2018/03/29

6. Piętro czwarte


Dla Boo.
_________________

Kolejnego dnia Tom zapukał do moich drzwi. Wpuściłam go bez słowa. Poczekał aż zamknę drzwi i na mnie spojrzał. - Będę zmuszony cię na dzień zostawić. Wrócę na komendę, porozmawiam z szefem i poszukam akt, archiwalnych doniesień i tak dalej. Nie powinno mi to zająć więcej niż dzień. Przyślę ci kogoś innego do ochrony, będzie patrolował piętro i cię tu przypilnuje - mówił z uśmiechem, mrugnął w moją stronę. - Poradzisz sobie beze mnie?
Zaśmiałam się pod nosem. - Poradzę sobie, jest ostatnio spokojnie, a może się czegoś ciekawego dowiesz. A ja nie jestem dzieckiem, jasne, że sobie poradzę. Poproszę może, żeby Georg ze mną został.
- Ostatnio bywał niechętny, żeby zostać, co?
- Nie lubi nocować w tej części hotelu. Bo to wygląda jak hotel. Jego pokój wygląda rzeczywiście jak sypialnia. I ma wygodniejsze łóżko -mówiłam, a uśmiechnął się jedynie i pokiwał głową z dezaprobatą. - No co? Jakbyście mi gnojki pozwolili, to bym spała u niego i z nim. Spokojnie, bez koszmarów i wygodnie!
- Panno Greenwood! -upomniał mnie za wyzwiska.
- Och no przepraszam- parsknęłam śmiechem, złagodniał i popchnął mnie lekko w stronę łóżka. Poleciałam miękko na materac, wpadając między poduszki.
Sypiałam ostatnio dziwnie. Wszystko było jak okryte grubą, ciężką i cieplutką pierzyną, pod którą co noc słyszałam tą samą kołysankę, czasem mniej, czasem bardziej przytłumioną. Jednej nocy zupełnie małej nie słyszałam, innej całą noc przysłuchiwałam się nawoływań o pomoc w poszukiwaniach mamy. Nie były to jednak tak ciężkie sny jak kilka ostatnich. Nie budziłam się przerażona, co najwyżej zaskoczona, czy też poruszona. Było mi lżej, najwidoczniej leki co nieco pomagały. Miały swoje działania uboczne, ale w końcu mogłam spokojniej funkcjonować i wracał mi humor, ochota na jedzenie, czy też żarty. Zaprzyjaźniłam się z nim. Był tu cały czas, a kiedy się postanowiłam do niego odezwać i wszystko opowiedzieć to tematy same zaczęły się toczyć. Nie czułam się już tak samotna w ciągu dnia.
- Jesteś straszną mendą - zaśmiał się, patrząc na mnie z góry.
- To ty mnie popchnąłeś. Spotkamy się w sądzie - śmiejąc się, szturchnęłam go lekko stopą, kiedy krążył po pokoju.
- To ty mnie tutaj oczerniasz i jeszcze atakujesz! - złapał mnie za kostkę.
Poderwałam się. Oparłam się na łokciach, patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami. - Ani się waż, proszę nie… - nie dokończyłam, kiedy zaczął mnie łaskotać i stał niewzruszony, kiedy bez kontroli kopałam w twarde mięśnie jego brzucha, rozpaczliwie próbując się wyrwać i nie zakrztusić własnym śmiechem. - Tom! Oskarżę cię o molestowanie!
Parsknął głośno śmiechem i mnie puścił, kiedy byłam już na granicy łez. - Jak tak dalej pójdzie to oboje dostaniemy dożywocie - był w równie dobrym humorze. Nie ma co się dziwić. Wyjdzie z tego zasranego budynku i odetchnie świeżym powietrzem, przejdzie się kawałek. - Dobrze, ja się już zbieram. Podeślą ci Richarda. Możesz mu ufać. W razie tragedii, wiesz co robić - mrugnął w moją stronę.
- Dobra z ciebie niańka, wiesz? -wyśmiał mnie cicho. Rzuciłam w niego poduszką. - Idź już stąd, idź i wnieś coś do sprawy - uśmiechnęłam się. Odrzucił poduszkę, mruknął coś „narazie" i wyszedł. Zostałam sama, ale nie traciłam na humorze.

Prysznic, świeże ubrania, związałam włosy w wysokiego kucyka i po raz pierwszy od kilku dni zeszłam na dół. Bill przywitał mnie słabym, ale szczerym uśmiechem, bez słowa. Odpowiedziałam tym samym i przeszłam w stronę kuchni. Po przekroczeniu ciężkich, metalowych drzwi stanęłam na terenie wielkiej kuchni. Szykowali dzisiejszy lunch.
- Cześć Gustav, hej Arturo, dzień dobry Iris! - witałam się kolejno z magikami smaku. Jeden po drugim, wszyscy jakby autentycznie cieszyli się na mój widok, co no nie ma co ukrywać, jest cholernie miłe. Zdążyłam się poczuć przy nich wszystkich jak w domu. Posyłałam uśmiechy. Znalazłam swoje ulubione, szerokie barki. Przytuliłam się do jego pleców. - Wróciłam do życia. - oznajmiłam i czułam, że się uśmiecha, choć tego nie widziałam.
- Cieszę się, kochana - obrócił się, przytulił mnie i przywitał buziakiem. - I dobrze wyglądasz, wiesz? Promieniejesz. Ktoś tu się wyspał widzę - sam się uśmiechał szeroko. Kiwnęłam twierdząco głową.
- Przyszłam coś zjeść. Tom wyszedł. Zostawił mnie na jakiś czas, a w tym czasie, ma na moje piętro przyjść ktoś inny.
- I bardzo dobrze. Najwyższa pora, żeby facet odpoczął i zajął się swoim życiem, a moją kobietę zostawił w spokoju - oznajmiał stanowczo, na co ja uniosłam wymownie brew. Twoją kobietę, tak?
- A to my oficjalnie jesteśmy razem, tak? Oznaczyłeś mnie już na facebook'u? - zaśmiałam się, a on zgasł.
- Staram się. Od… od dłuższego się staram. Chodzimy sobie na randki, miło razem spędzamy czas, sypiamy razem, Eve. Śniadanka, kolacje, przytulanki. Nic to dla ciebie nie znaczy? Na darmo to wszystko robię? -patrzył mi w oczy, zupełnie poważnie. A ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Byłam otumaniona. Nie byłam pewna, czy tak rozmowa do mnie dociera, ale i mój uśmiech zgadł.
- Georg, to nie tak. Ja po prostu… - zaczęłam i widziałam rosnący zawód w jego oczach. - Ja kiedyś opuszczę ten hotel, wiesz? Jak tylko policja odpuści to się spakuj i będę chciała stąd uciec. Miewałam paskudne koszmary, traciłam poczucie rzeczywistości, jestem na lekach, Georg. Przez to zasrane miejsce. Więc ja cię strasznie przepraszam, ja was wszystkich tutaj pokochałam i zaczynam czuć się tutaj jak w domu, ale jednocześnie wiem, że to nie jest dom. I stąd po prostu ucieknę.
- Och, przesadzasz! Tracisz zmysły, więc przesadzasz. To przytulne miejsce.
- Ale nie moje, Georg. Nie chciałabym tutaj mieszkać na stałe. Nie wiem nawet, czy na stałe zostanę w mieście. Może wrócę do Chicago. Jakby nie było to niewiele wiem, dlatego też nie przywiązuję się do tej tymczasowej teraźniejszości. Jesteśmy wszyscy w niestandardowych warunkach i sytuacji. Nie jestem pewna co będzie potem. Może podpiszę z kimś kontakt i pojadę w jakąś trasę?
- Jaką trasę, Eveline? - zapytał poirytowanym i lekko uniesionym tonem.
- No, um… wiesz, ja jestem makijażystką, charakteryzatorką… Jak nie wiem, to marzenia, ale dla przykładu, jak Beyonce zechciałaby ze mną pracować, to pojechałabym za nią, za karierą i rozwojem. Bo o to w życiu chyba chodzi. Żeby się rozwijać, nie uważasz? - patrzyłam mu w oczy, kiedy on spuścił głowę i zacisnął szczęki.
- Racja. Kelner z hotelu się nie rozwija. I rozumiem wszystko. Ale skoro nie znamy jutra, to może należałoby docenić codzienność - rzucił i mnie wyminął, zostawiając mnie samą na kuchni, z wgapionym we mnie rzędem kucharzy.
- Georg, daj spokój, przepraszam… - mówiłam już do zamkniętych, kołyszących się drzwi. Westchnęłam ciężko, przetarłam twarz dłonią - świadoma, że ma sporo racji.

*

Obudziłem się późno, poderwałem się na łóżku, prawie spóźniony do pracy. Szybko jednak zwolniłem tempo. Nigdzie przecież mi się nie śpieszy. Jak jakiś spragniony alkoholu Johnny przyjdzie się kłócić, że nie polałem tą planowaną godzinę wcześniej. Hotel w ogóle wydawał się być pusty i martwy. Większość po prostu chciała przeczekać sytuację, chowali się w pokojach, zamawiali do nich jedzenie, kawę, herbatę. Na alkohol schodzili rzeczywiście tylko starsi panowie zmęczeni życiem. I te kieliszki były dla nich ucieczką i od obecnej sytuacji, ale i zapewne od bałaganu jaki mieli w życiu, czy też w pracy. Ja też jestem poszkodowany. I ja też mam prawo zaspać. Nie śpieszyłem się więc. Ani trochę.

Kiedy zszedłem na dół, Georg napomniał mi, że mój typowy Johnny czekał, aż stracił cierpliwość i wściekły wrócił na górę. Sam Listing nie wyglądał jakby był w najlepszym humorze. Ale nie pytałem. Nie był mi obojętny, ale nie byliśmy też najlepszymi przyjaciółmi. Zwłaszcza ostatnimi czasy. Wszedłem za bar i na dzień dobry zrobiłem nam po drinku. - Nie uciekaj, widzę że i u ciebie w końcu jest z samopoczuciem jak u reszty. Napij się ze mną - podsunąłem szklankę w jego stronę. Spojrzał na mnie nie ufnie, ale kiwnął głową w podziękowaniu i się napił. Chwilę później z kuchni wyszła Eve. Przywitałem się, ale rzuciła pośpiesznie coś niewyraźnego w odpowiedzi i ruszyła prędko w stronę głównego holu. Georg unikał mojego spojrzenia i ani się na nią nie obejrzał. Wszystko jasne. Pokłócili się. - To coś poważnego? Mogę już ja z powrotem uderzać? - próbowałem zażartować, żeby go rozluźnić. Odpowiedział mi zdenerwowanym spojrzeniem.
- Nie. Jest wredna, ale się nie poddaję. Wiem, że to bestia w przebraniu. A ja niekoniecznie wiecznie będę tu podawać sałatki na stół. Mógłbym jej dużo zaoferować. Muszę jej to tylko pokazać. Jest moja. Ty już swoją porcję szczęścia miałeś. I swoją okazję, żeby za nią podążać. Ja się nie zawaham. Ona będzie chciała jechać, to wezmę ją za dłoń i pojadę razem z nią - spojrzał na mnie. Emanował wyższością i miał do tego pełne prawo. Poczułem się jak zwyczajne gówno w tej chwili. Ale i miał rację. Miałem swoje szczęście i pozwoliłem mu odejść.
-Wciąż mogę za swoim szczęściem podążać - rzuciłem ciszej, na co tej tylko cicho prychnął. Podziękował za drinka i odszedł z szklanką w dłoni.

Nie miałem już tego dnia ochoty na pracę. Chciałem wrócić do pokoju, schować twarz w poduszce i ponownie, godzinami błagać o jego powrót. Od pierwszego snu, tego z wspinaczką po wzgórzu i na znak, każdego kolejnego dnia poczucie winy rosło. Poczucie tęsknoty, samotności i całą moją egzystencję powolutku przejmował głęboki żal. Coraz szybciej kładłem się spać, byleby tylko znów się z nim spotkać. Co wieczór usilnie i intensywnie o nim myślałem, modląc się o sen w którym ponownie trzyma mnie w ramionach.
Oczy mi się zaszkliły. Przetarłem je ostrożnie, uważając żeby nie rozmazać sobie tuszu. I polałem sobie wódki do małej szklaneczki.

*

Wróciłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko, zaraz potem zakopując się w pościeli i już pod nią ściągając spodnie. Rzuciłam je na podłogę przy łóżku, przytuliłam policzek do poduszki, szczelnie owinęłam się kocykami. Sięgnęłam po telefon i przeglądałam zawartość, razem z listą kontaktów. Stanęło przy Davidzie. Chwilka namysłu i dotknęłam ekranu w miejscu zielonej słuchawki.
- Tak? Hej kochana, jak ci się wiedzie w wielkim, Hollywoodzkim świecie, co? Nie widziałem za wiele aktualizacji na Facebooku - jak zwykle przyjaciel odezwał się niezwykle melodyjnym, pozytywnym tonem.
- Umm w porządku, w porządku, choć powolutku.
- Ahaa… A tak na poważnie? Bo nie brzmisz przekonująco. Ani trochę - mruknął tym swoim inwigilacyjnym tonem. Ja już wiedziałam, że on wie i nie było mowy o ucieczce. Ale też nie zamierzałam uciekać. Po to dzwonię. Żeby właśnie porozmawiać.
- To trochę skomplikowane, wiesz? Bo przyjechałam do hotelu i…
- Och boże, poznałaś kogoś, co? Cholera, w końcu! Ale nie chrzań mi, że już są problemy - przerwał mi, mówiąc jak nakręcony. Westchnęłam cicho. Może nie powinnam mówić o hotelu. Tło nie jest tak istotne. Tak. Nie mogę go w to mieszać. Nie mogę.
- Och, Dave, żeby tylko. Ja nie wiem co robić, ty wiesz, że ja się na tym nie znam i nie potrafię grać w facetów, a co więcej, nigdy w nich grać nie byłam chętna.
- No nie byłaś, ale najwyższa pora. Wystarczająco kleiłaś się do nas. Mówiłem, że powinnaś sobie znaleźć kogoś do przytulanek.
- Dave…
- No taka prawda, kochana! Co, skończysz z kotem w domu? Och, no tak, masz alergie. To żałosne, Eve. Nie byłabyś nawet taką typową starą panną, więc już zupełnie nie byłoby się z czego śmiać. Cycki ci uschną, opadną i tyle z tego będzie.
- Przespałam się z kimś. Skończ - ucięłam jego wywód. - A teraz mam problem, bo potem przespałam się z kolejnym.
- Pierdolisz… - mruknął przejęty i choć go nie widziałam, to pewna byłam, że siedzi z rozchylonymi ustami, zaskoczony, ale i niecierpliwy co dalej.
- I ten pierwszy mi rozpaczał, że myślał, że coś między nami może być. Kiedy ja poszłam do łóżka z innym. Wyjaśniłam, że nie szukam związków. Zrozumiał. A ten drugi teraz się stara, wiesz? Jak cholera się stara, kiedy ja… Nie wiem co ja sobie myślę. David, ja takich rzeczy nie robię. Nie sypiam z ludźmi od tak, na prawo, na lewo, jak leci.
- Przystojni?
- Daaaave! - upomniałam. Milczałam chwilę. - Przystojni - mruknęłam.
- To leć w trójkąt - parsknął. - Baw się dziewczyno, młoda jesteś, masz branie to się baw!
- Ale…
- Ale nie bądź pizdą. Baw się, ale postaw sprawę jasno, że to tylko rekreacja, nie szukanie męża. Z resztą kto tak na poważnie szuka poważnego związku przez łóżko, co? Wyjaśnij. Jak komuś warunki nie odpowiadają, to przepraszamy, dziękujemy, nie kwalifikuje się pan. Jak chętny, to zapraszam, tutaj jest moje łóżko, już rozkładam nogi. Bądź szczera i otwarta, to nikt nie ma prawa się niczego przyczepić, ani czuć się skrzywdzony. Kobietom też wolno mieć coś z życia. I nie waż się odpuszczać facetowi, zanim nie dojdziesz. Jak już idzie z tobą się pobawić, to idziecie się pobawić. Nie daj się wykorzystać, jasne? - mówił szybko, robił mi wykład. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
- David, ja takich rzeczy nie robię. Nie jestem taka, wiesz o tym. Unikam takich sytuacji i potencjalnych jakichkolwiek relacji i flirtów. Ja nie wiem jak się odnaleźć w tym, że to się dzieje samo. Trochę jakby bez mojego udziału. Nie mam planów, to one same się tworzą.
- I bardzo dobrze. Zaczynasz żyć, a nie zgrywać warzywko w swoim domu, tylko dłubiąc w szminkach i pudrach. Dobrze ci to LA robi. Nie zastanawiaj się nad tym, tylko bierz, co życie oferuje. Należy ci się, to raz. A też w jakiś sposób może ci ten eksperymentacyjny okres coś ciekawego przyniesie, powie coś o tobie samej, czegoś nauczy. Chrzań co myśli społeczeństwo i się baw. Nie chcę słyszeć wymówek. Nie byłaś taka. Czas przeszły. Ale jesteś. Bierz garściami i smakuj każdego chętnego kutasa.
- Jesteś obrzydliwy - nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Nie ma za co, piękna.
- Dzięki, brzydalu.

