Spóźnione i mniej, wybaczcie.
____Otworzyłam leniwie oczy, próbując spokojnie oddychać. — Tom, po prostu mi słabo. Przestań się martwić, wiesz, że zaraz mi przejdzie — mruknęłam, kiedy na chwilę ucichł.
— Poszedłbym ci po jakieś ziółka do kuchni, jeśli tylko byś otworzyła — mówił, zaraz po tym jak oparł czoło o drzwi.
— Nie mam sił, Tom.
— Jeśli jest aż tak źle, to nie powinnaś była w ogóle je zamykać. Otwórz, póki nie zemdlałaś, to się tobą zajmę — nalegał, więc wspięłam się na swoje kolana i na czworaka, powoli dotarłam do drzwi. Usiadłam pod nimi i już zupełnie się wysilając, wyciągnęłam ramię w górę i dłonią przesunęłam blokadę. Cichy szczęk. Granatowy otworzył drzwi. — Kobieto, nie wyglądasz najlepiej. Wydajesz się być wykończona — westchnął. Nie odpowiedziałam. Nie miałam sił na kąśliwe odpowiedzi, choć takowa przyszła mi wciąż do głowy. Wziął mnie delikatnie na ręce i przeniósł do łóżka. Z łazienki przyniósł schłodzony wilgotną wodą ręcznik, którą przetarł moją twarz, po czym kilka razy go złożył i ułożył go na moim czole. Zaraz przeszedł mnie delikatny dreszcz. On patrzył na mnie, ja patrzyłam na niego. — Co się z tobą dzieje, mała — mruczał raczej sam do siebie. — Jak ja ci mogę pomóc — westchnął cicho i ucałował mój policzek. — Pójdę na tą kuchnię. Daj mi pięć minut proszę. Nigdzie nie uciekaj, ani się nie zamykaj.
— Nie zostawiaj mnie tutaj samej.
— Nie jestem pewien, czy ktoś jeszcze na kuchni donosi zamówienia, a tobie naprawdę by się coś przydało — ciągnął temat, kiedy ktoś energicznie zapukał do drzwi. — Poczekaj. — Mój stróż wstał, żeby otworzyć drzwi. Za nimi stało kilku policjantów, których wcześniej nie widziałam.
— Dzień dobry panno Greenwood. Jared Fisher, ja z policji. Dostaliśmy polecenie, żeby zabrać panią na komisariat. Dam pani kilka minut na ubranie się.
— Jaki komisariat? Po co? — Granatowy się wyprostował i spiął. — Jest chora, to nie jest najlepszy moment na przesłuchania.
— Sierżancie, to Komisarz podejmuje decyzje, nie pan. Proponuję się więcej nie wychylać, bo można stracić wygodną posadkę. — Facet spojrzał przenikliwie na Granatowego. Zdaje się, że mu groził. Podniosłam się powoli.
— W porządku, w porządku. Ubiorę się i pojadę.
— Nie powinnaś nigdzie jechać. Eve, ty ledwo stoisz! — Policjant próbował mnie zatrzymać, co nie miało zbyt większego sensu. Musiałam jechać. Jestem jedną z podejrzanych i policja nie ma zielonego pojęcia o tym, co dzieje się w hotelu. Plus tej chwilowej interwencji jest taki, że będę mogła na chwilę to bagno opuścić, a niczego bardziej w tej chwili nie pragnęłam.
— To pomóż mi się ubrać.
