2018/06/21

Informacja


Przerwa! Wybaczcie, ale w końcu daję sobie tą chwilkę na odsapnięcie. Zostałam w domu sama, przestawiłam się na dziwny tryb nocny z spaniem, a więc też brakło czasu na pisanie. Zapraszam do swojego pustego domu znajomych, których nie widziałam od cholery czasu i poświęcę ten czas na byciu z nimi. Ale wrócę! Wracam za dwa-trzy tygodnie, tak, że akurat Ci, którzy mają zaległości to mogą jako-tako nadrobić ;)

Nie odpuszczę tego opowiadania. Mam do niego zbyt duże plany. Traktuję je zbyt poważnie. I jesteśmy zbyt blisko do końca, żeby odpuszczać, ale też nie chcę się z tym jakoś śpieszyć.

___
Nelly

2018/06/14

17. Raja


Zabrakło mi czasu w tygodniu! Pochłonęła mnie potrzeba oglądania sagi Zmierzchu i spotykania się z ludźmi, którzy są ważni, czytają, wspierają, a dawno ich nie widziałam : ) 

Zapraszam na dzisiejszy rozdział. Zbliżamy się ku końcowi, moi drodzy.
______

Mężczyzna nie był pewien czego szuka, ani czego się spodziewać. Nie był pewien, czy powinien próbować się z kimś, lub czymś kontaktować, czy modlić się do Boga o opiekę. Bił się z własnymi myślami, zastanawiając się, czy jego uczucia, są rzeczywiście jego, czy może jednak wynikają z wpływów ludzi z którymi rozmawia, historiami, których słuchał i rzeczami, które widział i poznał. Korytarz wydawał się zimny, może nieco wrogi i niepokojący, ale jednocześnie niczym się nie wyróżniał i wyglądał zupełnie zwyczajnie. Wyprostował się i szedł swobodnie, rozglądając się. Szukał pokoju, przy której Tom znalazł Eveline. Zwracał też uwagę na kamery. Wszystkie zdawały się działać, patrząc po malutkich, świecących światełkach kontrolnych. Jeden zakręt i drugi, zaraz potem kolejny, kiedy zauważył, że wrócił w to samo miejsce. Zatrzymał się, nie rozumiejąc. Na planie piętra nie widniała żadna pętla i niemożliwym było, żeby idąc zatoczył jakieś koło. Opcji było kilka. Albo wcale nie zrobił koła i znalazł się w miejscu gdzie wszystko jest po prostu, omylnie takie samo, albo to co widzi, to jakaś iluzja. Szedł dalej przed siebie, zwracając uwagę na numery pokoi. — Nie chciałbym mącić spokoju, ani naruszać czyjąś prywatność, ale czy ktoś tutaj jest? — pytał, jakby sam siebie, ale patrząc na wszystko co go otacza z nadzieją. Odpowiedziała mu cisza pośród ścian. Kiedy już znów miał ruszyć przed siebie, poczuł jednak na karku chłodny powiew. Odczucie było wyraźne i momentalnie wywołało gęsią skórkę na całym jego ciele. Zmarszczył brwi obracając się za siebie.
Błądził, co jakiś czas ponownie tworząc pętlę, jednak w końcu trafił do drzwi na końcu korytarza. Przyglądał się dywanowi, kącikowi, w który Eve się wcześniej wcisnęła, sprawdzał też widok za oknem, każde z drzwi w pobliżu, ale żadnych nie otwierał. Podszedł do tych ostatnich i delikatnie zapukał w drewno, czekając na jakąś odpowiedź. Cisza. — Czy mogę wejść? — Padło jego pytanie. Nie był pewny. To już moment, w którym powinien móc wejść, czy może rzeczywiście powinien czekać? Sięgał w stronę klamki, kiedy usłyszał wyraźny, kobiecy szept, wprost do jego ucha, żałośnie powtarzający „uciekaj”. Na korytarzu zrobiło się znacznie zimniej. Negan cofnął dłoń. — W porządku, w porządku, nie wejdę. Wszystko w porządku. Gdzie jesteś? — pytał, próbując rozpoznać skąd mógł dochodzić szept, a przy tym zachować zimną krew. Kolejne, cichutkie, zdesperowane prośby „uciekaj!”. Nie rozumiał dlaczego miałby uciekać. Aż zgiął się w pół od uderzenia, które przyszło znikąd, a zaraz potem poczuł na skórze mocny podmuch zimnego powietrza. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Podniósł się na tyle szybko, na ile mógł. Chciał czym prędzej dotrzeć do wyjścia na klatkę schodową. Za sobą słyszał kłótnię kobiety z mężczyzną, dochodzącą zza drzwi w które pukał. Odwrócił się, zastanawiając się, czy może nie powinien tam po prostu wejść. Wyprostował się ponownie, rozmasował obolałe miejsce i szybko, pewnym krokiem ruszył w stronę drzwi, żarliwie się modląc w myślach. Zaczął biec, dobiegł, nacisnął za klamkę i wpadł od pomieszczenia. Zobaczył krew na pościeli, obite ściany, poczuł zupełną duchotę i ślady po ogniu. Wyglądało, jakby nikt nigdy tutaj w pełni nie posprzątał. Poczuł, że brakuje mu powietrza i coraz trudniej mu się oddycha. „Uciekaj, głupi uciekaj, bo on cię zabije!” — usłyszał zdesperowany krzyk jakby zewsząd. Głos kobiety, przerażony i rozdzierający, przesycony bólem otoczył go z każdej strony. Szybkie pytanie do samego siebie. Narażać się, bo wszystko brzmi niemożliwie i ma jakieś zwidy, czy uciekać jak tchórz? Czuł, jak brakuje mu tlenu. Dusił się i słabł. Wyszedł więc i starał się biec. Czuł, że coś go pcha przed siebie, a jednocześnie, że rzeczywiście powinien biec, bo coś go goni. Coś ciężkiego, naładowanego nienawiścią i agresją. Nim się spostrzegł wylądował na klatce schodowej, a drzwi za nim zatrzasnęły się z hukiem. Oddychał nierówno, ciężko. Czuł swój własny przyśpieszony puls w całym ciele. Słyszał własne serce, które w pośpiechu, przerażone pompowało krew. Detektyw szybko wrócił na piętro do reszty, cały czas próbując zrozumieć co zaszło, a przede wszystkim próbując się uspokoić.

Całą noc nie spał, szukając wskazówek w własnych aktach, zasobach policyjnych, ale też w internecie. Robił dużo notatek. Szukał wyjaśnień. Rano pukał już do drzwi Greenwood. Drzwi otworzył granatowy, ale zaraz go wyminął i skierował się do dziewczyny.
— Możemy porozmawiać? Byłem na czwartym piętrze. Tam gdzie Tom cię znalazł — zapytał. Eveline nie wyglądała najlepiej. Jej cera była poszarzała, miała podkrążone oczy, popękane naczynka. Wyglądała na zmęczoną. — Sypiasz w ogóle? — zadał kolejne pytanie, na co czarnowłosa skinęła tylko głową.
— Usiądź. — Wskazała mu miejsce, gotowa go wysłuchać.
— Wszedłem go pokoju na końcu korytarza. Słyszałem kobietę, która non stop powtarzała mi, żebym uciekał. Coś mnie zaatakowało — mówiąc spojrzał na ochroniarza — coś mnie uderzyło. W pokoju na końcu wygląda, że nikt nie sprzątał. Krew, ślady po ogniu, bałagan, wszystko jakby się miało zaraz rozsypać, duchota do tego stopnia, że zaczynałem się dusić. Brakowało mi powietrza. Nie mam pojęcia jak to wyjaśnić.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. — To pewnie Raja, próbowała cię uchronić — mówiła i zamyśliła się — a tak swoją drogą, to ten pokój, jak wyglądały meble? Były nowoczesne?
— Nie jestem pewien, ale na pewno nie był to standard jaki mamy tutaj. Były starsze, to na pewno. Niektóre elementy rzeźbione. Nie znam się.
Eveline pokiwała głową z niedowierzaniem — Pokój musiał się zachować w stanie jakim był od początku.
— Dlaczego tam nie posprzątano — Negan myślał głośno.
— Zapewne dlatego, że Terry im na to nie pozwalał. Jest agresywny. I to pewnie on ciebie zaatakował. Tak jak i mnie. On ją zabił.
— O czym ty mówisz?
— Raja opowiedziała mi o wszystkim w śnie.

