2018/07/26

20. Zemsta


Rozdziałom poświęcam teraz więcej czasu, bo chcę, żeby były dopieszczone. Koniec jest blisko. Chcę, żeby był taki, jak należy. Nie chcę niczego psuć pośpiechem. Z tego rozdziału mogę powiedzieć, że jestem dumna.
__________

Podziękowałem za wspólny obiad i poprosiłem go, żeby mnie zostawił. Chciał mnie przytulać na do widzenia, ale mu nie pozwoliłem. Uśmiechnąłem się jedynie blado i przepraszająco. Zwyczajnie go wyprosiłem i zamknąłem drzwi. Przecierałem nerwowo twarz dłońmi. Oddychaj, Bill, oddychaj. Przesłyszało ci się. Jesteś zmęczony. Zniszczony. A jeśli nie? Usiadłem na łóżku zastanawiają się, czy możliwym było opętanie? Może Ryland próbuje przejąć ciało Georga, żeby być bliżej mnie? Może sam postanowił coś robić, żebym się nie zabił. Pytaniem było, co stanie się z Georgiem? To też człowiek, ma swoje w głowie, prawda? Swoje pragnienia, myśli. Co jeśli one już w tej chwili nie są jego? Co jeśli to zbliżenie i cały pomysł z obiadkiem to już nie był w pełni on? Powinienem się cieszyć, czy martwić? Czy powinienem za nim pójść i z nim porozmawiać? Może należy ponownie się upić? Zapalić, żeby przestać panikować? Och, co ja narobiłem? Może teraz powinienem się temu poddać i sprawdzić z kim rzeczywiście mam do czynienia? Poznałbym go w gestach? Dotyku? Najpierw poczekam na wieczór i sen. Krążyłem po pomieszczeniu, nabuzowany energią i niepokojem. Położyłem się w końcu, wciąż nie czując się najlepiej. Najprościej by było, gdyby kelner rzeczywiście był mordercą, właśnie wtedy mnie przy obiedzie otruł, a teraz umarłbym powoli i historia tutaj się dla mnie skończyła. W duszy, po cichutku się o to modliłem. Wszystko byłoby prostsze.

*

Policjant zdenerwowany zszedł do kuchni. — Gustav! Gustav! — Rozglądał się po pomieszczeniach. — Ktokolwiek?! — wręcz warknął niebezpiecznie. Szef kuchni wyszedł z chłodni z rękoma brudnymi od krwi. Podszedł do zlewu, żeby umyć dłonie. Szorował je dokładnie.
— Co się dzieje? — zapytał spokojnie.
— Co tam robiłeś? — Granatowy spytał, instynktownie łapiąc za broń czy swoim biodrze.
— Dostałem świeże mięso, brudna robota — blondyn mruknął, przecierając zaraz czoło wilgotną dłonią. Odwrócił się w stronę stróża.
— Zaprowadź mnie, pokaż. Idź przodem.
— Hej, hej, jestem o coś podejrzany? — kucharz uniósł nieco ton, jednak po chwili zrezygnował z kłótni i ruszył przodem. Zaprowadził Stróża do chłodni, w której leżało rzeczywiście świeże mięso i świeżo pokrojone wnętrzności, takie jak na przykład krowie serca, które rzeczywiście zostawiały mały bałagan.
— I przez krojenie takich pierdółek miałeś tak brudne ręce z krwi? Nie powinieneś nosić rękawic?
— Przy dużej ilości owszem. I niekoniecznie, jeśli dokładnie myje się ręce przed gotowaniem — mówił, a właściwie mruczał pod nosem. Wyglądał na zmęczonego. Tom mu się przyglądał uważnie, a potem dokładnie sprawdził całą chłodnię. Nie miał do czego się przyczepić.
— Okej. Przyszedłem porozmawiać. Między innymi o tym, skąd dostajesz towar. Kto ci przywozi jedzenie na kuchnię i jak je odbierasz w czasie, kiedy hotel jest zamknięty? Ani razu nie widziałem dostawczaka pod hotelem.
Kucharz kiwnął głową na zgodę. — Dostawy przyjmujemy prosto na kuchnię, nie sprzed hotelu. Przód od zawsze jest dla gości, nie do wwożenia worków z ziemniakami. Za chłodnią mamy przejście do podziemi. Tam zjeżdża cały towar, wszystkie dostawczaki. Od zawsze to tutaj tak działało z tego co jest mi wiadomo. Jak kiedyś robiono bankiety, to pilnowano, żeby cała okolica wokół hotelu błyszczała, więc gdzieś jest zamknięty zjazd, zabezpieczony kodem, gdzie dostajesz się pod ulice miasta i prostym korytarzem dostajesz się pod hotelową kuchnię. — Wzruszył obojętnie ramionami. — Czemu pytasz?
— Zaprowadź mnie tam. Pokaż mi, jak to wygląda.
— Czy musisz trzymać tą dłoń na broni? Stresujesz mnie — blondyn rzeczywiście był przejęty i zestresowany sytuacją. — Nic złego nie robię, ani nic nielegalnego. Jesteś gliną, jeśli chcesz to cię zaprowadzę, spokojnie.
— Prowadź — mruknął granatowy, wciąż mając rękę na pulsie, to znaczy, na broni. Szef kuchni nie opierał się więcej, ale wziął klucze i zaczął dobierać się do sporych, masywnych drzwi. Zamek za zamkiem. — Dlaczego są zamykane tak dobrze?
— Takie polecenie obecnego właściciela — blondyn ponownie wzruszył ramionami. Policjant zmarszczył czoło.
— Kto obecnie jest właścicielem?
— Nie wiem. Nigdy go nie widziałem, jestem jedynie w kontakcie z menadżerem, bo to on przekazuje mi wynagrodzenie za pracę i z nim ustalałem zawsze wolne i inne sprawy.
— A kim jest menadżer?
— Właściwie nikim zbyt przejmującym. To kobieta. Mieszka na obrzeżach miasta, praktycznie nigdy hotelu nie odwiedza, ciężko się nawet do niej dodzwonić, ale jak piszę maila o wolne z wyprzedzeniem, to nie zawiedzie. I wypłaty są na czas. Nic więcej mnie nie interesowało nigdy — mówił, aż drzwi z ostatnim przekręceniem mechanizmu w zamku ustąpiły. Mężczyzna zaczął je powoli, z trudem otwierać. Drzwi były ciężkie. Między nimi, a framugą przecisnął się szczur i rzucił się do ucieczki. — Cholera! Tyle trutek zostawiłem, a dalej się jakichś znajdzie. Będzie trzeba pozostawiać pułapki! — wrzasnął zdenerwowany i pobiegł zamknąć te z drzwi i szafki, które mógł zamknąć. Granatowy ani się ruszył, czekał. Zerkał jednak na to co jest za wielkimi wrotami. Betonowa podłoga prowadząca do starej windy. Kiedy tylko blondyn wrócił, puścił go przodem. Ruszyli w stronę metalowych, rozsuwanych ręcznie, składanych drzwi. Dostali się do środka windy i zjechali piętro niżej. Droga pod ziemię była hałaśliwa. Wszystko dookoła huczało i skrzypiało. Brzmiało to trochę, jakby zaraz wszystko miało się rozlecieć z nimi w środku. Gustav jednak był spokojny.
— Rozumiem, że mimo tych odgłosów, jakiś sanepid uznał, że winda jest bezpieczna dla pracowników?
Kucharz kiwnął głową na zgodę. — Dalej przewozimy tędy te wszystkie kilogramy jakie przywożą i nic się nie dzieje. To po postu stara winda — rzucił, po czym się zatrzymali. Blondyn rozsunął drzwi i pierwszy wyszedł na krótki chodnik. Podziemia wyglądały nierealnie. Był to wielki, wysoki i szeroki, słabo oświetlony tunel, gdzie czasem gdzieniegdzie migało światło, a na drodze tunelu nagle był kawałek chodnika i winda. Cała reszta była pusta i cicha. Nie tknięta graffiti, czy żadną inną formą wandalizmu, która pozwoliłaby uznać, że ktoś się tutaj zapuszcza. Patrząc na niekończącą się drogę tunelu, Granatowego przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
— Skąd wiesz, że towar przyjechał?
— Dostaję telefon.
— Od kogo?
— No, od dostawcy.
— To zawsze ta sama osoba?
— Nie. Ludzie kiedyś mają wolne — zaśmiał się cicho. Kucharza tunel nie wzruszał.
— Skąd zawsze przyjeżdżają? Z prawej, czy z lewej strony?
— Tego nie wiem. Kiedy zjeżdżam windą, to już wypakowują całe palety i kosze do odbioru — odpowiedział, a Tom zaczął się po cichu zastanawiać. Dostał kolejny element układanki, który nijak mu do czegokolwiek pasował.
— Okej, dziękuję. Tyle chciałem zobaczyć. Wracajmy.

