Miała być przerwa, ale chyba przetrawiłam kryzys między rozdziałami. Z naciskiem na chyba.
_______Bill siedział na łóżku zapatrzony w burzowe niebo za oknem, kiedy Negan poprosił przypisanego do niego ochroniarza na bok, żeby zadać mu kilka pytań. Na każdego patrzył jak na podejrzanego - a mówiąc każdego, wliczał w to też policję. Jednocześnie jednak patrzył na każdego jak na kompletnie niewinnego człowieka, z swoimi problemami, swoim tłem i przeszłością. Wypytywał gliniarza o stan zdrowia barmana, o jego zachowania, o całe postępowanie sprawy, o podejrzanych, o własne wnioski i domysły, ale i o prywatne życie. Był w tych wywiadach subtelny, więc nikt nie czuł się przepytywany, ale na pewno czuł się słuchany - czego każdemu na co dzień brakuje. Z rozmowy zanotował kilka swoich wniosków, takich jak kompletny brak zainteresowania w sprawie i osobę którą dany policjant chroni. Podejście do sprawy sucho, nieludzko jak do papierkowej sprawy, której się nienawidzi. Wyciąganie mężczyzny z wanny i przeklinanie pod nosem, że musi to robić, zupełnie nie przejmując się tym, że ten człowiek właśnie próbował się zabić i to nie pierwszy raz, tuż za ścianą pod którą siedzi. Zero sympatii i zero pasji. Był znudzony i więcej uwagi poświęcał swojemu telefonowi. Podejrzeń ani przemyśleń własnych nie miał. Od kiedy przypisali go do ochrony i odkąd usiadł pod drzwiami, tak usiadł i zignorował całą resztę możliwości. Ten człowiek był jak zdenerwowany nastolatek, któremu mama kazała pomagać w domu, więc ten nerwowo umył naczynia i wrócił do swojego pokoju uznając, że pomógł i skończył pracę. Tak, dokładnie taką estetykę pracy miał stróż Billa. Detektyw z całych sił próbując pozostać bezstronny, tak w myślach przegrał i przemknęła mu przez umysł jakaś ponowna pogarda w stronę służb. Ponownie jednak podziękował za rozmowę, schował notatnik i zapukał lekko do drzwi pokoju barmana. Po tym jak nie dostał ani znaku sprzeciwu, ani zaproszenia, zapukał jeszcze raz, kiedy ponownie odpowiedziała mu cisza, powoli nacisnął klamkę. Przed oczami miał postać chłopaka, skulonego na łóżku, w kącie, pod oknem. Wyglądał na wychudzonego. Jego kości policzkowe lekko wystawały, jak i żebra na klatce piersiowej, które dało się dostrzec przy rozciągniętej, niedbale ubranej koszulce, która swoją drogą była brudna. Cały chłopak był brudny i zaniedbany. Negan od razu zauważył kilkadziesiąt okrągłych, czerwonych i brązowawych plam i strupów na dłoni, nadgarstku i kilka na przedramieniu. Nie wyglądało to dobrze.
- Jestem Negan, jestem detektywem. Przyszedłem pomóc. Możemy porozmawiać? - starszy mężczyzna podszedł bliżej. Nie słyszał odmowy, więc sam się obsłużył, przesunął sobie krzesło, żeby usiąść na przeciwko Billa, niedaleko jego łóżka, ale wciąż dając mu jakąś prywatną przestrzeń. Chłopak milczał, siedział z pustym, zgaszonym spojrzeniem wbitym za okno, więc Negan mógł mu się nieco lepiej przyjrzeć. Barman miał mocno podkrążone oczy, wręcz ciemne sińce pod nimi. Niedbale roztrzepane włosy, niechlujny odrośnięty zarost i te niepokojące ślady. Z bliska łatwiej było zidentyfikować ich pochodzenie, zwłaszcza po tym, jak zauważył otworzoną paczkę papierosów na parapecie. Gasił je na sobie, wypalając sobie skórę. Ale jak był okaleczony i poparzony, tak szczupłe palce u dłoni wciąż zdobiły biżuterią, nie wyglądało to jednak jak celowe, przemyślane decyzje i wybory, ale coś o czym zapomniał, że jest. - Dlaczego próbujesz się zabić? - zapytał spokojnie, a jednocześnie rozglądając się po pokoju. Przy łóżku leżały puste butelki po alkoholu. Wino, whiskey, wódka, likiery, najwidoczniej wszystko co wpadło mu w ręce. Jedna z nich była rozbita, głębiej pod łóżkiem. Czasem gdzieś wzrok napotykał ugaszony niedopałek papierosa, czasem roztarty popiół po spalonym tytoniu. Papierki po słodyczach i jedzeniu, które nie pomaga jego organizmowi, podarte kartki i kilka czystych, a kilka zapisanych i w niektórych linijkach agresywnie przekreślonych. Negan miał wielką ochotę sięgnąć po nie i sprawdzić, czy to próba zapisania listu pożegnalnego, czy może jakieś zapiski wrażliwej duszy. W pokoju ogólnie rzecz biorąc był kompletny bałagan, otulony ciężkim zapachem papierosów, który przenikł wszystko, pomimo otwartego okna. - Możesz ze mną na spokojnie porozmawiać. Chcę pomóc, Bill.