*
Zapaliłem, uspokoiłem się i wyszedłem. Nie mogłem i nie chciałem u niego zostać. Pierwsze co zrobiłem, zaraz po tym, jak uniknąłem lawiny pytań gliny pod drzwiami, to pójście pod prysznic. Czułem się brudny, a woda zdawała się nie zmywać poczucia winy i beznadziei. Stałem pod strumieniem wody, wpatrzony w własne stopy zastanawiałem się, co oznaczał tamten sen. Łzy ponownie napływały mi do oczu, kiedy myślałem, że to mogło być pożegnanie. Byłem przekonany, że zeszłej nocy zdradziłem Ryland'a. Wciąż nie byłem pewien do czego doszło, ale pewne było, że Ryland pojawił się w nocy z mojego powodu. Musiałem zrobić coś złego. Wychodząc spod prysznica, rozważałem co teraz zrobić. Spojrzałem w lustro. Przyglądałem się bez celu własnej twarzy i podziwiałem jak przestaje mieć znaczenie. Słyszałem kiedyś jak ktoś mówił, że wszyscy jesteśmy duchami, prowadzącymi samochody z mięsa. Pytanie po co mi ten samochód i po co mi to mięso. Westchnąłem ciężko, ubrałem się i ułożyłem się w swoim łóżku. Piłem dużo wody i leżałem bezczynnie, owinięty kocem, patrząc w sufit. Zaczęła boleć mnie głowa. Próbowałem usnąć, ale nic z tego.
Popołudniu usłyszałem delikatne pukanie. Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, a zaraz zobaczyłem kelnera wpraszającego mi się do pokoju. Przypomniałem sobie, że ja zrobiłem wczoraj to samo. W mniej normalnej porze. Ciągnął za sobą metalowy wózek, wypełniony przykrytymi talerzami, ale między nimi zauważyłem też dzbanek z napojem, na którego widok odsunąłem od siebie wszelakie skargi wynikające z najścia.
— Postanowiłem nie czekać, zwłaszcza, że zapewne masz kaca, a jedzenie cię nieco uratuje. I lemoniada z odrobiną mięty. Nie chcę słyszeć odmowy. — Uśmiechnął się. Pokiwałem głową z niedowierzaniem. W mrugnięciu oka się do mnie dosiadł i podał mi szklankę lemoniady, którą pośpiesznie wypiłem „na raz”. Odkrył kilka z talerzy. — Nie wiem co lubisz, więc poszedłem po klasykę na kaca. Rosołek, ale gdybyś był jednak typem, co faworyzuje śmieciowe jedzenie po alkoholu, to zrobiłem też chrupiącego kurczaka z głębokiego oleju i frytki. Jak się poczujesz lepiej, albo gorzej to jest jeszcze deser — opowiadał zaangażowany. Zauważyłem, że oczy mu błyszczą. Był pełny życia. — To co zjesz?
— Tak zupełnie szczerze, to myślę, że powoli, ale wszystko po kolei.
— Masz szczęście, bo się natrudziłem.
— Nie powiesz mi, że sam gotowałeś — zapytałem, kiedy podawał mi miseczkę gorącej, aromatycznej zupy.
— Po tylu latach współpracy z kuchnią? Widzę co robi kucharz, sam też kiedyś mieszkałem z rodzicami, podglądałem mamę w kuchni — mówił z uśmiechem, jakby nawet rozbawiony. — Ty mieszkałeś za barem, a ja w kuchni. Czy to planowałem, czy też nie, to samoistnie człowiek się uczy.
— W hotelu jest ktoś, kto zabija ludzi. Jeśli mi coś dosypałeś do jedzenia, byłoby to strasznie oczywiste, wiesz? — spytałem. Odpowiedział uśmiechem. Wziąłem łyżkę i zacząłem powoli jeść, chwaląc przy tym jego umiejętności kulinarne. — Nie spodziewałem się tego po tobie, ale to naprawdę najlepsza zupa jaką jadłem. Przypomina tą jaką rzeczywiście się jadało w domu rodziców za dzieciaka.
— Cieszę się. I lepiej ci, co? Nabrałeś kolorów. — Patrzył na mnie z uśmiechem. Uśmiech miał naprawdę pogodny, ale przyprawiał mnie o zakłopotanie. Nie wiedziałem, co zaszło, ale bałem się zaangażowania z jego strony. Co gorsza, jasne było, że on już się w historię wkręcił. Inaczej by go tutaj z obiadkami i deserami nie było. Nie pachniałby, ani też nie wyglądałby teraz tak dobrze, gdyby wciąż patrzył na mnie jak na prostego barmana, który lubi mu czasem dogryźć.
