2018/03/22

5. Kołysanka


_________________

- Eve, skarbie, nie ma piętra czwartego.
- Byłam tam tej nocy. W śnie. Czytałeś coś kiedyś na temat hotelu? Coś po za tym, co wypuszcza i kreuje sam hotel, lansując się na dawny luksus? Georg, tutaj umierali ludzie. Był tu kiedyś bankiet, całe czwarte piętro poszło z dymem. Widziałam zwęglonych ludzi, ciała, popalonych do kości, Georg piętro czwarte jest i jest zamknięte z jakiegoś popierdolonego powodu. Co tam trzymają?! Co tam jest zamknięte? Dlaczego winda omija to piętro, co? Ja myślę, że… - mówiłam jak najęta, z drżącymi dłońmi.
- Że odchodzisz od zmysłów, Eveline - uciął zaraz temat. - Na piętrze czwartym nic nie ma, Eve. Byłem tam kiedyś. Jak rozpoczynałem pracę. Źle się ludziom to piętro kojarzyło, więc je wyłączyli z ruchu w hotelu i jest tam teraz głównie kącik sprzątaczek. Mają tam pralnię, suszarnię, prasują tam, mają całe pomieszczenie z ręcznikami, kolejne z pościelą i inne takie pierdoły - mówił spokojnym, zdecydowanym tonem. Ujął moją twarz w dłonie i patrzył mi w oczy. - Uspokój się, kochana. To tylko złe sny. Tylko sny. Tam nic, naprawdę nic nie ma.
Zostawił mi śniadanie, pocałował mnie i wyszedł wracając do pracy, uprzednio upewniając mnie, że jestem dla niego ważna słowami, że mogę na niego liczyć i wiem gdzie go szukać. Kiedy wyszedł tak czy siak poczułam się cholernie samotna. Może powinnam naprawdę zacząć rozmawiać z policją. Może pomogliby, choćby słuchając moich zeznań pełnych - najwidoczniej pełnych czystego obłędu.

*

- Szefie, dzwonię ponownie. Będę potrzebował pomocy. Pani Greenwood mnie martwi. Stres robi z nią przerażające rzeczy. Prosiłbym o przewiezienie jej do szpitala, sprawdzenie, czy wszystko w porządku.
- Tom, słucham raportu - szef był nie do złamania, podchodząc do tematu urzędowo. Twardy facet, zaangażowany w sprawę, ale ostrożny, nie podejmujący dużych decyzji, głodny każdej, najmniejszej poszlaki.
Mężczyzna wyjaśnił całe zajście w nocy, opisując dokładnie sytuację i problemy z snem Eveline. Problemy z rozbudzeniem, rozdzierające krzyki, rzucanie się, brak reakcji.
- Nie powie mi Szef, że to spokojne zachowanie, które można zignorować. Z Panią Greenwood dzieje się coś niedobrego. Jeśli to były jakieś ataki to lekarz i medykamenty będą koniecznością. Nie możemy narażać ani ryzykować niczyjego zdrowia - gliniarz próbował naciskać i postawić na swojej racji. Odpowiedziało mu ciche mruknięcie i mlaśnięcie.
Umięśniony, oznakowany mundurowy słyszalnie zaciągnął się mocno paląc papierosa, karmiąc płuca gęstym, smolistym dymem. Wypuścił szare kłęby przy wydechu. - W porządku. Przyślę tam jakiegoś lekarza. Psychiatra? Psycholog? Terapeuta? Kogo ja ci mam wysłać, Tom? - rzucił surowym tonem. Brunet nie wiedział co odpowiedzieć. Nie znał się na tego typu sprawach. Miał tylko patrolować i przesyłać raporty. Nie miał zielonego pojęcia jaka pomoc w tym momencie się przyda. Nie brał tego typu spraw za część swoich obowiązków.
- Nie wiem, Szefie, psychiatra może będzie pomocny?
- Postaram się kogoś znaleźć i jutro do was wysłać. Miej na nią oko i uważaj na tego Kaulitza. Przy jego lunatykowaniu po dachu. Gęsto przepraszał. Mamy podejrzenia, że jego podświadomość się przyznała. Bądźcie ostrożni i chroń Panią Eveline.
- Nie zawiodę.

