2018/10/14

x Epilog


Żegnam się wraz z epilogiem. Żegnam się na chwilę, bo za jakiś czas zacznę kontynuację. Wymagać to będzie jednak czasu. Tak czy siak - wrócę. I liczę na opinie, przemyślenia, pomysły, wszystko co wam przychodzi do głowy po przeczytaniu zakończenia. Jestem tego wszystkiego bardzo ciekawa.

____________

„Dnia wczorajszego otworzono ponownie drzwi hotelu Roosevelt. Hotel ponownie przyjmuje gości. Policja udzieliła informacji i w końcu wyjaśniła powód zamknięcia. W słynnym budynku doszło do wypadku w windzie, podczas którego zginęły dwie osoby. Na miejscu pojawiła się policja, razem z detektywem, żeby zbadać, czy na pewno był to wypadek. Podczas śledztwa detektyw N.Morgan zaczął zachowywać się niepokojąco. Mężczyzna zaczął bredzić, tracił zmysły i negatywnie wpływał na gości hotelu. Policja twierdzi, że Morgan musiał zataić chorobę, a w trakcie pracy najwidoczniej zapomniał o braniu leków. Obecnie detektyw utracił pracę i został poddany leczeniu w jednej z klinik psychiatrycznych. Zatajenie jego choroby i jego utrata zdrowych zmysłów wydłużyła czas śledztwa.

Winda, która spowodowała wypadek, została zupełnie naprawiona, więc można bez strachu odwiedzić hotel i się w nim rozgościć. Co więcej, hotel po ponownym otwarciu zaprasza, proponując tańsze ceny i pyszną ofertę w menu restauracji, znajdującą się w budynku. Nie wahaj się i już dziś zadzwoń i zarezerwuj stolik, bądź pokój w jednym z najpiękniejszych hoteli, jakie proponuje Los Angeles. Hotel Roosevelt od lat szczyci się historią sięgającą do klasycznego, starego Hollywood i gwiazdorską listą gości, którzy niegdyś odwiedzili mury.”


Na jednej z stron porannej gazety widniał artykuł o gmachu, do którego nigdy już nie zamierzam wracać. Tekst ozdobiony był zdjęciem budynku i uśmiechniętych ludzi, wchodzących ochoczo do środka. Odetchnęłam głośno i ciężko. To jakiś absurd. Nie wierzę, że zamknęli Negana w jakimś psychiatryku. Nie chciałabym wiedzieć gdzie chcieliby wysłać mnie, gdyby nie fakt, że jestem w ciąży. Nie zdziwiłabym się gdyby byli w stanie pociągnąć za sznurki i mnie gdzieś odesłać. Postanowiłam jednak uciec i nie zamienić z policją nawet słowa. Wliczając w to Toma. Siedziałam teraz na lotnisku, czytając tą poranną gazetę i myślałam o momencie, w którym wsiadłam do taksówki, patrząc, jak mój stróż próbował gonić samochód. Serce mi się łamało i nie powstrzymałam łez. Płakałam całą drogę, przeklinając samą siebie. Powinnam była go chociaż przeprosić, ale też wiedziałam, że jeśli zacznę się żegnać, to on nie pozwoliłby mi odejść. Zamierzałam polecieć do domu, do Chicago. Niekoniecznie chciałam tam zostać, ale na pewno chciałam spotkać się z mamą i przyjaciółmi. Chciałam pozwolić sobie to wszystko odreagować. Chciałam płakać, krzyczeć i prosić, by ktoś inny podjął za mnie te wszystkie decyzje. Potrzebowałam przerwy, mając w myślach, że zapewne jeszcze tutaj wrócę. Otarłam policzki z łez ignorując spojrzenia ludzi dookoła. Po tych długich tygodniach nie przejmowałam się opinią innych. Wiedziałam, że obserwują mnie nie tylko ludzie, ale i dusze, które były wszędzie obecne. Nie pozostało mi nic innego jak je ignorować. Wzięłam swoją torbę i ruszyłam w stronę bramek.

*

— Chloe, moja droga, wszystko przebiegło jak zawsze. Puściliśmy jakąś historyjkę w media i ponownie jest spokój. Niczym się nie przejmuj — odezwał się. Rosły mężczyzna opierał się o ścianę na głównym komisariacie i z zaangażowaniem mówił do szczupłej, drobnej, ślicznej kobiety o miękkich rysach i delikatnej urodzie. Miała twarz anioła. Jasne oczy, przypominające lód i ciemne, brązowe kaskady włosów, opadające falami na ramiona. Krystalicznie czysta cera i usta idealnie podkreślone delikatną czerwienią.
— Wujku, ja nie rozumiem skąd są te problemy i naprawdę, przepraszam… — Chciała się tłumaczyć, kiedy mężczyzna jej przerwał.
— W porządku mała. Ja się tobą opiekuję, jesteś pod moim skrzydłem i co by się nie działo, to będę cię wspierał i chronił, okej? To nic wielkiego. To tylko kilka, małych kłamstw. Wierz mi, że choćby sąd dopuszcza się nieraz gorszych czynów. To twój biznes, twój budynek. Ja jestem tu po to, żeby ci z tym wszystkim pomóc. — Mrugnął do dziewczyny.
— Zawsze mam jakieś wyrzuty sumienia — mówiła.
— Niepotrzebnie — odpowiedział dość stanowczo. Ucinając temat. — Wiesz jak to działa. Wpuszczamy ludzi, patrzymy co się stanie i jak dzieje się niedobrze to zamykamy, a media się biją o informacje. Tym razem prezes nam słono zapłacił za te bajki jakie im sprzedałem. To co się dzieje pod stołem i za zamkniętymi drzwiami, to są to sprawy, które leżą na moich barkach, nie twoich, więc niczym się nie martw. Najważniejsze, że zarabiamy. Pieniądze pokryją wszystkie koszta jakie trzeba będzie teraz pokryć i jeszcze ci ponad połowa zostanie.
— Ja wiem, wiem, wujku, ale nie jestem przekonana, czy to wszystko to jest taki dobry pomysł.
— Chloe, drogie dziecko, albo się uczysz biznesu i będziesz obrotna jak twój ojciec, albo zginiesz. Słuchaj wujka. Mam doświadczenie i wiem co robię. Zarabiamy na tym. Wszystko w porządku — zapewniał, kiedy ja stałem pod drzwiami i podsłuchiwałem. Po całej sytuacji w hotelu i współpracą z swoim szefem na swojej komendzie, zdecydowałem się przenieść. Biorąc pod uwagę co przeżyłem i zobaczyłem, podjąłem decyzję, że ludzie z którymi pracowałem wcale nie chcieli służyć prawu. Większość była leniwa i niechętna do pracy, jak ten jeden, co siedział i grał w gry pod pokojem Eve. Żeby się przenieść, odesłano mnie do człowieka, który siedzi najwyżej w hierarchii miejscowej policji. Z rozmowy wywnioskowałem, że lenistwo i niechęć moich kolegów nie wniknęła z beznadziejnego charakteru i minięcia z powołaniem, ale była wynikiem rozkazu. Nie wiedziałem kim jest kobieta, nie znałem też za dobrze tego faceta. Jedyne co wiedziałem, to to, że jest wysoko postawiony, ma kontakty i pieniądze. Mogłem się domyślić, że za tym idzie władza, a ta, często jest nieczysta. Jak tylko dostanę parę podpisów, które pozwolą mi zmienić miejsce pracy, tak wtedy wezmę sobie parę tygodni wolnego. Znajdę Eveline, naprawię co zepsułem i zacznę jedną i tą samą rozmowę jeszcze raz, ale inaczej. A potem dojdę do tego co tutaj się dzieje. Znajdę też Negana. Możliwe, że miał rację, kiedy przeklinał na policję. Czy to możliwe, że sama głowa policji organizowała te morderstwa? Czy możliwe, że szef wszystkich szefów zarabiał na śmierci niewinnych ludzi? W mojej głowie pojawiało się pytanie za pytaniem.

*

Szedłem przed siebie, w ciszy, w pustce. Rozglądałem się w poszukiwaniu tego, za czym tak tęskniłem.
— Ryland? — zawołałem, co rozniosło się echem. — Ryland, jesteś tu?

______
Nelly

Wszystkim, którzy wytrwali od początku do końca bardzo, ale to bardzo dziękuję. Ta historia powstała z waszą pomocą. Dziękuję każdej osobie za wsparcie i dopytywanie się o kolejne rozdziały. Dziękuję za miłość, jaką obdarzyliście choćby Billa. Dziękuję samej sobie za motywację i regularność w pisaniu. 
Dodam jeszcze, że praktycznie całość została napisana, kiedy w zapętleniu słuchałam jednego utworu Oskara Schustera - Vleurgat. Utwór nadawał całości niepokojąco spokojnej aury.

Jeszcze raz dziękuję i ... do zobaczenia niedługo 👻

2018/10/11

24. Pożegnanie


Dla was. Ostatni rozdział.
Nie rozpaczajcie jednak. 
Ta opowieść skończy się wraz z epilogiem.
_____

Dzień mijał w napięciu i niezręcznej ciszy. To był jeden z najbardziej niepokojących dni jakie przyszło mi w hotelu wytrzymać, bo Tom trzymał się na dystans. Nigdy przedtem tak się ode mnie nie odsunął. Był nerwowy, ale dalej o mnie dbał. Kiedy tak krążył myślałam, żeby po prostu mu powiedzieć. Wyznać, że w panice go okłamałam i sprostować fakty. Wciąż jednak nie wiedziałam, czy chcę to wszystko wyjaśniać. Unosił ton, czego wcześniej nie robił i jest zdenerwowany. Nie znałam go od tej strony, a więc pojawia się pytanie jak bardzo źle może być i czy znając prawdę chciałabym wiązać z nim swoją przyszłość i dzielić się problemami. Co jeśli zacznie sam stwarzać kolejne? Ba! Na pewno zacząłby stwarzać kolejne. Jeśli przyjąłby, że dziecko jest jego, zapewne domagałby się praw do decydowania o nim. Albo i nie. Myślę, jednak, że należy przyjąć najgorszą możliwą opcję, bo wtedy oszczędzę sobie najwięcej stresu. Pojawiał mi się w głowie cały diagram konsekwencji każdego z wyborów. Nie powiem mu, więc pobędzie zły, rozejdziemy się, a ja na spokojnie to wszystko przemyślę, najwyżej nie odbierając od niego telefonów, albo mu powiem i on może zechce decydować, zakocha się w dziecku, które może nie być jego, w dziecku, które nie wiem czy ja chcę zatrzymać. Albo się wścieknie zupełnie, bo może ma jakąś mroczną stronę. Westchnęłam cicho. Spędzałam dzień w łóżku. Nie czułam się najlepiej i dużo spałam. Wtulając się w poduszkę pomyślałam o swojej mamie. Skonstruowałam gigantyczną wiadomość do niej. Czy jestem beznadziejna, że przekazuję jej tak ważne rzeczy, jak wiadomość o ciąży przez SMS? Zapewne. Rozpisałam jej wszystkie swoje wątpliwości, każdego z trzech panów, opisując wszystko dokładnie. Pewne było, że jak odczyta, to może dostać małego zawału, poczuje się mną zawiedziona, zacznie sobie zadawać pytania pod tytułem „gdzie popełniłam błąd?”, ale wiedziałam też, że jej mogę w pełni ufać i co by się nie działo, to ona jest osobą, która może mi pomóc.

