Z jakiegoś powodu ciężej mi się ostatnio pisze. Nie jestem do końca zadowolona. I pisałam pewne fragmenty po trzy-cztery razy. Dajcie znać, czy to był rozdział do przetrawienia.
_________
*
Ta kobieta jest niezwykła. Wymyśliła tą kretyńską grę, która nas bawiła dobre kilka godzin i pozwoliła zapomnieć o szarej codzienności. Była bardziej zrelaksowana. Spędzałem z nią noce, czuwając. Pilnowałem jej snów. Stawała się ważna. Obserwując ją z boku zauroczyłem się jej rumieńcami i jej uśmiechem, który mi posyłała za każdym razem, kiedy wracałem. Dziś to był prawdopodobnie pierwszy raz kiedy widziałem, żeby się śmiała. Tak zupełnie szczerze, wesoło i beztrosko. W duszy klaskałem w dłonie uradowany jak dziecko, że udało mi się ją rozbawić i jakoś pomóc. Chciałem dla niej jak najlepiej. Leżałem obok niej, miała mokre policzki od łez, które cały czas ocierała, ale płakała dalej nie mogąc powstrzymać śmiechu. Patrzyłem na ten śliczny obrazek i podziwiałem. - No już dobrze, no. Uspokój się, bo się udusisz zaraz i zapłaczesz - śmiałem się. Odgarnąłem kosmyk i ucałowałem jej czoło. Nie spłoszyła się. Objąłem ją więc w pasie, przytuliłem ciasno do swojego ciała. W myślach modląc się, żebym się nie mylił. Pogłaskałem jej policzek. Przestała się śmiać, choć jej oczy się śmiały. Patrzyła na mnie, uspakajała się.
- Co robisz? - zapytała miękko. A ja się nie powstrzymałem i delikatnie ją pocałowałem. Najdelikatniej. Bojąc się, że może i ja tym razem śnię, a ona zaraz rozpadnie mi się w ramionach, albo odepchnie i zacznie krzyczeć. Albo ja sam się nagle obudzę. W odpowiedzi jednak odwzajemniła pocałunek, objęła mój kark swoją smukłą, drobną dłonią i przesunęła swoje biodra bliżej moich. Jedyne czego chciałem, to dać jej tyle ciepła ile tylko mogłem.
*
Rozpłakałam się. Zamknął mnie w swoich ramionach, chyba nie rozumiejąc. Był tak ciepły i czuły. Dawał mi to, czego potrzebowałam. Tak strasznie mi pomagał, a ja tak bardzo byłam za to wszystko wdzięczna, że zwyczajnie się rozklejałam z tego powodu.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak szybko czas mijał i ile tego czasu mijało. Georg nie kłamał i badanie wskazało, że nie jest winny. Mieli go na oku, ale wrócił do hotelu. Nie widywałam się z nim, bo na prośbę Toma mu tego zakazali. Policja robiła to, na co miała ochotę. Taka była prawda. Wszystko wyglądało na podejrzane, ale tak wyglądają Amerykańskie systemy. Jak ser, czy stara skarpeta. Pełne dziur. Jedną z najpopularniejszych pomyłek w tym kraju było wsadzenie do więzienia faceta, którego oskarżono o gwałt, mimo, że był zupełnie nie winny. Uniewinniono go i wypuszczono po osiemnastu latach. Wsadzili go, bo potknął się w życiu, policji się to nie spodobało i wysłali go przed sąd. A bycie sędzią też nie jest łatwe, trzeba być zupełnie bezstronnym, kiedy wciąż jednak jesteśmy ludźmi i zdarza się, że po prostu kogoś nie lubimy i tyle. Władza bez większej kontroli. I nie wiem co jest gorsze, fakt, że facetowi nikt nie odda tych osiemnastu lat z dala od rodziny i życia, czy fakt, że gwałciciel biegał cały ten czas na wolności śmiejąc się pod nosem z prawa i sprawiedliwości jakie panuje? Wniosek jest jeden, że nie można polegać na organach, ale należy skupiać się na jednostkach. A przy Tomie czułam się bezpieczna. Jeśli tylko się postarał, mógł pociągnąć odpowiednie sznurki i Georg nie miał nawet wstępu na piętra gości. Pracował tylko na terenie restauracji, do której ja z kolei już nie schodziłam. Słyszałam, że Bill rzucił pracę, więc nie miałam powodów, żeby wracać na dół. Jedzenie przynosił zaś jeden z pozostałej dwójki kelnerów, albo mój funkcjonariusz. Za każdym razem jadłam z granatowym, który za każdym razem, pół żartem, pół serio mówił, że najpierw sam spróbuje, żeby sprawdzić, czy nikt nie chce mnie otruć. Żyliśmy więc cały ten czas w zamknięciu, coraz bardziej jeden od drugiego się izolując, łącząc się w małe paczki i „grupy wsparcia”. Ja i Tom zbliżyliśmy się mocno do siebie, ale utrzymywaliśmy to w tajemnicy, bo bał się, a nawet był pewny, że szef uznałby to za skrajnie nieprofesjonalne, niepoprawne i mógłby stracić posadę. Jedliśmy razem, spaliśmy w jednym łóżku i opowiadaliśmy sobie swoje sny, które stawały się spokojniejsze i powtarzalne.
