2018/02/22

1. Esme

Uziemiono mnie tutaj. Zmuszona byłam zadzwonić i odmówić podpisania kontraktu na współpracę. Wolałam nazmyślać, że zatrudniła mnie Madonna, niż powiedzieć, że zatrzymała mnie policja, bo ktoś w moim hotelu umarł. Nie chciałabym na starcie niewygodnych i trudnych plotek, które przykleją do mojego nazwiska. Zaufanie jest jednak w biznesie dość istotne. Zwłaszcza dla ludzi, którzy zarabiają więcej i potrzebują na co dzień ochrony. Głupia sytuacja. Co jeśli drugi raz mi się nie uda? Ale staram się nie zniechęcać, czy dołować. Kogoś przekonało moje portfolio, to przekona i kolejny management.

Na holu mijałam się z policją. Wypytywali o każdą minutę dnia. Krążyli, sprawdzali najmniejszy detal. Zadawali niewygodne pytania obsłudze hotelu. Wszyscy byli widocznie spięci, a jednocześnie przepraszali gości za zamieszanie i zaistniałą sytuację. Nie da się ukryć, że zamknięcie nikomu nie jest na rękę i wielu obecnym lokatorom rujnuje plany. A zamieszania by nie było, gdyby były jakieś ślady, czy poszlaki. A takowych niestety nie było. W hotelu są kamery, oczywiście, że są. Ale nic nie zarejestrowały. Facet po czterdziestce szedł spokojnie do pokoju, otworzył drzwi kluczem. Były zamknięte, znaczy, że był sam i już z pokoju nie wyszedł. Przez całą noc nikt go nie odwiedzał. Na klamce widniała mała tabliczka „nie przeszkadzać”, więc nawet obsługa hotelu go nie zaczepiała. Weszli do jego pokoju dopiero, kiedy nie wymeldował się na czas. Jego pobyt dobiegał końca, ale tamtego poranka nie zszedł na dół oddać klucz. Na rejestrze z kamery widać młodą kobietę z obsługi, która zapukała raz, drugi i trzeci. Potem nacisnęła na klamkę. Jej krzyk rozniósł się na kilka pięter. Karetki, policje, śledczy… Badają trupa. Nie mogło to być samobójstwo. Wykluczyli tą opcję. Żadnych śladów, gdyby miał się nałykać tabletek, żadnej broni, czy krwi. Leżał w łóżku bez życia z siniakami na jego tłustawym, już zimnym karczku. Wyglądało ponoć jakby go ktoś dusił, ale zupełnie bez śladów.

Co mogę ze sobą w takim momencie zrobić? To co się robi z nudów. Research. Szukałam dalej pracy, rozsyłałam portfolio, zaznaczając, że będę dostępna za jakiś czas i jestem otwarta na ustalenie detali spotkania telefoniczne, bądź mailowo. Nie wiem ile śledztwo potrwa. Ale nie zamierzam próżnować.

Opisałam wszystkie pomieszczenia, ale nie wspomniałam o pracownikach. Recepcjonistka, niska kobietka. Okrąglejsza, ładne szerokie biodra, masywne uda, które pewnie wpędzają ją w kompleksy. Była cholernie mdła. Bez wyrazu, zgaszone spojrzenie, matowe włosy, szarawa cera. Sama wyglądała jakby umierała, ale widząc gościa raz dwa, wymuszała całkiem naturalny, uprzejmy i miły uśmiech. Uwagę bardziej jednak przyciągał barman i kelner. Barman, wysoki mężczyzna, szczupły i z niezwykłą urodą. Wiedział co robi i najwidoczniej świadomie podejmował pewne kroki odnośnie swojego ciała. Jego smukłe dłonie i długie szczupłe palce pokryte były tatuażami, znakami i gęsto ozdobione biżuterią. Czasem zza białej koszuli wystawał tatuaż na klatce piersiowej. Starannie zaczesane, ciemne włosy do tyłu, kolczyki na twarzy. Nie do końca to mój typ, ale intrygował, przyciągał. Ciemne, czekoladowe oczy, głębokie spojrzenie. Często zerkał, ale zaraz zrywał kontakt wzrokowy i na jego twarzy pojawiał się mały łobuzerski uśmieszek po nosem. Jego spojrzenie miało ciemną oprawę. Czasem zauważałam podkreślone długie rzęsy. Był cudownie androgeniczny. W jakiś sposób wydawał się delikatny i kruchy, a zaraz potem męski i urokliwy. Pełne wargi, delikatny zarost. Pasował tu. Pasował do Kalifornii. Ale odstawał od reszty obsługi, jak ten bar od reszty budynku. Był jeszcze kelner. Mocno i solidnie zbudowany. Stwórca starannie go wyrzeźbił. Szerokie barki, silne ramiona i dłonie. Miał cudowne dłonie - wielkie i męskie; Koszula ładnie się na nim układała i łagodnie opinała się na jego mięśniach. Ciało miał niesamowite. Ale jego twarz… Zupełnie nie miała sensu. Wydawał się być pogodny, nawet wręcz zabawny, skory do żartów i drobnych wygłupów, kiedy jego spojrzenie zupełnie nic nie wyrażało. Szarozielone zimne tęczówki. Może i bez blasku, jaki posiadał barman w swoim spojrzeniu, ale ten chłód też był pociągający. Zdawał się być tajemniczy. Lubił rzucić malutką, niewinną flirciarską uwagę i mrugnąć, ale spojrzenie pozostawało chłodne, nawet kiedy się śmiał. Patrząc na niego często zastanawiałam się do czego należałoby się posunąć, żeby jego spojrzenie zmieniło wyraz.

