tej chwili szantażujesz? Uważaj na słowa, Negan — mówiła, patrząc na mnie wrogo, po czym jednak odwróciła się na pięcie i odpuściła, siadając na jednym z krzeseł. Patrzyła na mnie wyczekująco. Odetchnąłem z ulgą.
— Raja zabijała. W większości. Rozmawiałem z nią, spotkałem się z nią i dała mi sporo do myślenia, ale rano obudziłem się z notatką w dłoni. I nie stresowałbym się, ale jej treść brzmi niepokojąco. — Kobieta spojrzała na mnie marszcząc brwi.
—Dałeś jej jakiś powód, żeby ją jakoś urazić, czy rozzłościć? Jakieś nagminne rozmowy o jej śmierci, przeszłości? To zazwyczaj dusze nieco rozstraja.
Zaśmiałem się nerwowo. — Płakała przy mnie. Rozmawialiśmy o wszystkich wymienionych tematach i jeszcze kilku innych, równie przykrych. — Usiadłem i zacząłem opowiadać po kolei cały sen, kiedy White przerwała mi w połowie, zbliżyła się i złapała za moje dłonie. Zamknęła oczy i mruknęła pod nosem. — Co robisz? — zapytałem i spojrzałem na jej drobne dłonie, które były nieprzyjemnie chłodne.
— Czuję, że nie mówisz mi istotnych rzeczy, detali, więc sama zobaczę tą twoją nocną randkę. Będzie w sumie szybciej — mruczała nieprzytomnie pod nosem.
— Grzebiesz mi w głowie?
— Pomagam. — Spojrzała na mnie ponownie, rozeźlona i z powrotem przymknęła powieki. — Lubi cię. Ufa ci — mruczała, jakby sama do siebie. — Ale nie bez powodu. — Uśmiechnęła się pod nosem. — Nie masz czego się bać. — Odsunęła się w końcu. Patrzyła na mnie z uśmiechem, jakby rozbawiona.
— Co cię tak cieszy?
— Jak wspominam twój początkowy opór i brak wiary, a potem porównam to z obecną sytuacją, to jest to jednak zabawne — zaśmiała się cicho. Patrzyłem na nią zrezygnowany. Będzie się ze mnie nabijać i nic z tego nie będzie. Byłem gotowy opuścić ręce, poddać się i wyjść, próbując przygotować swoją mentalność na pisanie raportu i wieczór. — Nic ci nie będzie, Negan. Jestem zaskoczona, że nie zdziwiło cię, kiedy podziękowała ci za to, że zawsze wracasz. Przecież nie rozmawialiście tak często, co? Który to był raz? Pierwszy? Drugi?— zapytała z uśmiechem. Spojrzałem na nią podejrzliwie i badawczo. — Mogli tutaj przysłać jakiegokolwiek detektywa. Widać po tobie, że nie lubisz się z policją, nie ufasz im, ale z nimi współpracujesz. Nie wierzę, że oni są ślepi na twoje opinie, a jednak cię tutaj wysłali, nie wybrali innego, pierwszego lepszego Johna, którego mieli pod ręką. To konkretnie ty miałeś się tutaj pojawić i to nie z wyboru służb, ale po prostu było ci to pisane. Jesteś osobą wierzącą, kolejny powód, dla którego właściwie nie powinieneś być zamieszany w tą sytuację, bo przecież nie wierzysz w tą całą magię, medium, czy rozmowy z zmarłymi. Ale może, no cóż, Raja teraz wpłynęła na twój obraz świata. Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym wszystkim? — pytała, ale zdaje się, moja twarz zdradzała, że jednak niewiele z tego rozumiem. — To nie było wasze pierwsze spotkanie. Ani drugie, ani trzecie. Dlatego ją rozumiesz, nie oceniasz. Wasze drogi od długich, długich lat się przecinają, tak jak dzieje się to z Eveline i Tomem.
— Masz na myśli, że… — zacząłem.
— Mhm! — mruknęła. — Dokładnie, Negan. Jesteś stróżem i wydaje mi się, że wypełniłeś swoją misję po raz kolejny i tą rozmową bardzo jej pomogłeś. Otworzyłeś jej trochę oczy — wyjaśniała.
— Jak to jest możliwe? — mruknąłem cicho, próbując objąć to rozumem.
— Oboje jesteście nieufni, bo wydaje mi się, że w poprzednim wydaniu gdzieś się potknęliście i popełniliście jakiś błąd — mówiła spokojnie, aż jej ton się ożywił. — Widzę jednak teraz, że na pewno byłeś w gangu jej męża, ale odstawałeś od reszty. Po za dążeniem za pieniądzem, pragnąłeś też mieć kobietę, którą dumnie nazwiesz swoją. Ona należała do Terry’ego — mówiła jakby w transie, patrząc martwo w przestrzeń. — Ale miałeś z nią po cichu jakiś romans. Uszczęśliwiałeś ją. Do niczego jednak nigdy nie doszło, bo nie pozwalała sobie na grzech. Romans sprowadzał się do uśmiechów i całowania jej dłoni, darzenia szacunkiem, jakiego nie dawał jej nikt inny. Chroniłeś, kiedy tylko mogłeś. Nie tylko ją, ale też jej córkę. Kiedy musiała ją ukryć, to kryła ją pod twoim łóżkiem. Dziecko wiedziało którędy do pokoju wujka. Byłeś na nią zły, byłeś też zły na siebie. Tragiczna sytuacja, kiedy chciałeś z nią uciec, ale ona wiedziała, że nie może, a ty bałeś się konsekwencji. Pozostałeś więc oparciem i skałą, patrząc na jej krzywdy — powiedziała, po czym zamilkła, lekko się kołysząc. Po chwili spojrzała na mnie. — Notatka nie jest groźbą, a wyrazem sympatii. Przytuliłeś ją do siebie. Przytuliłeś z żalem martwe ciało, do swojego, ciepłego, tętniącego życiem, z bijącym sercem. Jedyne co próbowała ci przekazać, że będzie za tym twoim sercem tęsknić, kiedy ją zostawisz i się obudzisz. To miłość w najczystszej formie. Kocha i szanuje twoje życie. Ceni je i ceni jak ty sam jesteś czysty. Dlatego będziesz żyć i włos z głowy ci nie spadnie — wyjaśniała. — Coś jeszcze? — dodała na końcu, z uśmiechem. Siedziałem nieruchomo, niedowierzając. Minęła chwila nim oblizałem spierzchnięte wargi i wyrwałem się z namysłu.