*

Sam nie wiem kiedy usnąłem z policzkiem przytulonym do framugi okna. Wróciłem na łóżko, żeby okryć się ciepłym kocem. Odetchnąłem cicho. Obijało mi się w głowie „bo cię lubię”, które powiedział Negan. To miłe z jego strony, ale też skrajnie desperackie. To za wiele nie zmienia. Nie znam go. Miło, że mnie lubi, ale prawdą było, że będzie musiał się ze mną pożegnać. Jak to mówią — jeśli kochasz, pozwolisz odejść. Myślę, że to odnosi się również do prostej sympatii. Obróciłem się nosem w stronę ściany, przyglądałem się drobnym nierównościom i zarysowaniom na gładkiej powierzchni. Nie potrafiłem skupić się na niczym, po za marzeniami o tym, co będzie, kiedy już odejdę. Chciałem porozważać słowa detektywa, ale twarz ukochanego wciąż pojawiała mi się w myślach, jak i przed oczami. Wygrywał tą bitwę. Przymknąłem powieki z uśmiechem pod nosem.

Biegł przede mną rozbawiony, śmiejąc się ze mnie. Potknął się na krawężniku i upadł komicznie, prawie łamiąc rękę, do w pierwszej kolejności chronił aparat, a potem siebie. Wytykałem mu to dość często, jednocześnie się z niego śmiejąc. — Jestem ciekawy czy na czarnym rynku to aparat jest droższy, czy twoja ręka? Nie uważasz na siebie — mówiąc śmiałem się w najlepsze, pomagając mu się podnieść.
— Nie mów tak o moim maleństwie. Jest bezcenny — rozbawiony, krótko, choć czule mnie pocałował. Sposób w jaki patrzył mi w oczy zawsze mnie rozczulał. Dałem mu buziaka i poszliśmy na lody. Splótł palce swojej dłoni z moimi. Szedł ze mną za rękę, szczęśliwy. Będąc razem widziałem nas jak takie dwa promienne słoneczka. Praktycznie nigdy się nie kłóciliśmy, a jeden od drugiego czerpał energię, ale też ją oddawał, bo główną uwagę skupialiśmy na sobie nawzajem. Szliśmy w stronę parku. Non stop robił mi zdjęcia, do tego momentu, aż czułem się nieswojo, a z poczucia zażenowania zaczynałem się śmiać i próbowałem go powstrzymać. Twierdził, że wtedy na zdjęciach wychodzę najbardziej uroczo, bo właśnie wtedy mój uśmiech jest najbardziej szczery, taki, jaki on kochał. Nie lubił, kiedy jakkolwiek próbowałem się ustawiać przed jego obiektywem. Lubił mnie takiego, jakim jestem na co dzień. Prowokował mnie do bycia sobą. Żyjąc na wspomnieniach i snach, miałem poczucie, że każdego dnia nasza relacja się rozwija. Gdyby tutaj był i poprosił mnie o rękę to bez zawahania bym się zgodził. Ale go tutaj nie ma i do tego nigdy nie dojdzie. Westchnąłem cicho pod nosem, kiedy pojawił się tuż koło mnie i objął mnie ciepło.
— Hej, co oglądasz? — zapytał wesoło, radośnie, a ja spojrzałem na niego i poczułem się zdezorientowany. Musiałem usnąć przy tych wspominkach. Wtuliłem nos w jego szyję i teraz zauważyłem, że siedzimy na kanapie w przytulnym domku.
— Wspominałem trochę.
— Co takiego?
— Nas.
— Nas? — zapytał powtarzając, a ja jedynie kiwnąłem głową.
— Wspominałem dawne czasy.
— Skupmy się na tworzeniu nowych wspomnień. Dawne zdają się być dla ciebie przygnębiające, hm? — Pogłaskał mój policzek.
— Wiesz, że chciałbym tworzyć nowe wspomnienia. Wiesz o tym. Ale wiesz też, czego to by wymagało.
— To nie są wymagania. To ty jesteś wymagający, bo wierzysz, że nie można inaczej. Nie trzeba niczego kończyć, żeby coś kontynuować, a nawet zacząć coś nowego.
— Ryland, wiemy oboje bardzo dobrze, że nieważne co się robi, to z czasem napotyka się pewną barierę, gdzie nie można już się rozwijać, bo nie ma na to warunków. To ten moment. Chciałbym już więcej. A nie mam nawet jak o to prosić.
— Jak nie masz? Jestem tutaj i zawsze możemy razem pobyć i możesz mnie prosić o co tylko chcesz.
— Nie chcę „pobywać”, ale chciałbym być. Chciałbym móc mieć, tworzyć kiedyś z tobą jakąś rodzinę, mieć psa i dom, sam nie wiem. Chciałbym robić to, co robią inni — mówiłem, na co Ryland zamarł. No tak. Sam niedawno odkrył, że nie żyje. Teraz ja ponownie uświadamiam mu, że obydwoje rzeczywiście nigdy nie dostaniemy tego, co mają inni, bo sam kiedyś postanowił ze sobą skończyć. Szybko próbowałem to uratować. — Wiem, że to nie jest coś, co możesz mi tak po prostu dać i nie winię cię za to. Chciałbym tylko tyle, tylko to, na co nas oboje stać. I to nie coś, co ty możesz mi dać, ale coś, po co ja sam mogę sięgnąć. Musiałbyś mi tylko pozwolić — mruczałem mu w szyję, prosząc się o śmierć. Nie czułem się też z tym najlepiej. Wiedziałem, że on żałuje, a ja go teraz naciskam, powracam do tematu i nie daję spokoju, a przy tym nie proszę o pierdołę. Proszę o pozwolenie na śmierć.
— Chcesz ze mną być, tak? Chcesz zawsze mieć mnie przy sobie? — zapytał po chwili namysłu. Kiwnąłem głową potwierdzając.
— Daj mi trochę czasu. Zobaczę, co mogę zrobić. Daj mi odrobinę czasu. Proszę — mówiąc patrzył mi w oczy i ucałował moje czoło.
— Coraz trudniej mi o tą cierpliwość, zwłaszcza, że rozwiązanie jest tak proste.
— Wiem, Billy, wiem. Ale zrób to dla mnie.