Środek nocy. Usłyszałam cichutkie stukanie do drzwi. Wstałam powoli, a zaraz potem zerknęłam na łóżko. Nie wyszłam z ciała. Wzięłam je ze sobą, albo to nie sen. Tom spał spokojnie. Czasem bałam się, że to może Georg mnie nachodzi, ale znałam to drobne pukanie. Otworzyłam drzwi. Esme uśmiechała się lekko. Nie ganiała, nie krzyczała, ani już nie płakała. Robiłam to, co intuicja kazała mi robić. Wzięłam ją na ręce. Dziecko przytuliło się do mojej piersi, po czym zaniosłam ją do łóżka. Tuliłam ją do siebie, kiedy granatowy objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej do siebie, zaraz potem sennie całując moje ramię. Dziewczynka skuliła się i spała przy mnie. Spokojnie, a gdzieś jakby w oddali słyszałam cichutką melodię kołysanki.
Budziłam się bez strachu, naturalnie, budzona czułościami i przytulankami. Esme już nie było. Nad ranem rozpływała się wraz ze snem. Obróciłam się w stronę Toma. Słońce grzało intensywnie swoimi promieniami, które wpadały do pokoju przez okno. Objęłam nogą jego biodro i pozwalałam mu całować swoją szyję, rozkoszując się cichym, spokojnym porankiem. Mruknęłam zadowolona czując jego duże ciepłe dłonie zakradające się pod moją koszulkę.
- Śniło się pani coś przyjemnego, pani Greenwood? - zapytał łagodnie, zaraz zanim zostawił malinkę na mojej szyi.
- To samo co wczoraj - odpowiedziałam z uśmiechem. - Już na spokojnie, mała mnie ponownie odwiedziła.
Odsunął się odrobinkę, żeby mi spojrzeć w oczy, kiedy głaskał moje biodro. - To nieco niepokojące, że cały czas śni ci się to dziecko. Znałaś jakąś Esme? -pytał. Odpowiedziałam przecząco kiwając głową. - Czytałaś na ten temat? Ty lubisz tak wieczorami czytać głupotki.
- Jeszcze mnie żadne głupotki nie zawiodły - posłałam mu znaczące spojrzenie. - I szukałam, próbowałam znaleźć czegoś na jej temat, ale nic nie znalazłam. To ty mógłbyś przekopać jakieś archiwa. Pewnie tutaj umarła z swoją mamą - ostatnie zdanie powiedziałam cichutko, w duszy licząc, że Esme gdzieś tam tego nie usłyszy.
- Chciałbym, ale szef ma większość papierów. Siedzi na nich - mruknął zrezygnowany.
- Można by też inaczej… Wiesz, na przykład… spróbować się bezpośrednio z Esme skontaktować, albo może z jej mamą i zadać parę pytań. Czytałam o tablicy Ouija, ale to… średnio bezpieczne. Może jest inne rozwiązanie - kiedy mówiłam Granatowy opadł w poduszki z głośnym westchnieniem. Wiedziałam, że uważa to za kompletne szaleństwo. - Co?