*

- Czego szukasz? - jeden z policjantów się odezwał.
- Wyciągam archiwa dotyczące poprzednich morderstw i innych przewinień w hotelu.
- Wiesz, że dostałeś konkretne polecenie, znaczy chronić Greenwood’ową, a nie grzebać w papierach?
-Tak, mam świadomość, ale z tego co wiem, nikt nie wpadł na to, żeby poszukać wspólnego mianownika. Poprzednie sprawy pozostały niewyjaśnione. Może mają coś wspólnego, a to doprowadzi nas do rozwiązania. Próbuję tu coś wnieść. Moje siedzenie pod jej drzwiami nic nie zmieni. Ludzie tam zaczynają się kłócić sami ze sobą. Nie można ich tak długo przetrzymywać. Kiedyś trzeba będzie odpuścić. I czy to w ogóle legalne, że szef zarządził zamknięcie? - Tom spojrzał na współpracownika, ten tylko wzruszył ramionami. - A gdyby tam utknął ktoś ważny? Ktoś kto potrzebuje solidnej opieki medycznej? Gdyby tam była jakaś rodzina z malutkim dzieckiem? Jaki jest sens zamknięcia? To tak jakby zamknąć muchy w pudełku i czekać aż wszystkie padną, po to, żeby móc napisać potem raport, podpisany jako sprawa niewyjaśniona i zwyczajnie macie to gdzieś. Wysyłacie tam po prostu karawanę i worki na ciała. A historia się powtarza. Tobie to odpowiada, że przez twoją bezczynność umierają ludzie, to siedź tu dalej i wpierdalaj tu te pączki i KFC, tymi tłustymi łapami. Ja - zaczął kopiować dokumenty. - Zamierzam im pomóc. Bo trzeba pomóc. I kapuj sobie szefowi, jak masz ochotę. Nie będzie mógł mnie zwolnić za to, że wypełniam obowiązki. Moim obowiązkiem jest służyć prawu i ludziom w potrzebie. A nie być bezużytecznym pionkiem w grze - spiął niedbale plik dokumentów jednym z kolorowych spinaczy i kierował się do wyjścia.
- Kopiowanie policyjnych dokumentów jest nielegalne. Więc i przeciw prawu.
Tom podszedł do niego nabuzowany. Zaciśnięte szczęki, napięte mięśnie, wyprostowany. Zwierze gotowe do walki. Spojrzał koledze z fachu w oczy. - Nielegalne to powinno być opychanie się, upasanie do rozmiaru, który rozsadza policyjny mundur. Nielegalnym powinno być twoje istnienie tutaj, jeśli nie byłbyś w stanie gonić przestępcy, bo zaraz miałbyś jakiś atak. Nie mówiąc już o sytuacji, w której zbiegły przeskoczyłby przez jakiś płot. To jest policjant? Za to ci płacą? Zostaw mój interes w spokoju, usiądź i wpierdalaj dalej, kiedy ja się skupię na rozwiązaniu i możliwym awansie.

Wyszedł, podszedł do biurka na którym stał jeden z kilku policyjnych komputerów. Mieli rozszerzony dostęp do ludzi, miejsc, historii. Drukował kolejne strony, potem je wszystkie przeglądał i uważnie czytał.

*

Tego wieczoru nikt nie przyniósł mi kolacji, ani nie przyszedł się poprzytulać. Ale nie marudziłam. Wzięłam leki, popiłam je herbatą ze wczoraj i ułożyłam się w poduszkach. Nie byłam głodna. I w sumie nic dzisiaj nie zjadłam. Po kłótni z Georgiem wróciłam do pokoju, a nic nie zamówię, bo nie wiem jakiego arszeniku mi tam teraz dosypią. Och, i leki mnie muliły. Przytulanki też nie były koniecznością, choć nie da się ukryć, że były miłe. Sięgnęłam po laptopa i sprawdzałam maile. Kilka propozycji współpracy. Już nie tak dużych, jaką straciłam po tym jak mnie przymknęli niestety, ale hej, jeszcze się odbiję i naprawdę będę pudrować nosek samej Oprah Winfrey. A przy tym popuszczę w gacie, bo praca z takimi ludźmi zawsze jest stresująca. Masz godzinę na zapewnienie tej osobie jej nienagannego wizerunku, podkreślenie uśmiechu i generalnie dokonanie kosmetycznej operacji plastycznej, która dobrze wygląda w full HD, które teraz właściwie wszyscy mają. Ale w porządku. Zapisałam dane menadżerów, kontakty i… no właśnie i co. Nie wiem nawet co im odpowiedzieć, nie mam co się umawiać na spotkanie, bo nie wiem ile ten cyrk tutaj jeszcze potrwa. Chwała tylko, że ostatnio nikomu nic się nie dzieje. Może ten ostatni trup był mordercą, ktoś inny mu „oddał” za kolegę i po sprawie.
Włączyłam sobie film, żeby zabić trochę czas i nudę, ale był wyjątkowo nudny, leki też zapewne zaczęły działać i nie dotarłam nawet do połowy, kiedy usnęłam.

Obudziły mnie promienie słońca, które od dłuższego czasu grzały mój policzek. Nie pamiętam żadnego snu, czułam się wypoczęta, więc nie śpieszyło mi się wstawać. Cieszyłam się leniwym porankiem. Objęłam pościel swoim udem, przytuliłam ją do siebie, razem z poduszką. Mruknęłam zaspana pod nosem, poirytowana światłem. Obróciłam twarz w drugą stronę. Chciałam jeszcze pospać, ale nie byłam w stanie usnąć.
Zawlokłam się do łazienki, wciąż jeszcze nie przytomna. Wzięłam szybki prysznic, związałam swoje włosy, nie poświęcałam czasu na makijaż, więc się na siebie nie oglądałam. Wróciłam do pokoju i zatrzymałam się w drzwiach. Pomieszczenie wyglądało zupełnie inaczej. Łóżko z ciemnego, lakierowanego, prawdziwego drewna, drewniane podłogi, lśniące. Śliczny dywanik, rzeźbiona rama łóżka, jak i starannie zdobione szafeczki obok, oraz szafa, komódka. Wszystko wykonane widocznie z dbałością o detal. Złote uchwyciki w fantazyjnych, roślinnych kształtach. Otworzyłam szafę, a w niej długie suknie, które podkreślały swoim krojem biodra. Dekolty w łódeczkę, przy nich falbanki i wstążki, czasem bufiaste rękawy, które końcowo i tak się zwężały. Wszystkie były długie. Odrobinę za kostkę, albo odrobinkę jeszcze krótsze, do połowy łydki. Zaskoczona wyciągnęłam jedną z nich i się przyjrzałam. Śliczny delikatny, ciemny materiał. Nieco śliski. Nie znam się, ale spodobała mi się. Miała delikatny pasek w talii, bufiasty rękaw aż do łokcia, a potem już normalny, wąski, długi rękaw. W życiu nie miałam okazji przymierzyć czegoś takiego. Podeszłam do komody. Nie zastanawiałam się zbyt wiele, a zaskakująco moje dłonie same wiedziały czego szukają i gdzie, co znajdą. Druga szuflada komódki ukazała mi kolekcję gorsetów. Poważnie? Gorsety? Jak to się w ogóle ubiera? Trzasnęłam szufladą, żeby zaraz otworzyć kolejną. Znalazłam bieliznę. Też niecodzienny krój, ale bez namysłu się ubrałam. Dosłownie chwilkę potem do pokoju weszła ciemnoskóra kobieta.
- Dzień dobry Pani, przepraszam najszczerzej za spóźnienie - odezwała się uprzejmie i otworzyła szufladę z gorsetami. A ja zdałam sobie sprawę, że znam jej imię.
- Nie szkodzi, Rose. Nic nie szkodzi, sama wstałam troszkę później - odpowiedziałam i machnęłam dłonią. Jakie później? Ja sama nie wiem którą mamy godzinę.
- Już Pani pomogę - była uśmiechnięta, objęła moją talię twardym materiałem i sprawnie zaczęła go zaplatać wstążką za moimi plecami. Oparłam dłonie o blat komody. I prawie straciłam poczucie stabilności, kiedy pociągnęła, żeby zacieśnić wiązania. Materiał zaczynał przylegać do mojego ciała. Kobieta ułożyła dłoń nisko na moich plecach i szarpnęła ponownie. Miałam ochotę zwymiotować. Szarpnęła ponownie i ponownie. Czułam jak moje wnętrzności się przesuwają i do siebie przytulają, od kiedy robiło im się tak ciasno. Rose nie przestawała. Zaciskała go dalej, a ja powoli traciłam czucie w talii, ale traciłam też możliwość swobodnego oddychania. Oddychałam nerwowo i nierówno. - Już niedużo - rzuciła, a ja byłam gotowa mdleć. Nie byłam w stanie wziąć głębokiego oddechu. Brakowało mi tchu. Kobietka zawiązała zgrabny węzełek i go schowała pod materiał. - Och, wybrała już Pani suknię? Cudowna… - mówiła, krzątała się, a ja miałam mroczki przed oczami. Trzymałam się mocno drewnianego mebla. Wyprostowałam się, starałam oddychać.
- Nie zawiązałaś za mocno?
- Tak, jak zawsze, jak Pani lubi - skinęła z uśmiechem, a zaraz znalazła się przy moich stopach i ubierała mi pończochy, potem halkę, suknię i przyniosła z dna szafy buty. Szpileczki, które mogły mieć może z pięć centymetrów. Wyśmiałabym to, ale w tej chwili odetchnęłam z ulgą, że nie muszę się martwić oddychaniem i szpilkami. Jeden problem mniej. Posadziła mnie na krzesełku i zajęła się moimi włosami, układając szerokie fale, ale ciasno, blisko przy mojej głowie. Była szybka, nie zajmowało to wieczności. Spięła fale metalowymi spinkami, spryskała moje włosy, przysuszyła… machając na nie wachlarzem i wyciągnęła spinki. Obwiesiła mnie biżuterią. Śliczne perły, perełki, kilka naszyjników, bogaty pierścionek, wplotła też coś we włosy. Czułam się jak księżniczka. Księżniczka, która nie potrafi oddychać, ale jednak. Pozwalałam się sobą zająć i rozglądałam się, zastanawiając się co tak naprawdę się dzieje. Dlaczego od tak wszystko to mi przychodzi, skąd ją znam i dlaczego jej pozwalam się tak wiązać, kiedy nie mam pojęcia właściwie dlaczego i po co mnie wiąże.
Przyklęknęła przy mnie, ubierała mi buciki i dokładnie przy kostce je zapięła, ponownie -dość ciasno. Podniosła się, otrzepała kolana, wyprostowała się i uśmiechnęła się do mnie niezwykle promiennie, aż nie sposób było tego nie odwzajemnić. - Jeszcze tylko podkreślimy Pani urodę i będziemy gotowe! - brzmiała na podekscytowaną. Podeszła do komódki, wyciągnęła z niej mały kuferek, a z kuferka kilka kosmetyków. I zachłysnęłabym się powietrzem gdybym tylko mogła. Tusz do rzęs w kamieniu? Pamiętam takie cuda z historii… Tą klasyczną czerwień i ten róż do policzków. Zanim zdążyłam ją zatrzymać prosiła tu o zamknięcie oka, u o obrócenie nieco twarzy. Nie powstrzymałam jej, zwłaszcza, że nie wydłubała mi oka tą maskarą.
- Rose, zanim wyjdę, pozwól, że się sobie przyjrzę - rzuciłam, wstałam, stukałam lekko obcasikami, kiedy dreptałam do łazienki. Przyzwyczajałam się do ciasnych wiązań gorsetu, ale jednocześnie z każdym ruchem czułam jak metalowy stelaż coraz mocniej przytula się do mojego ciała. Teraz, kiedy nie byłam już zaspana, zauważyłam, że łazienka też wygląda zupełnie inaczej, nie jak ją pamiętałam. Spojrzałam w lustro. - Kurwa mać… - szepnęłam pod nosem. Rose się zaniepokoiła i wołała, czy wszystko w porządku. I cholera nie wiem, czy to jest w porządku. W lustrze nie widziałam swojej twarzy, choć nieco podobną. Miałam teraz jasne oczy i nie tak ciemne włosy, choć też nie jasne. I były krótsze. Moje brwi były teraz narysowane cienką kreską. Cieniutkie, drobniutkie i okrągłe. Na powiekach ciemno niebieski cień, lekko podkreślający oprawę oka. Użyty zamiast kreski. Nie wiem jak i czym go nałożyła. Róż sięgał od policzków, aż po skronie. I ciemno czerwone usta. Drobniejsze niż moje. Żadnego śladu po dzisiejszym rozświetlaniu, konturowaniu, czy jakimkolwiek nawet podkładzie. Puder i na tym koniec.
Gapiłam się w lustro, próbując sobie przypomnieć, czy skądś znam swoją twarz. Czy wiem, kim jestem. Czy jeśli spytam o to Rose, weźmie mnie za wariatkę? Wyglądałam jak milion dolców. Makijaż niczym ściągnięty z Marilyn Monroe, ale to nie ta twarz. Kim jestem?
Wróciłam do pokoju, patrząc na Rose. A kim ona jest? Służącą? Od kiedy mam służącą i dlaczego? Po co?
- Rose, rozumiem, że to może być dziwne pytanie, ale przypomnij mi jak mam na imię, proszę. Ten gorset jest tak ciasno zawiązany, że zapominam kim jestem i gdzie zmierzam - zaśmiałam się łagodnie, próbowałam zagaić z humorem, żeby jednak na wariatkę nie wyjść. W efekcie jednak, po prostu nie wzięła mnie na poważnie i zaczęła chichotać razem ze mną. Podała mi szal z futra. I to futro było zbyt miękkie, żeby było sztuczne. - To królik?
- Zgadza się - odpowiedziała z uśmiechem. Podziękowałam, oddając jej ten element ubioru. Zaproponowała w zamian drobną torebkę. Nie wiem na co, ale rozumiem, że nie możemy wyjść z pustymi rękami. Odetchnęłam. Chciałam zadać jej mnóstwo pytań, ale byłam teraz więcej niż pewna, że wszystko weźmie za kobiece, drobne żarciki i wygłupy. Ubrała mnie jeszcze w słodki zapach, którym otuliła mnie bardzo delikatnie i oszczędnie.

Wyszłam na korytarz. Wyglądał znajomo. Ale bardziej bogato. Przy sufitach nie było zwykłych lamp, a bogate żyrandole. Złoto na ścianach, złote klamki, jasny, drogi dywan. Duże okna, wpuszczające dużą ilość światła na cały hol. Przechadzałam się troszkę. Zwiedzałam. Podeszłam do jednego z okien na końcu korytarza. Stał przy nim przepiękny, bujny kwiat w dużej, pękatej doniczce. Każdy listek miał przetarty i odkurzony. Spojrzałam na widok za oknem i mocno się zdziwiłam. Nie ukrywajmy, że już teraz to wszystko jest dziwne, wyraźnie nie jestem gdzie byłam i wyraźnie nie jestem sobą, ale w dalszym ciągu widok mnie zaskoczył.
Los Angeles było płaskie. Może nie zupełnie, ale było dużo mniej wysokich budynków, a na pewno nie nowoczesnych. Stare budownictwo, stare, wąskie uliczki i ulice, wąskie chodniki. Na jezdni stare, pękate samochody, które znałam tylko i wyłącznie z filmów i bajek Disney’a. Wszystkie pojazdy wyglądały troszkę jak karoca Kopciuszka. Przyglądałam się temu z rozchylonymi wargami. Kobiety z dziećmi w wózkach. Wózki z dużymi kołami, kanciaste, prosta konstrukcja. Zupełnie inna moda.
- Avelyn? Skarbie, wyglądasz przepięknie! - usłyszałam za sobą znajomy, ale jednocześnie zupełnie obcy głos. Nie byłam pewna, czy to do mnie. Odwróciłam się, mężczyzna patrzył wprost na mnie. Urokliwy człowiek. Mocna, ładna i męska szczęka, wyrazisty, lekko zgarbiony nos. Ciemna oprawa oczu, ciemne, orzechowe spojrzenie. Włosy miał ułożone w podobne fale do moich. Ale włosy miał jednak sporo krótsze. Zabawny, wąski, okiełznany wąsik, tuż nad górną wargą. Równiutki i staranie przycięty. Był dość wysoki, dobrze zbudowany. Na nim świetnie skrojony garnitur z długą marynarką, ciemniejszy krawat, przy jaśniejszej koszuli. Błyszczące formalne buty. Wyglądał na młodego mężczyznę, przed trzydziestką. Wyciągał teraz do mnie zapraszająco dłoń. Czułam, że go znam, on znał mnie. Avelyn? No prawie.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się delikatnie zakłopotana u podałam mu swoją dłoń, powolutku podchodząc bliżej. Spojrzałam mu w oczy, szukając czegoś znajomego, potwierdzenia, że wszystko jest okej.
- Och kochana, jesteś rozkoszna, kiedy tak się rumienisz. Chodźmy, wszyscy już zaczęli - zaproponował mi swoje ramię. Wsunęłam dłoń pod jego łokieć, złapałam się jego przedramienia. Zaprowadził mnie do windy, która pokazywała, że znajdujemy się na piętrze czwartym. Mój towarzysz przycisnął przycisk przy piętrze zero. Przytuliłam się bliżej jego ramienia i czułam jak moje serce tłucze się o płuca, jakby szukało ucieczki. Kim jestem i co się dzieje?

_________________

Nelly

2018/03/22

5. Kołysanka


_________________

- Eve, skarbie, nie ma piętra czwartego.
- Byłam tam tej nocy. W śnie. Czytałeś coś kiedyś na temat hotelu? Coś po za tym, co wypuszcza i kreuje sam hotel, lansując się na dawny luksus? Georg, tutaj umierali ludzie. Był tu kiedyś bankiet, całe czwarte piętro poszło z dymem. Widziałam zwęglonych ludzi, ciała, popalonych do kości, Georg piętro czwarte jest i jest zamknięte z jakiegoś popierdolonego powodu. Co tam trzymają?! Co tam jest zamknięte? Dlaczego winda omija to piętro, co? Ja myślę, że… - mówiłam jak najęta, z drżącymi dłońmi.
- Że odchodzisz od zmysłów, Eveline - uciął zaraz temat. - Na piętrze czwartym nic nie ma, Eve. Byłem tam kiedyś. Jak rozpoczynałem pracę. Źle się ludziom to piętro kojarzyło, więc je wyłączyli z ruchu w hotelu i jest tam teraz głównie kącik sprzątaczek. Mają tam pralnię, suszarnię, prasują tam, mają całe pomieszczenie z ręcznikami, kolejne z pościelą i inne takie pierdoły - mówił spokojnym, zdecydowanym tonem. Ujął moją twarz w dłonie i patrzył mi w oczy. - Uspokój się, kochana. To tylko złe sny. Tylko sny. Tam nic, naprawdę nic nie ma.
Zostawił mi śniadanie, pocałował mnie i wyszedł wracając do pracy, uprzednio upewniając mnie, że jestem dla niego ważna słowami, że mogę na niego liczyć i wiem gdzie go szukać. Kiedy wyszedł tak czy siak poczułam się cholernie samotna. Może powinnam naprawdę zacząć rozmawiać z policją. Może pomogliby, choćby słuchając moich zeznań pełnych - najwidoczniej pełnych czystego obłędu.