- Kim jesteś? Czemu miałbym ci cokolwiek mówić? Kogo i po co to obchodzi? - mruknął cicho, pustym, martwym, pozbawionym emocji tonem. Negan uśmiechnął się lekko na sam fakt, że brunet się odezwał.
- Negan Morgan. Jestem detektywem, nie pracuję dla policji, ale z nimi współpracuję. Czasem wykładam na uniwersytecie, na wydziale kryminalistyki, ale to bardziej z pasji. Przy tym jestem takim trochę nudziarzem. Lubię czytać, a czasem też coś napisać - zaczął mówić o sobie, dając się troch poznać i obalić choć trochę mur, który Bill wokół siebie wybudował. Detektyw potrzebował wybicia choćby jednej cegiełki, żeby móc spojrzeć mu w oczy i złapać jakiś kontakt, na którym mógłby okazać odrobinę wyrozumiałości. Działało. Brunet spojrzał na niego lekko zdezorientowany i jakby zainteresowany.
- Dlaczego kryminalistyka?
- Bo nie patrzę na ludzi jak na złych i dobrych, ale jak na dobrych, którzy czasem popełniają błędy, które z czegoś się biorą. I to źródło właśnie mnie interesuje. Doszukując się źródeł znajduje się odpowiedź. Jeśli oczywiście chce się ją znaleźć. Kryminalistyka jest dla mnie bardzie jakąś psychologią danego przypadku i sytuacji i jest jak takie czytanie książki od tyłu. To dość ciekawe.
- Jakie jest twoje źródło? - barman otulił się ramionami, patrzył na brodacza nieco zmęczonym spojrzeniem, ale uważnie słuchał, od kiedy było to coś nowego i innego od ludzi z jakimi do tej pory rozmawiał, a którzy mieli przy sobie odznakę. Negan był zaskoczony pytaniem i tego nie ukrywał. Zastanowił się chwilę.
- Wolę chyba, kiedy ludzie są szczęśliwsi. Więc próbuję pomagać naprawić sytuacje, które ich szczęście zakłóciły, albo zakłócają. Opcje były trzy. Kwestia kryminalna, ludzie, którzy zrobili coś złego, czego często potem żałują, nie wiedzą jak to odkręcić i zaczynają się bać konsekwencji, nawet jeśli zaciskają zęby, nie przyznają się do tych myśli i odczuć, po czym dalej łapią za spust. Kolejną opcją była psychologia. I to jest ciekawe, ale nie bawiła mnie myśl siedzenia w gabinecie cały dzień. I ostatnie to medycyna, na co uważam, że nie jestem wystarczająco błyskotliwy i na tyle chłonny wiedzy, ani też nie byłem gotowy poświęcić tak dużej części własnego życia, żeby ratować życie innych. To duża odpowiedzialność. Miks dwóch pierwszych daje mi jakąś radość i spełnienie, a przy tym mnie ciekawi. Co jest twoim źródłem? - Bill zamarł na to pytanie i odwrócił wzrok, z powrotem za okno. Milczał. Detektyw westchnął w myślach i spojrzał na sufit, na którym widniał ubytek po haku. Przy swoim krześle zauważył niesprzątnięte kawałeczki białego, pokruszonego tynku. Po tym jak przeniósł wzrok na ścianę, zauważył zdjęcia. - Lubisz robić zdjęcia? - Bill nie odpowiedział, ale przymknął powieki i drgnął lekko, niespokojnie. - Ładne. Ciekawe spojrzenie na świat.