*

Policjant czuwał cały czas przy moich drzwiach. Czasem pukał, zaglądał, sprawdzał jak się czuję. Na początku wzięłam to jako wzmożoną czujność, ale z czasem zrozumiałam, że stałam się jakimś osobowym, chronionym parkiem narodowym. Nie był złośliwy, nie drążył tematów, a po prostu się troszczył, a zwłaszcza kiedy Georg był w pracy. Na korytarzu było cicho, spokojnie. Do momentu.
- Niestety nie pozwolę Panu, Pani Greenwood odwiedzić - mój stróż odezwał się dość stanowczo, mocno twierdząco, tonem stawiającym na swoje. Cicha kłótnia. Co jak co, ale sama wolałabym decydować z kim się widuję.
Otworzyłam drzwi. Tom odsuwał Billa od drzwi, kontrolował go, trzymając go za bark. Chłopak lekko się szarpnął z objęć funkcjonariusza. Pozostał w miejscu. Oczy miał zaszklone, zaczerwienione. Wyglądał jakby nie spał i płakał kilka dni.
- Bill, przepraszam. Naprawdę nie wiedziałam. Nie miałam zielonego pojęcia - starałam się mówić spokojnie, ale od środka mnie wręcz nosiło. Widziałam, że był rozdarty. Nie chciałam nigdy nikogo doprowadzić do takiego stanu. - Przepraszam.
Kiwnął lekko głową. - Chciałem wiedzieć… Jak to znalazłaś. Jak trafiłaś na jego notatki? - był pod uważną obserwacją gliniarza. Patrzył na mnie, nerwowo przygryzając wargę i skubiąc swoje palce u rozedrganych dłoni.
- Nie wiem, nie pamiętam… nie… nie pamiętam na prawdę. - wydukałam po chwili namysłu i patrzyłam jak chłopak mentalnie rozpada się na kawałki. Rusz głową Eve. Jak go znalazłaś ten kawał czasu temu? Pogubiłam zupełnie poczucie czasu, nie mówiąc już w ogóle o poczuciu na co ten czas ucieka, zwłaszcza, kiedy czasem myliłam dzień z snem i na odwrót. - Chyba, och chyba szukałam informacji o poprzednich gościach z hotelu, czytałam artykuły na temat tego… - i uderzył mnie właśnie fakt o tym, że jego chłopak nie żyje. To był ten Ryland z artykułu. Fotograf z Sydney, który się gdzieś w tym budynku powiesił. Zamarłam na chwilkę. Kaulitz mówił o nim co prawda czasem jak o przeszłości, ale tak, jakby jego partner się gdzieś przeniósł, nie jakby nie żył. Ale może… Może po prostu odbierałam to po prostu inaczej. - O mój boże… O mój boże, tak mi przykro - przysłoniłam usta dłonią. Wciąż go cholernie kochał i tęsknił. Do czegoś co nie wróci.
Zignorowałam spojrzenie Toma. Chciałam Billa do siebie zaprosić, ale policjant stanął mu na drodze, twierdząc, że Kaulitz powinien odpocząć i odsapnąć, bo nie wygląda najlepiej. I miał rację. Wyglądał jak swój własny cień. Chłopak kiwnął głową na zgodę i odszedł z zapłakanymi policzkami. Powinien odpocząć, ale nie byłam przekonana co do tego, czy powinien zostać sam.
- Tom? Czy ja mogę mieć prośbę?
- Tak, Pani Greenwood?
- Wyślij kogoś do niego. Kogoś przyjaznego, kto nie będzie go brał za mordercę. On nie jest złym człowiekiem. Zamknęliście nas. I jeszcze izolujecie. Nic dziwnego, że ludzie tracą zmysły tak patrząc w te same cztery ściany, nie mogąc i nie musząc wyjść rano na spacer, czy pójść na jogging na świeżym powietrzu. Każdy się tu dusi.
- Jesteśmy w tej sytuacji razem, Pani Eveline. Ja również nie wychodzę. Byłem raz na komendzie. Raz panią zostawiłem na godzinkę. Ale teraz z Panią zostaję i nigdzie się nie wybieram. Takie zarządzenie. Więc przyznam, że i ja miewam ciężkie chwile. Ale co nam pozostaje to się wspierać, więc może ma Pani rację. Podejrzenia rzucone są właściwie na każdego, ale nic nie udowodniono. Zadbam, żeby i do niego jakieś wsparcie dotarło - uśmiechnął się do mnie ciepło, pokrzepiająco. - Proszę się nie martwić. I dziś powinien się pojawić do Pani lekarz.
- Jaki lekarz?
- Psychiatra, Pani Greenwood - mruknęłam po nosem. A więc rzeczywiście tracę zmysły. Do końca je tracę. No dobrze. To policja mi tą pomoc tu wysyła, więc domyślam się, że nie mam za wiele do gadania.
- Mów do mnie Eve, proszę. Bez Pani. Nie mam czterdziestu lat.
- W porządku, Pani.. - zaśmiał się ciepło - W porządku - uciął z naprawdę rozkosznym uśmiechem. A ja wróciłam do swojego pokoju i czekałam.