— Georg, co wczoraj zaszło? Czy my, coś…? — spytałem w końcu otwarcie, czując zaraz potem kulę w gardle, rosnącą do rozmiarów pięści.
— Co? Ah, nie. Nie, Bill, daj spokój, naprawdę nic się nie stało. Upiliśmy się solidnie, rozmawialiśmy i cię pocałowałem. Nic więcej się nie wydarzyło. Chciałeś się przytulać. Mówiłeś, że brakuje ci ciepła i bliskości, więc ci to dałem. Wkleiłeś się we mnie i usnąłeś — wyjaśniał. Patrzyłem na niego jak w martwy punkt na ścianie. Próbowałem sobie przypomnieć.
— Dlaczego ty wszystko z wczoraj pamiętasz?
— Nie wszystko. Mniej więcej. Nie pamiętam wszystkich rozmów na przykład. I nie wiem dlaczego to pamiętam. To dar, ale i przekleństwo. Czasem lepiej byłoby zapomnieć.
— To prawda — mruknąłem. — Dlaczego dzisiaj przyszedłeś?
— Bo obiecałem ci obiad, a jak mówiłem, zmieniłem zdanie i postanowiłem nie czekać.
— Wiesz, że ty i ja, to zupełnie nie ma racji bytu, prawda? Wiesz, że to się nie wydarzy — pytałem, poddenerwowany.
— Billy, hej, spokojnie. Na nic nie liczę. Chciałem po prostu cię nakarmić. Zadbać. Widziałem w jakim stanie ode mnie rano wyszedłeś, okej? — mówił, a jego głos czasem pobrzmiewał głosem Rylanda. Patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami, próbując zrozumieć, czy zupełnie już zwariowałem, czy zwariuję dopiero za chwilę.
— Możesz proszę powtórzyć? — zmarszczyłem brwi. Czułem się zagubiony.
— Wszystko okej? Nie wyglądasz najlepiej. Zbladłeś. - Przejął się.
*
Szłam z rękami za plecami. Skuli mnie kajdankami, mimo awantury Toma, że nie jest to koniecznie. Nie stawiałam się, bo wiedziałam, że nic to nie wniesie. Jeden z mężczyzn szedł obok mnie, prowadząc mnie, trzymając za łokieć. Drzwi wejściowe otworzyły się przede mną i poczułam powiew świeżego powietrza. Byłam na zewnątrz, wśród ludzi na ulicy. Upajałam się chwilą, nie przejmując się tym, że ludzie na mnie patrzą jak na kryminalistkę. Nie było to istotne. Ta chwila jednak trwała krócej, niż bym chciała. Zaraz pod hotelem stał biało-czarny radiowóz. Otworzono mi drzwi i mimo mojej współpracy to mnie wręcz do niego wepchnięto. Wylądowałam na tylnym siedzeniu i dotarło do mnie, że policja jest zupełnie przeciw mnie i nie traktują mnie poprawnie, może nawet nie zgodnie z prawem. Byłam potencjalnym podejrzanym, ale też na pięćdziesiąt procent pewne było, że mogłam być zupełnie nie winna. Poprawiłam się na siedzeniu i przyjrzałam się policjantom z przodu. Nie wyglądali przyjaźnie. Byłam pewna, że są przekonani, że wiozą morderczynię. Westchnęłam ciężko i starałam się nie rozpłakać. Cała sytuacja z Esme, Rają, Tomem, Sophie, potem ataki, sny, koszmary, pożary, wymioty i bezsilność, a to wszystko bez cienia szansy na lepsze. Sam fakt, że nie mogłam otrzeć łez z policzków, wpędzał mnie w jeszcze większą rozpacz. Zaczęłam się zastanawiać, czy może mam na tyle siły, żeby przyznać się do czegoś, czego nie zrobiłam, byleby się stamtąd wydostać. Nie byłam pewna, ale w filmach widziałam też, że więźniowie mają prawo do wychodzenia na spacery, opiekę medyczną i tak dalej, a to już więcej niż obecnie w hotelu. Hotel był jedną wielką celą, bez