- Nie są moje - rzucił szybciutko, ściągając uwagę i spojrzenie Negana z powrotem na siebie. Milczał kolejną długą chwilę, ale czuł, że detektyw czeka na kontynuację. - Są mojego chłopaka. To nasze wspomnienia. Ostatnie co mi zostało - dodał. Mężczyzna przyglądał mu się chwilę. Zastanawiał się jakie pytanie powinno paść następne. - Powiesił się w tym hotelu, przy poprzednim zamknięciu hotelu. Chciał mnie stąd zabrać, był fotografem i podróżnikiem. Nie chciałem z nim jechać, przywiązując się do hotelu i pracy. To był mój błąd, mój kryminalny wybór, którego obecnie żałuję. Dziś próbuję dołączyć do niego, żeby móc opuścić hotel razem z nim i podróżować gdzie tylko zechce mnie poprowadzić - mówił monotonnie, ale pewny siebie. To były jego realia i jego zupełnie poważny plan. Detektyw milczał dłuższą chwilę.
- Żałujesz tego wyboru, tak?
- Z całego serca.
- Co jeśli on swój wybór również traktuje jako błąd? Co jeśli sam nie chce, żebyś umierał i sam wolałby nie umrzeć, żeby teraz nie oglądać cię rozważającego śmierć, ale wciąż tutaj być i namawiać cię na rezerwację lotów?
- Na to za późno. A ja wciąż mam jedną i ostatnią rzecz jaką mogę zrobić. Mogę dołączyć.
- Wiesz jak tam jest?
- Gdzie?
- Tam, gdzie zamierzasz odejść.
- Nie wiem.
- To skąd wiesz, że nie będzie to kolejna pomyłka?
*
Tom przeklął ciężko pod nosem, kiedy po powrocie do pokoju zastała go pustka. Sprawdził też łazienkę, ale jej nigdzie nie było. Hotel jest ogromny, a ta nieokiełznana wariatka mogła być wszędzie. Przed oczami miał już wszystkie możliwe, złe scenariusze. Georg okazuje się winny i już ją sobie złapał, sama teraz może spaceruje po dachach, albo się topi w basenie, możliwym też, że go nie posłuchała i wyruszyła na jakieś kosmiczne pogaduchy. Granatowy był jednak przygotowany do pracowania z stresującymi, zmieniającymi się sytuacjami i potrafił reagować. Ruszył na dół, piętro pod recepcją, gdzie wszedł do opuszczonego pokoju z monitoringiem, obejmującym cały budynek dookoła, każde z pięter i zakątków. Kamer sporo, jednak ekran tylko jeden. Przełączał widok z jednej kamery na drugą, szukając jej. Kuchnia, sam Georg, który wyżywał się na warzywach, kucharze, zrezygnowani, krążyli bez celu. Recepcja spokojna, uśpiona, włącznie z policjantem, który ma pilnować całej części hotelu dla gości i wejścia do budynku. Kino, zatopione w czerni, korytarz prowadzący do kina, brudny i pusty. Potem kolejno każde z pięter i każda z kamer na nich umieszczona. Dotarł do piętra czwartego. Kamery w większości były zamazane, mocno niewyraźne, a obiektyw tak brudny, dawał efekt starego filmu. Jedna z kamer była pęknięta, inna mocno zarysowana. Na jednej z nich przez chwilę zauważył smugę na wysokości drzwi, wystarczyło jednak, że mrugnął i uznał, że wzrok mu zawodzi, kiedy już tam nic niepokojącego nie widział. Jego wnętrzności jednak twierdziły inaczej i dawały o sobie znać, przyprawiając go o zimny dreszcz, który za sobą pociągnął jakieś obce poczucie lęku. Nie bał się o siebie, o możliwe wady wzroku, jakieś przywidzenia, ale bał się o nią. Przełączał kamery szybciej. Na jednym z obrazów coś przeskoczyło. Wrócił się do niego i zauważył ją, wciśniętą w kąt, przy drzwiach, na końcu korytarza, w ślepym zaułku. Chowała się tam, zaraz za kaloryferem. Nie widział najwyraźniej co się dzieje, ale wyglądała na przerażoną, a na pewno na roztrzęsioną. Próbowała się wcisnąć w kąt, próbując jakby się uchronić. Stróż momentalnie rzucił się na schody. Wbiegał na nie szybko, wskakując na co drugi stopień, słuchając własnego ciężkiego oddechu i ogłuszającego pulsu, który odbijał się głucho w jego głowie. Wspiął się na piętro czwarte. Cholerne piętro czwarte. Nacisnął na drzwi, które ani drgnęły.