Późnym popołudniem mundurowy przedstawił mi panią doktor. Starsza Pani, zgarbiona, drobniutka, pomarszczona, wyglądała jak taka typowa stara panna, na którą w domu czeka rozwydrzona zgraja kocurów. Mamy lato, ciepłe LA, ale babeczka przyszła w golfie, który wyglądał na stary, trochę zmechacony. Spodnie typowej emerytki i buty, które bardziej były takimi… no takimi paputkami starszej pani. Takie wyjściowe kapcioszki. Na nosie miała spore, kwadratowe okulary. Postać niczym z kreskówki. Spojrzałam na Toma niepewnie. Odpowiedział mi tym samym, dodającym mi otuchy uśmiechem. Zostawił nas. Kobietka usiadła w małym fotelu, a ja usadowiłam się na brzegu łóżka. Co teraz? Jak się z takim lekarzem rozmawia? Co się mówi? Mam się jakby spowiadać z nienormalności? Mam robić jakieś wstępy, nie wstępy?
Wypytała mnie o dane, zupełnie jak wcześniej, w przeciągu kilkunastu dni zrobiło to kilku policjantów. Imię, Nazwisko, wiek, skąd przyjechałam, po co, co zamierzam, plany, rodzice, przyjaciele. Przyjaciół miałam, ale nie lubiłam im truć tyłka. Miałam naprawdę dobrą przyjaciółkę, Ninę i przyjaciela Davida. Oboje mocno pochłonięci życiem, zawodem, ale zawsze przy mnie byli, kiedy potrzebowałam pomocy. Wystarczyło się odezwać. Teraz nie potrzebuję pomocy. A jeśli jej potrzebuję, to nie mają jak mi pomóc. Nie wpuściliby ich tutaj, a ja też nie chciałabym ich w to mieszać. Nie powinnam i nie mogłam.
- To co się dzieje? - spojrzała na mnie znad okularów, trzymając notatki na swoim kolanie. I co ja mam ci babeczko odpowiedzieć? Nie wiem co się dzieje. Nic nie wiem.
Usiadłam wygodnie, po turecku, naciągnęłam rękawy luźnej, cienkiej bluzy na dłonie. Opowiadałam jej o swoich snach. Każdym z kolei, kończąc na ostatnim, opowiadając go z detalami. Słuchała krzywiąc się jakbym jej opowiadała o najpaskudniejszych rzeczach na świecie. Cóż, witam Panią w realiach z moich snów. Opowiadałam dokładnie o Esme. O tym, że ona potrzebuje pomocy i też o tym, że byłam przekonana, że to rzeczywistość, do momentu aż zauważyłam niezgodności. Pewne rzeczy istnieją w snach, ale nie istnieją tutaj. Albo nie ma do nich dostępu. Słuchała, nic nie mówiąc, a po wysłuchaniu, bez słowa bazgrała coś na kolanie. Przyprawiała mnie o dreszcze w takiej ciszy. Zero zdania? Zero porady? Myśli? Nie wiem, zero diagnozy? Podała mi receptę.
- Źle z tobą dziewczyno. Pleciesz straszne bzdury - mruknęła marudnym tonem i zaczęła się zbierać do wyjścia. - Panowie powinni być ci w stanie leki załatwić. Bierz je raz dziennie, ale regularnie, w porze wieczorowej. I wietrz pokój przed snem - dokończyła i swoim emeryckim, powolnym tempem wyszła z pokoju, zostawiając mnie z zupełnym brakiem jakichkolwiek wyjaśnień. Od tak dała mi leki i tyle. Słyszałam, jak za drzwiami rozmawiała z granatowym. Siedziałam na tym łóżku, patrząc w dal za okno. W jakiejś smutnej ciszy.