możliwości wyjścia, bez lekarza „na pokładzie”. Cela, w której trzeba prosić o jakąkolwiek pomoc, a też cholera wie, czy ją udzielą. Patrzyłam przez okno na miasto, którego nawet nie zdążyłam pozwiedzać. Patrząc na budynki, palemki przy ulicy, myślałam o Granatowym. Jak bardzo byłby zły, gdybym się poddała? Co by zrobił? Nie zgodziłby się ze mną i próbował to odkręcić? Próbowałby mnie kryć? Pytaniem też jest, czy byłoby to warte takiej decyzji. W głowie zaczęłam liczyć ile osób umarło. To na pewno nie skończyłoby się kilkoma latami. Oh, Eveline, co to za pomysły. Oparłam czoło o zagłówek jednego z funkcjonariuszy. Może w poprzednim życiu, jednym, czy dwóch, może więcej, może byłam złą osobą, dlatego teraz mi się to przydarzyło. A może jest to szansa, żeby teraz zachować się tak jak należy. Nikt jednak nie wie, co jest odpowiednie.
Próbowałam przestać myśleć, postanowiłam, że nie będę robić niczego szalonego, ani nie będę się za bardzo zastanawiać. Niczego nie zrobiłam, nie czuję się dobrze, a cała sytuacja jest niepoprawna. Poddam się temu, co się stanie. Przecież nie było to aresztowanie. Jeden z mężczyzn w końcu się odezwał. — Wysiadamy, perełko. — Mówił ironicznie. Zatrzymali samochód i wysiedli. Jeden z dwóch, otworzył drzwi i wręcz mnie z samochodu wyciągnął. Ponownie ujęto mnie za łokieć i zaprowadzono do budynku. Masywne drzwi, w środku szpitalna czystość. Szłam pustym, zimnym, wąskim korytarzem, mijając różne drewniane i metalowe drzwi, aż zatrzymaliśmy się przy jednych, przy których była ładna, srebrna tabliczka z nazwiskiem. Funkcjonariusz zapukał dwa razy, aż zza drzwi dało się usłyszeć niemrawe „Proszę!”. Wprowadzono mnie do pomieszczenia, nie za wielkiego, ale też nie ciasnego. Na środku stał stół, przy którym siedział starszy, brodaty mężczyzna.
— Dlaczego panna Greenwood jest w kajdankach? Rozkujcie ją, chłopcy. Przecież nigdzie nie ucieknie. Na prostą rozmowę w kajdankach wieźliście? — upomniał, na co policjanci z zupełnie kamienną twarzą uwolnili moje nadgarstki i po prostu wyszli. Zostałam sama, dalej nic nie rozumiejąc. Na stole stały różne notatki, koperty i skomplikowanie wyglądający sprzęt. — Proszę usiąść. — Brodacz wskazał mi krzesło. Kiedy tylko usiadłam, ten się podniósł i się do mnie zbliżył z różnymi kabelkami.
— Co pan robi?
— Podpinam panią do aparatury — mówił, ale widział, że nie zbyt wiele mi to mówiło. — Nie wyjaśnili pani? — westchnął ciężko. — Nic się nie dzieje, przewieźli panią na badanie wariografem. Założę pani wszystko, co pomoże mi w badaniu, zadam kilka pytań i jeśli wszystko będzie w porządku to panią odwiozą. Nie ma czym się stresować. — Podszedł ponownie i zapinał kabelki wokół mojego tułowia, a kolejne na dłoniach i palcach. Zaczęłam się stresować. To takie uczucie, jak przy wychodzeniu z drogiego sklepu, gdzie są czujniki. Wie się, że się nic nie ukradło i ma się paragony, ale i tak jest stres. Drżały mi dłonie i chciałam płakać. — Na pytania proszę tylko odpowiadać tak lub nie. Rozumie pani? — zapytał, na co odpowiedziałam twierdzącym kiwnięciem głowy. — Rozumie pani? — zapytał ponownie.
