Krócej, bo tak jakoś czułam, że tak ma być.
Miłego czytania!
__________
- Pomóż - usłyszałem cichy, słaby głos, roznoszący się zewsząd. Wróciłem do niej. Rozpadała się na moich oczach. Jej sen, który wziąłem za beztroski był czymś, co ją pożerało. Kurwa mać! Co ja mogę? Jak mam ją obudzić? Instynktownie poszedłem i w czystych emocjach i w akcie spontaniczności złapałem jej żarzących się ramion. Parzyły. Poczułem, że momentalnie tracę przytomność. - Pomóż! - w oddali słyszałem zdesperowany krzyk.
Obudziłem się nerwowo, przerażony. Poderwałem się z krzesła. W pierwszej kolejności dotknąłem własnych ud, poklepałem, sprawdzając czy ja to ja. Jakkolwiek to brzmi. Spojrzałem na swoje miejsce. Puste. Obudziłem się. Dłonie mi drżały. Złapałem za klamkę do jej pokoju. Cała intensywnie drżała. Cholernie spocona. Podbiegłem, wskakując na kolanach na łóżko, próbowałem ją obudzić. Wołaniem, lekkim poklepywaniem policzka, lekko trząsając jej ramionami, prośbami, próbując też ją po prostu uspokoić. - Hej, Eve, Eveline, słyszysz co mówię? Musisz się obudzić. To tylko sen. To tylko sen z którego musisz się teraz wyrwać. Tutaj będziesz bezpieczna, słyszysz? Obudź się - mówiłem kompletnie roztrzęsiony. Sam czułem i bałem się, że tracę zmysły. Martwiłem się o nią. To były tylko sny. Ale ona ma z nimi problemy regularnie. Nikt mi nie uwierzy w to co widziałem, nikt nie potraktowałby tego poważnie. To tylko projekcja mojej podświadomości. Prawdopodobnie spowodowana moją troską, zmartwieniami i faktem, że mi zwyczajnie zależy. To ciężka sprawa, która od lat jest niedbale zamiatana pod dywan, gdzie wszystko się plącze i przestaje mieć jakikolwiek sens.
Bałem się o nią. Co jeśli coś jej się stanie? Ja za to odpowiem. Ja jestem po to, żeby ją chronić. Zauważyłem, że po moich rozmowach, powoli się uspokaja. Odetchnąłem z ulgą. Kołysałem ją lekko w ramionach. Kojąco. I nuciłem cicho melodię z dzieciństwa. Próbowałem ostudzić i swoje nerwy.
*
Leżałam naga na podłożu. Nie czułam nic. Miałam wrażenie, że opuszczam swoje ciało. Zapewne umieram. Dusza odkleja się od zwęglonych mięśni. Gładko, choć powoli. Wszędzie rozniosło się światłem, ale wcale nie od zewnątrz. Sama byłam światłem. Czy tak wygląda naga dusza?
Stałam nad swoim zrujnowanym ciałem. Biżuteria, drobny naszyjnik, głęboko wtopiony w ciało, popalona skóra, twarz. Materiał sukienki przyklejony do roztopionej skóry. Pojedyncze, czarne, zupełnie przepalone mięśnie odpadały od reszty cała. Na dobre przyklejonego do spalonego dywanu. To prawdopodobnie najgorszy widok jaki widziałam, ogarnął mnie jednak dziki spokój. Słyszałam tą melodię, która jakiś czas temu mi się śniła. Brzmiała tak, jak wyobrażałam sobie, jak mogłoby brzmieć przytulenie. Takie ciasne, ciepłe, chroniące, ale i wiążące, popychające do lekkiego tańca, w którym nogi same wiodą w lekkim tempie. Melodia przy której można było stać się leśną nimfą i przeskakiwać drobną stópką z mokrego listka na listek. Dźwięki odrywały mnie od tragedii i tych widoków. Światło się rozwijało. Było białe, ale i ciepłe. Dające nadzieję. Tańczyłam leciutko ponad ziemią, niosąc się za kołysanką, kiedy w świetle zobaczyłam służby ratownicze. Pogotowie, policja, straż. Pierwsi szukali kogokolwiek komu mogliby jeszcze pomóc. Zdesperowani, zaangażowani, ale ich spojrzenia były zaszklone. Policja szukała winnego. Straż gasiła, to co się jeszcze nie dopaliło. Jedna z twarzy była znajoma.