Georg odwiedził mnie wieczorem, prawie już nocą, żeby mnie przytulić, dać buziaka. Przyniósł mi kolację, ale nie miałam ochoty jeść. Nie miałam apetytu. Chciałam mu opowiedzieć o lekarzu, ale powiedział mi, że wie. Policjant przed drzwiami mu wszystko wyjaśnił i go uczulił.
- Czy ja tracę zmysły, Georg?
- Nie wiem, skarbie. Ale może po lekach będzie ci lepiej i łatwiej - ucałował miękko moje czoło. Został ze mną na jakieś dwie godziny, zachęcał do jedzenia. Podziękowałam. Było mu widocznie przykro, bo sam robił i się starał. Wyszedł.

Tej nocy nie miałam koszmarów, bo nigdy nie poszłam spać. Płakałam cicho w poduszkę, licząc, że rano poczuję się lepiej, kiedy wyrzucę z siebie całą złość, żal, smutek. Lamentowałam cichutko w poduszkę, aż ponownie za oknem robiło się jaśniej. Było mi zimno. Hotel nocami wydawał się strasznie zimnym miejscem.
Wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi. Oparłam czoło o drewnianą, twardą powierzchnię. Bałam się, że go tam nie będzie. Może śnię. Może te łzy mi się śniły i kiedy wyjrzę na korytarz będzie tam pusto, zimno i ciemno. Nie wiem jak długo się wahałam. Nacisnęłam powolutku klamkę i niepewnie zajrzałam przed drzwi. Przysnął siedząc na krzesełku przy drzwiach. Odetchnęłam z ulgą. Wróciłam się, sięgnęłam po koc z łóżka i wyszłam na dywan na korytarzu. Delikatnie go okryłam i przyjrzałam mu się. Jak ostatni… psychol. Trafne określenie. Usiadłam sobie na przeciwko, na podłodze, przy ścianie wąskiego korytarza.
Jego nastawienie bardzo się ostatnio zmieniło. Jakiś czas temu był.. sztywny. I dalej w sumie trochę jest z tym swoim „Pani to, Pani tamto”. Choć stara się przestać i poprawiać. Był miły. I pokazywał więcej człowieczeństwa, ponad tą swoją służbową postawą. Spał teraz spokojnie. Miał mocne, męskie rysy, ale zawsze łagodny wyraz twarzy. Nawet kiedy interweniował to gdzieś tam była w tym ta łagodność. Może to kwestia ciepła, którym emanował. Poczynając od orzechowych tęczówek, które czasem nabierały głębszej barwy, przypominającej o gorącej czekoladzie - przez jego pocieszny uśmiech - po pomocną dłoń. Nie zastanawiał się, a reagował. W sumie to jego praca. I to musi być ciężkie, tak podejmować działania, decydować się na ruch tak szybko, gdzie przeciętny człowiek zazwyczaj najpierw rozważy pewne opcje, spróbuje przemyśleć za, przeciw, przeanalizuje czynniki, rozważy rozwiązania, a dopiero potem przechodzi do akcji. On na nic nie czekał.
Gliniarzy częściej kojarzyłam z brutalnością. Z agresywnym podejściem i reakcją. Z jakimś naciskiem, przypieraniem do muru. Nie kojarzyłam ich jako służby, które mają pomagać, ale służby, które za zadanie mają interweniować. Często jednak interweniowali w sposób agresywny - werbalnie, ale i fizycznie. A tu proszę. Taki Tom potrafi być w tym człowiekiem i wspierać, choć sam nie ma łatwo i ma cholernie ciężką pracę. Albo ma fajnego, ludzkiego szefa, który zarządził, że tak ma być. Sama nie wiem.
