2018/05/31

15. Właściciel


Krócej, ale myślę że wciąż porywająco. Zapraszam!
____

Spałem do późnego popołudnia, jak każdego poprzedniego dnia, po tym jak ponownie go spotkałem. Wracał do mnie co noc, bez wyjątków. Brałem leki nasenne, żeby spać dłużej i głębiej. Tego dnia jednak poczułem solidne klepanie po ramieniu, a moment później zobaczyłem nad sobą ochroniarza.
— Wstawaj, masz gości — mruknął, jakby to jemu było nie na rękę. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. O Eve zdążyłem zapomnieć. Może już stąd wyszła, a może zupełnie straciła głowę. Oh, co jeśli dosłownie ją straciła i nie żyje? Może powinienem zapytać Ryland'a. Może ją spotyka, kiedy nie widuje się ze mną? Spojrzałem na faceta bezwiednie, na co ten westchnął ciężko i żałośnie, jakby nie mógł wyciągnąć z łóżka niesfornego nastolatka, który kolejny raz, celowo spóźnia się do szkoły.
— Potrzebuję chwili — odpowiedziałem, na co zareagował dyskretnym machnięciem ręką i wyszedł. Ruszyłem do łazienki, gdzie chlusnąłem sobie w twarz lodowatą wodą, żeby się rozbudzić. Cholera wie, dlaczego wierzyłem, że to miałoby pomóc. Życie to nie reklama żelu do twarzy, gdzie każdy się czuje lepiej jak sobie w nią chlapnie i automatycznie zaczyna się cieszyć i uśmiechać. Sapnąłem pod nosem zirytowany widokiem samego siebie, odbijającego w lustrze. Wilgotną dłonią przeczesałem swoje ciemne włosy i stałem tak gapiąc się w swoje własne spojrzenie. Bez celu, bez wniosków, czy jakichkolwiek myśli. Nie czułem nic po za zmęczeniem. Może wziąłem tabletkę za dużo. Wróciłem do łóżka, przytuliłem się do ściany i nachyliłem w stronę parapetu. Odpaliłem papierosa. Nie zastanawiałem się kto mógł chcieć ze mną rozmawiać, ale rozważałem jak do tej rozmowy podejść. W snach wszystko było inne. Rozmawiałem z nim, więc przychodziło mi to naturalnie i nigdy nie brakowało tematów, jednak po przebudzeniu i z obcymi ludźmi zupełnie nie wiem co robić. Powinienem zawołać, że jestem gotowy? Coś powiedzieć, choćby „wejść”? To jednak się mówi po tym, kiedy ktoś zapuka, a nikt nie pukał. Powinienem podejść do drzwi i zapraszać? Nie chciałem nikogo zapraszać. Nie miałem ochoty też już się podnosić. Rozważałem różne opcje, kwestie grzecznościowe, a zaraz potem rozmyślałem dlaczego mnie to właściwie tak trapi, do momentu kiedy klamka od drzwi zaskrzypiała boleśnie, a w drzwiach stanął detektyw. Patrzył na mnie jakby zaskoczony.
— Możemy porozmawiać? — zapytał, jakbym miał wybór. Co zrobi jeśli powiem nie? Zada zapewne kolejne pytanie z serii czy wszystko okej, albo proste „dlaczego”. Kiwnąłem głową na zgodę. Wszedł, a za nim jakaś kobieta, przez którą momentalnie poczułem się gorzej. Marszczyła czoło jakby cholera wie kim była, a przyszła odwiedzać bezdomnego, chorego na trąd. Tak właśnie ją odbierałem. Wyciągnęła do mnie jednak rękę, żeby się przywitać. Spojrzałem na jej dłoń i przejął mnie paskudny kolor lakieru na jej paznokciach, na tyle, żeby zapomnieć, po co tą dłoń w moją stronę wyciągała. Poczułem na sobie niepewne spojrzenia, które sprowadziły mnie na ziemię. Siedziałem wciśnięty w kąt, kiedy oni tak stali nade mną i patrząc. Odwróciłem nerwowo spojrzenie. Wspominałem, że czuję się niekomfortowo i niezręcznie. Zaciągnąłem się gęstym dymem z papierosa. Czułem, się mocno otępiony, najchętniej wróciłbym do spania, pomijając fakt, że oby ludzie stoją zaraz przy moim łóżku. Detektyw mi tłumaczył kim kobieta jest i po co przyszła, ale nie potrafiłem skupić się na tym co mówią. Patrzyłem na nich, widziałem, że mówią, nawet gestykulują, jedyne jednak co słyszałem do głośne fale oceanu, uderzające o śliskie kamienie na plaży. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Zgasiłem papierosa na swoim nadgarstku, który zdobiły blizny. Takie ze wczoraj, ale i te nieco starsze.
— Co Pan robi? Dlaczego pan to sobie robi? — odezwała się kobieta, na tyle przejętym tonem, że aż go usłyszałem i w duszy się roześmiałem. Zabrzmiała jak tania aktorka z taniego serialu.
— Bill jestem — odpowiedziałem z lekkim uśmiechem.
— Jesteś w lepszym nastroju? — Negan spojrzał na mnie sam się uśmiechając, przez co pogłębiały mu się zmarszczki wokół oczu. Kobieta patrzyła na niego, chyba przerażona, a ja zastanowiłem się nad tym pytaniem. Czy czułem się lepiej? Należy rozważyć i wziąć pod uwagę fakt, że Ryland wrócił, ale nie chce mi pozwolić być z nim na stałe. Ale może jestem jak to przysłowiowe dziecko, które dostaje palec, ale najchętniej zjadłoby całą rękę po ramię. Wierzyłem, że Ryland jest po prostu rozsądny i z czasem zgodzi się ze mną, a wtedy dołączę. Wtedy będę szczęśliwy.
— I tak i nie — mruknąłem. — Odrobinę.
— Cieszy mnie to. Masz jakieś nowe wieści? — pytał, a ja byłem szczerze zaskoczony, że go to interesowało. Wziąłem go za człowieka, któremu nagadam bzdur, weźmie mnie za wariata i odpuści. Chyba, że wziął mnie za czubka, a ta kobieta to jakiś zaawansowany psychiatra. Patrzyłem na niego przez chwilę uważnie. Jedyne co widziałem to przyjazny uśmiech i ciepłe spojrzenie. Naturalnie dawał to poczucie, że jednak można mu ufać.
— Spotkałem się z nim na tafli oceanu. Mieliśmy dosyć poważną rozmowę. Prosił o wybaczenie, ale też odpowiedział na pytania, które mi zadałeś. Miałeś rację, nie wiedziałem jak tam jest. Już wiem. Na wszystkie pytania mi odpowiedział.
— To jak tam jest? — rzucił zaciekawiony, a ja zgasłem przypominając sobie rozmowę. Nie było tam lepiej, ale moglibyśmy być razem. Może gdybym dołączył, byłoby mu lżej mając mnie przy sobie. 
— Podobnie jak tutaj.
— Też rozmawiasz z kimś w snach? — odezwała się Sophie.
— Co znaczy „też rozmawiasz”? Pani też się to udaje? — spojrzałem na nią zaskoczony i przypomniało mi się, jak przedstawiała się jako medium, czego wtedy nie wyłapałem. Musiałem słuchać, ale podświadomie. Rozchyliłem wargi w zdumieniu.
— Owszem. Tym się zajmuję. Opowiesz mi więcej jak tobie idzie? — usiadła razem z detektywem na rozpadających się pufach, w których wnętrzu trzymałem skarpetki. Nie patrzyła na mnie już jak bogaty na bezdomnego, ale jak turysta na mumię w muzeum. Cieszyło mnie to zainteresowanie moją osobą, ale szybko zdałem sobie sprawę z tego, że kobieta nie ekscytuje się mumią, ale jego cennym skarbem. Tak jak i detektywa, obchodziło jedynie z kim i jak spotykam się w snach i zapewne co z nich wynoszę.
— Nie znam pani.
— Możesz mi zaufać. Też tutaj utknęłam. — Machnęła lekko ręką. — I widzę kogoś przy tobie. Wolałabym jednak usłyszeć co nieco od ciebie, upewnić się, że moje spojrzenie nie jest złudne.
— Jest pani medium, nie powinna być pani pewna? To nie pani powinna mi mówić jak jest? — Zmarszczyłem brwi, patrząc na nią, podważając jej kompetencje, ale zachowuje się jak te babcie, co chcą wróżyć z ręki, ale zadają na tyle pytań, że bez problemu są w stanie wysnuć jakąś odpowiednią, dostosowaną do życiorysu przepowiednię. White uśmiechnęła się jedynie. Wyprostowała się i przeczesała włosy palcami.
— Widzę przy tobie dwóch mężczyzn. Z obydwoma miałeś romans. Jeden z nich to była czysta zabawa i odwiedza cię czasem, ciekawy twojego życia i twojej teraźniejszości. Spotkałeś go jak byłeś jeszcze nastolatkiem, a wtedy on był od ciebie solidnie starszy. Widzę jakieś trzydzieści, może czterdzieści lat różnicy. Energię drugiego mężczyzny czuć tutaj bardzo mocno, w każdym kącie. Najmocniej jednak zaraz przy tobie, na łóżku i na tej ścianie. — Kiwnęła w stronę zawieszonych zdjęć i zerknęła na nie. — Oh! Był fotografem, racja? Przystojny człowiek, którego ówcześnie pomyliłeś z zabawą — kontynuowała, ale jej przerwałem stanowczym „stop”. Nie podobało mi się, że od tak wymieniała fakty. — Mogę ci pomóc — dodała po chwili i z uroczym uśmiechem, który przyprawił mnie o nieprzyjemną falę dreszczy.
— Nie potrzebuję pomocy — odpowiedziałem zdecydowanie. Detektyw spojrzał na kobietę z wyrzutem.
— Oczywiście, że nie. Wierzę, że sobie dobrze radzisz i jesteś z nim szczęśliwy, ale też uszanujesz na pewno opinię swojego chłopaka. Nie przyszliśmy cię drażnić. Chciałem porozmawiać z tobą i panią White na temat zdjęć — wyjaśniał Morgan.
— Nie chcę o nich rozmawiać.
— Bill, to dość niecodzienna rzecz. Nie chciałbyś wiedzieć jakim sposobem je dostajesz? Nie chciałbyś tego zrozumieć? — zapytał, a ja się zawahałem. Właściwie, to nie chciałem. O niczym nie chciałem rozmawiać, nie chciałem zaczynać tego tematu. Właśnie dlatego, że był niecodzienny, a przy tym po prostu mój. Nasz. Mój i Ryland'a. Żałowałem, że powiedziałem o tym elemencie detektywowi, ale jednocześnie wciąż kłuły mnie jego pytania „czy wiem jak tam jest”. Powoli się dowiadywałem, ale im więcej wiem, tym lepiej jestem przygotowany. Patrzyłem na nich raz po raz przenosząc spojrzenie z niej na niego i z powrotem.
— Nie wiem.

*

Leżałam w łóżku, patrząc na sufit. Granatowy na boku, tuż przy mnie, cały czas na mnie patrząc. Obydwoje próbowaliśmy sobie wszystko logicznie jakoś wyjaśnić i poukładać. Bardzo chciałam wszystko zrozumieć, jednocześnie jednak wszystko było tak kosmiczną abstrakcją, że ciężko było mi przyjąć to wszystko jako prawdę i fakty.
— Tom, myślisz, że to jakaś szarlatanka, która owszem, może potrafi czytać ludzi i jakieś tam fakty o nich, ale z całą resztą popłynęła i to najgłupsze na świecie kłamstwa wyssane z palca? To naprawdę brzmi jak bajki. Jakieś anioły, jakieś stróże?
— Konkretnie to jeden — odpowiedział śmiejąc się markotnie. Widziałam, że był zmęczony.
— Jak są anioły, to nie powinno też być jakichś… oh nie ważne — ucięłam kiedy przypomniałam sobie o snach z czwartego piętra i domniemanej negatywnej duszy. — Nie wiem czy chcę w to wszystko wierzyć.
— O ile nie jest za późno na takie decyzje, czy wierzyć czy nie. Ale hej, nie myślmy o tym. Żyjmy jak było. Negan coś zapewne wymyśli i niedługo stąd wyjdziemy. A wtedy to wszystko będzie tylko częścią niepoprawnej, zakrzywionej przeszłości. Nie próbuj wszystkiego zrozumieć, ale się rozluźnij, przytul i skup się na czymś mniej stresującym. — Przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Spojrzałam mu w oczy. Te tęczówki zawsze będą mnie przyprawiać o jakieś ciepełko na sercu. Pocałowałam go krótko i kiwnęłam głową na zgodę.
— W porządku. I może masz rację. Czy to prawda, czy nie, tak tłuczenie tematu w własnej głowie nic nie wniesie — głaskałam delikatnie jego zarost. — Będziesz dalej przy mnie jak stąd wyjdziemy? Czy wrócisz do szefa, weźmiesz nową misję i tyle cię widziałam? — pytałam z uśmieszkiem.
— Z tego co pani White powiedziała, to jestem na ciebie skazany i niestety będę do ciebie non stop wracać, więc nie sądzę, żeby dane mi było zniknąć — śmiał się i połaskotał mnie po żebrach, wywołując u mnie poirytowane, ale wciąż rozbawione parsknięcie. Odepchnęłam lekko jego dłoń i zdzieliłam go po ramieniu.
— Mieliśmy już tematu nie roztrząsać!
— Oj no, już dobrze no. Nie codziennie się człowiek dowiaduje, że od lat jest personalnym, boskim, superbohaterem z mentalnymi skrzydłami. — Unosił brwi sugestywnie, patrzył na mnie ze swoim wymownym, żartobliwym uśmieszkiem.
— Aha, teraz będę Eve przypominał jaki to jestem niesamowity i się tym podniecał? — Uniosłam brew. — Skąd u ciebie nagle taki humor, co?
— To zapewne zmęczenie i stres — odpowiedział już poważniejąc, uśmiechając się lekko. Ucałował moje czoło.
— Wiesz co? Jednego jej nie wybaczę. Powiedziała, że mnie kochasz. Wolałabym to najpierw usłyszeć od ciebie, niż od losowej kobiety, która bredzi. — Spojrzałam na niego wyczekująco, prosząc o wyjaśnienia, ewentualnie jakąś małą deklarację.
— Jak sama mówisz, tylko bredziła — posłał mi łobuzerski uśmiech.
— Tom! — wzięłam poduszkę i zaczęłam go atakować na co odpowiedział mi wesołym śmiechem. — Ty, ty…! Jak możesz? — Była w tym jakaś odrobina zawodu, że uciekał ponownie w żart, ale jego uciecha rekompensowała wszystko i zarażała. Uśmiech wpełzł i na moją twarz. Uderzyłam poduszką ponownie, po czym złapał mnie za nadgarstki, momentalnie znalazł się nade mną, dociskając je do pościeli.
— Mieliśmy już tematu nie roztrząsać! — przedrzeźniał mnie sprzed chwili. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. W zemście za atak poduszką, zaatakował mnie ponownie miłością i ciepłem, do czego jeszcze nie chciał się przyznać, ale wiedziałam, że przyjdzie na to czas. Oddawałam się jego pocałunkom, pozwalając sobie na chwilę zapomnieć o dosłownym chaosie, który panował dookoła i wewnątrz nas.