*
Negan rozmawiał z Billem na spokojnie. Zadawał czasem pytanie, które ponownie dawało do myślenia, ale nie przypierało barmana do ściany. Nie czuł się jak na kolejnym badaniu, czy kolejnym wywiadzie policyjnym, więc z czasem się zrelaksował i choć nie był zbyt chętny na rozmowę, to wysilał się tą odrobinę, żeby odpowiedzieć, bo w końcu czuł się traktowany jak człowiek. Był też zmęczony. Nie katował się myślami. Przyjmował do siebie sprawy, które powinien i które będzie musiał przemyśleć, ale na bieżąco skupiał się na rozmowie, która odwróciła nieco jego uwagę i przyniosła odrobinę wytchnienia. Wyglądało też, że się poddał. Nie przejmował się tym, co detektyw może o nim pomyśleć. Pił, okaleczał się, próbował się zabić i karmiono go tabletkami szczęścia, które nie działały. Było mu obojętne, czy Morgan weźmie go za niepoczytalnego w obecnej sytuacji. Sam też nie był pewien, czy jest w pełni przy zdrowych zmysłach. Detektyw wziął z parapetu jedno z kilku zdjęć, nie powieszonych na ścianie, obok reszty zdjęć. Przedstawiało spacer Billa po Hollywoodzkim znaku. - Dlaczego nie wisi obok reszty?
- Bo jest inne od reszty - mruknął. Milczał chwilkę, po czym zdecydował się kontynuować i mówić jak jest, nie zważając na reakcję. - To zdjęcia z moich snów. Spotykałem się z nim kiedy spałem. Sny były cudownie realistyczne. Na początku przy nich lunatykowałem, tak wylądowałem na dachu. Idąc po schodach, śniłem, że wychodzę po wzgórzach. A mój spacer tutaj, z tego zdjęcia, w tej tutaj rzeczywistości okazał się spacerem po krawędzi dachu. Był tam wtedy ze mną. I w każdym innym śnie, z którego na pamiątkę zostawiał mi zdjęcie, z którym budziłem się w swojej dłoni, czy kieszeni. Nie jestem w stanie tego wyjaśnić.
- Twierdzisz, że twój chłopak, który jest martwy, odwiedzał cię w snach, robił ci w nich zdjęcia i zostawiał ci je na pamiątkę? - nie brzmiał prześmiewczo, czy złośliwie. Był zaciekawiony, ale i niepewny.
- Dokładnie tak. Teraz jednak zniknął. Nie odzywa się do mnie. Nie wiem co zrobiłem źle, ale widziałem go, kiedy prawie udało mi się utopić. Mrugnął mi gdzieś niewyraźnie przed oczami. Tęsknię - westchnął cicho, rozedrganym głosem i schował twarz w dłoniach. Negan przyglądał się zdjęciom, marszcząc przy tym czoło. Pochylił się lekko i pokrzepiająco poklepał chłopaka po ramieniu. Zrozumiał już właściwe źródło jego prób samobójczych. Nieistotne jak bardzo nieprawdopodobne i nieracjonalne było podłoże tego źródła. Istotnym było je przebadać i mu się przyjrzeć. Brał to za szaleństwo zakochanego, który może późno zaczął przeżywać utratę ukochanego, może o niektórych zdjęciach zapomniał, zaczął wierzyć w co chciał wierzyć i może sam sobie napisał historię, w szaleństwie i nie w pełni świadomie pchając się w głębszą depresję, aż po ocieranie się o śmierć. Brał go za szaleńca z szeregiem „może”, ale przede wszystkim pamiętał, że dla barmana, nie było to „może”, ale były to fakty i część jego realiów i życia.
- A co z tymi śladami? - detektyw kiwnął na wypalone rany na ręce bruneta.