*

Spałem do popołudnia. Nigdy wcześniej mi się to nie przytrafiło. Zdarzało mi się zaspać i wstać o dziewiątej, czy dziesiątej, ale nie popołudniu. Powód był całkiem prosty. Dobrze mi się z nią rozmawiało, a oglądanie wspólnej przeszłości, własnego życia jakie się już kiedyś miało, jest niezmiernie fascynujące. Kto nie wsiadł by w rollercoaster prowadzący przez czas i wyjaśniający skąd brało się każde z deja vu? Myślę, że każdy skorzystałby z okazji, choćby z samej ciekawości. Obudziłem się tylko dlatego, że Raja upomniała mnie, że dzwoni mi telefon. Kiedy otworzyłem oczy, w pokoju rzeczywiście rozchodził się irytujący, natrętny dźwięk. Spojrzałem na wyświetlacz. Szef policji. Właśnie się rozłączył i zobaczyłem dwa nieodebrane połączenia i dwa maile. To może oznaczać jedno. Kłopoty. Już chciałem sprawdzić maila, kiedy na ekranie ponownie pokazał się numer szefa. Odebrałem. Od razu usłyszałem czerstwy, nieprzyjemny głos, wrogim tonem. Był wściekły.
— Morgan, co ty sobie wyobrażasz?! Pozjadałeś wszystkie zmysły? Już całkiem ci na mózg siadło? Za co ty dostajesz pieniądze?! Za jakieś żartobliwe raporty? Czy za rzeczywiste bawienie się szklanymi kulami, co? Nie wiem co ty sobie wyobrażasz człowieku, ale to są jakieś jaja! Jaja sobie ze mnie robisz! Zmarnowałeś czas nas wszystkich, mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny — facet wręcz krzyczał. Wściekłość z niego kipiała. — To jest po prostu nie do przyjęcia, no nie do przyjęcia — mamrotał pod nosem. — Za kogo ty się uważasz, co? Za detektywa?! Za detektywa?! — powtarzał. — Odpowiedz mi do cholery — krzyknął w słuchawkę. Milczałem. Wyrzuty sumienia, ale i złość uderzyła mnie jak pięścią w twarz. Może rzeczywiście marnowałem czas, ale jednocześnie ten raport był prawdziwy. Po prostu prawdziwy.
— Przepraszam — powiedziałem, zaciskając powieki i szczęki. Nie łatwo mi to przyszło, bo to ja tutaj miałem rację, ale też wiedziałem jak ten raport mógł zostać przyjęty.
— Ty mnie nie przepraszaj, tylko pożegnaj się z robotą. Zaraz się reszta o tym dowie, zobaczą jaki jesteś niekompetentny i twoja reputacja pójdzie w las. Ty stroisz sobie ze mnie żarty, to ja zadbam, żeby twoja kariera na tym raporcie się skończyła. Ponownie to powiem, że mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny. I pakuj się. Jutro otwieramy drzwi i sobie jeszcze porozmawiamy — wycedził i się rozłączył. Mnie opadły ręce. A więc stracę pracę? To nie jest możliwe. Mam ludzi, którzy będą mogli się kłócić o moją opinię, niezależnie jak inni spróbują mnie złamać. Nie może być aż tak źle. Powtarzałem sobie w myśli, że „nie może być aż tak źle” do momentu, aż zacząłem sam sobie w to wierzyć. Głęboki wdech i wydech dla uspokojenia i poszedłem do łazienki się pozbierać. Kiedy wstałem z łóżka poczułem cały ten balast, nerwy, poczucie winy, niepewność, złość i wszystko inne co czułem, ciężko zalegające na moich barkach. Poczułem się trzy razy cięższy i trzy razy bardziej zmęczony. Wchodząc do łazienki najpierw spojrzałem sobie w twarz. Zmarszczki mi się chyba pogłębiły. Wyglądałem nieco blado. Patrzyłem sobie w oczy i zacząłem zadawać sobie te same pytania, które usłyszałem przez telefon. Co ty sobie Negan wyobrażałeś? Co ty, stary idioto narobiłeś? Czy ty się nazywasz detektywem?
Po prysznicu spakowałem te kilka swoich rzeczy i zszedłem na dół żeby coś zjeść. Rozmyślałem nad tym, że powinienem wszystkim powiedzieć o tym, że jutro stąd wyjdą. Powinienem ich o tym powiadomić. Zapewne by się ucieszyli i poczuli niesamowitą ulgę. Ale tak zupełnie szczerze, to jeśli mam stracić pracę, to czy jest to teraz istotne jak spędzę to popołudnie i wieczór? Mogę powiedzieć, że się zatrułem i chorowałem. Spojrzałem na swój talerz z jedzeniem. To zapewne mogłoby przejść. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. A prawda jest taka, że jeśli wszyscy nie dowiedzą się dzisiaj, to dowiedzą się jutro rano i będą mieć najlepszą niespodziankę. Siedziałem, powoli jedząc. Poddawałem się? Chyba tak. Może. Jeśli skreślą mnie z pracy detektywa, to zawsze jeszcze jest opcja powrotu na uniwersytet. Mógłbym znów wykładać. Patrzyłem tępo, zapatrzony przed siebie. Jest jedna osoba, której o otwarciu drzwi na pewno muszę powiedzieć.

*

Był przy mnie cały czas. Nie wychodził nawet po jedzenie, ale zamawiał nam je do pokoju. Zachęcał mnie do jedzenia. Nie miałem ochoty, ale nie chciałem się kłócić. Nie było sensu. Milczałem, bo nie miałem ochoty się odzywać. Wiedziałem, że twarz Rylanda jaką w nim widziałem, nie była prawdziwa. Wiedziałem, że mój chłopak na mnie czeka po drugiej stronie, a realia mi się plączą przed oczami, próbując odciągnąć mnie od planów. Pozwalałem sobie nawet na bliskość. Mimo, że wiedziałem, że to złudne projekcje, nie potrafiłem odmówić przytulenia. On chyba wiedział co zamierzam zrobić, dlatego nie chciał mnie zostawiać. Może mnie polubił, a może nie chciał mieć wyrzutów sumienia, że nie spędził ze mną więcej czasu i nie próbował wystarczająco mocno. Prawdą jednak było, że nie mógł starać się bardziej, bo nic ani nikt nie zmieniłby mojej decyzji. Leniwie jedząc, patrząc pusto w przestrzeń, przez myśli przemykała mi chęć zadawania mu pytań. Czy uważa, że będzie boleć, jaki sposób mógłby być najszybszy, najskuteczniejszy. Chciałbym, żeby ktoś pogodził się z moim wyborem i mnie wspierał. Chciałbym móc z kimś o tym rozmawiać jak o przeprowadzce. Chciałbym, żeby nikt nie próbował mnie na siłę tutaj zatrzymać. — Kiedy stąd wyjdę, chciałbym się przeprowadzić. Myślisz, że to trudne? — mruknąłem cicho. Spojrzał na mnie zaskoczony, że się odezwałem. Uśmiechnął się lekko.
— Nie. To trochę straszne na początku, zwłaszcza jeśli robisz to spontanicznie. Jedziesz trochę w nieznane, nawet jeśli zebrałeś garść informacji i teoretycznie wiesz co robisz i dokąd idziesz — mówił, patrząc na mnie. — Gdzie chcesz się przenieść? — zapytał, a ja zaśmiałem się cicho pod nosem.
— Przysłowiowo na drugi koniec świata. Jak najdalej stąd — odpowiedziałem. Mruknął tylko cicho z zrozumieniem. — Myślisz, że jest jakiś sposób na spakowanie się przy takiej zmianie?
— Zależy ile masz pieniędzy. Jeśli czujesz się pewnie, to weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy i trochę ubrań. Tak myślę — mówił, wahając się i próbując mnie zrozumieć. Widziałem, że waha się czy rozmawiamy o tym samym.
— Powinienem lecieć, jechać autobusem? Samolot jest chyba najszybszy, nie? — pytałem dalej.
— Zapewne, ale i męczący. Nie najwygodniejszy. Autobus, czy prom zapewni ci widoki. Zależy, czego chcesz — odpowiedział. Ja już zamilkłem. Trawiłem jego odpowiedzi i unikałem jego spojrzenia. — Będę za tobą tęsknił. Wolałbym, żebyś nie jechał, ale jeśli musisz, to rozumiem. Wiele tutaj zaszło i jeśli potrzebujesz zmiany otoczenia, żeby stanąć na nogi, to zrób to. Chciałbym cię widzieć zdrowszego i szczęśliwego. — Pogłaskał moje kolano i kontynuował jedzenie, teraz już jednak w ciszy.