*

- Szefie, dzwonię ponownie. Będę potrzebował pomocy. Pani Greenwood mnie martwi. Stres robi z nią przerażające rzeczy. Prosiłbym o przewiezienie jej do szpitala, sprawdzenie, czy wszystko w porządku.
- Tom, słucham raportu - szef był nie do złamania, podchodząc do tematu urzędowo. Twardy facet, zaangażowany w sprawę, ale ostrożny, nie podejmujący dużych decyzji, głodny każdej, najmniejszej poszlaki.
Mężczyzna wyjaśnił całe zajście w nocy, opisując dokładnie sytuację i problemy z snem Eveline. Problemy z rozbudzeniem, rozdzierające krzyki, rzucanie się, brak reakcji.
- Nie powie mi Szef, że to spokojne zachowanie, które można zignorować. Z Panią Greenwood dzieje się coś niedobrego. Jeśli to były jakieś ataki to lekarz i medykamenty będą koniecznością. Nie możemy narażać ani ryzykować niczyjego zdrowia - gliniarz próbował naciskać i postawić na swojej racji. Odpowiedziało mu ciche mruknięcie i mlaśnięcie.
Umięśniony, oznakowany mundurowy słyszalnie zaciągnął się mocno paląc papierosa, karmiąc płuca gęstym, smolistym dymem. Wypuścił szare kłęby przy wydechu. - W porządku. Przyślę tam jakiegoś lekarza. Psychiatra? Psycholog? Terapeuta? Kogo ja ci mam wysłać, Tom? - rzucił surowym tonem. Brunet nie wiedział co odpowiedzieć. Nie znał się na tego typu sprawach. Miał tylko patrolować i przesyłać raporty. Nie miał zielonego pojęcia jaka pomoc w tym momencie się przyda. Nie brał tego typu spraw za część swoich obowiązków.
- Nie wiem, Szefie, psychiatra może będzie pomocny?
- Postaram się kogoś znaleźć i jutro do was wysłać. Miej na nią oko i uważaj na tego Kaulitza. Przy jego lunatykowaniu po dachu. Gęsto przepraszał. Mamy podejrzenia, że jego podświadomość się przyznała. Bądźcie ostrożni i chroń Panią Eveline.
- Nie zawiodę.

*

Policjant czuwał cały czas przy moich drzwiach. Czasem pukał, zaglądał, sprawdzał jak się czuję. Na początku wzięłam to jako wzmożoną czujność, ale z czasem zrozumiałam, że stałam się jakimś osobowym, chronionym parkiem narodowym. Nie był złośliwy, nie drążył tematów, a po prostu się troszczył, a zwłaszcza kiedy Georg był w pracy. Na korytarzu było cicho, spokojnie. Do momentu.
- Niestety nie pozwolę Panu, Pani Greenwood odwiedzić - mój stróż odezwał się dość stanowczo, mocno twierdząco, tonem stawiającym na swoje. Cicha kłótnia. Co jak co, ale sama wolałabym decydować z kim się widuję.
Otworzyłam drzwi. Tom odsuwał Billa od drzwi, kontrolował go, trzymając go za bark. Chłopak lekko się szarpnął z objęć funkcjonariusza. Pozostał w miejscu. Oczy miał zaszklone, zaczerwienione. Wyglądał jakby nie spał i płakał kilka dni.
- Bill, przepraszam. Naprawdę nie wiedziałam. Nie miałam zielonego pojęcia - starałam się mówić spokojnie, ale od środka mnie wręcz nosiło. Widziałam, że był rozdarty. Nie chciałam nigdy nikogo doprowadzić do takiego stanu. - Przepraszam.
Kiwnął lekko głową. - Chciałem wiedzieć… Jak to znalazłaś. Jak trafiłaś na jego notatki? - był pod uważną obserwacją gliniarza. Patrzył na mnie, nerwowo przygryzając wargę i skubiąc swoje palce u rozedrganych dłoni.
- Nie wiem, nie pamiętam… nie… nie pamiętam na prawdę. - wydukałam po chwili namysłu i patrzyłam jak chłopak mentalnie rozpada się na kawałki. Rusz głową Eve. Jak go znalazłaś ten kawał czasu temu? Pogubiłam zupełnie poczucie czasu, nie mówiąc już w ogóle o poczuciu na co ten czas ucieka, zwłaszcza, kiedy czasem myliłam dzień z snem i na odwrót. - Chyba, och chyba szukałam informacji o poprzednich gościach z hotelu, czytałam artykuły na temat tego… - i uderzył mnie właśnie fakt o tym, że jego chłopak nie żyje. To był ten Ryland z artykułu. Fotograf z Sydney, który się gdzieś w tym budynku powiesił. Zamarłam na chwilkę. Kaulitz mówił o nim co prawda czasem jak o przeszłości, ale tak, jakby jego partner się gdzieś przeniósł, nie jakby nie żył. Ale może… Może po prostu odbierałam to po prostu inaczej. - O mój boże… O mój boże, tak mi przykro - przysłoniłam usta dłonią. Wciąż go cholernie kochał i tęsknił. Do czegoś co nie wróci.
Zignorowałam spojrzenie Toma. Chciałam Billa do siebie zaprosić, ale policjant stanął mu na drodze, twierdząc, że Kaulitz powinien odpocząć i odsapnąć, bo nie wygląda najlepiej. I miał rację. Wyglądał jak swój własny cień. Chłopak kiwnął głową na zgodę i odszedł z zapłakanymi policzkami. Powinien odpocząć, ale nie byłam przekonana co do tego, czy powinien zostać sam.
- Tom? Czy ja mogę mieć prośbę?
- Tak, Pani Greenwood?
- Wyślij kogoś do niego. Kogoś przyjaznego, kto nie będzie go brał za mordercę. On nie jest złym człowiekiem. Zamknęliście nas. I jeszcze izolujecie. Nic dziwnego, że ludzie tracą zmysły tak patrząc w te same cztery ściany, nie mogąc i nie musząc wyjść rano na spacer, czy pójść na jogging na świeżym powietrzu. Każdy się tu dusi.
- Jesteśmy w tej sytuacji razem, Pani Eveline. Ja również nie wychodzę. Byłem raz na komendzie. Raz panią zostawiłem na godzinkę. Ale teraz z Panią zostaję i nigdzie się nie wybieram. Takie zarządzenie. Więc przyznam, że i ja miewam ciężkie chwile. Ale co nam pozostaje to się wspierać, więc może ma Pani rację. Podejrzenia rzucone są właściwie na każdego, ale nic nie udowodniono. Zadbam, żeby i do niego jakieś wsparcie dotarło - uśmiechnął się do mnie ciepło, pokrzepiająco. - Proszę się nie martwić. I dziś powinien się pojawić do Pani lekarz.
- Jaki lekarz?
- Psychiatra, Pani Greenwood - mruknęłam po nosem. A więc rzeczywiście tracę zmysły. Do końca je tracę. No dobrze. To policja mi tą pomoc tu wysyła, więc domyślam się, że nie mam za wiele do gadania.
- Mów do mnie Eve, proszę. Bez Pani. Nie mam czterdziestu lat.
- W porządku, Pani.. - zaśmiał się ciepło - W porządku - uciął z naprawdę rozkosznym uśmiechem. A ja wróciłam do swojego pokoju i czekałam.

Późnym popołudniem mundurowy przedstawił mi panią doktor. Starsza Pani, zgarbiona, drobniutka, pomarszczona, wyglądała jak taka typowa stara panna, na którą w domu czeka rozwydrzona zgraja kocurów. Mamy lato, ciepłe LA, ale babeczka przyszła w golfie, który wyglądał na stary, trochę zmechacony. Spodnie typowej emerytki i buty, które bardziej były takimi… no takimi paputkami starszej pani. Takie wyjściowe kapcioszki. Na nosie miała spore, kwadratowe okulary. Postać niczym z kreskówki. Spojrzałam na Toma niepewnie. Odpowiedział mi tym samym, dodającym mi otuchy uśmiechem. Zostawił nas. Kobietka usiadła w małym fotelu, a ja usadowiłam się na brzegu łóżka. Co teraz? Jak się z takim lekarzem rozmawia? Co się mówi? Mam się jakby spowiadać z nienormalności? Mam robić jakieś wstępy, nie wstępy?
Wypytała mnie o dane, zupełnie jak wcześniej, w przeciągu kilkunastu dni zrobiło to kilku policjantów. Imię, Nazwisko, wiek, skąd przyjechałam, po co, co zamierzam, plany, rodzice, przyjaciele. Przyjaciół miałam, ale nie lubiłam im truć tyłka. Miałam naprawdę dobrą przyjaciółkę, Ninę i przyjaciela Davida. Oboje mocno pochłonięci życiem, zawodem, ale zawsze przy mnie byli, kiedy potrzebowałam pomocy. Wystarczyło się odezwać. Teraz nie potrzebuję pomocy. A jeśli jej potrzebuję, to nie mają jak mi pomóc. Nie wpuściliby ich tutaj, a ja też nie chciałabym ich w to mieszać. Nie powinnam i nie mogłam.
- To co się dzieje? - spojrzała na mnie znad okularów, trzymając notatki na swoim kolanie. I co ja mam ci babeczko odpowiedzieć? Nie wiem co się dzieje. Nic nie wiem.
Usiadłam wygodnie, po turecku, naciągnęłam rękawy luźnej, cienkiej bluzy na dłonie. Opowiadałam jej o swoich snach. Każdym z kolei, kończąc na ostatnim, opowiadając go z detalami. Słuchała krzywiąc się jakbym jej opowiadała o najpaskudniejszych rzeczach na świecie. Cóż, witam Panią w realiach z moich snów. Opowiadałam dokładnie o Esme. O tym, że ona potrzebuje pomocy i też o tym, że byłam przekonana, że to rzeczywistość, do momentu aż zauważyłam niezgodności. Pewne rzeczy istnieją w snach, ale nie istnieją tutaj. Albo nie ma do nich dostępu. Słuchała, nic nie mówiąc, a po wysłuchaniu, bez słowa bazgrała coś na kolanie. Przyprawiała mnie o dreszcze w takiej ciszy. Zero zdania? Zero porady? Myśli? Nie wiem, zero diagnozy? Podała mi receptę.
- Źle z tobą dziewczyno. Pleciesz straszne bzdury - mruknęła marudnym tonem i zaczęła się zbierać do wyjścia. - Panowie powinni być ci w stanie leki załatwić. Bierz je raz dziennie, ale regularnie, w porze wieczorowej. I wietrz pokój przed snem - dokończyła i swoim emeryckim, powolnym tempem wyszła z pokoju, zostawiając mnie z zupełnym brakiem jakichkolwiek wyjaśnień. Od tak dała mi leki i tyle. Słyszałam, jak za drzwiami rozmawiała z granatowym. Siedziałam na tym łóżku, patrząc w dal za okno. W jakiejś smutnej ciszy.

Georg odwiedził mnie wieczorem, prawie już nocą, żeby mnie przytulić, dać buziaka. Przyniósł mi kolację, ale nie miałam ochoty jeść. Nie miałam apetytu. Chciałam mu opowiedzieć o lekarzu, ale powiedział mi, że wie. Policjant przed drzwiami mu wszystko wyjaśnił i go uczulił.
- Czy ja tracę zmysły, Georg?
- Nie wiem, skarbie. Ale może po lekach będzie ci lepiej i łatwiej - ucałował miękko moje czoło. Został ze mną na jakieś dwie godziny, zachęcał do jedzenia. Podziękowałam. Było mu widocznie przykro, bo sam robił i się starał. Wyszedł.

Tej nocy nie miałam koszmarów, bo nigdy nie poszłam spać. Płakałam cicho w poduszkę, licząc, że rano poczuję się lepiej, kiedy wyrzucę z siebie całą złość, żal, smutek. Lamentowałam cichutko w poduszkę, aż ponownie za oknem robiło się jaśniej. Było mi zimno. Hotel nocami wydawał się strasznie zimnym miejscem.
Wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi. Oparłam czoło o drewnianą, twardą powierzchnię. Bałam się, że go tam nie będzie. Może śnię. Może te łzy mi się śniły i kiedy wyjrzę na korytarz będzie tam pusto, zimno i ciemno. Nie wiem jak długo się wahałam. Nacisnęłam powolutku klamkę i niepewnie zajrzałam przed drzwi. Przysnął siedząc na krzesełku przy drzwiach. Odetchnęłam z ulgą. Wróciłam się, sięgnęłam po koc z łóżka i wyszłam na dywan na korytarzu. Delikatnie go okryłam i przyjrzałam mu się. Jak ostatni… psychol. Trafne określenie. Usiadłam sobie na przeciwko, na podłodze, przy ścianie wąskiego korytarza.
Jego nastawienie bardzo się ostatnio zmieniło. Jakiś czas temu był.. sztywny. I dalej w sumie trochę jest z tym swoim „Pani to, Pani tamto”. Choć stara się przestać i poprawiać. Był miły. I pokazywał więcej człowieczeństwa, ponad tą swoją służbową postawą. Spał teraz spokojnie. Miał mocne, męskie rysy, ale zawsze łagodny wyraz twarzy. Nawet kiedy interweniował to gdzieś tam była w tym ta łagodność. Może to kwestia ciepła, którym emanował. Poczynając od orzechowych tęczówek, które czasem nabierały głębszej barwy, przypominającej o gorącej czekoladzie - przez jego pocieszny uśmiech - po pomocną dłoń. Nie zastanawiał się, a reagował. W sumie to jego praca. I to musi być ciężkie, tak podejmować działania, decydować się na ruch tak szybko, gdzie przeciętny człowiek zazwyczaj najpierw rozważy pewne opcje, spróbuje przemyśleć za, przeciw, przeanalizuje czynniki, rozważy rozwiązania, a dopiero potem przechodzi do akcji. On na nic nie czekał.
Gliniarzy częściej kojarzyłam z brutalnością. Z agresywnym podejściem i reakcją. Z jakimś naciskiem, przypieraniem do muru. Nie kojarzyłam ich jako służby, które mają pomagać, ale służby, które za zadanie mają interweniować. Często jednak interweniowali w sposób agresywny - werbalnie, ale i fizycznie. A tu proszę. Taki Tom potrafi być w tym człowiekiem i wspierać, choć sam nie ma łatwo i ma cholernie ciężką pracę. Albo ma fajnego, ludzkiego szefa, który zarządził, że tak ma być. Sama nie wiem.
Jego granatowy mundur wyglądał na nieco znoszony. Już trochę musiał służyć. Po kieszeniach miał pochowane różne zabawki. Krótkofalówki, pałki i broń. Przyglądałam się każdemu elementowi, który był widoczny. Kiedyś strzelałam. I to sporo. Jeździłam z moim przyjacielem, Davidem na małe polowania. Taka jego pasja. Lubił sobie coś ustrzelić na obiad. Tak więc broń nie była mi obca. Sama jednak posiadania jej nigdy nie rozważałam.
Czułam się zmęczona. Cholernie zmęczona. Powieki mi same opadały, ale jednocześnie czułam, że gdybym nawet chciała, to nie usnę. Za każdym razem po zamknięci oczu widziałam wspomnienia snów i to cholernie intensywnie, jakby moje senne twory desperacko, pazurami chciały mnie do siebie zaciągnąć w krainę złudnej rzeczywistości. Opierałam się konsekwentnie. Westchnęłam ciężko, przetarłam twarz dłońmi. Wstawałam, żeby wrócić do swojego pokoju. Kiedy postawiłam stopę i odbiłam się od podłogi, żeby się podnieść, mój szeryf się obudził. Podskoczył, najwidoczniej przestraszony moją aparycją, albo moją obecnością na korytarzu.
- Co tu robisz? - zapytał zaraz, kiedy tylko się opanował. A trwało to dosłownie mrugnięcie oka.
- Sprawdzałam, czy tu jesteś. Nie spałam. I nie chcę spać - mruknęłam.
- Chcesz porozmawiać?
Kiwnęłam głową. Weszliśmy do pokoju. Starał się mnie zająć. I zaczął delikatnie pytać. W między czasie dostarczono mi leki. Spędziliśmy ze sobą praktycznie cały dzień, rozmawiając o morderstwach. Był ciekawy tego, co mogę powiedzieć, co sama znalazłam.