— Tak.
— Zgadza się — mruknął wpatrując się w ekranik i na igłę rysującą po arkuszu papieru.
*
Zerwałem się na łóżku, kiedy usłyszałem głośne pukanie do drzwi. Brzmiało, jakby ktoś pukał, ale pięścią. Poderwałem się, ubrałem w szlafrok, próbując się uspokoić po sennej rozmowie z Rają i licząc, że przestałem śnić. Podszedłem pośpiesznie do drzwi, żeby je otworzyć. Pociągnąłem za klamkę, a na korytarzu nikogo nie było. Podniosło mi się ciśnienie, serce przyspieszyło. Wyszedłem na korytarz, kiedy zaraz z jednego z pokoi wyszedł stróż Eveline.
— Negan, musimy coś zrobić. Ale to tak na już. Mam tego dość, nie pozwolę, żeby to dalej się tak ciągnęło — mówił uniesionym tonem, zdenerwowany.
— Byłeś u mnie przed chwilą? Pukałeś?
— Nie — odpowiedział, wyminął mnie i wszedł do mojego pokoju nieproszony. — Zabrali Eve na komisariat. I w porządku, ale zabrali ją pół przytomną. Wymiotowała znowu, jest osłabiona i nie czuje się dobrze, to ją wręcz siłą stąd wynieśli, mimo, że uznała, że grzecznie pójdzie. Ja nie chciałem jej puścić. Martwię się o nią. Musimy stąd wyjść. Trzeba wyjaśnić sprawę jak najszybciej, albo po prostu jak najszybciej ją zamknąć. Jak tylko stąd wyjdę to się przeniosę z służbą gdzieś indziej. To co oni robią jest skrajnie niepoprawne. Pomóż mi. Co możemy zrobić?
Westchnąłem, podrapałem się dłonią po brodzie. — Usiądź. — Wskazałem krzesło i zamknąłem drzwi. — Tak szczerze, to nie mam za bardzo pomysłu. Rozmawiałem tej nocy z Rają i czuję, że kolejnej nocy może będę w stanie nawiązać jakąś współpracę. Liczę na jej pomoc — mówiłem, w połowie przypominając sobie jej słowa, kiedy mówiła, że wszytko słyszy.
— Negan, nie chcę duchów, voodoo, tańców godowych, ani jakichś rytuałów. Mam tego dość. Na razie to przynosiło tylko kłopoty. Chciałbym od ciebie usłyszeć jakieś realne możliwości. Nie wiem, pomyślałem, że może jest jakieś wyjście ewakuacyjne. Całość jest zamknięta cały ten czas, a na przykład taka kuchnia, tak? Im kiedyś musiały się skończyć zapasy żywności. Skąd biorą codziennie świeże pieczywo? Musi być jakieś normalne wyście, na które jest zezwolenie i którym można by się wymknąć. Wyłączyć kamery i po prostu stąd uciec — mówiąc, intensywnie gestykulował.
— I co zrobisz? Będziesz się chował? A jak szefowie przyjdą z tobą porozmawiać, z Eve? Was nie będzie, znaczy że uciekliście, a to z góry zadecyduje o tym, że jesteście winni. Oboje o tym wiemy. I owszem. Myślę, że jest takie wyjście. W kuchni, po drodze do chłodziarki są wielkie, żeliwne drzwi, ale wyglądały na zamknięte na trzy spusty, ale nie waż się przy nich sam grzebać i uciekać, to naprawdę nie jest tego warte.
— Boję się, że coś jest z nią poważnie nie tak, że coś jej się stanie. Do cholery, poważnie.Tkwimy tutaj, rozmawiamy z duchami licząc na cud, bo taka jest prawda. Jesteśmy atakowani, jeszcze brakuje, żeby kogoś opętało. Czy ty masz pełną świadomość tego, o czym my właściwie rozmawiamy? — denerwował się, a mnie opadły ręce. Miał rację. Miał zupełną rację.