*

Niedługo później wróciłem do swojego pokoju, otworzyłem swoją torbę i zacząłem szukać. Znalazłem je dosyć szybko. Leki nasenne. Wziąłem tylko jedną i ułożyłem się na łóżku. Chciałem po prostu się z nią jak najszybciej skontaktować. Nie kazała mi długo czekać. Stała przy oknie, otulona ciepłym, dziennym światłem.
— Aż tak szybko się za mną stęskniłeś, kochany? — Jej ton był łagodny, słodki i dowcipny. — Nie jesteś z tych, co lubią się rozstawać, żeby za sobą zatęsknić, hm? — Odwróciła się i spojrzała na mnie z uśmiechem. Rozluźniłem się widząc jej śliczną twarz.
— Chodź do mnie, piękna. — Zapraszająco rozłożyłem ramiona. Wskoczyła do mojego łóżka i znalazła sobie koło mnie miejsce. Przytuliłem do siebie jej wychłodzone ciało i głaskałem ją po ramieniu. Jej samopoczucie się zmieniło. Spięła się.
— Nie, nie, nie… Coś jest nie tak — powiedziała, kiedy się odsunęła i spojrzała mi w oczy. — Co się dzieje? — pytała. Odetchnąłem ciężko.
— Chciałem się z tobą jak najszybciej widzieć, bo powinnaś wiedzieć. Jutro rano otwierają drzwi hotelu. Wszyscy stąd wyjdziemy. — Patrzyłem na nią i starałem się być delikatny, ale widziałem, że jej spojrzenie gaśnie.
— Nie, nie, nie ma mowy, Negan. Nie możesz mnie zostawić, mój drogi. Jesteś moim stróżem. Pojawiłeś się tutaj nie bez powodu. Pojawiłeś się, żebyśmy mogli się spotkać. Nie możesz opuścić murów, zostawiając mnie tutaj. — Jej oczy się zaszkliły, a głos łamał. Przytuliłem ją ciasno do siebie. Wiedziałem, że kłamstwa nie były dobrym rozwiązaniem, wiedziałem też, że proste uspokajanie nie miało zbyt wielkiego sensu. Głaskałem jej wiecznie wilgotne włosy, pozwalając jej na łzy. Ucałowałem ją w czubek głowy. Kołysałem ją w ramionach, kiedy pomieszczenie zdawało się wypełniać jej łzami. Dywan przesiąkał, rzeczy z podłogi zaczynały się unosić na małej tafli. Patrzyłem jak moje notatki przemakają i wędrują na drugi koniec pokoju. Stan wody szybko się unosił, sięgał już do krawędzi łóżka, unosząc powoli pościel.
— Raja, Raja, słońce, spokojnie, zobacz co robisz. Utopisz mnie — powiedziałem. Byłem zaniepokojony, ale też jej ufałem. Nie skrzywdziłaby mnie.
— Nie możesz mnie tutaj zostawić — mówiła przez łzy.
— Spokojnie, coś wymyślimy. Jeśli ci coś oddam, to byłabyś spokojniejsza? Jeśli ci coś oddam w dowodzie sympatii? Coś, co mogłoby ci dać jakąś nadzieję i o mnie przypominać?
— Chcesz — powiedziała i zawiesiła głos. Patrzyła intensywnie w moje oczy. Łzy na policzkach zaczęły schnąć. — Chcesz mi coś podarować? — Najwidoczniej nie dowierzała, a do mnie dotarło, że tego nie przemyślałem. Nie miałem na myśli nic konkretnego. Kiwnąłem jednak głową na zgodę.
— Co byś chciała? — zapytałem szybciej, niż powinienem. Patrzyła na mnie dłuższą chwilę. Przygryzła wargę.
— Jeśli to za dużo, to powiedz. Zrozumiem — mruknęła niepewnie i ujęła moją dłoń. Przesunęła palcem bo obrączce, która niegdyś łączyła mnie z żoną. Zamarłem na chwilę. — Dostaniesz coś w zamian — dodała. Patrzyłem jej w oczy, zastanawiając się nad jej duszą.
— Będę kiedyś prosił cię o pomoc. Wrócę tutaj nawet po nią, ale obiecaj, że mi pomożesz i dołożysz wszelakich starań, żeby i pomóc. — Kiwnęła głową, a ja zsunąłem obrączkę z mojego palca i ułożyłem ją na jej dłoni. Uśmiechnęła się ciepło. Ucałowała wierzch mojej dłoni.
— Obiecuję, że będę, kiedy będziesz mnie potrzebował.
— Jesteś już spokojniejsza? — pogłaskałem jej mokry od łez policzek. Ocierałem łzy.
— Tak. Moja kolej — powiedziała i szybko zbliżyła swoją twarz, bez chwili namysłu złączyła nas w pocałunku. Kiedy tylko nasze usta się spotkały, poczułem dziwne, rozdzierające uczucie gorąca i lodowatego zimna jednocześnie. Widziałem rzeczy, które nigdy mi się nie śniły. Wpuściła mnie do swojego umysłu i swoich wspomnień. Nie słowami, nie wycieczkami, ale rzeczywiście otwierając na mnie swoją duszę. Poznałem ją na wylot. Poznałem prawdę. Zrozumiałem dlaczego przestała się martwić o córkę. Zobaczyłem, jak początkowo Raja manipulowała. Zamierzała wykorzystać Eve i mordować jej własnymi rękami. Zmieniła zdanie, kiedy się zorientowała, że dziewczyna jest w stanie zająć się dzieckiem. Ona sprawiała, że powroty Eveline do jej własnego ciała były bolesne. Nie chciała pozwolić jej wrócić, chciała się z nią jak najszybciej skontaktować w sprawie dziecka, ale dziewczynę spłoszyła niewidoczna obecność Raji. Mieszała wszystkim w głowach od początku. A jak nie ona, to jej mąż. Widziałem wszystko. Usłyszałem każdą kłótnią na piętrze i widziałem jak one wyglądały. Krzyki w przestrzeń, licząc, że były mąż ją usłyszy i przestanie krzywdzić ludzi, których z czasem zdążyła polubić. Słyszałem, jak kłóci się o Georga. Patrzyłem na sytuację jej oczami. Targały mną silne emocje. Złość, rozpacz, bezsilność. Krzyczała, żeby zostawił duszę chłopaka w spokoju. Dowiedziałem się, że kawałek duszy kelnera wciąż się nie odkupił, dlatego też obecnie nie mógł zaznać szczęścia, ani dosięgnąć prawdziwej, odwzajemnionej miłości. Sekundę później patrzyłem na samego siebie, próbującego uciekać z czwartego piętra. Rozdzierająco krzyczała, żebym uciekał. Czułem, jak przeszywa mnie strach, który wręcz powodował mdłości. Czułem jak żal i niepokój rozrywa moje serce. Czułem wszystko to, co czuła ona. Ledwo łapałem oddech. Patrzyłem jak manipulowała, ale jednocześnie wszystkich nas ratowała. Widziałem jej dzieciństwo, życie, każdy detal odczułem na własnej duszy i ciele. W końcu zobaczyłem Billa. Patrzyłem na jego karierę w hotelu, na jego spotkania z chłopakiem. Raja od początku się temu związkowi przyglądała. Szybko dowiedziałem się dlaczego. To Ryland był jednym z ludzi, których nazywała zdrajcami. W Sydney czekała na niego jego śliczna żona, kiedy wdał się w romans z barmanem. Nie oszczędzał na nim i rozkochiwał go w sobie każdego dnia coraz mocniej. Wiedział jak to się skończy. Nie chciał zostawić żony, więc tłumaczył jej, że właśnie przytrafiła mu się kolejna okazja nie to odrzucenia. Obiecywał jej swój powrót, jak tylko kolejny kontrakt się skończy. Czasem nawet wysyłał jej zdjęcia widoków z wspólnych spacerów z Billem, żeby tylko kobiecie pokazać jakieś owoce swojej pracy. Raja wiedziała, że ukaranie Rylanda złamie barmanowi serce i chciała nawet okazać łaskę, kiedy usłyszała, że fotograf chce ruszać w drogę. Szybko jednak odkryła, że mężczyzna nie zamierzał wracać do domu, ale znudził się kochankiem, więc chciał zmienić miasto i poszukać nowej muzy. Proponował chłopakowi dołączenie do podróży, ale wiedział, że barman nie opuści hotelu. Indonezyjka nie mogła na to patrzeć w spokoju, więc popchnęła mężczyznę do samobójstwa. Nie chciała przyłożyć do niego nawet palca. Odrażał ją na tyle, że pozwoliła mu ubrać linę na szyję. Stał na krześle w lęku, roztrzęsiony i nie rozumiejąc dlaczego to robi. Kobieta kopnęła jedynie krzesło, pozwalając, żeby zdrajca się powiesił.
Odetchnąłem głęboko, nierówno, kiedy kobieta się ode mnie odsunęła. Pogłaskała mój zarost. Dłonie mi drżały. — Już wszystko rozumiem — powiedziałem szeptem. Kiwnęła lekko głową.
— Chciałam, żebyś wiedział.
— Ale wciąż mam kilka pytań. — Przełknąłem ślinę i odetchnąłem. — Pomagasz jakoś Billowi? — zapytałem. Kiwnęła twierdząco.
— Pomagam. Grey nie wiedział, że umarł. Jak kretyn wykorzystał krążącą po hotelu dobrą energię Eveline i Toma i skontaktował się z chłopakiem. Żeby kogoś wyciągnąć na senną randkę, trzeba mieć trochę energii. Czerpiesz ją z siebie, z emocji, albo z innych. Ja żywiłam się własną nienawiścią, żeby dusić każdego takiego dupka. On nie ma serca, więc czerpał z innych. Zapewne czuje się samotny, a Bill jest na niego otwarty. Wciąż ma pokój otoczony dawną obecnością Greya i wciąż go kocha. To tragiczna sytuacja. Ryland teraz to wykorzystywał. Po prostu nie chciał być sam. Nie wiedział też, że jest martwy. Kiedy się dowiedział, próbowałam mu przekazać, żeby dał chłopakowi zapomnieć i żyć swoim życiem, ale Grey to młody, głupi facet. Poczuł potrzebę, żeby się żegnać i dzielić się swoimi emocjami, kiedy oglądał poczynania Billa. Wasz barman już miał stawać na nogi, wiesz? Znalazł kogoś, kto byłby odpowiedni. Dużo rozmawiał z Georgiem. Kelner wewnętrznie bardzo chce kochać, bo wciąż częściowo walczy za odkupienie i grzechy z poprzednich wizyt na Ziemi. Bill potrzebował troski i uwagi. Chłopcy sobie radzili. Używki im pomagały, ale sobie radzili. Do momentu, kiedy ten samolubny idiota z aparatem postanowił w nocy przyjść i opowiadać Billowi jaki to jest z niego dumny, że zaczął żyć. Wbijał kij w mrowisko. Po każdym z snów barman tracił kontakt z rzeczywistością. Teraz nie wiele z niego zostaje, a jego przyszłość jest przesądzona — westchnęła ciężko i smutno. — Próbowałam. Sam barman mnie do siebie nie dopuszcza. Nie jestem bogiem. Nic nie mogę z tym zrobić.
Patrzyłem na nią w ciszy. — Jesteś pewna? — zapytałem po chwili. Kiwnęła twierdząco głową.
— Chodzą ci też po głowie inne pytania — mruknęła. — I owszem, człowiek często nie wie, że umarł i to nie zależnie od tego jak umierasz. Często śmierć jest na tyle traumatyczna, że mózg próbuje cię chronić i nie odnotowuje co się dzieje. To tak, jakbyś nagle zemdlał i obudził się w innym miejscu, bo ktoś cię przeniósł. Może nieco pamiętasz co się stało, ale nie jesteś świadomy tego, gdzie teraz jesteś. — Uśmiechnęła się lekko.
— Co z twoją notatką?
— To znaczy?
— Jakim cudem ją dostałem? Bill dostaje zdjęcia od Rylanda.
— Jeśli bardzo czegoś chcesz i masz wystarczająco dużo energii, to możesz wiele, Negan. A ja bardzo wtedy chciałam, żebyś obudził się z listem ode mnie. Chciałam się upewnić, że tego dnia będziesz o mnie myśleć. — Głaskała moje dłonie. — Tak jak ja wciąż myślę o tobie, kiedy cię tutaj nie ma.
— Więc Ryland musi coś do niego jednak czuć, tak? — drążyłem temat.
— Oczywiście że tak. Widzi okazję. Jest samotny, a tymi pamiątkami sprawiał, że Bill chciał się z nim spotkać też każdej kolejnej nocy. Potem zdjęcia stawały się koniecznością, bo zrozumiał co robi. Zauważył, że go krzywdzi. Liczył, że kolejne zdjęcia dodadzą mu otuchy. No ale cóż, efekt był odwrotny.
— Powinienem wracać. Muszę z nim porozmawiać, może będę w stanie pomóc. Powiem mu, że otwierają drzwi, że się wydostanie i zażyje życia. Pomogę mu, zajmę się nim — mówiłem zdenerwowany.
— Nie pomożesz mu, ale rozumiem. Dlatego właśnie jesteś moim stróżem. Jesteś naturalnie dobry — westchnęła cicho i uśmiechnęła się ciepło. Ucałowała moje czoło. Wstała i wskoczyła do wody otaczającej hotelowe łóżko. Przyjrzałem się otaczającym mnie odmętom. Wypłakane jezioro wokół łóżka zdawało się być otchłanią bez dna. Zniknęła w niej całkiem i wynurzyła się dopiero po chwili, wraz z cienkim łańcuszkiem w dłoni. Wsunęła obrączkę na łańcuszek i obróciła się tyłem. — Pomożesz? — poprosiła. — Widzimy się tutaj po raz ostatni — mruknęła. Podniosłem się i pochyliłem, żeby zapiąć drobny naszyjnik. Odwróciła się ponownie, przodem do mnie. — Grazie — zaśmiała się cicho z zaszklonym spojrzeniem. Objęła mnie za kark i pocałowała po raz ostatni.

*

Kiedy tylko zamknąłem oczy, usłyszałem ten sam, łagodny głos, który słyszałem poprzedniej nocy. Prosił w kółko, żebym dbał i chronił. Stałem przy łóżku, patrząc na nią, błyszczącą błogosławionym światłem i zastanawiałem się, dlaczego widzę to ponownie. Może potrzebowałem potwierdzenia z jej strony. Nie do końca może wierzyłem w głos, który dochodził znikąd. Spojrzałem na swoje dłonie, ale wciąż były poparzone po zeszłej nocy. Co należało zrobić? Przetrzepać jej torebkę? Użyć jakichś sennych, magicznych możliwości, jeśli takowe w ogóle istnieją? Byłem poirytowany własną głową, która najwidoczniej nie martwiła się tematem wystarczająco za dnia, więc w gratisie dostawałem to nocne czuwanie po za ciałem. Westchnąłem ciężko i zacząłem pytać Raję, bo wierzyłem, że do niej należy ten głos. — Co mam zrobić? Dlaczego tutaj jestem?
— Jesteś stróżem. Żeby chronić, musisz wiedzieć co się dzieje. Masz naturalny instynkt, więc wiesz bardzo dobrze w jakiej sytuacji oboje jesteście. A dlaczego wciąż się tym trapisz, to wiesz tylko ty — odpowiedziała. — Naskoczyłeś na nią trochę. Tego się spodziewała.
— Spodziewała się, że będę zły?
— A byłeś zły?
— Nie. To znaczy… — zawahałem się, mruknąłem nerwowo. — Byłem zły, ale nie na sytuację, ale na nią. Nie powiedziała mi prawdy.
— To nie jest ważne. Znasz prawdę. Póki ci tego wprost nie powie, to tej prawdy nie zaakceptujesz? To ona nosi życie pod sercem. Nie miałeś prawa naskakiwać. Nie powinieneś.
— Wiem — odpowiedziałem zdecydowanie. — Wiem, wszystko wiem. Nawaliłem. Ale bardzo chciałbym to od niej usłyszeć. Wiedzieć, że ta sytuacja jest realna. Sen z dniem się czasem zaciera. Czasem sam, sobie w pewne rzeczy nie wierzę. Wolałbym to usłyszeć.
— Tom, będziecie mieli dziecko. Będziesz ojcem — usłyszałem. — Wystarczy? Czy potrzebujesz czegoś jeszcze? — zapytała jakby poirytowana. Wciąż patrzyłem na uśpioną twarz Eve.
— Wiesz, że nie o to chodzi. Och, jakie to dziecinne. Chciałbym po prostu, żeby to ona mi to oznajmiała. Chciałbym się ucieszyć, a potem się zaangażować, wypytać który to tydzień, czy zna już jakieś detale. Pomóc szukać lekarza i ją wozić na wizyty. A potem śmiać się z jej przyszłych głupich zachcianek. Chciałbym zrobić to wszystko jak należy, ale wybiera kłamstwo. Nie rozumiem dlaczego.
— Przypomnieć ci, że obydwoje jesteście w zamkniętym budynku, gdzie ona zdaje się, że nie ma najmocniejszej psychiki?
— Wiesz jak do tego doszło? — zapytałem.
— Starałam się was nie podglądać — drwiła ze mnie.
— Och, wiesz o co mi chodzi. Wiem, że coś brała — sprostowałem, na co się roześmiała.
— Pamiętasz panią psychiatrę? Nie wysłali wam zbyt kompetentnego lekarza. Nie sprawdziła niczego, o nic nie pytała. Jej leki wpłynęły na te, które twoja ukochana już brała. Tak się czasem zdarza.
— Szczęśliwy wypadek na to wygląda — uśmiechnąłem się pod nosem.
— Po prostu jej powiedz, że wiesz — odpowiedziała gdzieś z oddali. Więcej się nie odezwała.