Cała reszta niczym szczególnym się nie wyróżniała. Panie sprzątające pokoje to wyzyskiwana grupa meksykanek, pracujących za pół darmo. Szkoda ich. Ale wykonywały swoją pracę dobrze. Hotel był czysty.

Wieczorem zeszłam na drinka do baru. Żeby się rozluźnić. Zamówiłam Mimozę z sokiem z granatów. Przyglądałam się barmanowi zamyślona, kiedy zagaił rozmowę.
- Nie często Cię tu widuję. Czy dzisiejszą mimozą zapijamy złość, z faktu, że tu utknęliśmy? - zapytał łagodnie, jakby z troską, ale poważnie. Uśmiechnęłam się lekko. Odgarnęłam pasmo włosów za ucho, wyprostowałam się i lekko pochyliłam w jego stronę.
- W dużej części to owszem. Zamknęli nas, miałam podjąć się fajnej pracy, ale no niestety, dopóki nie mogę wyjść to będzie to musiało poczekać. Nie wiem tylko, czy okazja nie ucieknie. I co ma Pan na myśli mówiąc utknęliśmy? Pracownicy też? - spojrzałam na niego zaintrygowana. Nie pomyślałam o obsłudze. Nie mieć dostępu do pracy, czy utknąć w pracy-co gorsze?
Kiwnął lekko głową i pochylił się w moją stronę opierając łokcie o blat.
-Też jesteśmy podejrzani niestety. I tak część z nas tutaj mieszka, w oddzielonym segmencie, ale miło było mieć możliwość po pracy stąd wyjść i się urwać na miasto, spędzić trochę czasu gdzieś indziej i odreagować. - uśmiechnął się lekko na koniec wypowiedzi patrząc na mnie. - Skąd jesteś?
-Z Chicago. -upiłam łyk przygotowanego mi drinka. Nie do końca miałam ochotę na rozmowę, ale kusił. Jego spojrzenie było tak intensywne, że nie śmiałam skończyć konwersacji. Przyglądał mi się. A mnie przeszedł delikatny dreszcz. Odwzajemniłam jego spojrzenie. Trwało to niekomfortowo i niezręcznie długo. Nie nawykłam. Mimowolnie delikatnie się uśmiechnęłam upijając kolejny malutki łyk. - Postarał się Pan. - mruknęłam i spojrzałam wymownie na kieliszek, zrywając kontakt wzrokowy.
- Mów mi Bill. - uciął krótko. Zaśmiałam się w duchu. Nie wyglądał na Billa. Bill to takie pospolite imię dla typowej złotej rączki na wsi, albo jakiegoś stolarza. Takiego starszego pana po czterdziestce, z wąsem, brzuchem, ubranego w zielone robocze brudne ogrodniczki jakie noszą panowie na budowach i w koszulce pobrudzonej musztardą. A ten Bill tak bardzo odbiegał od tej wizji. Po raz kolejny pewien element zupełnie nie pasował.
- Eveline. - odpowiedziałam, po cichutku w myślach się śmiejąc. Chyba moje spojrzenie mnie zdradziło, bo spojrzał na mnie pytająco, ale z uśmiechem.