*

Poddawano mnie serii badań. Zadawano pytanie za pytaniem. Pierwszą ich decyzją było podanie mi kroplówki z czymś, co miało mnie wzmocnić, po tym jak usłyszeli, że ciągle wymiotuję. Zakładam więc, że to zapewne jakieś witaminy, minerały, czy coś w ten deseń. Zostawili mnie na chwilę. Patrzyłam na skraplające się płyny, które potem podróżowały do moich żył. Mimo tego, że nie bardzo rozumiałam co się dzieje i martwiłam się o Toma, to jednak w końcu poczułam wewnętrzny spokój. Odetchnęłam cicho z ulgą i nim zdążyłam się zorientować po moich skroniach płynęły łzy. Tym razem z radości. Czułam się bezpiecznie. Wtuliłam się w poduszkę i cieszyłam się spokojem. Łzy kołysały mnie powoli do snu. Spałam może dziesięć minut, po raz pierwszy od dłuższego czasu był to sen bez żadnych koszmarów, rozmów, czy podróży w czasie. Już tak krótki, ale spokojny sen dodał mi nieco energii. Obudził mnie uśmiechnięty pan doktor. Przypominał mi trochę detektywa z hotelu. Ale ten pan miał mocniejszą szczękę i łukowaty nos, który nadawał mu charakteru. — Dobry wieczór, Panno Greenwood — uśmiechał się mówiąc. Brzmiał przyjaźnie. — Mam kilka pytań.
— Dzień dobry — uśmiechnęłam się lekko i podniosłam, żeby usiąść. — Myślałam, że wypytano mnie już o wszystko.
— No widzi pani, a jednak — zaśmiał się ciepło. — Wymiotowała pani ostatnio, tak? Zdarzało się to wieczorami?
— Nie, jedynie rano, po niespokojnych snach.
— W porządku. — Kiwnął głową.
— Zmęczenie?
— Jak mówię, źle sypiam. — Kiwnęłam lekko na zgodę, obejmując się zaraz ramionami.
— Zmiany nastrojów?
— Sama nie wiem. Może? Sporo się dzieje — mruknęłam. Doktor odmruknął pod nosem.
— W porządku, przeprowadzimy jeszcze jedno badanie krwi. — Uśmiechnął się. — Obiecuję, że ostatnie. — Mrugnął w moją stronę. — I będzie pani mogła odpocząć — powiedział, po czym wyszedł. Po kilku minutach przyszła miła pielęgniarka, która już wcześniej koło mnie krążyła. Ponownie pobrano mi krew. Oznajmiła też, że za pół godziny powinnam dostać kolację. Podziękowałam, choć nie miałam zbyt wielkiej ochoty na jedzenie. Zainteresowałam się jednak telefonem na korytarzu. Wyszłam na korytarz ciągnąc za sobą nową kroplówkę. Poprosiłam jedną z pielęgniarek o możliwość wykonania telefonu.
— W porządku, proszę dzwonić, jeśli to pilne.
— Dziękuję. Jednak miałabym jeszcze jedną prośbę — zaczęłam niepewnie. Czułam, że nadużywam dobroci. — Czy mogłaby pani znaleźć numer do hotelu Roosevelt? Zadzwoniłabym bezpośrednio do swojego partnera, ale nie pamiętam numeru. Liczę, że recepcja mnie do niego przełączy — uśmiechnęłam się łagodnie. — Proszę, to dość ważne. Nie wie, że jestem w szpitalu.
— Jasne, nie ma problemu, niech się panienka nie stresuje na zapas. Już szukam. — Uśmiechnęła się serdecznie, po chwili wręczając mi zanotowany niedbale numer. Wystukałam cyferkę po cyferce i czekałam na połączenie, trzymając się stojaka na kroplówkę.
— Recepcja, hotel Roosevelt, w czym mogę pomóc? — usłyszałam głos Marthy i odetchnęłam, że ktoś jednak odebrał.
— Martha? Tutaj Eve Greenwood. Połączysz mnie z moim pokojem, albo po prostu znajdziesz mojego stróża i dasz go do telefonu? Zależy mi. Jestem w szpitalu i nie mam zbyt wiele czasu.
— Okej, jasne, proszę mi dać chwilę. — Słyszałam jak kobieta odkłada telefon. Zaraz potem usłyszałam jej żwawe kroki. — Przepraszam? — Martha złapała funkcjonariusza, kiedy akurat wychodził z kuchni przepraszając szefa kuchni. — Panna Greenwood dzwoni ze szpitala. Telefon czeka na recepcji, chyba, że woli pan, żebym przełączyła rozmowę do pana pokoju? — zapytała uprzejmie. Granatowy jednak ruszył w pośpiechu do głównego holu, po drodze rzucając tylko niedbałe „Nie trzeba, nie trzeba!”. Złapał za telefon.
— Hej, co ci jest? Wszystko w porządku? Co mówią lekarze? Tracę tutaj zmysły zamartwiając się o ciebie — atakował pytaniami.
— Badają mnie, pobierają krew, podpięli mnie do kroplówki, bo jestem osłabiona. Nic mi nie jest. Dlatego chciałam zadzwonić. Wszystko w porządku, dobrze? Nie musisz się martwić. Byłam na policji, sprawdzali co wiem, a czy przy tym nie ściemniam. Wzięli mnie chyba trochę za wariatkę, albo ciężko chorą. Pokierowali mnie do lekarza, a lekarz tutaj.
— Okej, w porządku. Kiedy cię wypuszczą?
— Nie wiem, skarbie. Nie wiem. Pewnie rano przyjdą z jakimiś wynikami, to się czegoś dowiem. Więc zostaję na noc. Co potem to dam ci znać, dobrze? Albo ty do mnie dzwoń. Nie wzięłam swojego telefonu, ani nie pamiętam twojego numeru, ale ty zawsze możesz spróbować zadzwonić na oddział. Panie pielęgniarki są bardzo miłe, więc może mnie zawołają — mówiąc uśmiechnęłam się do kobiety za ladą. Słyszałam ciężkie westchnienie z jego strony. Czułam, że jest zestresowany.
— No dobrze. Zadbaj o siebie. Odpoczywaj i korzystaj z opieki. Już dawno powinnaś ją dostać — mruknął zdenerwowany.
— Wiesz, że to nie twoja wina, tak? Nie wymyślaj głupot. Wiem co ten twój ton oznacza.
— Przepraszam.
— Nie przepraszaj, wszyscy przechodzimy przez jakiś koszmar. Wyśpij się, ja spróbuję zrobić to samo i zadzwoń proszę do mnie rano. Nie każ mi proszę czekać, bo lekarz jest przystojny — rzuciłam z uśmieszkiem pod nosem. Zaśmiał się ciepło. To właśnie chciałam usłyszeć. — Lubię kiedy się śmiejesz. Do jutra?
— Do jutra. Dobranoc, mała. Kocham Cię — słyszałam w tonie, że rozpromieniał, ale za to ja trochę skamieniałam. Nie słyszałam jeszcze żadnych wyznań z jego strony.
— Dobranoc — mruknęłam cicho, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu, który pchał mi się na wargi. Poczułam się wręcz lekko zawstydzona. Nikt nigdy mi wcześniej tego nie powiedział. Nie wiedząc co odpowiedzieć i czując, jak się wewnętrznie rozpływam, jednocześnie też walcząc z własnym zakłopotaniem w końcu się rozłączyłam. Roześmiałam się cicho sama do siebie. Pielęgniarka patrzyła na mnie jak na wariatkę, ale nie patrzyła pogardliwie. Była rozbawiona. — Dziękuję bardzo — rzuciłam niezręcznie. — Za możliwość użycia telefonu — wydukałam. — To ja już pójdę — rzuciłam i uciekałam do pokoju pchając kroplówkę z powrotem do pokoju. Widziałam tylko jak kobieta kiwa głową, tak jak robią to starsze panie rozbawione beztroskimi nastolatkami. Nie czułam się już nastolatką, na pewno też nie byłam beztroska, ale wyobrażałam sobie jak moje zachowanie musiało wyglądać z boku i w pełni rozumiałam jej reakcję. Wróciłam do łóżka. Położyłam się, przytulając się do poduszki. Szybko się zorientowałam, że nie mam ze sobą żadnych rzeczy. Nic na przebranie, ani nawet szczoteczki do zębów. Nie mogli mnie więc przetrzymywać dłużej niż dzień. Odłączyli mnie od kroplówki, a jakiś czas później przyjechała kolacja. Rozluźniłam się, Granatowy poprawił mi humor, więc zjadłam całkiem ochoczo. Po kolacji podeszłam do okna przyjrzeć się miastu w końcu z innego punktu niż dotychczas. Uśmiechałam się pod nosem, pozwalając puścić wodze fantazji. Myślałam o swoim małym domku, czy mieszkanku, na obrzeżach miasta, w zielonej i spokojnej okolicy. Miło byłoby popijać świeżo mieloną, gorącą kawę, cieszyć się jej zapachem, ciszą zmąconą jedynie cichymi krokami Toma, który podszedłby, żeby mnie przytulić, objąć w talii i ucałować moje ramię. I jak dobrze byłoby się kłócić o to, czy na śniadanie robimy naleśniki, czy gofry. Po śniadaniu utrudniać mu wyjście do pracy, droczyć się, żeby upewnić się, że po całym dniu będzie szybko do mnie wracał. Zaśmiałam się cicho pod nosem i oparłam czoło o chłodną szybę okna. Wieczorami oglądalibyśmy na tyle nudne filmy, że zamiast je oglądać, rozmawialibyśmy o tym jak nam minął dzień. Zamówilibyśmy chińszczyznę, jeśli dzień był intensywny. W innym wypadku sami próbowalibyśmy różnych kuchni i wspólnych kulinarnych eksperymentów. Weekendy spędzalibyśmy nad jeziorem, czy na wycieczkach po okolicy. Czasem organizując sobie jakąś randkę, a czasem leniąc się pół dnia w łóżku, nie mogąc się od siebie oderwać. Mruknęłam zamyślona pod nosem i wróciłam do łóżka. Nie męczyłam się. Szybko usnęłam zaplątana w pościel. Śniłam o samych dobrociach. Sen był przedłużeniem myśli i marzeń związanych z przyszłością.