- Thomas, leć w skrzydło na lewo, tam jeszcze coś płonie - szef straży rzucił do jednego z mężczyzn, a mój blask jak na zawołanie zgasł. Spadłam w ciemność.
Poderwałam się przestraszona, biorąc boleśnie głęboki wdech, jakby moje płuca wciąż pamiętały palący, duszący w nich dym. Wyrwałam mu się z ramion, instynktownie, odruchowo podpierając się dłońmi, próbując szybko usiąść i odetchnąć. Patrzył na mnie chyba pytająco, ja jednak kiedy tylko na niego spojrzałam, poczułam, że wróciłam do żywych, do własnego ciała, które było w jednym kawałku i czułam je całe, mięsień po mięśniu. Strasznie osłabiona. Resztkami sił wspięłam się na kolana przytuliłam się ciasno do jego klatki piersiowej i zanosiłam się płaczem. Nie pytał, nie powstrzymywał, nie kombinował. Objął mnie mocno, głaskał po włosach i lekko kołysał. Zaczął cichutko nucić. Przestraszyłam się, bo to ta melodia. Ale zaraz po tym przyszła fala ukojenia. Pozwoliłam o siebie zadbać.
*
Czułem jak ta drobna, krucha i delikatna istota trzęsie się w moich ramionach. A ja nie wiedziałem jak jej pomóc. Co gorsze- nie miałem żadnego nawet pomysłu. Kolejny raz patrzyłem jak z powodu snu ledwo trzyma się na nogach. Byłem pewien, że to co widziałem, było częścią jej koszmarów. Chciałem jej o moim śnie opowiedzieć. Chciałem też zadać jej rząd pytań. Ale to nie ten moment. Najpierw powinna ochłonąć. A ja powinienem wyciągać decyzje i reakcje i pomoc z rękawa, kiedy teraz w żadnym z nich ani jednego asa.
*
Stałem przed swoją ścianą z starymi zdjęciami. Zacząłem je powolutku jedno po drugim ściągać, po to, żeby zastąpić je zdjęciami, z którymi kolejno każdej nocy się budziłem. Pierwsze - zdjęcie z spaceru po znaku Hollywood. Drugie, zdjęcie mnie, śpiącego na tylnej kanapie w samochodzie. Kolejne, kolacja i nasze splecione dłonie. Czwarte? Drinki w basenie. Wieszałem je do kolekcji. Sytuacje, które miały miejsce w snach, z których rano budziłem się z malutką pocztówką, która rozbudzała moje uczucia do niego. I chciałem więcej. Byłem ciekawy każdej kolejnej nocy. Kolejnej randki. Już tęskniłem i chciałem kolejnego pocałunku, dotyku. Jego bliskości. Upajałem się nią. Wstawałem później i wcześniej chodziłem spać. Irytowałem się, kiedy nie potrafiłem zasnąć. Dlatego też wtedy piłem. Alkohol wyciszał i odsyłał mnie do niego. A on się ze mnie śmiał, że znów przychodzę na randkę śmierdząc wódką. Odpowiedziałem mu wtedy, że nie powinno go to dziwić. Jestem barmanem. Pokiwał głową z dezaprobatą, ale rozbawiony i ponownie mnie całował. Świat zdawał się wirować i tracić swoje znaczenie. Chciałem tylko być przy nim i z nim.
Pocztówki rozwieszone. Papieros w oknie, ponownie zgaszony na własnej dłoni, dla upewnienia się, że już wróciłem.