- Jak wpadłaś na szukanie tych artykułów? - sięgnął po mojego laptopa i przeglądał je uważnie. Czytał cicho pod nosem.
- No sny mnie trochę zaniepokoiły, jak ci mówiłam i Bill mi mówił, że to nie pierwszy raz jak zamykają ten budynek. Byłam ciekawa tych poprzednich razów, powodów, tego co się wtedy działo, kim byli ci ludzie. Pierwsza akcja była chyba z około lat 30. Był duży pożar, zginęli ludzie, ale nie ma żadnej listy. Choć, wydaje mi się, że śniły mi się nazwiska. Nie wiem. Tutaj, zobacz - wskazałam mu link, w mojej historii wyszukiwania. Czytał zainteresowany. Czyżby ktoś mnie w końcu tutaj słuchał? - Tam dalej było też kilka odnośników do różnych scen z kolejnych lat, ale czułam, że mnie to przerasta, więc nie przeglądałam dalej. Ale było tego sporo.
- Cholera, nikt nie przeglądał historii hotelu, a ja też nie służę tyle lat, i też nie służyłem cały czas w LA, żeby wcześniej te akta przeglądać, a może powinienem. Może… sam nie wiem, może jest w tym jakaś regularność. Może co kilka lat ktoś wraca zebrać żniwo. Zainteresuję się tym.
Odetchnęłam. - Myślę, że to nie ludzie, wiesz? Myślę, że to z tym miejscem, a zwłaszcza z piętrem czwartym jest coś nie tak.
Spojrzał na mnie czujnie, ale widziałam, że teraz nie brał mnie na poważnie. - Weź leki - uśmiechnął się lekko i skinął na szafkę. Próbowałam kontynuować, ale naciskał. Łagodnie, jednak stanowczo. Wzięłam je i popiłam wodą. Nie porozmawialiśmy już zbyt wiele, bo po godzinie, czy może dwóch - chemikalia mocno mnie otumaniły. Czułam się jakbym się solidnie upiła. Ciężka głowa, ciężkie powieki, ciężkie ciało. Sama nie wiem kiedy usnęłam.

Wlokłam się po korytarzach, ledwo dotykając palcami dywanu. Snułam się jakby centymetr nad ziemią. Te same, puste, zimne korytarze. Spokojne tym razem. Nie czułam nawet strachu. Czułam się odurzona i zagłuszona. Nie zastanawiałam się nad tym co robię. Byłam zupełnie pozbawiona kontroli i logicznego myślenia. Korytarze się nie kończyły. Wieczne zakręty, a za nimi zakręty, a za kolejnym zakrętem, znów zakręt, a na lewo kolejny, a w nim kolejne cztery, w każdym z czterech kolejne cztery. Można by się zastanawiać jak to wszystko się na jednym piętrze mieści. Ale w tej chwili zupełnie się nad tym nie zastanawiałam. Przesuwałam bezwiednie, lekko stopę za stopą, niesiona… dźwiękiem kołysanki z pozytywki. Przyjemna melodia dochodziła z każdego z zakrętów. Nie byłam w stanie zdefiniować z której strony dochodził dźwięk. Dochodził z każdego końca, każdego zakrętu. Z każdej odchłani. Hol zdarzał się wydłużać, przez co spacer zaczynał się ciągnąć. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Gubiłam się. W nieskończonych pustkach, w labiryncie z melodią, która koiła i raz za razem się zapętlała. Wiedziałam, że szukam Esme. Tym razem jednak, zupełnie bez przejęcia, bez większej świadomości i starań. Tak więc też nie mogłam jej odnaleźć.
Za kolejnym zakrętem lekko podskoczyłam w miejscu, przestraszyłam się. Wpadłam w ramiona policjanta. Zaskoczona, ale szybciutko wtopiłam się w jego barki. Przytulił mnie ciasno, niósł mnie niczym dziecko, asekurując i obejmując mój kark, przytulając moją głowę do swojego ramienia. Poddałam się. Przez chwilę uwierzyłam, że moje ciało jest w stanie ciekłym i przelewam mu się przez palce, wyślizguję się z rąk i skapuję pełnymi kroplami na puchate podłogi. Wydawało mi się jednak. Trzymał mnie w ciasnym uścisku, zaniósł do łóżka i ułożył obok mojego ciała. Spojrzałam na siebie. Nie zależało mi za bardzo, żeby wracać.
Teraz czułam się lekka jak powietrze. Miałam poczucie, że powolutku się unoszę jak piórko na wietrze, a on usilnie, próbuje mnie zatrzymać w poduszkach. Irytował się, kiedy ja czułam się po prostu błogo. Kołysanka rozbrzmiewała coraz głośniej. Zaczęłam się kołysać, wisząc gdzieś w przestrzeni. Tom zamknął drzwi i usiadł na krześle przy biurku. Obserwował moje ciało, kiedy ja poddawałam się melodii. Bez końca. Aż usłyszałam w kołysance cichutkie, spokojne pytanie.

„Gdzie jest mamusia?”

Och, drogie dziecko, co ja ci mam powiedzieć. Kiedy dasz mi spokój? Nie wiem jak ci pomóc. Nie wiem jak ją znaleźć, ani gdzie jej szukać.
Dźwięki mnie otulały. Delikatne jak wstęga. Owijały się wokół moich nóg, bioder, brzucha. Powoli mnie wiązały, przy końcu jednak, razem z ostatnim węzłem i ostatnimi nutami, całość mocno się wokół mnie zacisnęła, dusząc tak dobrze, jak dusić mógłby taki konkretny boa. Melodia się urwała, ja raptownie jak ręką odjął opadłam na łóżko.

Poderwałam się i obudziłam się gwałtownie siadając na łóżku. Spojrzałam na gliniarza. Siedział na krześle przy biurku. Drzemał z głową opartą na własnym ramieniu. Oddychałam nierównomiernie, czułam się nabuzowana od adrenaliny, ale to była inna adrenalina. Nie ze strachu, a z szoku po upadku. W pokoju było już jasno. Dzień. Zegarek zdradził mi, że już po dziewiątej. Opadłam w poduszki z ulgą.
Ten sen nie był straszny. Był kojący. Pierwszy taki od bardzo dawna.
Mundurowy wyjaśnił mi później, że wyszłam w nocy na korytarz. Odniósł mnie do łóżka i został, żeby mnie pilnować.

Tom zbierał ode mnie informacje, ale przy tym był dla mnie bardzo miły i pomocny, troskliwy. Prawdopodobnie dlatego, żebym nie czuła się jak żywy-materiał-mogący-być-materiałem-dowodowym. Notował sobie moje sny, moje poszukiwania, moje odkrycia, myśli, spekulacje. Czułam, że w jakiś sposób współpracujemy, co niezmiernie cieszyło i dawało mi nadzieję. Na tym etapie nie chciałam stąd uciekać. Chciałam odkryć co się dzieje i dlaczego. Kim jest Esme, co się działo na piętrze czwartym, przy tym pytanie - dlaczego, a zaraz za nim kolejne - co się z piętrem dzieje teraz. Mogłoby być otwarte. Kto ma ochotę, to wynajmuje tam pokój, jeśli komuś się źle kojarzy to nie wynajmuje. Jednak zarządzili zamknięcie całego piętra i usunięciu go w ogóle z opcji w windzie. Starają się za bardzo, a ja chcę wiedzieć dlaczego. Liczę, że Tom mi z tym wszystkim pomoże.
Dzień za dniem. Czas topił się w rękach. Bill rozmawiał z psychologiem regularnie i pilnował go ciemnoskóry glina o imieniu Todrick. Georg zaczynał być zazdrosny, że dużo czasu spędzam z glinami, więc znów starał się robić co mógł, ja jednak cały czas zdawałam się chodzić na haju. Czasem nie kontaktowałam, czasem byłam osowiała i senna. Nie miałam ochoty na spacery, na podrywanie na dole, droczenie się i kokietowanie. Zeszłam do stanu pod tytułem „mam na sobie bluzę, którą noszę non stop od tygodnia, nie wychodzę z spodni od piżamy i mój niedbały koczek na czubku głowy staje się powoli wielkim kołtunem nie do rozczesania”. Traciłam apetyt, traciłam siły, humor i ochotę na cokolwiek. Georg, zazdrosny o Toma, więc regularnie do mnie przychodził, zostawiał dwóch pozostałych kelnerów samych, zrywał się wcześniej, żeby ze mną pobyć i o mnie dbał. Przynosił jedzenie, zaciągał do łazienki. Czasem przekonał mnie na wspólny prysznic i przytulanki pod ciepłym, parującym deszczem. Czasem zasypiałam w jego ramionach, ale budziłam się przy Tomie, który czuwał. Spał przy mnie. Normalnie zapewne uznałabym to za niepokojące, dziwne i wywołujące ciarki, zwłaszcza, gdybym się obudziła w środku nocy i pierwsze co to zobaczyła go przy sobie, śpiącego na tym krześle i wyglądającego na martwego. Ale jednak nigdy się nie budziłam od tak.
Każdej nocy mijałam go i sunęłam powolutku w stronę dźwięków jednej i tej samej melodii.

*

Nie pozwalają mi się z nią spotykać. Może dobrze. Słyszałem, że nie jest w najlepszym stanie i czymś ją faszerują. Biedna odchodzi od zmysłów, kiedy ja na nią tak naskoczyłem. To tylko kobieta. Krucha istota. A ta cała sytuacja jest naładowana stresem. Teraz zrozumiałem. Radziła sobie z sytuacją jak mogła. A ja zamiast ją wspierać, sam porozmawiać… Zawaliłem. Jeśli ona teraz zupełnie straci jakieś zdrowe myślenie to chyba sobie tego nie wybaczę.
Todrick mi pomaga. Rozmawia ze mną dużo, ale na prośby o spotkanie się z szefem, czy przeniesienie do aresztu zupełnie nie reaguje. A chciałbym się stąd po prostu wynieść. Wieczorami siedziałem patrząc na zdjęcia, co kilka nocy odkrywając przy sobie kolejne nowe. Pogodziłem się z tym, że Eve już nie odzyskam. I byłem cholernie szczęśliwy, że Ryland wciąż przy mnie był. Cały ten czas.

Siedzieliśmy razem na plaży. Ramię w ramię, siedząc na krągłych kamieniach, ciesząc się kolejnym, cieplutkim dniem. Promienie słońca zdawały się przyjemnie muskać skórę. Woda, wracająca tuż przy brzegu, małymi falami obmywała bose stopy oparte na mniejszych, śliskich kamyczkach. Przymknąłem oczy. Słyszałem rozkoszny szum, blokujący wszystkie myśli. Pozwoliłem sobie na chwile błogości. Ocean był zielonkawo-niebieski. Nienaturalnie wręcz przejrzysty i jasny. Delikatne marszczenia na niespokojnej tafli niesamowicie się iskrzyły w mocnym słońcu. Nie patrzyłem na niego. Czułem przy sobie jego zapach. Bardzo dobrze go pamiętałem. Zawsze pachniał lekko i orzeźwiająco. Oparłem skroń o jego nagrzane ramię. Wtuliłem się. Nie odzywał się. Nie musiał. Słowa były zbędne. Rozumieliśmy się bez słowa. Kochaliśmy się, tęskniliśmy i nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Głaskał moje kolano, lekko się kołysząc w rytm uderzających fal. Czułem, że mógłbym odpłynąć. Czułem nieograniczone szczęście. I plułem sobie w brodę o dawne błędy. Powinienem wtedy był z nim jechać. Wierzę, że jest tym jedynym. Ale tak jak mówił, wystarczy moje jedno słowo i wciąż możemy wyruszyć. A ja bardzo bym tego chciał.

_________________

Nelly

2018/03/15

4. Zdjęcie



Dla Quesse483
Przyjemnie porozmawiać z jakimś Alienem na temat wszystkiego 💛👽

Miłego czytania! Strasznie zadowolona z tego rozdziału byłam.
Błędy są, jak i były. Skupiłam się na pisaniu. 
_______

- Panie Kaulitz! - usłyszałem warknięcie. Mężczyzna trzymał mnie mocno za ramiona. Solidnie mną potrząsnął. Byłem zdezorientowany, zagubiony. Co się dzieje, kim on jest. Dlaczego jest tak agresywny. Instynkt kazał mi się wycofać. Skuliłem się lekko, wciąż się trzęsąc, nie rozumiejąc sytuacji. - Jesteś z nami? - zapytał.
- Słucham? Nie rozumiem - spojrzałem na niego, na co facet momentalnie odetchnął. Przysunął krótkofalówkę do ust, przycisnął jeden z guzików i wyrecytował raport na wdechu.
- Kontaktuje. Złapał kontakt wzrokowy i zdaje się, że coś do niego dotarło. Porozmawiam z nim jeszcze i się upewnię, ale myślę, że się obudził - w odpowiedzi usłyszał stłumioną odpowiedź, która brzmiała jak dźwięk gotujących się, kipiących ziemniaków. Przyjrzałem mu się. Granatowy mundur. Policjant. Wbiłem wzrok w ścianę. To wszystko było snem. Nie, nie… Dałbym wiele, zarzekając się… Wszystko było tak realne, tak żywe i ciepłe. Tak beztroskie, zupełnie takie jak pamiętam, ale też pełne detali, drobiazgów, o których wcześniej bym nie pomyślał. Spojrzałem na swoją dłoń, tą, której dotykał. Przyjrzałem jej się, szukając znaków, czegokolwiek, co pozwoliłoby mi dalej myśleć, że choć okruszek z tego był prawdą.
Gliniarz wziął mnie za ramię, prowadził przez korytarze, na lewe skrzydło, do mojego pokoju. Gestem dłoni zasugerował, żebym usiadł. Zerkałem, czy wszystko było na miejscu. Niczego raczej nie brakowało. Sprawdzałem detale przypatrując się każdemu elementowi. Zwłaszcza zdjęciom na ścianie. Nic. Wszystko na miejscu.
- Lunatykował Pan. Spacerował Pan po hotelu, idąc główną klatką schodową na dziesiąte piętro, na sam dach - facet dopiero zaczął, a mnie pękło serce. To była moja wędrówka na wzgórze? Czym były drzwi do wyjścia z hotelu? Drzwiami na schody służbowe? Kim były prostytutki? Mijałem kogoś po drodze na tych schodach? Glina kontynuował. - Wyszedł Pan, śledziliśmy Pana na kamerach. Zaniepokoiło nas, że zaczął Pan wchodzić na kolanach. Na samej górze usiadł Pan na krawędzi budynku i majaczył jakieś przeprosiny - tłumaczył, a ja w środku do końca się posypałem. - Kiedy wszedłem na dach, Pan stał na krawędzi, ale zauważyłem, że zupełnie Pan nie kontaktuje, patrzy pusto w przestrzeń, bądź nie patrzy wcale. Ściągnąłem Pana, przeprowadziłem na korytarz zagadując, a potem się Pan obudził.

*

- Georg? Georg?! - wbiegłam na kuchnię, szukając szatyna. Okrągły blondyn w okularach, szef kuchni i jego kucharze spojrzeli na mnie na początku zdezorientowani, ale zaraz jeden z nich kiwnął w stronę drugiej, mniejszej kuchni, małego zaplecza. - Georg? - chłopak momentalnie znalazł się w przejściu. - Musimy porozmawiać.
- W porządku, spokojnie. Co się dzieje? - zaprowadził mnie w jeden z korytarzy za kuchnią, pewnie prowadzący do spiżarni i chłodni.
- Bill próbował się zabić. W środku nocy. Słyszałam raporty gliniarzy. Łaził po hotelu, aż w końcu wylądował na dachu, zaraz przy krawędzi - mówiąc, czułam jak cała się trzęsę. - Nie wiem co robić. Czy ja powinnam z nim porozmawiać? Pobyć z nim trochę? Mówiłam Ci, że ostatnio chodził smętny! Mówiłam!
- Hej, hej, spokojnie. Słyszałem o tym. I może nie koniecznie chciał. Słyszałem, że lunatykował. Spokojnie… Jeśli czujesz potrzebę i myślisz, że to mu pomoże to poświęć mu trochę czasu. Nie będę zły. I nie płacz, kochana, będzie dobrze. To był wypadek, jestem pewien, że nie chciał tego zrobić - przytulił mnie ciepło do swojej klatki piersiowej i pogłaskał po ramieniu.
- Nie chcę tu już kolejnych straconych. To miejsce jest już wystarczająco porąbane. Nakopałabym mu do tyłka jakbym tylko mogła - mówiłam z zaszklonym spojrzeniem, na co Listing westchnął tylko ciężko.
-Idź do niego i z nim porozmawiaj. Ale uważaj na siebie, proszę.

*

Po wyjaśnieniach gliniarza czułem jak dosłownie pęka mi serce. Uwierzyłem, że w jakiś sposób świat mi go zwrócił. Był tak namacalny, realny i prawdziwy. Wszystko zupełnie jak pamiętam. Nie chciałem się godzić z faktem, że był to tylko sen, ale też nie miałem żadnego, innego wyjścia. Wróciłem do swojego pokoju, wyszedłem do okna na papierosa. Diler na rogu, pani z pieskiem już nie było, to nie ta pora. Zastanawiałem się, czy spotkałem na schodach kogoś po swojej drodze, czy w śnie mój umysł sam dodał te postacie, od tak, tylko dla przekonania mnie, że to dzieje się naprawdę, dla jakiegoś realizmu. Bo te postacie były nieodrębną częścią okolicy i zawsze je stąd obserwowałem jak te osiedlowe babcie w oknach, co robią za monitoring. Ja zerkałem przy okazji papierosa. Spojrzałem ponownie na wzgórze. Teraz zdawało mi się czymś różnić, ale nie byłem w stanie stwierdzić, co mogło być zmienione i czy cokolwiek zmieniono. Może podświadomość dyktuje mi jakiś detal, który pamiętam ze snu, którego nie ma w rzeczywistości. Oczywiście w przypadku takim, że to jest rzeczywistość. Skąd wiem, że to nie kolejna nocna fikcja? Odetchnąłem głęboko brudno-świeżym powietrzem. Tak samo siadało na płucach, jednocześnie serwując mózgowi złudzenie odświeżenia. Czy ja wciąż śpię?
Dopalałem papierosa, przyglądałem się tlącej się delikatnie końcówce, tuż przy filtrze. Przycisnąłem niedopałek tuż obok nasady kciuka u mojej dłoni. Syknąłem, ale i odetchnąłem z ulgą. Otarłem świeże, lekkie oparzenie z popiołu. Uznałem, że chłodny prysznic pomoże mi się w sobie zebrać i do końca rozbudzić ciało do działania. Rozbierałem się leniwie w łazience, rzucając ubrania na podłogę. Wsunąłem dłonie do kieszeni. Z jednej z nich wyciągnąłem telefon. Sprawdziłem wiadomości, połączenia. Nic ciekawego. SMS od operatora z promocjami i zero nieodebranych. Odłożyłem telefon na półkę nad umywalką. Z drugiej kieszeni wyciągnąłem coś, co bardzo dobrze znałem, wnioskując po dotyku. Kwadrat złożony z folii i papieru. Co robiło w kieszeni i po cholerę mi ono? Zdjęcie z polaroida. Wyciągnąłem je z kieszeni. W pierwszej kolejności wyprostowałem lekko zagięty róg, a zaraz po tym na nie spojrzałem i miałem wrażenie, że moje serce zatrzymało się na kilka sekund. Znałem ten kadr. Ten styl i to spojrzenie na sytuację. Na zdjęciu widziałem siebie samego, idącego po grubym pręcie, od litery H do O. Zdjęcie robione zza znaku, z poziomu piaszczystej ziemi. I to nie byłem ja sprzed kilku lat. To zdjęcie było aktualne. Zamarłem, wlepiając w nie swoje spojrzenie.