*

— Czekałam na ciebie — usłyszałem jej niebiański, łagodny głos. Kiedy się podniosłem, zobaczyłem ją siedzącą na brzegu mojego łóżka. Od kiedy jej powiedziałem prawdę, teraz okrywała swoje ciało ciaśniej lekkim, przeźroczystym materiałem jaki ją otulał.
— Chciałem szybko do ciebie wrócić — podniosłem się, pilnując swojego okrycia. — Widzisz co robię, znasz moje myśli. Uważasz, że jestem beznadziejnym detektywem? — zapytałem. Pokiwała głową przecząco. Uśmiechała się patrząc na mnie przenikliwie.
— Robisz co możesz. Wszyscy robicie, co możecie.
— Możesz nam pomóc? — zadałem kolejne pytanie. W odpowiedzi dostałem cichy śmiech. Odwróciła spojrzenie. Podniosła się i zaczęła krążyć po moim pokoju. Tańczyła lekko, widziałem, że się zastanawia.
— Jak ja miałabym wam pomóc?
— Eveline ci pomogła. — Uśmiechnąłem się. — Myślę, że informacje z twojej strony byłyby miłe, jeśli widzisz i słyszysz to co się dzieje w tym budynku. — Jej spojrzenie wróciło. Było ostre. Nie ufała mi. Bałem się, że posunąłem się za daleko, zbyt szybko.
— Przysługa należy się więc Eveline, nie tobie.
— Ale ja pracuję dla niej. Na pewno widziałaś, że nie jest z nią najlepiej — ciągnąłem temat, śledząc ją spojrzeniem.
— Chodź na dach. Będę czekać — rzuciła zdecydowanie, podskoczyła i w obrocie rozpłynęła się w powietrzu przed moimi oczami. Poderwałem się, żeby cokolwiek na siebie ubrać i rzuciłem się na korytarz do windy. Zdawała się nie działać, ruszyłem więc schodami. Szybko jednak przypomniałem sobie, że nie mam już dwudziestu lat. Bolały mnie kolana, płuca nie wyrabiały, a serce obijało się w mojej klatce piersiowej niemiłosiernie i desperacko. Uspakajałem oddech. Zapewne nie musiałem biec. Zapewne by poczekała, jednak pośpiech był naturalną i pierwszą myślą jaka pojawiła mi się w głowie. Może mną kontrolowała, może jest mistrzynią manipulacji. Nie zastanawiałem się więcej i po uspokojeniu oddechu wspiąłem się na kilka ostatnich pięter. Popchnąłem drzwi i wypadłem na przestronny plac na dachu. Siedziała na krawędzi, bujając nogami nad wysokością. — Nie wiem, czy mogę ci ufać — powiedziała. Odsapnąłem i podszedłem.
— Nie masz powodów, żeby mi nie ufać.
— Dlaczego koło mnie nie usiądziesz? Nie masz się czego bać, to tylko sen — mówiła, kiedy ja przypomniałem sobie, o sytuacji kiedy Billa sen przywołał na ten dach i prawie go zabił. Odetchnąłem cicho. Podszedłem i usiadłem ostrożnie, pilnując równowagi. Trzymałem się mocno krawędzi. Widok na miasto był ładny, ale spoglądając w dół można było nabawić się zawrotów głowy. Zaśmiała się cicho widząc moje nerwy. Uśmiechnąłem się niemrawo, nieco przepraszająco. Zrozumiałem, że to ja nie ufałem jej, nie na odwrót. Wziąłem głęboki wdech, wydech i próbowałem się rozluźnić. Uśmiechała się uroczo. Byłem na właściwej drodze. — Powiedziałam ci ostatnio, że jesteś inny. Czy wiesz dlaczego? — rzuciła. Pokiwałem głową jednocześnie odpowiadając, że nie wiem. Zastanawiałem się, czy i teraz słyszy moje myśli. Patrzyła mi w oczy przejmująco, uśmiechnęła się rozkosznie, po czym odwróciła wzrok. — Jesteś czysty. Nieskazitelnie czysty. Dlatego wciąż żyjesz. Na swojej drodze nigdy przedtem nie spotkałam tak niewinnego mężczyzny. Nie jesteś w stanie przypomnieć sobie żadnych grzechów, czy win, bo miałeś ich tak niewiele. W dodatku większość była wciąż niewinna, bardziej wynikająca z wieku, niż z szczerych chęci i intencji. Jesteś po prostu dobrym człowiekiem — westchnęła cicho. — Po sytuacji z Terrym, po tym jak odeszłam i utknęłam tutaj z powodu niemej zgody na morderstwa, czy karmienie ludzi złudnym szczęściem, które uzależnia, doszłam do wniosku, że muszę się jakoś odkupić. Od swojej śmierci pilnowałam, żeby żaden mężczyzna, który w moim budynku zdradza, bije, znęca się nad kobietami i jest nieczysty nie był w stanie stąd wyjść. Nie potrafię pojąć dlaczego ludzie sobie to robią. Dlaczego łamią sobie serca, kiedy są zakochani. Nie raz widziałam pary, gdzie kobieta była zapatrzona w mężczyznę jak w obrazek, gotowa wychodzić za mąż, gotowa poświęcić życie, ale dla wybranków to zawsze było za mało. Koniec końców i tak zabierali koleżankę swojej ukochanej do innego pokoju, kiedy ta nie patrzy, zajęta przez towarzystwo — zaśmiała się smutno. — A nawet zdradzając pozostawali podli. Wykorzystywali swoje ofiary. Bez czułości, bez emocji, dobierali się agresywnie do bielizny i przyciskali nadgarstki do pościeli. Po wszystkim wracali do swojej dziewczyny, całując ją w policzek i przytulając, jakby nic nie zaszło te niecałe pięć minut temu. Nie mogłam na to patrzeć. Chciałabym, żeby ktoś był tam gdzieś dla mnie, kiedy to przytrafiało się mi — spojrzała na mnie, widocznie szukając oparcia. Ja zacząłem rozumieć sytuację i nie byłem w stanie wyrwać się z amoku. Ująłem jedynie jej delikatną dłoń. Odpowiedziała uśmiechem. — Potem widziałam też mężczyzn z mężczyznami. Zakochani na śmierć i życie. Niestety ponownie, jedna strona kochała bardziej. Dla jednego z nich, ten związek był wakacyjnym romansem, który wymknął się spod kontroli. Pokochał, mocno i głęboko, ale w domu czekała na niego żona. Czekała niecierpliwa i stęskniona na powrót męża z delegacji. W pewnym momencie on bawił się już nimi obojgu. Jemu obiecywał gruszki na wierzbie, chciał mu je rzeczywiście dać, ale nie był w pełni szczery. Nigdy nie powiedział mu prawdy. Ją za to karmił kłamstwem za kłamstwem, raz po raz przedłużając swoją delegację, wymyślając niestworzone i nierealne problemy i kolejne zlecenia, które go tutaj zatrzymywały. Jestem przekonana, że gdyby jego żona się dowiedziała… — Głos jej zadrżał. — Zapewne byłaby zrozpaczona! Zostawiłby ją dla niego, albo zostawiłby go i wrócił do niej, udając, że nic nie zaszło. Na to też nie mogłam pozwolić, wiesz? Rozumiesz? Od dziesiątek lat patrzę na te niemoralne czyny. Na miłość karmioną kłamstwami, miłość przepełnioną agresją i manipulacją. A to wszystko pod moim dachem. W miejscu, w którym umarłam. — Miała problemy z mówieniem. Głos ugrzęzł jej w gardle. Wszystko rozumiałem. Było mi jej żal, cholernie żal. Nie byłem nawet na nią zły. Byłem co prawda nieco przerażony, ale przede wszystkim było mi smutno. Z roztrzęsionymi dłońmi, przysunąłem się bliżej.
— W porządku, w porządku. Chodź, przytul się — powiedziałem. Sam miałem łzy w oczach. Co mogę zrobić? Nie mam jak, ani po co jej osądzać. Jest już w najgorszym miejscu, w jakim może być. Jest między czyśćcem, a piekłem, jest martwa z powodów, jakie widuje na co dzień od dziesiątek lat. Moja ocena, czy mój osąd nic nie zmieni. Sprawi może jedynie, że będę kolejnym, który patrzy na nią z góry. A też nie wyślę jej do więzienia. Odetchnąłem i ciepło ją do siebie przytuliłem. Zapadła się w moich ramionach. Wtopiła się we mnie. Teraz zauważyłem jak bardzo jest krucha. Rozumiałem, że wierzyła, że musi to robić, że to sposób na jej wolność. Pozwoliłem jej płakać. Głaskałem jej gładkie, lśniące włosy i nagie, chłodne ramię.
— Najgorsze jest to, że robię co mogę, a nie czuję, żebym robiła jakieś postępy. Boję się. Nie chcę tu pozostać na zawsze. Chcę wrócić i poznawać życie na nowo. — Ocierała łzy. Nie odsuwała się.
Siedzieliśmy w ciszy, patrząc na miasto.
— Raja? — Spojrzałem na nią po dłuższej chwili nieco zamyślony. — Skąd wiesz, jaki jest twój cel? Czy kiedy umierasz, ktoś mówi ci jakie jest twoje przeznaczenie? Co masz robić, żeby się odrodzić? — zapytałem. Pokiwała głową przecząco. Spiąłem się lekko. Chciałem jej powiedzieć co myślę, ale nie byłem pewien czy mogę. Nie byłem pewien jak zareaguje. Zastanawiałem się chwilę. — Cenisz szczerość w wszelakich znajomościach i związkach prawda? Mogę ci powiedzieć co o tym myślę? — Patrzyła na mnie, jakby szukając zamiarów w moich oczach. Patrzyłem na nią teraz inaczej. To nie było przenikliwe spojrzenie, ale spojrzenie niepewne siebie. Przestraszone, bojące się opinii, oceny, ruchu ze strony drugiej osoby. Słuchała moich myśli, szukała powodów w moim spojrzeniu, żeby upewnić się, że nie skrzywdzę jej choćby nawet słowem. Pogłaskałem delikatnie, kciukiem jej policzek. — Wszystko okej, tak? Nic ci nie zrobię. Nie oceniam cię. Moje myśli to tylko moje myśli, na temat sytuacji, nie jest to atak, ani nic personalnego, dobrze? — mówiłem łagodnie. Patrzyła na mnie jak przestraszona sarenka. Jej spojrzenie było ciemne i głębokie. Niepewnie kiwnęła głową na zgodę.
— W porządku.
— Ufasz mi?
— Nie. — Widziałem, że boi się powiedzieć więcej. Jej spojrzenie się zaszkliło. Trzymała się mnie mocniej, jakby to teraz ona się bała, że spadnie w przepaść, jaką mieliśmy pod stopami.
— Słuchaj, rozmawiamy jak przyjaciele, jak dobrzy znajomi. Szczerze, spokojnie, bez agresji. Jesteś ze mną bezpieczna. Może miałaś kiedyś takie przyjaciółki, a może rozmawiałaś tak z rodzicami, kiedy byłaś dzieckiem. Po prostu im mówiłaś swoje zdanie i albo je akceptowali, albo nie. Nie było to istotne, bo to twoje zdanie. Opinie nie stanowią istoty. — Pogłaskałem jej dłoń. — Myślę, że… Okej, najpierw się upewnię. Raja, czy te wszystkie morderstwa bez żadnych śladów, dowodów to twoje dzieło? To z twojej ręki, dla odkupienia, tak? — zapytałem.
— Nie wszystkie. Czasem to on atakuje. Ja… — zawiesiła na chwilę głos. — Ja robię zdrajcom to, co on zrobił mi. Duszę — powiedziała, zaraz spuszczając głowę. Żal? Poczucie winy?
— Myślałem, że cię utopił.
— Udusił pod wodą. Trzymał mnie pod nią, ale trzymał tak mocno, że udusił — mruknęła cicho.
— W porządku. W porządku. — Głaskałem, próbując dodać jej otuchy. — Myślałaś może, że jeśli nie robisz postępów, pozostajesz tam gdzie jesteś, to może cel, który przyjęłaś nie jest właściwy? Może twoim zadaniem wcale nie jest zabijanie? — Nie odpowiedziała. Zapanowała głęboka cisza, wypełniona ciężkimi przemyśleniami. Czułem, że ze sobą walczy. Wtuliła się we mnie mocno, szukając schronienia i ucieczki. Kołysałem się lekko. Patrzyłem w dół. Przestałem się martwić wysokością. Przestałem się martwić czymkolwiek. Jeśli miałbym umrzeć, to umrę. Choćby nawet z jej ręki. — Czy możesz mi obiecać, że to przemyślisz? Że już nikogo nie zabijesz i spróbujesz pomyśleć, co może być nowym celem? — oparłem policzek o czubek jej głowy i szeptałem cicho. Pokiwała lekko głową na zgodę. — Wierzysz jeszcze w miłość? Prawdziwą, czystą i szczerą?
— Nie wiem, nie jestem pewna. Po tym wszystkim i widząc tak wiele ludzi, naprawdę nie wiem — odpowiedziała szczerze.
— Może dlatego nie widzisz się z córką? Poszłaś w jego stronę, kierując się zemstą, złością. Spróbuj przebaczyć. Wiem, że sugeruję i proszę o wiele, ale spróbuj przebaczyć i odzyskać dawną siebie. Nie możesz się zając córką, nie czując miłości. Myślałaś o tym kiedyś w ten sposób? — Odpowiedziała mi cisza, ale wiedziałem, że słucha i przyjmuje to co mówię. — Zabił cię, Raja. Umarłaś. Zrobił ci krzywdę, ale jesteś tutaj, żeby zawalczyć o nowe życie. Musisz przestać opłakiwać to, które straciłaś. Może czyściec nie jest miejscem odkupienia, ale miejscem do zaleczenia ran? Nie byłaś złą osobą, ani nie jesteś. Jesteś w szpitalu, gdzie odmawiasz kroplówki ze szczęściem. Może to miejsce na reset i odnowę. Nikt nie wraca do tego świata zły, prawda? Dzieci rodzą się pełne miłości, zapatrzone w rodziców. Może to jest twój cel — mówiłem. Czułem jak jej ciało delikatnie drży. Ponownie płakała. — Proszę o wiele, ale nie jesteś z tym sama. Jestem tutaj. Masz tą przewagę, że zawsze możesz mnie do siebie w śnie zawołać. Zawsze cię przytulę, jeśli będzie trzeba. — Uśmiechnąłem się. Zaśmiała się cicho, z mokrymi policzkami.
— Dziękuję, że wróciłeś. Dziękuję, że zawsze wracasz — szepnęła. Wtuliła się we mnie najmocniej jak mogła i szarpnęła mną mocno w bok. W ciasnym splocie, okryłem ją dłońmi, chroniąc przed upadkiem. Spadaliśmy z dachu. Powietrze owiało moją twarz. Poczucie nieważkości, ale i lęk, adrenalina, przyspieszone bicie serca. Już prawie chodnik, zaraz oboje się rozbijemy i zginiemy.

Poderwałem się na łóżku, z krzykiem, łapiąc głęboki oddech. Cały się trząsłem. Cały byłem spocony, wciąż przerażony i wciąż w głębokim szoku. Serce uderzało mocno i szybko, jakby chciało się wyrwać z klatki piersiowej. Zamierzałem już przetrzeć twarz dłońmi, kiedy zauważyłem zmiętą ciasno karteczkę w jednej ze swoich dłoni. Rozłożyłem ją delikatnie. Papier był pożółkły, widocznie stary i zniszczony. Na karteczce, ładnym, ukośnym, zgrabnym pismem widniał napis:

„Twoje serce złote, 
dźwięk bicia
już tęsknym.”