— Nie wiem co napisać w raporcie.
— Ja też nie wiem, to już nie moja praca, więc też nie te umiejętności. — Wzruszyła ramionami.
— Okej, pójdę już. Dziękuję za pomoc — powiedziałem i wstałem, chaotycznie, nerwowo się kręcąc, pozbierałem się w stronę drzwi.
— Nie ma za co. Jak stąd wyjdziemy to dostaniesz adekwatny rachunek.
Wieczorem usiadłem do biurka, przed swoim laptopem i otworzyłem odpowiedni program, żeby spisać raport. Westchnąłem ciężko, przeklinając po nosem sam siebie. Czułem, że nikt na policji nie weźmie mnie na poważnie, co więcej mogą mnie wziąć za kompletnego wariata. Zacząłem stukać cicho w klawiaturę.
Dołączyłem zdjęcia, skany, wszystkie dodatkowe informacje, starając się nie myśleć o możliwych tragicznych skutkach. Nie mógłbym kłamać, po prostu nie dał bym rady. Nie w takiej sytuacji, nie po tym co widziałem i jakie rozmowy przeprowadziłem. Zastanawiałem się, czy mógłbym to ująć w inne słowa, takie, które może byłyby bardziej respektowane i brane na poważnie, ale czułem, że nie mogłem. Cholera wie jak wyglądałaby dzisiaj historia, gdyby ci wszyscy kronikarze, ludzie odpowiedzialni za raporty pisali dokładnie to, co się wydarzyło, a nie to, co król, władca, czy szef chciał, żeby zostało zapisane. Przygotowywanie dokumentu zajęło mi trochę czasu, ale kiedy skończyłem, poczułem ulgę. Dwie kopie dla mnie, do moich własnych akt i do przyglądania się temu w przyszłości, jedna kolejna kopia dla policji i zapis w pliku pdf. Rano wyślę im całość mailem. Chyba, że nie przeżyję, wtedy znajdą te trzy fizyczne kopie na moim biurku. Chyba, że pan Spencer skupi całą swoją energię na zniszczeniu dowodów. W tym miejscu wszystko jest możliwe i choć nie wiem, po co miałby to ktokolwiek z tych zagubionych dusz mi utrudniać, tak jestem przygotowany na możliwą ewentualność i z wszystkim pogodzony. Nie mógłbym inaczej. Wstałem i ruszyłem do łazienki po szklankę wody. Czułem się potwornie zmęczony. Wracając do pokoju prawie całą zawartość rozlałem, kiedy podskoczyłem przestraszony widząc ją na swoim łóżku. Siedziała na nim, noga na nogę, uśmiechając się ciepło i patrząc na mnie błyszczącymi oczami.
— To bardzo szlachetne, że trzymasz się prawdy. Powinnam ci za to podziękować. Nie dlatego, że piszesz o tym, co zaszło, ale dlatego, że może wiadomość o mojej śmierci gdzieś zostanie rzeczywiście, poprawnie odnotowana i uznana. W tamtych czasach, jako żona niebezpiecznego kryminalisty dostałam pośpieszny pochówek po kryjomu, niedbale, bez łez, bez miłości i rozdartych myśli. Szybko, żeby zatrzeć ślady i pozbyć się dowodów, a potem udawać, że nic nie zaszło — mówiła, a ja zmiękłem.
— Przykro mi. Wiesz gdzie cię pochowano? Jak stąd wyjdę, mogę cię odwiedzić, przynieść kwiaty — zaproponowałem z uśmiechem. Tego chyba chcieliby zmarli. Uwagi i troski, choćby dla ich pomnika. Odpowiedziała jednak smutnym uśmiechem i pokiwała negatywnie głową.
______________
Obudzono mnie wcześnie rano. Pielęgniarka odsunęła żaluzje w oknach, a do pokoju wpadło oślepiające, poranne światło. — Dzień dobry! — zaświergotała radośnie, po czym podeszła do mnie upewnić się czy wszystko w porządku i wypytać jak się czuję.
— Która jest godzina? — Pierwsze, co przyszło mi na myśl. Dalej nie czułam się najlepiej. W ustach zbierała mi się ślina i nieco mnie mdliło.
— Jest ósma. — Kobieta uśmiechnęła się. — Zaraz przyniesiemy śniadanie, witaminy, a potem przyjdzie odwiedzić panią lekarz — informowała.
— W porządku, dziękuję. — Uśmiechnęłam się uprzejmie i ruszyłam do łazienki, kiedy tylko wyszła. Przepłukałam usta wodą. Nic ze sobą nie miałam. Nie miałam czym rozczesać poplątanych włosów, ani czym umyć zębów. Gdybym chociaż miała jakąś pastę, mogłabym je umyć choćby palcem, tak jak się to robiło na jakichś spontanicznych wyjazdach objazdowych, na które się pakowało w pięć minut. Było mi niedobrze, ale tym razem nie na tyle, żeby zwymiotować. Przemyłam twarz, przeczesałam włosy palcami i wróciłam do łóżka. Tutaj czas mijał dużo wolniej. Odpoczywałam. Całą noc miałam spokojną, żadnych niechcianych wycieczek, czy odwiedzin. Żadnych nieprzyjemności.
Pielęgniarka niedługo później przyniosła śniadanie, które mimo, że było smaczne, zjadłam jednak opornie. Dostałam mały kieliszek, wypełniony kolorowymi kapsułkami. — Co to jest?
— Oh, to tylko podstawowe witaminy na wzmocnienie. Trafiła pani do nas w nie najlepszym stanie. Trzeba teraz panią postawić na nogi — mówiła z uśmiechem. Wzięłam wszystko co mi podała. Byłam szczerze pod wrażeniem jej uprzejmości. To nowość po tych prawie dwóch miesiącach. Nim się obejrzałam, czas przeciekał mi przez palce w hotelowym więzieniu. Powtarzające się dni zlewały się z jedność, sprawiając, że traciłam poczucie czasu. Miesiąc był tygodniem, a tydzień dniem. Z jednej strony to dobrze. Czas mijał, więc porzucenie sprawy przez policję zbliżało się większymi krokami. Gorzej jednak, że tak uciekające dnie wymykały się spod kontroli i świadomości. Oznaczał to, że się do życia tam przyzwyczaiłam. Mimo całego dyskomfortu z przebywania w gmachu. Z zamyśleń wyrwał mnie lekarz, który akurat wszedł do pokoju.