Przestawałem widzieć sens w pracy. Schodzenie tam i polewanie tym samym twarzom, w kółko narzekającym na to samo. Moja miłość do zawodu gasła z każdym kolejnym dniem i nocą. Zjechałem na dół windą. Ponownie. Wszedłem za ten cholerny bar, mój stały klient, który przychodził praktycznie codziennie od zamknięcia rzucił swój jeden do drugiego podobny, złośliwy tekst, że się spóźniam do pracy, za którą mi płacą. Spojrzałem na niego lekceważąco. Co ty możesz wiedzieć, Stanley? John? Czy jak ci tam. Mało to istotne. Ja też bym czasem chętnie usiadł sobie po tej drugiej stronie baru i ponarzekał, komuś się wygadał. Ja chętnie dałbym się tu zamknąć jako gość. Darmowe wakacje, nieograniczone usługi. Ale ktoś to wszystko musi napędzać każdego dnia. Podsunąłem mu szklankę. Do połowy wypełniłem wódką, wlałem soku. Mruknąłem złośliwe - Proszę - facet spojrzał na mnie zdenerwowany, że wyraźnie ignoruję jego prośby i konkretne zamówienie. Ale bądźmy szczerzy, John. Ty po prostu chcesz się uchlać. Nie schodzisz tu, żeby bawić się ze mną w konesera i podziwiać mój barmański talent. Chcesz się zapić, jak każdego poprzedniego dnia. I wiesz co? Napiję się z tobą. Taki sam, obrzydliwy „drink” zrobiłem i sobie. Stuknąłem szklaneczką o jego szklankę, kiwnąłem i wypiłem spory łyk. I chyba do niego dotarło, że nie jest jedynym, któremu zamknięte drzwi frontowe przeszkadzają. Upijał się, już bez słowa, co jakiś czas podsuwając tylko szklankę po więcej.
*
Tom podał mi leki na uspokojenie. Pomógł mi ochłonąć, uspokoić oddech. Poprosił jedną z pań pokojówek i wymianę pościeli. Kobietka sprawnie przebrała całe łóżko, kiedy ja próbowałam pod prysznicem zmyć z siebie nocne wspomnienia. Kiedy wróciłam stał przy oknie. Uchylił je wpuszczając świeże powietrze. Wciąż jeszcze lekko drżały mi dłonie. Usiadłam na łóżku. - Dziękuję za pościel. I za to, że przy mnie czuwasz. - odwrócił się w moją stronę z ciepłym, lekkim uśmiechem w odpowiedzi. Jednak jego twarz nie emanowała tym ciepłem do którego przywykłam. Był przygaszony, wyraźnie strapiony. Podszedł, widocznie chciał zacząć rozmowę, ale przerwało mu pukanie do drzwi. Wszedł Georg. Uśmiechnięty, z śniadaniem i kwiatami, na które zupełnie nie miałam ochoty.
- Dzień dobry skarbie! - podszedł, ucałował moją skroń. Spojrzał w moje oczy, pogłaskał mnie po włosach, a mnie przeszedł zimny dreszcz. Panika. Przypominał mi go. Przypominał mi go ze snu. Nie z wyglądu, ale spojrzeniem. Samym spojrzeniem.
- Ja was zostawię samych. - Tom już zamierzał wyjść.
- Nie wychodź - zawołałam wręcz desperacko. Georg spojrzał na mnie unosząc brew, oceniając. Spojrzał na gliniarza, potem na mnie. Moje oczy zaszkliły się łzami, które zaraz zaczęły uciekać po policzkach. Drżałam. Bez kontroli. Granatowy to zauważył i odsunął ode mnie mojego kochanka. Ciężko mi się oddychało. Nerwowo i nierównomiernie. Czułam jakby mi ktoś położył kamień na klatce piersiowej. Byłam przerażona, więc pogarszałam sytuację. Tom momentalnie złapał moją twarz w dłonie. Utrzymywał kontakt wzrokowy. Mówił zdecydowanym, a kojącym tonem.
- Eveline, uspokój się. Spokojnie, nic się nie dzieje.
Patrzyłam na niego, w spojrzeniu żałośnie szukając pomocy, jak tonący, który chaotycznie macha rękami, w panice nie potrafiąc złapać koła ratunkowego.