____
Nelly

2018/07/12

19. Wspólny obiad


Spóźnione i mniej, wybaczcie.
____

Otworzyłam leniwie oczy, próbując spokojnie oddychać. — Tom, po prostu mi słabo. Przestań się martwić, wiesz, że zaraz mi przejdzie — mruknęłam, kiedy na chwilę ucichł.
— Poszedłbym ci po jakieś ziółka do kuchni, jeśli tylko byś otworzyła — mówił, zaraz po tym jak oparł czoło o drzwi.
— Nie mam sił, Tom.
— Jeśli jest aż tak źle, to nie powinnaś była w ogóle je zamykać. Otwórz, póki nie zemdlałaś, to się tobą zajmę — nalegał, więc wspięłam się na swoje kolana i na czworaka, powoli dotarłam do drzwi. Usiadłam pod nimi i już zupełnie się wysilając, wyciągnęłam ramię w górę i dłonią przesunęłam blokadę. Cichy szczęk. Granatowy otworzył drzwi. — Kobieto, nie wyglądasz najlepiej. Wydajesz się być wykończona — westchnął. Nie odpowiedziałam. Nie miałam sił na kąśliwe odpowiedzi, choć takowa przyszła mi wciąż do głowy. Wziął mnie delikatnie na ręce i przeniósł do łóżka. Z łazienki przyniósł schłodzony wilgotną wodą ręcznik, którą przetarł moją twarz, po czym kilka razy go złożył i ułożył go na moim czole. Zaraz przeszedł mnie delikatny dreszcz. On patrzył na mnie, ja patrzyłam na niego. — Co się z tobą dzieje, mała — mruczał raczej sam do siebie. — Jak ja ci mogę pomóc — westchnął cicho i ucałował mój policzek. — Pójdę na tą kuchnię. Daj mi pięć minut proszę. Nigdzie nie uciekaj, ani się nie zamykaj.
— Nie zostawiaj mnie tutaj samej.
— Nie jestem pewien, czy ktoś jeszcze na kuchni donosi zamówienia, a tobie naprawdę by się coś przydało — ciągnął temat, kiedy ktoś energicznie zapukał do drzwi. — Poczekaj. — Mój stróż wstał, żeby otworzyć drzwi. Za nimi stało kilku policjantów, których wcześniej nie widziałam.
— Dzień dobry panno Greenwood. Jared Fisher, ja z policji. Dostaliśmy polecenie, żeby zabrać panią na komisariat. Dam pani kilka minut na ubranie się.
— Jaki komisariat? Po co? — Granatowy się wyprostował i spiął. — Jest chora, to nie jest najlepszy moment na przesłuchania.
— Sierżancie, to Komisarz podejmuje decyzje, nie pan. Proponuję się więcej nie wychylać, bo można stracić wygodną posadkę. — Facet spojrzał przenikliwie na Granatowego. Zdaje się, że mu groził. Podniosłam się powoli.
— W porządku, w porządku. Ubiorę się i pojadę.
— Nie powinnaś nigdzie jechać. Eve, ty ledwo stoisz! — Policjant próbował mnie zatrzymać, co nie miało zbyt większego sensu. Musiałam jechać. Jestem jedną z podejrzanych i policja nie ma zielonego pojęcia o tym, co dzieje się w hotelu. Plus tej chwilowej interwencji jest taki, że będę mogła na chwilę to bagno opuścić, a niczego bardziej w tej chwili nie pragnęłam.
— To pomóż mi się ubrać.

*

Zapaliłem, uspokoiłem się i wyszedłem. Nie mogłem i nie chciałem u niego zostać. Pierwsze co zrobiłem, zaraz po tym, jak uniknąłem lawiny pytań gliny pod drzwiami, to pójście pod prysznic. Czułem się brudny, a woda zdawała się nie zmywać poczucia winy i beznadziei. Stałem pod strumieniem wody, wpatrzony w własne stopy zastanawiałem się, co oznaczał tamten sen. Łzy ponownie napływały mi do oczu, kiedy myślałem, że to mogło być pożegnanie. Byłem przekonany, że zeszłej nocy zdradziłem Ryland'a. Wciąż nie byłem pewien do czego doszło, ale pewne było, że Ryland pojawił się w nocy z mojego powodu. Musiałem zrobić coś złego. Wychodząc spod prysznica, rozważałem co teraz zrobić. Spojrzałem w lustro. Przyglądałem się bez celu własnej twarzy i podziwiałem jak przestaje mieć znaczenie. Słyszałem kiedyś jak ktoś mówił, że wszyscy jesteśmy duchami, prowadzącymi samochody z mięsa. Pytanie po co mi ten samochód i po co mi to mięso. Westchnąłem ciężko, ubrałem się i ułożyłem się w swoim łóżku. Piłem dużo wody i leżałem bezczynnie, owinięty kocem, patrząc w sufit. Zaczęła boleć mnie głowa. Próbowałem usnąć, ale nic z tego.

Popołudniu usłyszałem delikatne pukanie. Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, a zaraz zobaczyłem kelnera wpraszającego mi się do pokoju. Przypomniałem sobie, że ja zrobiłem wczoraj to samo. W mniej normalnej porze. Ciągnął za sobą metalowy wózek, wypełniony przykrytymi talerzami, ale między nimi zauważyłem też dzbanek z napojem, na którego widok odsunąłem od siebie wszelakie skargi wynikające z najścia.
— Postanowiłem nie czekać, zwłaszcza, że zapewne masz kaca, a jedzenie cię nieco uratuje. I lemoniada z odrobiną mięty. Nie chcę słyszeć odmowy. — Uśmiechnął się. Pokiwałem głową z niedowierzaniem. W mrugnięciu oka się do mnie dosiadł i podał mi szklankę lemoniady, którą pośpiesznie wypiłem „na raz”. Odkrył kilka z talerzy. — Nie wiem co lubisz, więc poszedłem po klasykę na kaca. Rosołek, ale gdybyś był jednak typem, co faworyzuje śmieciowe jedzenie po alkoholu, to zrobiłem też chrupiącego kurczaka z głębokiego oleju i frytki. Jak się poczujesz lepiej, albo gorzej to jest jeszcze deser — opowiadał zaangażowany. Zauważyłem, że oczy mu błyszczą. Był pełny życia. — To co zjesz?
— Tak zupełnie szczerze, to myślę, że powoli, ale wszystko po kolei.
— Masz szczęście, bo się natrudziłem.
— Nie powiesz mi, że sam gotowałeś — zapytałem, kiedy podawał mi miseczkę gorącej, aromatycznej zupy.
— Po tylu latach współpracy z kuchnią? Widzę co robi kucharz, sam też kiedyś mieszkałem z rodzicami, podglądałem mamę w kuchni — mówił z uśmiechem, jakby nawet rozbawiony. — Ty mieszkałeś za barem, a ja w kuchni. Czy to planowałem, czy też nie, to samoistnie człowiek się uczy.
— W hotelu jest ktoś, kto zabija ludzi. Jeśli mi coś dosypałeś do jedzenia, byłoby to strasznie oczywiste, wiesz? — spytałem. Odpowiedział uśmiechem. Wziąłem łyżkę i zacząłem powoli jeść, chwaląc przy tym jego umiejętności kulinarne. — Nie spodziewałem się tego po tobie, ale to naprawdę najlepsza zupa jaką jadłem. Przypomina tą jaką rzeczywiście się jadało w domu rodziców za dzieciaka.
— Cieszę się. I lepiej ci, co? Nabrałeś kolorów. — Patrzył na mnie z uśmiechem. Uśmiech miał naprawdę pogodny, ale przyprawiał mnie o zakłopotanie. Nie wiedziałem, co zaszło, ale bałem się zaangażowania z jego strony. Co gorsza, jasne było, że on już się w historię wkręcił. Inaczej by go tutaj z obiadkami i deserami nie było. Nie pachniałby, ani też nie wyglądałby teraz tak dobrze, gdyby wciąż patrzył na mnie jak na prostego barmana, który lubi mu czasem dogryźć.
— Georg, co wczoraj zaszło? Czy my, coś…? — spytałem w końcu otwarcie, czując zaraz potem kulę w gardle, rosnącą do rozmiarów pięści.
— Co? Ah, nie. Nie, Bill, daj spokój, naprawdę nic się nie stało. Upiliśmy się solidnie, rozmawialiśmy i cię pocałowałem. Nic więcej się nie wydarzyło. Chciałeś się przytulać. Mówiłeś, że brakuje ci ciepła i bliskości, więc ci to dałem. Wkleiłeś się we mnie i usnąłeś — wyjaśniał. Patrzyłem na niego jak w martwy punkt na ścianie. Próbowałem sobie przypomnieć.
— Dlaczego ty wszystko z wczoraj pamiętasz?
— Nie wszystko. Mniej więcej. Nie pamiętam wszystkich rozmów na przykład. I nie wiem dlaczego to pamiętam. To dar, ale i przekleństwo. Czasem lepiej byłoby zapomnieć.
— To prawda — mruknąłem. — Dlaczego dzisiaj przyszedłeś?
— Bo obiecałem ci obiad, a jak mówiłem, zmieniłem zdanie i postanowiłem nie czekać.
— Wiesz, że ty i ja, to zupełnie nie ma racji bytu, prawda? Wiesz, że to się nie wydarzy — pytałem, poddenerwowany.
— Billy, hej, spokojnie. Na nic nie liczę. Chciałem po prostu cię nakarmić. Zadbać. Widziałem w jakim stanie ode mnie rano wyszedłeś, okej? — mówił, a jego głos czasem pobrzmiewał głosem Rylanda. Patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami, próbując zrozumieć, czy zupełnie już zwariowałem, czy zwariuję dopiero za chwilę.
— Możesz proszę powtórzyć? — zmarszczyłem brwi. Czułem się zagubiony.
— Wszystko okej? Nie wyglądasz najlepiej. Zbladłeś. - Przejął się.