- Sen był na tyle szczegółowy, wyraźny i prawdziwy, że czasem po obudzeniu się, nie byłem pewien, czy rzeczywiście się obudziłem. W snach nie czułem fizycznego bólu. Może zmęczenie, smutek, jakiś żal, ale rzadko fizyczny ból. Rano paląc, gasiłem go więc na sobie, sprawdzając, czy wróciłem już na Ziemię - pociągnął lekko nosem i przetarł wilgotny od łez policzek i opuchnięte okolice oczu.
- Mówiłeś o tym komuś? Rozmawiałeś o tym z policją? Myślę, że nie powinieneś tutaj zostawać sam w takim stanie. Powinieneś być otoczony opieką, ludźmi z którymi mógłbyś rozmawiać jak ze mną teraz i mieć kogoś obok, nie szukać towarzystwa tylko w snach. Nie chciałbyś tak móc z kimś porozmawiać o wszystkim, kiedy tylko masz potrzebę? Mieć z kim dzielić się snami? Ale też mieć komu się wypłakać, kiedy… Ryland, tak? Kiedy Ryland się danej nocy nie pojawi. Myślę, że dobrze by wszystkim to zrobiło. Twój chłopak na pewno byłby szczęśliwy, widząc cię stającego na nogi, rozmawiającego swobodnie też z innymi. Miałbyś o kim i o czym z nim plotkować po nocach - detektyw uśmiechnął się lekko. - A za dnia miałbyś z kim dzielić i dobre i złe momenty - mówił, próbując chłopaka zachęcić do jakichś zdrowszych zmian, które mogłyby doprowadzić do rozprostowania sytuacji.
- Ja nie mam potrzeby rozmawiania. Jestem na tyle uprzejmy, żeby odpowiadać, bo wiem, że jak i reszta nie dasz mi spokoju. Jedyne czego chcę to codziennego życia z nimi przy nim. Albo chociaż jego powrotu i kolejnych zdjęć, jakiegoś znaku. Doceniam twoje starania, ale wiem co myślisz, ale mi to nie jest potrzebne.
- Więc powiesz mi, że nie jest ci odrobinę lżej, kiedy mi o wszystkim opowiedziałeś? Nie jest ci lżej, kiedy niesiemy te informacje teraz we dwoje? Kiedy ja wiem, a w momencie, gdy coś ponownie się wydarzy, ja po prostu będę rozumiał i nie potrzebne będzie rozdrapywanie ran milionem cierpkich pytań w kryzysowej sytuacji? - zapytał łagodnie, na co barman już nie odpowiedział.
*
Policjant przeklinał pod nosem siłując się z drzwiami. Ona nie mogła wejść innym wejściem, to z którym walczył było jedyne. Granatowy miał poczucie, że ktoś się na drzwiach zapiera z drugiej strony. Czuł fizyczny opór, mimo, że przez szklane drobne okienko nikogo nie widział. Na jego czole pojawiły się krople zimnego potu. Denerwował się, nie rozumiejąc sytuacji. A może bardziej nie chcąc jej rozumieć. Dopiero kiedy zaczął się mentalnie łamać i pod jego nosem padło ciche, zdesperowane „puszczaj przecież, no proszę”, walka się skończyła, drzwi puściły i okazały mu korytarz. Zaskoczenie stróża trwało może sekundę, ale było szczere i głębokie. Ruszył przyspieszonym, zdecydowanym krokiem. Mniej więcej wiedział gdzie iść. Zaczął biec, kiedy usłyszał jej ciche, przerażone zawodzenie. Wpadł szybko w zakręt i zobaczył ją skuloną w kącie. Wyglądała żałośnie. Zapłakana, z mokrymi, czerwonymi policzkami, w jakiejś kompletnej panice i rozpaczy.
Nie wiem ile czasu minęło, nie wiem jak długo walczyłam, ale poczułam niesamowitą ulgę, kiedy zauważyłam go przez własne łzy. Nim się zorientowałam, schował mnie w swoich ramionach. Czułam wręcz fizycznie jak niebezpieczeństwo ucieka i teraz ono się chowa, skulone i osłabione. Odetchnęłam, choć wciąż czułam nieopisany strach, myśląc i wciąż przeżywając ostatnie kilka…minut, godzinę?
- Eve, już jestem, spokojnie. Już tutaj jestem - szeptał, ciężko, niespokojnie oddychając. Nim się obejrzałam niósł mnie na rękach w stronę zakrętu. Niekontrolowanie wyobrażałam sobie co mogłoby nas za tym zakrętem zastać.