— Witam! — Uśmiechał się szeroko. — Jak się spało? — zaśmiał się cicho, jakby opowiedział właśnie żart. Był w dobrym humorze. Pomyślałam, że albo jest to jakaś klinika dla przeciętnie chorych i nikt tutaj nigdy nie umiera, albo wszyscy tutaj chodzą pod wpływem. Nie, żeby mi ich pogoda ducha nie odpowiadała, broń boże. Jednak lekarze słyną z braku czasu, braku snu i częstego jedzenia na kolanie, a żyjąc w ten sposób na dłuższą metę nie wierzę, że możliwym była taka radość na widok pacjentów. Drążyło mi to taką dziurę w brzuchu, aż miałam ochotę zapytać. Powstrzymałam się jednak, bo pytanie „dlaczego jesteś taki szczęśliwy” jest jednak bardzo nie na miejscu.
— W porządku, dziękuję.
— Mamy wyniki badań. — Przyciągnął sobie niskie krzesełko i postawił przy moim łóżku. Usiadł na nim i przeglądał papiery, które ze sobą przyniósł. — Więc tak, badanie pokazało nam, że mamy widocznie podwyższony hormon beta hCG, a to nas głównie interesowało po ostatniej rozmowie — mówił, patrząc w kartki, które raz po raz przewracał. Ja jednak nie znam się na języku w jakim mówią lekarze.
— Czy coś ze mną jest nie tak? Jestem chora? — wybełkotałam z ściśniętym gardłem.
— Oh, nie, nie, proszę się nie przejmować! Wręcz przeciwnie. Mogę pogratulować — zaśmiał się ciepło. — Jest pani w ciąży. Liczby sugerują, że to może być między czwartym, a piątym tygodniem. Jedyne co nas martwi to stan w jakim pani tutaj trafiła. Nie odżywia się pani najlepiej, hm? — pytał patrząc w rubryczki i inne wyniki. Patrzyłam na niego nie pewna, czy wszystko dobrze zrozumiałam. Nie potrafiłam wykrztusić ani słowa. Cisza najwyraźniej go zaniepokoiła, bo przeniósł na mnie wzrok. — Będzie dobrze. Naprawdę, proszę się nie martwić. Zadba pani o siebie i o dziecko, a wszystko będzie dobrze. Witaminy, mikroelementy, zwłaszcza, jeśli tak pani wymiotuje, no i uważać na jedzenie. To istotne co pani je. Oczywiście odstawiamy alkohol, inne używki. Nic strasznego, na pewno będzie pani świetną mamą. — Uśmiechnął się ciepło i poklepał moją dłoń próbując dodać mi otuchy.
— Jest pan pewien? Na sto procent? — zapytałam cicho, słysząc szum w własnej głowie, czując, jakbym zaraz miała stracić przytomność.
— Na sto procent. Przyszedłem też panią zabrać na USG. Zobaczymy czy tam wszystko gra. — Mrugnął do mnie i wstał. — Głowa do góry i zapraszam.
— Nie czuję się najlepiej — rzuciłam.
— Mdłości?
Kiwnęłam głową twierdząco. — I zawroty głowy.
— Nie ma problemu. Pielęgniarka zaraz pani pomoże. — Uśmiechnął się. — Widzimy się za kilka minut. — Wyszedł, a do mnie dotarło co właśnie mi ten miły człowiek oznajmił. Informacje uderzyły we mnie jak fala tsunami. Nie pozwolono mi jednak się nad tym zastanawiać. Momentalnie do pomieszczenia wpadła kobieta, razem z wózkiem. Nim się zorientowałam wiozła mnie na badanie. Wpadałam w panikę. Ciężko z oddechem. Łzy napływające do oczu i roztrzęsione dłonie. Cztery, pięć tygodni. Cztery, pięć tygodni. Z kim ja wtedy byłam? Czy pominęłam jakąś pigułkę? Oddech się spłycał. Nerwowo przecierałam policzki, od łez, które wyznaczały sobie błyszczącą drogę, aż po mój podbródek. Nie kontrolowałam się. Kobieta to zauważyła. Zatrzymała mnie i pomagała się uspokoić. Głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. Czułam się jak ostatnia kretynka. Nie dość, że zachowywałam się właśnie jak niezrównoważona nastolatka, czy dziecko panikujące przed szczepionką, to w dodatku była to zupełnie moja wina. Sama to na siebie ściągnęłam. Ja zaczepiałam Billa, Georga, ja lądowałam w łóżku, bo ja tego chciałam i najwidoczniej nie dopilnowałam antykoncepcji. Cholera, naprawdę jestem w ciąży. We mnie jest mały człowiek. To nie jest drobny błąd. To jest duży błąd, który będzie we mnie rósł przez dziewięć miesięcy, a potem będzie wymagał jeszcze więcej, przez przynajmniej kolejne osiemnaście lat. Głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. Trafiłam do gabinetu. Lekarz już czekał i przywitał mnie ponownie uśmiechem, kiedy pielęgniarka zostawiła nas samych. Położyłam się, odsłoniłam brzuch, na którym zaraz wylądował zimny żel. Czułam się wręcz upokorzona całą sytuacją. Nie wiedziałam co myśleć, cały czas próbowałam liczyć dni i rozważać możliwe reakcje kolejno Billa, Georga i Toma. Między tym wszystkim pojawiły się paskudne myśli, że jeśli Tom byłby zły, to wiem, że Georg byłby zapewne szczęśliwy. On jest takim rodzinnym typem. Billowi zapewne nawet bym nie powiedziała. Może nikomu nie powiem. Patrzyłam na monitor. Widziałam na nim mały, ciemny bąbelek pośród tej całej szarości.