*

Kilka dni robiłam podchody. Jak podejść do osoby i rozmawiać o jej próbie samobójczej? To nie jest coś co da się przećwiczyć, co robi się na co dzień będąc prostym człowiekiem. To znaczy, da się, jeśli pracujesz na linii wsparcia. Ja nic niestety o tym nie wiem. Głupie pytania „co u ciebie”, „jak się czujesz” i pieprzenie głupot o niczym. Dosłownie o niczym. Czułam się żałośnie. Chciałam pomóc a nie miałam odwagi, więc codziennie powtarzałam swój taniec niezręcznych rozmów. Miałam tego dość.
Kolejnego wieczoru, kiedy Kaulitz był już po pracy, zamiast iść do Georga, zapukałam delikatnie w drzwi obok, trzymając w rękach butelkę białego wina. Cichutkie kroki, szczęk klamki. Wyglądał tak samo, niezmiennie. Uśmiechnął się ciepło na mój widok i zaraz, choć miałam wrażenie, że nieco niechętnie - wpuścił mnie do środka. Pokój był skromny. Mniejszy niż pokój kelnera. Miał duże łóżko, ale pojedyncze. Malutką szafę, szafkę z barkiem i dużo roślinności. Większość z tych zielonych sadzonek to ten typ, który wystarczy podlać raz na tydzień, proste w utrzymaniu, ale nadawały ciasnemu pokojowi przytulnego klimatu. Może nawet nieco domowego. Nad barkiem wisiały rzędy zdjęć, które od razu przyciągnęły moje spojrzenie. Rozpoznałam niektóre z nich. Musiały być autorstwa jego chłopaka. Nie chciałam od razu o nie pytać, choć miałam straszną chęć.
- Przyniosłam wino. Możemy się razem napić i nie chcę słyszeć odmowy - usiadłam na jego łóżku. Barman kiwnął na zgodę z uśmiechem. Wziął ode mnie butelkę, żeby ją otworzyć. - Czemu mnie tutaj nigdy nie zaprosiłeś?
- To taka moja… bardzo prywatna sfera. Nie bardzo lubię się nią dzielić, a po drugie mam małe łóżko - mówił, nalewając nam wina do kieliszków.
- Spędzałeś z nim tutaj czas?
Spojrzał na mnie lekko spanikowany i wyraźnie zaskoczony. Kiwnęłam głową na zdjęcia, a brunet wyraźnie się rozluźnił. Przygryzł delikatnie wargę i przytaknął. - Tak. Jego tutaj zapraszałem. I… wciąż jest mi bliski.
Poklepałam miejsce na łóżku obok siebie. Siedzieliśmy ramie w ramię, patrząc na rzędy fotografii. Starałam się być delikatna, rzucając kolejne pytania. - Gdzie się poznaliście?
- Tutaj, w hotelu. Przy barze - zaśmiał się cicho na wspomnienie. - Był inny, dziwny. Zakręcony na punkcje fotografii. Była dla niego ważna. Typ podróżnika, ale nie turysty. Nie interesowały go najpopularniejsze punkty, ale miejsca, których nikt nie odwiedzał, a oddawały prawdziwą esencję danego miasta. Jeśli już szedł w turystyczną atrakcję, to miał dar do znajdowania w nich rzeczy, których inni nie widzieli. Myślał i patrzył niestandardowo, niekonwencjonalnie. I to mnie… do niego przyciągnęło, tak myślę. Nigdy się przy nim nie nudziłem, bo zawsze czymś zaskakiwał. Randki nigdy nie były takie same, ani nie były tym, na co liczyłem, ale też przy tym ani razu nie byłem z tego powodu zawiedziony - mówił z uśmiechem, rozmarzony.
- Co więc poszło nie tak? - starałam się być delikatna. Siedziałam blisko. Przytuliłam go lekko.
- Chciał jechać dalej. Wziąć mnie ze sobą w podróż. Ja byłem spłukany i szczęśliwy z nim, ale tutaj na miejscu. Jednocześnie nie chciałem go zatrzymywać. Był z niego taki wolny duch, wiesz, którego misją życiową jest odkrywać i cieszyć się tym, co świat oferuje. Ja niestety taki nie jestem, więc do niego nie dołączyłem… -głos mu zadrżał, co sprawiło że i moje serce zacisnęło się w jakimś żalu.
- Żałujesz?
- I tak, i nie. W tej chwili sam nie jestem w stanie oddzielić pewnych spraw i spojrzeć na to w pełni świadomie i… trzeźwo - uniósł znacząco kieliszek. - Ale na pewno za nim tęsknię. Słyszałaś o wypadku, że łaziłem po hotelu. Śnił mi się. Powiedział, że czeka. Że w każdej chwili mogę dołączyć i wtedy ruszymy w podróż. Razem. Gdzieś jest i czeka. Nie rusza beze mnie - brzmiał smutno, cholernie smutno.
- Co znaczy gdzieś jest? Nie wiesz gdzie jest? Gdzieś w LA, czeka?
- Sam nie wiem. Nie wiem, Eve. Widzisz, minęło dobre, kilka lat od kiedy… - westchnął ciężko - Próbowałem o nim zapomnieć, liczyłem trochę na Ciebie, wiesz? Że może nie zamknięto hotelu bez powodu, może świat daje mi szansę na coś nowego i w końcu pozwoli zapomnieć, ruszyć do przodu -patrzył mu w oczy, gestykulował lekko, popijając wino. - Że dorobiłem się może trochę szczęścia w końcu. Zwłaszcza, że przyjechałaś na stałe - przeszło mi przez myśl, nigdy nie powiedziałam, że przeniosłam się na stałe. Przenosząc się na stałe, na pewno nie wynajmowałabym pokoju w hotelu, ale widziałam w jakim jest stanie, więc nie miałam serca burzyć jego przekonań. I nie, nie oszukiwałam go. Po prostu nie chciałam go pogrążać. - Wierzyłem, że w końcu… To poszłaś do tego pomywacza. Człowiek bez talentu. W czym on jest lepszy ode mnie?
- Rozmawia ze mną - szepnęłam niepewnie, bojąc się jak potoczy się ta rozmowa.
- O czym? Też z tobą rozmawiałem, tyle ile mogłem, bo nie dałaś mi zbyt wiele czasu na rozgadanie się, wiesz? Nie dałaś mi szansy.
- Przepraszam, Bill, po prostu tamtego poranka zdawałeś mi się nieco agresywny. Spanikowałam.
- I uciekłaś do niego. A ja nie chcę być sam, Eve. Nie chcę zostać sam w tym pieprzonym hotelu. W tych samych, czterech ścianach. Chcę mieć dom i rodzinę. Ładną żonę, synka i jeździć na rodzinne zakupy do Wallmart’u - na tym etapie nie byłam pewna, czy przemawiają przez niego rzeczywiste pragnienia, których nie ujawnia na trzeźwo, czy to upojony winem bełkot.
- Myślałam, że lubisz to miejsce i imprezowanie, Billy.
Zamarł. Spojrzał na mnie z łzami w oczach. Oddychał płytko. Wpił się w moje wargi.

Kochał się ze mną pół nocy. Nie byłam najchętniejsza, nie to było moim celem i tego nie planowałam. Ale po cichu bałam się odmówić. Był zdruzgotany, ale też bałam się jego złości. (Tak, Eve, bałaś się jego złości, jednocześnie się nim bawiąc.) Nie chciałam go zawodzić ani go już zasmucać. Na całe szczęście w łóżku był łagodny. Najwidoczniej łaknął samego uczucia i bliskości, a nie zwierzęcego spełnienia. Nie wydaje mi się nawet, że skończył, bo zaczął mi cicho płakać w ramię. Nie wiedziałam co robić. Zupełnie nie wiedziałam. Przytuliłam go do swoich piersi, patrząc kątem oka na zdjęcia.

Lubię i szanuję Georga, więc przyznałam mu się do tego grzechu. Był zły. Wiedziałam, że gryzie się sam ze sobą, na duszy. Mimo wszystko, po opowiadaniu mu czego się dowiedziałam po prostu mnie przytulił, a potem z każdym kolejnym dniem starał się coraz bardziej i bardziej. Przynosił nie tylko śniadania do łóżka, ale też drobny bukiet świeżych kwiatów, czy pojedynczą różę. Zabierał na obiady na dachu, wyrywając się w tym czasie z pracy, randki w kinie, nad basenem, masaże, buziaki i zawsze był, kiedy go potrzebowałam. A we mnie rosło poczucie winy. Nie miałam jak się odwzajemnić, co więcej, kiedy nie spędzałam czasu z Listingiem, to byłam przy Billu, starałam się zachować dystans, ale coś mnie popychało w jego stronę.
Przeszłam z Kaulitzem do mojego pokoju, pod czujnym okiem policjanta. Nic się nie działo, przysięgam. Rozmawialiśmy po prostu. Byłam beznadziejna. On mnie potrzebował, przed tym występem na dachu, a ja w najlepsze randkowałam, kryjąc się tym, że bałam się go denerwować. Teraz starałam się mu to rekompensować. Jak mogłam. Więc dałam mu szansę na rozmowę i otworzenie się. Opowiadał mi o swojej miłości, wspominał, ale przy tym przytulał mnie i opowiadał zaraz potem o obecnych pragnieniach i celach. Wnioskowałam z tego wszystkiego tyle, że to cholernie wrażliwy facet, który trochę się chowa z swoimi zamiarami. Miał twardą skorupkę, chroniącą miękkie, słodkie, puszyste i ciepłe nadzienie. Taki właśnie był. Z każdym kolejnym dniem przekonywałam się coraz bardziej o tym, że jest ostatnią osobą, która mogłaby skrzywdzić.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy odbudowywaliśmy relację. W hotelu, gdzie jest ktoś niebezpieczny, czułam, że potrzebuję sojuszników. Nie chciałam z nikim się kłócić, ani toczyć sporów. Wyszłam na chwilkę do łazienki, kiedy z niej wyszłam, on siedział przy moim laptopie.
Przeszukał mój pokój. Bez zastanowienia.
Spojrzał na mnie wściekły, ale i pogrążony w jakiejś rozpaczy. Łzy w oczach.
-Googlowałaś mnie. Googlowałaś, zamiast ze mną porozmawiać. Nie ufasz mi, bo nie jesteś godna zaufania. Co to wszystko jest?! - uniósł ton. Kilka kliknięć. Stałam w drzwiach łazienki, nie wiedziałam co powiedzieć.
- Billy, ja przepraszam, dużo się działo i się martwiłam, bałam się, jak chyba my wszyscy… - mówiłam, ale on mnie nie słuchał. Zamarł.
- Czy to jest?… - podeszłam bliżej, patrząc mu za ramię. Przeglądał bloga. - To jego blog. Dlaczego mi tego nie pokazałaś?! - teraz naprawdę się zdenerwował. Wpadł w jakąś histerię. - Czytałaś to wszystko nic mi nie mówiąc! Tyle lat żyłem w przekonaniu, że nic po sobie nie zostawił. Wierzyłem, że od tak odszedł. Pozwalałaś mi dalej tkwić w kropce, mimo, że wiedziałaś jak bardzo jest dla mnie ważny, jak za nim tęsknię. Miałaś informacje i mi ich nie przekazałaś! - podniósł się nerwowo. Był zapłakany.
- Billy, spokojnie, przepraszam, nie wiedziałam, nie miałam zielonego pojęcia, że tego nie widziałeś. Byłam przekonana, że wiedziałeś o publikacjach - próbowałam się tłumaczyć, kiedy policjant wszedł bez uprzedzenia, interweniując.
- Co się tutaj dzieje? - ostrzejszy, zdecydowany ton.
- Nic się nie dzieje - odpowiedziałam cicho z spuszczoną głową.
- Zataiła przede mną informacje, wpisy mojego chłopaka! - brunet dalej się unosił. Był nerwowy. Gliniarz był wyraźnie zaskoczony tym nowym detalem, który zapewne wpłynie tam na sposób w jaki czytają akta Billa i jak je odbierają.
Wyprowadził rozgoryczonego barmana, który ciskał we mnie nienawistnymi komentarzami.
- Ale ja nie wiedziałam, Billy - jęknęłam, sama mając już łzy w oczach.
- Nie zwracaj się tak do mnie - warknął.
Wyszedł, a mi pękało serce. Nie chciałam dla nikogo źle, co brzmi nieco absurdalnie, biorąc pod uwagę moje zmiany zainteresowań, z jednego do drugiego, ale byłam przerażona i pogubiona… I ciekawa. Ale co się robi w takich chwilach? Miałam ochotę uciekać przez okno, wiązać prześcieradła, umocować je przy kaloryferze i nawiać, ale nie wyobrażam sobie nawet tej ilości poszukiwań. Zapewne byłabym gwiazdą każdych wiadomości, gazet i internetu. A jakby mnie już złapali, to nie miałabym jak się wyplątać. To beznadziejna sytuacja. Nie za to płaciłam, nie po to przyjechałam, cele miałam zupełne inne, więc i mnie frustruje sytuacja, że do cholery zrobili z tego hotelu więzienie, a my wszyscy jesteśmy jak pionki w grze. Analizują każdy nasz ruch, pod presją czasem robimy głupoty i narażamy się na szach-mat. Nie wiem o czym mówię, nie znam zasad gry w szachy. Ale to totalnie brzmi jak coś, co ma choć odrobinę sensu… Toczą z nami grę, kiedy my próbujemy po prostu żyć i przede wszystkim przeżyć, w momencie kiedy gliny załamują ręce.
Przetarłam twarz dłońmi. Po prostu się rozpłakałam. Granatowy mundur wrócił, żeby sprawdzić jak się trzymam. Powtórzyłam mu to wszystko, łącznie z metaforą o szachach. Usiadł przy mnie, próbował uspokoić. Pytał o sny. Nie bardzo chciałam z nim rozmawiać. Nie teraz. Chciałam zostać sama. Zupełnie sama.

*

- Szefie, rozmawiałem z panią Greenwood. Myślę, że należy dać im odrobinę spokoju i szukać winy w innych. Obserwuję panią Eveline. To przerażona kobieta, która próbuje się odnaleźć w sytuacji. Czuje presję, miewa koszmary związane z hotelem, że po nim chodzi, śni jej się jej własne ciało… - granatowy dzwonił do szefa na komendzie.
- Co nas obchodzą jej sny, Tom?! - jeden z rosłych mężczyzn ryknął w stronę gliniarza, kiedy szef policji mruknął cicho, uważnie słuchając policjanta z trzeciego piętra - Mów dalej.