- Oddychaj. Powoli, głęboko. Na spokojnie. Nie śpimy i wszystko już dobrze. Oddychaj.
Georg obserwował sytuację z boku. Ja już powolutku się uspokajałam. Wciąż roztrzęsiona, ale byłam w stanie wziąć głębszy oddech. Robiło się lżej, kiedy on stracił panowanie i wybuchł. - Co to ma do chuja być?! Zostaw ją. Przecież bym sobie poradził! Łapy przy sobie! - uniósł się w stronę Toma. Funkcjonariusz spojrzał na niego spokojnie.
- Jestem tu, żeby jej chronić, uspokój się, albo będę zmuszony cię wyprosić - mówił wręcz niepokojąco spokojnie.
- Jak jesteś tu, żeby chronić jej tyłek do przed drzwi! A ty co? Z nim też już się pieprzyłaś? - warknął w moją stronę. Zamarłam. Serce obijało mi się w klatce piersiowej. Trzymałam się kurczowo rękawa policjanta. - Pytam się, do kurwy nędzy!
Mundurowy powoli się podniósł, mimowolnie zmusił mnie, do puszczenia jego ręki. Patrzył na kelnera z góry. - Wyjdziesz sam, czy ci w tym pomóc? - zapytał wręcz uprzejmym tonem, na co Georg już chciał odpowiedzieć pięścią, kiedy granatowy momentalnie złapał jego nadgarstek, mocno wykręcił za jego plecy, aż się odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni i złapał go mocno za kark.
- Nie krzywdź go - pisnęłam cicho, spontanicznie. Georg wciąż był dla mnie ważny. Inna sprawa, że koszmary mieszają mi w głowie. Puścił go, a ten spojrzał na mnie widocznie zraniony i wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Policjant patrzył na mnie uważnie. A ja rozwijałam w sobie głęboką nienawiść do samej siebie. Ile jeszcze takich spojrzeń dostanę? Ile osób zranię, skrzywdzę, zawiodę? Dlaczego się bawię ludźmi i ich uczuciami? Dlaczego nie biorę ich na poważnie?
Patrzyłam w jeden punkt nawet nie mrugając. Przed oczami migał mi George, który pracował na moje perły, dostatnie życie, a ja czekałam aż uśnie i go zostawiłam. Zdradziłam i jego. Z najgorszymi z możliwych konsekwencji. Ja nie jestem taka. Ja naprawdę taka nie jestem. Nie robię takich rzeczy. Nie bawię się tak ludźmi. To nie ja.
- Wszystko dobrze? - kucnął przede mną i lekko pogłaskał moje kolano. Jak troskliwy ojciec sprawdzający, czy z jego dzieckiem wszystko w porządku. Pokiwałam głową twierdząco, choć należało wzruszyć ramionami. Schowałam twarz w dłoniach. A on schował mnie w swoich ramionach. Nucił cicho. Kołysał.
- Co tam zaszło, co? - zapytał po dłuższej chwili. - Skąd pojawiła się ta panika?
- Przypomniał mi… kogoś ze snu.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie, ale zapewne powinnam.
- I jak miał na imię? George? Podobnie. W pisowni to różnią się literą. Może twoja podświadomość chciała ci coś powiedzieć. Ostrzec może przed nim. Przed chwilą dał pokaz jako takiej agresji.
- Zareagował tak, bo to ze mną jest nie halo. To ja mam poronione sny. I nie tylko jego imię było podobne, ale moje również. Aveline. Wymawiane przez krótkie „Av” z pominięciem „e”. Tak wszyscy do mnie mówili. I to były lata trzydzieste - zaczęłam mówić. Już spokojniejsza. Choć nie chciałam wracać do tego tematu. - Pamiętasz, jak pokazywałam ci artykuł o tym bankiecie? Śniłam, że na nim byłam.
- I płonęłaś - uciął szybko, zapatrzony w dal. Spojrzałam na niego zaskoczona, może i nieco przestraszona.
- Skąd wiesz?