*

Na nogi postawił mnie kolejny, męczący telefon. Szef chciał powiadomić, że są już w drodze, żeby otworzyć hotel. Pytał, czy już wszystkim o tym powiedziałem. Kłamiąc, odpowiedziałem, że wypełniłem obowiązek i każdy z gości został powiadomiony. Facet był nieprzyjemny w rozmowie. Czułem, że spotkanie z nim w cztery oczy i konfrontacja nie będą najprzyjemniejsze w moim życiu. Wstałem, żeby się przebrać. Coś jednak błysnęło mi przed oczyma. Poduszki na łóżku leżały w nieładzie, ale między nimi zauważyłem drobną błyskotkę. Sięgnąłem po nią z nieukrywaną ciekawością. Był to drobny kamień, w kształcie przypominającym drobniutki migdał. Może nawet kroplę. W porannym słońcu mienił się pięknie i mimo swojej przeźroczystości, zdawał się być jednak odrobinę mleczny w kolorze. Błyskotka była drobniutka, ale wsunięta na czarny, wąski rzemień. Zestawienie nie było najbardziej udanym, bo czerń była dość toporna przy tej delikatności, filigranowości błyskotki. Kilka razy okrążyłem swój nadgarstek i dość ciasno zawiązałem końce. Patrząc na prezent zaśmiałem się w duszy, myśląc, że może chciała, żeby jakiś element jednak zdawał się być bardziej męski. Stąd wybór ciemnego rzemienia. Po chwili jednak przypomniał mi on o jej długich, czarnych, ślicznych włosach. Uśmiechnąłem się na myśl o niej. Odetchnąłem. Przebrany wyszedłem z pokoju, zdecydowanym krokiem maszerując pod pokój Billa.

*

Kiedy się rano obudziłam, Tom jeszcze spał. Odetchnęłam cicho i odruchowo sięgnęłam po telefon leżący na szafce nocnej. Dostałam wiadomość od mojej mamy.

„Zostań i rozwijaj karierę, albo wróć do domu i porozmawiamy. 
Jeśli potrzebujesz pomocy, to wiesz, że zawsze postaram ci się ją dać.
Kocham, Mama xx”

Uśmiechnęłam się pod nosem na odpowiedź. Odłożyłam telefon i wyszłam do łazienki. Postanowiłam wziąć długi, relaksujący prysznic. Ta noc, kolejna z rzędu nie była najgorsza, ale nie należała też do najprzyjemniejszych. Nie pamiętam żadnych snów, ale obudziłam się spięta i obolała. Weszłam nago pod parujący, ciepły strumień wody i cieszyłam się chwilą, czując, jak każdy napięty mięsień powoli odpuszcza.

*

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałem zaspany, żeby je otworzyć. Stał w nich detektyw. Nie wyglądał na najszczęśliwszego. — Mam dobrą wiadomość, zaraz otwierają drzwi, więc możecie się pakować i uciekać. Jesteśmy wolni. Zamykają sprawę — rzucił na wdechu.
— W końcu. Dzięki za informację — poklepałem go po ramieniu. Uśmiechnął się lekko. — Co ty taki strapiony?
— Próbowałem porozmawiać z Billem. Nie jest z nim dobrze tak myślę. Nie chciał ze mną rozmawiać, ale Georg z nim jest. Mam nadzieję, że będzie z nimi w porządku. Chciałem jednak, wiesz — westchnął. — Upewnić się. Powiedzieć mu parę słów. Raja w śnie mi powiedziała co nieco i nie chciałbym, żeby okazało się, że ma rację — mruknął zdruzgotany. — Może przy wyjściu spróbuję go złapać. Idę po swoje rzeczy. Wy też się zbierajcie — uśmiechnął się lekko i nieprzekonująco i ruszył w swoją stronę.
— Dzięki — odpowiedziałem w jego stronę i zamknąłem drzwi. To co działo się w moim umyśle było niewyobrażalne. Czułem prawdopodobnie wszystkie możliwe emocje. Złość, zawód, ulgę, szczęście, nadzieję, smutek, żal, wszystko po kolei. W końcu otwierają się drzwi, ale jednocześnie ja sam czułem się jakbym umarł, gdzie chcą zaraz zabrać ciało, ale umysł i dusza chce pozostać tutaj. Nie wszystkie sprawy zostały wyjaśnione, nie wszystko zostało powiedziane. Bardzo chciałem się stąd wynieść, zwłaszcza dla dobra Eveline. Ale też gdzieś w środku czułem, że kawałek mojej osoby już tutaj na zawsze zostanie. — Dzień dobry, Eve — zawołałem stojąc przy drzwiach łazienki. — Czekam na ciebie, bo mam bardzo dobrą wiadomość.
— Zaraz wyjdę! — zawołała ciszej. Ja postanowiłem, że po prostu się ubiorę. Prysznic wezmę już w własnym domu. I zjemy śniadanie w jakiejś przyjemnej knajpce. Ubrałem się swój granatowy mundur i usiadłem na łóżku czekając. Nie zajęło to zbyt długo, kiedy moje spojrzenie padło na jej torebkę. Nie potrafiłem już tego wzroku odwrócić, intensywnie zastanawiając się, czy dostała może zdjęcia dziecka. Walczyłem ze sobą. Czekałem na nią, ale po jakiejś chwili nie wytrzymałem. Podszedłem, kucnąłem i delikatnie przeszukiwałem, starając się nie szeleścić, czy czymś nie trzaskać. Portfel, gumy do żucia, chusteczki, miliony pierdół, które kobiety w torebkach noszą. W końcu znalazłem małą przegródkę z jakimiś papierami. Znalazłem ją w momencie, kiedy wyszła z łazienki i spojrzała na mnie niezbyt przyjaźnie. — Co robisz? — spytała. Mógłbym kłamać, chciałbym kłamać i powiedzieć, że szukałem chusteczek, albo że chciałem gumy do żucia, od kiedy nie mogę umyć zębów, bo ona zajmuje łazienkę, ale nie potrafiłem jej okłamać. — Przeszukujesz moją torebkę? — uniosła nieco ton. Prawdę musiałem mieć wymalowaną na twarzy.
— Eve, przepraszam, ja tylko — zacząłem, ale jej już nie dało się zatrzymać. Była na mnie zła. W jej oczach widziałem wzbierające się łzy. — Eve, Eve, spokojnie, hej, mała… Dobra wiadomość! — próbowałem zmienić temat. — Wypuszczają nas stąd. Otwierają drzwi — rzuciłem.
— W końcu. Cyrk na kółkach. Kiedy otwierają? Teraz, za godzinę?
— Tego nie wiem, ale mogę pójść się dowiedzieć — zaproponowałem. Przetarła twarz dłońmi zmęczona i dalej zdenerwowana. Pogłaskałem ją po ramieniu. — Przepraszam, Eve.
— Skończ — mruknęła i mnie wyminęła. — Idź pytać. A ja muszę się spakować — rzuciła i zaczęła niedbale wrzucać rzeczy do walizki. Zacisnąłem zęby i wyszedłem. Przeklinałem na samego siebie, że pozwoliłem sobie na zignorowanie jej prywatności i jak ostatni gnojek zacząłem przeszukiwać jej rzeczy. Byłem wściekły na siebie, że poranek z mojej winy był tak nerwowy. Nie chciałbym stąd wychodzić w takim nastroju. Zjechałem windą na dół i wyszedłem przed budynek, gdzie stało kilka radiowozów. Podszedłem do szefa, żeby uścisnąć dłoń.
— Drzwi są już otwarte? Można kierować gości hotelu do wyjścia? — zapytałem. Szef zgodnie kiwnął głową. Przeglądał dokumenty. Już chciałem ruszyć z powrotem do środka, kiedy mężczyzna mnie zatrzymał.
— Mamy do porozmawiania.

*

Więc spakuję swoje rzeczy, tak, żeby nikt niczego się nie spodziewał. Jakimś sposobem muszę wyjść szybciej niż Georg. Muszę zostawić go za sobą. Może po prostu wyjdziemy z hotelu i powiem mu, że nasze drogi muszą się rozejść i pójdę w swoją stronę. Wtedy dotrę do plaży i niosąc swoją torbę na ramieniu wejdę do wody. Tak daleko, póki nie zacznie mi brakować gruntu. Wtedy wrzucę torbę przed siebie, w otchłań. Jest ciężka, po tym jak napakowałem do niej niedorzecznych rzeczy, dla samej wagi. Powinna bez problemu pójść na dno, ciągnąc mnie za sobą. Jakoś ją do siebie przywiążę, żeby upewnić się, że mój plan nie okaże się być dziurawy. Uśmiechałem się sam do siebie na myśl, że dołączę do ukochanego. Kiedy Georg poszedł na chwilę do siebie, żeby spakować najważniejsze z swoich rzeczy, zdążyłem nawet napisać sentymentalny i romantyczny list pożegnalny. Może zostawię go na piasku w jednej z tych pustych butelek po alkoholu. Spakowałem ją razem ze sobą. Odetchnąłem z ulgą. Czułem rozpierającą mnie radość. Po raz pierwszy od dawna. Po chwili kelner wrócił i z uśmiechem oznajmił, że możemy iść. Postępowałem według planu. Pozwoliłem, żeby ze mną zjechał i żeby wyszedł ze mną przed hotel. Chciał mi zamówić taksówkę, ale go zatrzymałem.
— Georg, daj spokój. Wyszliśmy z hotelu, możemy sobie odpuścić. Ja pójdę w swoją stronę, ty w swoją. Należy się rozejść — uśmiechnąłem się przepraszająco, grałem swoją oskarową rolę. Widziałem, jak łamie mu się serce.
— Chciałbym się upewnić, że masz dokąd iść. Obydwoje straciliśmy pracę i miejsce do życia.
— Poradzę sobie. Pamiętasz wczorajszą rozmowę?
— Pamiętam.
— Pora na mnie. Wybacz — mruknąłem.
Westchnął ciężko. — Zadzwonisz czasem?
— Obiecuję — uśmiechnąłem się lekko. Powstrzymałem się, żeby się nie zaśmiać. Zrobiłem jeden krok i drugi. A potem trzeci. Ruszyłem w swoją stronę. Kiedy tylko się od niego odwróciłem, na moją twarz wpełzł szeroki, radosny uśmiech. Chciałem biec. Chciałem się z nim spotkać jak najszybciej. Chciałem krzyczeć z radości. Przyspieszyłem kroku.

Pod wodą moje ciało próbowało się ratować i wyrywać. Zacząłem połykać słoną wodę. Od soli zaczęły palić mnie oczy. Czułem jak zaciska się moje bezradne gardło. Przez chwilę go zobaczyłem. Płaczącego i wołającego, żebym walczył. Próbował walczyć za mnie. Byłem przekonany, że poczułem jego dotyk. Próbował wyciągnąć mnie z wody, próbował mnie zatrzymać, ale nie mógł. Prosił o walkę, kiedy ja się uśmiechałem, ciesząc się, że jest przy mnie. Czułem ogarniającą mnie euforię i spokój.

*

Czytałem raport, który Negan wysłał do szefostwa. Napisał coś, co dla mnie miało sens, ale rozumiałem też dlaczego cała reszta z tego się śmiała, albo nerwowo przeklinała pod nosem. Wszyscy, po za jednym człowiekiem. Jeden z nich, szef wszystkich szefów, pozostał poważny, profesjonalny i spokojny. — Szef chce mojej opinii na temat raportu? — zapytałem, niepewny czego ode mnie oczekuje.
— Nie, to ci pokazuję trochę jako anegdotkę. Ten głupi tekst już wisi na całym naszym komisariacie jako żart roku. Facet straci pracę, jak tylko stamtąd wyjdzie — zaśmiał się kpiąco. Zobaczyłem jak Eveline wychodzi z budynku. Chciałem ruszyć w jej stronę, ale szef ponownie złapał mnie za ramię. — O właśnie. O niej chciałem porozmawiać. Słyszałem plotki, że podobno między wami coś jest. Wiesz, że byłoby to skrajnie nieprofesjonalne? — pytał stanowczo i patrzył mi w oczy. Ja zerkając widziałem, że ukochana otwiera drzwi do jednej z taksówek. Z łzami w oczach lekko mi pomachała zanim wsiadła. — To jak? — szef ponaglał odpowiedź.
— Przepraszam, chwila — rzuciłem i pobiegłem w stronę samochodu, który zdążył ruszyć. Przekląłem ciężko pod nosem. Mówiłem, że nie powinniśmy wychodzić z budynku skłóceni. I to moja wina. Czułem narastającą wściekłość, żal i smutek. — Cholera! — krzyknąłem sam do siebie. Słyszałem kroki.
— Czyli jednak coś między wami jest — mruknął. — To rozumiem, że dziecko jest twoje? — spytał. Spojrzałem na niego zaskoczony. Pomachał mi plikiem dokumentów. Wręczył mi akta sprawy, kiedy zauważył, że Negan zbliża się do wyjścia. Wyminął mnie i podszedł do detektywa, żeby wziąć go na bok na rozmowę. I nie była to spokojna rozmowa. Padały epitety i różne słowa dezaprobaty, jak najdelikatniej to ujmując. Ułożyłem teczkę na masce samochodu i zacząłem przekopywać strony. Bardzo szybko znalazłem wypis Eveline ze szpitala. Z wszystkimi detalami i nawet załączoną kopią zdjęcia. Patrzyłem na nie osłupiony. Teraz w do uwierzyłem i docierało do mnie co się dzieje. Będę ojcem. Będę tatą dla tego małego orzeszka ze zdjęcia, a kobieta, która je nosi właśnie odjechała bez słowa. Wyciągnąłem telefon. Chciałem jej powiedzieć, że już wszystko wiem, że będzie w porządku, że chcę pomóc, że nie musi uciekać. Ale z racji tego, że cały ten czas widzieliśmy się praktycznie non stop, to nigdy nie wymieniłem się z nią numerami.