*

Zostaliśmy sami. Negan wyszedł, widocznie przejęty, próbując ogarnąć umysłem naszą rozmowę. Domyślałam się co przechodzi. Sama nie dowierzałam w całą sytuację, niejednokrotnie myśląc już, że może to wszystko jest snem, z którego nagle się obudzę i pójdę po nim na jakąś terapię. Wtuliłam się w Toma zamyślona. Coraz częściej miałam ochotę przestać rozmawiać nawet i z nim. I rzeczywiście coraz mniej rozmawialiśmy, ale nie wpływało to na nas w żaden sposób, bo jeśli wierzyć tym wszystkim pokręconym teoriom, to znamy się od tysięcy lat, dlatego też rozumiemy się bez słów. Patrzył na mnie zatroskanym spojrzeniem, które pytało, czy wszystko okej. Nie wiem, czy wszystko okej. Budzę się po jakichś koszmarnych wycieczkach i wymiotuję, tracę apetyt i czuję się przemęczona. Westchnęłam cicho i w końcu się odezwałam.
— Myślisz, że Raja ma na mnie jakiś większy wpływ? Skoro w snach jest w stanie po nocach robić ze mną co jej się podoba, pokazywać mi, co chce mi pokazać i daje mi odczuć, to co ona czuła, to myślisz, że ma nade mną jakąś władzę?
— Myślę, że przez to, co poznajesz i widzisz, twój organizm i umysł już sam reaguje tak, a nie inaczej, jeśli o to pytasz.
Zamyśliłam się na krótką chwilę. — Nie wiem jak jej pomóc, ani czego chce. Uznała, że zajmę się jej dzieckiem i je ochronię, tak? Ustaliliśmy to, przy czym ja Esme już nie spotykam. Stwierdziła, co miała stwierdzić, więc dlaczego wciąż z nią rozmawiam? Sophie twierdzi, że trzeba być otwartym, tak? A myślisz, że ja mogę się teraz jakoś zamknąć? Pomogłam chyba, na tyle ile mogłam. Może mogę już zakończyć ten seans, po prostu powiedzieć do widzenia, jak na tablicy ouija.
— Nie wiem, skarbie. Może powinnaś porozmawiać o tym z medium? Myślę, że ona ma jednak większe doświadczenie i wiedzę w temacie. Ja nie jestem w stanie, a nawet nie chcę ci tutaj nic doradzać, bo nie wiem jak to mogłoby się skończyć, a też nie chciałbym cię narażać w jakikolwiek sposób. — Mówiąc głaskał mnie po boku. — Ale rozumiem to, że chcesz uciekać. Chciałbym pomóc, ale czuję, że nie mam jak. Przyjechałem tutaj, żeby pomóc, a wiem, że zawodzę. Ani ci nie ułatwiam życia, ani nie pomagam; nie wyglądasz najlepiej... Widzę, że czujesz się coraz gorzej, a mnie chyba kończą się opcje — mówił spuszczając głowę i drapiąc się po zaroście. Czuł się niezręcznie i zwyczajnie źle. Wszyscy czuli się źle i coraz gorzej, trochę się od siebie „zarażając” i nawet taki stróż, który w ostateczności sam ratował atmosferę żartami i poczuciem humoru, tak nawet i on miewał gorsze dni.
— Tom, wiesz, że to nie jest twoja wina. Mamy ograniczone możliwości i trochę związane ręce. Robisz co możesz i robisz to najlepiej jak możesz. To jest wystarczające. Nic więcej nie możesz, ani nie musisz robić. — Patrzyłam mu w oczy. — Przeczekamy to i stąd wyjdziemy. Negan uznał, że sam chce się otworzyć i z nią porozmawiać. Może odwróci jej uwagę ode mnie, może będzie łatwiej. A ja jeszcze porozmawiam z medium. Może jest coś, co ja rzeczywiście mogę zrobić, po za byciem sierotą i zdawaniem się na ciebie — mówiłam z uśmiechem, próbując podnieść go na duchu. — Boję się tylko, że ona ma jakąś kontrolę, albo coś, czego ja nie zauważam, jakiś detal, który może zignorowałam, a jest istotny i pomógłby nam wszystkim. Ty zrobiłeś wszystko co mogłeś, za co wiesz, że jestem ci cholernie wdzięczna. Cieszę się, że cię mam, ale teraz może moja kolej, żeby nam pomóc, bo myślę, że trzeba być kamieniem i oporą dla siebie nawzajem, wiesz? Nie tylko w jedną stronę. Więc może po prostu to przeczekaj, a ratuj wtedy, kiedy zacznę płonąć — zaśmiałam się kończąc wypowiedź i przytuliłam się mocniej. Granatowy pokiwał głową, lekko rozbawiony i zaczął bawić się moimi włosami, bez słowa. Wiedziałam, że godzi się na to, co właśnie powiedziałam. Nie musiał mi tego mówić. Wiedziałam, że mi zaufa.

Późnym wieczorem, kiedy mój funkcjonariusz usnął, ja przeszłam się po korytarzu, kilka drzwi dalej, żeby zapukać do pokoju White. Otworzyła mi po chwili i lekko podskoczyła na mój widok. Może rzeczywiście nie wyglądałam najlepiej, albo wyglądałam gorzej, niż sama potrafiłam sobie przyznać. Po chwili wpuściła mnie z bladym uśmiechem. Jest z nami tak krótki okres czasu, a już jej uśmiech blednie? Rozumiem, że nie każdy musi być ze stali, ale spodziewałam się chyba większej wytrzymałości. Po przywitaniu i krótkiej rozmowie o niczym, pod tytułem „jak się czujesz, czy wszystko w porządku?”, przeszłam do konkretów.
— Jak urwać kontakt? Da się to jakoś zakończyć? Mogę się jakoś zamknąć? Wyłączyć te swoje medium-możliwości? — zaatakowałam serią pytań, na co kobieta zareagowała jakby zaskoczona.
— Dlaczego chcesz się zamknąć? Możesz też wtedy nieco stracić, tak na płaszczyźnie emocjonalnej… — próbowała kontynuować, kiedy jej przerwałam.
— Masz na myśli, bycie rozchwianą, smutną i osłabioną? Sophie, ja się rano budzę z wymiotami w przełyku, po tym co oglądam w nocy. Jeśli zamknięcie się na cały ten bałagan oznacza nie tylko skończenie rozmów z drugą stroną, ale też zmniejszenie intensywności tego emocjonalnego bigosu, to ja chętnie skorzystam.
— Eve, mam na myśli porozumienie z Tomem. Nie wiesz na ile z waszego związku to coś co stworzyliście sami z siebie, a ile z tego wynika z wpływów z przeszłości, która wynikają z tego, że oboje jesteście otwarci.
— Nie takie było moje pytanie. I nasz związek, to naprawdę nasza sprawa. Poradzimy sobie. Pytam o to, czy da się to wszystko jakoś skończyć.
— Nie powinnaś. Naprawdę.
— Chryste, nie utrudniaj mi jeszcze bardziej, proszę. Znasz odpowiedź, czy nie? — zaczęłam się irytować.
— Jeśli się zamkniesz, możesz też nie zauważyć nadchodzącego niebezpieczeństwa. Raja może się wściec. Miałaś jej pomóc, a zamkniesz jej drzwi przed nosem, a jeśli dana dusza potrafiła cię fizycznie skrzywdzić, to nie zdziwiłabym się, gdyby i Raja potrafiła wyważyć tą blokadę, którą chciałabyś jej postawić, po czym wróciłaby zezłoszczona, urażona i pokrzywdzona. I kierowałaby tą złość może nawet nie tylko w ciebie, ale w to, co dla ciebie najważniejsze. Na przykład w Toma. Nie ryzykuj — mówiła spokojnie, patrząc na mnie uważnie. Schowałam twarz w dłoniach, odetchnęłam głośno, a po chwili poczułam jak całe moje ciało zalewa poczucie bezradności. Usiadłam i chowając twarz w dłoniach zaczęłam zalewać się łzami i nie potrafiłam przestać.
— Chcę stąd wyjść. Chce stąd po prostu wyjść — płakałam żałośnie, zanosząc się łzami, oddychając nierównomiernie i płytko. Dziewczyna ułożyła dłoń na moim ramieniu, żeby najwyraźniej dodać mi otuchy, ale zamarła patrząc na mnie, jakby zobaczyła Bazyliszka. — Co?! Co tym razem?! — uniosłam ton i spojrzałam na nią zaszklonymi oczami.
— Wyjdziecie stąd. Już niedługo. Zobaczysz — wydukała, cofnęła rękę i odwróciła wzrok.
— Dlaczego tak się zachowujesz? Zobaczyłaś coś? Usłyszałaś? Ktoś coś ci powiedział? Skąd właściwie możesz wiedzieć co będzie?
Kobieta odchrząknęła cicho i mówiła patrząc wszędzie, ale nie na mnie. — Po świecie krąży wiele dusz, a te słyszą i widzą więcej niż my, a ja się z nimi kontaktuję, więc mam jako takie informacje z pierwszej ręki. Tak jak też było na przykład z atakami terrorystycznymi. Zmarły podejrzał, posłyszał jakie są plany z terrorystycznej strony, plotka po drugim świecie się rozeszła, ci którzy chcieli się odkupić, robiąc coś dobrego, próbowali ostrzegać, więc i ja się o tym dowiedziałam i „przewidziałam” co się wydarzy, powołując się na swoje zaufanie do drugiej strony. Ostrzegałam biały dom, rząd, ale nikt nie brał mnie na poważnie.
— Co zobaczyłaś przed chwilą? Dotknęłaś mnie i widziałam, że patrzysz na mnie inaczej. Powiedz mi.
— Wolałabym, żebyś już jednak poszła, przepraszam, nie czuję się najlepiej. — Unikała wyjaśnień.
— Do cholery powiedz mi, chyba powinnam wiedzieć! — uniosłam się i nalegałam.
— Przepraszam — mruknęła, wciąż na mnie nie patrząc i otworzyła mi drzwi.