Dni się ciągnęły, naprawdę jak krew z nosa. Kolejny policjant, kolejny niekompetentny, albo zgrywający, że nie spojrzał w akta. Kolejne rozmowy i te same pytania.

- Już panu powiedziałam. Panu, i Pana kolegom, że tego dnia mnie tu nie było, byłam na rozmowie o pracę, poszłam na kolację do Olive Garden, najadłam się włoskich pyszności, wróciłam na deser i lampkę wina.
- Czy to była tylko lampka wina, Panno Greenwood? - zapytał, a ja spojrzałam na niego zmęczona pytaniami. Skronie mocno mi pulsowały. Od rana męczył mnie ból głowy.
- Nie, proszę Pana. Świętowałam swój sukces, więc wzięłam butelkę wina do swojego pokoju i w nim się zaszyłam, upiłam i go nie opuszczałam, co na pewno widać na kamerach i co już wielokrotnie powtarzałam. Obudziłam się rano i dowiedziałam o sytuacji. - ponownie musiałam się tłumaczyć. Mężczyzna zanotował co miałam do powiedzenia, ale patrzył na mnie widocznie nieufnie i podejrzliwie. Jestem tu kilka dni, a szczerze mam powoli dość. Nie wygląda jakby panowie w mundurach dokonywali jakichś odkryć, czy postępów. Na tym etapie wysyłali każdego pracownika z komendy do wypytania każdej osoby w hotelu -po raz kolejny.
- Proszę się nie denerwować, robimy co możemy, żeby dojść do tego co się stało. To tylko kilka pytań. - mówił urzędowym tonem. Tak jak każdy poprzedni.

Zostałam sama w pokoju. Leżałam na delikatnej, satynowej pościeli. Przytuliłam policzek do poduszki oddając się zamyśleniom.

Usłyszałam pukanie. Delikatne, regularne, wręcz rytmiczne i równe. Nie ustawało, więc podeszłam do drzwi i bez zastanowienia je otworzyłam. Pomyślałam, że może to ktoś z obsługi, ale nikogo za drzwiami nie zastałam. Zupełnie pusto. Wyszłam boso na miękki dywan na holu i się rozejrzałam. Cisza, spokój. Okej, może mi się tylko wydawało. Wróciłam, zamknęłam drzwi i kiedy tylko postawiłam krok w stronę łóżka, pukanie powróciło. Złapałam za klamkę. Otworzyłam drzwi. Pusto. Zapewne jakiś żartowniś. Westchnęłam poirytowana. Wróciłam do łóżka, uprzednio zamykając drzwi. Pukanie powróciło, ale je zignorowałam. Ułożyłam laptopa na swoich kolanach, włączyłam muzykę, dla zakłócenia hałasu i chciałam sprawdzić co media piszą na temat zdarzeń w hotelu. LA to jedno z najbardziej medialnych miast. Sprawdziłam LA Times. Ale na ekranie zobaczyłam jedynie szum. Zdziwiona przesunęłam palcami po touchpadzie. Między szumem pojawiały się znajome twarze. Znajome, ale nie znane. Nie wydaje mi się, żebym była w stanie zidentyfikować skąd je kojarzę. Ekran zgasł. Muzyka ucichła. Tylko natarczywe pukanie. To zaczęło być niepokojące. Podeszłam do drzwi zdenerwowana. Zobaczyłam delikatną poświatę na korytarzu. Jakby ślad dymu. Ktoś tutaj pali? To przecież niedozwolone. Odwróciłam się na pięcie. Hol wydawał się chłodny i nieprzyjemny. Nie zamykając drzwi, ruszyłam w stronę telefonu przy moim łóżku. Poczułam za sobą czyjąś obecność. Niepewnie powoli spojrzałam przez swoje ramię. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Czułam lęk i miałam powody. Ktoś w tym hotelu umarł, ktoś zamordował tamtego mężczyznę, znaczy, że w tym hotelu jest ktoś, kto dopuścił się zbrodni i starannie ją zamaskował. Dotarło do mnie. Zamknięto nas wszystkich w hotelu, w którym chował się morderca; Na korytarzu, przy moich otwartych drzwiach stała malutka blondyneczka. Wielkie, duże orzechowe oczy, drobny nosek, nieśmiały uśmieszek i roztrzepane błyszczące jasne fale opadające na jej malutkie ramionka. -Hej - mruknęła cichutko i wstydliwie. Posłałam jej ciepły uśmiech, podeszłam bliżej. Wyglądała na może pięcio-, może sześciolatkę.
- Hej, co tu robisz, malutka? -przykucnęłam.
- Szukam mojej mamusi - oczy jej błyszczały, delikatnie się zaszkliły.
- Hej, hej, nie płacz, jak masz na imię? Pomogę ci.
- Esme. Jestem Esme. - spuściła wzrok. Trzymała coś w dłoniach.
Głośny i agresywny trzask drzwi. Czerń, zdesperowany krzyk.