— Tutaj. — Wskazał. — Rozwija się i rośnie. Wszystko wygląda w porządku — informował lekarz. Patrzyłam, próbując objąć to rozumem. Chwilę później wycierałam żel i czekałam aż pan w białym kitlu wydrukuje wszystko, co potrzebne. Zwrócił się w końcu w moją stronę, dając mi kilka kopii zdjęć. — Domyślam się, że nie było to planowane — mówił łagodnie. — I zapewne się pani boi, co w pełni rozumiem, jednak teraz należy skupić się na dobru dziecka. Wszystko jest nowe i straszne, ale z perspektywy czasu, za jakiś czas cały ten strach nie będzie miał żadnego znaczenia, zapomni pani o nim, jednak każdy stres może odbić się na dziecku. Radziłbym więc się jednak odprężyć, oddychać spokojnie i powiedzieć komu należy powiedzieć, cokolwiek miałoby się wydarzyć. Nie myśleć co będzie potem. Wierzę, że kobiety są silniejsze od mężczyzn. Nie bez powodu to wy nosicie takie cuda pod sercem. Jesteś silna. Ja ci to mówię. Poradzisz sobie — mówił z przekonaniem i z pocieszającym uśmiechem. Kiwałam głową ze zrozumieniem, kiedy po policzkach ponownie płynęły łzy. Odprowadzono mnie do pokoju. Martwili się o mnie i mój stan psychiczny. Policja musiała im coś powiedzieć. Co chwilę mnie ktoś odwiedzał, sprawdzał, czy wszystko w porządku. Miałam pytać kiedy mnie ze szpitala wypuszczą, ale teraz byłam gotowa zostać. Chciałam sobie wszystko przemyśleć.
Popołudniu jedna z pielęgniarek przyszła z telefonem w dłoni. — Telefon do pani — przekazała. Spojrzałam na nią, za telefon i się chwilę zawahałam. Wzięłam go jednak.
— Dziękuję — mruknęłam. — Tak? — Przyłożyłam telefon do ucha.
— Wszystko w porządku? Dzwonię od rana, nie chcieli mi pozwolić z tobą rozmawiać. Kazali dzwonić później i później, bo to nie najlepsza chwila. Co się dzieje, Eve? — martwił się. W jego głosie słyszałam troskę. — Jesteś tam? Eve? — upominał się, kiedy ja ponownie się rozklejałam. Bałam się. Przypominałam sobie słowa lekarza, słuchając zdesperowanego wołania Granatowego. Głęboki wdech i wydech. Otarłam łzy, odchrząknęłam cicho. Od płaczu nabawiłam się chrypki.
— Hej — mruknęłam niemrawo, wciąż nieco zanosząc się płaczem, próbując uspokoić oddech.
— Okej. Płaczesz. Znaczy, że jestem potrzebny. Skontaktuję się z szefem i jestem u ciebie jeszcze dzisiaj wieczorem — rzucił pewny siebie, słyszałam że już się poderwał, żeby zacząć się zbierać.
— Tom, Tom, daj spokój, nie trzeba. Będzie dobrze — odchrząknęłam ponownie i starałam się mówić normalnie i w miarę możliwości przekonująco.
— Dlaczego płaczesz? — westchnął bezsilnie.
— Bo się boję.
— Czego?
— Twojej reakcji, Tom — głos mi się łamał.
— Przyjadę do ciebie. Daj mi kilka godzin. Przyjadę, mała. Oddychaj, spróbuj się uspokoić, nie płacz już. Przyjadę, przytulę i porozmawiamy. I ja teraz nie pytam, ale mówię jak właśnie zrobimy. Zaraz zadzwonię do szefa. Teraz kończę, bo im szybciej to załatwię, tym szybciej będę. Kocham cię.
— Ja ciebie też — mruknęłam roztrzęsiona i się rozłączyłam. Posłuchałam go. Położyłam się i próbowałam się uspokoić. Próbowałam.
*
Pukał w drzwi nerwowo i głośno. Dość długo, zanim policjant otworzył.
— Musimy porozmawiać. — Wszedł od razu do pokoju, nie zważając na nic.
— Negan, nie teraz. Pakuję rzeczy dla Eveline. Jest w szpitalu, nie wypuszczają jej, jest pod obserwacją. Godzinę lizałem szefowi tyłek przez telefon, żeby pozwolił mi stąd wyjść i jechać. A też tylko pod pretekstem zawiezienia jej kilku rzeczy. — Granatowy krążył po pokoju, nerwowo pakując rzeczy do jej podręcznej torby.
— Jak jest w szpitalu? Ja jej potrzebuję. Co się stało?
— Chciałbym wiedzieć. Jest zapłakana, nie chciała mi powiedzieć przez telefon. Nie brzmiało to dobrze. Bała się mówić, rozumiesz to? Musi być bardzo źle.
— Chryste — westchnął ciężko. — Ja wiem już kto zabija i wiem też dlaczego.
— Kto? — Tom zatrzymał się na chwilę, zaskoczony patrzył na brodacza.
— Raja.
— Co? — parsknął, jednak po chwili zrzedła mu mina. Co jeśli Raja zrobiła coś Eveline? — Kurwa mać! — rzucił pod nosem, wyobrażając sobie jednocześnie wszystkie, najgorsze możliwe scenariusze. — Śpieszę się. Porozmawiamy o tym później. — Funkcjonariusz zapiął torbę, zarzucił ją na ramię i wyszedł pośpiesznie, wymijając Negana, odkładając rozmowę o kobiecie na później. Zjechał windą na dół i pośpiesznie ruszył do jednego z policyjnych wozów. Brodacz został sam, nie wiedząc dalej co zrobić z notatką, z którą się obudził. Wiedział, że musi napisać raport, od kiedy zna winnego. Problem jest taki, że jakkolwiek by tego nie napisał, tak był przekonany, że nikt na komendzie nie weźmie tego na poważnie, zwłaszcza, że nie ma dowodów. Liczył, że będzie w stanie poprosić Eveline o pomoc w związku z notatką, która nieco go zaniepokoiła. Gdzieś z tyłu głowy bał się, że to mogła być zapowiedź jego bliskiej śmierci. Nie ufał w pełni Sophie, ale uznał, że w takiej sytuacji jest jedyną osobą, która może mu pomóc to zrozumieć i odpowiednio zinterpretować. „Iść do niej, czy nie iść” — myśli krążyły mu po głowie. Po dłuższej walce w myślach, ruszył pod pokój medium.