*

Kobieta trzymała w dłoniach mały stosik zdjęć, wyglądających na nowe i nie kryła zdumienia. Nigdy nie słyszała, ani nie widziała takiego przypadku, gdzie światy o których opowiadała, przenikały się w tak dosłowny i fizyczny sposób. Możliwym było zostawianie śladów na obiektach, które należały do żywych. Przemieszczanie ich, zmienianie, robienie hałasu i bałaganu. Ale z tego co było jej wiadome, nie zdarzyło się nigdy, żeby ktoś otrzymał podarunek od umarłego, który jest dotykalny. Było to zwyczajnie nie możliwe, bo to dosłowne robienie czegoś z niczego i ten fakt przyprawiał White o zimne dreszcze. Jeśli zdjęcie trafiło w dłonie chłopaka, to co jeszcze trafia w posiadanie ludzi w ten sam sposób? Co więcej, czy w ten sposób lądują tylko przedmioty? Zmarszczyła czoło przejęta, oglądając zdjęcie z każdej strony, zadając serie pytań, upewniając się, że choćby zdjęcie z Hollywood nie mogło się rzeczywiście, fizycznie wydarzyć tamtego dnia. Kolejno pytała, czy kiedykolwiek Ryland miał okazję i możliwość zrobienia takiego zdjęcia i dlaczego na żadnym z nich, on sam się nie pojawia. Fakt, że mężczyzna robił zdjęcia snów było jeszcze bardziej niepokojące i fascynujące. Sny to przestrzeń niezwykle ulotna, wykreowana i w dodatku, nie wiadomo przez kogo. Czy sny tworzyła głowa Billa, zdesperowanego, żeby tylko spotkać się z ukochanym, czy może to Ryland zabierał go co noc za rękę i sam tworzył projekcje tego, co chciał swojemu chłopakowi przekazać, czy pokazać.
— Bill, pozwolisz, że porozmawiam z Ryland'em?
— Dlaczego chcesz z nim rozmawiać? Co chcesz mu powiedzieć?
— Chciałabym zapytać jak mu się udaje te cuda tobie przesłać. Pytałeś też go kiedykolwiek, dlaczego postanowił odejść? — pytała zapatrzona w jeden punkt.
— Po co ci te informacje? I nie, nie pytałem, bo jest to teraz nie istotne. Było, minęło. Odszedł, żałuje, przepraszał i tyle w temacie. Nie chcę, żebyś z nim rozmawiała, nie chcę, żebyś o cokolwiek pytała. Traktujecie całą sprawę jak nową zabawkę w sklepie, a każdy dzień to dzień dziecka. On nie jest zabawką, zagadnieniem, ani tematem do pogłębiania. Jest człowiekiem, który czuje i zapewne też sobie takiego traktowania nie życzy. Nie dam wejść nam do życia z brudnymi butami, kiedy nie macie nic z tematem wspólnego! — barman uniósł ton. Był zdenerwowany. Nie ufał kobiecie, ani detektywowi po tym jak ją przyprowadził. Jakiś cichy głos w głowie mówił mu, że kobieta wcale nie chce pomóc, a może stanowić zagrożenie. Chronił Ryland'a. Wyrwał White zdjęcia z rąk i zaczął gości wyganiać z pokoju. — Idźcie stąd. Ani ja, ani on nie potrzebujemy żadnej pomocy. To nasza prywatna sprawa, a wam nic do tego. Nie chcę waszej ingerencji, waszych opinii, waszych rozważań, domysłów, pomysłów, ani niczego więcej. Zostawcie nas — warknął, wręcz wypchnął dwójkę na korytarz i trzasnął drzwiami. Detektyw spuścił głowę, kiedy usłyszał za nimi poirytowany, ale i zrezygnowany krzyk, a zaraz za nim soczystą wiązankę przekleństw. Brodacz poczuł, że tym razem przegrał. Nie tak to widział, nie chciał też bruneta w jakikolwiek sposób urazić, czy rozdrażnić.
— Jest dla niego za późno — kobieta odezwała się cicho. — Leki były błędem. Nie potrzebny mu był chemiczny koktajl. Używa ich na własny sposób. Zamierza się zabić. Już niedługo. Nieistotne, czy jego partner będzie wspierał tą decyzję.
— Skąd takie wnioski? — detektyw spojrzał na Sophie.
— Krzyczy w myślach, prosi się o śmierć. Nie chce już żyć. Całe to pomieszczenie jest przesiąknięte jego żałosnymi próbami, desperacją.
— To dlaczego nie próbowałaś jakoś pomóc, tylko naciskałaś?! — mężczyzna uniósł ton. Zagotował się w środku. Zaufał, że kobieta zechce pomóc.
— Jestem medium, nie psychologiem — odpowiedziała równie zdenerwowanym tonem. — Dla niego już za późno. Zdecydował i nic tego nie zmieni. Robiłam to, co do mnie należy i to, po co mnie tu ściągnąłeś. Próbowałam się czegoś dowiedzieć o zmarłym. Nie moja wina, że chłopak nie chce o tym rozmawiać, a przekonywanie go nie należy do moich obowiązków! — mówiła zdecydowanie.
— Chrzanić twoje obowiązki jako medium! Jako człowiek, nie powinno się nikogo popychać, zwłaszcza, że doskonale wiesz i widzisz w jakim jest stanie! — krzyknął. Patrzyli sobie w oczy. Ich spojrzenia ciskały w siebie nawzajem i nieustannie z złością, gniewem i determinacją. — Pomogę mu. Czy w to wierzysz, czy też nie — wycedził powoli i szorstko. — Nikt już tego hotelu nie opuści inaczej, niż przez frontowe drzwi. Na własnych nogach.

*

Obudziłam się w łóżku, pod zakurzoną pościelą i zupełnie sama. Słońce uparcie, ale łagodnie wpadało do pomieszczenia przez przysłonięte okno. Chwilę później zdałam sobie sprawę, że nie obudziły mnie te promienie zwiastujące nowy dzień, ale surowa, agresywna w brzmieniu kłótnia za ścianą. Mężczyzna krzyczał srogo na kobietę, która czasem coś odkrzykiwała, ale zdawało się, że przez łzy. Podniosłam się z łóżka i wyszłam na korytarz. Zmroziło mi krew w żyłach. Czwarte piętro, świt i po lewej stronie ostatnie drzwi, na końcu korytarza. Te same, pod którymi wylądowałam przy okazji ostatniej wycieczki. Głosy brzmiały podobnie do tych, które wtedy słyszałam, jednak tym razem były wyraźniejsze.
— Terry, jak mogłeś mnie zdradzać? Wiedziałam! Wiedziałam! Ale jak mogłeś mi… — załkała głośno, żałośnie, kiedy mężczyzna krzyknął groźnie, żeby zamilkła, po czym dało się usłyszeć głuchy dźwięk uderzenia, a chwilę później tłuczone szkło, albo porcelanę. W głosie dało się usłyszeć ból, głęboki ból, ale też dalszą determinację. — Wszystko to zgłoszę, powiem o tym światu, pójdę do mediów, napiszą o tobie w gazetach i będziesz skończony! Masz wystarczająco grzechów na sumieniu — mówiła, po czym rozniósł się kolejny głuchy dźwięk. Bił ją. Usłyszałam zduszony cichy krzyk, a razem z nim płytki, nierówny oddech. Brzmiało, jakby ją dusił. Instynktownie ruszyłam jak najszybciej w stronę windy. Na całym korytarzu rozeszło się głośne kopnięcie. Wydostał się z nią na korytarz, trzymając ją za gardło. Wierzgała, próbowała się wyswobodzić i wziąć oddech. Nie widziałam ich twarzy zbyt wyraźnie. Wyglądali tak, jakby to emocje malowały ich wizerunek. A facet naprawdę nie wyglądał przyjaźnie. Nie zauważył mnie jednak. Targał nią jak szmacianą lalką na klatkę schodową. Bijąc nią po drodze o ściany. Krzyczałam, wrzeszczałam o pomoc. Chciałam zjechać windą na recepcję i kogoś wołać, ale drzwi ani drgnęły. Zaczęłam uderzać w drzwi pokoi, licząc może na pomoc innych gości hotelu. Cisza. Ruszyłam biegiem na schody. Usłyszałam głośne hałasy rozchlapywanej wody i stłumione krzyki, mieszające się z krztuszącym kaszlem. Co za niepohamowany psychopata? Zamierza ją utopić w basenie na oczach całego hotelu? Wspinając się po schodach usłyszałam wołanie dziewczynki.
— Mama! Mama! Bawiłyśmy się w chowanego, nie szukasz mnie? — nawoływała krążąc po hotelu, po czym zamilkła. Zobaczyłam ją zaraz przy basenie. Dziecko zaczęło płakać i krzyczeć. Kobieta ostatnimi siłami, topiąc się, dusząc i krztusząc kazała jej się schować. Sama nie mogłam powstrzymać łez. Przysłoniłam usta dłonią, patrząc na całe zdarzenie, jak mężczyzna z nienawiścią, trzymając kobietę za gardło popycha ją pod wodę i przytrzymuje bez wzruszenia, kiedy ona drapie, próbuje się ratować i wyrwać. Dziewczynka zapłakana, pisnęła głośno i zaczęła uciekać. Ja stałam tam czując, że nie mogę pomóc, choćbym nie wiem jak chciała. Usłyszałam syreny policyjne. Było jednak za późno. Ciało kobiety powoli się poddawało. Patrzyłam jak każda z kończyn się rozluźnia, jej delikatna, smukła dłoń opada bezwładnie na taflę wody, jak patrzy martwo w błękitne niebo spod wody i jak spokojnie pod wodą kołyszą się jej ciemne, długie włosy. Dłoń mężczyzny odpuściła. Stał w wodzie, oddychając niespokojnie, płytko, wciąż pod wpływem adrenaliny. Obserwował jak kobieta się unosi i kołysze, bez śladu życia. Odetchnął głośno i spokojnie, po czym wyszedł z wody zostawiając ją tam, nie odwracając się już nawet za siebie, nie spoglądając na nią już nigdy więcej. Ruszył z powrotem na schody, kiedy do mnie dotarło co zamierza. Podarował własnemu dziecku traumę. A dzieci jednak są przede wszystkim szczere. Teraz kiedy widziała i wiedziała za dużo, nie mógł jej na tą szczerość pozwolić. Biegłam za nim. Hotel wydawał się być pusty, martwy do momentu jak usłyszałam hałasy z dolnych pięter. Prawdopodobnie policja weszła już do budynku. Ja wiedziałam, że było o te dziesięć minut za późno. Stałam, bezradnie patrzyłam jak mężczyzna podchodzi do dużej donicy z bujnym kwiatem, za którym chowała się dziewczynka i wyciąga ją za nóżkę. Płakała rozdzierająco, krzyczała, że chce do mamy, pytała co stało się z mamą, dlaczego ją bił. Zanosiła się płaczem, ledwo przy tym oddychając, kiedy jej własny ojciec złapał ją za ramionka i uderzył nią o ścianę. Płacz ucichł. Facet siedział, cały pulsując wściekłością, sapiąc ciężko, ocierając pot z czoła. Dziecko wisiało bezwładnie w jego dłoniach. Nie miał w sobie żadnego żalu, ani żadnego poczucia winy. Na piętro wpadła grupa policjantów. Przebiegając, przeniknęli przez moje ciało i zupełnie mnie nie zauważając. Widziałam kto nimi prowadził. Terry rzucił się na pierwszego z policjantów, który stał na czele. Sięgał do scyzoryka jaki miał w kieszeni. Strzały. Morderca opadł na miękki dywan, skamlając i łapiąc się za nogę. Przyjrzałam się. Szefem był starszy mężczyzna, z puchatą, siwiejącą brodą, o postawnej budowie i ciemnym, głębokim spojrzeniu. Wyglądał zupełnie jak Negan. Może odrobinę młodziej. Pochylił się nad mężczyzną, którego postrzelił w nogach i zaczął regułkę, zabierając się za skuwanie Terrego, kiedy ten jeszcze się zebrał na tyle sił, żeby się agresywnie, zwinnie obrócić i wbić mu ostry nóż z scyzoryka w udo. Kolejny strzał z broni drugiego z policjantów. Morderca opadł na dywan bezsilnie. Wokół jego głowy czerwień dywanu powoli się pogłębiała i rozprzestrzeniała.
— Trzeba było strzelać w rękę, kretyni! — cisnął brodacz, zdenerwowany i wciąż z nożem w nodze.
— Zaatakował szefa. Jakby drugą sprawną ręką wyciągnął ten nóż — mówił i kiwnął na nogę Morgana — to mogłoby dość do tragedii, jeśli wbił go w tętnicę.
— Kto morduje własne, maleńkie dziecko od tak? — zapytał szef pod nosem, trzymając się za nogę i patrząc z smutkiem na martwe ciałko dziewczynki.

Urwał mi się film. Ponownie znalazłam się w swoim łóżku. Czy już się obudziłam? Czy już nie śpię? Schowałam twarz w dłonie i pozwoliłam sobie płakać. To co widziałam, było najgorszym koszmarem, gorszym od palących się ciał, gorszym od lęków jakich doznawałam do tej pory. Cała się trzęsłam i nie potrafiłam nad sobą zapanować.
— To jego hotel. Planowaliśmy otwarcie, kiedy dowiedziałam się, że zdradzał mnie regularnie, przy każdej najbliższej okazji. Był bogaty, a bogactwo czerpał z nieczystych źródeł. Żyłam u boku złego człowieka i popełniłam ten błąd, że pewnego dnia się odezwałam i postawiłam, płacąc za to życiem moim i mojej córki — usłyszałam gdzieś z oddali płaczliwy, łagodny ton. Czułam jak rośnie mi kula w gardle, która utrudnia mi oddychanie.
— To nie twoja wina — odpowiedziałam z łzami w oczach. — To nie twoja wina, Raja — mówiłam i czułam jak wokół robi się coraz zimniej. Dłonie drętwiały. Paraliżowało mnie. Sama nie wiedziałam, czy to ze stresu, nadmiaru emocji, czy stresu.
— Jedyne czego pragnę, to najlepszego życia dla Esme. Spokoju i miłości. Ale nie pozwolę też, żeby w moim hotelu było miejsce na zdrady i oszustwa — jej łagodny głos rozniósł się echem, ale był ciepły i przyjazny w brzmieniu. — Ufam wam. Jesteście dobrymi ludźmi.
— To on mnie wtedy zaatakował, prawda? Na czwartym piętrze.
— Nie pozwalaj, żeby cię tam ponownie zwabił. Chronię cię na tyle, na ile mogę. Jest silniejszy, a ty musisz na siebie uważać. Będziesz chronić i dbać o Esme. Jesteś ważna. Nie pozwól się skrzywdzić. Nie narażaj się.

Poderwałam się nieco nerwowo i usiadłam na łóżku cała spocona i roztrzęsiona. Rozejrzałam się. Tom spał spokojnie obok. Odetchnęłam cicho z ulgą. Jednak kiedy zamknęłam oczy czułam wciąż te wszystkie emocje, jakie się we mnie tliły. Zrobiło mi się niedobrze. Pobiegłam do łazienki, żeby zwrócić całą zawartość żołądka. Usiadłam na zimnej posadzce i płakałam cicho, powtarzając sobie cicho pod nosem — Nie pozwolę się skrzywdzić. Nie pozwolę się skrzywdzić. Wszystko będzie dobrze.

___
Nelly


2018/05/24

14. Rozmowa


Dzisiaj jestem wyjątkowo ciekawa waszych opinii, domysłów i podejrzeń! Zapraszam! 
_____

Melodia i słowa nie chciały wyjść mi z głowy. Śpiewałam sobie cicho pod nosem, pijąc poranną kawę i przyglądając się miastu za oknem. Rozważałam już najprostszą ucieczkę, ale dobrze wiedziałam co by się stało. Uciekają i tłumaczą się tylko winni. Momentalnie by mnie złapali, posadzili w więzieniu i otworzyli hotel ponownie, jakby uchwycenie mnie cokolwiek rozwiązało. Czułam się coraz bardziej zmęczona, a tym samym bywałam opryskliwa i zwyczajnie nieprzyjemna. Tom jednak potrafił sobie ze mną radzić. Nic dziwnego. Co by mu życie pod nogi nie rzuciło, to jakoś sobie z tym radził. Zaszedł mnie od tyłu i przytulił, po czym objął w talii. Dostałam delikatnego buziaka w ramię. Patrzył ze mną w tym samym kierunku, bez słowa. Coraz częściej nie musieliśmy rozmawiać, bo zwyczajnie rozumieliśmy się bez słów i nie znaliśmy się na wylot, ani jak dwa łyse konie, ale potrafiliśmy współczuć, w dosłownym i pierwotnym znaczeniu tego słowa. Wiedział, co ja czuję, co przechodzę, co myślę i nawzajem.
— Niedługo stąd wyjdziemy — mruknął cicho i wtulił nos w moje włosy, kołysząc się lekko ze mną na boki. Przyjemną, spokojną chwilę przerwało nam pukanie do drzwi. Detektyw wszedł niepewnie, kiedy granatowy go wpuścił.
— Panie Morgan, niech pan powie, że nie przychodzi z jakąś tragiczną informacją. — Spojrzałam na niego prosząco. Pokiwał przecząco głową, co pozwoliło mi odetchnąć.
— Przychodzę, bo powiedziałaś mi, że kontaktowałaś się z kimś lub czymś za pomocą jakiejś tablicy, tak? Sprawdzałem nagrania z piętra. Większość nagrań jest po prostu czarna. Są tylko fragmenty. Nie widziałem i nie wiem co zrobiło ci krzywdę. — Kiwnął na moje biodro. — Ale jeśli jest jak mówisz to poprosiłem o pomoc pewnej kobiety. Będzie tutaj prawdopodobnie po południu.
— Jaka kobieta?
— Medium. Jestem sceptyczny i nie wierzę w tego typu rzeczy, ale też nie będę ograniczał środków ze względu na swoje wierzenia. Chcę pomóc. Jeśli ty byłaś w stanie z czymś rozmawiać, ona też będzie w stanie i mam nadzieję, że nam co nieco wyjaśni — mówił lekko zdenerwowany, głaszcząc się po siwej brodzie. — To co ty i Bill mówicie jest niezwykłe i niepojęte. I nie brzmi to jak nic co widziałem, o czym słyszałem, czy czytałem.
Patrzyłam na niego niepewnie, marszcząc czoło, ale pojawiła się we mnie mała, cicha nadzieja, że może z pomocą kobiety, która zajmuje się tego typu rozmowami, która robi to świadomie i tak zarabia, wie z czym to się je - może coś z tego zrozumiem. — Zna pan tą kobietę? To sprawdzona osoba? Czy pierwsza lepsza, która ma szklaną kulę, więc zapewne coś wie?
— Całą noc czytałem i szukałem informacji. To osoba, która przewidziała wiele rzeczy, takie jak atak z jedenastego września, problemy z imigracją, wyniki wyborów prezydenckich i inne tego typu rzeczy, a ponad tym spotyka się z chętnymi, rozmawia z ludźmi, którzy odeszli. Ponoć nawet potrafi skontaktować się z zwierzętami. — Uniósł dłonie w geście poddania się. Dla niego to była istna abstrakcja. I doceniałam fakt, że posuwa się do rozwiązań w które sam nie wierzy, ale próbuje wszystkiego, żeby pomóc. Zastanawiałam się jednak, jeśli jednak okaże się z tej rozmowy, że to na przykład Esme tu jakoś psoci, to jak to pan detektyw wyjaśni policji? Jak wyglądałby raport? I czy policja takowy raport przyjęła i uznała za wystarczający? Granatowy patrzył na mnie niepewnie.
— Czy to jest bezpieczne? — zapytał.
— Chciałbym wam powiedzieć, że tak, ale nie wiem. Nie znam się na tym, ale tak jak wam mówię, starałem się o kogoś, kto wie co robi i ma jakieś rzeczywiste osiągnięcia na koncie. Jeśli możemy mówić o „rzeczywistości” w tym wszystkim.
— W porządku. Dziękuję. Doceniam starania — odpowiedziałam detektywowi. — Spróbujemy — rzuciłam, choć widziałam, że Tom nie był przekonany.