*

Leżałem w łóżku i powtarzałem sobie to, co powiedziała mi Eveline. Po prostu muszę się otworzyć. Jak? Jak to się robi? Mam sobie coś powiedzieć? Coś powinienem zrobić? Dziewczyna twierdziła, że to przychodzi naturalnie, na własny sposób. A to znaczy tyle, że nic nie znaczy i wiadomo tyle, że nic nie wiadomo. Leżałem i patrząc w sufit powtarzałem sobie „Raja, chciałbym z tobą porozmawiać”. Wierzyłem, że ona, jako pierwotna właścicielka całego przybytku, będzie wiedzieć i widzieć najwięcej. Oczywiście jeśli tylko Eve się nie myli. Zamknąłem oczy i powtarzałem dalej, ale w myślach. Próbowałem sam siebie przekonać, że kobieta mnie usłyszy i odwzajemni moje chęci.

Byłem w swoim starym mieszkaniu. Było puste, chłodne. Zupełnie tak, kiedy straciłem swoją żonę. Po tym jak odeszła, przez dłuższy czas czułem, jakby cała radość z życia zupełnie prysła. Potem odwiedziłem nasz mały ogródek, w którym wszystko już zwiędło. Kucnąłem, żeby dotknąć róży, o które tak lubiła dbać. Miałem wtedy do siebie ogromny żal, że nie utrzymałem tych kwiatów przy życiu, zachowując coś, co mogłoby mi cały czas o niej przypominać, a nie byłoby martwe. Nie znałem się jednak na kwiatach, a po pogrzebie uciekałem do ludzi, nauki, żeby odreagować i odwrócić własną uwagę, nie zauważając jak czerwone płatki opadają, a łodyżki drewnieją. Kolejnym punktem wycieczki była sala wykładowa. Widziałem przed sobą swoich uczniów. Niektórzy z nich spali, inni uśmiechali się pod nosem, kiedy wtrącałem żarty między poważną wiedzę dotyczącą kryminalistyki i podstaw psychologii. Za mną widniała duża, zapisana tablica z mnóstwem pojęć, planów, różnorakich notatek. Z tyłu klasy zauważyłem jedną osobę więcej. Kobietę, której z swoich zajęć nie pamiętałem. Spojrzałem na swoje biurko. Wszystko zdawało się być stare i zniszczone. Widziałem swój kącik, gdzie piłem kawę z resztą wykładowców. Swoje mieszkanie na studiach, swoje byłe dziewczyny. Kościół, który odwiedzałem za dzieciaka. Miałem poczucie, że całe życie przelatuje mi powoli przed oczami, co kazało mi myśleć, że może w tej chwili właśnie powoli umieram. Dzień matki i wykradanie tulipana z ogrodu sąsiadów, żeby go podarować mamie, ale w finale dostawałem tylko szlaban i upomnienie, że nie wolno od tak sobie kwiatów zrywać z cudzego ogrodu. Matka tłumaczyła mi, że nawet jeśli coś jest na wyciągnięcie ręki i wydaje się błahe tak jak kwiatki, w dalszym ciągu nie wolno czyjejś własności naruszyć. Sąsiedzi pochylali się nad maleńkim ziarenkiem, na ich kawałku ziemi i dokładali wszelkich starań, żeby dostać najpiękniejsze kwiaty, które podziwiali, pijąc poranną kawę. Cofnąłem się do dzieciństwa, po czym powróciłem do hotelu. Siedziałem na brzegu basenu, kołysząc stopami pod wodą. Była czysta i przyjemnie chłodna. Niebo było czarne. Księżyc zdawał się być w zaćmieniu, więc było naprawdę ciemno, ale zaskakująco nie budziło to we mnie żadnych negatywnych emocji. Nie myślałem o niczym konkretnym. Byłem spokojny i rozluźniony, kiedy uniosłem wzrok i na drugim brzegu, na przeciwko siebie zobaczyłem prześliczną kobietę, siedzącą i moczącą stopy zupełnie jak ja. Ona jednak była cała przemoczona. Podniosłem się i ruszyłem w jej stronę.
— Wszystko w porządku? Jesteś cała przemoknięta. Jestem detektywem, pomagam tutaj — uciąłem, sięgając na ręcznik, rzucony niedbale na jeden z leżaków, nieopodal — okryję cię, bo zmarzniesz. — Podszedłem bliżej i otuliłem materiałem jej ramiona. Wyglądała na roztrzęsioną. Byłem na tyle blisko, że mogłem się jej nieco przyjrzeć. Miała ciemniejszą skórę, opaloną. Od razu zwróciłem uwagę na dłonie. Były smukłe, z długimi palcami, wszystkie ozdobione tatuażami, które prowadziły od kosteczek, przez całą dłoń, nadgarstek i do połowy przedramienia. Przypominały tatuaże, jakie zdobią dłonie kobiet wychodzących za mąż w Indiach. Mocno zdobiące i bogate w detale, przypominające momentami biżuterię. Była szczupła. Krągła w odpowiednich miejscach. Mimo, że była przemoczona, miała makijaż, wyraźnie podkreślający spojrzenie. A spojrzenie to było wyjątkowe. Nie byłem w stanie zgadnąć, czy jej oczy są zielone, szare, czy brązowe. Były też głębokie i w pewien sposób wciągające. Fascynowały. Szerszy, ale zgrabny nosek i pełne wargi. Całą twarz okalały jej ciemne, zupełnie czarne włosy, gęste, błyszczące i długie aż do pasa. Ubrana była w lekki materiał. Nie znam się na modzie, więc nie byłem pewien co to było, ale było na tyle delikatne, że jej ciało było zupełnie odkryte, mimo, że warstw cienkiego materiału było wiele. Była nim otoczona i otulona niczym lekką pianą, jakie tworzą fale. Przypominało to troszkę jakiś delikatny szlafrok. Powoli usiadłem obok, zaintrygowany. Zauważyłem, że jej stopy i kostki zdobią podobne tatuaże jak i te, które zdobią jej dłonie. — Jestem Negan. Co tutaj robisz tak późno?
— Wiem. — Uśmiechnęła się lekko, spoglądając mi w oczy. — Dobrze cię w końcu spotkać — dodała i zamilkła na dłuższą chwilę — tutaj umarłam.