*

Szłam z rękami za plecami. Skuli mnie kajdankami, mimo awantury Toma, że nie jest to koniecznie. Nie stawiałam się, bo wiedziałam, że nic to nie wniesie. Jeden z mężczyzn szedł obok mnie, prowadząc mnie, trzymając za łokieć. Drzwi wejściowe otworzyły się przede mną i poczułam powiew świeżego powietrza. Byłam na zewnątrz, wśród ludzi na ulicy. Upajałam się chwilą, nie przejmując się tym, że ludzie na mnie patrzą jak na kryminalistkę. Nie było to istotne. Ta chwila jednak trwała krócej, niż bym chciała. Zaraz pod hotelem stał biało-czarny radiowóz. Otworzono mi drzwi i mimo mojej współpracy to mnie wręcz do niego wepchnięto. Wylądowałam na tylnym siedzeniu i dotarło do mnie, że policja jest zupełnie przeciw mnie i nie traktują mnie poprawnie, może nawet nie zgodnie z prawem. Byłam potencjalnym podejrzanym, ale też na pięćdziesiąt procent pewne było, że mogłam być zupełnie nie winna. Poprawiłam się na siedzeniu i przyjrzałam się policjantom z przodu. Nie wyglądali przyjaźnie. Byłam pewna, że są przekonani, że wiozą morderczynię. Westchnęłam ciężko i starałam się nie rozpłakać. Cała sytuacja z Esme, Rają, Tomem, Sophie, potem ataki, sny, koszmary, pożary, wymioty i bezsilność, a to wszystko bez cienia szansy na lepsze. Sam fakt, że nie mogłam otrzeć łez z policzków, wpędzał mnie w jeszcze większą rozpacz. Zaczęłam się zastanawiać, czy może mam na tyle siły, żeby przyznać się do czegoś, czego nie zrobiłam, byleby się stamtąd wydostać. Nie byłam pewna, ale w filmach widziałam też, że więźniowie mają prawo do wychodzenia na spacery, opiekę medyczną i tak dalej, a to już więcej niż obecnie w hotelu. Hotel był jedną wielką celą, bez możliwości wyjścia, bez lekarza „na pokładzie”. Cela, w której trzeba prosić o jakąkolwiek pomoc, a też cholera wie, czy ją udzielą. Patrzyłam przez okno na miasto, którego nawet nie zdążyłam pozwiedzać. Patrząc na budynki, palemki przy ulicy, myślałam o Granatowym. Jak bardzo byłby zły, gdybym się poddała? Co by zrobił? Nie zgodziłby się ze mną i próbował to odkręcić? Próbowałby mnie kryć? Pytaniem też jest, czy byłoby to warte takiej decyzji. W głowie zaczęłam liczyć ile osób umarło. To na pewno nie skończyłoby się kilkoma latami. Oh, Eveline, co to za pomysły. Oparłam czoło o zagłówek jednego z funkcjonariuszy. Może w poprzednim życiu, jednym, czy dwóch, może więcej, może byłam złą osobą, dlatego teraz mi się to przydarzyło. A może jest to szansa, żeby teraz zachować się tak jak należy. Nikt jednak nie wie, co jest odpowiednie.
Próbowałam przestać myśleć, postanowiłam, że nie będę robić niczego szalonego, ani nie będę się za bardzo zastanawiać. Niczego nie zrobiłam, nie czuję się dobrze, a cała sytuacja jest niepoprawna. Poddam się temu, co się stanie. Przecież nie było to aresztowanie. Jeden z mężczyzn w końcu się odezwał. — Wysiadamy, perełko. — Mówił ironicznie. Zatrzymali samochód i wysiedli. Jeden z dwóch, otworzył drzwi i wręcz mnie z samochodu wyciągnął. Ponownie ujęto mnie za łokieć i zaprowadzono do budynku. Masywne drzwi, w środku szpitalna czystość. Szłam pustym, zimnym, wąskim korytarzem, mijając różne drewniane i metalowe drzwi, aż zatrzymaliśmy się przy jednych, przy których była ładna, srebrna tabliczka z nazwiskiem. Funkcjonariusz zapukał dwa razy, aż zza drzwi dało się usłyszeć niemrawe „Proszę!”. Wprowadzono mnie do pomieszczenia, nie za wielkiego, ale też nie ciasnego. Na środku stał stół, przy którym siedział starszy, brodaty mężczyzna.
— Dlaczego panna Greenwood jest w kajdankach? Rozkujcie ją, chłopcy. Przecież nigdzie nie ucieknie. Na prostą rozmowę w kajdankach wieźliście? — upomniał, na co policjanci z zupełnie kamienną twarzą uwolnili moje nadgarstki i po prostu wyszli. Zostałam sama, dalej nic nie rozumiejąc. Na stole stały różne notatki, koperty i skomplikowanie wyglądający sprzęt. — Proszę usiąść. — Brodacz wskazał mi krzesło. Kiedy tylko usiadłam, ten się podniósł i się do mnie zbliżył z różnymi kabelkami.
— Co pan robi?
— Podpinam panią do aparatury — mówił, ale widział, że nie zbyt wiele mi to mówiło. — Nie wyjaśnili pani? — westchnął ciężko. — Nic się nie dzieje, przewieźli panią na badanie wariografem. Założę pani wszystko, co pomoże mi w badaniu, zadam kilka pytań i jeśli wszystko będzie w porządku to panią odwiozą. Nie ma czym się stresować. — Podszedł ponownie i zapinał kabelki wokół mojego tułowia, a kolejne na dłoniach i palcach. Zaczęłam się stresować. To takie uczucie, jak przy wychodzeniu z drogiego sklepu, gdzie są czujniki. Wie się, że się nic nie ukradło i ma się paragony, ale i tak jest stres. Drżały mi dłonie i chciałam płakać. — Na pytania proszę tylko odpowiadać tak lub nie. Rozumie pani? — zapytał, na co odpowiedziałam twierdzącym kiwnięciem głowy. — Rozumie pani? — zapytał ponownie.
— Tak.
— Zgadza się — mruknął wpatrując się w ekranik i na igłę rysującą po arkuszu papieru.

*

Zerwałem się na łóżku, kiedy usłyszałem głośne pukanie do drzwi. Brzmiało, jakby ktoś pukał, ale pięścią. Poderwałem się, ubrałem w szlafrok, próbując się uspokoić po sennej rozmowie z Rają i licząc, że przestałem śnić. Podszedłem pośpiesznie do drzwi, żeby je otworzyć. Pociągnąłem za klamkę, a na korytarzu nikogo nie było. Podniosło mi się ciśnienie, serce przyspieszyło. Wyszedłem na korytarz, kiedy zaraz z jednego z pokoi wyszedł stróż Eveline.
— Negan, musimy coś zrobić. Ale to tak na już. Mam tego dość, nie pozwolę, żeby to dalej się tak ciągnęło — mówił uniesionym tonem, zdenerwowany.
— Byłeś u mnie przed chwilą? Pukałeś?
— Nie — odpowiedział, wyminął mnie i wszedł do mojego pokoju nieproszony. — Zabrali Eve na komisariat. I w porządku, ale zabrali ją pół przytomną. Wymiotowała znowu, jest osłabiona i nie czuje się dobrze, to ją wręcz siłą stąd wynieśli, mimo, że uznała, że grzecznie pójdzie. Ja nie chciałem jej puścić. Martwię się o nią. Musimy stąd wyjść. Trzeba wyjaśnić sprawę jak najszybciej, albo po prostu jak najszybciej ją zamknąć. Jak tylko stąd wyjdę to się przeniosę z służbą gdzieś indziej. To co oni robią jest skrajnie niepoprawne. Pomóż mi. Co możemy zrobić?
Westchnąłem, podrapałem się dłonią po brodzie. — Usiądź. — Wskazałem krzesło i zamknąłem drzwi. — Tak szczerze, to nie mam za bardzo pomysłu. Rozmawiałem tej nocy z Rają i czuję, że kolejnej nocy może będę w stanie nawiązać jakąś współpracę. Liczę na jej pomoc — mówiłem, w połowie przypominając sobie jej słowa, kiedy mówiła, że wszytko słyszy.
— Negan, nie chcę duchów, voodoo, tańców godowych, ani jakichś rytuałów. Mam tego dość. Na razie to przynosiło tylko kłopoty. Chciałbym od ciebie usłyszeć jakieś realne możliwości. Nie wiem, pomyślałem, że może jest jakieś wyjście ewakuacyjne. Całość jest zamknięta cały ten czas, a na przykład taka kuchnia, tak? Im kiedyś musiały się skończyć zapasy żywności. Skąd biorą codziennie świeże pieczywo? Musi być jakieś normalne wyście, na które jest zezwolenie i którym można by się wymknąć. Wyłączyć kamery i po prostu stąd uciec — mówiąc, intensywnie gestykulował.
— I co zrobisz? Będziesz się chował? A jak szefowie przyjdą z tobą porozmawiać, z Eve? Was nie będzie, znaczy że uciekliście, a to z góry zadecyduje o tym, że jesteście winni. Oboje o tym wiemy. I owszem. Myślę, że jest takie wyjście. W kuchni, po drodze do chłodziarki są wielkie, żeliwne drzwi, ale wyglądały na zamknięte na trzy spusty, ale nie waż się przy nich sam grzebać i uciekać, to naprawdę nie jest tego warte.
— Boję się, że coś jest z nią poważnie nie tak, że coś jej się stanie. Do cholery, poważnie.Tkwimy tutaj, rozmawiamy z duchami licząc na cud, bo taka jest prawda. Jesteśmy atakowani, jeszcze brakuje, żeby kogoś opętało. Czy ty masz pełną świadomość tego, o czym my właściwie rozmawiamy? — denerwował się, a mnie opadły ręce. Miał rację. Miał zupełną rację.
— Przepraszam. Nie wiem, co możemy z tym zrobić — mruknąłem zrezygnowany. Patrzył na mnie z wyrzutem, ale i rozczarowaniem. Zdaje się, że byłem jego ostatnią nadzieją. — Daj mi dosłownie kilka dni. Porozmawiam jeszcze z Rają. To jedyne co nam zostało, więc spróbuję. Spotkałem ją, widziałem i rozmawiałem. Czuję, że jestem blisko z jakiegoś powodu — wyjaśniałem, ale stróż jedynie pokiwał głową z niedowierzaniem i przeklinając pod nosem wyszedł. Sam usiadłem i zacząłem kwestionować czy dobrze robię, czy dobrze wykonuję swoją pracę i czy w ogóle się nadaję. Bałem się, że tylko namieszałem wszystkim w głowach. Przetarłem twarz dłońmi i ruszyłem do łazienki, wziąć zimny prysznic.

*

— Czy obcowała pani z barmanem? — Padło pytanie.
— Tak.
— Czy jesteście w bliskiej relacji?
— Byliśmy.
— Tak lub nie.
— Nie.
— Czy obcowała pani z kelnerem, panem Georgiem?
— Tak — odpowiedziałam wręcz szeptem, próbując powstrzymać łzy, bojąc się, że coś mogę powiedzieć nie tak, albo maszyna źle mnie zinterpretuje.
— Mhm — mruknął, notując. — Czy jesteście w bliskiej relacji?
— Nie.
— Czy byłaby pani w stanie kogoś skrzywdzić?
— Nie — odpowiedziałam pewnie, choć roztrzęsiona.
— Czy czuje pani złość w kierunku barmana, bądź kelnera?
— Nie.
— Żal?
— Nie.
— Czy rozmawiała pani z kimś więcej niż wymienione wcześniej w naszej rozmowie osoby?
— Nie — mężczyzna mruknął cicho i uśmiechnął się pod nosem. — Tak. Tak, rozmawiałam. Tak — poprawiłam się, myśląc, że może rozmowy z Rają i Esme się liczą. Brodacz podniósł na mnie wzrok.
— Kto to był? Proszę odpowiedzieć w bardziej rozbudowany sposób.
— Matka z dzieckiem — odpowiedziałam, zaraz dodając imiona. Facet zmarszczył brwi, ale zanotował.
— Czy bierze pani jakieś medykamenty?
— Tak.
— Jakie są to leki? Proszę o rozbudowaną odpowiedź.
— Antykoncepcja, witaminy. Brałam też leki od pani psycholog, ale źle się po nich czułam i po czasie je odstawiłam — odpowiedziałam. Kolejny, niewyraźny pomruk ze strony mężczyzny.
— Czy była pani wcześniej karana?
— Nie.
— Czy zabiła pani kiedyś człowieka, bądź zwierzę?
Przełknęłam ślinę zdenerwowana. — Tak — odpowiedziałam. — Będąc dzieckiem, ojciec zabierał mnie na polowanie. Jelenie, sarny, czasem ptaki. — Mężczyzna przyglądał mi się uważnie. Panowała cisza.
— Czy czuje się pani stabilna emocjonalnie?
— Nie.
— Czy czuje się pani stabilna psychicznie?
— Nie wiem.
— Tak lub nie — upomniał.
— Nie.
— Czu czuje się pani stabilna fizycznie?
— Nie.
— Czy podejrzewa pani kogoś o morderstwa do których doszło w hotelu?
— Tak?
— Kogo? — zapytał, a ja nie wiedziałam, czy rzeczywiście powinnam mówić.
— Człowieka, który kiedyś mieszkał na piętrze czwartym. Założyciela hotelu. To miejsce jest pełne ludzi, którzy tam zmarli. Założyciel był złym człowiekiem i myślę, że to on mógłby robić ludziom krzywdę — odpowiedziałam, mężczyzna patrzył na rysującą igłę.
— Twierdzi pani, że mordercą jest duch?
— Tak — odpowiedziałam, jednocześnie się rozklejając. Byłam pewna, że nie wezmą mnie na poważnie.
— Rozumiem — mruknął jakby poirytowany. Zadawał dziesiątki pytań, jedno po drugim, aż w końcu zaczęłam prosić o przerwę, upominając się, że nie czuję się najlepiej. Przerwy doczekałam się po tym jak zwymiotowałam z nerwów. Trzęsłam się bez kontroli. Odprowadzono mnie do innego pomieszczenia w którym zastałam młodego lekarza.
— Dzień dobry. Zajmę się panią, dobrze? Proszę spokojnie oddychać i spróbować się uspokoić. — Mężczyzna wydawał się być przyjemniejszy niż cała reszta, więc mu zaufałam. Usiadłam, kiedy wskazał mi miejsce. Przeprowadzał kolejny wywiad. Jak się czuję, jakie leki biorę, co się dzieje, od kiedy, jak często, jak bardzo, co jadłam, czy coś piłam, ile piłam, ile jadłam, kiedy ostatnia miesiączka. Odpowiadałam spokojnie, próbując głęboko oddychać.
— Czuję się źle, bardzo źle. Wymiotuję od kilku dni, rano, kiedy śnią mi się koszmary. Mam niespokojny sen, często w nich rozmawiam z zmarłymi — mówiłam o wszystkim. Wymieniałam nazwy medykamentów, potem ostatnie jadłospisy. — Możliwe, że się czymś zatrułam w sumie. Nie wiem. Nigdy nie czułam się aż tak źle przy zatruciu. Jestem osłabiona, a ostatni okres, nie jestem pewna, ale nie pojawił się podczas pobytu w hotelu, co mnie nie dziwi, przy takiej ilości stresu — przecierałam wilgotne od potu czoło i mokre od łez policzki. Doktor przeszedł do podstawowych badań, ale widziałam, że coś mu się nie podoba. Kwadrans później ci sami funkcjonariusze z powrotem założyli mi kajdanki i jechali ze mną do szpitala. Nie wiedziałam co się dzieje. Bałam się, panikowałam. Zacisnęłam powieki i próbowałam się uspokoić, ale w myślach krzyczałam ile sił. Byłam przerażona, bo nie było przy mnie Toma. Bałam się być sama, ale bałam się też o niego. Zapewne nikt mu nic nie powiedział, zapewne się zamartwia, że mija pół dnia, a ja nie wracam. Postrada zmysły, jeśli zatrzymają mnie w szpitalu na noc, a nikt mu o tym nie doniesie. — Przepraszam, ale jest mi bardzo nie dobrze, czy mogłabym… — zaczęłam wypowiedź, kiedy funkcjonariusze nie zamierzali mnie za bardzo słuchać, tak jak i mój żołądek. Ponownie zwymiotowałam na tylne siedzenia samochodu.