Kobieta pojawiła się w hotelu niedługo przed zachodem. Niebo mieniło się ciepłym pomarańczem i różem. Medium nie miała więcej niż czterdzieści lat. Nie była też osobą jakiej się spodziewałam. Wyobrażałam sobie jakąś starszą, pomarszczoną jak rodzynka babulinkę w szatach, która gotowa będzie mi czytać z ręki. Pomyliłam się. Kobieta wyglądała na typową matkę. Mam na myśli kobietę w średnim wieku, zabieganą, zapracowaną, ale szczęśliwą. Popijającą wino w sobotnie wieczory. Jej twarz okalała burza czarnych loków. Miała duży, nieco płaski nos, ciemne, duże, okrągłe oczy i pełne usta. Przeszło mi przez myśl, że musi być mieszanką DNA. Ciemnowłosa przywitała się z nami, obdarowując wszystkich ciepłym uśmiechem.
— Wiele słyszałam o tym miejscu. Sama przyjemność móc je osobiście odwiedzić i nieco zbadać. Jestem Sophie White. Od kilkunastu lat pracuję jako medium. Już jako dziecko zauważyłam u siebie jakiś dodatkowy zmysł, przewidywałam, widziałam, słyszałam i czułam. Potem pogłębiałam wiedzę i nauczyłam się komunikować. Nie jest skomplikowane, ale nie jest to też łatwe. Na pewno jest to do nauczenia. Słyszałam o pani. — Spojrzała na mnie. — Pani ma sny, tak? Nawiązujące do przeszłości, ale też prowadzi pani jakieś rozmowy? — od razu zaczęła zadawać pytania. Usiadła sobie i patrzyła na mnie wyczekująco.
— Nie nazwałabym tego tak. Sama nie wiem. Chyba po prostu zaufałam i podążałam za głosem. Myślałam sobie, że to tylko sny, więc jak to w snach… — zaczęłam, kiedy mi przerwała.
— Oj nie, to nie tylko sny. W tym miejscu umarło więcej ludzi, niż policja odnotowała. Więcej niż szacowano w mediach i więcej niż kroniki mówią. Jeśli pani śnią się w tym miejscu takie rzeczy, to nie jest to przypadek. Czy w tych snach pojawia się coś, co zupełnie nie ma sensu? Tak jak to bywa w snach? Mam na myśli na przykład, uciekanie przed wężem, który nagle zamienia się w coś innego, absurdalnego, rośnie w coś potężniejszego, straszniejszego, albo przeciwnie, zamienia się w pluszową zabawkę, a pani nagle urywa się film i zaczyna śnić coś innego? Tak w większości wyglądają sny. Dzielą się na jakieś segmenty, żyją, zmieniają się. Czy pani sny są żywe, czy trzymają się jednej postaci, jednej historii? — patrzyła na mnie jakby zaciekawiona.
— Różnie. Niektóre sny się ucinają i nagle kontynuują się gdzie indziej, ale jednak wciąż kontynuują historię. Miałam też sen, który w całości był z krótkich fragmentów, ale każdym z ułamków był kelner z kuchni.
— O tym właśnie mówię. To nie jest przypadek. Niech pani usiądzie. — Zdziwiłam się, bo to kobieta jest gościem, a zaprasza mnie, jakby to było na odwrót. Poczuła się jak u siebie. Nie rozmyślając nad tym więcej usiadłam razem z Tomem na łóżku. Detektyw ulokował się na krześle niedaleko nas. Wszyscy byli gotowi i ciekawi co Sophie ma do powiedzenia. — Myślę, że masz coś w sobie i to także widać w twoich oczach. Coś co pozwala ci się komunikować z drugą stroną. Masz w sobie jakieś ciepło, wyrozumiałość, ale przede wszystkim jesteś otwarta i po prostu dobra, dlatego dusze zgłosiły się do ciebie o pomoc. Mam rację? Ktoś prosił panią o pomoc. Może masz dar i zadatki na medium. — Pokiwałam głową. — Zapalę świecę i spróbuję najpierw połączyć się z panią. — Nic nie rozumiałam, a kobieta bez zastanowienia zaczęła wyciągać świece z torebki i je zapalać. Poczułam lęk widząc ogień w pomieszczeniu. Nim zdążyłam o cokolwiek zapytać, kontynuowała. — To jest tak, że cały świat, każdy jego element ma swoją energię. Niektóre pierwsze religie czciły przedmioty, naturę, bo ludzie byli na tyle organiczni, otwarci, że potrafili tą energię czuć i nawet z niej czerpać. Pani ma swoją energię i ci mężczyźni tutaj również — zamilkła na chwilę — Pan Morgan jest niedowiarkiem i traktuje mnie troszkę z góry, nie wierząc, że coś tutaj wniosę, ale też żywi do was sporą sympatię. Czuję też jakąś cichą nadzieję z jego strony. Może sam kogoś kiedyś stracił. — Spojrzała na detektywa przenikliwie, po czym przeniosła wzrok na Toma. — Pan za to po prostu się martwi, że jakieś demony czy bóg wie co panią zaatakują. Ale nie ma o co się martwić. — Uśmiechnęła się i kontynuowała wywód. — Tak więc wszystko i wszyscy mają energię, tak jak i mają ją ci, którzy odeszli. Ludzie od zawsze zastanawiają się, co dzieje się z duszą po ich śmierci. Dusza to nic innego jak energia. Jeśli nie odchodzą godnie, czy w spokoju, albo z niewyjaśnionymi sprawami -zdarza się wtedy, że dusze są uwięzione i przywiązane do miejsca, czy przedmiotu, a nawet ludzi. Jedne są dobre i szukają pomocy, inne są pokrzywdzone, albo zdenerwowane i potrafią skrzywdzić. Ale jako, że niektóre z dusz się przywiązują, to można te energie wyczuć. A w tym hotelu wręcz każdy kąt jest zamieszkały. Podaj mi proszę dłoń. — Wyciągnęła do mnie swoją rękę. Byłam zdezorientowana, ale też ciekawa. Złapała łagodnie moją dłoń. — Zrelaksuj się. Rozmawiasz z nimi tylko w śnie, bo w śnie jesteś zupełnie zrelaksowana. Sen to taki cichy układ ze śmiercią. Dryfuje się w spokoju między jednym, a drugim światem. — Czułam, że kiedy mówi, jednocześnie się uśmiecha. Kobieta miała pozytywne nastawienie, co mnie uspokajało. Odetchnęłam. Przymknęłam oczy i próbowałam rozluźnić po kolei każdą swoją kończynę, na głowie kończąc. Oddech się wyrównał, lekko spłycił, nabrał spokojnego rytmu, jak wtedy kiedy zasypiamy. Słyszałam tylko łagodny ton Sophie. — Oh, w porządku. Masz przy sobie cztery dusze. Spokojnie, wszystko wyjaśnię i powiem ci co widzę. Widzę co przeszłaś. Widzę każdy twój sen. Nie byłaś w nich bez powodu. Mała dziewczynka, szuka mamy. Chciałaś jej pomóc. Strasznie ładny gest z twojej strony. Jej matka ci ufa. Zaufała tobie, pośród wielu, wielu kobiet, które odwiedziły ten hotel. Hmmm… Raja. Poznałaś jej imię?
— Tak, tak — mówiłam zaskoczona, lekko się jąkając. Czułam się dziwnie. Pełny spokój, ale jednocześnie miałam ochotę wybuchnąć płaczem, śmiechem, ale też odczuwałam odrobinę złości. Zupełna mieszanka, której nie rozumiałam. W głowie widziałam krótkie urywki, które były mi zupełnie obce. Jakiś spacer po parku, dom dziecka, ucieczka przez deszcz - nic nie miało sensu.
— A jej córeczka to Esme — mówiła ponownie tym uśmiechniętym tonem. — To ona prosiła cię o pomoc. Lubiła się bawić z mamą w chowanego. Mama nie może jej znaleźć. Szukają się od wielu lat. Raja czuje, że straciła dziecko, a jeśli ty masz z Esme kontakt, to chociaż przez twoją osobę upewnia się, że nic jej nie jest. Masz jej pilnować, tak? To twoje zadanie. Ale mam wrażenie, że to coś większego — mruknęła.
— Dlaczego tutaj utknęły? Jak… Jak tutaj utknęły? — zapytałam cichutko, niepewna, czy powinnam o to pytać, kobieta momentalnie mnie zrozumiała.
— Ostrożna jesteś na słowa. To dobrze, bo dusze należy traktować z szacunkiem, nie drażnić ani nie prowokować. Bezpośrednie pytanie mogłoby je rozdrażnić. Niektóre z tych ludzi nie wie, że przeszło na drugą stronę, a jak się dowiedzą to cóż, jest to szok, który może wywołać różne emocje i popchnąć do różnych czynów — wyjaśniła i zamilkła na dłuższą chwilę. — Raja mi nie ufa. Powinnaś sama ją zapytać.
— Jak?
— Zaufaj sobie, nie denerwuj się i zapytaj tak, jak zapytałaś mnie — instruowała. Czułam na sobie spojrzenie detektywa, jak i mojego funkcjonariusza. Nie były to jednak jedyne spojrzenia jakie czułam, że mnie otaczają.
— Boję się.
— Nie powinnaś. Raja ci zaufała, między innymi, bo masz przy sobie… — Zastanowiła się na chwilę. — Toma. Mam rację? Pan policjant ma na imię Tom. Dobre dusze go lubią, a te nieprzyjazne się go boją. Jest twoim stróżem i to nie od dziś. Znaliście się kiedyś, od zawsze przy tobie był i pomagał. Jest przypisanym ci stróżem, który powraca i chroni. Przy nim nie masz czego się bać. To dobry człowiek i ma aurę, energię jakiej nigdy nie widziałam. Nie bój się — uspokajała, a ja miałam poczucie, że jeszcze chwila, a zemdleję. Przypomniałam sobie sen w którym ratował mnie, kiedy się paliłam i mnie jakimś sposobem odratował, w rzeczywistości mnie budząc. Walczyłam teraz sama ze sobą. I dla mnie zaczęło to wszystko brzmieć absurdalnie, ale zaczęło to mieć jakiś absurdalny sens. — To nie jest możliwe.
— Nic nie dzieje się bez powodu, Eveline. On też się tutaj nie pojawił bez powodu. Szybko przypisano go akurat do ciebie. Proponowali mu inną sprawę, ale wybrał śledztwo w hotelu.
— Tom, to prawda? — ledwo mówiłam, czując rosnącą kulę w gardle. Funkcjonariusz się zająknął, sam był wstrząśnięty.
— Prawda, jednocześnie wysyłali kilku z nas na obrzeża miasta — ledwo wydukał. Oddychałam płytko, czułam że mi coraz trudniej nabierać powietrza.
— Raja? — zapytałam drżącym głosem. — Jeśli tutaj jesteś, czy chciałabyś się ze mną podzielić, powiedzieć mi jak się tutaj znalazłaś i dlaczego zostałaś? — Ponownie czułam jak przelewają się przeze mnie głębokie i intensywne emocje, ale wszystko działo się głęboko we mnie, nie byłam w stanie uronić choćby jednej łzy, czy okazać w jakikolwiek sposób tego czego doświadczam. Czułam się jak w mentalnym więzieniu, ale też z tyłu głowy pojawiła mi się jakaś cicha świadomość, że prawdopodobnie przejmuję emocje osoby, z którą się kontaktuję. — Raja, proszę, chciałabym zrozumieć — powiedziałam cicho. Poczułam, że ktoś się do mnie zbliża, po chwili poczułam dotyk i lekko podskoczyłam zdenerwowana.
— To tylko ja, spokojnie — szepnął granatowy i usiadł bliżej i mnie lekko objął. Zerkał na detektywa, który w pełni skupiony, próbował analizować i zrozumieć sytuację. Przy policjancie odrobinę mi ulżyło. Odetchnęłam cicho.
— Chyba nie chce mi powiedzieć — powiedziałam. — Czym jest ta kołysanka? Czy to twój śpiew mi się śnił? — zapytałam, a po chwili poczułam chłód, który wywołał na mojej skórze dreszcze. Usłyszałam „Esme ją lubi. Przyda się wam” - cichutki szept, jakby z oddali i odrobinę niewyraźny, ale pewna byłam, że to głos, którego nie znam. Kobiecy i łagodny.
— Dobrze ci idzie — szepnęła Sophie.
— Nie wiem o co pytać — mruknęłam. Zastanowiłam się chwilę. — Raja, czy wiesz, dlaczego co jakiś czas zamykany jest hotel? — zapytałam, w odpowiedzi usłyszałam ten sam szept. „Źli ludzie u władzy, głodni bogactwa”. Zmarszczyłam brwi. — Jak tutaj utknęłaś? — zadałam pytanie ponownie. „Pokażę ci tej nocy”.
— W porządku, nie naciskaj więcej — odezwało się nasze medium. Kiwnęłam lekko głową.
— Dziękuję za zaufanie. Robię co mogę — szepnęłam, licząc, że Raja wciąż jest gdzieś w pobliżu i przyjmie podziękowania.
— Masz wokół siebie jeszcze dwójkę. Raja i jej córeczka potrzebują pomocy i dobrze ci z nimi idzie, jej mama również cię chroni. Mówiłaś o kelnerze. Czy wierzysz w reinkarnację czy nie, jest to nie istotne. Powiem ci po prostu, że ludzie żyją więcej niż raz. Kelner obecnie ma na imię Georg, prawda? Osoby które widujesz w swoich snach to nie on, mimo, że może wyglądać tak samo, czy nosić podobne imię. To nie jest on, a jednocześnie jest to jedna i ta sama osoba. To co tobie się śni to Georg i jego poprzednie życie. Każde jedno. Wiemy obie, że w przeszłości nie był dobrym człowiekiem. Ale każde kolejne życie to szansa na wyciągnięcie wniosków i nauczenie się czegoś. Szansa na zmianę. Georg umarł kiedyś w tym hotelu. Śniła ci się jego śmierć. Jego dusza próbowała ci pokazać swoją prawdę. Nie był najlepszy, ale zginął w tragiczny sposób, świadomy, że popełnił wiele błędów. Teraz próbuje się odkupić. Byliście kiedyś razem, blisko, dlatego też uznał, że może kiedy mu wybaczysz, zazna spokoju i będzie mógł odejść. Ale tutaj pojawia się kolejna dusza. Nieprzyjazna. To ona popycha cię w te nieprzyjemne sny. Ona też narobiła ci siniaków. Ona popchnęła też Georga, ale tego, który tutaj utknął, przez co zobaczyłaś jego nieczystą przeszłość.
— To skomplikowane, nie do końca rozumiem — przerwałam jej, kiedy kobieta opowiadała jak w transie. — Czy ja rzeczywiście wtedy spłonęłam razem z nim?
— Myślę, że jest to bardzo możliwe. Ale byłaś czystą duszą. A kiedy pojawił się Thomas… nazywał się Thomas, tak?. Strażak, który pojawił się na ratunek. Wtedy jego obecność przyniosła ci ukojenie, spokój, więc odeszłaś, pozwalając sobie na odrodzenie.
— Przecież to istne szaleństwo. Czy każdy musi umrzeć, żeby urodzić się ponownie? Jak Georg teraz żyje, jeśli jego duch wciąż tutaj jest jako osobny byt?
— Energia dzieli się i mnoży. Nie odradzamy się będąc w pełni tym kim byliśmy wcześniej. Rodzimy się z czystą kartą, ale z znajomo brzmiącym tytułem. Stąd też deja-vu, albo talenty. Myślisz, że nigdy wcześniej czegoś nie robiłaś, po czym nagle się okazuje, że od tak potrafisz całkiem dobrze coś robić, a po odrobinie praktyki nie nabierasz wprawy, a przypominasz sobie po prostu jak co się robi. — Kobieta próbowała mi coś wyjaśniać, kiedy mnie powoli ogarniał czysty lęk. Prawdopodobnie z niewiedzy, nieufności i niezrozumienia. — Nie denerwuj się. Oddychaj spokojnie. Też jesteś medium, ale takim, które zapomniało jak to się robi. Wystarczyłoby, żebyś sobie po prostu wszystko przypomniała. Masz to w sobie.
— Co ja mam zrobić z tym, który popycha i krzywdzi? Kim on jest?
— Nie wiem. Ale czuję, że Raja wie. Powinnaś jej kiedyś zapytać.
— Oh boże, racja, ostrzegała mnie. Myślałam jednak, że ostrzegała mnie przed Georgiem.
— Cóż, obaj panowie mieszkają na jednym piętrze.