*
Było już południe, wychodziłem na korytarz, szedłem pod drzwi obok, ale wracałem. Taką wycieczkę urządzałem sobie kilka razy przez ostatnią godzinę. Podchodziłem, unosiłem dłoń, żeby zapukać, ale fizycznie nie potrafiłem, więc obracałem się na pięcie i ponownie wracałem. Stałem teraz na środku swojego pokoju, patrząc na swoje cztery ściany i kołysałem się nerwowo. Zapatrzyłem się na chwilę, po czym ruszyłem zdecydowanym krokiem i wyszedłem, lekko trzaskając drzwiami. Stanąłem pod jego drzwiami i nim zdążyłem pomyśleć, energicznie zapukałem. Nastała cisza, która uderzyła mnie solidnie w policzek, przywołując do realiów i wszystkich obaw i myśli, które zupełnie gasiły moją pewność siebie, jednocześnie uświadamiając mi co robię. Poczułem jak moje ciało w jakiś sposób wiotczeje, staje się kruche. Patrzyłem na swoje stopy. Stały bez ruchu, choć mógłbym sobie dać rękę uciąć, że zacząłem się chwiać. Odetchnąłem, słysząc szuranie po drugiej stronie drzwi. Po chwili je otworzył. Zaskoczony, jednak chwilę później uśmiechnął się na mój widok.
— Chciałem przeprosić. Nie powinienem był cię tak wyganiać. Chciałeś dobrze, chciałeś zrobić coś miłego, a ja byłem nieuprzejmy. Zbyłem cię — wyplułem od razu, zanim zrobi mi się gorzej. Szatyn wzruszył lekko ramionami.
— W porządku, nie obraziłem się. Rozumiem.
— Mogę wejść? — zapytałem, po czym Georg zszedł mi z drogi i gestem zaprosił do środka. — Będę szczery. Szukam chwili spokoju, relaksu. Poprzednio mi się udało. Z twoją pomocą — dukałem, licząc, że zrozumie o co proszę. Patrzył na mnie rozbawiony. Zdaje się, że z treści nie zrozumiał nic, ale mój swojego rodzaju wstyd i niepewność wszystko wyjaśniła, bo kiwnął głową w stronę parapetu, na którym leżo pudełko z jointami. Patrzyłem na nie chwilę. Było mi głupio, ale jednak po nie sięgnąłem i się poczęstowałem.
— Nie pal całości. Jest mocne. Zapalimy na pół. I po tym naprawdę będziesz głodny, więc jak tylko zapalimy, to może pójdziemy na kuchnię, co? I razem coś zrobimy, tak, że będziesz mógł być spokojny i pewny, że niczego ci nie dosypuję — zaśmiał się ciepło, zaraz siadając obok mnie. Uśmiechnąłem się speszony, zaciągając się gęstym, lekko oleistym dymem. Zakaszlałem ciężko, czując łaskotanie w gardle. — Mówiłem, że mocne. Powoli, mój drogi. Bez pośpiechu. — Z uśmiechem zabrał mi tlącego się, zielonego papierosa i sam się zaciągnął. Czułem jak już teraz schodzi ze mnie cały stres i odpuszczają wszystkie nawyki z myśleniem, przejmowaniem się czymkolwiek. Po takim czasie naprawdę nawykłem do bycia kłębkiem nerwów, który próbuje przemyśleć wszystko, co tylko może, ale też nie ma pojęcia jak objąć rozumem. Każdą sytuację, każde możliwe rozwiązanie i każdy możliwy przyszły błąd i problem. Teraz byłem pusty. Teraz ja byłem oceanem. Pełnym życia, pod kołyszącą się, spokojną taflą, która poddaje się naturze. Nagrzewa się w słońcu, podrywa podczas burzy, tworzy fale przy większym wietrze. Niczym się nie przejmuje. Runąłem plecami, kładąc się na łóżku. Leżałem z przymkniętymi oczami. Poczułem jego ciepłą dłoń przy mojej twarzy. Niczym się nie przejmowałem, nie panikowałem, nie myślałem. Podsunął mi ją pod wargi. Mimo, że nie patrzyłem, wiedziałem, że podsuwa mi skręta, żebym ponownie się zaciągnął. Objąłem ustnik wargami, delikatnie nimi ocierając o jego palce. Mruknąłem cicho. Czułem, że się uśmiecha. Zaśmiałem się cicho, sam do siebie i wypuściłem z płuc gęsty dym. Całe pomieszczenie wypełniało się zapachem spalonego ziela i mieszało się z zapachem jego perfum. Jeszcze, tak leżąc na łóżku, czułem, że otula mnie przyjemny zapach świeżej pościeli. Łóżko nie było pościelone. Było w nieładzie, kołdra pozwijana, poplątana. Podniosłem się na łokciach i przewróciłem na brzuch, żeby przeczołgać się w stronę poduszek. Usiadłem opierając się o jedną z nich. Przetarłem oczy. Powieki były błogo ciężkie. Spojrzałem na niego, siedzącego dalej na krawędzi, potem na wszystko co otaczało mnie dookoła, na szafce przy łóżku kończąc. Na niej leżała opasła książka z licznymi zakładkami. Sięgnąłem po nią, żeby przyjrzeć się lepiej choćby okładce. — Nie zgub, ani nie przełóż zakładki — mruknął z uśmiechem i sam się ułożył u moich stóp, na pachnącej pościeli. Wyciągnął dłoń z tlącą się trawą. Wziąłem i zapaliłem, patrząc na książkę. Była ciężka, więc ułożyłem ją sobie na udach. Czytał opasłe książki science fiction. Zupełnie nie moja bajka, więc zaraz ją odłożyłem. Miałem poczucie, że mijają godziny, tygodnie w tej właśnie chwili.