Obudziłam się. Poderwałam się z krzykiem. Przez chwilę nie byłam pewna, czy słyszę krzyk, czy sama krzyczę. Moje serce tłukło się mocno w klatce piersiowej. Czy to był sen? Zdawał się cholernie realny. Usłyszałam pukanie do drzwi. Zadrżałam. Poczułam zimny pot na mojej skroni. Wstałam powoli. To pukanie było inne. Szybsze i bardziej zdecydowane. Otworzyłam drzwi. I odetchnęłam.
- Usłyszałem krzyki - policjant nie pytał, nie domniemał, a stwierdził i spojrzał na mnie widocznie czekając i licząc na wyjaśnienia.
- Przepraszam, to tylko zły… to tylko dziwny sen. Ale dziękuję za troskę - dłonie wciąż mi drżały. Mężczyzna patrzył na mnie uważnie. Poczułam się skanowana. Niezręczna sytuacja. Jestem roztrzęsiona, spocona, włosy kleją mi się do skroni, a ten człowiek prześwietla mnie swoim czekoladowym spojrzeniem. Lęk mnie nie opuszczał.
Glina kiwnął lekko głową z zrozumieniem. - W porządku Panno… Greenwood. Gdyby się coś działo, patroluję Pani piętro, będę w pobliżu - patrzył na mnie intensywnie. Ta twarz wyglądała znajomo. Znajomo, ale nie byłam w stanie zidentyfikować skąd ją kojarzę.

Wzięłam prysznic. Przebrałam się. Już było spokojnie. Bałam się sięgać po laptopa. Zadzwoniłam prosto do baru. Zamówiłam do pokoju barmana, pod przykrywką zamówienia czegoś do picia. Od kiedy hotel był zamknięty, część pracowników spędzała mniej czasu na stanowisku. Recepcjonistka nie była już potrzebna non-stop. Nie musiała być na miejscu „w razie gdyby” ktoś chciał wynająć pokój, czy też go opuścić. Nikt nie mógł wejść, nikt nie mógł wyjść.

Barman też nie był potrzebny tak często i długo. Nie było tłumów wchodzących z ulicy, przesiadujących nad kieliszkiem. Tylko kilka jednostek przewijających się i wracających o jednej porze na kilka kolejek. Budynek dostosowywał się do trybu życia i potrzeb gości, których swoją drogą nie było tak wielu. Hotel ma dziesięć pięter. Dziewięć, jeśli odejmiemy piętro czwarte. I pewnym jest, że niektóre piętra stoją puste. To nie środek sezonu.
Otworzyłam mu drzwi. Spojrzał na mnie i na chwilę zamarł. Po chwili spojrzałam na siebie zaniepokojona. Oh… Wyszłam z pod prysznica w krótkiej koszulce i cieniutkim, satynowym szlafroczku. Koszulka uniosła się na udzie, szlafrok też go nie ukrył. Poprawiłam się szybciutko, okrywając lepiej swoje ciało. Uśmiechnęłam się lekko, przepraszająco. -Wejdź proszę.
Wszedł witając się ze mną i podał mi drinka. Złagodzi nerwy. Upiłam malutki łyk. Zaprosiłam, żeby się rozgościł, usiadł.
- Coś się stało? - spojrzał najpierw na moje nogi, biodra ukryte pod materiałem, ale zaraz się poprawił i zwrócił wzrok na moją twarz. Nie będę kłamać, pochlebia mi to i łaskocze moje dawno nie popieszczone ego.
- Niespokojnie sypiam. Myślę, że to kwestia zamknięcia w jednym miejscu, bez możliwości… jak to powiedziałeś - odreagowania - odpowiedział uśmiechem. Podsunęłam mu alkohol pod nos. Nie pytał, nie sprzeciwiał się. Upił łyk. Kilka chwil później leżeliśmy plackiem na pościeli patrząc w sufit. - Ładnie pachniesz - mruknęłam, w myślach dodałam, że pachnie przyjemnie, choć pewnie nie dla każdego. Pachniał papierosami, co przypominało mi o dawnych, beztroskich czasach i o domu. Wyczuwałam też jakieś ciężkie, męskie perfumy. Ale i z jakąś orzeźwiającą nutką. Patrzyłam na niego z lekkim uśmiechem.
- Dziękuję, ty również. Wciąż masz wilgotne włosy.
- Twoje imię Ci nie pasuje, wiesz? - zignorowałam co powiedział i rzuciłam po chwili namysłów i wymianie spokojnych spojrzeń. Teraz patrzył na mnie pytająco. - Bill to takie proste imię. Dla farmera, czy stolarza. Ty nie wydajesz się być tak prosty i przeciętny - zaśmiał się głośno i szczerze rozbawiony.
- Masz dar docinania i serwowania ludziom komplementów jednocześnie, wiesz? I jestem tak prosty. Gust mam prosty - mówił, kiedy ja powolutku piłam alkohol. Powolutku docierałam do połowy szklanki i trzy-czwarte. Oddałam mu szklaneczkę. Dopijał za mnie. Przyglądał mi się. - To ty wydajesz się nieprzeciętna - musnął kciukiem moją łydkę, a ja się roześmiałam na to stwierdzenie.