*

Słuchałem tej kobiety i nie dowierzałem. Odrobinę może nie chciałem wierzyć, a odrobinę może się bałem? Medium mówiło rzeczy, o jakich nikt nie wiedział. Owszem, czułem, myślałem, że hotel to miejsce do którego powinienem przyjechać i tutaj pomagać i owszem, miałem poczucie, że rozumiem Eve lepiej niż kogokolwiek, ale nie jestem pewien czy wierzę w te całe anioły stróże. Takowe ponoć latają i dzieci się do nich modlą. Na tym się to kończy.
— Tom, wiem, że jesteś sceptykiem. Po prostu ufasz kobiecie, którą kochasz. Ufasz i kochasz nie bez powodu. Jesteście starymi duszami, jeszcze od czasów antycznych, przeplatacie się i pojawiacie się jeden w życiu drugiego. W różnych możliwych układach, kombinacjach i relacjach. Anioły, czy stróże to nie skrzydlate hybrydy. To ludzie tacy jak ty, w których naturze zakorzeniona jest troska, czujność i czyste dobro, które powraca z każdym kolejnym życiem. Jesteś sceptyczny, ale tak samo otwarty jak Eveline. Nie wierzysz mi, ale ta wrażliwość i troska do niej cię otworzyła na tyle, że spacerowałeś poza swoim ciałem i zobaczyłeś zupełnie inną warstwę życia. Może nie masz fizycznych skrzydeł, ale nieczęsto, albo i nigdy zdarza się, że ktoś jest w stanie od tak pędzić na ratunek jak ty to robisz. Nieistotne w jakich warunkach i jak źle jest — odezwała się ciemnowłosa.
— Czytasz mi w myślach? — zapytałem na głos.
— Po prostu cię słyszę. Twoje obawy są głośne i wyraźne, ale to one trzymają cię w gotowości. — Przetarłem twarz dłońmi. Jak do tego doszło, że z śledztwa, z służby, z pracy nagle dowiaduję się, że to miejsce jest jakieś nawiedzone, ja mam jakieś misje, a potem słucham wykładu o niebie i piekle. Poirytowałem się lekko, czując, że nie potrafię tego w pełni objąć rozumem, choć bardzo bym chciał. — Jeśli chcesz, mogę ci pomóc to wszystko zrozumieć, albo możesz też po prostu dalej trzymać się Eveline i uczyć się razem z nią. Prędzej czy później odkryjecie wspólne tematy i sprawy, których byście się nie spodziewali.
— Hej, hej, chyba powinniście przerwać. Dziewczynie puszcza się krew z nosa — detektyw zaalarmował. Sophie puściła dłoń Eve.
— Eve, kochanie, wszystko dobrze? — Pogłaskałem jej policzek. Pokiwała głową pół-przytomnie. — Dobrze się czujesz?
— Sama nie wiem. Jestem zmęczona.
— Przerobiliśmy dużo na raz, a to może być męczące, zwłaszcza w pełni świadomym stanie. To nie sen, który częściowo można zapomnieć — powiedziała medium i uśmiechnęła się ciepło. — Cieszę się, że mogłam pewne rzeczy wyjaśnić, albo chociaż je troszkę wam przybliżyć.
— Dobrze, dobrze, dziękujemy — odezwał się detektyw, uprzednio chrząkając cicho, widocznie spięty i zdenerwowany.

*

Tom zajął się Eveline, a detektyw wyszedł z kobietą na korytarz. Zadawał jeszcze pytania, dalej poszukiwał informacji, detali. Chciał rozumieć. W końcu Sophie poinformowała go, że zrobiła co do niej należało, podziękowała i oznajmiła, że teraz już sobie pójdzie. Morganowi podniosło się ciśnienie. Moment, żeby powiedzieć prawdę.
— Nie będziesz w stanie wyjść. Strasznie przepraszam, że o tym nie wspomniałem.
— Co ma pan na myśli?
— Hotel jest zamknięty. Umierali tutaj ludzie. Bez jakichkolwiek poszlak. Zamknięto więc ten budynek. Policja nas tutaj trzyma aż do rozwiązania sprawy — mówił zdenerwowany, czując się zupełnie winnym. Celowo o tym fakcie kobiecie nie powiedział, bo wiedział, że nikt o zdrowych zmysłach na taki układ i na takie warunki pracy się nie zgodził.
— Słucham?
— Musisz pomóc. Nie wierzę do końca w to, co mówisz. Ale nie mam też żadnego rozsądnego wyjaśnienia na to, skąd pewne rzeczy wiesz. W hotelu jest jeszcze młody mężczyzna. Może to być ciekawy przypadek.
— Pan żartuje. Wciągnął mnie pan w pułapkę.
— Ty jedyna tą pułapkę prawdopodobnie będziesz w stanie zrozumieć. Jeśli opinie i to czym się pani szczyci, to nie oszustwa. Za wszystko też zapłacę, tak jak się umawialiśmy, nawet i więcej, jeśli tylko nam się uda to wyjaśnić i wyjść — przekonywał kobietę. Patrzyła na niego zdenerwowana i niepewna. Z zaskoczenia rzuca jej wyzwanie, którego ona sama nie była pewna. Owszem, kontaktowała się z drugą stroną, ale nigdy nie chciała w nią ingerować, bo wiedziała jak bardzo może to pójść nie po ich myśli. Nikt nie wie jak tam jest, nikt nie wie jak to wygląda, jakie są struktury świata zmarłych. Nikt też nie wie ile mogą, ani jak bardzo są zdesperowani, żeby się wyzwolić i wywalczyć sobie odpoczynek. Medium nie chciała jednak okazywać słabości. Wyprostowała się, spojrzała na detektywa nie do końca zadowolona, ale gotowa.
— Proszę mnie do niego zaprowadzić. 

_____
Nelly


2018/05/17

13. Pomoc


Ciężki ten rozdział. Możliwe duże błędy, proszę o korekty i uwagi jeśli coś znajdziecie bezsensownego. A przede wszystkim cieszmy się kontynuacją! Zapraszam.
________

Spanikowałam. Tom mówił, że jeśli detektywowi zaufa, to spróbuje poprosić o pomoc, ale wydaje mi się, że nie zdążył mu nakreślić sytuacji i na tyle dobrze porozmawiać. Co ja mam facetowi odpowiedzieć? Śniły mi się trupy i że wspinałam się po pękniętym marmurze, który mnie uszkodził, a po obudzeniu się rana była tutaj ze mną, w rzeczywistości? A to tylko maleńki kawałeczek tego wszystkiego. Jeszcze zaraz się okaże, że jest jakimś katolikiem i zamówi mi egzorcyzmy. Przetarłam twarz dłońmi. Spojrzałam na Toma. Kiwnął lekko głową, sugerując, że powinnam wszystko opowiedzieć. - To bardzo długa historia.
- Mamy czas, chętnie wysłucham - rozsiadł się wygodniej, najwidoczniej gotowy na ten cyrk, ale nie byłam pewna, czy jest świadomy na co się pisze. Odetchnęłam głęboko.
- Nie pamiętam nawet jak to się zaczęło. Chyba po prostu od snów. Śniłam o dziewczynce. Małej blondyneczce, która błądziła po korytarzach. Czasem zdawała się ze mną bawić, ale coraz częściej była po prostu przestraszona i stęskniona za mamą, której nie mogła znaleźć - mówiłam, kolejno opisywałam każdy kolejny sen, najdokładniej jak potrafiłam, siedząc tam z zamkniętymi oczami, kołysząc się lekko, w głowie powtarzając sobie tylko w kółko, że te sny to tylko sny. Opowiadałam o drastycznych scenach na farmie, kopaniu grobów, a potem gwałtów i kar. Pilnowałam się byleby nie przestać mówić. Wiedziałam, że kiedy przestanę to posypię się emocjonalnie i nie będę w stanie kontynuować. Opowiedziałam o zasadach i swojej rozmowie z mamą dziewczynki, o jej prośbach i obietnicach moich i Toma. I wyjaśniłam swoją wycieczkę na czwarte piętro. - Najpierw znalazłam ten delikatny ślad na swojej kostce, po jednym z pierwszych snów o ile dobrze pamiętam. Potem była dłoń, czasem się zdarzyło jakieś lekkie zadrapanie, ale wczoraj nie śniłam, choć w duchu modliłam się, żeby to był sen - kontynuowałam. Detektyw patrzył na mnie w nieprzenikniony sposób. Nie byłam pewna czy to wszystko przetwarza, myśli, czy mnie właśnie ocenia.
- Jak tam weszłaś?
- Schodami ewakuacyjnymi.
- Z planów wynika, że tamte drzwi są zamknięte.
- Nie były, kiedy tam zeszłam. Kiedyś Georg powiedział mi, że zamieniono to piętro w taki mały magazyn na pościel, zrobiono tam pralnię i tak dalej. Otworzyłam jeden z pokoi. Był to normalny pokój hotelowy, sprawdzałam jeden za drugim i po chwili poczułam się obserwowana i byłam pewna, że nie jestem sama, choć nie było ze mną nikogo. Ogarnął mnie silny lęk, wpadłam w panikę, zaczęłam się cofać, ale w złą stronę. Przy drzwiach usłyszałam głosy. Jakaś para się kłóciła, mówiąc mieszanymi językami. Trochę po angielsku, trochę po francusku. Poczułam ból w całym ciele. Chciałam uciekać, ale nie miałam dokąd. Wcisnęłam się w kąt. Czułam na sobie duży nacisk, jakby coś próbowało mnie w tą ścianę wbić, wepchnąć - nie patrzyłam ani na detektywa, ani na Toma, ale czułam - nie musiałam ich widzieć. Wiedziałam, że marszczą teraz czoła. Wzięłam głęboki wdech i wydech. - Tom, w którym kącie siedziałam? Po lewej, czy po prawej? - zadałam pytanie, a on zgłupiał. Nie był pewien, też sporo ze mną przeszedł, a też nigdy mu wcześniej wszystkiego z takimi szczegółami nie opowiadałam. Nie wiedział o połowie snów.
- Emm… - mruknął, pogłaskał swój zarost. - Po prawej - odpowiedział. Poczułam jak głos grzęźnie mi w gardle. Podniosłam się i odsłoniłam delikatnie swoje prawe biodro, to, które nie przytulało się do ściany. Było nieładnie posiniaczone. Widziałam, że granatowy bardzo się stara, żeby nie okazać strachu. - Nie rozumiem, nie rozumiem. Jeśli siedziałaś przy ścianie po prawej, to lewa strona… nie rozumiem - kiwał głową niedowierzająco i walcząc ze sobą. Detektyw patrzył przejęty.
- Możesz nas zostawić? - zapytał granatowego, na co szybko odpowiedziałam stanowczym sprzeciwem. Morgan podrapał się po brodzie. - Masz z tych snów jakieś fizyczne pamiątki?
- To znaczy?
- Na przykład zdjęcie, jakieś drobnostki?
- Nie, tylko jakieś rany. Myślę, że coś w tym hotelu jest na mnie złe i dlatego powinnam już dawno stąd wyjść.
- Dlaczego pomagasz tej dziewczynce i jej matce?
- A pan nie pomógłby dziecku? Matce?

*

Unosiłem się na zimnej, spokojnej, niczym nie wzruszonej tafli wody, otulony odbitym światłem księżyca. Kołysałem się lekko, w zamyśleniu, czując jak wszystko we mnie powoli umiera. Otworzyłem oczy, żeby spojrzeć w granatowe niebo. Przyglądałem się gwiazdom, kiedy usłyszałem jego ciepły głos.
- Przepraszam - powiedział. Ja przymknąłem powieki i odetchnąłem. Delektowałem się tym dźwiękiem. Ujął moją dłoń i splótł ją ze swoją. Dryfował zaraz przy mnie. - Wybaczysz mi?
- Co miałbym Ci wybaczyć? - spojrzałem na niego.
- Samobójstwo.
- Ryland, daj spokój. Nie mam ci tego za złe, choć zawsze się zastanawiałem dlaczego to zrobiłeś. Ale to już nie istotne. Jesteś tutaj, więc wszystko jest w porządku.
- Nic nie jest w porządku. Próbowałeś się zabić - był przejęty i zdenerwowany. Jednak mnie nie atakował. Rozmowa zupełnie toczyła się z oczywistej troski.
- Kochanie, spokojnie. Spokojnie. Hej, porozmawiajmy -przytuliłem do siebie jego dłoń i ucałowałem jej wierzch. - Jak to jest? Jak się czujesz? Co robisz, kiedy nie śpię? Jak to wszystko wygląda? - przypomniałem sobie rozmowę z detektywem. I ma rację. Zanim się przeprowadzę, do wszystkiego się przygotuj. Fotograf zdawał się być zbity z tropu.
- Słyszę cię. Tak jakby z oddali, przez mgłę, ale cię słyszę. Kiedy zamknę oczy, równie niewyraźnie widzę co robisz. Jest mi… samotnie. Więc często o tobie myślę i próbuję się zbliżyć, ale udaje mi się to jedynie w snach. A tak po za tym to tak sobie - uciął na chwilę - żyję. Dopóki nie zacząłeś krzyczeć, nie miałem pojęcia. Nie pamiętałem tego co zrobiłem. Przepraszam. Totalne świństwo.
- Dlaczego nie chcesz, żebym dołączył? Nie chcesz mnie tak słyszeć i widzieć jak teraz na co dzień? - pytałem, ale odpowiedział mi ciężkim westchnieniem.
- Nie jest tu przyjemniej, niż tam gdzie jesteś ty. To podobne życie. Ale do standardowych problemów dochodzi jakaś paranoja, kiedy non stop słyszysz tych, którzy cię kochali i pokutujesz, że ich skrzywdziłeś i nie jesteś w stanie tego zatrzymać. Słyszysz, widzisz i czujesz.
- Ale w dalszym ciągu słynne „razem raźniej”.
- Billy, proszę cię. Nie rób sobie tego - jego ton był wręcz płaczliwy. Chciałem pytać o więcej, ale bałem się też, że przekroczę jakąś granicę, zdenerwuję go i źle się to skończy. Martwiłem się. Odciągał mnie od tego pomysłu. Cierpiał?

*

Granatowy szczerze i starannie się o mnie troszczył. Nie zadawał pytań. Wiedział, że sama nie miałam odpowiedzi. Przejmował moje beznadziejne jestestwo i dbał, żeby było w względnym stanie, kiedy wrócą mi jakieś siły życiowe. Nie miałam apetytu, ale kiedy zamówił kolację, nie miałam serca odmawiać. Rozbawiając mnie i próbując podnieść na duchu, wmusił we mnie połowę talerza. Wzięliśmy wspólny prysznic z przytulankami, po którym zadbał o moje biodro. Z apteczki wyciągnął krem na stłuczenia i delikatnie go wmasował, wisząc nade mną w pościeli. Patrzyłam na niego i czułam przyjemne, przytulne ciepło, które rozlewa mi się w całej klatce piersiowej, kieruje się w dół, aż przepełnia całe moje ciało, aż po opuszki palców. Byłam wdzięczna, że go mam. Że przy mnie jest i robi, co robi, mimo, że nie miałam na to ochoty. Pogłaskałam jego policzek i zarost, na co odpowiedział mi uśmiechem. Uniosłam się, podpierając się łokciem i skradłam drobny, czuły pocałunek z jego warg. Trochę minęło od ostatnich czułości, wszystko przez zamieszanie, którego koniec końców ja byłam autorką. Odpowiedział krótkim pocałunkiem. Kiedy się ode mnie oderwał, patrzyłam mu w oczy, ciesząc się chwilą i uczuciem z jakim na mnie patrzył. Głupim byłoby wyskakiwać z „kocham cię” tak wcześnie, dlatego też po prostu pocałowałam go delikatnie, a w między pocałunku szepcząc cicho - Kochaj się ze mną.