— Przepraszam. Nie wiem, co możemy z tym zrobić — mruknąłem zrezygnowany. Patrzył na mnie z wyrzutem, ale i rozczarowaniem. Zdaje się, że byłem jego ostatnią nadzieją. — Daj mi dosłownie kilka dni. Porozmawiam jeszcze z Rają. To jedyne co nam zostało, więc spróbuję. Spotkałem ją, widziałem i rozmawiałem. Czuję, że jestem blisko z jakiegoś powodu — wyjaśniałem, ale stróż jedynie pokiwał głową z niedowierzaniem i przeklinając pod nosem wyszedł. Sam usiadłem i zacząłem kwestionować czy dobrze robię, czy dobrze wykonuję swoją pracę i czy w ogóle się nadaję. Bałem się, że tylko namieszałem wszystkim w głowach. Przetarłem twarz dłońmi i ruszyłem do łazienki, wziąć zimny prysznic.
*
— Czy obcowała pani z barmanem? — Padło pytanie.
— Tak.
— Czy jesteście w bliskiej relacji?
— Byliśmy.
— Tak lub nie.
— Nie.
— Czy obcowała pani z kelnerem, panem Georgiem?
— Tak — odpowiedziałam wręcz szeptem, próbując powstrzymać łzy, bojąc się, że coś mogę powiedzieć nie tak, albo maszyna źle mnie zinterpretuje.
— Mhm — mruknął, notując. — Czy jesteście w bliskiej relacji?
— Nie.
— Czy byłaby pani w stanie kogoś skrzywdzić?
— Nie — odpowiedziałam pewnie, choć roztrzęsiona.
— Czy czuje pani złość w kierunku barmana, bądź kelnera?
— Nie.
— Żal?
— Nie.
— Czy rozmawiała pani z kimś więcej niż wymienione wcześniej w naszej rozmowie osoby?
— Nie — mężczyzna mruknął cicho i uśmiechnął się pod nosem. — Tak. Tak, rozmawiałam. Tak — poprawiłam się, myśląc, że może rozmowy z Rają i Esme się liczą. Brodacz podniósł na mnie wzrok.
— Kto to był? Proszę odpowiedzieć w bardziej rozbudowany sposób.
— Matka z dzieckiem — odpowiedziałam, zaraz dodając imiona. Facet zmarszczył brwi, ale zanotował.
— Czy bierze pani jakieś medykamenty?
— Tak.
— Jakie są to leki? Proszę o rozbudowaną odpowiedź.
— Antykoncepcja, witaminy. Brałam też leki od pani psycholog, ale źle się po nich czułam i po czasie je odstawiłam — odpowiedziałam. Kolejny, niewyraźny pomruk ze strony mężczyzny.
— Czy była pani wcześniej karana?
— Nie.
— Czy zabiła pani kiedyś człowieka, bądź zwierzę?
Przełknęłam ślinę zdenerwowana. — Tak — odpowiedziałam. — Będąc dzieckiem, ojciec zabierał mnie na polowanie. Jelenie, sarny, czasem ptaki. — Mężczyzna przyglądał mi się uważnie. Panowała cisza.
— Czy czuje się pani stabilna emocjonalnie?
— Nie.
— Czy czuje się pani stabilna psychicznie?
— Nie wiem.
— Tak lub nie — upomniał.
— Nie.
— Czu czuje się pani stabilna fizycznie?
— Nie.
— Czy podejrzewa pani kogoś o morderstwa do których doszło w hotelu?
— Tak?
— Kogo? — zapytał, a ja nie wiedziałam, czy rzeczywiście powinnam mówić.