*

Zamówiła jakiś banalny drink, zaprosiła do siebie i leżymy rozmawiając o głupotach większych i mniejszych. Leżałem zrelaksowany i patrzyłem na nią. Naprawdę to nie jest dziewczyna jaką się codziennie mija i z jaką się codziennie rozmawia. W jej spojrzeniu jest coś jeszcze. Jakaś kusząca zagadka. Nie wierzę, że przyjechała tu tylko dla pracy.
Od kilku minut panowała przyjemna, komfortowa cisza. Oddychała spokojnie. Przymknęła powieki. Zdaje się, że alkohol ją rozluźnił. Nagie nogi, bose stopy, szlafrok, który leciutko się poluźnił w wiązaniu. Jej dłoń ułożona na okrągłym biodrze. Krągłe, jędrne piersi skryte pod koszulką. Materiał zdradzał ich zarys. Delikatna skóra, obojczyki, leciutko odsłonięte ramie. Śliski materiał lekko się po nim osunął. Jej gęste, czarne włosy rozsypane na pościeli wokół jej jasnej twarzy. Skórę miała delikatną i jaśniutką jak mleko. Lekko rozchylone, pełne i różowiutkie wargi, lekko sterczący nosek i przymknięte powieki, kryjące jej ciemne spojrzenie. - Jesteś strasznie ładna, wiesz?
Spojrzała na mnie. I to spojrzenie nic nie wyrażało. - Przepraszam…