Dotykał mnie ostrożnie, delikatnie, ale i z jakimś uwielbieniem, którego nigdy wcześniej nie czułam. Całował każdy fragment mojego ciała i nie robiąc tego w pośpiechu i przelotnie, a powoli, z uczuciem i całym zaangażowaniem. Przytulił mnie do siebie i kołysał się ze mną w kojącym, przyjemnym tempie. Patrzył na mnie nieustannie, momentami nawet tym pesząc, ale nie odwracałam wzroku. Chciałam tej bliskości, tak wyjątkowej i intymnej, jaką mi teraz dawał. Przylgnęłam do niego, delektując się zapachem i dotykiem jego skóry. Miękka, ciepła, kryjąca silne, solidne mięśnie. Smakowałam jego warg, dotykałam jego ciała i czułam w sobie jakąś rosnącą, drażniącą w niezwykle przyjemny sposób frustrację, a razem z nią rósł apetyt na więcej. Chwilę później łagodnie popchnęłam go w poduszki. Zaskoczyłam go, ale nie protestował. Zagryzł wargę i głaskał moje uda, kiedy objęłam nimi jego biodra i powoli na niego opadłam. Kołysałam się łagodnie, nie próbując w żadnym najmniejszym stopniu się kryć i cieszyłam się jego pieszczotliwym dotykiem. Głód rósł. Całowałam go mocniej i żarliwiej. Pozwalałam sobie iść za pragnieniem, unosząc się na nim i opadając coraz szybciej, kołysząc biodrami coraz intensywniej, aż pokój wypełniły głębokie, wzajemne, ciche jęki, pomruki przepełnione przyjemnością i nierówne, ciężkie oddechy. Wilgotne, klejące się do siebie od potu ciała i mokre, leniwe, głębokie pocałunki, poprowadziły nas w objęcia Morfeusza.

Rano mój stróż czekał już z śniadaniem, sam siedział, robił notatki wpatrzony w laptopa.
- Dzień dobry - mruknęłam, kiedy już rzeczywiście się rozbudziłam. Odpowiedział ciepłym, szerokim uśmiechem, który ponownie przyprawił mnie o falę ciepła.
- Dzień dobry, piękna - jego łagodny ton z rana i buziak w ramię, były najlepsze, co mógł mi na dzień dobry dać. Nie przerywając mu zerknęłam co badamy tym razem. Szukał informacji na temat detektywa. Zainteresowana zabrałam swoje śniadanie, wciąż naga, niczym się nie przejmując, usiadłam obok niego, przytuliłam się do jego boku, zabrałam za jedzenie i zaczęłam czytać otaczające mnie notatki. Na ekranie zwróciłam uwagę, że czytamy nie byle jakie Google, a policyjne archiwa, różne badania i prywatne, wrażliwe informacje. Tom przekopywał całe policyjne archiwa. Jeśli Morgan z nimi współpracował, musiał im dostarczyć dokumenty i najwidoczniej przejść jakieś wywiady, a z nich wynikało, że pan detektyw był samotnikiem i większość czasu poświęcał pracy. Chwilę później doczytałam jednak, że jest rozwodnikiem. Nie ma dzieci, nie ma rodzeństwa, rodzice umarli, został sam. Wybór kariery i poświęcenie wydawało się teraz być oczywiste.
- Nie ufasz mu? - mruknęłam.
- Sam nie wiem. Wolę jednak wszystko przejrzeć i upewnić się, że możemy przy nim być spokojni. - mówiąc, objął mnie w pasie i przytulił do siebie.
- Czy to legalne, że czytam te akta zza pana ramienia, panie policjancie? - rzuciłam pytaniem, uśmiechając się pod nosem i próbując poprawić mu humor. Spojrzał na mnie unosząc brew.
- Lubisz sobie szukać kłopotów, co? Dopiero co wstałaś i już kombinujesz jak tutaj napsocić - zaśmiał się wesoło i pogłaskał moje kolano, zaraz jednak wracając do pracy przy aktach. Dzień przeciekał przez palce. Ja tylko zamawiałam nam jedzenie, oglądałam filmy i leniwie cały dzień plątałam się w pościeli zabijając czas.

*

Detektyw wiedział i czuł, że cała obecna sytuacja jest niedorzeczna. Razem z opowieściami każdej z osób. Wszystko było na swój sposób niepoprawne. Kucharz z miejsca tłumaczy się, że nikogo nie truje, kelner czuje się pokrzywdzony, bo kobieta traktuje go jak potwora, barman umawia się z swoim zmarłym chłopakiem, który ten zostawia mu prezenty i zapisuje ich senne wspomnienia, cholera wie jakim cudem, a na górze czubka tej góry lodowej była czarnowłosa, błądząca za czymś, rozmawiająca z umarłymi i w śnie i podczas dnia, ponadto mająca fizyczne ślady jakichś kontaktów. Długo szukał sensu, powiązań. Jedyne co wiedział i co przychodziło mu do głowy, to podejrzenie, że problem mógł być zupełnie niewidoczny i nieprawdopodobny.
W pierwszej kolejności zszedł do pomieszczenia z monitoringiem i próbował odnaleźć scenę z piętra czwartek, którą para mu opisała. Znalazł się jedynie fragment. Moment, w którym granatowy wpada w zakręt i znajduje dziewczynę. Widoczne było jej przerażenie, to jak próbowała się chować, ale widząc go ufnie się przytuliła i pozwoliła sobie pomóc. Reszta rejestru była zupełnie czarna. Nic co działo się wcześniej, ani później. Morgan szukał dalej i przeszukiwał starsze archiwa. Znalazł wycieczkę Billa na dach, kiedy lunatykował. Potwierdzało się to o czym chłopak mówił i rzeczywiście nie wyglądał na świadomego. Krążył po krawędzi dachu zupełnie spokojnie. Zeznania się zgadzały, ale w dalszym ciągu historia była niepokojąca. Brodacz przetarł twarz dłonią i złożył dłonie. Mruczał pod nosem cichą, krótką prośbę do Boga o pomoc.
- Chryste, to teoretycznie nie ma sensu i nie brzmi to racjonalnie. Proszę, powiedzcie, że to co zamierzam, nie jest błędem, który przekreśli moją przyszłą współpracę i zachwieje pogląd i opinię o moim profesjonalnym podejściu do spraw. - Przetarł swoje oczy. Nie spał najlepiej. Nie miał koszmarów, ale za to wiele na barkach i wiele do przemyślenia. Zabrał notatki i wrócił do kuchni. Zamówił lunch i w oczekiwaniu zaczął szukać informacji w internecie, ale też swoje własne, prywatne źródła, stukając w swoim telefonie. Szukał podobnych, zarejestrowanych zajść i zapisanych historii. Nie znalazł nic, po za jednym mężczyzną. Shane Garland, który napisał niegdyś książkę inspirowaną własnymi przeżyciami. Opisał w niej małą dziewczynkę, blondyneczkę, małą psotnicę, którą zdawał się czasem widzieć i słyszeć jej śmiech. Detektywa przeszył nieprzyjemny dreszcz, kiedy czytając dalej odnalazł w owej historii imię dziewczynki. Esme. Brzmiała jak ta sama dziewczynka, którą opisywała Eve. Brodacz zmarszczył brwi. Rozbolała go głowa. Kolejnym punktem poszukiwań było dziecko. Znalazł małą w starym wydaniu gazety Los Angeles Times. Na rozkładówce zamieszczono zdjęcie dziewczynki z dużymi błyszczącymi oczami, chowającą się za wielką donicą z kwiatem w kąciku na jednym z korytarzy. Ponoć lubiła bawić się w chowanego. Reszta informacji i wyjaśnień urywała się na stronie, a za nic nie mógł odnaleźć kontynuacji. Jedyne co w internecie zachowano to pierwszą stronę z zdjęciem Esme, skrytą za roślinką. Negan drapał się po brodzie. Szukał dat.

*

Krążyłam boso po korytarzu. Nawykłam do tego, że było pusto, chłodno i niezbyt przyjemnie. Nawykłam też jednak do obecności tej dziewczynki w moich nocnych wizjach. Nie koniecznie chciałam jej szukać, ale moje ciało samoistnie i lekko poruszało się w korytarzach w małych poszukiwaniach. Prowadziła mnie melodia tej jednej, powtarzającej się kołysanki, która dawała mi jakieś poczucie bezpieczeństwa. Teraz jednak bałam się, że jest ono złudne. Gdzieś z oddali po raz pierwszy, usłyszałam miękki, delikatny i kojący głos, cichutko, ale wyraźnie śpiewający tekst.

„I can hear your scream in the distance,
Your scream to save
The dawn that has come across us


Your scream, your words,
Your scream, the fog rises again

In the glare of the sun.”

Głos brzmiał niebiańsko. Unosił mnie i kołysał. Zupełnie rozluźniał i obezwładniał. Przymknęłam oczy i oderwałam stopy od puchatego dywanu. Płynęłam centymetr nad ziemią, podążając. Czułam ogarniające mnie ciepło. Korytarz nie był już tak zimny. Kiedy uniosłam powieki, zobaczyłam zupełnie inny korytarz. Hotel tętnił życiem, był przepełniony gośćmi. Wszyscy zadowoleni, widocznie w wakacyjnych humorach. Mijała mnie kobieta w stroju kąpielowym, zmierzająca do windy, zapewne żeby dostać się na basen. Ściany były jaśniejsze, a światła cieplejsze. Jedyne co czułam to spokój. Nie przyglądałam się gościom. Nikt mnie nie zauważał, a ja byłam upita i uśpiona śpiewem, który nie ustawał.

„When the night finally leaves,

When the dawn finally chased it off
There is only sound carried by the echo left.”

Słuchając wciąż nie rozpoznawałam czym ten utwór, ani czyj głos mnie otula. Zabłądziłam w inne części hotelu. Zwiedzałam mury, które wyglądały jak na świeżo zbudowane. Wchodziłam wszędzie. Za kuchnią znalazłam spore drzwi. Były uchylone, więc przecisnęłam się przez szczelinę i szłam długim, szerokim tunelem, wciąż słysząc śpiew. Nim jednak się zorientowałam sama cichutko zaczęłam kontynuować.

„And I can see nothing in it,

And I can hear nothing in it
But I keep on looking for you.”

Byłam zaskoczona własnym głosem. Brzmiałam równie anielsko, ale kiedy tylko odpowiedziałam, całość ucichła. Poczułam jak upadam z sporej wysokości, ponownie czując chłód i niepokój. Poderwałam się we własnym łóżku. Granatowy trzymał mnie za ramiona, patrzył zatroskany, ale o nic nie pytał.  - To był wyjątkowo dziwny sen, Tom.
- Zauważyłem. Nuciłaś przez sen niewyraźnie. - Przytulił mnie.
- Czy… czy tobie się coś ostatnio śni?
- Niewiele śpię. Częściej przy tobie czuwam. I się martwię. Wolę mieć pewność, że z tobą wszystko okej, ewentualnie być gotowym na to, żeby cię budzić. Jak już usnę, to nic mi się raczej nie śni i budzę się słysząc najmniejszy szelest.
Wiedziałam dobrze, że on cały czas poczuwa się na misji i w dalszym ciągu patrzy na sporą część sytuacji jak na pracę i nie chce się żalić, ani marudzić, ale wciąż jest człowiekiem, który czasem potrzebuje odpoczynku. Przetarłam twarz dłońmi i spojrzałam na niego. Nie wyglądał jak wtedy, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Zarost teraz był bardziej nieokiełznany, oczy choć wciąż błyszczące, były jednak podkrążone. Wargi spierzchnięte, ale wciąż rozciągały się w lekkim, ciepłym uśmiechu. Dał mi buziaka w czoło.
- Powinieneś odpocząć. Połóż się, prześpij. Ja już spać dzisiaj nie będę, więc nic mi się nie stanie. Nigdzie też nie wyjdę. To ja poczuwam trochę nad tobą.
- Eve… - zaczął.
- Nie słyszę odmowy. Chodź tutaj, przytul mnie i śpij. Twoja efektywność będzie spadać jeśli będziesz się zaniedbywać. A przeżyję te kilka godzin. Musisz odpocząć, Tom.

*

- Szefie, mam sprawę.
- To się nią zajmij, mam inne rzeczy na głowie - głowa policji odpowiedziała twardo i stanowczo.
- To dotyczy hotelu. Mamy prośbę ze strony Morgana - jeden z funkcjonariuszy zdawał jako taki raport. Szef spojrzał na niego marszcząc brwi. - Detektyw chce od nas pozwolenia na otwarcie drzwi jego znajomej. Twierdzi, że jest mu wyjątkowo potrzebna. To jakaś asystentka.
- Mają obydwoje świadomość, że to podróż w jedną stronę, aż do rozwiązania sprawy?
- Przypomniałem. Jest tego w pełni świadomy - odpowiedział, na co lider obojętnie machnął ręką i podpisał dokument ze zgodą.
- To głupi ruch wciągać do zamkniętej strefy kolejne osoby, ale to on popełnia ten błąd, nie ja. Niech robi co chce. My mamy trzymać ten budynek w zamknięciu jeszcze przez jakieś dwa tygodnie. Potem zamkniemy sprawę jako niewyjaśnioną jeśli nic się nie wydarzy. Daj mu informację, że się zgadzam i nie zawracaj mi więcej głowy.

_____
Nelly


2018/05/10

12. Źródło


Miała być przerwa, ale chyba przetrawiłam kryzys między rozdziałami. Z naciskiem na chyba.
_______