*

Przez chwilę podążałem za nim, patrząc gdzie idzie. Widziałem, jak wchodzi na plażę. Pomyślałem, że może chce się pożegnać z przeszłością. Z zdjęć na hotelowej ścianie, wnioskowałem, że bywali czasem na plaży i było to dla nich jednym z istotniejszych miejsc. Powiedziałem sobie, że zdaje się, że należy się poddać. Skręciłem więc w inną ulicę i szedłem przed siebie rozmyślając o chłopaku. Kiedy już pozwolił mi się do siebie zbliżyć, zaczął mnie fascynować. Jego myśli, sposób myślenia. Wspominałem te kilka wieczorów, które mi poświęcił. Wspominałem jak razem paliliśmy. Jego śmiech brzęczał mi w głowie. Myślałem o jego uśmiechu i spojrzeniu. Raz po raz myślałem o rozmowie na temat przeprowadzek i podróży. Zaraz potem pomyślałem o jego przeszłości. Zastanawiałem się, czy ja sam nie popełniam tego samego błędu, jaki popełnił Bill. Nie ruszył w świat z kimś, na kim mu zależało. Odpuścił. Pytanie, czy mnie cokolwiek trzyma w Los Angeles. Jestem, a raczej byłem kelnerem w hotelu. Nie mam pracy, ani mieszkania, ale mam liczby na koncie oszczędnościowym. Może mógłbym wyruszyć razem z nim i szukać szczęścia. Nie mam nic do stracenia. Zatrzymałem się, żeby wziąć głęboki oddech. Okej, Georg, spróbujmy czegoś nowego. Odwróciłem się na pięcie i wracałem w stronę plaży. Było wcześnie, niewielu po plaży się przechadzało, a zwłaszcza tutaj. Piaszczysty teren, otoczony sporymi kamieniami, porośnięty miejscami trawą. Dziko i spokojnie, a jako że dziko, to i bez nadzoru. Na brzegu leżała stara, zniszczona i niechciana łódź. Ruszyłem w jej stronę, licząc, że może brunet gdzieś tam za nią się jeszcze chowa. Miałem na to nadzieję, z myślą, że jeśli już sobie poszedł, to mogę go już nie znaleźć. Mógł wsiąść do metra, mógł wsiąść do autobusu, taksówki, albo wrócić się do hotelu po jeszcze kilka rzeczy z pokoju, który musiał porzucić. Szedłem po śladach, które wmawiałem sobie, że wyglądają na jego ślady. Dotarłem na sam brzeg. Nie było go przy łodzi, ale zobaczyłem uszkodzoną butelkę, wbitą w mokry piasek. Schyliłem się, żeby ją wyciągnąć i zauważyłem liścik w środku. Uśmiechnąłem się pod nosem. Jeśli to pożegnanie z jego byłym chłopakiem, to czy powinienem to czytać? Zapewne nie, jednak nie mogłem sobie odmówić. Może coś o mnie wspomniał, zostawiając chłopaka, przeszłość, razem z miastem za sobą. Liścik w środku się rozwinął, więc musiałem roztłuc szkło, żeby go wydobyć. Cisnąłem butelką w rozpadającą się łódź. Z pośród rozbitego szkła podniosłem niewielki list.

„Długo o to walczyłem,
Mówią, czas leczy rany, ale moje
z czasem tylko się pogłębiały.
Tęsknota jest nie do zniesienia,
Miłość w spojrzeniu jest nie do zniesienia,
Kiedy spojrzenie nie jego.
Odwiedzał mnie, kołysał w snach,
Dawał nadzieję, radość i koił serce.
Przychodzi jednak chwila, kiedy chcę więcej.
Dziś więc sięgam po marzenie,
Żeby go spotkać ponownie i na dobre.
Rzucam się w fale emocji, 
daję im się ponieść.
Zrobiłem co mogłem, starałem się ile sił,
próbować tu żyć,
Ale to życie nie dla mnie. 
Nie ma do czego wracać.

Przepraszam mamo, przepraszam tato,
Nie płaczcie za mną, bo mam świadków,
Po życiu, jest życie, więc nie odchodzę.
Zawsze będę.
Wystarczy zamknąć oczy i zatęsknić.

Kocham,
Bill”

Czytałem niedowierzając, że dupek zostawił list, a wręcz wiersz samobójczy. — Bill?! — krzyknąłem. Rozejrzałem się nerwowo. Wracałem spojrzeniem na pożegnanie. „Rzucam się w fale emocji”. Spojrzałem na ocean przed sobą. Zobaczyłem coś, ale nie byłem pewien co. Może kawałek materiału między wzburzonymi falami. Bez zastanowienia wbiegłem do wody i raz dwa się zanurzyłem. Adrenalina sprawiła, że nie czułem chłodu wody. Działałem instynktownie. Rzuciłem się w wodę i po chwili byłem już przy nim. Widząc, że obciążył się ciężarami z torby, próbowałem go wyswobodzić. Jego ciało unosiło się już bezwładnie, prawie całe zanurzone, przytrzymane ciężarem przy dnie. Nie walczył, nie rzucał się, ale bez życia się po prostu unosił. Ja za to z wiarą i uparcie szarpałem się z paskiem, którym się ciasno związał w nadgarstku. Po chwili sam walczyłem o oddech. Nie chciałem tracić czasu na wynurzanie się. Każda sekunda była dla niego bardzo ważna. Otaczająca nas morska odchłań nie dodawała otuchy, nie motywowała, ani nie dawała nadziei. Bałem się przez chwilę, że pójdę na dno razem z nim. Szarpałem się z węzłem, bo namoczony nie chciał puścić, ale w końcu z nim wygrałem. Wynurzyłem się razem z nim biorąc łapczywy, głęboki oddech, modląc się, żeby on mógł zrobić to samo. Wyciągnąłem go na brzeg i ułożyłem na mokrym piasku. — Nie skończysz ze sobą, Billy, nie ma mowy — mruczałem, kiedy sprawdzałem czy oddycha. Leżał bez ruchu. Zrobiłem kilka wdechów i zacząłem masaż serca. W myślach liczyłem uciski. — Oddychaj, Billy jak cię proszę! — unosiłem ton. Kolejne wdechy. Wybrałem numer na pogotowie i przełączyłem na głośnomówiący, żeby móc kontynuować uciskanie. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…
— Pogotowie ratunkowe, w czym pomóc?
— Wyciągnąłem przyjaciela z wody. Nie oddycha, prowadzę masaż serca i sztuczne oddychanie — meldowałem na wdechu, zaraz podając adres i wszystkie możliwie potrzebne dane.
— Karetka już jedzie, proszę kontynuować, proszę nie przestawać.

Po może pięciu minutach przybiegło dwóch mężczyzn. Zaczęli od sprawdzenia tętna. Klęczałem obok, wykończony, przemoczony i z roztrzęsionymi dłońmi. Patrzyłem nerwowo, wyczekując, aż chłopak zakrztusi się wodą, wypluje to co ma w płucach i zachłyśnie się powietrzem. Moment jednak nie nadchodził. Jeden z mężczyzn zrezygnowany pokiwał głową. — Bardzo mi przykro — odezwał się drugi. Czułem jak zapadam się w środku.
— Nie, nie… nie! No nie, przecież… Po prostu trzeba uciskać. Zacznie pluć wodą i zacznie oddychać! — Rzuciłem się i chciałem kontynuować masaż serca. Panowie mnie zatrzymywali i próbowali uspokoić. — On nie może umrzeć — mówiłem wciąż wpatrzony w jego twarz. — Nie, nie, nie! — Pękałem i zacząłem się rozklejać nad jego ciałem. Zanosiłem się gorzkimi łzami, myśląc o każdym z wieczorów, o jego uśmiechu, spojrzeniu, ale też i o tym, że przez ostatnie ponad pięć minut masowałem jego martwe, nie reagujące serce. Złapałem jego dłoń i przytuliłem ją do swojego mokrego od łez i morskiej wody policzka. Głaskałem delikatnie jego smukłe palce. — Jak mogłeś mi to zrobić, Billy?

____
Nelly


2018/09/27

23. Kłamstwo


Dla D., 
który magicznie pojawił się w moim życiu, zabrał trochę czasu, ale wiele nauczył. Otworzył mi oczy i uwierzył we mnie bardziej, niż sama kiedykolwiek wierzyłam w siebie.
________