*

Za co on mnie przeprasza?
Zamroczona alkoholem, nie zastanawiałam się dłużej i po prostu go pocałowałam. Bez książkowych wstępów, zbliżania twarzy i czekania na reakcję. Bez muskania i niepewności. Podobam mu się. Konkret. Utknęliśmy tu, więc nie widzę nic przeciwko.
- Masz ochotę odreagować? - szepnęłam wisząc już nad nim, patrząc mu w oczy. Policzki mnie piekły.
Odpowiedział łobuzerskim uśmiechem i wpił się w moje usta Jego wargi były miękkie i delikatne. Smakował miętą i papierosami. Popchnął mnie w poduszki. Szybko znalazł się nade mną. Blisko. Rozwiązywał mój szlafrok. Nie próżnowałam. Jego koszula wylądowała niedbale przy łóżku. Zobaczyłam małą galerię sztuki na jego ciele. Króciutko, bo zaraz ponownie całował moje wargi, zaraz później szyję, a mnie przeszyła fala dreszczy i zapomniałam o wszystkim. Czułam jak jego dłonie suną po mojej talii i biodrach, aż na uda. Chyba byłam zdesperowana, bo zwyczajnie czując jego dłonie rozsunęłam delikatnie uda, zupełnie o tym nie myśląc. Zdesperowana, czy głodna? Sama nie wiem, ale moment później lekko roztrzęsionymi dłońmi, pośpiesznie rozpinałam jego pasek i spodnie, kiedy on bez namysłu całował moje obojczyki. Kolejny silny dreszcz, przebiegający przez całe moje ciało i chowający się w podbrzuszu - zaraz po tym jak delikatnie ukąsił moją szyję. Złapał za brzeg mojej koszulki i szybciutko ją ze mnie ściągnął. I zastygł. Patrzył mi w oczy, ciężko oddychając. - Chryste, jesteś piękna.
Objęłam jego kark. Mocno ucałowałam jego wargi. Zdecydowanie jestem spragniona i głodna. Nie mówię tu o komplementach, ale o spojrzeniu. Widziałam w nim, że mnie pożąda. Jego dłonie były zdecydowane i brały, czego chciał. Szybko zostaliśmy nadzy. Klęczał między moimi udami i całował zachłannie moje piersi. Byłam niecierpliwa. Sama się dotykałam. Dopiero mu się przyjrzałam, ignorując fakt, że widzę lekko podwójnie, niewyraźnie. Miał tych tatuaży dużo więcej. Klatka piersiowa, ramiona, ręce, bok, brzuch, nogi… Moje spojrzenie przykuło starannie wytatuowane serce przy jego ramieniu. Anatomiczne, z najmniejszymi detalami.
Podniosłam się i miękko, krótko ucałowałam jego wargi. Objęłam go za kark i patrząc mu w oczy przesunęłam biodra do przodu. Powoli na nim opadłam, z cichutkim jękiem, ciasno obejmując go swoimi udami. Silne podniecenie kumulowało się w moim podbrzuszu, co powodowało niekomfortowy, ale ekscytujący, delikatny ból. Za każdym uniesieniem, za każdym kolejnym ruchem biodrami ten ból powolutku delikatnie rósł, ale jednocześnie potęgował przyjemność. Kołysałam się na nim rytmicznie, głaszcząc jego kark, ramię i pozwalając się całować i gryźć. Zatracałam się. Odchyliłam głowę do tyłu, dając mu większy dostęp do swojej szyi. Przyspieszyłam. Pojękiwałam cicho.
W pewnym momencie złapał mnie za biodra i narzucił tempo. Co jakiś czas zmieniał rytm, co doprowadzało mnie do rozkosznej utraty wszelakich blokad. Zaczęłam bezwstydnie jęczeć i po prostu dobrze się bawić. Poddałam się. Popchnął mnie w poduszki i brał mocno, kiedy patrzył mi w oczy i raz po raz całował, kąsał.

Zamówiliśmy kolację do pokoju. Zmęczeni, zgrzani i brudni. Kelner przywiózł talerze, Bill podszedł do drzwi je odebrać. Widziałam jak szatyn patrzy na mojego kochanka w zimny, zdawałoby się, że nieco wrogi sposób. Kiwnął w moją stronę uprzejmie, patrząc na mnie z nad ramienia barmana i odszedł. Bill wrócił do łóżka z jedzeniem.
- Nie lubicie się? - zapytałam jedząc, zerkając na bruneta. Zmarszczył lekko brwi, myśląc nad odpowiedzią.
- Sam nie wiem. Myślę, że po prostu razem pracujemy, a to całe zamieszanie jednak wszystkich stresuje i jakoś tam drażni, zmienia pogląd, nastawienie i mocno wpływa na samopoczucie - odpowiedział i ucałował krótko moje nagie ramię. - Ale to w porządku facet.
Nie chciałam, żeby zbytnio się kleił i nie daj boże sobie zaczął coś wyobrażać, ale tak czy siak po kolacji się do niego lekko przytuliłam i usnęłam w najlepsze.