Jego granatowy mundur wyglądał na nieco znoszony. Już trochę musiał służyć. Po kieszeniach miał pochowane różne zabawki. Krótkofalówki, pałki i broń. Przyglądałam się każdemu elementowi, który był widoczny. Kiedyś strzelałam. I to sporo. Jeździłam z moim przyjacielem, Davidem na małe polowania. Taka jego pasja. Lubił sobie coś ustrzelić na obiad. Tak więc broń nie była mi obca. Sama jednak posiadania jej nigdy nie rozważałam.
Czułam się zmęczona. Cholernie zmęczona. Powieki mi same opadały, ale jednocześnie czułam, że gdybym nawet chciała, to nie usnę. Za każdym razem po zamknięci oczu widziałam wspomnienia snów i to cholernie intensywnie, jakby moje senne twory desperacko, pazurami chciały mnie do siebie zaciągnąć w krainę złudnej rzeczywistości. Opierałam się konsekwentnie. Westchnęłam ciężko, przetarłam twarz dłońmi. Wstawałam, żeby wrócić do swojego pokoju. Kiedy postawiłam stopę i odbiłam się od podłogi, żeby się podnieść, mój szeryf się obudził. Podskoczył, najwidoczniej przestraszony moją aparycją, albo moją obecnością na korytarzu.
- Co tu robisz? - zapytał zaraz, kiedy tylko się opanował. A trwało to dosłownie mrugnięcie oka.
- Sprawdzałam, czy tu jesteś. Nie spałam. I nie chcę spać - mruknęłam.
- Chcesz porozmawiać?
Kiwnęłam głową. Weszliśmy do pokoju. Starał się mnie zająć. I zaczął delikatnie pytać. W między czasie dostarczono mi leki. Spędziliśmy ze sobą praktycznie cały dzień, rozmawiając o morderstwach. Był ciekawy tego, co mogę powiedzieć, co sama znalazłam.

- Jak wpadłaś na szukanie tych artykułów? - sięgnął po mojego laptopa i przeglądał je uważnie. Czytał cicho pod nosem.
- No sny mnie trochę zaniepokoiły, jak ci mówiłam i Bill mi mówił, że to nie pierwszy raz jak zamykają ten budynek. Byłam ciekawa tych poprzednich razów, powodów, tego co się wtedy działo, kim byli ci ludzie. Pierwsza akcja była chyba z około lat 30. Był duży pożar, zginęli ludzie, ale nie ma żadnej listy. Choć, wydaje mi się, że śniły mi się nazwiska. Nie wiem. Tutaj, zobacz - wskazałam mu link, w mojej historii wyszukiwania. Czytał zainteresowany. Czyżby ktoś mnie w końcu tutaj słuchał? - Tam dalej było też kilka odnośników do różnych scen z kolejnych lat, ale czułam, że mnie to przerasta, więc nie przeglądałam dalej. Ale było tego sporo.
- Cholera, nikt nie przeglądał historii hotelu, a ja też nie służę tyle lat, i też nie służyłem cały czas w LA, żeby wcześniej te akta przeglądać, a może powinienem. Może… sam nie wiem, może jest w tym jakaś regularność. Może co kilka lat ktoś wraca zebrać żniwo. Zainteresuję się tym.
Odetchnęłam. - Myślę, że to nie ludzie, wiesz? Myślę, że to z tym miejscem, a zwłaszcza z piętrem czwartym jest coś nie tak.
Spojrzał na mnie czujnie, ale widziałam, że teraz nie brał mnie na poważnie. - Weź leki - uśmiechnął się lekko i skinął na szafkę. Próbowałam kontynuować, ale naciskał. Łagodnie, jednak stanowczo. Wzięłam je i popiłam wodą. Nie porozmawialiśmy już zbyt wiele, bo po godzinie, czy może dwóch - chemikalia mocno mnie otumaniły. Czułam się jakbym się solidnie upiła. Ciężka głowa, ciężkie powieki, ciężkie ciało. Sama nie wiem kiedy usnęłam.