- Nie wierzę, że znalazłem sobie taką wariatkę, która chce się kontaktować z dziewczynką, która nie żyje. - Odpowiedziałam mu uśmiechem i dałam buziaka w policzek. Wtuliłam nos w jego szyję. - Pomyślę nad tym co mogę zrobić.
- Może i jestem wariatką, ale jeśli spróbujemy, to zobaczysz, że jestem wariatką, która ma rację - rzuciłam i widziałam, że intensywnie myśli. Mieszałam mu w życiu. To mężczyzna, który uczył się praw, kodeksów, tego co wolno i nie wolno, co legalne i nie legalne, co podlega karze, a co już jest podstawą do aresztowania. Facet, wychowany na człowieka stąpającego twardo po ziemi, kiedy ja mu rzucam sprawę i zadania, prośby z kosmosu. - Wiem, że proszę o dziwne rzeczy - spojrzałam na niego. - Ale wiesz, to tak pochrzaniona sytuacja, że chciałabym choćby podjąć się próby, nie myśląc nawet o powodzeniu, czy rozwiązaniu całej sytuacji. Nie zamierzam być Sherlockiem do spraw kosmicznych, za twoją pomocą. Chcę po prostu sprawdzić, czy jest jakaś droga, którą można by się choć trochę na ten temat dowiedzieć.
- Eve, ja rozumiem, spokojnie. Nie martw się, bo to nie tak, że dla mnie to szalone. Oczywiście, jest to sytuacja, do jakiej mnie nie przygotowali za bardzo, albo przygotowali, ale nie w pakiecie z upartym szefem, którego ciężko przegadać. Sama choćbyś była kosmitką, to to nie jest problemem. Nie zastanawiam się nad tym czy ci pomóc, czy nie, ale zastanawiam się jak ci pomóc, żeby przy tym jednocześnie zadbać o twoje bezpieczeństwo. Nie chciałbym popełnić błędu, który poskutkuje twoją krzywdą. Raz, że moją pracą jest ochrona twojej osóbki, a dwa, że jesteś dla mnie ważna. Daj mi po prostu troszkę czasu na przemyślenie tego.
*
Jestem zmęczony. Nie sypiam zbyt wiele od kiedy nie chce mnie zabrać i przytulić w poduszkach. Ochrona mnie pilnowała non stop, nie miałem chwili dla siebie, dla zwykłego komfortu i świadomości, że może przez chwilę ktoś nie siedzi mi pod drzwiami znudzony, przeklinając i własne życie, bo musi jakiegoś cieniasa pilnować w tym zamkniętym, pieprzonym budynku. Byłem zły. Na to miejsce, na swoją pracę, na siebie, na ochronę, na Niego i na te cholerne leki, przez które byłem otępiały. Z żalu przeszedłem gładko w wściekłość, a z wściekłości zrodziła się determinacja. Przeszukiwałem swój pokój w poszukiwaniu stabilnego, wytrzymałego materiału. Przeklinałem pod nosem grzebiąc w szufladzie z bokserkami, przerzucając zawartość szafy. Zastygłem, kiedy przyszedł mi do głowy pomysł. Zapewne widziałem to już gdzieś w filmach. Wyciągnąłem pasek ze swoich spodni. Przesunąłem stolik na środek pokoju, wszedłem na niego i ściągnąłem lampę z sufitu, na jej miejscu zaczepiłem koniec paska na haczyku. Pociągnąłem solidnie, sprawdzając czy wytrzyma. Ani drgnęło. Zrobiło mi się niepokojąco zimno, może docierało do mnie co zamierzałem zrobić i szybko, jasno stwierdziłem, że po prostu boję się umierać. Objąłem się ramionami, stojąc, patrzyłem za okno, na życie na ulicach i próbowałem powstrzymać łzy. Wahałem się.