— Upaliłem się — mruknąłem cicho, rozbawiony, na co szatyn zaczął się ciepło śmiać. Wziął ode mnie resztę, dopalił i zgasił. Śmiał się głośno i szczerze, zaraz mnie tą wesołością zarażając. Parsknąłem, po czym pozwoliłem się porwać w tą radość. Był teraz moim słońcem, wiatrem, burzą i życiem, ukrytym pod taflą oceanu. Poddawałem się jego wpływom. Po chwili śmialiśmy się z wszystkiego. Nabijał się z mojego palca u stopy, a ja z jego głosu, kiedy ze śmiechu zaczął wręcz skrzypieć kiedy tylko próbował się odezwać. Runął w końcu koło mnie, na poduszce zaraz obok, próbując uspokoić oddech, wciąż cicho chichocząc. Zaśmiałem się cicho i na niego spojrzałem beztrosko. — Kim jesteś? — zapytałem z uśmiechem. Patrzył na mnie, uśmiechając się cały czas tak samo ciepło, choć tym razem szerzej niż zazwyczaj.
— Georg jestem.
— Skąd się tu wziąłeś? — Utrzymywałem kontakt wzrokowy.
— Przyjechałem z Berlina, kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Rodzice przyjechali do Ameryki za bogactwem. — Wpatrywał się we mnie, ale było mi to wszystko jedno, nie czułem dyskomfortu. — Na początku mieszkaliśmy w San Diego, niedaleko stąd. Ale jak już byłem w stanie podejmować dorosłe decyzje to przeniosłem się tutaj — mówił.
— Pamiętasz Rylanda? — zapytałem wprost. Kiwnął lekko głową.
— Nie najlepiej. Pamiętam jednak, że strasznie wszystko przeżywałeś. Współczułem ci, nawet, jeśli za bardzo się wtedy nie znaliśmy — mruknął, nieco zgaszony, uśmiechając się przepraszająco.
— Rozmawiałeś z nim kiedyś? Kiedykolwiek? — Pokiwał głową w odpowiedzi na nie. Nieco mi ulżyło. Uśmiechnąłem się blado. Przysunąłem się i mocno go przytuliłem. Ulżyło mi, że on, to on. Bardzo kochałem Rylanda. Najmocniej na świecie, ale jednak wolałem, żeby Ryland pozostał sobą, nie stawał się dla mnie kimś innym. Kelner przyciągnął mnie ciasno do siebie i zamknął w swoich ramionach. Głaskał moje ramię, potem plecy i biodro. Wkleiłem się w niego ciasno, zapominając o wszystkim. Poddawałem się, jak ocean, poddający się naturze. — Zjadłbym coś — wymruczałem mu w ramię, na co ponownie zareagował śmiechem.
— Wiedziałem, że tak będzie. Na co masz ochotę?
— Mam być szczery, czy przyzwoity? — Oderwałem się, żeby na niego spojrzeć. Roześmiał się jeszcze głośniej.
— Jeszcze cię przyzwoitość obchodzi? — zapytał, na co się uśmiechnąłem.
— Zjadłbym pizzę z pepperoni, burgerami i frytkami, ale tak, żeby to wszystko było na niej, albo taki śmieciowy talerz, pełen makaronu z sosem serowym, burgerami, słodkim chilli, nachos’ami i innymi pysznościami. Zjadłbym całe zapasy niezdrowego żarcia, jakie mamy na świecie — mówiłem w jego ramię, czując się zmęczony, jednak jednocześnie kompletnie rozluźniony.
— Da się załatwić. Może zrobimy talerz obrzydliwości i pizzę, a potem się podzielimy po pół — zaśmiał się.
Kilka -zdawałoby się- godzin później prowadził mnie do kuchni. Zaczęliśmy z ciastem na pizzę, żeby zdążyło urosnąć, kiedy zajęliśmy się makaronem, sosem serowym i serią burgerów.
*
— Sophie, musisz mi pomóc, kobieto zlituj się! — uniosłem w końcu ton, kiedy młoda kobieta próbowała mnie wyrzucić z pokoju, po tym jak wyjaśniłem z jaką sprawą przychodzę. — Boję się, że następna noc może być moją ostatnią, a jak mi nie pomożesz, policji może się nie spodobać, że nie chciałaś udzielić mi pomocy.
— Czy ty mnie w tej chwili szantażujesz? Uważaj na słowa, Negan — mówiła, patrząc na mnie wrogo, po czym jednak odwróciła się na pięcie i odpuściła, siadając na jednym z krzeseł. Patrzyła na mnie wyczekująco. Odetchnąłem z ulgą.
— Raja zabijała. W większości. Rozmawiałem z nią, spotkałem się z nią i dała mi sporo do myślenia, ale rano obudziłem się z notatką w dłoni. I nie stresowałbym się, ale jej treść brzmi niepokojąco. — Kobieta spojrzała na mnie marszcząc brwi.
—Dałeś jej jakiś powód, żeby ją jakoś urazić, czy rozzłościć? Jakieś nagminne rozmowy o jej śmierci, przeszłości? To zazwyczaj dusze nieco rozstraja.
Zaśmiałem się nerwowo. — Płakała przy mnie. Rozmawialiśmy o wszystkich wymienionych tematach i jeszcze kilku innych, równie przykrych. — Usiadłem i zacząłem opowiadać po kolei cały sen, kiedy White przerwała mi w połowie, zbliżyła się i złapała za moje dłonie. Zamknęła oczy i mruknęła pod nosem. — Co robisz? — zapytałem i spojrzałem na jej drobne dłonie, które były nieprzyjemnie chłodne.
— Czuję, że nie mówisz mi istotnych rzeczy, detali, więc sama zobaczę tą twoją nocną randkę. Będzie w sumie szybciej — mruczała nieprzytomnie pod nosem.
— Grzebiesz mi w głowie?
— Pomagam. — Spojrzała na mnie ponownie, rozeźlona i z powrotem przymknęła powieki. — Lubi cię. Ufa ci — mruczała, jakby sama do siebie. — Ale nie bez powodu. — Uśmiechnęła się pod nosem. — Nie masz czego się bać. — Odsunęła się w końcu. Patrzyła na mnie z uśmiechem, jakby rozbawiona.
— Co cię tak cieszy?