W hotelu było pusto i cicho. Nikt nas nie upomniał w związku z porą o jakiej wróciliśmy. Nikogo to też nie zainteresowało. Może zaufali, że Granatowy nie będzie chętny stracić pracę uciekając. Zapewne na utracie pracy by się nie skończyło. Zgaduję, że byłby też pościg, list gończy i może sąd, może więzienie. Wróciliśmy jednak. Oboje w lepszych humorach, zrelaksowani po wspólnym wieczorze. Po powrocie do pokoju, wzięliśmy wspólny prysznic. Poprosiłam go, żeby poszedł nam po coś do picia. Kiedy wyszedł w pierwszej kolejności sięgnęłam po telefon. Jedne z ostatnich kontaktów. Dzwoniłam do przyjaciela. Nie grałam o milion, ale na pewno czułam się jak w jakimś programie. Grałam o życie, mam kilka opcji, nie wiem co zrobić. Potrzebowałam tego koła ratunkowego. Odezwał się po chwili nawiązywania połączenia.
— Skarbie, pracuję, coś się dzieje? — mruknął cicho, troskliwie.
— Dzieje się, Dave. W cholerę się dzieje. Potrzebuję cię. — Wyszłam do łazienki i włączyłam wodę w zlewie. Gdyby Tom wrócił, to mam nadzieję, że mnie nie usłyszy. — David, to gruba akcja. Dzwoniłam do ciebie, że spałam z jednym, drugim, a teraz jeszcze trzecim. Uch, ale wiesz, ten trzeci to tak trochę poważniej się porobiło, jest dla mnie naprawdę dobry, ale kurwa mać, no. David, w ciąży jestem. Nie wiem z kim — rzuciłam w końcu, prawie szeptem. Słyszałam jak odchrząknął.
— Proszę mi wybaczyć, bardzo pilny telefon, ktoś z rodziny w szpitalu — wyjaśnił uprzejmie. Słyszałam kroki. Wychodził zapewne z jakiegoś spotkania. Szczęk zamykania drzwi. — Co ty pierdolisz, dziewczyno? Ja się po tobie spodziewałem żałosnej starej panny, która nawet kota nie może zaadoptować, a ty się wkręciłaś w dziecko?!
— David, to nie jest najlepszy czas na kazanie. Za późno, stało się. Piąty tydzień. Nie wiem co robić. To dziecko może nie być jego, on może go nie chcieć. To młody facet, nie jestem pewna, wiesz? Tyle co się poznaliśmy. Mogę usunąć, oddać do adopcji, mogę mu powiedzieć, ale nie jestem pewna czy chcę mu mówić, a jeśli nawet, to co jak okaże się, że to nie jego? Panikuję. David, do cholery, wkopałam się.
— Nie robię ci kazania, tylko się cieszę! W końcu ci się w życiu układa. Nie przejmuj się, czy jego, czy nie jego. Powiedz mu, bo jak ma uciec na słowo „dzieci”, to lepiej, żeby uciekł teraz, niż za kilka miesięcy jak się zorientuje, że rośniesz. Jeśli jest fanem dzieci i rodzinnym oportunistą to nawet nie zauważy, jeśli dziecko nie będzie jego. Nie ma co się spinać, moja droga. Dasz radę. A ja bardzo cię przepraszam, ale muszę wracać na to spotkanie. Rozmawiamy o grubych pieniądzach. Och, gratulacje, myszko! Będę wujkiem! — zaśmiał się radośnie, jeszcze bardziej mnie przygnębiając. — Do usłyszenia i napisz jaką decyzję podjęłaś. I nie mogę się doczekać baby shower. Odwiedzę cię niedługo i wszystko omówimy. Kocham cię i trzymaj się! — rzucił energicznie z uśmiechem, który słyszałam w jego tonie. Miałam ochotę płakać. Wyrwałam go z pracy, to dlatego nie chciał za bardzo słuchać i był głuchy na to, że dla mnie jest to jednak problem. Głęboki oddech i zadzwoniłam do Niny. Przyjaciółki. Usiadłam na zamkniętej toalecie i ponownie przedstawiłam problem. Nina siedziała w domu, na kanapie z kieliszkiem wina, jedząc wszystko co niezdrowe i oglądając beznadziejne horrory, więc poświęciła mi swoją uwagę. Pytała o detale, o każdego trzech mężczyzn. Starałam się wszystko jak najlepiej opisać i wyjaśnić. Zasypałam ją informacjami, w końcu w pełni mogłam się wygadać i wypłakać, starając się jednak robić to szybko, mając na uwadze, że Tom może w każdej chwili wrócić. Nina miała jedną odpowiedź na wszystko „Nie wiem, co mam ci powiedzieć, nie mam pojęcia co zrobiłabym na twoim miejscu, naprawdę nie wiem.” Współczuła mi i rozumiała problem. Mimo, że nie wniosła zbyt wiele, tak poczułam jakąś ulgę.
— Eve, wszystko w porządku? Przyniosłem gorące kakao — słyszałam wołanie stróża zza drzwi.
— W porządku, już idę! — zawołałam.
— Dba o ciebie, hm? — zapytała Nina.
— Nie mogę powiedzieć, że nie. Nie zmienia to faktu, że wciąż mnie to przerasta.
— Powiedz o tym swojej mamie. Może ona pomoże. Wierzę, że pomogłaby i teraz.
— Napiszę do niej. Dzięki, że poświęciłaś mi chwilę. Dziękuję, kocham cię — mruknęłam, ocierając łzy z policzków.
— Daj spokój, wiesz, że zawsze możesz zadzwonić. Kocham, trzymaj się i dzwoń częściej — odpowiedziała i się rozłączyła. Siedziałam chwilę, patrząc na sufit, próbując się uspokoić. Przemyłam twarz wodą, w końcu ją wyłączyłam i wyszłam.
— Dziękuję — rzuciłam, apropo kakao i dałam mu buziaka z uśmiechem.
— Martwisz mnie — powiedział znowu.
— Daj spokój. Jestem po prostu zmęczona. Długi dzień — westchnęłam siadając na łóżku. Upiłam spory łyk ciepłego napoju, odstawiłam kubek na szafce przy łóżku i zakopałam się w pościeli. — Dzwoniła moja przyjaciółka, dawno nie rozmawiałyśmy. Akurat miała wolny dzień to zadzwoniła na plotki. Nie jest mi najłatwiej z tym, że moi bliscy nie wiedzą gdzie jestem i co się dzieje. Nie mówiłam im, żeby ich nie martwić — wyjaśniałam, żeby go uspokoić. — Powinnam też napisać do swojej mamy.
Mruknął cicho pod nosem. — Ja też nikomu się nie chwaliłem. Powiedziałem jedynie rodzicom, że jestem strasznie pochłonięty pracą, żeby nie zechcieli mnie czasem zapraszać na obiadki. I to nie kłamstwo, ale wygodne nie mówienie całej prawdy — mówił nerwowo podśmiechując się pod nosem z tej całej sytuacji. Wylądował koło mnie w poduszkach i ciepło mnie objął. Ucałował w czoło. Siedzieliśmy w milczeniu, patrząc pusto w jeden punkt.

*

Każdy kolejny wieczór stopniowo wzbudzał we mnie jakąś niecierpliwość i ciekawość. Nie mogłem się doczekać, żeby ją ponownie spotkać, zobaczyć i poznać ją jeszcze bliżej. Była dla mnie łaskawa i brała mnie w swoje ramiona kiedy tylko zamykałem oczy. Witała mnie uśmiechem, żartem i gracją. Śmiała się, mówiąc, że starała się dla mnie ładnie ubrać, kiedy jej ciało pozostawało praktycznie nieokryte. Bawiła się falbanami z fal, które kołysały się i plątały między jej długimi nogami. Siedzieliśmy ponownie na dachu, patrząc w niebo i rozmawiając.
— Jak to jest, że obudziłem się znając język włoski? — pytałem, bawiąc się jej długimi włosami, które wilgotne kleiły się i plątały się między moimi palcami. Zaśmiała się cicho i ciepło w odpowiedzi.
— Wszystko jest gdzieś w nas zapisane, Negan. Myślałeś kiedyś o tym tak, że może już wszystko wiemy i posiedliśmy całą możliwą wiedzę, ale kiedy się rodzimy musimy sobie po prostu przypomnieć? W poprzednim życiu włoski był twoim językiem ojczystym. Żyłeś dobre kilkadziesiąt lat płynnie mówiąc, kłócąc się, poznając świat i kochając po włosku.
— Jak myślisz, jak stare są dusze? Jak powstały te pierwsze?
— Nie wiem — szepnęła. — Zapewne od pierwszych ludzi. Często o tym myślę, wiesz? Bo jeśli ludzi stworzył bóg, wtedy nic nie ma sensu. Był Adam i była Ewa. Nie miałabym pojęcia jak powstała trzecia dusza, która stała się ich dzieckiem, jeśli nie było nikogo, kto miałby się odrodzić. Jeśli bóg natchnął kolejne istnienia i on jest i decyduje kto gdzie idzie, to nie da się ukryć, byłby to naprawdę pracowity i zajęty gość. A przy tym ciekawym jest czy i ile dalej powstaje nowych, czystych dusz. Na jego miejscu przy takiej ilości ludzi to chyba bym już sobie odpuściła powoływanie nowych. Nowi oznaczają coraz więcej i więcej pracy. Ale jeśli wyszliśmy z ewolucji, to jestem w stanie to objąć rozumem. Nie wyewoluowało dwoje ludzi, ale cały gatunek, który jednocześnie się rozwijał, rozmnażał, ale i umierał. Więc pytanie ile lat ma najstarsza ludzka dusza sprowadza się do pytania w jakie stworzenie świata wierzysz — wyjaśniała.
— Opowiesz mi więcej o hotelu? Pokażesz mi wszystko?
— Jesteś ciekawy budynku, historii, czy mojego udziału?
— Wszystkiego — odpowiedziałem z uśmiechem.
I wtedy zobaczyłem wszystko. Sen się nie kończył. Zobaczyłem każdą osobę, którą zabiła, a razem z nimi wszystkie powody i złe rzeczy, jakich ludzie się dopuszczali. Widziałem ilu ludzi zabiły inne niespokojne dusze zamieszkałe hotel, w tym Terry. Dowiedziałem się, że imię Terry było czułym zdrobnieniem dla ironii, a rodzice nazywali go Terrance. Zabił więcej ludzi, niż chciałbym wierzyć. Nie każdego zabił bezpośrednio, ale każda broń jaką sprzedał i każda amunicja do niej oznaczała śmierć. Każdy gram narkotyku, każdy brudny pieniądz dołożony do rozwoju tego nieludzkiego biznesu. Poznałem wszystkie przyjaciółki Raji, każde z naszych poprzednich żyć jakie pamiętała, całą historię hotelu, wszystkich ukrytych przejść, tuneli, planów, sekretów i każdy plan B i C i D, a potem każdy kolejny. Wpuściła mnie do swojej głowy pozwalając zrozumieć jej emocje i motywy. Od początku pokazywała mi się naga, ale dopiero teraz była prawdziwie obnażona, do samej prawdy. Poznałem jej córkę i jej spojrzenie na Eveline i Toma. Lubiła ich i wspierała. Widziałem też jednak, że Raja miała duży udział w ich związku. Widziałem Eve zanim zamknięto hotel. Profesjonalna kobieta, z planami i celami. Skoncentrowana, decyzyjna i zaangażowana. Potem widziałem jak indonezyjska piękność popycha ludzi do siebie, kierując nimi jak marionetkami. Czasem wystarczył drobiazg, wystarczyło sprawić, żeby Eveline zwróciła uwagę na jakiś detal, uśmiech, zapach, dźwięk. Wystarczyło, żeby Bill się uśmiechnął, wystarczyło, żeby Georg danego dnia użył tych drugich perfum, bo tamte zapewne jej się bardziej spodobają. Raja popychała do drobnych, najdrobniejszych decyzji, które wpływały na cały bieg wydarzeń. To ona wpłynęła na odwagę Eveline, próbując sprawić, żeby dziewczyna się bawiła, korzystała z życia i wykorzystywała w jakiś sposób mężczyzn. Sprawiała, że dziewczyna robiła za nią coś, na co sama miała ochotę, ale fizycznie nie była do tego zdolna. Do spojrzeń, dotyku, uwodzenia i gier. Owijania sobie mężczyzn wokół palca. Greenwood robiła to za nią i Raja wierzyła, że oddaje jej przysługę. Zastanawiałem się co w naszej relacji jest prawdziwe. Nie zastanawiałem się długo, bo zaraz, niczym jakbym siedział w kinie, oglądałem siebie i Raję. Była rozczarowana, kiedy się opierałem w rozmowach z medium i nie do końca chciałem wierzyć. Przyglądała mi się, co wieczór próbując zaczepić ze mną rozmowę, siadając na brzegu mojego łóżka, mówiąc do mnie, zupełnie bez mojej reakcji, aż do dnia, w którym się poddałem i na nią otworzyłem. Patrzyłem jak moje ciało unosi się lekko nad pościel. Przeżyłem ponownie każdą z naszych rozmów i usłyszałem jej własne przemyślenia pełne niepewności i smutku, aż w końcu zobaczyłem zaufanie i ciepło. Przyjrzałem się bliżej. Otaczała mnie jasna aura. W rozmowach, w śnie, ale i kiedy widziałem się śpiącego w łóżku. Może była to czystość o której wspominała. — Wróć do Eveline, proszę — zburzyłem ciszę, przyglądając się wspomnieniom. — To ciekawe, bo obydwoje nie widzimy Esme. Widzę, że ona z nią rozmawiała, szła za nią, ale nie widzę dziewczynki.
— Oglądasz to, co widzę ja. Widzisz to, co ja widziałam i przeżyłam. Esme jest jak wytargana strona z książki. Są ślady, że była. Brakujący numer stron, postrzępiony, nierówny kawałeczek, ale brak treści.
— Może jesteś w stanie porozmawiać z Eve, może pozwoli ci spojrzeć na historię jej oczami. Mogłabyś ją zobaczyć ponownie — zaproponowałem.
— To nie jest konieczne, kochany — uśmiechnęła się lekko. — Moja córka wróciła już na ziemię.
— Jak to?
— Pomogłam jej. Spełniłam swój matczyny obowiązek i wkrótce ponownie ją zobaczę.