*
Upiłem się. Definitywnie, zdecydowanie się upiłem. Nie trwałem do końca. Olewałem klientów, albo lałem im czystą wódkę i stawiałem sok na blacie. Chwiałem się na nogach. Miękkie kolana ledwo wspierały moje ciało. Jak przez mgłę widziałem jak Georg wpada z holu i szybkim krokiem maszeruje na kuchnię. Nie wyglądał na najszczęśliwszego.
- I jak, kapitanie? Ujarzmiłeś ją? - parsknąłem śmiechem, a zaraz potem złapała mnie nieznośna czkawka.
- Spierdalaj, alkoholiku - warknął i zniknął za drzwiami kuchni.
Śmiałem się cicho pod nosem do momentu jak spojrzałem na rzędy pustych butelek. Próbowałem je policzyć, ale widziałem chyba podwójnie, a licząc podwójnie to ta liczba mogłaby być cholernie przygnębiająca. Zacząłem ich kolejno dotykać i liczyć po dotyku, zdając się na to, że dłoń mnie nie oszuka. Raz, dwa, trzy… No nie tak źle, zwłaszcza, że piję na pół z… Stanleyem, który poszedł jakiś czas temu. No tak. Ale hej, no nie ma draki. W towarzystwie wiemy jak jest.
Chwiejąc się toczyłem się w stronę windy i bardzo się starałem dotrzeć do pokoju. A czułem się trochę jak taki twór bez kończyn, który się przelewa i obija, w którą stronę tylko popchniesz. Potykałem się często. Lądowałem na kolanach, kiedy potknąłem się mocniej, zupełnie padałem na dywan i walczyłem, żeby się pozbierać. Doczołgałem się do swoich drzwi. Wsparłem się na klamce, otworzyłem je, wtoczyłem swoje ciało, trzasnąłem niedbale drzwiami i runąłem na łóżko.
- Ryland, zabierz mnie stąd proszę. Upiłem się, wiesz? Pomóż mi - mruczałem pijanie w poduszkę.
Podniosłem się, oparłem się o ścianę, przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej i objąłem je ramionami. Patrzyłem przed siebie. Wszystko dookoła się chwiało. Patrzyłem na ścianę pełną nocnych wspomnień i wycieczek. Przytuliłem twarz do kolan i zacząłem cicho, żałośnie szlochać. Czułem jakbym się dusił. Jakby coś siedziało mi ciężko na klatce piersiowej i uniemożliwiało zwyczajne oddychanie. Nie panikowałem, a po prostu zacząłem zanosić się płaczem. Czując się jak najsłabszy cienias, który sobie nie radzi z życiem. Wylewałem z siebie emocje i nie byłem w stanie się powstrzymać. To jak takie emocjonalne wymiociny. Całe moje ciało się napięło, drżało. Palce zdesperowane, szukające pomocy zacisnęły się na pościeli, w której już tak długi czas nie było prawdziwej miłości. Nie było jego ciepła, ani zapachu. Opadłem z powrotem w poduszkę. Skulony zawodziłem, czekając na choć odrobinę ulgi.
Ochroniarz pukał, czy tam policjant. Wszystko jedno. Chciał rozmawiać. Pytał, czy w porządku. Za każdym razem słyszał „odpierdol się”. Nie potrzebuję gliny na głowie. Nie jego potrzebuję. Nie tego. Pociągałem nosem raz po raz. Lekko się opanowałem. Sięgnąłem pod łóżko po resztę wina. Dopiłem.