Bill siedział na łóżku zapatrzony w burzowe niebo za oknem, kiedy Negan poprosił przypisanego do niego ochroniarza na bok, żeby zadać mu kilka pytań. Na każdego patrzył jak na podejrzanego - a mówiąc każdego, wliczał w to też policję. Jednocześnie jednak patrzył na każdego jak na kompletnie niewinnego człowieka, z swoimi problemami, swoim tłem i przeszłością. Wypytywał gliniarza o stan zdrowia barmana, o jego zachowania, o całe postępowanie sprawy, o podejrzanych, o własne wnioski i domysły, ale i o prywatne życie. Był w tych wywiadach subtelny, więc nikt nie czuł się przepytywany, ale na pewno czuł się słuchany - czego każdemu na co dzień brakuje. Z rozmowy zanotował kilka swoich wniosków, takich jak kompletny brak zainteresowania w sprawie i osobę którą dany policjant chroni. Podejście do sprawy sucho, nieludzko jak do papierkowej sprawy, której się nienawidzi. Wyciąganie mężczyzny z wanny i przeklinanie pod nosem, że musi to robić, zupełnie nie przejmując się tym, że ten człowiek właśnie próbował się zabić i to nie pierwszy raz, tuż za ścianą pod którą siedzi. Zero sympatii i zero pasji. Był znudzony i więcej uwagi poświęcał swojemu telefonowi. Podejrzeń ani przemyśleń własnych nie miał. Od kiedy przypisali go do ochrony i odkąd usiadł pod drzwiami, tak usiadł i zignorował całą resztę możliwości. Ten człowiek był jak zdenerwowany nastolatek, któremu mama kazała pomagać w domu, więc ten nerwowo umył naczynia i wrócił do swojego pokoju uznając, że pomógł i skończył pracę. Tak, dokładnie taką estetykę pracy miał stróż Billa. Detektyw z całych sił próbując pozostać bezstronny, tak w myślach przegrał i przemknęła mu przez umysł jakaś ponowna pogarda w stronę służb. Ponownie jednak podziękował za rozmowę, schował notatnik i zapukał lekko do drzwi pokoju barmana. Po tym jak nie dostał ani znaku sprzeciwu, ani zaproszenia, zapukał jeszcze raz, kiedy ponownie odpowiedziała mu cisza, powoli nacisnął klamkę. Przed oczami miał postać chłopaka, skulonego na łóżku, w kącie, pod oknem. Wyglądał na wychudzonego. Jego kości policzkowe lekko wystawały, jak i żebra na klatce piersiowej, które dało się dostrzec przy rozciągniętej, niedbale ubranej koszulce, która swoją drogą była brudna. Cały chłopak był brudny i zaniedbany. Negan od razu zauważył kilkadziesiąt okrągłych, czerwonych i brązowawych plam i strupów na dłoni, nadgarstku i kilka na przedramieniu. Nie wyglądało to dobrze.
- Jestem Negan, jestem detektywem. Przyszedłem pomóc. Możemy porozmawiać? - starszy mężczyzna podszedł bliżej. Nie słyszał odmowy, więc sam się obsłużył, przesunął sobie krzesło, żeby usiąść na przeciwko Billa, niedaleko jego łóżka, ale wciąż dając mu jakąś prywatną przestrzeń. Chłopak milczał, siedział z pustym, zgaszonym spojrzeniem wbitym za okno, więc Negan mógł mu się nieco lepiej przyjrzeć. Barman miał mocno podkrążone oczy, wręcz ciemne sińce pod nimi. Niedbale roztrzepane włosy, niechlujny odrośnięty zarost i te niepokojące ślady. Z bliska łatwiej było zidentyfikować ich pochodzenie, zwłaszcza po tym, jak zauważył otworzoną paczkę papierosów na parapecie. Gasił je na sobie, wypalając sobie skórę. Ale jak był okaleczony i poparzony, tak szczupłe palce u dłoni wciąż zdobiły biżuterią, nie wyglądało to jednak jak celowe, przemyślane decyzje i wybory, ale coś o czym zapomniał, że jest. - Dlaczego próbujesz się zabić? - zapytał spokojnie, a jednocześnie rozglądając się po pokoju. Przy łóżku leżały puste butelki po alkoholu. Wino, whiskey, wódka, likiery, najwidoczniej wszystko co wpadło mu w ręce. Jedna z nich była rozbita, głębiej pod łóżkiem. Czasem gdzieś wzrok napotykał ugaszony niedopałek papierosa, czasem roztarty popiół po spalonym tytoniu. Papierki po słodyczach i jedzeniu, które nie pomaga jego organizmowi, podarte kartki i kilka czystych, a kilka zapisanych i w niektórych linijkach agresywnie przekreślonych. Negan miał wielką ochotę sięgnąć po nie i sprawdzić, czy to próba zapisania listu pożegnalnego, czy może jakieś zapiski wrażliwej duszy. W pokoju ogólnie rzecz biorąc był kompletny bałagan, otulony ciężkim zapachem papierosów, który przenikł wszystko, pomimo otwartego okna. - Możesz ze mną na spokojnie porozmawiać. Chcę pomóc, Bill.
- Kim jesteś? Czemu miałbym ci cokolwiek mówić? Kogo i po co to obchodzi? - mruknął cicho, pustym, martwym, pozbawionym emocji tonem. Negan uśmiechnął się lekko na sam fakt, że brunet się odezwał.
- Negan Morgan. Jestem detektywem, nie pracuję dla policji, ale z nimi współpracuję. Czasem wykładam na uniwersytecie, na wydziale kryminalistyki, ale to bardziej z pasji. Przy tym jestem takim trochę nudziarzem. Lubię czytać, a czasem też coś napisać - zaczął mówić o sobie, dając się troch poznać i obalić choć trochę mur, który Bill wokół siebie wybudował. Detektyw potrzebował wybicia choćby jednej cegiełki, żeby móc spojrzeć mu w oczy i złapać jakiś kontakt, na którym mógłby okazać odrobinę wyrozumiałości. Działało. Brunet spojrzał na niego lekko zdezorientowany i jakby zainteresowany.
- Dlaczego kryminalistyka?
- Bo nie patrzę na ludzi jak na złych i dobrych, ale jak na dobrych, którzy czasem popełniają błędy, które z czegoś się biorą. I to źródło właśnie mnie interesuje. Doszukując się źródeł znajduje się odpowiedź. Jeśli oczywiście chce się ją znaleźć. Kryminalistyka jest dla mnie bardzie jakąś psychologią danego przypadku i sytuacji i jest jak takie czytanie książki od tyłu. To dość ciekawe.
- Jakie jest twoje źródło? - barman otulił się ramionami, patrzył na brodacza nieco zmęczonym spojrzeniem, ale uważnie słuchał, od kiedy było to coś nowego i innego od ludzi z jakimi do tej pory rozmawiał, a którzy mieli przy sobie odznakę. Negan był zaskoczony pytaniem i tego nie ukrywał. Zastanowił się chwilę.
- Wolę chyba, kiedy ludzie są szczęśliwsi. Więc próbuję pomagać naprawić sytuacje, które ich szczęście zakłóciły, albo zakłócają. Opcje były trzy. Kwestia kryminalna, ludzie, którzy zrobili coś złego, czego często potem żałują, nie wiedzą jak to odkręcić i zaczynają się bać konsekwencji, nawet jeśli zaciskają zęby, nie przyznają się do tych myśli i odczuć, po czym dalej łapią za spust. Kolejną opcją była psychologia. I to jest ciekawe, ale nie bawiła mnie myśl siedzenia w gabinecie cały dzień. I ostatnie to medycyna, na co uważam, że nie jestem wystarczająco błyskotliwy i na tyle chłonny wiedzy, ani też nie byłem gotowy poświęcić tak dużej części własnego życia, żeby ratować życie innych. To duża odpowiedzialność. Miks dwóch pierwszych daje mi jakąś radość i spełnienie, a przy tym mnie ciekawi. Co jest twoim źródłem? - Bill zamarł na to pytanie i odwrócił wzrok, z powrotem za okno. Milczał. Detektyw westchnął w myślach i spojrzał na sufit, na którym widniał ubytek po haku. Przy swoim krześle zauważył niesprzątnięte kawałeczki białego, pokruszonego tynku. Po tym jak przeniósł wzrok na ścianę, zauważył zdjęcia. - Lubisz robić zdjęcia? - Bill nie odpowiedział, ale przymknął powieki i drgnął lekko, niespokojnie. - Ładne. Ciekawe spojrzenie na świat.
- Nie są moje - rzucił szybciutko, ściągając uwagę i spojrzenie Negana z powrotem na siebie. Milczał kolejną długą chwilę, ale czuł, że detektyw czeka na kontynuację. - Są mojego chłopaka. To nasze wspomnienia. Ostatnie co mi zostało - dodał. Mężczyzna przyglądał mu się chwilę. Zastanawiał się jakie pytanie powinno paść następne. - Powiesił się w tym hotelu, przy poprzednim zamknięciu hotelu. Chciał mnie stąd zabrać, był fotografem i podróżnikiem. Nie chciałem z nim jechać, przywiązując się do hotelu i pracy. To był mój błąd, mój kryminalny wybór, którego obecnie żałuję. Dziś próbuję dołączyć do niego, żeby móc opuścić hotel razem z nim i podróżować gdzie tylko zechce mnie poprowadzić - mówił monotonnie, ale pewny siebie. To były jego realia i jego zupełnie poważny plan. Detektyw milczał dłuższą chwilę.
- Żałujesz tego wyboru, tak?
- Z całego serca.
- Co jeśli on swój wybór również traktuje jako błąd? Co jeśli sam nie chce, żebyś umierał i sam wolałby nie umrzeć, żeby teraz nie oglądać cię rozważającego śmierć, ale wciąż tutaj być i namawiać cię na rezerwację lotów?
- Na to za późno. A ja wciąż mam jedną i ostatnią rzecz jaką mogę zrobić. Mogę dołączyć.
- Wiesz jak tam jest?
- Gdzie?
- Tam, gdzie zamierzasz odejść.
- Nie wiem.
- To skąd wiesz, że nie będzie to kolejna pomyłka?

*

Tom przeklął ciężko pod nosem, kiedy po powrocie do pokoju zastała go pustka. Sprawdził też łazienkę, ale jej nigdzie nie było. Hotel jest ogromny, a ta nieokiełznana wariatka mogła być wszędzie. Przed oczami miał już wszystkie możliwe, złe scenariusze. Georg okazuje się winny i już ją sobie złapał, sama teraz może spaceruje po dachach, albo się topi w basenie, możliwym też, że go nie posłuchała i wyruszyła na jakieś kosmiczne pogaduchy. Granatowy był jednak przygotowany do pracowania z stresującymi, zmieniającymi się sytuacjami i potrafił reagować. Ruszył na dół, piętro pod recepcją, gdzie wszedł do opuszczonego pokoju z monitoringiem, obejmującym cały budynek dookoła, każde z pięter i zakątków. Kamer sporo, jednak ekran tylko jeden. Przełączał widok z jednej kamery na drugą, szukając jej. Kuchnia, sam Georg, który wyżywał się na warzywach, kucharze, zrezygnowani, krążyli bez celu. Recepcja spokojna, uśpiona, włącznie z policjantem, który ma pilnować całej części hotelu dla gości i wejścia do budynku. Kino, zatopione w czerni, korytarz prowadzący do kina, brudny i pusty. Potem kolejno każde z pięter i każda z kamer na nich umieszczona. Dotarł do piętra czwartego. Kamery w większości były zamazane, mocno niewyraźne, a obiektyw tak brudny, dawał efekt starego filmu. Jedna z kamer była pęknięta, inna mocno zarysowana. Na jednej z nich przez chwilę zauważył smugę na wysokości drzwi, wystarczyło jednak, że mrugnął i uznał, że wzrok mu zawodzi, kiedy już tam nic niepokojącego nie widział. Jego wnętrzności jednak twierdziły inaczej i dawały o sobie znać, przyprawiając go o zimny dreszcz, który za sobą pociągnął jakieś obce poczucie lęku. Nie bał się o siebie, o możliwe wady wzroku, jakieś przywidzenia, ale bał się o nią. Przełączał kamery szybciej. Na jednym z obrazów coś przeskoczyło. Wrócił się do niego i zauważył ją, wciśniętą w kąt, przy drzwiach, na końcu korytarza, w ślepym zaułku. Chowała się tam, zaraz za kaloryferem. Nie widział najwyraźniej co się dzieje, ale wyglądała na przerażoną, a na pewno na roztrzęsioną. Próbowała się wcisnąć w kąt, próbując jakby się uchronić. Stróż momentalnie rzucił się na schody. Wbiegał na nie szybko, wskakując na co drugi stopień, słuchając własnego ciężkiego oddechu i ogłuszającego pulsu, który odbijał się głucho w jego głowie. Wspiął się na piętro czwarte. Cholerne piętro czwarte. Nacisnął na drzwi, które ani drgnęły.

*

Negan rozmawiał z Billem na spokojnie. Zadawał czasem pytanie, które ponownie dawało do myślenia, ale nie przypierało barmana do ściany. Nie czuł się jak na kolejnym badaniu, czy kolejnym wywiadzie policyjnym, więc z czasem się zrelaksował i choć nie był zbyt chętny na rozmowę, to wysilał się tą odrobinę, żeby odpowiedzieć, bo w końcu czuł się traktowany jak człowiek. Był też zmęczony. Nie katował się myślami. Przyjmował do siebie sprawy, które powinien i które będzie musiał przemyśleć, ale na bieżąco skupiał się na rozmowie, która odwróciła nieco jego uwagę i przyniosła odrobinę wytchnienia. Wyglądało też, że się poddał. Nie przejmował się tym, co detektyw może o nim pomyśleć. Pił, okaleczał się, próbował się zabić i karmiono go tabletkami szczęścia, które nie działały. Było mu obojętne, czy Morgan weźmie go za niepoczytalnego w obecnej sytuacji. Sam też nie był pewien, czy jest w pełni przy zdrowych zmysłach. Detektyw wziął z parapetu jedno z kilku zdjęć, nie powieszonych na ścianie, obok reszty zdjęć. Przedstawiało spacer Billa po Hollywoodzkim znaku. - Dlaczego nie wisi obok reszty?
- Bo jest inne od reszty - mruknął. Milczał chwilkę, po czym zdecydował się kontynuować i mówić jak jest, nie zważając na reakcję. - To zdjęcia z moich snów. Spotykałem się z nim kiedy spałem. Sny były cudownie realistyczne. Na początku przy nich lunatykowałem, tak wylądowałem na dachu. Idąc po schodach, śniłem, że wychodzę po wzgórzach. A mój spacer tutaj, z tego zdjęcia, w tej tutaj rzeczywistości okazał się spacerem po krawędzi dachu. Był tam wtedy ze mną. I w każdym innym śnie, z którego na pamiątkę zostawiał mi zdjęcie, z którym budziłem się w swojej dłoni, czy kieszeni. Nie jestem w stanie tego wyjaśnić.
- Twierdzisz, że twój chłopak, który jest martwy, odwiedzał cię w snach, robił ci w nich zdjęcia i zostawiał ci je na pamiątkę? - nie brzmiał prześmiewczo, czy złośliwie. Był zaciekawiony, ale i niepewny.
- Dokładnie tak. Teraz jednak zniknął. Nie odzywa się do mnie. Nie wiem co zrobiłem źle, ale widziałem go, kiedy prawie udało mi się utopić. Mrugnął mi gdzieś niewyraźnie przed oczami. Tęsknię - westchnął cicho, rozedrganym głosem i schował twarz w dłoniach. Negan przyglądał się zdjęciom, marszcząc przy tym czoło. Pochylił się lekko i pokrzepiająco poklepał chłopaka po ramieniu. Zrozumiał już właściwe źródło jego prób samobójczych. Nieistotne jak bardzo nieprawdopodobne i nieracjonalne było podłoże tego źródła. Istotnym było je przebadać i mu się przyjrzeć. Brał to za szaleństwo zakochanego, który może późno zaczął przeżywać utratę ukochanego, może o niektórych zdjęciach zapomniał, zaczął wierzyć w co chciał wierzyć i może sam sobie napisał historię, w szaleństwie i nie w pełni świadomie pchając się w głębszą depresję, aż po ocieranie się o śmierć. Brał go za szaleńca z szeregiem „może”, ale przede wszystkim pamiętał, że dla barmana, nie było to „może”, ale były to fakty i część jego realiów i życia.
- A co z tymi śladami? - detektyw kiwnął na wypalone rany na ręce bruneta.
- Sen był na tyle szczegółowy, wyraźny i prawdziwy, że czasem po obudzeniu się, nie byłem pewien, czy rzeczywiście się obudziłem. W snach nie czułem fizycznego bólu. Może zmęczenie, smutek, jakiś żal, ale rzadko fizyczny ból. Rano paląc, gasiłem go więc na sobie, sprawdzając, czy wróciłem już na Ziemię - pociągnął lekko nosem i przetarł wilgotny od łez policzek i opuchnięte okolice oczu.
- Mówiłeś o tym komuś? Rozmawiałeś o tym z policją? Myślę, że nie powinieneś tutaj zostawać sam w takim stanie. Powinieneś być otoczony opieką, ludźmi z którymi mógłbyś rozmawiać jak ze mną teraz i mieć kogoś obok, nie szukać towarzystwa tylko w snach. Nie chciałbyś tak móc z kimś porozmawiać o wszystkim, kiedy tylko masz potrzebę? Mieć z kim dzielić się snami? Ale też mieć komu się wypłakać, kiedy… Ryland, tak? Kiedy Ryland się danej nocy nie pojawi. Myślę, że dobrze by wszystkim to zrobiło. Twój chłopak na pewno byłby szczęśliwy, widząc cię stającego na nogi, rozmawiającego swobodnie też z innymi. Miałbyś o kim i o czym z nim plotkować po nocach - detektyw uśmiechnął się lekko. - A za dnia miałbyś z kim dzielić i dobre i złe momenty - mówił, próbując chłopaka zachęcić do jakichś zdrowszych zmian, które mogłyby doprowadzić do rozprostowania sytuacji.
- Ja nie mam potrzeby rozmawiania. Jestem na tyle uprzejmy, żeby odpowiadać, bo wiem, że jak i reszta nie dasz mi spokoju. Jedyne czego chcę to codziennego życia z nimi przy nim. Albo chociaż jego powrotu i kolejnych zdjęć, jakiegoś znaku. Doceniam twoje starania, ale wiem co myślisz, ale mi to nie jest potrzebne.
- Więc powiesz mi, że nie jest ci odrobinę lżej, kiedy mi o wszystkim opowiedziałeś? Nie jest ci lżej, kiedy niesiemy te informacje teraz we dwoje? Kiedy ja wiem, a w momencie, gdy coś ponownie się wydarzy, ja po prostu będę rozumiał i nie potrzebne będzie rozdrapywanie ran milionem cierpkich pytań w kryzysowej sytuacji? - zapytał łagodnie, na co barman już nie odpowiedział.

*

Policjant przeklinał pod nosem siłując się z drzwiami. Ona nie mogła wejść innym wejściem, to z którym walczył było jedyne. Granatowy miał poczucie, że ktoś się na drzwiach zapiera z drugiej strony. Czuł fizyczny opór, mimo, że przez szklane drobne okienko nikogo nie widział. Na jego czole pojawiły się krople zimnego potu. Denerwował się, nie rozumiejąc sytuacji. A może bardziej nie chcąc jej rozumieć. Dopiero kiedy zaczął się mentalnie łamać i pod jego nosem padło ciche, zdesperowane „puszczaj przecież, no proszę”, walka się skończyła, drzwi puściły i okazały mu korytarz. Zaskoczenie stróża trwało może sekundę, ale było szczere i głębokie. Ruszył przyspieszonym, zdecydowanym krokiem. Mniej więcej wiedział gdzie iść. Zaczął biec, kiedy usłyszał jej ciche, przerażone zawodzenie. Wpadł szybko w zakręt i zobaczył ją skuloną w kącie. Wyglądała żałośnie. Zapłakana, z mokrymi, czerwonymi policzkami, w jakiejś kompletnej panice i rozpaczy.