____
Nelly

2018/06/07

16. Ostatnia prośba


Dla Ann.
Za czytanie i wyłapywanie błędów.
Za bycie przyjacielem, który słucha.
Za nieustanną pomoc. 
Za to, że jest.
____

Śniły mi się rzeczy, historie, które przyprawiały mnie o mdłości. Raja co noc przedstawiała mi fragment swojej historii i swojego beznadziejnego związku. Każda z sennych wycieczek nie tylko pokazywała mi jej przeszłość, ale też dała odczuć wszystko, co czuła. Również emocjonalnie. Budziłam się więc zmęczona, roztrzęsiona i zapłakana, nie mogąc zapanować nad własnym oddechem, ale jednak cieszyłam się, bo wiedziałam, że to tylko sny. Nie musiałam się zastanawiać czy wciąż śnię, czy też nie. Nie działa mi się też żadna krzywda. Byłam tylko i wyłącznie tragicznym obserwatorem. Jej mąż, Terry, z tego co rozumiałam, przynależał do jednego z najpotężniejszych gangów w ich czasach, a co więcej, był szefem. Morderstwa i kradzieże były na porządku dziennym. Czasem kogoś porywano, brano za zakładnika, przepytywano, okaleczano, a Raja głównie przytakiwała. Poznali się, kiedy on wyruszył do Azji, dobić nielegalnych interesów. Rozprowadzał broń i ciężkie narkotyki, aż w końcu handlował ludzkimi organami na czarnym rynku, z ludzi, których eliminował na swojej drodze. Kobieta twierdziła, że był to jeden z najniebezpieczniejszych ludzi, ale kiedy go spotkała po raz pierwszy, nie miała o tym pojęcia. Było to dokładnie w Indonezji, na jednej z wysp. Mieszkała tam z rodziną, była ostatnim z dzieci, które wciąż mieszkało z rodzicami. Ledwo co skończyła nastoletni etap swojego życia. W jednym z snów pokazywała mi swój dom i swoje dzieciństwo i młodość. Poprzez wspomnienia opowiadała o tym jak lubiła malować, tworzyć, ale rodzice ją wyganiali do "zwykłej" pracy, powtarzając, że malując nie zapewni sobie stabilnego życia. Porzuciła więc pasje i pracowała w kilku miejscach na raz. Jednego, późnego wieczoru, do jednego z klubów wszedł on, kiedy Raja zajmowała się nalewaniem piwa i polewaniem miejscowej wódki palmowej. Jeden z pomocników szefa został wysłany, żeby zamówić alkohol i przynieść go do stolika ukrytego w ciemnościach klubu, choć niedaleko sceny z pół nagimi, nieletnimi dziewczynami. Tamte rejony nie były najbogatsze, więc ludzie radzili sobie jak mogli. Dziewczynki przestrzegane od dziecka przed biedą, upominane o szukanie sobie męża, który pomoże iść przez życie, już jako nastolatki szukały pracy i to jakiejkolwiek. Kilka z nich kołysało więc biodrami w skąpej bieliźnie, tańczyło mając zupełnie odkryte swoje młode piersi w klubie, który przypominał stary, rozpadający się barak, z starymi kanapami i kilkoma, ledwo już świecącymi światłami. Miejsce było brudne i niemoralne. Raja obserwowała jednego z gości kiwającego do piętnastolatki na scenie. Machał do nieletniej kilkoma tysiącami rupii. I nie brzmiało to najgorzej, dopóki nie wyjaśniła, że to cena mniej więcej szklanki wody z lodem. Nastolatka bez oporu za nim poszła, co rozproszyło Raję. Po nocach zastanawiała się co zrobić, żeby żyć lepiej, a nie musieć posuwać się do podobnych czynów. Niosąc chwiejącą się tacę z alkoholami, przechodząc, jeden z gości klubu dał jej soczystego klapsa. Kilka z szklaneczek wylądowało na starej drewnianej podłodze i zupełnie się porozbijało, praktycznie u stóp szefa i reszty z kilku członków gangu. Zaczęła nerwowo przepraszać, odsłoniła długie włosy z twarzy i przykucnęła, żeby zacząć zbierać szkło. Czuła na sobie spojrzenia mężczyzn.
— Ślicznotko, odpuść sobie. Zostaw to szkło, leć i polej nam jeszcze raz. Szybko, bo nie lubię czekać — rzucił szef. Nie brzmiało to ani przyjemnie, ani romantycznie, ale kobieta szybko mnie uciszyła, zapewniając że zaraz ją zrozumiem. Patrzyłam więc i czekałam. Zdenerwowana sytuacją, podała alkohol już bez wypadków. Terry cały wieczór jej się przyglądał, szeptał coś do kolegów, a po kilku kolejkach kiwnął zapraszająco w jej stronę. — Zazwyczaj pierwsze wrażenie jest dla mnie bardzo ważne, wiesz? — Mówiąc, podparł głowę na dłoni, patrząc na nią zagadkowo. — Ty je zepsułaś tym tłuczeniem szkła pod moimi nogami i wykazując się jakąś niedbałością — kontynuował, kiedy mu przerwała.
— Przepraszam, ja… — próbowała mówić, ale jej nie pozwolił.
— Nie przeszkadzaj mi. Potem jednak się podniosłaś i zobaczyłem twoje nogi. Masz nogi bogini. Mógłbym je podziwiać codziennie — mówiąc to pogłaskał jej udo, a po chwili wyciągnął do niej dłoń, w której miał plik pieniędzy, jakiego jeszcze w życiu nie widziała, ani nie trzymała. — To za alkohol.
— Proszę mi wybaczyć, cenny są jednak dużo niższe… — Uśmiechnął się, słysząc to.
— Widzisz, ale jesteś uczciwa. Długie nogi, uczciwość, jestem ciekaw co jeszcze. — Sięgnął do swojego portfela, podając jej zaraz drugie tyle, prosząc o jutrzejszy wspólny wieczór. Wtedy wszystko zrozumiałam. Kwestia kulturowa. Małe miasteczko, z którego wszyscy chcieli uciec, ale praktycznie nikomu się nie udawało. Powszechna bieda i nacisk na wiązanie się z bogatymi ludźmi. W dodatku prawił jej komplementy, a była młoda, więc zaślepiona kilkoma słodkimi słówkami nie widziała jak jej przerywał, nie pozwalał dojść do słowa i był widocznie despotyczny. Byłam przekonana, że po prostu z nim pójdzie. Wahała się jednak, choć nie zbyt długo. Umówili się, że spotkają się przed klubem.
Następnego dnia, po zmierzchu ubrała najkrótszą sukienkę, jaką posiadała, odkrywając nogi, które tak zachwycał. Chciała się podobać. Pojawił się o czasie, już bez kolegów i zabrał ją do przystani nieopodal. Po drodze wypytywał ją, co ona odebrała, jako ciekawość i fascynacje jej osobą. Terry jednak szukał jedynie informacji, które pozwolą mu się do niej szybciej dobrać. I nie szukał tutaj drogi na skróty między jej uda, ale do jej umysłu. Chciał ją mieć dla siebie całą i uległą. Przy brzegu stało kilka łodzi, w tym jedna, w porównaniu do innych znacznie droższa. Stać go było na jachty, samoloty i inne cuda, jednak cuda zawsze straże i celnicy dokładnie sprawdzali, zwłaszcza, jeśli wracały z tak ubogich terenów. Przeciętna łódka nie wzbudzała podejrzeń. Z daleka można by go wziąć za uzdolnionego handlarza herbaty, czy kakao, ale gdyby tak się przyjrzeć, w podwójnym dnie łajby dałoby się znaleźć dziesiątki kilogramów heroiny. W swoich działaniach był sprytny, nieuchwytny i kryty przez wielu międzynarodowych wspólników - na jego szczęście, ponieważ przemytnicy w Indonezji byli karani egzekucją. Popłynęli razem kawałek od brzegu. Karmił ją słodkimi słówkami, obietnicami i kolejnymi komplementami, aż na jej twarzy pojawił się rumieniec. Podobała mu się. Można by pomyśleć, że się w niej zakochał. Odprowadzając ją do domu zadał jej proste pytanie. — Dlaczego wciąż tkwisz w tej biedzie? Dlaczego stąd nie uciekasz? — Jeszcze tej samej nocy pakowała walizki, zwłaszcza, kiedy matka zobaczyła ich razem przed domem i zaczęła naciskać.
— Pakuj się dziecko, pakuj! Nie ważne kim jest. Ma pieniądze, masz okazję uciec i żyć jak człowiek to pakuj się i nie oglądaj za siebie. Nigdy się nie oglądaj — starsza schorowana kobieta wrzucała ubrania córki do jednej z starych toreb. Nie miała zbyt wiele, więc pakowanie zajęło jej dosłownie chwilę. Rodzice ucałowali swoje dziecko i wypuścili ją z domu, przypominając, żeby szybko wzięła ślub i wysłała im kiedyś pocztą zdjęcia wnuków. Nie mieli pojęcia w jak potworne ramiona ją wypchnęli.