Wlokłam się po korytarzach, ledwo dotykając palcami dywanu. Snułam się jakby centymetr nad ziemią. Te same, puste, zimne korytarze. Spokojne tym razem. Nie czułam nawet strachu. Czułam się odurzona i zagłuszona. Nie zastanawiałam się nad tym co robię. Byłam zupełnie pozbawiona kontroli i logicznego myślenia. Korytarze się nie kończyły. Wieczne zakręty, a za nimi zakręty, a za kolejnym zakrętem, znów zakręt, a na lewo kolejny, a w nim kolejne cztery, w każdym z czterech kolejne cztery. Można by się zastanawiać jak to wszystko się na jednym piętrze mieści. Ale w tej chwili zupełnie się nad tym nie zastanawiałam. Przesuwałam bezwiednie, lekko stopę za stopą, niesiona… dźwiękiem kołysanki z pozytywki. Przyjemna melodia dochodziła z każdego z zakrętów. Nie byłam w stanie zdefiniować z której strony dochodził dźwięk. Dochodził z każdego końca, każdego zakrętu. Z każdej odchłani. Hol zdarzał się wydłużać, przez co spacer zaczynał się ciągnąć. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Gubiłam się. W nieskończonych pustkach, w labiryncie z melodią, która koiła i raz za razem się zapętlała. Wiedziałam, że szukam Esme. Tym razem jednak, zupełnie bez przejęcia, bez większej świadomości i starań. Tak więc też nie mogłam jej odnaleźć.
Za kolejnym zakrętem lekko podskoczyłam w miejscu, przestraszyłam się. Wpadłam w ramiona policjanta. Zaskoczona, ale szybciutko wtopiłam się w jego barki. Przytulił mnie ciasno, niósł mnie niczym dziecko, asekurując i obejmując mój kark, przytulając moją głowę do swojego ramienia. Poddałam się. Przez chwilę uwierzyłam, że moje ciało jest w stanie ciekłym i przelewam mu się przez palce, wyślizguję się z rąk i skapuję pełnymi kroplami na puchate podłogi. Wydawało mi się jednak. Trzymał mnie w ciasnym uścisku, zaniósł do łóżka i ułożył obok mojego ciała. Spojrzałam na siebie. Nie zależało mi za bardzo, żeby wracać.
Teraz czułam się lekka jak powietrze. Miałam poczucie, że powolutku się unoszę jak piórko na wietrze, a on usilnie, próbuje mnie zatrzymać w poduszkach. Irytował się, kiedy ja czułam się po prostu błogo. Kołysanka rozbrzmiewała coraz głośniej. Zaczęłam się kołysać, wisząc gdzieś w przestrzeni. Tom zamknął drzwi i usiadł na krześle przy biurku. Obserwował moje ciało, kiedy ja poddawałam się melodii. Bez końca. Aż usłyszałam w kołysance cichutkie, spokojne pytanie.

„Gdzie jest mamusia?”

Och, drogie dziecko, co ja ci mam powiedzieć. Kiedy dasz mi spokój? Nie wiem jak ci pomóc. Nie wiem jak ją znaleźć, ani gdzie jej szukać.
Dźwięki mnie otulały. Delikatne jak wstęga. Owijały się wokół moich nóg, bioder, brzucha. Powoli mnie wiązały, przy końcu jednak, razem z ostatnim węzłem i ostatnimi nutami, całość mocno się wokół mnie zacisnęła, dusząc tak dobrze, jak dusić mógłby taki konkretny boa. Melodia się urwała, ja raptownie jak ręką odjął opadłam na łóżko.