____
Nelly




2018/07/05

18. Czyściec


Zapraszam po przerwie!
_____

Patrzyłem kobiecie w oczy, nie rozumiejąc. Zmarszczyłem brwi, kiedy ona przyglądała mi się z ciepłym uśmiechem. Była zupełnie rozluźniona. Poprawiała kosmyk włosów. — Zachowujesz się, jakbyś o mnie nie słyszał — mruknęła i zaśmiała się cicho. Jej śmiech, mimo, że delikatny i cichutki - i tak rozniósł się lekkim echem. Jej głos był kojący. Wpatrywałem się w nią jak w obrazek, zupełnie oczarowany. Poprawiła ręcznik, którym ją okryłem. Otuliła się nim nieco ciaśniej. Ponownie zwróciłem uwagę na jej dłonie. Naprawdę, nie widziałem nigdy tak delikatnych, ślicznych dłoni. Patrząc na tatuaże, musiałem się upewnić.
— Jesteś z Indii? — zapytałem, na co odpowiedziała mi promiennym uśmiechem.
— Jesteś innym mężczyzną, ale nie najlepiej łączysz fakty, Negan. Jestem z Indonezji. Przypłynęłam do Ameryki — zamilkła na chwilę — jakiś czas temu, razem z dużym przemytem i kryminalistą, który mnie pod tą taflą wody przetrzymał. Nie zgrywaj się. Krążę po tym hotelu i słyszę rozmowy, myśli, plany — mówiła miękko, półszeptem.
— Raja. — Patrzyłem wciąż na nią. — Znaczy, że śnię.
— Jeśli tak chcesz o tym myśleć — mruknęła z uśmiechem i odwróciła wzrok.
— Dzieciaki zastanawiają się jaki jest tego wszystkiego cel i czy może wiesz z czyjej winy tutaj tkwią.
— Wiem. Co noc, przed snem obydwoje się nad tym zastanawiają. Niepotrzebnie. — Machnęła ręką, żebym się nie przejmował.
Siedziałem w ciszy, zastanawiając się nad sytuacją. To ja do niej przyszedłem, ale to nie ja o tym zdecydowałem. Nie jestem medium, które ją przywołało. Nawet Sophie tego nie zrobiła. Raja sama przyznaje, że krąży i słucha. Prawdopodobnie od początku i to ona wybiera z kim rozmawia. — Chcesz o czymś ze mną porozmawiać? — zapytałem, patrząc w jej profil. Jej skóra, wciąż wilgotna, błyszczała delikatnie. Fascynowała mnie. Wyglądała bosko. Spojrzała na mnie zdumiona, a jej uśmiech nieco przygasł, tylko po to, żeby po chwili uśmiechnąć się jeszcze cieplej. Przyglądała mi się niepokojąco. — Co robisz?
— Zastanawiasz mnie. Próbuję się dowiedzieć dlaczego jesteś inny.
— Proponuję pytać — odpowiedziałem, niepewny swoich słów, ale i z uśmiechem. Szybko zmieniłem zdanie i sam chciałem zadać jej kilka pytań, żeby może odwrócić trochę jej uwagę i powstrzymać od wiercenia mi dziury w głowie swoim spojrzeniem. Dłuższą chwilę panowała dziwna cisza. W końcu wyrzuciłem z siebie pierwsze co przyszło mi do głowy, a zdawało się mieć jakiś sens. — Czujesz się samotna? — Patrzyłem jak jej twarz się zmienia, jak poważnieje. Teraz wyglądała jak grecka piękność rzeźbiona z marmuru. Jej śliczna twarz nie zdradzała żadnych emocji. Odwróciła spojrzenie, złapała brzegi swojej lekkiej sukni i bez zastanowienia rzuciła się w wodę. — Hej, przepraszam, jeśli — krzyknąłem w jej stronę, ale chwilę później spostrzegłem, że w basenie, na tafli wody unosi się tylko mokry ręcznik, którym ją okryłem. Ale po kobiecie ani śladu. — Raja? — zawołałem, rozglądałem się. Przetarłem twarz dłońmi i rozejrzałem się ponownie. Wstałem i ruszyłem w stronę hotelu. — Nie chciałem cię urazić. Przepraszam, jeśli to zrobiłem. — Szedłem korytarzem, mówiąc jakby sam do siebie, kiedy wpadłem na mokre ślady na dywanie. Podążałem nimi, nie patrząc za bardzo gdzie idę. — Wiem, że Eveline może z tobą rozmawiać, ale nigdy cię nie spotkała, prawda? Więc pomyślałem, że może tęsknisz za towarzystwem. Wiesz, ja nie mam nic przeciwko. Chętnie z tobą porozmawiam, wysłucham. Nie musiałaś uciekać — mówiłem, aż ślady się urwały. Musiała zdążyć się osuszyć. Może biegła.
— Chcesz mnie słuchać? — usłyszałem jej łagodny głos. Dochodził jakby zza mojej głowy. Przez chwilę bałem się odwrócić. Ale od kiedy wiem, że kobieta zna wszystkie myśli, uznałem, że nie mogę się obawiać. Zwłaszcza, kiedy mówi tak łagodnym, delikatnym tonem. Obróciłem się. Opierała się o okno, na drugim końcu korytarza. Uśmiechała się tajemniczo. — To ja wolałabym słuchać ciebie, jednak myślisz szeptem. Co chcesz przede mną ukryć? — zapytała i ponownie rozpłynęła się w przestrzeni. Znów usłyszałem ją za sobą. Obróciłem się, a ona stała tuż przy mnie. Wysoka, pewna siebie, wyprostowana i ledwo okryta. Zauważyłem, że pod przeźroczystymi warstwami materiału nic nie ma. Była naga. Zamknąłem oczy i przygryzłem wargę.
— Niczego nie chcę, nie potrzebuję ukrywać — odpowiedziałem, czując jak mnie okrąża. Unosił się za nią delikatny, przyjemny zapach. Owocowy z nutką bryzy. Pachniała jak plaża na bezludnej, ale niezwykle urodzajnej wyspie na środku oceanu. Poczułem chłód, a zaraz potem delikatny materiał muskający gdzieś niechcący moją dłoń.
— Twoje życie jest dość grzeczne. Okradłeś sąsiadów z kwiatów, ale tylko po to, żeby je podarować matce, hm? — zapytała, a w jej tonie wyczułem uśmiech. Mogłem zadać to pytanie. Mogłem zaskoczony spytać skąd wie, ale znałem odpowiedź. To ona zabrała mnie w wycieczkę po dzieciństwie i własnej młodości. To nie ja śniłem o swojej przeszłości, ale to ona przeglądała moje „akta”. Odetchnąłem ciężko, poddając się emocjom jakie mną teraz targały. Czułem się słaby, podatny i zdany na nią. Podświadomie wiedziałem, że walka nie ma najmniejszego sensu. Jestem gościem w jej części świata. Nie miałbym żadnych szans. — To było twoje największe przewinienie? — padło kolejne pytanie. Myślałem. Zastanawiałem się. Nie możliwym było, żeby tak drobna kradzież była najgorszym co w życiu zrobiłem, ale też nie przychodziło mi nic innego do głowy. — Dlaczego na mnie nie patrzysz? Chcesz mnie słuchać, jak Eveline, ale nie chcesz na mnie patrzeć. Jestem — ucichła na chwilkę — odrażająca? Odpychająca? — W jej tonie usłyszałem niepewność i jakiegoś przejęcie. Czułem, że stoi blisko.
— Nie, nie, nic takiego. Wręcz przeciwnie.
— To spójrz na mnie — upomniała się, dość stanowczo. Otworzyłem oczy i pilnowałem się, żeby patrzeć jej w oczy. Znów zacząłem się zastanawiać jakiego są koloru.
— Jestem paskudna, co? Jak wyglądam? — zapytała.
— Nie widzisz sama siebie? Nie widzisz własnego ciała? Odbicia? — pytałem niepewnie, bojąc się, że ponownie ucieknie. Odpowiedziała przecząco kiwając lekko głową. Nie byłem pewien, czy to nie podstęp i czy nie kłamie. Patrzyłem jej w oczy, niepewny co robić i mówić. — Jesteś jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałem.
Przyglądała mi się uważnie. — Jedną z kilku?
— Matka, zawsze jest najpiękniejsza i najlepsza. Potem była żona.
— Tęsknisz za nią?
— Bardzo.
Krążyła wokół mnie, patrząc podejrzliwie. — Jeśli jestem piękna, to dlaczego nie patrzyłeś? — rzuciła pytanie i zaczęła błądzić po korytarzu. Krążyła boso, bez celu, jak znudzone dziecko.
— Bo jesteś niezwykle piękna i naga. Twoje okrycie jest przeźroczyste jak najczystsza woda i lekkie niczym morska piana. To nieuprzejme się wgapiać, a jednak ciężko mi się powstrzymać.
Zaskoczona próbowała lepiej się okryć, ale nie wiele to wnosiło. Uśmiechnęła się w końcu. — Gentleman — mruknęła i uciekła w jeden z korytarzy. Próbowałem za nią podążać, ale droczyła się ze mną i kiedy tylko zdecydowałem się na jakiś zakręt, śmiała się z moich wyborów, jakby tuż za moim ramieniem. Zatrzymałem się w końcu i patrząc przez okno zauważyłem ją ponownie przy basenie. — Chcesz o czymś ze mną porozmawiać? — zapytałem ponownie.
— To ty mi powiedz. To ty mnie przywołałeś. Myślałeś o mnie, szukałeś informacji. Ja powinnam cię męczyć o to, czego ode mnie chcesz — odpowiedziała, a ja zupełnie się pogubiłem. Zapomniałem, że śnię i po co właściwie wdałem się w tą całą rozmowę. Chciałem już schodzić z powrotem na taras, żeby się dosiąść, kiedy Raja pojawiła się tuż przede mną. Podskoczyłem lekko.
— Przestraszyłam?
— Zaskoczyłaś. — Nie powstrzymałem małego uśmiechu. Uciekałem spojrzeniem przed jej długimi nogami, krągłymi biodrami, talią i jędrnymi, nagimi piersiami. Odchrząknąłem, próbując doprowadzić się do porządku. — Czy to ty próbowałaś mnie odciągać od pokoju na czwartym piętrze? — spojrzałem jej w oczy. Pokiwała lekko głową.
— Wszyscy się uparcie pchacie w to, co niebezpieczne. Powinniście przyjąć, że tamto piętro nie istnieje i go nie szukać — odpowiedziała spokojnie.
— To przez twojego męża, tak?
— Byłego męża. Śmierć jaką mi przyniósł, miała jeden pozytyw, a mianowicie rozerwała nasze przysięgi. Małżeństwo trwa, aż śmierć nie rozłączy. I dzięki bogu rozłączyła. Szkoda tylko, że utknęliśmy w jednym budynku — mówiąc snuła się powoli, centymetr nad posadzką. Szedłem za nią.
— Czy on wciąż cię jakoś nęka? Krzywdzi?
— Nie. Teraz tylko czeka na was. Myślę, że krzywdził wciąż Esme. To tylko dziecko, więc biegając po korytarzach musiała nie raz się zgubić i wpaść mu w ręce. Nie jestem jednak pewna. Nie widzę jej, ani nie słyszę. Wierzę jedynie w to, co czasem usłyszę od niego — mówiła smutno. Wróciliśmy nad basen. Zdawała się być przywiązana do tego miejsca.
— Dlaczego właściwie nie masz z nią kontaktu? Dlaczego jej nie widzisz?
— Widzisz, tutaj wszystko jest tak skomplikowane, jak żywi sobie nawet nie wyobrażają. Zależy do jak złych rzeczy człowiek się posunął. Można powiedzieć, że to swojego rodzaju czyściec i piekło.
— Co z niebem?
— Wiesz, to nie tak jak opisywano to w księgach i nie tak jak mówią o tym teorie. Niebem jest odrodzenie. To zupełny stan uniesienia i euforii, a potem powrót do was. Czyśćcem jest wszystko to, co jest po naszej stronie. Jest też piekło, bo od czyśćca może być tylko gorzej.
— Gdzie ty jesteś? — zapytałem patrząc na nią. Odpowiedziała smutnym uśmiechem.
— Najgorsze jest, że nigdy nie wiesz. Tutaj panuje jakaś hierarchia. Esme jest dzieckiem, nigdy nic godnego czyśćca nie zrobiła, więc plątała się tutaj tylko dlatego, że jest malcem, które nie wie jak powrócić. Moim zadaniem jako matki, jest jej w tym pomóc. Problem w tym, że ja… — zatrzymała się z dokończeniem zdania i westchnęła smutno. Dłonią kołysała taflą wody w basenie. — Podejrzewam, że godzenie się na to, co robił Terry, patrzenie na to jak zabija, jak niszczy ludzi, przez to, że się nie odezwałam i nie próbowałam go jakoś zatrzymywać… — Kobieta zaczęła cicho płakać. — Zapewne to kara za moją obojętność. Wylądowałam na innym stopniu, niż córka. Wystarczająco daleko, żeby nie mieć z nią żadnego kontaktu.
— Hej, w porządku. Nie płacz. — Ułożyłem dłoń na jej ramieniu. Było wilgotne i chłodne. Starałem się być delikatny, żeby jej nie przestraszyć. — Będzie dobrze. To czyściec, więc zapewne możesz wywalczyć swoje.
— Nie sądzę. Nie sądzę — ocierała policzki z łez. — Są stopnie. Esme zapewne była na pierwszym, bo jest niewiniątkiem. Nie wiem ile stopni i warstw tego bałaganu tutaj jest. Nikt nigdy się zapewne nie dowie, ale jeśli jestem w stanie czasem słyszeć Terrego, mam z nim jakiś kontakt, oznacza to tylko, że sama jestem blisko piekła.
— Jak ono wygląda?
— Nie wiem, skąd mam wiedzieć? — Poirytowała się. — Przecież go nie spytam, bo też nie aspiruję się z nim widywać, czy żeby tam koło niego siedzieć całą wieczność. Podejrzewam, że tragicznie i wyniszczająco. Wszyscy, którzy tam są, są raczej agresywni i zwyczajnie źli. Już tutaj, gdzie jestem jest mi ciężko. Wyobraź sobie wieczne życie, w którym jedyne co robisz to martwisz się o swoje dziecko, a jednocześnie nie możesz zapomnieć o tych wszystkich rzeczach, które mógłbyś zrobić inaczej, ale nie zrobiłeś. To udręka.
— Przepraszam.
— Za co? — spojrzała na mnie błyszczącymi, zaszklonymi oczami.
— Nie wiedziałem, że to tak wygląda. Na prawdę mi przykro. — Pogłaskałem delikatnie jej ramię. Ponownie ocierała policzki z łez. — Będzie dobrze, zobaczysz. Córka jest bezpieczna, teraz odnajdziesz sama siebie i się odkupisz. Wierzę w to.
— Powinieneś już iść. Niedługo poranek — rzuciła i wskoczyła do wody.
— Hej, hej, jeszcze jedno pytanie, ostatnie, obiecuję! Czy wiesz co się dzieje z Eveline? Nie wygląda najlepiej — rzuciłem szybko, patrząc piękności w oczy, ale ta zanurzając się już nic nie odpowiedziała. Rozpłynęła się na moich oczach. Została po niej odrobina piany i delikatna fala na tafli. Liczyłem, że teraz się obudzę. Cały sen był zupełnie świadomy, jedyny i pierwszy taki, jaki przeżyłem. Siedziałem na brzegu, mącąc zwierciadło wody dłonią i myślałem. Czułem jednak, że tracę kontrolę nad swoją głową. Myślałem, ale jednocześnie pod czaszką miałem pustkę. Rozglądałem się, niepewny tego, czy na pewno już odeszła. Wróciłem do hotelu, spacerowałem, szukając powodu dla którego wciąż śpię.