Drzwi były otwarte. Ciche, dziecięce wołanie, cichy radosny śmiech w zupełnych ciemnościach. Nic nie oświetlało pokoju. Księżyc schował się za gęstymi chmurami, korytarze były ciemne. Czujniki musiały się zepsuć. Bez większych namysłów ruszyłam w stronę korytarza. Chłodno, pusto. Światło się nie zapaliło. Kolejne ciche wołanie. Ruszyłam w stronę głosów. W prawo, lewo. Korytarze zdawały się nie kończyć i tworzyć gęsty labirynt. Szłam boso, niepewnie. Miękkość dywanu zniknęła. W kąciku zauważyłam zapłakaną dziewczynkę. Tę samą, drobną blondyneczkę.
-Esme? -zapytałam szeptem, nie chcąc mącić spokojnej, nocnej ciszy. - Esme, wszystko w porządku? Chodź, poszukamy mamusi, zejdziemy na dół, Pani z recepcji nam pomoże - chciałam pomóc. Mówiłam łagodnie starając się uspokoić dziecko. Trzymała w ramionach misia. - Chodź, malutka - zachęcałam. Dziewczynka niepewnie, powolutku wyciągnęła do mnie dłoń. Poczułam nagły przypływ paniki i lęku. Coś mi mówiło, że muszę szybko wracać do swojego pokoju. Coś było bardzo nie tak. Złapałam Esme za malutką łapkę, wzięłam ją na ręce i zaczęłam biec. Usłyszałam cichy, nieprzyjemny świst powietrza. Wpadłam do pokoju z dzieckiem w ramionach. Zmroziło mi krew w żyłach. Widziałam siebie w łóżku. I Billa, który przytulał się ciepło do moich pleców. Obejmował mnie ciasno w pasie. Na szafce nocnej zauważyłam nóż. Nie przypominam sobie, żebym go tam kładła. Byłam przerażona. Co się dzieje, dlaczego stoję obok swojego ciała? Poczułam jak całe ciało mi drętwieje. Dziewczynka głośno się rozpłakała. - Nie znajdziemy mamusi. A obiecałaś mi pomóc! - czułam rosnącą panikę. Obezwładniającą. Obudź się, Eveline, obudź się. To tylko sen, to kolejny, pochrzaniony sen. Próbowałam siebie dotknąć. Sięgnęłam do kostki. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Płacz małej się potęgował.
Co robić, co robić, myśl Eve. Jak wrócić? Zadawałam sobie samej w myślach milion pytań. Poczułam intensywny ból, leniwie powolutku przeszywał moje całe ciało. Miałam poczucie, że zaraz moje serce się zatrzyma, że nogi się pode mną ugną, że stracę przytomność. Rozdzierający, palący ból. Poczucie, że się duszę. Ciemność.

Poderwałam się z krzykiem, nerwowo i zachłannie łapiąc oddech, jednocześnie wyrywając się z objęć Billa. Cała roztrzęsiona, mokra. Chłopak spojrzał na mnie zaspany, ale i przestraszony. - Co się dzieje? Zły sen? - Pytał.
Spojrzałam na godzinę. 3:29. Cała dygotałam. Przytulił mnie ciaśniej. Próbował uspokoić, głaskał moje ramię. - To był tylko sen, spokojnie. To był tylko sen. - mówił kojąco. Powolutku mój oddech się wyrównał. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Patrzeć na drzwi, okno, sufit? Spojrzałam na szafkę nocną. Nie było na niej żadnego noża. To był tylko sen. Kolejna, głupia mara po alkoholu. Westchnęłam cicho, obróciłam się w stronę bruneta i przytuliłam się do niego mocno. Już powoli sen mnie z powrotem nużył, kiedy chłopak pogłaskał mnie po plecach i spokojnie, zupełnie obojętnie zapytał - Kim jest Esme?

______________________________

Pierwszy rozdział za mną. Nie wiem jak często będę je dodawać. Piszę dość szybko, staram się wyciskać z siebie przynajmniej dwie strony dziennie. Utrzymać jakąś regularność w pisaniu - z publikacją pewnie z czasem się okaże jak szybko będą się pojawiać kontynuacje. 
Weź proszę poprawkę na to, że nie jestem literackim geniuszem, ale wciąż mam nadzieję, że się podoba i sporo nas jeszcze czeka ;) 

Jeśli możesz, daj znać w komentarzu, czy długość rozdziału jest odpowiadająca. Czy nie jest za długo, nie za krótko. 
I obrazicie się, jeśli nie będę justować tekstu? Nie chcę, żeby wyglądało to jak artykuł z faktu.

Nelly

2018/02/16

x Prolog


Okej. Widok pustej strony jest dość paraliżujący i nieprzyjemnie przejmujący. Człowiek stresuje się jakie będzie pierwsze słowo, czy ma ono sens, czy nie będzie kreślenia po papierze, a co gorsza - wyrywaniu kilku stron, jeśli dopiero po kilku stronach, okaże się, że to wszystko kompletnie nie ma sensu.

Przyjechałam tutaj w sprawie pracy. Wielkie, słynne LA, Hollywood i gwiazdorskie towarzystwo co wieczór. Kto by takiej propozycji nie przyjął? Zawsze pasjonowałam się wizerunkiem. Było to dla mnie dość istotne. Ceniłam piękno. Lubiłam je tworzyć, bawić się nim, odkrywać i układać. Mogło to być prawdziwą zabawą, nadać komuś charakter, wyraz, albo zupełnie zmienić struktury twarzy i sylwetki. Tutaj miałam możliwość współpracy z osobistościami, zaproponowano mi pracę, więc przyjechałam.