— Jak wspominam twój początkowy opór i brak wiary, a potem porównam to z obecną sytuacją, to jest to jednak zabawne — zaśmiała się cicho. Patrzyłem na nią zrezygnowany. Będzie się ze mnie nabijać i nic z tego nie będzie. Byłem gotowy opuścić ręce, poddać się i wyjść, próbując przygotować swoją mentalność na pisanie raportu i wieczór. — Nic ci nie będzie, Negan. Jestem zaskoczona, że nie zdziwiło cię, kiedy podziękowała ci za to, że zawsze wracasz. Przecież nie rozmawialiście tak często, co? Który to był raz? Pierwszy? Drugi?— zapytała z uśmiechem. Spojrzałem na nią podejrzliwie i badawczo. — Mogli tutaj przysłać jakiegokolwiek detektywa. Widać po tobie, że nie lubisz się z policją, nie ufasz im, ale z nimi współpracujesz. Nie wierzę, że oni są ślepi na twoje opinie, a jednak cię tutaj wysłali, nie wybrali innego, pierwszego lepszego Johna, którego mieli pod ręką. To konkretnie ty miałeś się tutaj pojawić i to nie z wyboru służb, ale po prostu było ci to pisane. Jesteś osobą wierzącą, kolejny powód, dla którego właściwie nie powinieneś być zamieszany w tą sytuację, bo przecież nie wierzysz w tą całą magię, medium, czy rozmowy z zmarłymi. Ale może, no cóż, Raja teraz wpłynęła na twój obraz świata. Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym wszystkim? — pytała, ale zdaje się, moja twarz zdradzała, że jednak niewiele z tego rozumiem. — To nie było wasze pierwsze spotkanie. Ani drugie, ani trzecie. Dlatego ją rozumiesz, nie oceniasz. Wasze drogi od długich, długich lat się przecinają, tak jak dzieje się to z Eveline i Tomem.
— Masz na myśli, że… — zacząłem.
— Mhm! — mruknęła. — Dokładnie, Negan. Jesteś stróżem i wydaje mi się, że wypełniłeś swoją misję po raz kolejny i tą rozmową bardzo jej pomogłeś. Otworzyłeś jej trochę oczy — wyjaśniała.
— Jak to jest możliwe? — mruknąłem cicho, próbując objąć to rozumem.
— Oboje jesteście nieufni, bo wydaje mi się, że w poprzednim wydaniu gdzieś się potknęliście i popełniliście jakiś błąd — mówiła spokojnie, aż jej ton się ożywił. — Widzę jednak teraz, że na pewno byłeś w gangu jej męża, ale odstawałeś od reszty. Po za dążeniem za pieniądzem, pragnąłeś też mieć kobietę, którą dumnie nazwiesz swoją. Ona należała do Terry’ego — mówiła jakby w transie, patrząc martwo w przestrzeń. — Ale miałeś z nią po cichu jakiś romans. Uszczęśliwiałeś ją. Do niczego jednak nigdy nie doszło, bo nie pozwalała sobie na grzech. Romans sprowadzał się do uśmiechów i całowania jej dłoni, darzenia szacunkiem, jakiego nie dawał jej nikt inny. Chroniłeś, kiedy tylko mogłeś. Nie tylko ją, ale też jej córkę. Kiedy musiała ją ukryć, to kryła ją pod twoim łóżkiem. Dziecko wiedziało którędy do pokoju wujka. Byłeś na nią zły, byłeś też zły na siebie. Tragiczna sytuacja, kiedy chciałeś z nią uciec, ale ona wiedziała, że nie może, a ty bałeś się konsekwencji. Pozostałeś więc oparciem i skałą, patrząc na jej krzywdy — powiedziała, po czym zamilkła, lekko się kołysząc. Po chwili spojrzała na mnie. — Notatka nie jest groźbą, a wyrazem sympatii. Przytuliłeś ją do siebie. Przytuliłeś z żalem martwe ciało, do swojego, ciepłego, tętniącego życiem, z bijącym sercem. Jedyne co próbowała ci przekazać, że będzie za tym twoim sercem tęsknić, kiedy ją zostawisz i się obudzisz. To miłość w najczystszej formie. Kocha i szanuje twoje życie. Ceni je i ceni jak ty sam jesteś czysty. Dlatego będziesz żyć i włos z głowy ci nie spadnie — wyjaśniała. — Coś jeszcze? — dodała na końcu, z uśmiechem. Siedziałem nieruchomo, niedowierzając. Minęła chwila nim oblizałem spierzchnięte wargi i wyrwałem się z namysłu.
— Nie wiem co napisać w raporcie.
— Ja też nie wiem, to już nie moja praca, więc też nie te umiejętności. — Wzruszyła ramionami.
— Okej, pójdę już. Dziękuję za pomoc — powiedziałem i wstałem, chaotycznie, nerwowo się kręcąc, pozbierałem się w stronę drzwi.
— Nie ma za co. Jak stąd wyjdziemy to dostaniesz adekwatny rachunek.
Wieczorem usiadłem do biurka, przed swoim laptopem i otworzyłem odpowiedni program, żeby spisać raport. Westchnąłem ciężko, przeklinając po nosem sam siebie. Czułem, że nikt na policji nie weźmie mnie na poważnie, co więcej mogą mnie wziąć za kompletnego wariata. Zacząłem stukać cicho w klawiaturę.
„Raport dotyczący sprawy nr. 208
28.08.2018 Detektyw: Negan Morgan
Hotel Roosevelt, 7000 Hollywood Blvd., Los Angeles, Kalifornia
Podczas czterotygodniowego śledztwa, zapoznałem się z problemem oraz historią miejsca. Posiadałem wgląd do akt numer 28, 47 i 115b.