*

Stałem przy łóżku. Widziałem swoje śpiące ciało i ją, ale coś było inaczej. Nie spała wtulona w pościel. Dryfowała kilka centymetrów nad nią, szarpiąc się niespokojnie. Sama musiała śnić. Okalało ją delikatne światło, kumulujące się przy biodrach, ale jednocześnie spowijała ją coraz gęstsza i ciemniejsza mgła. Wpadłem w panikę. Bałem się, że może ten psychopata z czwartego piętra próbuje jej coś zrobić, może próbuje ją zabić, zabrać. Sięgnąłem do jej ciała, próbowałem obudzić, lekko potrząsając za ramiona. Patrzyłem na jej twarz uśpioną, ale niepokojąco pozbawioną emocji. — Eve? Eve, słyszysz mnie? Nie wiem jak ci pomóc — mówiłem żałośnie, nawoływałem, przeklinając po raz kolejny, pod nosem, że nigdy mnie do takich sytuacji nie przygotowywano. Pogłaskałem delikatnie jej policzek. Przyglądając się jej, zauważyłem, że niepokojąca mgła, czy ten gęsty dym, wychodzi prosto od niej. Jej skóra zaczęła iskrzyć, po czym w jednej chwili zapłonęła. Sparzyłem sobie dłonie. Odskoczyłem z sykiem, patrząc na nią przerażony. Miałem łzy w oczach. Nic nie rozumiałem. Próbowałem gasić ją kocami, pościelą, nie mogąc jej jednak porządnie złapać w dłonie. Byłem duszą, jedną nogą po za światem. Nie mogłem zrobić nic. Zdenerwowany, po chwili zauważyłem jednak, że nic jej się nie dzieje. Jej skóra płonie, ale jej nie krzywdzi. Języki ognia głaskały i otulały całe jej ciało. Podszedłem czując skwar. Próbowałem ponownie dotknąć ramienia. Ponownie przypiekłem sobie dłoń. Stałem nad nią i zaczynałem się domyślać co się dzieje. Nikt jej nie krzywdzi i nikt jej nie opętał. To jej serce i jej podświadomość zbudowała przede mną mur, którego nie mogę przebić. Patrzyłem jak dym gęstnieje tuż przed moim nosem. Nie rozumiałem jednak dlaczego ta bariera była jej potrzebna. Jestem jej stróżem, jej oporą i opiekunem. Według jakichś posranych teorii i medium. To mi, jak nikomu innemu powinna ufać i się mnie nie bać. Chyba, że popełniłem błąd, coś zrobiłem źle i to zaufanie zachwiałem. Czułem jak serce mi pęka. Nie dlatego, że się przede mną broni, ale dlatego, że to ja ją najwidoczniej zawiodłem.
Chciałem się upewnić, że moje podejrzenia są prawdziwe. Odsunąłem się, wróciłem na swoją stronę łóżka. Patrzyłem jak ogień łagodnieje, aż zaczyna przygasać. Sięgnąłem dłonią w stronę swojego ciała, licząc, że w ten sposób się obudzę.
— Zaczekaj! — Usłyszałem znajome wołanie. Rozejrzałem się. Nic. Nikt. — Boi się.
— Słucham? Dlaczego się boi? Nie ma czego się bać. Ze mną jest bezpieczna — odpowiedziałem, dalej się rozglądając.
— Nie ufa twoim uczuciom. Nie wie nic o twoim zaangażowaniu i prawdziwych pragnieniach. Boi się, że chcesz rozwijać karierę, wolisz cieszyć się młodością, niż zakładać rodzinę. Boi się, że ją zostawisz. — Usłyszałem jakby z oddali. Domyśliłem się z kim rozmawiam.
— Raja — mruknąłem pod nosem. — Nie rozumiem — odpowiedziałem. Kobieta nie odezwała się już ani słowem. Stałem w milczeniu, patrząc w punkt, analizując sytuację. Patrzyłem na nią i światło które od niej promieniowało. Kumulowało się i błyszczało coraz jaśniej przy jej biodrach. Po chwili patrzenia, ponownie okryła się dymem, który dusił jej blask. Rozchyliłem wargi, kiedy do mnie dotarło. Była w ciąży. Chyba. Ukrywała to przede mną.

*

Rano, kiedy zauważył, że go przy nim nie ma, szybko wyszedł z pokoju i pukał do jego drzwi, pytając, czy cokolwiek zrobił źle. Przytulając policzek do drewnianej bariery przepraszał, nie wiedząc za co. Był zdesperowany. Przy nim obok czuł się swobodniej, częściej się uśmiechał i miał powody do uśmiechu. Polubił go i się bardzo o niego martwił. Bał się, bo nie chciał go tracić. — Proszę cię, otwórz, wpuść mnie, pogadajmy, proszę. Wyjaśnij mi co się stało? Skrzywdziłem cię? — pytał z żalem i smutkiem w głosie.
— Ja przepraszam, to ja przepraszam, Georg — chłopak odpowiadał głosem maniaka, powtarzając jedno zdanie kilka razy, za każdym razem jeszcze bardziej nerwowo. Krążył po pokoju w tą i z powrotem, coraz szybciej. Wplótł palce we włosy i nerwowo je ciągnął, licząc, że jego myśli zmienią bieg. — Musisz dać mi spokój. To ja krzywdzę, po prostu odejdź. Zostaw mnie, Georg.
— Billy… — barman przyrzekłby, że za szatyn zabrzmiał, jak jego ukochany. — Nie zamykaj się, proszę. Nie chcę cię zostawiać. Jesteś samotny. Ja o tym wiem, a wiesz, ja też jestem sam. Nie pogarszajmy sytuacji. Potrzebujesz mnie w tej chwili. Oboje o tym wiemy. Tak samo jak było ci lżej, kiedy obudziłeś się ze snu płacząc. Mogłeś się przytulić. Teraz też możesz. Otwórz, pomogę ci — prosił, przekonywał.
— Nie, nie, nie — za drzwiami rozbrzmiał żałosny szloch i ciche szuranie. Chłopak osunął się po ścianie na podłogę. Skulił się, próbując przełknąć emocje, które nimi targały. Poddawał się. — Ja tak nie mogę — ledwo mówił, raz po raz pociągając nosem i próbując złapać nierówny, płytki oddech. — Przepraszam, że dałem ci jakiekolwiek nadzieje, nie powinienem do ciebie chodzić, ani zostawać. Nie powinienem był rozmawiać, gotować… — ponownie zaniósł się płaczem. Był dorosłym mężczyzną, zrujnowanym psychicznie do tego stopnia, że siedział skulony na podłodze, płacząc jak dziecko. Nie potrafił się już pozbierać.
— Billy proszę, otwórz. Proszę — ponownie, głos, który nie należał do kelnera. Głos, który wprowadzał go w obłęd.

*

Obudziłem się nerwowo. Skończyłem sen przekonującym uczuciem spadania. Poderwałem się na łóżku, chowając zaraz twarz w dłoniach. Syknąłem czując ból. Spojrzałem na swoje dłonie. Były zaczerwienione i piekły. Były lekko poparzone. Patrzyłem na nie z niedowierzaniem.
— Zły sen? — mruknęła cicho, łagodnie, wciąż wtulona w poduszkę. Przypomniałem sobie co widziałem. Spojrzałem na nią. Też nie wyglądała najlepiej. Czułem jak narasta we mnie napięcie, od którego wręcz robi mi się niedobrze. Obserwowałem ją. Uśmiechnęła się lekko, jakby przepraszająco i uciekła spojrzeniem. — Nie patrz tak na mnie, tylko się zbieraj i załatw nam śniadanie. Kawa ci dobrze zrobi — pogłaskała mnie po ramieniu, podniosła się i ucałowała mój policzek. Nie zastanawiając się zbyt wiele, kiwnąłem głową i wstałem, żeby się ubrać.
— Jaką ty chcesz? Tą co zawsze?
— Wolałabym chyba herbatę, wiesz? Może zieloną. Też nie spałam najlepiej, to może ukoi nerwy — mówiła z lekkim uśmiechem, a we mnie rósł niepokój i pojawiały się kolejne podejrzenia. Odpowiedziałem jednak podobnym uśmiechem i pochyliłem się nad nią, żeby ucałować ją w czoło. Rozpromieniała nieco, ale opuściła spojrzenie. Ubrałem się, poszedłem do łazienki, gdzie przemyłem twarz i pozwoliłem sobie się nieco zastanowić. Odetchnąłem głęboko, przymykając powieki. — Wszystko w porządku? — jej głos był przepełniony troską. Stała w drzwiach łazienki, opierając się o framugę.

*

Zmartwił mnie. Nie wyglądał dobrze. Był blady i wyglądał na zmęczonego, spłoszonego. Coś się nie zgadzało.
— Ty mi powiedz. Miałem sen. Wywnioskowałem z niego, że jest coś, co przede mną ukrywasz. — Spojrzał na mnie, a ja zgasłam. Coś podejrzewał.
— Co masz na myśli? Co ci się śniło? — Podeszłam bliżej, chciałam pogłaskać jego dłoń, ale ją nerwowo cofnął. Przez chwilę czułam się sparaliżowana. Nie chciał, żebym go dotykała. Dlaczego? Bo wie? Może wie i się mną brzydzi? Jest zły?
— Eveline, w śnie rozmawiałem… zapewne z Rają. Twierdzi, że boisz się mi o czymś powiedzieć. Ale ty wiesz, że możesz na mnie liczyć prawda? — Patrzył mi w oczy widocznie szukając prawdy. Czułam jak robi mi się słabo. Przed chwilą się przede mną cofnął, teraz mówi o tym, że mogę na nim polegać. Przez chwilę już chciałam mu powiedzieć, ale te słowa grzęzły mi w gardle. Kiwnęłam jedynie głową. Twierdząco. Wiem, że mogę na nim polegać. Teoretycznie. W pewnym zakresie jestem tego pewna. Oddech mi się spłycił, a dłonie roztrzęsły. Ujął delikatnie moją twarz w dłonie i patrzył mi głęboko w oczy. — Jesteś w ciąży, Eve?
— Nie — wyrzuciłam szybko, nerwowo, już w połowie jego pytania. Skłamałam. Sama nie wiedziałam dlaczego. Byłam na siebie wściekła. Zawiodłam samą siebie. Spytał. Wystarczyło powiedzieć prawdę. Sama jednak negowałam ten fakt. Wciąż nie wiedziałam co z tą ciążą zrobię. Patrzył na mnie podejrzliwie.
— Raja twierdzi inaczej. Mówiła coś o zakładaniu rodziny, że boisz się, że ja szukam i chcę czegoś kompletnie innego. Eve, powiedz mi prawdę — uniósł ton, sam zrobił się nerwowy. Mnie podniosło się ciśnienie.
— Ufasz jej czy mi? — Jego naleganiem poczułam się przyparta do ściany, więc panikowałam. Krzyknęłam i zapewne bym tego żałowała, ale odpowiedział mi równie nerwowo.
— Nie wiem komu mogę ufać, Eveline! Siedzimy w hotelu, gdzie co jakiś czas muszę cię ratować, myśleć co robić, bo nie wiem co się dzieje, a kiedy pytam co się dzieje, nie chcesz mi mówić prawdy, do cholery!
— Nic nie musisz! — odkrzyknęłam z łzami w oczach. — Jeśli żałujesz to następnym razem tego nie rób! Poradzę sobie!
— Przestań! Nie chciałaś nawet rozmawiać z lekarzem, kiedy byłem obok. Schowałaś papiery, nie chciałaś, żebym szedł z tobą do apteki, chowasz się, izolujesz. Chcę po prostu wiedzieć, bo wiesz, nawet chyba bym się ucieszył. Dlaczego mi nie ufasz? Kiedy cię zawiodłem? — pytał, twierdził, że cieszyłby się z dziecka, ale mówił nerwowo. Nie mogłam mu teraz uwierzyć. — Czy my będziemy mieli dziecko, Eve?
— Nie. Powiedziałam, że nie — rzuciłam, zaraz zalewając się łzami. Westchnął ciężko i opuścił wzrok. Staliśmy chwilę w niewygodnej ciszy.
— Przepraszam. Nie powinienem był unosić tonu. Przepraszam. — Uspokajał oddech, nie patrzył na mnie. Przetarł nerwowo twarz dłońmi i syknął. Zauważyłam jak wyglądają jego dłonie.
— Co ci się stało? — zapytałam przez łzy, próbując się uspokoić.
— To nie ważne — mruknął. — Pójdę po to śniadanie.

*

Zagroziłem, że wywarze drzwi. Wtedy mi otworzył. Był zmęczony, miał sińce pod oczami, zapłakane policzki i poranione ciało. Wziąłem tą wiotką istotę w ramiona i ciasno do siebie przytuliłem. Chciałem, bardzo chciałem, żeby czuł się przy mnie bezpiecznie i dobrze. Staliśmy w drzwiach, gdzie go kołysałem lekko z boku na bok, pozwalając mu płakać. Głaskałem po włosach. Po dłuższej chwili przeniosłem go do łóżka. Położyłem się z nim, ani na chwilę się nie odsuwając. Milczałem, bo czułem, że słowa są niepotrzebne, a mogą jedynie zaszkodzić. Zastanawiałem się, dlaczego mnie tak do siebie nagle przyciągnął. Był męski, ale jednocześnie tak drobny i kruchy. Sprawiał, że chciałem się o niego troszczyć i dbać. I za każdym razem czułem się beznadziejnie, kiedy mi nie wychodziło. Był urokliwy. Na jego uśmiech musiałem pracować, ale był tego warty. Ocierałem łzy z jego delikatnej twarzy. Bywał kobiecy. Miał ciepłe spojrzenie. Musiało być bezcenne, kiedy patrzyło na kogoś z miłością. A teraz gasł mi w ramionach, kiedy ja uparcie starałem się pilnować, żeby chociaż gdzieś ta jego chęć do życia się tliła. Ucichł, a jego twarz zastygła. Patrzył pusto w sufit, bez mrugnięcia okiem. — Zależy mi na tobie — szepnąłem cicho. Przymknął powieki. Kolejna samotna łza potoczyła się po jego skroni. — Lubisz mnie, Billy? — zapytałem. Odpowiedział delikatnie, twierdząco kiwając głową. Przypominał mi małe, pokrzywdzone dziecko, które jedyne czego potrzebowało, to dużej dawki miłości i opieki. — I ja lubię ciebie. Jestem przy tobie. Nie czujesz się przy mnie trochę lepiej? — pytałem ostrożnie. Otworzył oczy i spojrzał na mnie.
— Przepraszam — wyszeptał zachrypniętym głosem.
— W porządku, to też jest w porządku. — Głaskałem jego włosy. — Jutro będzie lepszy dzień. A każdy kolejny łatwiejszy. Pomogę ci i się postaram, żeby tak było — przytuliłem go ciaśniej. Kołysałem.