Nie wiem ile czasu minęło, nie wiem jak długo walczyłam, ale poczułam niesamowitą ulgę, kiedy zauważyłam go przez własne łzy. Nim się zorientowałam, schował mnie w swoich ramionach. Czułam wręcz fizycznie jak niebezpieczeństwo ucieka i teraz ono się chowa, skulone i osłabione. Odetchnęłam, choć wciąż czułam nieopisany strach, myśląc i wciąż przeżywając ostatnie kilka…minut, godzinę?
- Eve, już jestem, spokojnie. Już tutaj jestem - szeptał, ciężko, niespokojnie oddychając. Nim się obejrzałam niósł mnie na rękach w stronę zakrętu. Niekontrolowanie wyobrażałam sobie co mogłoby nas za tym zakrętem zastać.
- Nie idź w prawo, nie idź w prawo - powtarzałam cichutko, niczym mantrę, chowając nos przy jego szyi. Zerknął na mnie, przytulił mocniej i ruszył na lewo. Dotarliśmy do wyjścia. Drzwi były zamknięte, choć, jak zaraz mruknął, że nie przypominał sobie, żeby je zamykał.
- Cholerne drzwi, pewnie się zatrzaskują. Już stąd idziemy, już idziemy i wszystko będzie dobrze - mówił, a ja zastanawiałam się, czy sam w to wierzy. Zdenerwowany szarpnął mocno drzwiami, drugą ręką trzymał mnie ciasno przy sobie. Był silny za nas dwoje. Ja tylko czułam jak cały czas się trzęsę bez opamiętania. Wciąż wręcz ryczałam jak głupia, zapewne tym też mu nie ułatwiając. Wyszliśmy jednak. Tuląc mnie, zszedł piętro niżej i niósł mnie do pokoju, który odnalazł od razu i bez problemu. Siedziałam teraz na łóżku, otulając się ramionami, a on ujął moją twarz w dłonie i ocierał kciukami, moje mokre policzki. Patrzył na mnie przejęty. Chciałam go przepraszać, prosić, żeby mnie zostawił, a najlepiej zamienił się z kimś, wyszedł stąd i już mnie nie ratował. Ściągam na niego dużo zmartwień i nieszczęścia. - Co się stało? - zapytał z troską, a ja nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Moje spojrzenie wypełniało się łzami. - Dlaczego tam poszłaś? - zadawał kolejne pytania. Schowałam twarz w dłoniach i zaniosłam się płaczem.
- Nie wiem.

Robiłem wszystko co mogłem, tym razem ani na chwilę jej nie opuszczając. Przytuliłem, nucąc tą kołysankę, która nam obojgu utkwiła w głowie, aż wykończona usnęła. Przespała się kilka godzin, kiedy ja cały ten czas czuwałem, intensywnie myśląc. Zupełnie nic nie rozumiałem. Nie potrafiłem pojąć czego tak się bała, ani tego, co mi blokowało drzwi, bo byłem pewien, że coś próbowało mnie powstrzymać. Próbowałem to przeanalizować i zaczynałem godzić się z tym, że może te jej kosmiczne teorie i rozmowy, stają się, albo i są częścią naszej niepoprawnej rzeczywistości. Jednocześnie wciąż całym sercem chciałem te realia zmienić. Wynieść ją stąd. Nikt nie umierał od ostatniego trupa. Hotel był spokojny, teraz całe nieszczęście zdawało się skupiać na niej. Przytuliłem ją ciaśniej i głaskałem po włosach, czekając na poranek i modląc się o jej spokojny sen. Obudziła się wcześnie, zlękniona, ale nie spanikowana. Rozluźniła się, zdając sobie sprawę, że jestem. Miałem świadomość, że mi bardzo ufa, czuje się przy mnie bezpiecznie i mocno na mnie w tej kwestii polega, co nakładało na moje barki ogromną odpowiedzialność. Nie było to też nic nowego. W pracy do tego przywykłem. Jestem tutaj po to, żeby miała na kim polegać. I jako policjant, ale też jako partner. Ucałowałem ją w czoło. Przylgnęła do mnie ciasno, ale z bolesnym grymasem.
- Coś cię boli? - zapytałem od razu, zaalarmowany, że może wczorajsze łzy były z poważniejszego powodu. Odpowiedziała cichym pomrukiem. - Co boli?
- Biodro - spojrzała na mnie niepewnie. Miała opuchnięte oczy, zagryzione wargi. Nie wyglądała najlepiej, ale ucałowałem ją delikatnie, podniosłem się i zacząłem dobierać się do jej spodni, za co oberwałem po rękach.
- Eve, chcę tylko zerknąć na twoje biodro, wariatko.
- Nie trzeba, daj spokój - opierała się, po czym wyśliznęła mi się z rąk. - Idę do łazienki.
Tyle co zadecydowała, tak rozeszło się pukanie u drzwi. Eveline zamknęła się w łazience, a ja otworzyłem drzwi. Przede mną stał detektyw.
- Można? - zapytał lekko, nawet z uśmiechem, na co ja nie miałem sił. Kiwnąłem głową, zapraszając go do środka i robiąc mu miejsce, na którym mógłby usiąść, po czym prowizorycznie zaścieliłem łóżko. - Gdzie jest panna Greenwood?
- W łazience - odpowiedziałem i poczułem się skanowany wzrokiem. Zdałem sobie sprawę, że zaścielanie łóżka było złym pomysłem. Teraz to już za późno, podejrzenia w jego głowie już padły, a ja nie zamierzałem zmęczony próbować mydlić mu oczu głupotami. Usiadłem na brzegu łóżka i przetarłem twarz dłońmi. Spojrzałem na niego w oczekiwaniu.

Kolejna osoba, która była zmęczona i zupełnie nie wyglądała na winną. Gliniarz z powołania, coś czego dawno nie słyszałem, w dodatku zdolny do sympatii. Nie dziwne, że dzieli łóżko z Greenwood. Jako jedyny w tym budynku dawał się chcieć zrozumieć to całe zamieszanie i wszystko wyjaśnić, co kazało mi myśleć, że mamy podobne podejście do pracy. Konsekwentne i profesjonalne, choć dla niego na pewno już, z powodu panny Eveline dużo mniej obiektywne. Zdaje się, że podzielał tą moją niewypowiedzianą opinię, bo po jakimś czasie rozmowy i wzajemnych pytań, podzielił się kopią dokumentów z archiwum. Prosił o dyskrecję. No tak, część z tych papierów była tajna. Z jednej strony chciałem go zgłosić, za dzielenie się chronionymi danymi z osobami trzecimi, bez zgody czy nadzoru „góry”, ale z drugiej sam tak szczerze nie trawiłem jego szefów, którzy swoją drogą z dokumentów wnioskując, robią sobie jedne wielkie żarty z swojej pracy i ludzi, którzy liczą na pomoc i rozwiązanie sprawy. Gdybym mógł to wysłałbym tych wszystkich kretynów przed sąd, ale wtopiłbym wtedy też za kratki, tego jedynego, który próbuje dojść do prawdy.
Dziewczyna wyszła z łazienki i mimo, że wyglądała nie najlepiej, tak momentalnie zrozumiałem o czym mówił kelner. Miała coś w swoim spojrzeniu, było niepokojąco głębokie, choć rzucane przelotnie. Miałem poczucie, że te oczy stanowią o niej wszystko, jednocześnie jednak były tajemnicze i nie chciały nic zdradzać. Usiadła w pewnej odległości od swojego ochroniarza. Ona widoczniej bardziej dba o jego posadę, niż on sam i zachowywała pozory, choć Tom choćby w sposobie w jakim o niej mówił zdradził mi wszystko. Wymieniając uprzejmości przyglądałem jej się. Czułem na sobie spojrzenie mundurowego. Zauważyłem podobieństwo w zachowaniu Greenwood i barmana. Byli nie tylko zmęczeni, ale i w jakiś sposób skrzywdzeni. Bill miał mocno pokrzywdzoną psychikę, za to na ciele Eveline, na tym co było odkryte zauważyłem niepokojące ślady. - Co ci się stało z dłonią? - kiwnąłem na ślad, który wyglądał jakby kiedyś konkretnie ją nacięła, nie było to jednak proste nacięcie jak przy użyciu noża. Pytanie padło, a dziewczyna zastygła z lekko rozchylonymi, spierzchniętymi wargami. Nerwowo spojrzała na policjanta.

______
Nelly


2018/05/03

11. Detektyw


Pisze się coraz oporniej, zapowiada się chwilowa mała przerwa.
______

Miałam ciężką noc. Same koszmary, ale z serii zwyczajnych, sennych głupot. Żadnego spacerowania po korytarzu, czy wychodzenia z łóżka. Spałam do późna, aż obudził mnie Tom, który wchodził do pokoju już w pełni ubrany.
- Dzień dobry, wariatko - połaskotał moje biodro, mimo mojego mruczącego sprzeciwu. Czułam się zmęczona po tak beznadziejnej nocy. Dał mi buziaka w czoło. - Zabrali Billa. Sprawdzić czy on czegoś nie ukrywa. Bardzo możliwe, że ty będziesz kolejna - mówiąc patrzył na mnie uważnie.
- No to pójdę. Wyjdę stąd w końcu. Co tak na mnie patrzysz? Nic nie zrobiłam i nie zamierzałabym kłamać.
- O to cię nie podejrzewam. Nie wyglądasz najlepiej - głaskał moje ramię.
- Dziękuję - parsknęłam cicho. Uśmiechnął się niemrawo w odpowiedzi.
- Mam też mniej przyjemne wieści - zaczął, a ja wtuliłam twarz w poduszkę. Mam poważnie dość złych wieści, dziwnych snów, policji na karku i ciągle nowych informacji, które mieszają mi w głowie. - Bill próbował się zabić.
- Słucham? - usiadłam powoli i spojrzałam na niego, nie do końca będąc pewna, czy dobrze usłyszałam.
- Próbował się powiesić, ale hak na suficie zawiódł, po nocy próbował też się utopić w wannie. Ochroniarz go usłyszał i wyłowił.
- Chryste, Tom! Co teraz? Powiadomiliście szefów? Nie wiem, może potrzeba mu konkretnej terapii, pomocy, może powinien iść do jakiegoś ośrodka, jeśli sobie nie radzi, a policja nie pomaga.
- Mhm, tutaj pojawia się problem. Nikt tego nie przekazał dalej. Po tym jak ja zadzwoniłem do szefa, facet zmieniał temat. Nie powinienem ci tego mówić, ale wydaje mi się, że moi koledzy, łącznie z tym co siedzi na górze tej piramidy mają całą tą sprawę tutaj w czterech literach, co jest mocno niepokojące. Próbuję to też obadać, dlaczego właściwie szef nie chce pomóc i nie zarządza tak, żeby jakoś sprawę rozwinąć, ale wiesz, jakby nie było mamy sporo na głowie. Robię co mogę, przepraszam - pochylił się i ucałował moje nagie kolano. Patrzyłam na niego nie rozumiejąc i przetwarzając informacje.
- Znaczy, że nie wypuszczą nas stąd?
- Czytałem stare akta - wstał, wyciągnął z jednej z kieszeni, poskładane kartki. Podał mi je. Szybciutko biegłam wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu.
- Dobrze rozumiem, że nigdy nic nie znaleźli, dopóki ktoś nie umarł, gdzie jednocześnie był ktoś, kto w miarę wyglądał na winnego, więc go zamykali i hotel wracał do życia? - spojrzałam na niego. Kiwnął lekko głową w potwierdzeniu. Był przygnębiony. - To co my mamy zrobić? Sami sobie zorganizować śledztwo? Mam się bawić w wiedźmę i szukać rozwiązania z kosmosu? Czy mamy czekać aż Bill się zabije i będą mogli uznać, że ktoś go zabił, po czym oskarżą kogoś, kto ostatnio miał z nim kontakt? Tom, przecież to jest kompletnie posrane. Tak nie można.
- Przepraszam, skarbie. Nie mam na to wpływu. Nie znałem sprawy hotelu. Nie wiedziałem, że w ten sposób się z tym przypadkiem obchodzą. I nie pozwolę, żeby Billowi coś się stało. Nie pozwolę, żeby taką akcję odwinęli -westchnął ciężko. - Wycofują praktycznie wszystkich. Mają jakąś nową, bardziej ekscytującą sprawę, więc w hotelu zostaje tylko trzech z nas. Ja, facet, który pilnuje twojego barmana i jeden krąży na dole, jednocześnie pilnuje, żeby Georg nie wchodził do części hotelu przeznaczonej dla gości - kontynuował. A mnie zaszkliło się spojrzenie. To nie brzmi bezpiecznie. To nie brzmi dobrze, ani sprawiedliwie. Co więcej, to brzmi na jakąś chorą, ustawioną akcję. - Hej, hej, shhh, ale będzie dobrze. Jestem przy tobie, tak? Ze mną jesteś bezpieczna i sobie poradzimy - przytulił mnie ciepło do siebie i głaskał po włosach. - Wyślą nam jakiegoś detektywa, który będzie sobie węszył. Jak się pojawi i zobaczę, że to jeden z ludzi, którym można ufać, to z nim porozmawiamy i spróbujemy stąd wyjść bez kolejnej tragedii. Postaramy się. Nie wiem, czy przy ostatniej serii zdarzeń mogę to obiecać, ale na pewno spróbujemy. Zrobię wszystko co tylko mogę.
- Co teraz z Billem? Dlaczego chciał się zabić?
- Nie wiem, kochanie. Nie wiem.

*

Śmiałem się w duszy z żalu, zastanawiając się kiedy mnie przywiążą do łóżka. Co teraz? Mam połknąć wszystkie tabletki? Zamiast ogolić sobie szczękę, to podciąć sobie żyły? Co ja mam zrobić? Krążyłem po pokoju bez sensu. Zatrzymałem się przy zdjęciach. Seria z kilku snów. Ryland'a nigdy na nich nie było. Byłem tylko ja, obserwowany przez jego obiektyw. Pytał co znaczy, że też chcę być martwy. Wyglądał na zaskoczonego. Możliwym było, że nie wiedział, że odszedł? Czy człowiek w momencie śmierci, nie jest świadomy, że gdzieś umyka? Czy to w ogóle jest możliwe, czy może straciłem wszelaki zdrowy rozsądek i gonię za snami, które są tylko snami? Z tym, że nie miałbym jak wyjaśnić zdjęć. One w tym momencie są jedyną luką, której nie rozumiem. Jakim sposobem mam fizyczne dowody na nocne wycieczki?
Z samego rana poszedłem do łazienki, usiadłem w wannie, nalałem wody, pamiętając o falach, które mi się przyśniły. Zanurzyłem się i z całych sił walczyłem z własnym instynktem, żeby się nie wynurzać. Przez chwilę go widziałem. Przemknął mi przed oczami jakiś smutny, jakiego nigdy nie widziałem. Zdawał się mnie nie widzieć, jakbym teraz to ja wychodził z realną inicjatywą o kontakt. Może śmierć rzeczywiście jest jedynym sposobem na ponowne spotkanie. Na poklepanie go po ramieniu i zabranie na randkę. Co noc to on zabierał mnie do swojej krainy, a ja podążałem. Może najwyższy czas przejąć ster. Problemem był jednak ten ochroniarz. Nienawidził mnie, ja nienawidziłem jego. Ale uparcie nie pozwalał mi umrzeć.

*

- Tom, dlaczego tak po prostu nie możemy stąd wyjść? Każda grupa, nawet mniejsza ma lidera. Kto obecnie będzie głównym łącznikiem z waszym szefem? Kto tutaj decyduje?
- Zapewne ten burak na dole, który trzyma Georga od ciebie z daleka. Nie dostałem żadnych szczegółowych informacji.
- To może przejmij pałeczkę, co? Może jesteśmy w stanie po cichu sabotować tego na dole i przejąć kontrolę?
- Eve, jak bardzo bym chciał, tak nie jest to tak proste. Co chciałabyś zrobić? Zrzucić mu sufit na głowę? - rzucił. Westchnęłam ciężko. Zapewne ma rację. Są to bardzo luźne pomysły z zerowym pojęciu o wykonaniu. Cała sytuacja coraz bardziej przygnębiała i mnie. Jeśli policjanci wyjdą, nie rozumiem, dlaczego nie mogę wyjść i ja. Bo widocznie próbują zamknąć sprawę bez rozwiązania. - Dobrze, kochana. Zostań tutaj, nie wiem, poczytaj coś może, a ja pójdę na dół zobaczyć, albo dowiedzieć się coś apropo naszego pana detektywa - powiedział i ucałował mnie w czoło. - Ale nie komunikuj się z kosmosem beze mnie, okej? Nie chciałbym, żeby ci się coś czasem nie stało -przytaknęłam głową z zrozumieniem i na zgodę, po czym Tom wyszedł. Leżałam na łóżku myśląc i zdając sobie sprawę z tego, że marudziłam jak zamknięto mnie w hotelu, ale prawdą jest, że obecnie byłam zamknięta i ograniczona do tego jednego pokoju.