*

Kiedy się przebudziłam, blondyneczka siedziała na brzegu mojego łóżka. Twarzyczka mokra od łez, zaczerwienione spojrzenie. Widocznie smutna. Esme. I wiedziałam dlaczego płacze. Po raz kolejny poległam. Zapomniałam o niej, kiedy miałam jej pomóc. Jestem naprawdę beznadziejna.
- Esme? A może zostaniesz ze mną, co? Perełko? A rano znajdziemy mamusię. Jest środek nocy. Tam jest ciemno i trochę strasznie, nie uważasz? - szepnęłam, podnosząc się i przesuwając w jej stronę. - Zadbam o ciebie. Ze mną jesteś bezpieczna, tak? Nie płacz już. Będzie dobrze. - powoli, ostrożnie zbliżyłam dłoń do jej twarzy i otarłam słone łzy. Kiwnęła lekko głową na zgodę. Odetchnęłam, bo ta mała mnie straszyła po nocach tak biegając po korytarzach. Teraz będę mogła się z nią rozprawić za dnia. I porozmawiać z jej mamą. Widocznie nie najlepiej jej pilnuje, choć dziewczynka nie wyglądała na małą rozrabiakę.
Wgramoliła się dalej na łóżko. Skuliła się przy mnie, cichutko płacząc. Pogłaskałam jej malutkie ramionko, uspokajałam, nuciłam cicho kołysankę, jaką mama lubiła mi nucić do snu. Okryłam jej drobne ciałko ciepłym kocem. Patrzyłam jak usypia. Przyjrzałam jej się troszkę. Drobny nosek, pełne usteczka, okrągłe pulchne policzki, teraz zaróżowione od płaczu i zapewne strachu, nerwów. Tak samo zaróżowiona plamka na czole. Jej blond włoski rozsypały się na poduszce. Emanowała spokojem, dopóki i jej coś nie zaczęło się śnić. Poruszała się nerwowo, szarpała się. Nie pozwoliłabym, żeby dziecko martwiło się w nocy koszmarami, więc ją przebudziłam. Spojrzała na mnie zaskoczona i ponownie zaczęła wylewać kolejne łzy powtarzając, że musi wrócić do mamy.
- W którym pokoju mamusia mieszka, pamiętasz może? - przytuliłam ją do siebie i lekko kołysałam, chcąc uspokoić. Nie wiedziała, nie znała numeru pokoju. Dobrze. Może ją wezmę i pójdę do gliniarza. On nam pomoże, będzie zmuszony nam pomóc. Schowałam zapłakane dziecko w ramionach i wyszłam z pokoju, sprawdzałam każdy zakręt poszukując patrolującego policjanta. Nie było go. Korytarz był jak zawsze zimny, pusty i ciemny. Czujniki światła nie reagowały. - Dobrze, Esme, pamiętasz może które to było piętro?
- Czwarte. Albo piąte. - wyszeptała, cały czas pociągając nosem.
W porządku więc, pojedziemy na piętro piąte, skoro czwarte od dawna nie działa. Szłam boso. Dziewczynka przytulała się do mojego ramienia. Była senna. Weszłam do windy i już chciałam przycisnąć przycisk z piątką obok, kiedy tuż pod nim widniała czwórka. W hotelowej windzie nie było czwórki. Nie było tam żadnego wstępu, winda omijała ten poziom. Więc to musi być sen. A jeśli to sen, to jest to tylko sen.
Pojechałam na piętro czwarte. I bałam się wyjść, przypominając sobie artykuły, które czytałam. Podłożony ogień, mnóstwo martwych. Dziewczynka marudziła smutno pod nosem. Zebrałam się sama w sobie i wyszłam na hol. Nie było dywanu. Zimna, marmurowa podłoga. Spojrzałam na korytarz prowadzący do pokoi. Zdawał się nie kończyć, ciągnąć w nieskończoność. „To sen, to sen, to sen, to tylko sen” -powtarzałam sobie w myślach.
- Myślisz, że pokój może być na prawo, czy na lewo? - spojrzałam na dziewczynkę, ale jej nie było. Nie miałam nic w rękach. A słyszałam jej cichy płacz. - W porządku, idę do ciebie, Esme. Pomogę. - mówiłam łagodnie. Idąc, uważnie się rozglądałam starając się zapamiętać wszelakie szczegóły. Mijałam tablicę pamiątkową, a w niej zdjęcia w raz z autografami. Zatrzymałam się na chwilkę. Marylin Monroe, Charlie Chaplin, Ernest Hemingway, Prince… I Brad Pitt z Angeliną Jolie a obok wiele, wiele innych. Śmietanka. Przyglądałam się starszym zdjęciom, kiedy obraz zdawał się czernieć. Z czerni zrodził się ogień, który raz dwa pożerał całą tablicę i zaczął z niej wyłazić na korytarz, co nie miało sensu. Bo co miało się palić? Marmur? Nie zmieniło to faktu, że zupełnie spanikowałam i rzuciłam się w bieg po korytarzu, a zerkając czasem za siebie ogień zdawał się mnie równie szybko gonić.
Jeden z pokoi był uchylony. Pokój 928. Pamiętam, że mój pokój, tylko piętro niżej był pokojem 89. Piętro wyżej mamy już numer 900-któryś? Słyszałam zawodzenie dziecka. Popchnęłam delikatnie drzwi. Esme siedziała na podłodze, wśród kobiecych ubrań. Płakała. Podeszłam bliżej. Było tam wszystko, łącznie z bielizną i odrobina krwi na starej pościeli na łóżku.
- Nie ma jej tutaj - kruszyna zanosiła się płaczem. Wciąż szukała, zdaje się, że nie zauważyła krwi, albo nie rozumiała.
- Esme, musimy stąd iść, chodź - chciałam wziąć ją na ręce, ale nie chciała, uciekała ode mnie, aż w końcu wybiegła na korytarz i zwiała w labirynt korytarzy. Chciałam biec za nią, ale zobaczyłam jedynie płomienie. Pobiegłam w drugą stronę, licząc na to, że znajdę klatkę schodową, jakieś inne wyjście. Biegłam ile sił w nogach, słyszałam jak za mną tłuką się żarówki, czułam jak marmur pod moimi stopami stopniowo pęka. Serce uderzało mi raz po raz w klatce piersiowej, szybko jak nigdy. Bałam się, że nie uda mi się uciec. Kawał korytarza, tuż pod moimi stopami się zapadł, złapałam się ostrej krawędzi, wisząc nad ciemną przepaścią. Słyszałam przerażające, zdesperowane krzyki. Chryste, Eve, obudź się. Obudź się. Ile sił wspinałam się na zimną posadzkę. Mocno podciągnęłam całe swoje ciało, próbując sobie wmówić, że to tak proste jak wychodzenie z basenu, kiedy woda cię popycha, kiedy próbujesz wyjść. To tylko sen, więc imaginacja, próba dorzucania swoich pięciu groszy powinna podziałać. Poraniłam swoje dłonie. Wczołgałam się z powrotem na podłogę i nie dałam sobie ani sekundy na odpoczynek, poderwałam się i biegłam dalej. Kątem oka widziałam, że za mną, na posadzkę wspinają się zwęglone ciała. Zaczęłam krzyczeć. Głośno, ile sił w płucach. Jeden… z ludzi? Miał zupełnie zwęglone mięśnie, ogień przeżarł jego prawie całą twarz, aż do czaszki. Był oklejony sadzą i wrzącą, lepką i gęstą krwią. Odpadła mu ręka. Staw był przepalony i po prostu odpadła. Zaraz potem pokruszyły się kolana, poległ na posadzce, ale po nim wchodzili kolejni. Po trupach. Szarpałam się z drzwiami, próbując sobie przypomnieć jakieś triki przy otwieraniu zamkniętych drzwi. Nie myślałam trzeźwo ani racjonalnie. Cała twarz mokra od łez. Nie mogę tu utknąć. Obudź się Eveline. Obudź się. Zamknęłam oczy w myślach modliłam się, żeby zaraz poderwać się na własnym łóżku. Nic z tego. Ale drzwi ustąpiły. Z przerażenia nie wpadłam na to, że może należy je popchnąć, nie ciągnąć, a może próbowałam obu sposobów? Sama już nie wiem. Zablokowałam za sobą drzwi, przekręcając klucz jaki w nich był po drugiej stronie. Klucz. Ktoś mi pomógł, otworzył mi je, żeby mi pomóc, po czym sam uciekł? Esme?
Uciekałam z krzykiem. Biegłam po klatce schodowej w dół. Na moje piętro, na moje piętro. Szybciutko. Na moje piętro. Wpadłam na korytarz. Potykałam się, cholernie roztrzęsiona. Szukałam swojego pokoju. Co za idiotyzm, przecież wiem gdzie mieszkam. Pokój 12, 13, 45? 535? Nic nie miało sensu. Takich pokoi nie było na tym piętrze. Gubiłam się. Krzyczałam zdesperowana, zapłakana. Kolejne kilka zakrętów i znalazłam. Ale łóżko nie było puste. Ja w nim spałam. Kurwa mać, Greenwood, obudź się! - usłyszałam głośne warknięcie.

Poderwałam się agresywnie na łóżku, łapiąc łapczywie głęboki oddech, gotowa zaraz z niego wyskoczyć. W łóżku. W moim łóżku. Wisiał nade mną policjant. Trzymał moją twarz w dłoniach. Spojrzałam na niego i pękłam. Zalałam się żałosnymi łzami i mocno do niego przytuliłam. Wręcz desperacko wbiłam paznokcie w jego ramiona okryte granatowym materiałem. Wręcz wczołgałam mu się na kolana i ciasno w niego wlepiłam, byleby uciec od tego co zobaczyłam i zapamiętałam z snu. Byleby poczuć się bezpiecznie. - Czy ja nie śpię? Błagam, powiedz, że już nie śpię - płakałam w jego szyję. Schował mnie w swoich ramionach, głaskał po skroni i włosach.
- Już dobrze. Nie śpisz. Obudziłem Cię w końcu - uszczypnął mnie lekko w ramię. Ale był poważny. Zbyt poważny. - Zmartwiłaś mnie. Trzęsłaś się jakbyś miała padaczkę. Spojrzenie zupełnie ci uciekło, nie reagowałaś na nic. Nie mogłem cię obudzić. Zgłoszę to na policji, może cię wezmą, albo przyprowadzą lekarza. Nie jest z tobą dobrze. Jeśli masz jakieś ataki to coś z tym trzeba zrobić. Ja się na tym niestety nie znam. Ale ci pomogę - głaskał mnie po włosach, delikatnie je przeczesując palcami. Odetchnęłam. Nic nie wiedział. Przy takich snach, nie dziwne, że moje ciało uwierzyło, że jest zagrożone, ale bez umysłu, nie mogło logicznie i świadomie się bronić.
Wciąż nie mogłam się uspokoić. Został ze mną. Prosiłam, aby przypilnował, żebym nie usnęła. Zagadywał mnie, neutralnie, jakieś historyjki z wyborem studiów, wtopy na imprezach, luźne rzeczy. Wyszedł z roli policjanta, a zaczął ze mną rozmawiać jak człowiek z człowiekiem.

Rano przyszedł Georg. Zastał mnie z... Tomem na rozmowie. Szatyn przyniósł mi śniadanie i kwiaty. Spojrzał ja mnie niepewnie i pytająco na gliniarza.
- Miałam koszmar. I to taki ciężki. Pomógł mi się obudzić. I uspokoić - wyjaśniałam - Poprosiłam, żeby został i nie dał mi już spać.
Mężczyzna się podniósł z krawędzi mojego łóżka. Kiwnął głową.
- Ale wróciła twoja pomoc, więc ja was zostawię skoro tak. Będę na korytarzu - poinformował i po prostu wyszedł, zerkając jeszcze na mnie, czy jest mi z tym w porządku.
- Kolejny sen? - zagaił kelner i usiadł tam, gdzie przed chwilą siedział glina. Sięgnęłam po kawę i syknęłam ciężko próbując unieść kubek. Spojrzałam na swoją dłoń. Była poraniona. Georg patrzył na mnie nie rozumiejąc. Spojrzałam na drugą dłoń. Mocne zarysowania. Bez tragedii, nie były poprzecinane, nie nadawało się to do szycia, nic strasznego, ale były zdecydowanie nacięte, zarysowane. Po tym jak się wspinałam. Zraniłam się podciągając się na ostrym fragmencie marmuru. Nad czarną przepaścią. Ale to był sen.
- Georg, skąd wiemy, że to co się dzieje jest naprawdę? Skąd wiemy, że to realia?
Patrzył na mnie jak na wariatkę. Pogłaskał moje kolano - Dobrze się czujesz?
- Nie. Nie wiem. Chyba nie? - patrzyłam mu w oczy. Dłonie mi się lekko roztrzęsły.
- Hej, co się z tobą dzieje, piękna?
- Musimy iść na piętro czwarte.

____________________

Jestem dumna z siebie. Piszę, potem wracam czytać, żeby nanieść poprawki i boję się czytać. Czy tylko ja tak mam? Może ja po prostu łatwo się boję?

Nelly

2018/03/08

3. Hollywood


Jak skończyłam ten rozdział - byłam z siebie bardzo dumna. Jestem ciekawa co myślicie.
Pisane przy cudownej playliście - polecam ją również do czytania. Myślę, że robi klimacik.

<PLAYLISTA>

_____________

Dla Kelly - kiedyś - _Honey
Bez Ciebie by mnie tu nie było. I tkwiłabym w toksycznych zależnościach. Przypomniałaś mi, że czasem warto odważyć się budować własny bąbelek szczęścia. Co nie zmienia faktu, że za tobą tęsknię. Cieszę się strasznie, że się do mnie odezwałaś i przypomniałaś mi o takich, a nie innych możliwościach. 

Ta dedykacja jest dla mnie emocjonalna. Wzruszałam się, kiedy widziałam twoje dedykacje dla mnie w Glucklichu i Amnezji. Zataczamy więc pełne koło. Dziękuję że byłaś. Dziękuję, że jesteś. Dziękuję, że mnie zmotywowałaś. 
_____________

Obudziło mnie zamieszanie i głośne pukanie do drzwi. Przetarłam oczy i zdałam sobie sprawę, że nie jestem w swoim pokoju. No tak, jestem u Georga. Szatyn wstał, ubrał bokserki i podszedł do drzwi. Rozmawiał z kimś. Ja się niczym nie przejmowałam. Byłam zadowolona, po raz pierwszy od tygodnia się wyspałam. Żadnych koszmarów, żadnych niepokojących myśli, czy lęków. Podniosłam się powoli, okrywając się kołdrą usiadłam na łóżku. Patrzyłam na umięśnione plecy chłopaka i zwyczajnie się rozmarzyłam. Okej, z Billem było mi fajnie, ale to przy Georgu obudziłam się uśmiechnięta, co automatycznie sprawiło, że czułam się wręcz podekscytowana na kolejny dzień. Obrócił się, zaraz zamykając za sobą drzwi. Wracał do łóżka, usiadł obok. Nie powstrzymywałam się i dałam mu ciepłego buziaka. Uśmiechnął się. Złagodniał. Patrzył mi w oczy i dawał kolejny powód, żeby się uśmiechać.
- Dzień dobry. Dobrze mi się z tobą spało - ułożył się wygodnie na poduszkach, więc ja, mówiąc zaraz ulokowałam się przy jego boku i ciepło się do niego przytuliłam. Policzek na jego ramieniu, udo przewieszone przez jego udo, dłoń na klatce piersiowej. Objął mnie ciaśniej i dał buziaka.
- Mamy problem - powiedział krótko, zdecydowanie. - W nocy, Bill obsługiwał tego kolesia, pamiętasz? Polewał mu, potem facetowi urwał się film to go odprowadził do pokoju. Dzisiaj znaleźli tego…
- Znaleźli go martwego? - przerwałam mu, odpowiedział lekkim skinieniem głowy. - To nie mógł być Bill. On by nikogo nie skrzywdził, jestem tego pewna - to zupełnie zbiło mnie z tropu. To nie jest możliwe. To zrobił ktoś inny, kto bardzo chce, żeby wyglądało to na winę kogoś innego, Bill go odprowadzał, więc jest to najłatwiejszy cel na zrzucenie winy.
- Też tak uważam, ale to nie jest teraz istotne, Eve. Myślę, że istotne jest to, że spędziłaś z nim ostatni wieczór, gdzie gliny obserwują i myślę, że będą próbowali połączyć te fakty, co może nie być ładne i zbyt przyjemne. Co więcej, ten wieczór spędziłaś ze mną, co i dla mnie może być nieciekawe - zmarszczył brwi przejęty. Zgasł. Martwił się. Ale i miał rację, miał cholerną rację. Policja nie ma się czego złapać, więc złapie się czegokolwiek.
- Co z tym zrobimy? - spojrzałam na niego zaniepokojona.
- Porozmawiamy z policją, powiemy ładnie co robiliśmy, przejrzymy z nimi nagrania z kamer i to wszystko. Jesteśmy niewinni, więc my nie mamy czym się przejmować. Nie wiem jednak co z Billem. Jemu jednak nie do końca ufam.

*

- Szefie, co z nimi robimy? To kolejna tego typu sytuacja. To już drugi trup. Męczymy tych ludzi, ale nie wiemy o co. Nie mamy żadnych poszlak, ani brudu na dywanie, ani śladów naskórka, zupełnie nic. Kamery też nie kłamią. Mężczyzna co prawda odprowadził zmarłego do pokoju, ale to barman. Kończył zmianę, facet u niego na barze się upił to chciał pomóc i go odprowadzić. Podawał nam czas co do godziny, zgadzało to się też z czasem zapisanym w kamerze. Chciał po prostu pomóc. A co nam nagrania pokazały, to tyle, że otworzył mu drzwi, pomógł mu wejść, nie postawił w pokoju więcej niż jeden krok. Każdy też się w tej chwili boi tam cokolwiek zrobić, żeby nie mieć nas na karku. Postawił krok, oddał facetowi klucze, zamknął drzwi i poszedł do lewego skrzydła, gdzie mieszka obsługa. Bezpośrednio - szef policji, wysoki człowiek, mocno zbudowany, lekko kiwnął głową wysłuchując raportu.
- A co z tą cizią, co podejrzany się z nią migdalił? Gdzie ona była?
- Pani Greenwood w tym czasie przebywała z innym mężczyzną. Kiedy pan Kaulitz kończył pracę za barem i odprowadzał gościa do pokoju, dziewczyna miała randkę z panem Listingiem, tym kelnerem, którego też przesłuchiwaliśmy - na stole wylądowały pełne raporty razem z nazwiskami, pełnymi informacjami i danymi osobistymi. - Mieli randkę, potem poszli prosto do lewego skrzydła. Spędzili noc u Listing'a. Facet zdaje się być czysty. Spędza dużo czasu aktywnie, prawie cały jego dzień mamy na nagraniach. Praca, siłownia, praca, zdaje się, że do pokoju wraca właściwie tylko spać. Pani Greenwood dni miewa różne. Czasem spędza dzień jak typowy turysta, wychodzi na basen się poopalać, ale czasem zamyka się w pokoju na pół dnia i niepokoi naszych ludzi rozdzierającymi krzykami. Otwiera drzwi spocona i roztrzęsiona. Możliwe, że jest na coś chora, może niestabilna psychicznie, co pozwala myśleć, że przy tym mogłaby być też niebezpieczna, ale to tylko domysły, ponieważ w rozmowie nie wykazuje żadnych dziwnych zachowań, jedynie wydaje się po prostu zmęczona, a jak twierdzi ma dziwne sny, stąd też krzyki - szef słuchał uważnie i przeglądał papiery, analizował. - A co do Kaulitza to zamyka się w swoim pokoju na większość dnia, wychodzi do pracy, chyba, że romansuje z Panią Eveline.
- Ale ta obecnie sypia z kelnerem, tak?
- Zgadza się.
- Gdyby motywem była zemsta, to nie mordowałby swojego klienta, a prędzej knułby coś przeciw dziewczynie, albo przeciw koledze. Kupy nam się to trochę nie trzyma.
- No nie da się ukryć. I jak mówię, w dalszym ciągu nie ma żadnych fizycznych dowodów, to wszystko domysły. Któreś z nich musiałoby się teleportować do pokoi i dokonywać zbrodni zupełnie niczego nie dotykając, włącznie z ofiarą i podłogą. To jest nierealne.
- A jak z przeszłością dziewczyny? Co ona robi? Prostytutka?
- Nie wydaje mi się, szefie. Dziewczyna jest z Chicago, jakaś kreatywna dusza, w przeszłości ma zarysowaną jedynie pracę z charakteryzatorami i makijażystami, razem z efektami specjalnymi. Wie pan, w skrócie pudruje noski prezenterom wiadomości. Coś w ten deseń. Lista filmów, planów, osobistości jakaś jest. I widnieje na rynku jako zaufana postać. Jakby nie było, to dopuszczają ją do osób jednak istotnych i nic nikomu się nie stało. Może… może to jedna z tych kobiet wyzwolonych, co skaczą od łóżka do łóżka.
- A może coś kombinuje w ten sposób. Przeszukaliście pokoje kochasiów?
- Czekamy na nakaz. To strefa prywatna dla pracowników - podsunął szefowi policji kolejny papierek. Pieczątka, podpis. - Dziękuję, szefie.