- Nie idź w prawo, nie idź w prawo - powtarzałam cichutko, niczym mantrę, chowając nos przy jego szyi. Zerknął na mnie, przytulił mocniej i ruszył na lewo. Dotarliśmy do wyjścia. Drzwi były zamknięte, choć, jak zaraz mruknął, że nie przypominał sobie, żeby je zamykał.
- Cholerne drzwi, pewnie się zatrzaskują. Już stąd idziemy, już idziemy i wszystko będzie dobrze - mówił, a ja zastanawiałam się, czy sam w to wierzy. Zdenerwowany szarpnął mocno drzwiami, drugą ręką trzymał mnie ciasno przy sobie. Był silny za nas dwoje. Ja tylko czułam jak cały czas się trzęsę bez opamiętania. Wciąż wręcz ryczałam jak głupia, zapewne tym też mu nie ułatwiając. Wyszliśmy jednak. Tuląc mnie, zszedł piętro niżej i niósł mnie do pokoju, który odnalazł od razu i bez problemu. Siedziałam teraz na łóżku, otulając się ramionami, a on ujął moją twarz w dłonie i ocierał kciukami, moje mokre policzki. Patrzył na mnie przejęty. Chciałam go przepraszać, prosić, żeby mnie zostawił, a najlepiej zamienił się z kimś, wyszedł stąd i już mnie nie ratował. Ściągam na niego dużo zmartwień i nieszczęścia. - Co się stało? - zapytał z troską, a ja nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Moje spojrzenie wypełniało się łzami. - Dlaczego tam poszłaś? - zadawał kolejne pytania. Schowałam twarz w dłoniach i zaniosłam się płaczem.
- Nie wiem.
Robiłem wszystko co mogłem, tym razem ani na chwilę jej nie opuszczając. Przytuliłem, nucąc tą kołysankę, która nam obojgu utkwiła w głowie, aż wykończona usnęła. Przespała się kilka godzin, kiedy ja cały ten czas czuwałem, intensywnie myśląc. Zupełnie nic nie rozumiałem. Nie potrafiłem pojąć czego tak się bała, ani tego, co mi blokowało drzwi, bo byłem pewien, że coś próbowało mnie powstrzymać. Próbowałem to przeanalizować i zaczynałem godzić się z tym, że może te jej kosmiczne teorie i rozmowy, stają się, albo i są częścią naszej niepoprawnej rzeczywistości. Jednocześnie wciąż całym sercem chciałem te realia zmienić. Wynieść ją stąd. Nikt nie umierał od ostatniego trupa. Hotel był spokojny, teraz całe nieszczęście zdawało się skupiać na niej. Przytuliłem ją ciaśniej i głaskałem po włosach, czekając na poranek i modląc się o jej spokojny sen. Obudziła się wcześnie, zlękniona, ale nie spanikowana. Rozluźniła się, zdając sobie sprawę, że jestem. Miałem świadomość, że mi bardzo ufa, czuje się przy mnie bezpiecznie i mocno na mnie w tej kwestii polega, co nakładało na moje barki ogromną odpowiedzialność. Nie było to też nic nowego. W pracy do tego przywykłem. Jestem tutaj po to, żeby miała na kim polegać. I jako policjant, ale też jako partner. Ucałowałem ją w czoło. Przylgnęła do mnie ciasno, ale z bolesnym grymasem.
- Coś cię boli? - zapytałem od razu, zaalarmowany, że może wczorajsze łzy były z poważniejszego powodu. Odpowiedziała cichym pomrukiem. - Co boli?
- Biodro - spojrzała na mnie niepewnie. Miała opuchnięte oczy, zagryzione wargi. Nie wyglądała najlepiej, ale ucałowałem ją delikatnie, podniosłem się i zacząłem dobierać się do jej spodni, za co oberwałem po rękach.
- Eve, chcę tylko zerknąć na twoje biodro, wariatko.
- Nie trzeba, daj spokój - opierała się, po czym wyśliznęła mi się z rąk. - Idę do łazienki.
Tyle co zadecydowała, tak rozeszło się pukanie u drzwi. Eveline zamknęła się w łazience, a ja otworzyłem drzwi. Przede mną stał detektyw.