Poderwałam się i obudziłam się gwałtownie siadając na łóżku. Spojrzałam na gliniarza. Siedział na krześle przy biurku. Drzemał z głową opartą na własnym ramieniu. Oddychałam nierównomiernie, czułam się nabuzowana od adrenaliny, ale to była inna adrenalina. Nie ze strachu, a z szoku po upadku. W pokoju było już jasno. Dzień. Zegarek zdradził mi, że już po dziewiątej. Opadłam w poduszki z ulgą.
Ten sen nie był straszny. Był kojący. Pierwszy taki od bardzo dawna.
Mundurowy wyjaśnił mi później, że wyszłam w nocy na korytarz. Odniósł mnie do łóżka i został, żeby mnie pilnować.

Tom zbierał ode mnie informacje, ale przy tym był dla mnie bardzo miły i pomocny, troskliwy. Prawdopodobnie dlatego, żebym nie czuła się jak żywy-materiał-mogący-być-materiałem-dowodowym. Notował sobie moje sny, moje poszukiwania, moje odkrycia, myśli, spekulacje. Czułam, że w jakiś sposób współpracujemy, co niezmiernie cieszyło i dawało mi nadzieję. Na tym etapie nie chciałam stąd uciekać. Chciałam odkryć co się dzieje i dlaczego. Kim jest Esme, co się działo na piętrze czwartym, przy tym pytanie - dlaczego, a zaraz za nim kolejne - co się z piętrem dzieje teraz. Mogłoby być otwarte. Kto ma ochotę, to wynajmuje tam pokój, jeśli komuś się źle kojarzy to nie wynajmuje. Jednak zarządzili zamknięcie całego piętra i usunięciu go w ogóle z opcji w windzie. Starają się za bardzo, a ja chcę wiedzieć dlaczego. Liczę, że Tom mi z tym wszystkim pomoże.
Dzień za dniem. Czas topił się w rękach. Bill rozmawiał z psychologiem regularnie i pilnował go ciemnoskóry glina o imieniu Todrick. Georg zaczynał być zazdrosny, że dużo czasu spędzam z glinami, więc znów starał się robić co mógł, ja jednak cały czas zdawałam się chodzić na haju. Czasem nie kontaktowałam, czasem byłam osowiała i senna. Nie miałam ochoty na spacery, na podrywanie na dole, droczenie się i kokietowanie. Zeszłam do stanu pod tytułem „mam na sobie bluzę, którą noszę non stop od tygodnia, nie wychodzę z spodni od piżamy i mój niedbały koczek na czubku głowy staje się powoli wielkim kołtunem nie do rozczesania”. Traciłam apetyt, traciłam siły, humor i ochotę na cokolwiek. Georg, zazdrosny o Toma, więc regularnie do mnie przychodził, zostawiał dwóch pozostałych kelnerów samych, zrywał się wcześniej, żeby ze mną pobyć i o mnie dbał. Przynosił jedzenie, zaciągał do łazienki. Czasem przekonał mnie na wspólny prysznic i przytulanki pod ciepłym, parującym deszczem. Czasem zasypiałam w jego ramionach, ale budziłam się przy Tomie, który czuwał. Spał przy mnie. Normalnie zapewne uznałabym to za niepokojące, dziwne i wywołujące ciarki, zwłaszcza, gdybym się obudziła w środku nocy i pierwsze co to zobaczyła go przy sobie, śpiącego na tym krześle i wyglądającego na martwego. Ale jednak nigdy się nie budziłam od tak.
Każdej nocy mijałam go i sunęłam powolutku w stronę dźwięków jednej i tej samej melodii.