*

Przetrzepali pokój Georga. Stałam w kącie przyklejona do jego ramienia. Obejmował mnie, próbując dodać mi otuchy, kiedy to grzebali w jego prywatnym życiu. Był spokojny, co napawało mnie poczuciem bezpieczeństwa. Nie miał nic do ukrycia. Grzebali w szufladzie z bokserkami, pod łóżkiem, po szafkach, po małej półce z książkami, szafce z ubraniami i sięgnęli po jego laptopa. Pozostał spokojny. Przeglądali maile, kontakty, foldery, znajdując folder z panienkami, przeszukali historię przeglądania. Kilka zapytań o błękitne francuskie buldożki i poszukiwania hodowli. Najwidoczniej po prostu planował sprawić sobie przyjaciela. Kolejno jakiś film komediowy, strona księgarni, porno, na końcu powrót do wyszukiwania tematów na temat opieki nad szczeniakiem. Drugi policjant na parapecie w małej kasetce znalazł za to marihuanę, ale szatyn zaraz podał mu papierek od lekarza. Marihuana medyczna. - To na migrenę. Pomaga. - odpowiedział spokojnie, z lekkim uśmiechem. Facet ma nerwy ze stali. Bardzo miałam ochotę się odezwać, ale nie chciałam zwracać na siebie uwagi, nie chciałam dawać im kolejnych powodów do myślenia nad moją osobą, a tak jak Georg wspomniał, już na tą chwilę sytuacja nie jest najładniejsza.
Po przeszukaniu podziękowali, zapytali o plany i wyszli. Szatyn ujął moją twarz w swoje wielkie dłonie, pocałował i rzucił, że musi wracać do pracy, bo już jest solidnie spóźniony. I miał rację. Poranek nam się solidnie przeciągnął. Już prawie pierwsza, kiedy panowie odpuścili, my z pustymi żołądkami, a Georg już zupełnie wyrwany z rutyny.
- Zejdę za jakąś godzinkę. Pójdę do siebie, muszę wziąć prysznic, zmyję ten rozmazany makijaż, ubiorę się i zejdę na śniadanie, jak nie będzie tłoczno, to może zjemy je razem. - ubierałam obcasy, w których przyszłam tu dnia poprzedniego i patrzyłam na niego z uśmiechem. Mruknął nisko, uśmiechając się pod nosem.
- Wyglądasz ślicznie nawet i taka rozmazana. Chętnie zrujnuję twoją szminkę i tego wieczoru. -szepnął nisko, pogłaskał moje biodro i ucałował mój policzek. Ostatnie buziaki i się rozeszliśmy. Poszłam zająć się sobą, a zaraz obok mijałam otwarty pokój i widziałam krzątających się po nich policjantów. I zakładam, że to pokój barmana.

Wzięłam telefon do wanny. Google - Bill, barman, Hotel Roosevelt. Nie liczyłam na zbyt wiele, bo nikt nie robi listy pracowników z imienia i nazwiska na stronie hotelu, ale o dziwo znalazło się kilka wyszukiwań na temat i dwa, które mogły być trafne i mnie zainteresowały. Pierwsze to rzeczywiście, ze strony hotelu. Zdjęcie jakiejś młodej pary z wesela, najwyraźniej organizowanego w hotelu. Na jednym ze zdjęć sprzed dwóch lat, za barem uchwycono bruneta, który z uśmiechem tworzył jakiegoś drinka i podrzucał szklaneczkami. Podpisane jako - „Nasz utalentowany barman Bill zawsze zaserwuje imponujące show, jak i świetne drinki.” - no to mi niewiele powiedziało. Szukam danych. Informacji. Kliknęłam drugie wyszukiwanie. Znalezione po słowach kluczowych, użytych na stronie.
Czyjś blog. W ładnej oprawie, bardzo ładne zdjęcia, widoczki. Wyglądało jak miejsce kogoś, kto lubił podróżować. Zaczęłam czytać i było to cholernie nudne. Przesuwałam palcem po ekranie telefonu szukając wciąż jakichkolwiek konkretów. I pojawiło mi się zdjęcie chłopaka. Uśmiechniętego, z lodami w dłoni. Miał wtedy dłuższe włosy i za tamtych czasów nie były one ciemne. Miały śliczny kolor platynowego blondu z lekko ciemniejszym odrostem. Wyglądał dobrze, radośnie, przez co miał małe, urocze zmarszczki wokół rozbawionego spojrzenia, ozdobionego starannie wytuszowanymi, długimi rzęsami. Zdjęcie jak z spaceru po okolicy. Odłożyłam telefon. Kąpiel, zmyty makijaż, porządek wokół siebie. Siniak z kostki na razie nie znikał. Balsam, bielizna i delikatny szlafrok. Zamówiłam sobie kawę do pokoju i wróciłam do czytania.

„Moja wyprawa prawie dobiega końca. Poszliśmy dzisiaj na mały wypad do spokojniejszej części miasta na świetne burrito z guacamole. Mogliśmy w końcu na spokojnie porozmawiać. Bez pośpiechu, bez lęku i niepewności. Mogłem nacieszyć się nim i jego obecnością. Potem lody. Najpierw na ciepło w moim samochodzie ;) potem na zimno w najlepszej lodziarni w okolicy. Ta śliczna meksykanka wiedziała co robi sprzedając te lody. Wygrały z tymi, które jadłem w samym Rzymie. Wieczorem pojechaliśmy pod wzgórze i pieszo powoli się na nie wspięliśmy. Na znak Hollywood. Przy literze H jest wielka drabina. Można się powspinać. Usiedliśmy gdzieś w okolicy drugiego L i próbowałem go przekonać, żeby pojechał ze mną. Jest świetnym barmanem i marnuje się w tym zapyziałym hotelu. To miejsce się nie rozwija, a jest przecież młody. Mógłby podróżować, czerpać z życia i się uczyć cały czas czegoś nowego. Przekonywałem, prosiłem. Wyznałem, że kocham. Nie chciał jechać. Wrócę do domu sam.”

Czyje to notatki?
Łagodne pukanie. Szatyn powoli wszedł do pokoju i postawił moją filiżankę kawy przy łóżku. Podziękowałam z lekkim uśmiechem. Zaraz złapał mnie za kostkę, pociągnął dość zdecydowanie, więc raz dwa wylądowałam w pozycji leżącej. Zsunął mnie na brzeg łóżka i mocno, radośnie, choć krótko pocałował. Patrzyłam mu w oczy śmiejąc się cicho. Pogłaskałam jego kark.
- Pracujesz tu dłużej niż on?
- Niż Bill? Nie. Przyszedłem cztery miesiące po nim, czy coś takiego. Dlaczego pytasz?
- Um, a nic, tak sobie. Odwiedzisz mnie po pracy? Czy może ja powinnam odwiedzić ciebie? - nie chciałam go martwić, stresować i budzić podejrzeń i niepokojów podczas jego pracy. Nie potrzebne były problemy i dekoncentracja. Porozmawiam z nim o tym wszystkim kiedy skończy pracę. Wieczorem. Patrzył na mnie chwilę troszkę podejrzliwie, zdaje się, że zastanawiał się nad rzeczywistym powodem mojego pytania. Ale zaraz sięgnął do kieszeni i podał mi klucz do swojego pokoju.

Przeglądałam kolejne notki z bloga. Wyciągałam wniosek, że to blog kogoś, kto miał z brunetem romans. I co więcej, był to mężczyzna. Opisy mówiły co nieco i autora zdradzały zdjęcia. Było tam zamieszone kilka zdjęć - ich razem. Nie powiem, pasowali do siebie. Wydawali się do siebie odrobinę podobni. Zastanawiałam się, czy powinnam to skonfrontować z barmanem. Podpytać. Ale się obawiałam - ostatnich pytań nie przyjął najlepiej.
Napiłam się kawy, obudziłam w końcu swoje zmysły i należycie ubrałam i okryłam swoje ciało. Luźno. Ubranie pod tytułem jadę na szybko do koleżanki na plotki, ale jest środek dnia, więc dalej próbuję wyglądać jak człowiek. Poszłam prosto do stolika, po tym jak zastałam jadalnię nieco opustoszałą. Zegarek. Oh, już prawie trzecia. Minęła pora lunchu, stąd pustki. Kiwnęłam do Billa na przywitanie. Kelner przeszedł, niosąc talerze po ostatnim gościu i rzucił w moją stronę, że postara się o coś dobrego. W porządku. Wszystko mi jedno, a chłopak zdaje się mieć dobry smak.
Dostałam pyszną zupę krem z białych warzyw, a zaraz potem podstawił mi na stoliku pieczone frytki z słodkich ziemniaków i sporą porcję guacamole i hummusu. Nie zostawił mnie. Pokrążył chwilkę, ale zaraz do mnie dołączył.
Kończąc ładnie podziękowałam i ucałowałam jego policzek. Zerknęłam na barmana. Uporczywie unikał kontaktu wzrokowego. I właśnie dlatego po lunchu, kiedy Georg wrócił do pracy, ja podeszłam do baru i usiadłam na wysokim krzesełku.
- Słyszałam co się stało. Przeszukiwali cię rano? I wiedz, że ja wiem, że ty nikogo nie skrzywdziłeś. Wiem, wierzę, że jesteś niewinny. Policja nie wie co robić i łapią się jakiejkolwiek okazji.
- Ty najwidoczniej również. - skwitował krótko. Uniosłam brew zaskoczona.
- Przepraszam?
- Łapiesz się jakiejkolwiek okazji. -powtórzył i kiwnął w stronę kelnera. W mojej głowie pojawia się milion pytań.
- Nie byliśmy razem, Bill. Spaliśmy ze sobą, to wszystko. Związki obsługi z gośćmi są chyba nie do końca na miejscu, co? - nie próbowałam być złośliwa. Naprawdę. Pytałam rzeczywiście chcąc znać odpowiedź. A w odpowiedzi dostałam mocne, zimne spojrzenie. - Nie chcę tracić relacji z tobą. Lubię cię. Jesteś ciekawą osobą. Nie bądź na mnie zły.
Był intrygujący. Ten blog, ten mężczyzna, jego zazdrość, wrażliwość na pytania, unikanie odpowiedzi. A ja chcę wszystkich odpowiedzi i rozwiązać, nawet na pytania, których nigdy nic nie zadał. Z tego też powodu nie pozwolę sobie go stracić. Zatrzymam go przy sobie, pazurami, choć na stopie koleżeńskiej. Byleby nie tracić kontaktu. Nieistotne, że służby mogą mnie niepoprawnie z nim połączyć. Granatowe mundury nic nie robią. A myślę, że ja mogę wyciągnąć jakieś istotne informacje.

Wracając na górę naszła mnie kolejna nieprzyjemna myśl. Co jeśli Georg tak samo ma jakąś ciekawą, nieodkrytą przeszłość? Albo sam jest kimś innym, niż go biorę. Sięgnęłam do klucza w kieszeni i skręciłam na lewe skrzydło hotelu. Trafiłam, po kilku minutach błądzenia po korytarzach. Tamtej nocy byłam po winie i zbyt zaaferowana, żeby zapamiętywać drogę. Wkładałam klucz do otworu w drzwiach i zamarłam. Eveline, głupia, nie myślisz. Wszędzie są kamery. Już to policja po swojemu zinterpretuje, jestem pewna. Oparłam czoło o chłodną framugę. Teraz za późno. Weszłam, zamknęłam drzwi za sobą. Miękkie, duże, podwójne łóżko. Runęłam na nie. Otulił mnie jego męski, łagodny, ale wyrazisty zapach. Nie mogłam się powstrzymać od cichego, błogiego westchnienia.
I tak - przekopałam jego pokój. Ale subtelnie. Nie przewróciłam wszystkiego do góry nogami. Po prostu pozaglądałam tam, gdzie tylko mogłabym znaleźć jakieś informacje. Znalazłam stary notatnik z krótkimi, ciekawymi wpisami. Bardzo inspirującymi. Ale stanęło na laptopie. Hasła nie było. I kto by się wylogowywał z Facebook'a na swoim prywatnym sprzęcie, prawda? Nikt. Pełen dostęp. Całe informacje, odnośniki, linki do innych miejsc w sieci. Sklepy, maile, inne portale społecznościowe.
Georg Listing. Lat 30. A przyznam, że zupełnie na tyle nie wyglądał. Wyglądał bardzo młodo, choć poważnie. Zapewne kwestia zupełnie gładkiej i czystej cery. Oryginalnie z Niemiec, wow. Wkręcony w muzykę. Cięższą zwłaszcza. No ciekawe. Czy to złe, że to googlam, zamiast wyciągnąć go na randkę nad basenem i po prostu o wszystko wypytać? … Zapewne, ale nie znalazłam niczego ciekawego na jego temat. Wpadłam na trop byłej, która mnie nie interesowała, potem jego ulubiona muzyka, filmy. Zupełnie nic odkrywczego.
A gdybym tak weszła i sprawdziła pokój Billa? Jak to zrobić? Nie włamię się przecież, bo kamery patrzą. Oh, wiele bym dała, żeby być bardziej kreatywna -wtedy rozwiązanie przyszłoby zapewne od tak. Myśląc włączyłam sobie playlistę Georga. Szukałam czegoś względnie spokojniejszego i nie było to łatwe, dopóki nie trafiłam na listę metalowych ballad, która wyglądała na zapomnianą i porzuconą. Wytrzymałam 5 minut leżąc spokojnie. Po tym czasie poderwałam się i szukałam dalej. Przekopując dziesiątki artykułów mówiących o zdarzeniach w hotelu. Najstarsze historie sięgały nawet roku 1930, jeszcze przed jakimiś światowymi, politycznymi potyczkami i problemami, więc to zapewne nie miało powiązania.
Opisana została historia z bankietu w wielkiej sali. Załączono czarno-białe, niewyraźne zdjęcie, które wyglądało, jakby wielka sala była dzisiejszą częścią restauracyjną. Przyjęcie urządzone przez bogatego człowieka. Bawiono się przy najlepszej muzyce, jedzono z pozłacanych talerzyków. Hotel był miejscem luksusowym, lubianym przez istotne na świecie postacie kultury i nie tylko. Na liście gości była między innymi Greta Garbo, ukochana wtedy aktorka i często nagradzana. Po za nią, z nazwisk, które kojarzę - zauważyłam kilku artystów, muzyków, przewinął się nawet Disney. Czysta, Hollywoodzka śmietanka.
Artykuł chwalił, opisywał cały bankiet, żeby na końcu napisać dosłownie kilka zdań na temat tego, jak tamtejsza impreza się zakończyła.

„W środku nocy, jak mówią policyjne kroniki, hotel obudziły rozdzierające krzyki przerażonych gości. Na piętrze czwartym w hotelu Roosevelt rozpętało się prawdziwe piekło. Pod kilka pokoi podłożony został ogień - odkryto, że sprawcą był nieobliczalny i niestabilny Charles Howard. Przedsiębiorca trafił przed surowy sąd i został umieszczony w więzieniu. Ogień nie przedostał się na inne piętra, ale nikt z piętra czwartego nie przeżył, po tym jak ogień zajął cały korytarz, pełzając i pożerając dywany i kolejno każde z drewnianych drzwi, a za nimi całych pokoi.”

Żadnych dodatkowych informacji, kto właściwie zginął, jaki był motyw tego człowieka i kim był dokładnie. Cały bankiet urządzał człowiek, który był biznesmenem. Czy sprawcą pożaru i organizatorem była ta sama osoba? I czy to był celowy atak, czy wyczyn szaleńca? No i ciekawym jest fakt, dlaczego pięto do dziś, po tylu latach wciąż nie działa i jest traktowane jakby nigdy nie istniało. Nigdy nie posprzątano po wypadku? Zabrakło pieniędzy?
Na żadne z pytań nie znałam odpowiedzi. Musiałam je poznać.