- Och Billy, Billy. Znowu śmierdzisz, paskudo - przytulił moje plecy i objął mnie w pasie. Czułem na karku jego oddech, jego głos tuż przy swoim uchu i zaraz potem buziaka na szyi. Był tutaj. Miałem ochotę płakać dalej, ale teraz nie potrafiłem. Obróciłem się przodem do niego i mocno się do niego przytuliłem. Ciasno i blisko. Wiedziałem, że znów śnię, on koło poranka się rozmyje w przestrzeni, kiedy tylko słońce wpadające przez okno przyświeci mi w twarz. Odejdzie. A ja znów będę sam. Trzymałem go mocno, za każdym razem licząc, że teraz może będzie inaczej. Był ciepły, miękki i ponownie pachniał tak, jak pamiętam. Głaskał mnie po boku. Czule, nie pocieszająco. - Nie możesz tak pić, słońce, to nie zdrowe. Wiesz o tym, co? - pytał z troską. - Jak będziesz tak się upijać to wątroba ci siądzie, kochanie. A jak wątroba się sypnie to mi umrzesz, Billy - mruknął niezadowolony i ucałował moje czoło. Uśmiechał się.
Zmarszczyłem czoło. Przyglądałem się jego twarzy. Długo zbierałem się na odpowiedź. Drapał mnie przyjemnie po karku. Rozluźniłem się. - Wtedy mógłbym znów z tobą być.
- Jesteś, promyczku.
- Ale ja mówię tak wiesz, na stałe, nie że tylko noce. Gdybym umarł moglibyśmy wiecznie sobie błądzić przez świat tak jak chciałeś - uśmiechnąłem się na tą myśl. Trzymalibyśmy się za ręce i spleceni, unosząc się nad ziemią, bez przyziemnych trosk i ciężkości. Zwiedzilibyśmy każdy zakątek na Ziemi. Każdą pustynię, każdą górę, każdy szczyt i pagórek. Każdy klif, każde wybrzeże. Zachody i wschody w różnych, przepięknych miejscach. Mosty, przepaście, kratery i skoki na bungee bez liny, bo nie byłaby potrzebna. Każdy las, każda dżungla, zagajnik. Każda osada, miasteczko i metropolia, a w nich każde z budynków. Tańce na dachach drapaczy chmur. Anioły na Alasce i serfowanie po piaszczystych wzgórzach na Saharze. Chciałbym z nim zobaczyć każdą maleńką wyspę i wszystkie te, które powstają pod wodą od wylewania się magmy z skorupy ziemskiej. Zobaczyć największe wulkany. Te aktywne i nieaktywne. Płynąć tuż obok rekinów, zanurzyć się w najgłębsze z głębin. Byleby wciąż za rękę, żeby siebie nawzajem nie zgubić.
- Jakie tylko noce, głuptasie. Jesteśmy razem cały czas. O czym ty mówisz? - zaśmiał się wesoło i pogłaskał mój policzek.
- Też chcę być martwy, Ryland, moglibyśmy wyruszyć w naszą podróż. Gdzie tylko zechcesz - mruknąłem.
- Co znaczy, że też chcesz być martwy?
________
Nelly
Ach... Tak mi szkoda Billa w Twoim opowiadaniu, że prawie płaczę jak sobie wyobrażam jego cierpienie po stracie chłopaka. Naprawdę nie wiem, jak udaje Ci się tak pisywać te wszystkie emocje Billa. Aż brakuje mi słów!
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, szkoda, że Eveline jednak leci na Toma, a nie na Billa, bo jestem "teamBill", ale jeśli Tom będzie nadal taki kochany, to może przestanę nad tym ubolewać. :D
Niech Georg sobie idzie! Po tym, co się wydarzyło we śnie Eve, znielubiłam go. Wolę, żeby była z Tomem. No i ten tekst z dzisiejszego odcinka "z nim też się pieprzyłaś?" do reszty zadecydował o tym, że go nie lubię.
Mam nadzieję, że Eve nie będzie miała już takich strasznych snów i wszystko prędko się wyjaśni.
Martwi mnie strasznie Bill. Zawsze czekam na fragmenty z jego perspektywy i za każdym razem boję się, że zrobi sobie krzywdę.
Czekam na kolejną część!
awww dziękuję! <3 ! I cieszę się, że emocje porywają! :D
UsuńO kurde...czy to znaczy, że chłopak Billa nie wie, że nie żyje? Zawsze mi szkoda takich dusz.
OdpowiedzUsuńA i w sumie nie dziwię się Georgowi, bo Ewelinka święta nie jest