*

Tej nocy nie mogłem usnąć. Przewracałem się idiotycznie z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zamykałem oczy, czekając na moment, aż mnie zabierze, ale ten moment nie przychodził. Po ostatniej nocnej rozmowie pojawiło mi się jedno duże pytanie, na które musiałem znać odpowiedź. Podniosłem się i podszedłem do okna. Żadnych imprez w pobliżu. Tylko prostytutki, czarne samochody i dilerzy. Nic nowego. Odwracając się moje spojrzenie utkwiło w drzwiach. Zastanawiałem się, czy mój ochroniarz może już śpi. Podszedłem do nich i przytuliłem ucho do drewna. Słuchałem. Stałem w ciszy, uważnie, kiedy usłyszałem ciche chrapanie. Nacisnąłem ostrożnie, powoli na klamkę, aż ustąpiła z cichutkim szczękiem. Zsunąłem kapcie, żeby upewnić się, że będę mógł przejść zupełnie niezauważalnie. Po cichutku, krok za krokiem, na palcach, zakradłem się do drzwi nieopodal. Nie mogłem pukać, bo bałem się, że obudzę funkcjonariusza. Stukałem więc lekko palcem. Raz, dwa, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, raz, dwa, raz, dwa. Żadnej reakcji, po za tym, że glina mruknął pod nosem, ciaśniej objął się ramionami i prawie osunął się z krzesła, kiedy próbował się obrócić przez sen. Patrzyłem na niego sparaliżowany, czekając, upewniając się, że będzie spać dalej. Potem zastukałem ponownie. Usłyszałem ciche kroki. Georg otworzył drzwi. Wyglądał na zmęczonego, ale nie zaspanego.
— Co tutaj… — chciał zapytać, kiedy go uciszyłem szeptem i bez pytania wszedłem do jego pokoju.
— Nie mów głośno, bo obudzimy stróża.
— Bill, do cholery, czego ty chcesz o tej porze? — mruknął niemrawo, przecierając oczy. Nie wyglądał najlepiej. Zapomniał się golić, a koszulkę nosił chyba przez tydzień bez przerwy. Pokój pachniał intensywnie papierosami, trawą i alkoholem. — Nie wyglądasz najlepiej.
— Kto to mówi — mruknąłem z uśmiechem. — Nie chciałem chyba być sam. Nie mogę usnąć — mówiłem, kiedy on wyciągnął do mnie rękę z butelką wina. Usiedliśmy na łóżku, dzieląc się papierosami i alkoholem. Pytał o blizny na rękach, pytał o bezsenność, o Ryland'a, o to jak się czuję. I nic mi nie radził, nie diagnozował, ani nie szukał rozwiązań. Po prostu pytał i słuchał. Ja robiłem to samo.
— Jestem na nią zły. Na nią. Na siebie. Od tak pozwoliłem jej się mną bawić i od tak jak ostatni idiota tak szybko się zaangażowałem. Nonsens. Nie znałem jej zupełnie. I w normalnych okolicznościach byłoby to normalne, wiesz, tak po prostu się z kimś przespać, ale nie w momencie, kiedy zaczynam przy niej myśleć o rodzinie. Jak ostatni kretyn. Trzeba było ją przetrzymać i trochę poznać — mówił, a ja czułem jak moja głowa staje się cięższa. Oparłem ją o jego ramię. — Ale wyciągam z tego wnioski i jakąś naukę. Nie dam się wciągnąć w żadne inne gówno z nikim innym, jeśli kogoś po prostu nie znam. A zwłaszcza kobietom. Są przebiegłe — mruknął i przechylił butelkę do końca. Mruknąłem cicho pod nosem, na znak, że wciąż go słucham. Patrzyłem jak otwiera kolejną butelkę. Podsunął ją najpierw w moją stronę, częstując się.