Wieczorem szatyn przyniósł nam kolację. Nieco późno, ale widocznie musieli mieć bałagan na kuchni. Po kolacji wziął mnie za rękę, przeprowadził przez labirynt korytarzy, aż na ślepy zaułek z windą na końcu. Jak się okazało - służbową. Nią zjechaliśmy na poziom minus pierwszy. Przytuliłam cię do jego ramienia. Nie podobało mi się tutaj. To miejsce nie wyglądało dobrze. Wąskie korytarze tonęły w ciemnościach. Spojrzałam na chłopaka niepewnie. Nie zerknął na mnie nawet. Prowadził mnie w czerń, niczym zupełnie nie wzruszony. Zaraz, niedaleko znajdowało się małe pomieszczenie. Jeszcze ciemniejsze. Po omacku znalazł bezpieczniki, więc już po chwili otuliło nas delikatne, miękkie i intymne światło. Odetchnęłam z ulgą.
- Przy mnie nie masz się czego bać. - objął mnie w pasie i dał delikatnego buziaka. Odchodzę od zmysłów. Poprowadził mnie dalej korytarzem, za zakrętem pokazała się już ciemna, stara bordowa tapeta, z złotymi, ozdobnymi elementami. Ubity, ciemno bordowy dywan. Musiał być stary. Idąc dalej dotarliśmy do drzwi. Za nimi wszystko wyglądało już dużo ładniej, choć wciąż ciemno. Pozłacane numery przy każdych z kolejnych dużych drzwi, w obecnie już dużo szerszym holu.
- Gdzie jesteśmy?
- Na randce. - uśmiechnął się szeroko, radośnie, ukazując rząd białych, równych zębów. Cóż, przynajmniej jest konkretny i przejmuje inicjatywę. Nie zamierzam z tym walczyć, bo to zwyczajnie miłe.
- To najbardziej obskurna randka na jakiej byłam. - rzuciłam swoją uwagę, na co odpowiedział mi melodyjnym śmiechem.
- Oh, zaraz się zakochasz.
- W tobie?
- We mnie może też. - mrugnął, uśmiechał się. Spojrzenie wciąż zimne. Kolejne pomieszczenie dla pracowników. Już jaśniej. Kilka schodków i stare, ciężko, masywnie wyglądające drzwi. Odnalazł bez problemu odpowiedni klucz, z pęku jaki trzymał w dłoni. Za nimi znajdowało się pomieszczenie, niewielkie, z wielkim projektorem na środku. I z półkami pełnymi filmów. - To na co masz ochotę? Thriller? Sci-fi? Czy typowa babska komedia romantyczna? - zapytał, a ja zaniemówiłam. Byłam zaskoczona. Nie wiedziałam, że w budynku jest kino. A on sam też się nie zapowiadał, że zabierze mnie na prywatny seans i tak naprawdę uruchomi całe kino tylko dla nas.
- Coś, co nie straszy, proszę. Jakaś akcja może? Żeby też nie usnąć? Sci-fi?
Wybrał odpowiedni materiał, uruchomił i porwał mnie na ręce. Poszliśmy do sali numer trzy. Słyszałam z niej już początek, charakterystyczne melodie towarzyszące wstawkom początkowym danych produkcji. Usadowiliśmy się w puściutkiej sali, w jednym z środkowych rzędów, przed dużym ekranem. - Tak to ja tutaj mogę spędzać czas! Jesteś kochany, wiesz? Dziękuję - czułam się cholernie wdzięczna. Chociaż złudzenie, że gdzieś wyszliśmy. I prywatny seans to całkiem romantyczny gest.
- Oh daj spokój. Facet powinien się trochę postarać - szepnął miękko i mrugnął patrząc na mnie. Pogłaskał moją dłoń. Przytuliłam się do jego ramienia i skupiłam na filmie.

*

Mijało kolejne kilka dni, pozwalałam sobie na zaufanie Georgowi. Powolutku. Więcej go nie sprawdzałam. Uczyłam się go podczas wieczornych rozmów w łóżku, wspólnych kolacji i małych randek. Chcąc zrobić dla niego coś miłego, miałam utrudnione zadanie. Nie posiadałam zbyt wielu opcji, dlatego cieszyłam się, jak udało mi się obudzić przed nim, co pozwalało mi przynieść mu śniadanie i kawę na dobry początek dnia. Nie traktowałam tego jako związku, nie chciałam tego tak traktować, bo kiedy otworzą drzwi hotelu - ja stąd zniknę. On zostanie. Po prostu odwzajemniałam miłe gesty. Nawzajem umilaliśmy sobie dzień za dniem. Wciąż starałam się rozmawiać z Billem, nawiązywać kontakt, ale był oporny. Chodził ze spuszczoną głową, co tylko mnie niepokoiło i wzmagało moje zaciekawienie.
Siedziałam późnym wieczorem na brzegu basenu z Georgiem, kołysałam nogami zanurzonymi do połowy łydki w chłodnej wodzie. Policja nas nie męczyła. Może uczepili się barmana, dlatego chodził taki niepocieszony, ale my zyskaliśmy więcej swobody. Przytulałam się do niego jedząc truskawki. Nikt się nie odzywał. Byliśmy tutaj zupełnie sami, czując się ze sobą komfortowo, nie mówiąc zupełnie nic. Moje myśli krążyły chaotycznie wokół tych wszystkich niepokojących tematów. Po dłuższej chwili zastanawiania się, zwyczajnie zapytałam - Czy powinnam porozmawiać z policją? Tak zwyczajnie zapytać jak im idzie? To już praktycznie dwa tygodnie bez zmian. To niepokojące. Niech nas wszystkich wezmą pod wariograf, sprawdzą, co kto rzeczywiście ma na sumieniu. Czy to by nie rozwiązało sytuacji? - spojrzał na mnie w zastanowieniu.
- Sam nie wiem. To nie jest pierwsza taka sytuacja. I wiesz, nie mam pojęcia co robią i co maja w głowach, ale może taka rozmowa to nie głupi pomysł. Ja mam do nich podejść?
- Nie, nie trzeba. Jest taki jeden Pan, co pilnuje mojego piętra. Jest całkiem w porządku, nawet miły, to spróbuję z nim porozmawiać. - cisza powróciła na dłuższą chwilę. - Nie wiesz co z Billem ostatnio nie tak? Chodzi jakiś bez życia.

*

Przyjemny, ciepły, słoneczny poranek. Schodziłem na dół, do pracy, kierowałem się w stronę głównego holu, żeby go minąć i wejść zaraz na bar, kiedy po drodze zauważyłem, że nikt nie pilnuje drzwi, nikt nie patroluje, co więcej - są otwarte. Rozejrzałem się. Byłem sam. Martha z recepcji pewnie wciąż spała. Nigdzie jej się przecież nie spieszyło. Żadnej krzątającej się obsługi.
Podszedłem do drzwi, popchnąłem je lekko i bez problemu ustąpiły. Fala świeżego powietrza -jeśli powietrze w Los Angeles może być świeże - omiotła moją twarz. Odetchnąłem i wyszedłem, zamykając szklane wrota za sobą. Głęboki wdech i wydech. Od razu zacząłem biec. Nie miałem zielonego pojęcia gdzie nogi mnie niosą, nie miało to teraz zbyt wielkiego znaczenia. Poddałem się chwili i biegłem przed siebie. Mijałem panią z pieskiem, dilera na zakręcie, a kilka przecznic dalej dobrze wszystkim znane prostytutki. Całkiem ładne, cztery kobiety, w kusych, dopasowanych sukienkach, na zbyt wysokich obcasach. Robiły, co robiły, ale nie były na co dzień zbyt wulgarne. Pomachały w moją stronę cicho się śmiejąc i rzucając luźne komplementy. Mam teorię, że to jedne z tych upadłych aniołów tego miasta, które przyjechały spełniać Amerykańskie marzenia, a zwyczajnie nie poszło po ich myśli i wylądowały na ulicy, kusząc odsłoniętymi udami, nie tracąc przy tym wiary, że przynajmniej zarobią i dorobią się jakiegoś życia.
Mijał mnie wypolerowany, czarny, sportowy samochód. A to pewnie jedna z gwiazdeczek, jadąca na zakupy, napędzić naszą ekonomię, poruszyć obieg pieniądza, wydając grube kwoty na kolejną kurtkę Gucci i koszulę Louis Vuitton. Nie oceniam, nie pogardzam. Każdy ma swoją rolę w społeczeństwie. Ci, którzy mają pieniądze, obracają nimi, też swoje wnoszą.
Zatrzymałem się zaraz u stóp wzgórza i czułem, że muszę się na nie wspiąć, tak jak kiedyś robiłem to z Ryland’em. Zaśmiałem się sam do siebie na tą myśl. Minęło kilka lat. Naprawdę powinienem o nim zapomnieć. I próbowałem. Ale moja odskocznia, szansa na ponowne szczęście uciekła w ramiona innego. A ja dobrze wiem, że powinno się walczyć i przyjąć tą całą heroiczną postawę rycerza, co za wszelką cenę odbiłby to, co mu skradziono, ale to jest jednak życie, nie średniowiecze, czy bajka - w tych realiach nie zawsze to działa. Nie zawsze jest to na miejscu.
Wspinałem się powoli, nie przychodziło to najłatwiej, najprościej. Ścieżka momentami była stroma, a ja nie miałem tej samej kondycji. Oddawałem się pracy i lenistwu, czasem imprezom, które polegały na piciu - na zmianę, na okrągło. Nie byłem nawet w połowie drogi, kiedy brakowało mi już tchu. Opadłem na kolana i zsunąłem się odrobinę z piaszczystego zbocza. Chwilka, żeby odsapnąć i już z tego poziomu rysował się ładny widok na miasto. W połowie drogi czułem już krople potu na skroniach i plecach. Słońce zaczynało intensywnie przygrzewać. Byłem zmęczony. Chciało mi się pić. Nie przemyślałem tej wycieczki, nie planowałem jej. Im wyżej, tym bardziej wlokłem nogami. Po drodze mijałem dziko tu żyjące jelenie i sarny, które zatrzymywały się w swoim rutynowym hasaniu i patrzyły na mnie wryte, uważne. Ze zmęczenia chciałem ignorować wszystko co spotykam na drodze, ale też ekscytowałem się w duszy faktem, że wrócę w to miejsce. Po tak długim czasie.
Mógłbym sobie dać rękę uciąć, że ta wyprawa trwała wiecznie, a każdy kolejny krok wydłużał drogę, zamiast ją skracać, koniec końców jednak dotarłem. Ściągnąłem koszulkę i przetarłem nią swoją spoconą twarz. Oparłem czoło o chłodną, metalową literę H. Jednej ze stron jeszcze słońce nie musnęło, więc ściana nie była rozgrzana. Za nią, przytulona do konstrukcji, umocowana była stara, zardzewiała drabina. Służby ją skróciły, żeby się po niej nie wspinać. Wspiąłem się więc po szkielecie, schowanym z tyłu każdej z liter. Kompozycja stalowych, grubych prętów utrzymywała znak wszystkie te lata w jednym, niezmiennym położeniu. Postawiłem ostrożnie stopę na pręcie, powoli, ale zdecydowanie wskoczyłem na konstrukcję i ostrożnie wspinałem się w stronę drabiny. Jeśli zamierzasz zapytać po co - odpowiem od razu, że nie wiem. Czułem potrzebę. Przeskoczyłem na drabinę, na co odpowiedziała wręcz boleśnie brzmiącym skrzypieniem. Rozsypywała się powoli. Jeszcze trochę, a będzie zupełnie nie do użytku. Stanąłem na małej części pierwszej z liter. I zacząłem powolny spacer w kierunku „O”, balansując nad wysokością, idąc po jednym z prętów. Stopa za stopą, modląc się i szczerze licząc na to, że może chociaż po tym czasie nie straciłem jakiejś gracji. Chwała, że utrzymano litery połączone, bo żaden parkour nie pomógłby mi dostać się tam, gdzie zmierzałem. Po spacerze nad przepaścią, nabuzowany adrenaliną usiadłem na drugim „L”. Przyglądałem się panoramie z uśmiechem. Kochałem to miasto. Naprawdę, z całego serca kochałem. Każdy brudny, obsikany kąt, każdy zasypany kokainą zakręt i każde podwórko przewiercone tanimi nabojami, wystrzelonymi z taniej, łatwej broni, prawdopodobnie użytej bez większego namysłu i bez większego powodu. Każdą z knajp serwujących ociekające tłuszczem burgery, frytki, polane gęstym, tłustym sosem serowym, a żeby czasem nie stracić kilograma, to podane z sporą porcją majonezu. Te wszystkie automaty z coca-colą na stacjach paliw, ludzie atakujący parkomaty, bo mechanizm nie wydał tyle drobnych, ile miał wydać, tą otoczkę VIP i ekskluzywności, w mieście, które jest brudne, śmierdzi używkami, tanim seksem i prostytucją w obskurnym klubie, dosłownie dwie-trzy przecznice od tej całej krainy pieniędzmi, kulturą i marzeniami płynącą. Wiem, że brzmi to obrzydliwie, ale to jednak dom. Każdy znalazłby tu miejsce dla siebie. Kwestia tylko na co cię stać i co jesteś w stanie zrobić, żeby dostać to, czego pragniesz. To miasto ludzi ciężko pracujących. Nowi tego nie rozumieją, po tym jak zobaczą „Żony Hollywood” i „MTV Cribs”, gdzie pokazywane są jednostki, które pławią się w fakcie, że im już się udało. Ale nikt nie pokazuje drogi jaką naprawdę przeszli. Ile razy i ilu mężczyznom taka żona musiała paść na kolana i wysunąć posłusznie język, aby dostać namiary na bogatych, żeby tylko się wkupić. Najpierw sprzedajesz duszę, potem próbujesz ją odzyskać, walcząc i udowadniając, że coś potrafisz i jesteś coś wart. Jak ci się uda, wznosisz się na wyżyny, odzyskujesz siebie razem z poczuciem jakiegoś spełnienia. Albo, ciężko pracujesz każdego dnia na proste cztery ściany i się nimi cieszysz. Absorbujesz radość z każdej najmniejszej rzeczy. Jak dzisiejszy, słoneczny dzień. Przyjemny delikatny wiatr muskający policzki. I możliwość wsunięcia takiego dobrego, tłustego burgera. Dlatego też szanuję te dziewczyny, przechadzające się wzdłuż krawężnika, stawiając krok za krokiem, w równej linii, w tych niedorzecznych szpilkach. Ich łydki zapewne cierpią, zarówno jak i gardło. Jest im ciężko, oddają swoją godność, ostatnie co mają. Jak odważnym trzeba być, żeby się tego podjąć?
Słabi, leniwi i niechętni na szczęście - przegrywają.

Patrzyłem rozmarzony, obserwowałem jak miasto się zmienia z godziny na godzinę, kiedy słońce na niebie złudnie zmieniało swoje położenie. Przymknąłem powieki, poczułem jego dłoń na swoim nagim ramieniu. Delikatnie mnie pogłaskał, pocieszająco.
- Kiedyś i ty z tej ciężkiej pracy staniesz się kimś. Jesteś zdolny, jeszcze będziesz lał alkohol na ważnych bankietach, zobaczysz. - ciepły, łagodny głos. Uśmiechnąłem się pod nosem. - Tęskniłem za tobą. Czekałem, ale nie wracałeś. Bałem się już, że o mnie zapomniałeś, choć może to nie byłoby tak beznadziejnym pomysłem. Pewnie dobrze byś na tym wyszedł.
Kontynuował, więc spojrzałem na niego. Siedział obok, zadowolony, zapatrzony w dal jak miał w zwyczaju. Przyglądał się zawsze wszystkiemu bardzo uważnie. Szukał kadrów. Zaśmiałem się, niedowierzając.
- Gdzie jesteś?
- Przy tobie. - odpowiedział bez zawahania i przeniósł spojrzenie na mnie. Żołądek i serce podeszło mi do gardła. Ciśnienie uderzyło w twarz. Dłonie zaczęły mi drżeć.
- Nie rozumiem, przecież… -zacząłem, ale mi przerwał.
- Zawsze jestem przy tobie, czy tego chcesz, czy nie. - uśmiechnął się ciepło. - Kocham Cię, nie mógłbym cię zostawić, bez Ciebie nigdzie się nie ruszę.
Pogłaskał moją dłoń. Spojrzałem na nią. Była ciepła. Miękka, jasna skóra, delikatna w dotyku. Uniósł ową dłoń i pogłaskał mój policzek. Sam nie wiem nawet od kiedy, od jak dawna płyną po mojej twarzy łzy, jedna za drugą, a za nią kolejna. Tworząc mokre ślady wzdłuż mojego policzka i podbródka, kończąc swoją podróż kapiąc żałośnie słonymi, dużymi kroplami na moje spocone spodnie. Płakałem jak dziecko. Nie wierząc w to, że go słyszę.
- Skarbie, nie płacz, proszę. Jestem przy tobie, jestem twój, tak jak ty jesteś mój. Jesteśmy dla siebie nawzajem. Takich uczuć się nie porzuca, wiesz? - dłuższą chwilę patrzył mi w oczy. Spojrzenie miał tak ciepłe, tak kochające. Wstałem, on podniósł się zaraz za mną, przytulił.
- Przepraszam, przepraszam, że wtedy nie chciałem z tobą jechać, tutaj jest mój dom, moja…
- Billy, wszystko dobrze, poczekam. Spokojnie, będę czekać, dobrze? Wciąż możemy wyruszyć, jeśli tylko będziesz chciał. Tylko mi o tym powiedz. Będę czekać. - mówił miękkim tonem, praktycznie szeptał. Przysunął swoją twarz i delikatnie mnie pocałował. Zupełnie tak jak pamiętam. Delikatne, miękkie, wilgotne wargi, bijące od niego ciepło, jego język tańczący leniwego walca z moim językiem, kiedy w pocałunek wkradło się z czasem zaangażowanie i odrobinka dawnej, głębokiej pasji do siebie nawzajem. Jego dłoń na moim karku. Tak bardzo tęskniłem.

-Hej! Hej! Ty, nie rób tego, proszę! - oderwało mnie z tych cudownych uniesień, to stanowcze, proszące wołanie. Spojrzałem w dół, wciąż zapłakany. Pod znakiem stał jakiś mężczyzna. - Proszę, nic nie rób, zaraz do ciebie wejdę, dobrze? Porozmawiamy i będzie wszystko dobrze, zobaczysz! - nim się obejrzałem, mężczyzna znalazł się na górze, obejrzałem się za siebie. Nie było go. Stałem na tej literze, przy krawędzi, zupełnie sam. Roztrzęsiony, zapłakany jak ostatni kretyn. Spojrzałem na mężczyznę jeszcze raz. Wyciągał do mnie dłoń. - Chodź, podaj mi rękę, nie jesteś sam. Nikt z nas nie jest sam, wszyscy kochamy i cierpimy, przeżywamy. Nie ma szczęścia bez odrobiny bólu, wiesz? Ale ja mogę ci pomóc, wesprzeć. Pomogę ci. Podaj mi dłoń. Zejdziemy stąd… - mówił jak najęty, ja nie do końca rozumiałem.
- Nie, to nie tak, ja tutaj byłem… ze swoim chłopakiem, to nie tak, ja tylko…

Stłumione, ciężkie wołanie. Czerń.

____________

Nelly