*
Wieczorem przyjechała „prawa ręka szefa”, która chciała porozmawiać z Tomem. Zostałam więc sama, po tym jak zjedliśmy razem kolację. Przeglądałam sieć, wróciłam do swojego pomysłu na próbę kontaktu z mamą Esme. Takie medium do rozmowy można stworzyć samemu. Wzięłam kartkę papieru. Były na niej zapisane różne hotelowe informacje, jak hasło do WiFi, różne kody, numery na recepcję i tak dalej. Na jej odwrocie zapisałam wszystkie litery, cyfry i należyte słowa „tak”, „nie” i ”do widzenia”. Wiem, że miałam dać Tomowi czas na przemyślenia, ale w duszy czułam, że nie powinnam czekać. Rozrysowałam swoją tablicę, wzięłam głupią przeźroczystą nakładkę od dezodorantu. Uznałam, że zadziała jako wskaźnik. Wzięłam laptopa na kolana i zaczęłam czytać zasady.
Nigdy nie używaj tablicy samemu. Negatywne dusze mogą chcieć cię opętać.
Nie używaj, jeśli jesteś w depresji, zestresowany, zły, znudzony, smutny, przestraszony, ponieważ to może zainteresować demony.
Nie pozwalaj duszom odliczać w dół liczb, bo w ten sposób mogą uciec z tablicy.
Jeśli wskaźnik zacznie rysować ósemki, oznacza to, że negatywna dusza przejęła kontrolę. Należy odwrócić wskaźnik i szybko się pożegnać.
Nigdy nie kończ sesji bez pożegnania, w innym przypadku tablica stanie się otwartym portalem, przez który może przejść każda dusza i każdy demon. Przesuń wskaźnik na „do widzenia”, potem na środek i poczekaj, aż dusza odpowie tym samym.
Nigdy nie obrażaj dusz, nie bądź nieuprzejmy.
Nie ufaj duszom, ponieważ demony potrafią dobrze kłamać, powiedzą wszystko, żeby zdobyć twoje zaufanie i cię oszukać.
VIII.Nie możesz spalić tablicy. Jedyny sposób, to podzielenie jej na siedem części, skropienie wodą święconą i zakopanie.
Zaaranżuj litery i cyfry w koło, więc cokolwiek utknie w kole, nie będzie mogło uciec.
Jeśli położysz srebrną monetę na tablicy, negatywne dusze i demony nie będą w stanie się skontaktować.
Nigdy nie puszczaj wskaźnika, nie zostawiaj go na planszy, jeśli nie używasz tablicy.
Trzy rzeczy, o które nigdy nie pytaj: nigdy nie pytaj o Boga, nigdy nie pytaj kiedy umrzesz, ani nigdy nie pytaj o zakopane bogactwa.
XIII.Nigdy nie używaj tablicy na cmentarzu, ani w żadnej lokacji, gdzie dokonano morderstwa, czy doszło do innej nienaturalnej śmierci.
XIV.Jeśli używając tablicy czujesz niepokój - zakończ sesję.
Ponownie - nigdy nie kończ bez pożegnania.
Teoretycznie łamię niektóre z zasad, ale trik z monetą zdaje się te zasady obchodzić. Oczywiście, jeśli rzeczywiście działa i naprawdę z kimś się skontaktuję. Wszystkie dodatkowe zabezpieczenia uznałam za dobry pomysł, więc zrobiłam nową tablicę, gdzie wszystko układało się w bardziej okrągły kształt. Odłożyłam laptopa, wzięłam swój wskaźnik i usiadłam na podłodze. Chciałam się czuć wygodnie, żeby się jakoś nie denerwować i stresować, że naglę z łóżka spadnę, zerwę łączność i szatan mnie przytuli. Starałam się zbyt wiele nie myśleć, a po prostu się zrelaksować, podążać za jakimś wewnętrznym głosem. Na swojej domowej tablicy ułożyłam srebrnego drobniaka, postawiłam na niej swój prowizoryczny wskaźnik… i nic. Może gdybym wiedziała jak rozpocząć rozmowę, gdybym kupiła oryginalnie sprzedawaną tablicę z instrukcją, ale jej nie mam, więc nie bardzo wiem co robić. Ułożyłam po palcu obu dłoni na wskaźniku i przesunęłam nim trzy razy w koło po planszy, po każdej z liter i cyfr. Wciąż nic. Czy to ten moment, w którym mam zacząć mówić i rozmawiać?