*

Nie pozwalają mi się z nią spotykać. Może dobrze. Słyszałem, że nie jest w najlepszym stanie i czymś ją faszerują. Biedna odchodzi od zmysłów, kiedy ja na nią tak naskoczyłem. To tylko kobieta. Krucha istota. A ta cała sytuacja jest naładowana stresem. Teraz zrozumiałem. Radziła sobie z sytuacją jak mogła. A ja zamiast ją wspierać, sam porozmawiać… Zawaliłem. Jeśli ona teraz zupełnie straci jakieś zdrowe myślenie to chyba sobie tego nie wybaczę.
Todrick mi pomaga. Rozmawia ze mną dużo, ale na prośby o spotkanie się z szefem, czy przeniesienie do aresztu zupełnie nie reaguje. A chciałbym się stąd po prostu wynieść. Wieczorami siedziałem patrząc na zdjęcia, co kilka nocy odkrywając przy sobie kolejne nowe. Pogodziłem się z tym, że Eve już nie odzyskam. I byłem cholernie szczęśliwy, że Ryland wciąż przy mnie był. Cały ten czas.

Siedzieliśmy razem na plaży. Ramię w ramię, siedząc na krągłych kamieniach, ciesząc się kolejnym, cieplutkim dniem. Promienie słońca zdawały się przyjemnie muskać skórę. Woda, wracająca tuż przy brzegu, małymi falami obmywała bose stopy oparte na mniejszych, śliskich kamyczkach. Przymknąłem oczy. Słyszałem rozkoszny szum, blokujący wszystkie myśli. Pozwoliłem sobie na chwile błogości. Ocean był zielonkawo-niebieski. Nienaturalnie wręcz przejrzysty i jasny. Delikatne marszczenia na niespokojnej tafli niesamowicie się iskrzyły w mocnym słońcu. Nie patrzyłem na niego. Czułem przy sobie jego zapach. Bardzo dobrze go pamiętałem. Zawsze pachniał lekko i orzeźwiająco. Oparłem skroń o jego nagrzane ramię. Wtuliłem się. Nie odzywał się. Nie musiał. Słowa były zbędne. Rozumieliśmy się bez słowa. Kochaliśmy się, tęskniliśmy i nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Głaskał moje kolano, lekko się kołysząc w rytm uderzających fal. Czułem, że mógłbym odpłynąć. Czułem nieograniczone szczęście. I plułem sobie w brodę o dawne błędy. Powinienem wtedy był z nim jechać. Wierzę, że jest tym jedynym. Ale tak jak mówił, wystarczy moje jedno słowo i wciąż możemy wyruszyć. A ja bardzo bym tego chciał.

_________________

Nelly

3 komentarze:

  1. Nie no, właśnie dlatego ludzie powinni zaczynać jakiekolwiek leczenie psychiczne od wizyty u psychologa czy terapeuty, bo to są lekarze duż i mają za zadanie pomóc słowem. A psychiatra to lekarz medycyny, wypisze leki i do widzenia.
    Martwię się o Billa, zeby sobie nic nie zrobił. Te ostatnie zdania wyglądają na złe proroctwo...

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozśmieszył mnie bardzo Twój opis pani psycholog. Bardzo dużo zgadza się z rzeczywistością. Psychologowie i psychiatrzy mają to do siebie, że ubierają się trochę dziwnie, wiem po sobie, bo miałam na studiach zajęcia z taką jedną panią doktor, która zawsze nosiła czarny golf, spodnie i ciężkie buty. I nigdy nie patrzyła na swoich studentów, tylko bawiła się długopisem... Dziwna to była kobieta. Ale opowiadała bardzo ciekawe rzeczy, więc dobrze ją zapamiętałam.
    Zaskakujesz mnie coraz bardziej. Najpierw Eve z Billem, potem z Georgiem, teraz coś tam się dzieje pomiędzy nią i Tomem... Momentami już nie wiem, z którym wolałabym ją widzieć!
    Bardzo żal mi Billa. Widać, że ma wielkie problemy i jestem coraz bardziej pewna, że najzwyczajniej w świecie postradał zmysły i już nie umie sobie sam ze sobą radzić. Robi mi się strasznie smutno jak czytam o nim.
    A sny Eve, które opisujesz... Aż przechodzą mnie ciarki, są bardzo realistyczne.

    OdpowiedzUsuń