Wszystko było cudownie, aż do momentu kontroli granicznych. Czuła, że coś jest nie w porządku. Terry rozmawiał z strażą na spokojnie, z łagodnym, przyjemnym uśmiechem, trzymając papierosa w dłoni. Mężczyźni sprawdzali każdy najmniejszy kąt i zakamarek łajby. Pozwolili im płynąć dalej. Kiedy dobili do amerykańskiego, zachodniego brzegu, czekały już wypolerowane czarne samochody, motocykle i kilkunastu podejrzanych, rosłych facetów ubranych w skórzane kurtki. Szef wziął Raję na ręce i wyniósł ją na ląd.
— Witaj w Ameryce, moja droga — powiedział z uśmiechem i postawił ją dopiero przy sporym, ciężkim motocyklu. Kobieta patrzyła, a ja razem z nią jak koledzy jej ukochanego wynoszą z łodzi białe torby. Jedna po drugą, pakują je starannie każdy do swojego samochodu, czy motocykla, kiwają uprzejmie w stronę szefa i wszyscy ruszają w swoją stronę. Chciała pytać o co chodzi, ale jej na to nie pozwolił. Z resztą, zrozumiała wszystko, kiedy dotarła do „domu”. Ich domem była nora na obrzeżach Los Angeles, z rozbudowaną siecią piwnic i korytarzy. Widziała spore beczki alkoholu, kartony najdroższych cygar, a zaraz obok stosy broni. Chciała zobaczyć więcej, ale Terry pociągnął ją za dłoń do ich sypialni. Kolekcje noży na stoliku w kącie i płaski kamień do ostrzenia. Przy tym wszystkim zauważyła też jednak otaczające ją bogactwo. Czuła lęk, ale po cichu wierzyła, trzymała się nadziei, że nie przywiózł jej tutaj z tak daleka, żeby ją teraz zamordować. Wierzyła, że coś ich może łączyć. Jej wiara trwała zaledwie miesiąc. Po tym czasie, zgwałcił ją brutalnie, kiedy po raz pierwszy powiedziała nie. Zawsze brał, czego chciał. Nie pozwalał sobie na czyjeś „nie”. Nawet od niej, więc była zdana zupełnie na jego łaskę. Często w myślach spoglądała za siebie, chciała wrócić, uciec, ale wiedziała, że nie ma na to szans. Po norze kręciło się zbyt wielu rosłych gości, który raz dwa mogli ją odprowadzić do szefa, albo co gorsza, mogli sami chcieć ją wykorzystać. Nie chciał się z nią żenić, uważał, że śluby to strata pieniędzy i czasu. Na wspomnienie o temacie zareagował agresją, ponownie siłą zaciągnął ją do łóżka, a następnego dnia wrócił do niej z obrożą i zaczął ją traktować jako swoją własność, rzecz, raz po raz wciąż ją pytając, czy teraz czuje się w pełni jego. Płacząc opowiadała, że tak. Służyła mu tak kilka lat, aż pewnego dnia zaszła w ciążę. Traktował ją lepiej, nawet dbał, licząc, że da mu syna, któremu będzie mógł kiedyś przekazać swoje nielegalne, podziemne imperium. Urodziła jednak córkę. Mężczyzna zupełnie nie chciał mieć kontaktu z córką, ignorował jej małe istnienie, tak jak i zaczął ignorować Raję. Znikał nocami, mówiąc, że jedzie po kolejny towar, dopilnować interesów. Matki swojego dziecka używał jako stereotypowej „kury domowej”, która miała mu gotować i sprzątać. Nie chciał słyszeć o Esme. Kiedy usłyszał płacz maleństwa, robił się agresywny. Raja chowała przed nim dziecko. Minęło kolejne kilka lat i nauczyła dziewczynkę samej się chować, bawiąc się z nią w chowanego, mówiąc, żeby siedziała w jednym miejscu, aż ona sama ją znajdzie. Grała z nią za każdym razem, kiedy widziała, że Terry jest w złym humorze i potencjalnie mógłby je skrzywdzić. Jednego z takich wieczorów zatroszczyła się ponownie o niego, pytając co się stało. Coraz rzadziej rozmawiali, ale rozwiązała mu język butelką dobrego alkoholu. Opowiedział jej o nowej inwestycji, o planach budowy hotelu, który będzie najbardziej prestiżowym i bezpiecznym miejscem w całym mieście. Chciał mieć gdzie negocjować ceny broni, trucizn, czy nowo wykrojonych nerek ostatniego ze swoich wrogów. Bogaczy nikt nie sprawdza, zwłaszcza, jeśli mają sojuszników na każdym stanowisku. Znajomi na policji, w szpitalu, w rządzie i białym domu. Pytałam Raji jakim cudem wszyscy go wspierali. Wyjaśniała mi, że przemoc i śmierć wszystkim się opłaca. To wszystko co posiadali, to były miliony pieniędzy obracających się wokół całego kraju. Ktoś tanio wyprodukuje broń, dostanie pieniądze, jest bogaty, rozwija swój mały biznes, który wpływa na gospodarkę, ale ten co też kupi, choćby miał tą bronią zabijać, to zarobi ten, który martwych zakopie. Nie mówiąc już o narkotykach i uzależnieniach, które były i są samo napełniającą się studnią. Ludzie brali na próbę, Terry starał się o najlepszą jakość, więc szybko się uzależniali, chcieli kolejną dawkę, a potem więcej. Czasem tych najbardziej już wciągniętych w nałóg przetrzymywano mówiąc, że towaru nie ma na rynku. Były to kłamstwa, które sprawiały, że kilka dni później człowiek był w stanie zapłacić za tą samą dawkę cztery razy więcej. Raja patrzyła na powolny upadek ludzi i na uciechę bogatych, których stać było na wszystko i których kochano, bo oddali czasem maleńką część pieniędzy na cele charytatywne.
Kiedy już hotel postawiono, kryminalista z swoją boginią, której już nie zauważał i dzieckiem pojawili się w budynku, o którym pisano w gazetach od wielu tygodni. Obserwowano hotel i wyczekiwano otwarcia. Raja miała za zadanie wyprawić najcudowniejszy bal. Poświęciła się temu w pełni, do momentu, aż pewnego dnia, jeszcze przed pojawieniem się obsługi w hotelu, kucharzy i pomocników, Terry wrócił do hotelu nietrzeźwy. Nie było go całą noc, gdzie przez cały ten czas na niego czekała. Jej córeczka przebudziła się, słysząc ciężkie kroki ojca na korytarzu. Matka zaproponowała zabawę w chowanego. — Kochanie, jak tata przyjdzie, zacznę z nim liczyć, a ty lecisz się chować, co? I pamiętasz reguły! Czekasz, aż cię znajdę i utulam — mówiła z ciepłym uśmiechem i ucałowała dziecko w czubek główki. Dziewczynka, mimo wczesnej pory ożywiła się, zawsze chętna na zabawę. Mężczyzna wszedł do pokoju, jednocześnie dziecko z niego wybiegło przemykając między nogami taty. Raja zauważyła maleńką malinkę na jego szyi. Podeszła do niego podstępem, próbując go sobą zainteresować, uwodzić. Po chwili odsunęła kołnierz jego koszuli, a pod nią znalazła kolejne ślady i zadrapania. Znosiła wiele, ale zdrada była dla niej zupełnym limitem, krawędzią wytrzymałości. Jakąś godzinę później unosiła się martwa na zimnej tafli wody w basenie.
Zrozumiałam też dlaczego zaciągnął ją aż do basenu. Jeszcze kiedy mieszkali w norze, a kiedy zdarzyło jej się powiedzieć „nie” - w momencie, w którym Terry nie był w najlepszym humorze, albo był pod wpływem używek, ze złości ją podtapiał. Czasem nawet udawał nieporuszonego, żeby za jakiś czas wziąć ją na wspólną randkę na plaży, która się kończyła na przytrzymywaniu jej karku pod wodą, wypominając jej ostatnie „grzechy”. Raja po tych przejściach miała poważną fobię dotyczącą wody i zbiorników z wodą. On o tym wiedział, więc zdecydował zabić ją w najokrutniejszy dla niej sposób.