- Umm… czy ktoś ze mną jest? - zapytałam cichutko. To był głupi pomysł. Dziecięca zabawa, na którą liczyłam, że zadziała. Po cichu nieco odetchnęłam z ulgą. Okej, nie da się, nie działa. Kiedy wskaźnik pod moimi dłoniami zaczął się przesuwać na „tak”, - zastygłam. Kawałek plastiku sam przesunął się, mimo, że go dotykałam, czułam i sama ani odrobiny siły nie użyłam, żeby cokolwiek ruszyć. Patrzyłam na tablicę szczerze, głęboko zaskoczona. - Jak masz na imię? - ponownie dłuższa chwila bez odzewu, po czym wskaźnik kolejno pokazywał litery „R”, „A”, „J”, „A”. Myślałam nad kolejnym pytaniem. Zamierzałam się do kogoś odezwać, ale nie przemyślałam przebiegu tej niecodziennej rozmowy. Nie wiedziałam czy mogę pytać wprost, czy to nie będzie nieuprzejme. - Czy miałaś dziecko? Córeczkę? - mówiłam cicho, czując się trochę jak wariatka i żałując, że nie ma tu Toma, który mógłby sam to zobaczyć, że rzeczywiście mam jakąś rację. Wskaźnik przesunął się na „tak”. Powinnam teraz zapytać, jak córka ma na imię, czy zapytać, czy córka ma na imię Esme, dając jej do zrozumienia, że się z córką znam? Usłyszałam szczęk klamki u drzwi. I przeżyłam mały zawał. Tom wrócił. Pamiętałam, żeby nie opuścić dłoni z wskaźnika.
- Co robisz? - zapytał wprost, tonem ojca, który przyłapał dziecko na rozrabianiu.
- Rozmawiam… Shh, chodź, usiądź obok i postaraj się nie denerwować, proszę - mówiąc czułam wręcz jak serce obija mi się w klatce piersiowej. Patrzył na mnie niepewnie, ale usiadł obok, ale na łóżku. - Rozmawiam z Rają, kobietą, która ma córkę - spojrzałam z powrotem na tablicę. - Jak ma twoja córka na imię? - zapytałam, patrzyłam wyczekująco. Nic się nie działo dłuższą chwilę, jakby się zastanawiała, czy mi odpowiedzieć. Litery ułożyły się w imię „Esme”. Spojrzałam na Toma.
- Przesuwałaś.
- Przysięgam, że ani drgnęłam. To jej matka.
Tom patrzył na mnie zaintrygowany. - Zapytaj czego chce skoro tak. Wie, że Esme cię odwiedza? - wskaźnik momentalnie przesunął się w stronę potwierdzenia. Granatowy przesiadł się na podłogę, obok mnie. Zmarszczył brwi, próbował przetrawić sytuację.
- Przeszła do mnie, prosiła o pomoc, chciała cię znaleźć. Mogę jakoś pomóc? - starałam się pozostać rozluźniona, ale to przestawało być łatwe. Odpowiedź „tak”. - Jak mogę ci pomóc? - rzuciłam kolejne pytanie i długo czekałam na kolejną odpowiedź. Wymieniałam z Tomem przejęte spojrzenia. Prawdą było, że mi pomagał, ale przy nim automatycznie pozwalałam sobie na większą kruchość. Sama byłam odważniejsza. Teraz, kiedy tu już był, miałam ochotę się pożegnać z Rają, przytulić do niego i rozpłakać.
- Spokojnie, jestem przy tobie - mruknął miękko. Wskaźnik zaczął się przesuwać. „Dbaj”. Mam o nią dbać.