— Człowieka, który kiedyś mieszkał na piętrze czwartym. Założyciela hotelu. To miejsce jest pełne ludzi, którzy tam zmarli. Założyciel był złym człowiekiem i myślę, że to on mógłby robić ludziom krzywdę — odpowiedziałam, mężczyzna patrzył na rysującą igłę.
— Twierdzi pani, że mordercą jest duch?
— Tak — odpowiedziałam, jednocześnie się rozklejając. Byłam pewna, że nie wezmą mnie na poważnie.
— Rozumiem — mruknął jakby poirytowany. Zadawał dziesiątki pytań, jedno po drugim, aż w końcu zaczęłam prosić o przerwę, upominając się, że nie czuję się najlepiej. Przerwy doczekałam się po tym jak zwymiotowałam z nerwów. Trzęsłam się bez kontroli. Odprowadzono mnie do innego pomieszczenia w którym zastałam młodego lekarza.
— Dzień dobry. Zajmę się panią, dobrze? Proszę spokojnie oddychać i spróbować się uspokoić. — Mężczyzna wydawał się być przyjemniejszy niż cała reszta, więc mu zaufałam. Usiadłam, kiedy wskazał mi miejsce. Przeprowadzał kolejny wywiad. Jak się czuję, jakie leki biorę, co się dzieje, od kiedy, jak często, jak bardzo, co jadłam, czy coś piłam, ile piłam, ile jadłam, kiedy ostatnia miesiączka. Odpowiadałam spokojnie, próbując głęboko oddychać.
— Czuję się źle, bardzo źle. Wymiotuję od kilku dni, rano, kiedy śnią mi się koszmary. Mam niespokojny sen, często w nich rozmawiam z zmarłymi — mówiłam o wszystkim. Wymieniałam nazwy medykamentów, potem ostatnie jadłospisy. — Możliwe, że się czymś zatrułam w sumie. Nie wiem. Nigdy nie czułam się aż tak źle przy zatruciu. Jestem osłabiona, a ostatni okres, nie jestem pewna, ale nie pojawił się podczas pobytu w hotelu, co mnie nie dziwi, przy takiej ilości stresu — przecierałam wilgotne od potu czoło i mokre od łez policzki. Doktor przeszedł do podstawowych badań, ale widziałam, że coś mu się nie podoba. Kwadrans później ci sami funkcjonariusze z powrotem założyli mi kajdanki i jechali ze mną do szpitala. Nie wiedziałam co się dzieje. Bałam się, panikowałam. Zacisnęłam powieki i próbowałam się uspokoić, ale w myślach krzyczałam ile sił. Byłam przerażona, bo nie było przy mnie Toma. Bałam się być sama, ale bałam się też o niego. Zapewne nikt mu nic nie powiedział, zapewne się zamartwia, że mija pół dnia, a ja nie wracam. Postrada zmysły, jeśli zatrzymają mnie w szpitalu na noc, a nikt mu o tym nie doniesie. — Przepraszam, ale jest mi bardzo nie dobrze, czy mogłabym… — zaczęłam wypowiedź, kiedy funkcjonariusze nie zamierzali mnie za bardzo słuchać, tak jak i mój żołądek. Ponownie zwymiotowałam na tylne siedzenia samochodu.
____
Nelly
Stwierdzam ciążę :D tylko nie będzie wiadomo z kim? :D ale jak będzie w ciąży to będą musieli ją wypuścić.
OdpowiedzUsuńGeorg mnie rozczulil. Kochany jest, ale dalej uważam że jest psychopatą :D ale może Bill się nieco przez niego pozbiera.
Może Ewelka jest opętana :O creepy
OdpowiedzUsuńokurde i mam problem teraz z Georgiem, bo zaczynam się zastanawiać czy Ryland też czasem jakoś nie nawiedził go.
Myślę podobnie - Eve pewnie jest w ciąży, a Georg pewnie został nawiedzony przez Rylanda.
OdpowiedzUsuńTen rozdział może i był krótszy niż poprzednie, ale emocji było tyle, co zawsze. Przechodzę dalej, bo jestem bardzo ciekawa, co z tą Eve.