Kiedy się obudziłam ruszyłam pośpiesznie do łazienki, żeby zwymiotować, po tym jak naoglądałam się sennych, tragicznych scen. Przemyłam twarz zimną wodą i umyłam zęby. Odetchnęłam ciężko opierając czoło o chłodne kafelki na ścianie. Pomyślałam, że tracę rozum, jak tylko przyłapałam się na tym, że w myślach wciąż próbuję z nią rozmawiać. Nie musiałam wiedzieć wszystkiego i chyba nawet nie chciałam, ale pokazywała mi każdy najmniejszy detal. Od rozpadających się desek w klubie, jeszcze w Indonezji, przez torebki z narkotykami, jakie znalazła w magazynie, po przyjeździe, po czystą agresję, oddając mi przy tym wszystkie jej emocje. Może było jej lżej, że teraz nie niesie tego przysłowiowego krzyża sama. Może tego potrzebowała, żeby się uwolnić, ale prawdą było, że mnie robiło się coraz gorzej. Słabo, niedobrze i smutno.
Wróciłam do Toma. Nie spał już i patrzył na mnie przejęty, wciąż z odbitą poduszką na policzku.
— Wszystko w porządku? — mruknął, przecierając oczy i usiadł na łóżku.
— Zemdliło mnie, ale już okej. Miałam nieprzyjemny sen. Raja mi chciała nieco wyjaśnić — usiadłam obok i przytuliłam się do jego ramienia. Objął mnie ciepło i westchnął cicho. — Przepraszam, że cię obudziłam.
— W porządku, nic się nie dzieje. Już poranek. Opowiesz mi o tym śnie?

*

Zostałem sam. Wyrzuciłem wszystkich i nie chciałem nikogo widzieć. Detektyw się do mnie dobijał, ale nie chciałem z nim rozmawiać. Nie widziałem w tym celu, choć należy bardziej powiedzieć, że nie widziałem w tym zysku. To oni czerpali ze mnie, pozostawiając z niczym w zamian. Krążyłem po pokoju, dopijałem resztki alkoholu, usiadłem na parapecie, przy oknie i przyglądałem się prostytutkom na ulicy. Jedna z nich mnie nawet zauważyła i pomachała. Nie byłem pewien czy to do mnie, ale odmachałem z uśmiechem pod nosem. Zapaliłem papierosa i myślałem. Rozważałem jak zły mógłby na mnie być. Gdybym skończył z życiem, nie miałby już zbyt wiele do zrobienia w tym temacie. Byłby po prostu na mnie skazany. Zaciągnąłem się palącym dymem, pozwalając mu wypełnić moje płuca. Może nie chce być na mnie skazany? Może nie chce, żebym dołączał, bo jest tam ktoś, o kim nie wiem? O kim mi nie mówi? Zakrztusiłem się szarym powietrzem. Przetarłem twarz dłonią. Diler za zakrętem. Gdybym mógł zejść na dół, może bym coś od niego kupił. Jestem ciekawy co się wtedy dzieje. Jeśli sen mnie z nim łączy, może to też by mogło, a może nawet bliżej.
Moje myśli płynęły i plątały się bez kontroli. Z rozważań o narkotykach, zacząłem myśleć o gofrach, potem o kolejkach górskich i brudnej wodzie w oceanie, kiedy usłyszałem kolejne pukanie do drzwi. — Wejść — mruknąłem zrezygnowany, uprzednio ciężko wzdychając. Nie ruszyłem się z miejsca, nawet się nie obróciłem, bo szybko przyszło mi do głowy, że jeśli to morderca z hotelu, który mógłby chcieć mnie zabić, to wyświadczałby mi dużą przysługę. Mnie samobójstwa nie wychodzą, nie muszę się przykładać i nad tym pracować, a Ryland nie byłby zły. Było to jednak rozczarowanie, bo usłyszałem jedynie głos Negan'a.
— Możemy porozmawiać?
— O czym?
— Chciałem przeprosić. — Spojrzałem na niego, kiedy to powiedział. — To był błąd, że ją do ciebie przyprowadziłem, nie upewniając się wcześniej co do jej zamiarów. Chciałem pomóc. Liczyłem, że z jej pomocą, razem odkryjemy coś, co … nie wiem. Coś, co może sprawiłoby, że może te zdjęcia stałyby się jeszcze bardziej wyjątkowe. Może, że uda jej się was do siebie jakoś zbliżyć i mieć stały kontakt.
— Mamy stały kontakt. I nie przepraszasz, a próbujesz się tłumaczyć. Nie interesują mnie tłumaczenia.
Westchnął ciężko i usiadł. — Nie powinienem tego mówić, ale… — Zagryzł wargę, wahając się. — Widziałem jak rozmawia z Eveline. Eve ma sny, też w nich rozmawia z kimś. Z kobietą, która potrzebuje jej pomocy. I Sophie była w stanie pomóc Eveline rozmawiać z tą kobietą za dnia. Było to dziwne, nie wiem czy w to wierzę, ale Eve wyglądała na autentycznie przejętą i zaangażowaną, więc widocznie to coś dało. Opowiedziała nam też trochę na ten temat — mówił dalej, kiedy mu przerwałem.
— I co? — zapytałem, ale patrzył na mnie w milczeniu. — I co z tego macie? Co to wnosi? Nie pojawiłeś się tutaj, żeby ludzi stąd wypuścić? I fajnie, jeśli jej na tym zależało, to gratuluję, ale ja nie potrzebuję żadnych osób trzecich do jakichkolwiek wyjaśnień. Jest mi to zbędne — uniosłem ton. Denerwowałem się. Dlaczego wciąż kontynuujemy ten temat, jeśli uznałem go za skończony? — Miałeś dowiedzieć się, kto zabija, a rozpraszają cię drobniejsze problemy i ludzkie rozterki. Umarło już kilka osób. Ja również mogę ze sobą skończyć i mnie nie zatrzymasz, więc przestań mi się tłumaczyć. Masz grupę ludzi do wyprowadzenia z tej ruiny, do cholery! — Patrzyłem na niego gniewnie, na co odpowiadał wewnętrznym i zewnętrznym spokojem, który jeszcze bardziej podnosił mi ciśnienie. Kiwnął lekko głową, zaraz spuszczając wzrok.
— W porządku, przepraszam. Wrócę do pracy. Chciałem tylko, żebyś wiedział, że tutaj ty też wciąż masz wiele spraw i wiele ludzi, dla których jesteś ważny. Masz gdzieś rodzinę, masz pasję i talent jako barman, masz przyjaciół. Nieistotne, jak się z nimi ostatnio układa. Masz przyjaciół i oni na pewno tęsknią za tobą już teraz. Wciąż będziesz mógł stąd wyjść i podróżować. Robić zdjęcia i Ryland’owi we śnie je pokazywać. Uczyć się od niego, ale nie rezygnować z życia. Sprawisz bliskim dużo bólu — mówił, wstał i zmierzał w stronę drzwi.
— Dlaczego cię to obchodzi?! — krzyknąłem już poirytowany, ale i z zaszklonym spojrzeniem. Wiedziałem, gdzieś tam w środku, że zapewne miał rację.
— Bo cię lubię. Jesteś interesującą, ciekawą osobą. Wartą uwagi. Przyjemnie się z tobą rozmawia. Choć szkoda, że tym razem krzyczysz. — Uśmiechnął się przyjaźnie. — Pójdę już, ale wrócę. Mam nadzieję, że może będziesz w lepszym humorze i przyjmiesz przeprosiny, a wtedy będziemy mogli pogadać na ludzie, bez unoszenia tonu. Niczego od ciebie nie chcę, Billy i byłoby fajnie, jeśli to ty chciałbyś czegoś ode mnie. Byłbym gotowy ci pomóc jak tylko mogę — cały czas mówił łagodnym tonem. Wyszedł. Znów zostałem sam. Znów kogoś wyrzuciłem z swojego pokoju, choć nie bezpośrednio. Czy było mi z tym dobrze? Nie wiem. Przeniosłem z powrotem wzrok na ulicę za oknem i przetwarzałem jego słowa.