- Czy ty nie jesteś w stanie nią zaopiekować? - w odpowiedzi, dość szybko dostaliśmy „nie”. - Dlaczego? - długo nie odpowiadała. - Też nie możesz jej odnaleźć? Mijacie się? - „tak”. - Jesteś tutaj? - „tak”, a chwilkę potem „nie”. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc jak to rozumieć. - Zadbam o nią najlepiej jak tylko będę w stanie. Staram się. Możesz być o to spokojna - powiedziałam i poczułam jak robi mi się smutno. Matka, która nie potrafi odnaleźć swojego dziecka i dziecko, które nie potrafi odnaleźć matki. Kobieta, która z miłości prosi inną kobietę o opiekę, kiedy sama nie jest w stanie podołać z tak beznadziejnych przyczyn. A przy tym obie są tylko duszami. Niewiele mogę, żeby się zająć duszyczką dziewczynki. Mogę ją przytulać w snach, ale to na tyle. Raja odpowiedziała kolejno „D”, „Z”, „I”, „Ę”, „K”, „U”, „J”, „Ę”. A mnie zrobiło się ciężej w płucach. To cholernie smutne. - Dobrze, to chyba się pożegnam.
- Nie, jeszcze nie - funkcjonariusz się nieco ożywił. - Czy to ty wołałaś o pomoc w moim śnie? - szybka odpowiedź „tak”. Kiwnął lekko ze zrozumieniem, drapiąc nerwowo swój kilkudniowy zarost. - Czy ja mam jakoś pomóc? - zapytał i spojrzał na mnie. Litery układały się w słowo „chroń”. Widziałam, że się zamyślił. Chciałam się żegnać, ale w mojej głowie pojawiały się kolejne pytania.
- Kim jest Georg? - momentalnie wskaźnik zaczął się dość chaotycznie i nerwowo przesuwać po tablicy. Oddychałam ciężko, czułam na sobie spojrzenie Toma. „Zły”, a zaraz potem „nbzpczny”, kreśliła skrótem. Może ją męczę, nie ma sił na więcej. Rzuciłam przeprosiny, bojąc się, że ją zdenerwowałam. - Do widzenia. Zaopiekuję się Esme - przesunęłam kawałek plastiku na pożegnalne pole, następnie na środek. Raja odpowiedziała tym samym, przesuwając wskaźnikiem i żegnając się. Odwróciłam wskaźnik, odłożyłam i zmięłam kartkę papieru w kulkę, rzucając nią lekko na bok. Tom mnie obserwował. Nie przytulił, nie zrobił nic. Sam był w szoku.
- Jak zamierzasz dbać o dziecko, które nie żyje, Eve?
*
Upadłem z hukiem. Haczyk się wyrwał z sufitu. Ja wylądowałem na podłodze z pasem za szyi i pokruszonym tynkiem na czole. Kurwa mać. Jestem żałosny, a to było nieudolne. Oczywiście już glina wpada, robi mi aferę, zwołuje kolegów, pakują mnie do łóżka, podają leki i na koniec wystawiają rachunek za zniszczenia. Co za żałosna sytuacja. Leżałem w łóżku, patrząc w sufit, z mokrymi skroniami, w duszy prosząc o wolność. Wróciłem do picia alkoholu, próbując usnąć.
Krążyłem samotnie po plaży, pijanie stawiając zachwiany krok za krokiem. Runąłem w piasek, który zaraz przykleił się do mojego ciała. W dłoni miałem butelkę. Zabawne, że uciekłem w sen razem z alkoholem w łapie. Podniosłem się, otrzepałem piasek z włosów i siedząc zgarbiony patrzyłem na monotonne fale. Przeszło mi przez myśl, że przypominały bicie serca na tych szpitalnych monitorach. Powtarzające się, te same uderzenia. Przypływ, odpływ. A ja tak bardzo znów chciałbym zobaczyć sztorm. Albo spokojną taflę. - Ryland! Kretynie! - krzyknąłem ile sił w płucach. Zacisnąłem mocniej butelkę w dłoni i rzuciłem nią. Wylądowała gdzieś daleko od brzegu, w oceanie. Zacząłem uderzać w piasek. Podniosłem się, kopałem, patrzyłem jak się unosi w powietrzu, żeby zaraz bezwiednie opaść. Biłem się z niczym. I może też „nic” kochałem. Ryland nie żyje. Od dłuższego czasu po prostu nie żyje. - Jesteś martwy! Ciebie nie ma! Nie żyjesz! - wrzeszczałem, w odpowiedzi dostając szum wody.