*

Funkcjonariusz zjechał windą na dół, wychodząc z niej zauważył nową twarz, mężczyznę przy recepcji, rozmawiającego z Marthą. Wyglądał na sympatycznego dziadka, ale takiego, który nie zabiera cię na ryby, ale pomaga podrywać dziewczyny i też czasem cię kompromituje dla własnej zabawy. Wyglądał na mężczyznę, który miał żonę i kochał ją i czcił jak największy skarb jaki posiada. Dopóki nie doczekali się dzieci. Wtedy one były na pierwszym miejscu. A potem wnuki. Wyglądał na człowieka, który ma farmę, ale wcale nie po to, żeby zarabiać na zbożu, ale żeby jego dzieci wychowywały się w spokoju, z dala od spalin miasta i goniły lamy, zamiast siedzieć na facebook’u, a uprawy byłyby dla zdrowia i ucieczki od GMO, nie dla zarobku. Wyglądał na faceta, który kochał i dbał o to co kocha. Policjant podszedł do niego bliżej, kiedy tamten skończył rozmowę z recepcjonistką. Od razu wyciągnął dłoń w jego stronę i z miejsca się przedstawił.
- Ah, wspomniano mi o panu. Chroni pan pannę Greenwood, mam rację?
- Zgadza się.
- Miło mi poznać - mężczyźni solidnie uścisnęli swoje dłonie. - Negan Morgan - kiwnął lekko, zaraz rzucając swoje imię. Tom przytaknął. - Rozejrzę się po budynku i będę chciał z wszystkimi porozmawiać. Gdzie pana i panny Greenwood szukać? - miał lekki ton. Ciepły, niski i głęboki głos. Granatowy odpowiadał, rzucał informacjami o piętrze i pokoju. Dorzucił żart, żeby się pan Morgan nie zgubił w korytarzach. Mężczyzna się jednak nie zaśmiał. Nie zrozumiał. Może zrozumie, kiedy porozmawia z Eve. Panowie wymienili uprzejmości i się rozeszli.
Negan ruszył w stronę jadalni i kuchni, chcąc przede wszystkim przepytać Georga, chcąc zrozumieć dlaczego nie ma wstępu do większej części hotelu. Miał mocny krok. Szedł prosto. Patrząc na niego obiektywnie, był przystojnym mężczyzną. Mógł mieć koło pięćdziesięciu lat. Jego mocną szczękę otulała puchata, przydługa, siwa broda razem z wąsem, jednak starannie przystrzyżona. Pasowała mu. Włosy, krótkie, zaczesane lekko do tyłu i mimo wieku w większości pozostały ciemne. Może gdzieniegdzie kilka pojedynczych, błyszczących srebrnych włosów, ale ciężkich do zauważenia i odnalezienia na pierwszy rzut oka. Ciemne, głębokie spojrzenie, podobne od spojrzenia Toma. I otoczone głębszymi zmarszczkami przy zewnętrznym kąciku, co od razu zdradzało, że detektyw lubił się śmiać i śmiał się dużo, skoro tych zmarszczek się dorobił. Na mocnym nosie opierały się okulary w czarnych oprawkach, przez które wyglądał bardziej jak stereotypowy pisarz albo wykładowca. Miał dołeczki w policzkach kiedy się uśmiechał. A uśmiech miał ciepły. Pokazywał przy nim rząd równych, białych zębów. Był dość wysokim, postawnym człowiekiem, o przeciętnej budowie. Starzał się. Nie zamieniał się w dziadka z brzuchem piwnym i obwisłymi łydkami, bo o siebie dbał, widocznie wciąż czasem szedł na siłownię, czy może wybierał się na jakąś wycieczkę rowerową z dziećmi, czy wnukami, ale nie był też żadnym rzeźbionym bogiem greckim. Skupił na sobie wzrok, kiedy wszedł do kuchni i zaczął po prostu zwiedzać, zaglądać w każdy kąt bez niczyjej pomocy, bez wstępnych ceregieli. O nic nie pytał, ale otwierał sobie każdą parę drzwi i sprawdzał co za nimi znajdzie.
- W czymś panu pomóc? - odezwał się kucharz, na co detektyw odpowiedział gestem, pokazując swoją odznakę.
- Nie, dziękuję. Najpierw się rozejrzę, jeśli pan pozwoli - rzucił dość oficjalnie, ale uśmiechnął się przy tym lekko. - Jest pan szefem kuchni?
- Owszem. Ale nie wiem ile jeszcze. Jak tak dalej pójdzie to pewnie zamkną ten gmach w cholerę i będę musiał kombinować. Albo jeszcze trochę i sam odejdę jak i reszta. Barman nam odszedł, teraz kelnerzy się wahają i pomocnicy.
- Dlaczego?
- Każdy z nas pracuje tu non stop, żyjemy w jakiejś bańce bez wyjścia, gdzie umierają ludzie. A wy z policji nam nie ułatwiacie, przeszukując kuchnię, licząc, że znajdziecie jakieś trucizny, mając cichą nadzieję, że będzie można oskarżyć nas i zamknąć sprawę. Ja tam wiem jak to wygląda, ta cała sprawa z hotelem. Za każdym razem to tak wyglądało - kucharz się żalił, a detektyw słuchał, marszcząc przy tym czoło. Zapytał go zaraz o imię. - Gustav. Pracuję tu od bardzo dawna i przebolałem większość tych akcji z zamykaniem hotelu. Ja tworzyłem tę kuchnię od dobrych kilkunastu lat i na moje nieszczęście zawsze mnie tu potrzebują, a potem zamykają drzwi. Wszyscy mamy tego już dość. Niech pan sobie szuka trucizn. Nic pan nie znajdzie - mruknął poirytowany blondyn, ściągnął swoją czapkę kucharza i poszedł za zaplecze, kołysząc się lekko kiedy szedł na pulchnych nogach. Negan przyglądał mu się chwilę, rozejrzał się po kuchni i poszedł za Gustavem.
- Niech mi pan opowie o kelnerach. Nie szukam trucizn, ale prawdy. Niech pan ze mną porozmawia, proszę. Na spokojnie. Nie pojawiłem się tutaj z policji. Pracuję jako samodzielny detektyw, który jest chętny brać zlecenia tych zepsutych służb. Wiem jak bardzo dziurawa jest ich praca, wiem jaki mają sposób na rozwiązywanie spraw i ja się z tym nie zgadzam. Nie jest to sprawiedliwe, dobre, ani bezpieczne dla społeczeństwa. Czytałem akta. I mam świadomość, że za każdym razem, kiedy zamykano osobę, która im po prostu umożliwiała zamknięcie sprawy, jednocześnie pozwalano na to, żeby winny plątał się dalej po świecie, między ludźmi. Więc proszę się nie irytować. Wziąłem tą robotę, żeby wam pomóc - przysiadł na jednym z koszy po owocach. - To jak to tu jest, co? Co z tym Georgiem? - zapytał i podsunął kucharzowi papierosa, sam odpalając już swojego. Szef się rozluźnił i odetchnął. Zapalił.
- Prosty facet. Dobrze wykonuje swoją robotę. Ale ma pecha, bo zakochał się w kobiecie, która nie traktowała tej relacji poważnie. W sumie to wie pan, to nic nowego. Często wpadają babeczki, które przyjechały na wakacje, odpocząć, nie szukać bóg wie czego. Próbował coś z nią, kiedy tłumaczyłem, że bierze się napiwki i tyle. Nie posłuchał. Kobita teraz reaguje na niego jakby jakąś fobię miała, a faceta oskarżają o jakieś irracjonalne rzeczy - mówił, a Negan robił krótkie notatki, zapisywał słowa-klucze. Zakochany, pomyłka, zaślepiony, naiwny. Przestraszona, nieangażująca się. Mężczyzna zadawał drobne pytania, dopytując się o szczegóły i opinie. Chciał poznać spojrzenie szefa na tą sprawę. Sprawia wrażenie zwyczajnie zmęczonego. Podziękował i wrócił na kuchnię, żeby porozmawiać z wilkiem, o którym wszędzie tak głośno mówią. Zwłaszcza w aktach. Szatyn siedział na końcu kuchni, przy stole, na chwiejnym taborecie i leniwie, znudzony i widocznie przygnębiony obierał jabłka. Kuchnia sama w sobie wydawała się być martwa. Pomieszczenie było względnie czyste, ale przede wszystkim praktycznie puste. Siedział tam tylko kelner, kucharze krzątali się po zapleczu bez sensu. Czyżby nikt już nic tutaj nie jadł? Co z gośćmi? Nie ma zamówień? Na piecu stał gar z zupą i jedna przykryta patelnia. To nie wyglądało na wiele, jeśli mówimy tu o kuchni, która obsługuje cały hotel. Detektyw podszedł do kelnera.
- Domyślam się, że pan to Georg? - zapytał, zwracając na siebie uwagę. Pokazał odznakę. - Negan Morgan, detektyw - dodał, na co mężczyzna przymknął powieki, odetchnął ciężko i opuścił głowę zrezygnowany.
- Nikogo nie zabiłem. Nie rozumiem dlaczego wciąż mnie męczycie. Byłem na tym całym badaniu, siedząc jak na krześle elektrycznym, podpięty do całego ustrojstwa powiedziałem całą prawdę, niczego nie ukrywając. Co chcecie ze mną zrobić tym razem?
- Porozmawiać, nie męczyć - usiadł obok niego, na jeszcze mniej stabilnym siedzisku, które zaskrzypiało boleśnie w odpowiedzi na ciężar. Kelner westchnął ciężko i wzruszył lekko ramionami, kiwnął wyczekująco. - Kim dla pana jest Eveline Greenwood?
- Kobietą, z którą liczyłem na jakąś przyszłość, ale która postradała zmysły.
- Skąd takie wnioski? - zapytał, a szatyn spojrzał na niego zaskoczony. Widocznie nikt nie zapytał go wcześniej dlaczego tak uważa, ale z góry przyjmował, że opowiada bzdury.
- To, że się mną bawiła, to jeszcze rozumiem, ale ostatnio naskoczyła na mnie bez powodu, kiedy przyniosłem jej śniadanie. Zachowuje się, jakbym jej zrobił krzywdę, kiedy nic się nie wydarzyło. Pewnego poranka po prostu jej całe nastawienie do mnie się zmieniło. Patrzy na mnie jak na kogoś niebezpiecznego, a nic nie zrobiłem - jego głos lekko się złamał. Odchrząknął nerwowo. - Byłem zły. Ona chyba czuła, że jej zachowanie jest niespójne, więc przyszła mnie przeprosić, ale efekt był taki, że widziałem w jej oczach przerażenie, ja się zdenerwowałem, zagotowałem i wyszedłem, a ona zemdlała ot tak. Stała sobie, rozmawialiśmy, ja wyszedłem, a ona runęła na podłogę, sprawiając, że czuję się jak ostatni dupek. To jedyna rzecz, której czuję się winny. Wyszedłem podczas tej kłótni, zamiast próbować jej pokazać, że jej lęk jest bezpodstawny. I dziś chciałbym przeprosić, a nie mogę, bo zamknęła mi drzwi i to na dobre. Na dole jest ochroniarz, nie wolno mi na tamtą część hotelu w ogóle przejść. Wysyła na mnie policję, potem na te całe badania wariografem, a teraz jeszcze detektywów. Jest mi po prostu przykro, bo ją polubiłem, zdążyłem się zaangażować, chciałem być dla niej kimś i po jednym głupim błędzie, przy tylu miłych rzeczach, które dla niej zrobiłem, wciąż zostałem przekreślony. I wciąż nie wiem za co i dlaczego wszystko się zmieniło praktycznie jednego dnia - mówił monotonnym głosem i tonem. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, wyglądał na jakiś wrak człowieka, zupełnie pusty, pozbawiony emocji, ale przy tym wszystkim wyglądał mocno depresyjnie. Poszarzała cera, przygaszone spojrzenie, niedbale ubrany, jakby ubrał na siebie cokolwiek mu pierwsze wpadło w ręce, czy to wyprane, czy też nie.
- Jak długo się znacie?
- Praktycznie od kiedy pojawiła się w hotelu.
- I w tym czasie zdążył się pan tak zaangażować?
- Ma coś w sobie. Przekona się pan, kiedy ją pan pozna. Teraz przyciągnęła do siebie tego ochroniarza. Miał jej pilnować i na początku rzeczywiście jej pilnował, siedział przy drzwiach, ale szybko przeniósł się do jej pokoju. Teraz ponoć z nią sypia. Ponoć, bo pewny nie jestem. Wierzę temu, co koledzy mówią, bo mi nawet jedzenia nie wolno gościom zanieść.
Detektyw zmarszczył czoło zdumiony. Braku profesjonalnego podejścia policji w aż takim stopniu się nie spodziewał. Sypinie z podejrzanymi, czy też z ofiarami jest niedopuszczalne. Starszy mężczyzna zanotował kilka rzeczy i podziękował za rozmowę, a nawet przeprosił za to, przez co kelner musiał przejść. Miał w sobie na tyle sympatii i współczucia, żeby wyobrazić sobie emocjonalny rollercoaster, który Georg miał za sobą. Chwilę później doszedł do wniosku, że przez ten rollercoaster musieli przejść zapewne wszyscy. Jego złość na służby rosła. Pozwolili ludziom żyć w strachu, oglądać trupy, a potem wysyłali ich na bezsensowne badania, jeszcze wyrywkowo, rzeczywiście szukając dziury i kogoś do „utopienia”. Gdyby rzeczywiście szukali prawdy wzięliby ich wszystkich i przebadali jednego po drugim, nie jednego na tydzień w kolejności „kto im się najmniej podoba”.

Detektyw przetrzepał całą kuchnię, otwierając każde z drzwi, aż natrafił na jedne, które były zablokowane i za nic nie chciały się ruszyć.

*

Weszłam schodami ewakuacyjnymi piętro wyżej i stanęłam przy metalowych drzwiach z małym okienkiem. Spojrzałam przez nie i zobaczyłam korytarz. Pusty, czysty. Zacisnęłam na klamkę. Opierała się odrobinę, ale po chwili odpuściła i drzwi się uchyliły, wpuszczając mnie na piętro. Mogłabym teraz myśleć o czymkolwiek, ale pierwsze co przeszło mi przez myśl, to kwestia - czy ja śpię, czy może jednak nie? Weszłam powoli na korytarz, niepewnie stawiając stopę za stopą. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie, wszystko było odnowione. Ruszyłam przed siebie, śledząc numery pokoi. Nie rozbiegały się, wszystkie były ułożone po kolei. Sto i jeden, sto i dwa… Sto i trzy. Idąc tak, zdałam sobie sprawę, że się nie gubię, bo doskonale znam to piętro ze snów, choć teraz było ono mniej chaotyczne, miało mniej zakrętów i nic nie wypełzało z pękniętej podłogi. Na głównym holu zauważyłam wnękę. Podeszłam, a w niej była ta tablica pamiątkowa z osobistościami i ich autografami. Szukałam jakiejś luki, zmiany, czegoś co by się nie zgadzało. Ale wszystko było jak należy. Sama nie wiem czego szukam. Ruszyłam przed siebie, w długi, najdłuższy korytarz. Na końcu widziałam stare obdrapane drzwi. Po swojej prawej miałam jeden z pokoi. Przypomniała mi się rozmowa z Georgiem, kiedy ten twierdził, że całe piętro przerobiono na jakieś pomieszczenia na ręczniki i inne głupoty. Nacisnęłam klamkę i ku mojemu zaskoczeniu drzwi się otworzyły. Byłam przekonana, że będą zamknięte. Popchnęłam drewniane drzwi, a ukazały mi… pokój hotelowy. Starannie zaścielone łóżko, szafeczki nocne, szafa, małe biurko. Pokój hotelowy jak każdy inny, ale był w nim zaduch i wszystko pokryte centymetrową warstwą kurzu. Nie zamykając drzwi, ruszyłam, żeby otworzyć kolejny pokój. Otwierałam je i żaden z nich nie był pomieszczeniem dla pokojówek, ani na takowy nie wyglądał. Sięgając do kolejnych drzwi usłyszałam głośny świst za sobą i poczułam lekki podmuch zimnego powietrza. Momentalnie przeszył mnie silny, nieprzyjemny dreszcz, a moje wnętrzności się poskręcały we wszystkie możliwe kierunki. Czułam jakby się ze sobą splątały, przyprawiając o niemałe mdłości. Odsunęłam się od drzwi i spojrzałam przez swoje ramię. Nikogo ani niczego nie było. Pusto, jednak mój niepokój rósł, a razem z nim oddychanie stawało się coraz trudniejszym wyzwaniem. Pojawiły się mroczki. Czarne plamki przed oczami, wrażenie jakbym coś widziała, ale nie byłam pewna, czy to moja głowa się zawiesza, czy rzeczywiście przed chwilą, przed moimi oczami coś przemknęło. W panice zaczęłam uciekać. Opierając się plecami o ścianę przesuwałam się szybciutko na koniec korytarza, rozglądając się, próbując rozpoznać i zlokalizować zagrożenie. Nie było go - co napawało mnie jeszcze większym lękiem. Dobiłam ramieniem do starych, obdrapanych drzwi na końcu korytarza. Nabrałam płytki wdech, szukałam dłonią klamki, ale zamarłam, kiedy usłyszałam zza nich kłótnię kobiety z mężczyzną.

_________
Nelly