*

— Sophie, jak cię proszę, to moja ostatnia prośba. Wiesz, że oddam ci całą pensję, tak? Więc chodź ze mną. O więcej nie poproszę — nieustannie prosił kobietę, gestykulując przy tym nieco nerwowo. Liczył na współpracę i możliwość dogadania się, zwłaszcza, za pieniądze, które proponował i obiecywał. White jednak cały czas się opierała.
— Morgan, czy ty nie rozumiesz, że wchodzenie na tamto piętro może być skrajnie niebezpieczne? Dziewczyna tam weszła, to wyszła z siniakami. Tylko z siniakami, bo pojawił się Tom. Ty nie jesteś niczym co by mnie uchroniło, ani ja nie uchronię ciebie. Nie wiem, nie chcę wiedzieć ile dusz tam krąży i ile z nich jest złych, po tym jak Eveline zaglądała do każdego pokoju i trzaskała im drzwiami. Mają tam azyl, który naruszyła. Nie można tam iść, zaufaj mi. I tutaj nie chodzi o pieniądze. Nie wzięłabym żadnych pieniędzy, nic by mnie nie przekonało, żeby tam iść.
— Jestem pewien, że nic nam nie będzie, no proszę cię — prosił. — Okej, może jest jakiś sposób, cokolwiek, żeby się trochę ochronić? Jakieś magiczne pelerynki niewidki? Stópka króliczka? Cokolwiek? Krzyż?
— Wiem i rozumiem, że jesteś zdesperowany, ale nic tego nie zmieni. Wiesz to nie film. To my naruszyliśmy prywatność i zdenerwowaliśmy tych, którzy tam mieszkają. To nie ich wina, a nasza. A krzyż nic ci nie zrobi. To kawałek drewna, w takim, a nie innym kształcie. A nie cały świat jest chrześcijański, żeby każdy demon, chrześcijańskich symboli się bał. To bajki.
Mężczyzna wystukiwał placami nerwowo o ścianę, szukając w głowie możliwych rozwiązań.
— To będę musiał iść sam.
— To głupi pomysł, proszę cię, po prostu odpuść.
— Wiesz, że nie mogę. Rozmawiałem z Billem i ma rację. Przyjechałem tutaj do pracy. Muszę dojść do tego, co tutaj się dzieje. A piętro czwarte zdaje się być miejscem, w którym powinienem szukać poszlak, dowodów, czy jakichś rozwiązań — kontynuował — dziękuję za twoją pomoc w takim razie. Zapłacę i dam ci spokój.— Sięgnął do swojego portfela, żeby zacząć przeliczać pieniądze. Sophie ułożyła dłoń na jego nadgarstku.
— Przestań, daj spokój. — Odetchnęła. — Zamkniesz sprawę, otworzą drzwi to załatwimy tą kwestię.
— Chyba, że coś mnie tam zabije, wtedy zostaniesz tutaj z trupem, a ja utknę, bo fakt, że nie zapłaciłem za usługę, nie pozwoli mi … się odrodzić, czy tak to tam było. — Mrugnął w jej stronę, uśmiechając się przy tym wesoło.
— Jesteś niepoważny.
— No inaczej sobie życia nie wyobrażam. Trzymaj tutaj, to co twoje. — Wcisnął jej gotówkę do ręki. — I się nie sprzeciwiaj, a ja idę robić swoje. I do usłyszenia. Po tej, czy po tamtej stronie — mówiąc, roześmiał się ciepło, choć środku szczerze się obawiał. Był wierzący. Ale wierzył w Boga, nie w jakieś anomalia i paranormalne historie. Wychowano go w wierze w dobro. Dobro, które ludzie mają w sobie, dobro w świecie, dobro wynikające z Boga, nie z ochrony aniołów. Nie do końca wierzył też w Szatana i inne, piekielne stwory, bo Lucyfer, to też bóg, ale ten z podziemia. A jak jedno z przykazań mówi - „Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną”. Więc nie miał żadnych, nawet tych satanistycznych. Przyjmował, że jeśli Bóg stworzył świat i wszystko co się w nim zawiera, to ten sam Bóg stworzył zło, dla samego balansu i harmonii w świecie. Wszystko co negatywne istniało tylko po to, żeby potem doceniać, cieszyć się wszystkim co dobre. Ale brodacz nie był też nigdy fanatykiem, ani zwolennikiem kościołów. Rozwijał się w własnym zakresie, wciąż pozostając otwartym na świat i opinie innych. Jeśli White wierzy w demony, duchy, jakieś światy zawieszone między życiem, a śmiercią, to Morgan może w nie nie uwierzy, ale zaakceptuje. A za akceptacją szedł szacunek. Żył z świadomością, że ludzie wybierają własne drogi, wartości, wierzenia i każdy z nich mógł mieć rację. Nikt nie wiedział jak jest naprawdę. Nikt nie miał pojęcia ani o śmierci, ani o życiu, w końcu wszyscy żyjemy pierwszy raz. Albo i nie, jeśli bierzemy pod uwagę opinie, czy wiedzę medium. Kobieta go intrygowała, bo on sam nie był w stanie wyjaśnić, skąd brała informacje. Skąd wiedziała o atakach, konfliktach, o przyszłych ślubach, związkach i problemach. Sophie odpowiedziała na te pytania bez mrugnięcia okiem. Wyjaśniła, że rozmawia z duchami, a duchy widzą, słyszą i czują. Są jak przysłowiowe ściany, które mają uszy, więc mogą wiedzieć wszystko, nawet coś, z zupełnego końca świata. Stąd „przepowiednie”. Jeśli to prawda i jeśli to możliwe, oznaczało to, że kobieta praktycznie nie mogła się mylić, bo jej wróżenie i przewidywania oznaczały grę w głuchy telefon z duszami. Detektyw spojrzał na kobietę, przez chwilę zastanawiając się ile zmarłych podsłuchuje w tej chwili tajemnych rozmów prezydenta i jeśli rzeczywiście nigdy nie jesteśmy sami, to co tacy ludzie jak medium robią, kiedy idą z kimś do łóżka. Uśmiechnął się pod nosem. — Idę — oświadczył, po czym wziął kilka rzeczy i wyszedł z pomieszczenia, kierując się na schody. Szedł na piętro czwarte. W duszy się modlił, ale starał się iść pewnym krokiem, nie pozwalając samemu sobie na chwilę zawahania. Wiedział, że jeśli jest tam coś, co jest rozzłoszczone i będzie chciało go skrzywdzić, to jego niepewność i kruchość tylko taki atak by ułatwiła. Zdecydowanie, z głową w górze złapał za klamkę.

___
Nelly