Obudziłem się z podrapaną skórą. Lekkie, ale irytujące zarysowania. Jak od piasku.
*
- Dobrze, panowie. Zostawiamy kilku ochroniarzy, dla tych naszych wyjątkowych perełek, które jak dzieci potrzebują opieki. Resztę zwińcie. Będą nam potrzebni, dostaliśmy zgłoszenie o tropach naszej ulubionej mafii narkotykowej. Hotel jak dziwny, tak nic się nie dzieje, ale wyślemy tam detektywa. On rozdrapie sprawę i może na coś nowego wpadnie. Nie ma dłużej sensu tam siedzieć. A jak detektyw na nic przez tydzień nie wpadnie to ich puścimy. To oficjalne rozporządzenie. Przebadajcie też tego, co łazi przez sen i już dwa razy próbował nam się zabić. Sprawdźcie go, zobaczcie co wyśpiewa - mówiąc wstał, ubierał policyjną czapkę. Odpalił papierosa.
- Którego detektywa tam chcemy wysłać?
- Przedstawimy każdemu sytuację i wyślemy tego, który będzie chciał tam iść.
- Mam skontaktować się z kilkoma? - rzucił jeden z policjantów do szefa, na co ten tylko kiwnął głową.
_______
Nelly
Spokojnie, poziom rozdziału ani o milimetr nie drgnął w dół! Wiele spraw jak było tak nadal są niedopowiedziane, więc… nadal czekam na rozwinięcie interesujących mnie wątków (głównie to ze snami i z Billem). Ciary, że ta tablica zadziałała! Tylko, czy aby na pewno to była matka Esme, a nie demon, który może zacząć mieszać??
OdpowiedzUsuńUff. Miałam poczucie przez chwilę, że nie wystarczająco subtelnie temat ugryzłam :x ale jeśli jest okej, to okej!
UsuńPrzeczytałam zaległe i to jest istny miód dla moich oczu. Tak jak Ci pisałam, coraz lepiej z opisami. Są hm... nie wiem jakiego słowa użyć. Bardziej wyrafinowane? Ale też nie męczące. Plus wchodzisz w tematykę którą kocham <3
OdpowiedzUsuń;_; dziękuję. to moja tematyka. czuję ją mocno. I staram się!
UsuńTaką akcję wymyśliłaś i nie masz weny na ciąg dalszy?! Chyba coś źle zrozumiałam!!!
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się na przerwę od tego bloga i mam nadzieję, że zmienisz zdanie!
Odcinek mega! Po prostu świetny!
Ta akcja z Rają tak mnie wciągnęła, że aż bałam się, iż Eve coś zrobi nie tak i opęta ją jakiś zły duch, jak to się dzieje na tych wszystkich filmach.
Bill mnie strasznie martwi. Już całkowicie ześwirował. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie.
No i może wreszcie wypuszczą ich z hotelu, to wszyscy odetchną z ulgą.
Ponawiam swój apel - nie przerywaj pisania!
Haha próbuję pisać, próbuję! :) Ale strasznie się cieszę, że się podoba.
UsuńI co do Raji, Billa, Eve... Nigdy nic nie wiadomo :)
I ponownie - walczę! :D Dziękuję za wsparcie. Jest mi potrzebne <3
Ooo, detektyw? Może wreszcie ktoś się posunie choć o centymetr, żeby wyjaśnić, co tu się dzieje w ogóle.
OdpowiedzUsuńMatka Esme to nasza poczciwa Raja czy to zbieg okoliczności?
Masakra z Billem. Widać Ryland zorientował się po rozmowie z nim, że nie żyje i odszedł. Kurna, szkoda mi go strasznie. Niech mu ktoś pomoże.
Georg śmierdzi winą, ale za duzo kryminałów czytałam w życiu - fałszywy trop jak nic.
Super rozdział <3
AWWWWW ;_; <3
UsuńI zależy jak Raję chcesz widzieć :D :>
I dziękuję!