- Można? - zapytał lekko, nawet z uśmiechem, na co ja nie miałem sił. Kiwnąłem głową, zapraszając go do środka i robiąc mu miejsce, na którym mógłby usiąść, po czym prowizorycznie zaścieliłem łóżko. - Gdzie jest panna Greenwood?
- W łazience - odpowiedziałem i poczułem się skanowany wzrokiem. Zdałem sobie sprawę, że zaścielanie łóżka było złym pomysłem. Teraz to już za późno, podejrzenia w jego głowie już padły, a ja nie zamierzałem zmęczony próbować mydlić mu oczu głupotami. Usiadłem na brzegu łóżka i przetarłem twarz dłońmi. Spojrzałem na niego w oczekiwaniu.
Kolejna osoba, która była zmęczona i zupełnie nie wyglądała na winną. Gliniarz z powołania, coś czego dawno nie słyszałem, w dodatku zdolny do sympatii. Nie dziwne, że dzieli łóżko z Greenwood. Jako jedyny w tym budynku dawał się chcieć zrozumieć to całe zamieszanie i wszystko wyjaśnić, co kazało mi myśleć, że mamy podobne podejście do pracy. Konsekwentne i profesjonalne, choć dla niego na pewno już, z powodu panny Eveline dużo mniej obiektywne. Zdaje się, że podzielał tą moją niewypowiedzianą opinię, bo po jakimś czasie rozmowy i wzajemnych pytań, podzielił się kopią dokumentów z archiwum. Prosił o dyskrecję. No tak, część z tych papierów była tajna. Z jednej strony chciałem go zgłosić, za dzielenie się chronionymi danymi z osobami trzecimi, bez zgody czy nadzoru „góry”, ale z drugiej sam tak szczerze nie trawiłem jego szefów, którzy swoją drogą z dokumentów wnioskując, robią sobie jedne wielkie żarty z swojej pracy i ludzi, którzy liczą na pomoc i rozwiązanie sprawy. Gdybym mógł to wysłałbym tych wszystkich kretynów przed sąd, ale wtopiłbym wtedy też za kratki, tego jedynego, który próbuje dojść do prawdy.
Dziewczyna wyszła z łazienki i mimo, że wyglądała nie najlepiej, tak momentalnie zrozumiałem o czym mówił kelner. Miała coś w swoim spojrzeniu, było niepokojąco głębokie, choć rzucane przelotnie. Miałem poczucie, że te oczy stanowią o niej wszystko, jednocześnie jednak były tajemnicze i nie chciały nic zdradzać. Usiadła w pewnej odległości od swojego ochroniarza. Ona widoczniej bardziej dba o jego posadę, niż on sam i zachowywała pozory, choć Tom choćby w sposobie w jakim o niej mówił zdradził mi wszystko. Wymieniając uprzejmości przyglądałem jej się. Czułem na sobie spojrzenie mundurowego. Zauważyłem podobieństwo w zachowaniu Greenwood i barmana. Byli nie tylko zmęczeni, ale i w jakiś sposób skrzywdzeni. Bill miał mocno pokrzywdzoną psychikę, za to na ciele Eveline, na tym co było odkryte zauważyłem niepokojące ślady. - Co ci się stało z dłonią? - kiwnąłem na ślad, który wyglądał jakby kiedyś konkretnie ją nacięła, nie było to jednak proste nacięcie jak przy użyciu noża. Pytanie padło, a dziewczyna zastygła z lekko rozchylonymi, spierzchniętymi wargami. Nerwowo spojrzała na policjanta.
______
Nelly
Jezu, jak mi ich wszystkich żal i szkoda w tym rozdziale. Oby Negan rozpierdzielił tę tajemnicę!
OdpowiedzUsuńaww <3
UsuńBardzo podobało mi się podejście detektywa do Billa, chociaż mogłabym się przyczepić do jego pierwszego pytania “dlaczego chcesz się zabić?". Moim zdaniem nie brzmiał zbyt delikatnie i zdziwiłam się nieco, że Bill jednak się przed nim otworzył. Mam nadzieję, że barman posłucha rady Negana i przestanie próbować ze sobą skończyć. Byłoby mi mega smutno, gdybym przeczytała o śmierci Billa.
OdpowiedzUsuńEve jest poważnie pokręcona. Już się trochę gubię w tych jej snach i podróżach po hotelu, więc pokładam nadzieję w detektywie i liczę, że rozwiąże tę zagadkę. :)