Podjęte akcje:
Po kilku dniach zaprosiłem do śledztwa medium. Sophie White, kobietę, która potrafi rozmawiać ze zmarłymi, po tym jak od gości hotelu zostałem zaalarmowany, że niebezpieczeństwem może nie być człowiek. Rozmowa z panną Eveline Greenwood wniosła sporą ilość niepokojących zeznań, (załącznik numer 2) między innymi opisy snów, rozmów z zmarłymi w snach, ale też walką z niewiadomym w porach dziennych (załącznik numer 2a, odzyskane nagranie z kamer hotelu na piętrze czwartym). Każde kolejne zeznania łączyły się w spójną całość. Ciekawym przypadkiem, był pan Bill Katz opowiedział (załącznik numer 3) o podobnych przeżyciach sennych, które w rzeczywistości prawie popchały go na skraj dachu (załącznik numer 3a, nagranie z kamer na dachu budynku). Chłopak budził się z fizycznym dowodem obecności kogoś, kto nie żyje (załącznik numer 3b, zdjęcia zebranych dowodów). Po rozmowie z panią Sophie White, potwierdzono, że gmach jest zamieszkały przez dusze, które nękają gości. Sam miałem okazję spotkać twarzą w twarz jedną z nich. Jednej z nocy, w śnie poznałem panią Raję Spencer (załącznik numer 5, krótki opis, charakterystyka i odnalezione dane założycielki hotelu). Rozmawiałem z duchem zamordowanej kobiety, która została stracona razem z córką przez własnego męża. Raja S. przyznała się do duszenia ofiar, których dusze były nieczyste. Wszyscy, którzy zdradzali, nie szanowali kobiet ginęli z jej ręki. Wierzyła, że musi to robić, żeby odnaleźć spokój (załącznik numer 5a, skan notatki na starym papierze, dowód spotkania). Jedyne rozwiązanie jakie uznałbym za sensowne to próba oczyszczenia całego budynku, zwłaszcza piętra czwartego, którego strzeże wyjątkowo agresywna dusza, mąż pani Raji, Terry Spencer, który za życia był brutalnym kryminalistą (załącznik numer 6, krótki opis, charakterystyka i odnalezione dane, oraz dawne artykuły na temat założyciela hotelu).
Podsumowanie i wniosek:
Proszę o zakończenie śledztwa, wypuszczenie podejrzanych, ponieważ nikt z nich nie złamał prawa. Wszyscy jedynie nieco tracą zmysły otoczeni spirytystyczną energią, jaką hotel jest naładowany.
W załącznikach również dołączam szczegółowe zeznania reszty gości, wraz z danymi i notatkami.
Załączniki: 1, 2, 2a, 3, 3a, 3b, 4, 5, 6, 7, 7a, 7b.”
Dołączyłem zdjęcia, skany, wszystkie dodatkowe informacje, starając się nie myśleć o możliwych tragicznych skutkach. Nie mógłbym kłamać, po prostu nie dał bym rady. Nie w takiej sytuacji, nie po tym co widziałem i jakie rozmowy przeprowadziłem. Zastanawiałem się, czy mógłbym to ująć w inne słowa, takie, które może byłyby bardziej respektowane i brane na poważnie, ale czułem, że nie mogłem. Cholera wie jak wyglądałaby dzisiaj historia, gdyby ci wszyscy kronikarze, ludzie odpowiedzialni za raporty pisali dokładnie to, co się wydarzyło, a nie to, co król, władca, czy szef chciał, żeby zostało zapisane. Przygotowywanie dokumentu zajęło mi trochę czasu, ale kiedy skończyłem, poczułem ulgę. Dwie kopie dla mnie, do moich własnych akt i do przyglądania się temu w przyszłości, jedna kolejna kopia dla policji i zapis w pliku pdf. Rano wyślę im całość mailem. Chyba, że nie przeżyję, wtedy znajdą te trzy fizyczne kopie na moim biurku. Chyba, że pan Spencer skupi całą swoją energię na zniszczeniu dowodów. W tym miejscu wszystko jest możliwe i choć nie wiem, po co miałby to ktokolwiek z tych zagubionych dusz mi utrudniać, tak jestem przygotowany na możliwą ewentualność i z wszystkim pogodzony. Nie mógłbym inaczej. Wstałem i ruszyłem do łazienki po szklankę wody. Czułem się potwornie zmęczony. Wracając do pokoju prawie całą zawartość rozlałem, kiedy podskoczyłem przestraszony widząc ją na swoim łóżku. Siedziała na nim, noga na nogę, uśmiechając się ciepło i patrząc na mnie błyszczącymi oczami.
— To bardzo szlachetne, że trzymasz się prawdy. Powinnam ci za to podziękować. Nie dlatego, że piszesz o tym, co zaszło, ale dlatego, że może wiadomość o mojej śmierci gdzieś zostanie rzeczywiście, poprawnie odnotowana i uznana. W tamtych czasach, jako żona niebezpiecznego kryminalisty dostałam pośpieszny pochówek po kryjomu, niedbale, bez łez, bez miłości i rozdartych myśli. Szybko, żeby zatrzeć ślady i pozbyć się dowodów, a potem udawać, że nic nie zaszło — mówiła, a ja zmiękłem.
— Przykro mi. Wiesz gdzie cię pochowano? Jak stąd wyjdę, mogę cię odwiedzić, przynieść kwiaty — zaproponowałem z uśmiechem. Tego chyba chcieliby zmarli. Uwagi i troski, choćby dla ich pomnika. Odpowiedziała jednak smutnym uśmiechem i pokiwała negatywnie głową.
_______
Nelly
Ojoj ciąża:D nie wiem czy to planowałaś czy ja Ci podsunelam ten pomysł. Ale i tak jest ciekawie :D
OdpowiedzUsuńI czemu mam wrazenie ze Raja bedzie chciala go tak czy inaczej zamordować. Żeby miec go dla siebie cały czas :o
;> wszystko zaplanowane. byłam zaskoczona, że tak późno ludzie się poorientowali xD
UsuńMiałam tyle do napisania, ale kiedy przeczytałam "Raja Spencer" wszystko wyleciało mi z głowy. Wracają wspomnienia miafiozowej fabułki *.*
OdpowiedzUsuńEwelinka się łajdaczyła na prawo i lewo to ma za swoje haha
Ciekawa sprawa ze stróżami. Cały świat dzieli się na pary człowiek+stróż czy tylko ci z wrażliwością medium mają stróży?
Tego się dowiemy zapewne w części 2giej ... Tam trochę poeksplorujemy temat. Tak myślę.
UsuńSpodziewałam się, że Eve będzie w ciąży, jednak liczyłam po cichu na to, że może mnie zaskoczysz, wymyślisz coś innego. Ale i tak jestem bardzo ciekawa reakcji Toma na dziecko. I czyje ono jest? Mam trzy opcje do wyboru, ale chyba na nic nie stawiam, nie wiem, kogo mogłoby ono być.
OdpowiedzUsuńRaja i detektyw? No proszę, myślałam, że jednak Nagan będzie zagrożony i Raja będzie chciała się na nim w jakiś sposób zemścić za to, że wtrąca się w nie swoje sprawy. Ale jest jeszcze jej mężulek, z którym nigdy nic nie wiadomo.
Przechodzę więc dalej.