Wypiliśmy wystarczająco dużo, żeby leżeć na łóżku wręcz bezwładnie, koło siebie, patrząc w sufit. Nie miałem sił, żeby drgnąć palcem i było mi z tym dobrze. Czułem się solidnie ogłuszony. Zniknęły wszelakie myśli, a wypowiadane słowa toczyły się po języku zupełnie samoistnie. Nie przejmowałem się. Przymknąłem oczy i cieszyłem się spokojem. — Dosypałeś czegoś do tego alkoholu? Czuję, jakbym się wtapiał w materac. Dawno się tak dobrze nie czułem. Jakbym nic nie ważył, ale też jednak ważył na tyle, żeby łóżko pożerało mnie jak ruchome piaski. Oznaczałoby to śmierć, jednak odpowiada mi to. — Język mi się plątał, ale mówiłem wszystko to, co chciałem powiedzieć. Georg zaśmiał się cicho.
— Paliłeś mojego skręta. Bardziej dla zdrowia, niż dla haju, więc pewnie ona cię tak rozluźniła. — odpowiedział, a w jego tonie wyczułem lekki uśmiech. Uniosłem się lekko na łokciach, żeby dopić kolejną butelkę. Runąłem z powrotem w miękką pościel, pozwalając szkłu wypaść mi z dłoni i upaść na podłogę z cichym brzdękiem. Panowała cisza. Bardzo długa, komfortowa cisza, aż poczułem, jak Georg się podnosi, ale nie wstaje. Czułem też, że jest bliżej. Potem poczułem na sobie spojrzenie. Leniwie uniosłem powieki. Opierał się na łokciu, tuż obok mnie i mi się przyglądał. Sam był pół przytomny. Przełamał milczenie. — Jest coś, co zawsze chciałeś zrobić, ale nie miałeś odwagi?
Patrzył na mnie, a ja patrzyłem na niego, zastanawiając się na odpowiedzią. Miałem wrażenie, że gapimy się na siebie jak w martwy punkt, trwając w jakimś zawieszeniu. Próbowałem sobie przypomnieć, czego zawsze chciałem od życia. — Chciałem kiedyś coś zaprojektować. Jakąś pedalską kolekcję szmatek, albo biżuterii.
— Kiedy brakło ci odwagi?
— Jak przyszło mi cokolwiek osiągnąć. Chyba — mruknąłem — bałem się, że nie będę wystarczająco dobry, że nie będzie wystarczająco dużo projektów, albo będą za drogie, za tanie, zbyt wymyślne, albo za mało kreatywne, nieoryginalne. Bałem się próbować, bo nie chciałem usłyszeć, że starania to nie wszystko. Bałem się rzucić pracę w hotelu, bojąc się, że nie znajdę innej „ot tak” i będę zdany na innych, stanę się kłopotem — mówiłem, bez zastanowienia — często się boję, często brakuje mi odwagi. A bar był wygodny, a docinki w twoją stronę łatwe.
— Spodziewałem się skoków nad przepaścią, albo ekstremalnych kolejek górskich — prychnął cicho, rozbawiony, aż robiły mu się zmarszczki wokół oczu.
— Przydałby ci się lifting, wiesz? Marszczysz się i starzejesz — dotknąłem delikatnie jego lekkich zmarszczek, przypominające rysy i otwarcie się z niego nabijałem.
— Jestem tylko rok starszy od ciebie, Bill — chciał się odgryźć.
— Ja o siebie dbam. Lifting, botoks, wszystko, byleby zachować młodość — śmiałem się.
— Żartujesz — mruknął. Odpowiedziałem uśmiechem. — Cóż, więc tobie przydałby się porządny obiad i godzina na siłowni kilka razy w tygodniu. Mięśnie ci zanikają — parsknął i dźgnął mnie palcem w mostek. Zaśmiałem się i uderzyłem pośpiesznie jego dłoń.
— Zazdrościsz — rzuciłem głupio, na co tylko się roześmiał. — A ty? Co chciałeś zrobić?
— Wybić tym policjantom zęby — odpowiedział, uśmiechając się szeroko. Przewróciłem oczami, rozbawiony, ale wiedziałem też, że mógłbym powiedzieć to samo. — Zawsze też chciałem zabrać cię na obiad. — Uśmiechnął się.
— Co cię powstrzymało?
— Stereotypy — mruknął i przeczesał palcami moje włosy. — Wiem, że zawsze widziałeś mnie jako takiego trochę przygłupa, który żyje tylko siłownią i jedyne co robi to kelneruje, a to nie wymaga żadnych większych zdolności. Może jeszcze podrywa klientów restauracji. W sumie to nie… Przepraszam. Nie wiem jak mnie widziałeś, ale tak widziałem to ja w swojej głowie. Postawiliśmy się w rolach, gdzie po prostu sobie dogryzamy i tyle. Głupio mi było proponować coś innego — zaśmiał się cicho i widziałem, że jest nieco skrępowany. Sam też nie wiedziałem jak zareagować.
— Nie widziałem cię jako przygłupa. Ale za kelnera, co tylko żyje siłownią i podrywaniem klientów — zaśmiałem się, próbując rozluźnić atmosferę. Szatyn przetarł leniwie twarz dłonią i ponownie na mnie spojrzał. Oczy mu błyszczały.
— I wciąż powinienem był cię na ten obiad zaprosić? A potem do kina?
— Może? Nie wiem. Może — mruknąłem nieco zakłopotany.
— Rumienisz się — zaśmiał się cicho i pogłaskał mój policzek. Czułem, jak łóżko mnie pożera, jak popadam w jakąś bezwładną otchłań, w której nie ma lęków. Sam spokój i jedynie przyjemne odczucia. Jakbym był wygłuszony na wszystko co negatywne. Policzki mi już płonęły. Georg pochylił się nade mną, zbliżył i ucałował moje czoło. Przymknąłem powieki oddychając z ulgą. Kolejny pocałunek poczułem na policzku. Czułem jak na mnie patrzy. Czułem, że jest coraz bliżej. Otulił mnie jego zapach, jego ciepło, a na końcu poczułem przyjemny ciężar jego ciała i bliskość. Muskał nosem mój policzek, aż mój oddech stał się nierówny. — To kolejna rzecz, której zawsze chciałem spróbować, ale się bałem — szepnął cicho. Czułem jego nierówny, ciepły oddech na swoich wargach. Pocałował mnie delikatnie, krótko. Sprawdzał moją reakcję. Nie stawiałem się, nie walczyłem. Poddałem się, więc pocałował mnie ponownie, a moje dłonie mimowolnie wspięły się po jego dłoniach, ramionach, aż po jego barki i kark. Przytuliłem go do siebie i pozwalałem sobie na odczuwanie fizycznej, żywej przyjemności. Nie równało się to z żadnym, choćby najbardziej realistycznym snem.
Z każdym kolejnym pocałunkiem rosła w nim jakaś pasja. Pożerał moje usta namiętnie, choć wciąż czule. Głaskał moje ciało, leniwie i roztargniony zaczął rozbierać nas oboje. Ja po prostu się temu poddałem i pozwoliłem się prowadzić. Nie miałem sił na nic więcej. Rozpływałem się w jego dłoniach. Przelewałem mu się przez palce, delikatnie odwzajemniając pocałunek, za każdym razem, kiedy jego wargi ponownie spotkały moje.

Nie widziałem niczego. Leżałem w nicości, ale wciąż było mi niebiańsko wygodnie. Słyszałem czyjeś kroki. — Ryland? — zawołałem przed siebie. Nagle jakby ktoś włączył światło. Otaczała mnie nieskończona, oślepiająca jasność. Czułem spokój.
— Cieszę się, że dajesz sobie szansę, Billy. Tak bardzo się cieszę, że wciąż masz jakieś marzenia. Wciąż potrafisz odczuwać przyjemność. — Usłyszałem jego cichy płacz. Nie przypominam sobie, żeby kiedyś przy mnie płakał. Teraz brzmiał na obezwładnionego i zniszczonego.
— Hej, gdzie jesteś? Pokaż się, proszę. Nie płacz i wyjaśnij mi proszę o czym mówisz — mówiłem łagodnie. Mówił, że się cieszy, ale pewien byłem, że myśli inaczej.
— Nie uciekaj, daj mu szansę. Pozwól się całować i dotykać. Zasługujesz na to, słońce. Pozwól mu się kochać, proszę. Zrobi to lepiej, niż ja. Billy, proszę — zawodził.
— Nie rozumiem, nic nie rozumiem. Komu mam dać szansę? Nikt nigdy nie będzie mnie kochał lepiej niż ty. Przestań bredzić.
— Wiem, że zaczniesz panikować, ale tego oboje potrzebujemy. Nie jestem w najlepszym miejscu, Billy. Przepraszam, nie mówiłem wszystkiego. Utknąłem tu, bo kiedyś popełniłem błąd. Straszny błąd. Przez niego przyszło mi umierać. Skrzywdziłem kiedyś i się nie przyznałem. Teraz nie zasługuję na miłość. Zasłużę, kiedy odpokutuję i wrócę na ziemię, ale teraz ty musisz żyć — mówił chaotycznie. Czułem, jakbym się topił. Opadał na dno jeziora, krztusił się wodą, ale nie mógł umrzeć. Machałem rękami, instynktownie próbując odbić się od dna, którego nie było. Tkwiłem w nicości.
— Kogo skrzywdziłeś? — zapytałem w tonącym bełkocie.
— Ciebie, Billy. Ciebie. Wybacz mi proszę i czerp przyjemność z życia.
— Ryland, przestań, nic mi nie zrobiłeś.
— Zrób tą kolekcję. Cokolwiek by to nie było, wybiegi pokochają twoje projekty, obiecuję. Podążaj za dobrym pragnieniem i marzeniami. Zrób to dla mnie proszę, jeśli tylko mnie kochasz. I wybacz mi, wybacz mi, Billy — jego głos się oddalał, a ja powoli unosiłem się na taflę wody. Kołysałem się na niej bezwiednie.

Rano obudziłem się z otępiającym bólem głowy, który na chwilę pozwolił mi myśleć, że naprawdę umarłem. Otworzyłem oczy, ujrzałem biały sufit i poderwałem się na łóżku, szybko się podnosząc i siadając. Serce tłukło się o płuca jak szalone. Zorientowałem się, że nie mam na sobie koszulki.
— Co ja narobiłem, co ja narobiłem! — przeklinałem pod nosem samego siebie.
— Mmm. — Usłyszałem koło siebie ciche mruknięcie. — Spokojnie, nic się nie wydarzyło, miałeś zły sen? Już wszystko w porządku. — Kelner się podniósł, żeby pogłaskać moje ramię, mówił łagodnie, kojąco, a ja zacząłem panikować. Serce biło nierówno, drżały mi dłonie, a zaraz za nimi całe ciało, razem z głosem. Do oczu napłynęły mi łzy, których nie kontrolowałem, potem pojawił się spłycony, nierówny oddech.
— M-m-muszę stąd iść — wyjąkałem, ledwo oddychając. Szatyn usiadł obok mnie i wziął moją twarz w dłonie. Patrzył mi w oczy.
— Oddychaj, spokojnie, głęboko oddychaj. Razem ze mną. Wdech, głęboko — prowadził mnie, robiąc to, o czym mówił — i wydech. Wdech. Wydech — instruował. Siedzieliśmy tak chwilę. Byłem w stanie w miarę spokojnie oddychać, ale nie potrafiłem opanować całej reszty. Georg sięgnął do pudełka na szafce nocnej, z którego wyciągnął starannie skręcone ziele. Wsunął skręta między wargi, odpalił, po czym oddał go mi. — Zapal. Pomoże. Uspokoisz się. Pomaga z lękami — mruknął zaspany i się lekko uśmiechnął. — To był tylko sen, a tu się nic nie działo, okej? Przytulić cię? — zapytał lekko i mnie zaskoczył. Kiwnąłem lekko głową na zgodę. Paliłem trawę drżącymi dłońmi i dałem mu się objąć. Usiadł blisko mnie i ciepło do siebie tulił. — Jak stąd wyjdziemy, to zabiorę cię na ten obiad. Albo sam go zrobię — mruknął i kołysał się lekko razem ze mną. Siedziałem patrząc martwo w jeden punkt, powoli się uspakajając. W myślach wciąż chciałem krzyczeć. Nic nie rozumiałem. Nic nie pamiętałem.

*

— Eveline, wszystko w porządku? Niepokoisz mnie. Martwię się, mała. — Granatowy stał po drugiej stronie zamkniętych drzwi łazienki. Pukał nerwowo, próbował wejść, ale zamknęłam je od środka. Nie czułam się dobrze. Znowu wymiotowałam. Stresowałam się, denerwowałam, a z nerwów na nowo zbierała mi się ślina w ustach, która kazała pochylić się nad toaletą. Klęczałam przy niej kolejny poranek. Wykończona przede wszystkim psychicznie, ale czułam, że powoli nie daje rady też moje ciało. Było mi słabo. Byłam roztrzęsiona, bezsilna, do tego intensywny ból głowy i żołądka. Nie miałam już czym wymiotować, więc wymiotowałam kwasami żołądkowymi. Pozostawiały głęboko gorzki, obrzydliwy smak na języku. Smak, który nie chciał odejść, bo czułam go też w przełyku i gardle. Przepłukałam usta wodą, ale to pomagało tylko na chwilę, tylko do kolejnego pokłonu w stronę toalety. Ułożyłam się na zimnych płytkach i próbowałam uspokoić oddech. Czułam się źle i wiedziałam, że Tom też mi tutaj w niczym nie pomoże. W rzyganiu nie było nic magicznego. Skronie miałam mokre od łez, które płynęły bezwładnie. Skupiałam się jedynie na tym, żeby się uspokoić, ale jego nerwowe monologi i pukanie w drzwi mi nie pomagało. Wystarczyło się odezwać. Krzyknąć, żeby się przymknął, albo rzeczywiście go wpuścić. Problem w tym, że naprawdę nie miałam już sił. Może zamykanie drzwi było błędem. — Eve? Eve, wszystko okej?

___
Nelly