Kilka dni temu zagościłam w murach tego hotelu. Niezbyt popularny, ale położony w naprawdę korzystnej lokalizacji. I nie tak drogo, jeśli patrzymy na standardy. Jasne, czyste przestrzenie, drogie błyszczące parkiety i perskie, stare dywany i ciężkie, rzeźbione stoliki. Siedziska wyglądały wręcz zapraszająco dla wszystkich biznesmenów, żeby na niej, na spokojnie, przy szklaneczce whiskey omówić biznesy jeszcze raz i może wywalczyć sobie odrobinkę więcej udziałów. Ale jak na złość, na drogich sofach nie często siadali panowie w garniturach, a prości ludzie i turyści. Cena za nocleg zmieniła grupę docelową. Budynek miał przyjemną, jasną jadalnię z wielkimi oknami, które dawały cudowne, relaksujące widoki na zielone wzgórza, powoli łagodniejące, żeby w pewnym miejscu stać się plażą. Lubiłam takie zderzenia geograficznych światów. Przy jadali w kąciku, który miał mocne akcenty, czarny błyszczący blat, ostre geometryczne formy. Architekt się upił i w tym miejscu zabawił designem, albo nie przewidział baru i planowanie go dokończył ktoś inny, bo zupełnie odstawał od reszty. Tak, zwracam uwagę na i takie „detale”. Windy niczym się nie wyróżniały. W środku każda z ścian była lustrem. Dziwnym było jedynie to, że zupełnie nie było przycisku na czwarte piętro. Nie było czwartego numeru na panelu. Trójka, a zaraz potem piątka. Korytarze wyłożone miękkim jasnym dywanem. Jak każdy inny hotel wszystko do bólu neutralne i kremowe. Drzwi wyglądały na drogie. Umieszczone w równych odległościach. Mój pokój to piętro trzecie, drzwi numer 89.

I wszystko fajnie. Pierwszego dnia po przylocie, pozostawieniu walizek w hotelu poszłam na rozmowę o pracę. Nudna rozmowa z menadżerem, gdzie kobietka za bardzo się spina, tak jakby moja praca była nie wiadomo jak ważna. Nie powiem, to istotne jak widzą cię media, jak wyglądasz, a jednocześnie co za tym idzie - jak się czujesz, ale to też nie sprawa życia i śmierci. A rozmawiano ze mną jak z lekarzem umierającej cioci, co mnie tylko zestresowało. Aż tak jest to ważne? Co jak popełnię błąd? Moją pracę zawsze widziałam jako okazję do zabawy i ekspresji. Okazję - nie istotę życia. Ale wzięłam tą propozycję. To pierwszy tak ważny klient. Nie mówi się nie, zwłaszcza, jeśli menadżer stwierdzi, że masz odpowiadające kompetencje, umiejętności i gust. Poprzednio pracowałam tylko przy jakichś małych produkcjach i z ludźmi, którzy byli rozpoznawalni w danym mieście, czy stanie. Ale nie w całym kraju, czy na świecie.

Tego samego dnia, wieczorem, zabrałam się na randkę na dobrą kolację i lampkę dobrego, kalifornijskiego wina. Wróciłam do hotelu, zamówiłam sobie deser, butelkę na uczczenie pierwszego sukcesu, zjadłam, poszłam spać. Śniły mi się głupoty, hałasy i niepokojące obrazy. Zapewne wina musu czekoladowego na noc. Tak czy siak, spałam niespokojnie, a obudziłam się jako jeden z świadków morderstwa. Starszy mężczyzna, z piętra piątego został znaleziony martwy. Policja przetrzepywała każdego po kolei i każdy kąt. I zarządzono zamknięcie hotelu i zatrzymanie gości, a jednocześnie świadków do wyjaśnienia sprawy. Zestresowałam się. Czy to oznacza, że nie mogę wykonywać swojej pracy przez jakiś czas? Utknęłam?


_____________
To początek mojego powrotu do pisania. Trzymam sama za siebie kciuki, abym była w stanie to pociągnąć, a nawet skończyć! Mam nadzieję, że wstęp się podoba.

Opinie mile widziane.

Nelly