*

Patrzyłem w nicość. Życie stało się niczym. Obdarłem się z resztek chęci i motywacji na dalsze życie. Co jakąś chwilę jego twarz przypominała twarz Rylanda. Szatyn chciał mnie kochać. Wiedziałem, że chce mnie mieć i chce być blisko. Kiedy widywałem w nim swoją miłość, byłem chętny mu się oddać i pozwolić sobie pomóc, jednak zaraz po chwili zaczynałem siebie nienawidzić, przypominając sobie, że realia nie są prawdą. Więcej prawdy jest w śnie, niż w mojej relacji z Georgiem. Był symulacją miłości, czasem wyglądającą jak ta właściwa. Czułem, że tracę grunt pod nogami, razem ze swoimi zmysłami. Kiedy zamykałem oczy, na jego ciele czułem Jego zapach. Przytulałem się mocniej. Słyszałem Jego głos, kiedy mówił, że mu zależy. Potem otwierałem oczy i byłem ponownie i ponownie rozczarowany, a zaraz potem rozżalony. To Georgowi na mnie zależało, choć głos nie był jego. Nie potrafiłem tego odwzajemnić. Nie byłem w stanie. Było mi go żal i już robiło mi się przykro, kiedy ponownie zobaczyłem w nim Rylanda. Patrzył na mnie z niesamowitą troską. — Pocałuj mnie — mruknąłem, dotykając opuszkami jego twarzy.
— Jesteś pewien? — upewniał się, ale kiwnąłem głową na zgodę. Miękkie wargi, delikatnie muskały moje, zanim złączyły się w czułym pocałunku, przepełnionym tęsknotą. Smakował tak samo jak pamiętałem. Zanurzyłem się w uczuciu. Całował powoli, leniwie, delektując się chwilą. Odwzajemniałem, zatracając się w słodkim złudzeniu. Kiedy się odsunąłem, widziałem już Georga. I powrócił żal, nienawiść i złość. Mieszam mu w głowie, bo sam jestem pogubiony. Daję nadzieję. Jestem złym człowiekiem i nie zasłużyłem na jego uwagę.
— Przepraszam, przepraszam, przepraszam — powtarzałem jak w transie, dusząc się z nerwów i nie panując nad łzami. Przytulił mnie mocniej.
— W porządku. To ja przepraszam — odpowiedział, kołysząc mnie w swoich ramionach. — Wszystko w porządku, spokojnie… Spokojnie, Billy — mruczał kojąco. Przymknąłem powieki, już nie czułem się rozdarty. Byłem przekonany, że jestem złym człowiekiem i nie myślę trzeźwo, ale wiedziałem też czego chcę. Postanowiłem po to sięgnąć.

____
Nelly

2018/08/23

22. Randka


_______________

— Pojawiasz się w rzeczywistości, czy usnąłem nad dokumentami? — zapytałem i usiadłem obok niej. Upiłem łyk wody.
— Usnąłeś — odpowiedziała z uśmiechem.
— Rozmawiałem z Sophie, zapewne słyszałaś. To prawda, że jestem twoim stróżem?
— Nie wiem, ale miałoby to sens. Wiedziałam, że wydajesz mi się znajomy, z czasem się domyśliłam. — Oparła policzek o moje ramię, przytulając się. Uśmiechnąłem się lekko.
— Pamiętasz pierwszy raz kiedy się spotkaliśmy? Macie tam jakieś archiwa z przeszłości?
— Nie — roześmiała się wesoło. — Ale przypominamy sobie całkiem sporo. Pamiętam na przykład, że kiedyś byłeś moim bratem, innym razem mężem, albo najlepszym przyjacielem. Kiedyś spotkaliśmy się gdzieś we Włoszech.. Wtedy przedstawiłeś się jako Negev, ja sama nazywałam się Ravya. To były cudowne czasy. Spotkaliśmy się jeszcze jako dzieci. Niosłeś matce jedzenie w koszyku do domu. Była chora i strasznie na nas zła, kiedy cię zatrzymałam po drodze. Próbowałam sprzedawać lemoniadę za drobne pieniądze. Podszedłeś się przywitać i dobiliśmy targu, wymieniając brzoskwinię na szklankę z dodatkowym plasterkiem cytryny — mówiła i zaśmiała się głośno. — Co to była za wymiana! Kradzież w biały dzień. Owoce za szklankę wody! — Objęła moje ramię, wtuliła się i wspominała, raz po raz wypełniając pomieszczenie słodkim dźwiękiem jej śmiechu. Sam się nie powstrzymałem i pozwoliłem sobie na radość. Byłem pod wrażeniem, że jednak coś pamięta.
— Pamiętasz tylko takie pojedyncze sceny? — rzuciłem, odpowiedziała twierdząco kiwając głową. — Opowiedz mi wszystko co pamiętasz. Jestem ciekawy.
— W porządku — odpowiedziała z uśmiechem, patrząc mi w oczy. — Innym razem byliśmy rodzeństwem. Nie pamiętam ani imion, ani miejsca, ale wiem, że mieliśmy różnych ojców. Byłeś starszy o kilka lat i twój ojciec umarł. Mama znalazła sobie kolejnego męża i pojawiłam się ja. Lubiłeś zaplatać mi warkocza, opowiadać mi straszne historie przed pójściem spać, ale też zawsze mnie broniłeś przed wszystkim co złe. W obecnych czasach widzę, że kobiety przepuszcza się w drzwiach i pozwala się im iść przodem, ale wtedy ty wszędzie przodowałeś, ciągnąc mnie za rękę, zaraz za sobą, trzymając blisko siebie.
— To nie zbyt uprzejme, co? — Uśmiechnąłem się.
— Wręcz przeciwnie. Szedłeś przodem, żeby upewnić się, że jest bezpiecznie. Pierwszy wchodziłeś do naszej ulubionej knajpki w mieście, żeby upewnić się, czy mój były chłopak, z którym nie miałam ochoty się widzieć, się gdzieś tam nie czai. Przodowałeś z najczystszymi intencjami.
— Ale podobno gdzieś, kiedyś się pokłóciliśmy, co? Tak twierdzi medium.
— Nie, nie ma racji — odpowiedziała, kiwając głową. — Brak zaufania nie wynikał z przeszłości. Nigdy nie zrobiłbyś mi takiej krzywdy, którą musiałabym nieść ze sobą aż do grobu i na drugą stronę. Nie mam żadnych złych wspomnień z tobą związanych — wyjaśniała. — Ta niepewność pojawiła się tylko i wyłącznie z moich doświadczeń i z powodu ostatniej śmierci. Odeszłam nie ufając mężczyznom, a moja nieufność i nieprzychylność trwała latami, kiedy obserwowałam stąd ich zachowania. Ty byłeś i jesteś wręcz podejrzanie czysty.
— Medium się mylą?
— Ona przekazuje ci tylko swoje interpretacje, albo plotki od innych zmarłych. Ja z nią bezpośrednio nie rozmawiałam, żeby jej mówić skąd wziął się mój dystans. Wywnioskowała to z mojej energii, ale też modelując informacje tak, żeby tobie wydały się autentyczne.
— Wiesz w ilu sprawach kłamała?
— Nie wiem, ale wiem, że chce od ciebie więcej pieniędzy niż jej się należy. Chciwość, próżność, egoizm i arogancja w tych czasach mnie szokuje.
— Masz jakiś plan co dalej? Rozważałaś już jakąś nową taktykę? — zapytałem po dłuższej przerwie. Przytulałem ją do siebie i kołysałem się lekko.
— Sama nie wiem, ale przemyślałam naszą ostatnią rozmowę, jeśli o to pytasz. I cię posłucham. Nie wiem jednak jak poradzić sobie z przeszłością, obecną sytuacją, nie mówiąc już nawet o patrzeniu na przyszłość. Chciałabym odzyskać córkę i dostać szansę na kolejne życie. Cena za odkupienie jednak jest w tej chwili nie na moją kieszeń — mruknęła. — Obawiam się, że trochę mi to zajmie. — Spojrzała na mnie wzrokiem, który szukał pomocy.
— Nie bój się, zawsze kiedy mnie potrzebujesz jesteś w stanie zwrócić się do mnie. Co noc mnie dręczysz — zażartowałem i pogłaskałem jej policzek. Uśmiechnęła się i przymknęła powieki. Odetchnęła, najwyraźniej z ulgą.
— Dziękuję. — Schowała się w moich ramionach, chowając nos tuż przy mojej szyi. Przytulałem, rozmyślając o jej kruchości.

*

Nie zmrużyliśmy ani oka, cały wieczór i noc gotując, jedząc i rozmawiając. Georg zrobił wszystko, o co poprosiłem. Mieliśmy pizzę, burgery, frytki, makarony, steki, a na koniec szarlotkę, której nie zjadłem. Szatyn nie wiedział, że mam uczulenie na jabłka. Wyciągnął jednak spore pudełko lodów. Nie byliśmy w stanie zjeść wszystkiego na raz, dlatego w połowie zawołaliśmy resztę obsługi. Jedzenie się rozeszło, został jego kawałek szarlotki, moje lody i my. Siedzieliśmy na podłodze, tuż przy piekarniku. Nabrał sobie sporą łyżkę kremowych, mrożonych dobroci i ułożył na talerzu obok wciąż jeszcze lekko ciepłego ciasta. W ciszy patrzyłem jak pałaszuje słodkości, próbując powstrzymać się od śmiechu. Spojrzał na mnie z wyrzutem. — Śmiejesz się ze mnie?
— Owszem — parsknąłem cicho. — Cały ten czas robiliśmy całe słone menu, kiedy ty najwyraźniej jesteś łakomy na słodycze? — śmiałem się, kiedy on jadł dalej z uśmieszkiem pod nosem.
— Widzisz, patrzyłeś na mnie jak na pustaka co tylko pracuje i chodzi na siłownię, a prawda jest taka, że słodycze to moja słabość, więc nie wiem co by było, gdybym nie chodził — zaśmiał się cicho. — Może wyglądałbym jak Gustav — roześmialiśmy się oboje, przypominając sobie szefa kuchni.
— Wciąż byłbyś uroczy — wypaliłem, a zaraz potem zdałem sobie sprawę z tego co właśnie powiedziałem. Spuściłem głowę, zapewne z rumianymi policzkami. Wbiłem łyżkę w lody. Zajadałem się, licząc że ich chłód mnie ostudzi. Czułem na sobie jego wzrok. Uśmiechał się. Zapanowała długa, ale komfortowa cisza. Kiedy zjadł, podniósł się i zaczął zbierać brudne naczynia.
— Też jesteś uroczy. Zwłaszcza jak się tak rumienisz — rzucił i zabrał się za mycie garnków, misek i wszystkiego, czego użyliśmy. Płonąłem w środku. Sam nie wiedziałem, czy ze wstydu, czy jednak z jakiejś uciechy.
Po godzinie kuchnia ponownie błyszczała, a my byliśmy widocznie zmęczeni. Gotując i jedząc bawiliśmy się na tyle dobrze, że nie zauważało się uciekającego czasu. Podszedł do mnie i zapytał, czy jestem zadowolony. Kiwnąłem twierdząco głową. Zbliżał się do mnie. Byłem pojedzony, szczęśliwy, a co więcej czułem się przy nim komfortowo. Przyciągnął mnie do siebie i ciepło przytulił. — Moglibyśmy tak częściej. Gotować, chodzić do kina, przytulać się, wieczorem palić i plątać się w pościeli — mówił łagodnie, patrząc mi w oczy, ale raz po raz zerkając na moje wargi. — Mógłbym słuchać twojego śmiechu i oglądać twoje rumieńce — zaśmiał się cicho, był nieco spięty, ale całe napięcie w powietrzu było bardzo przyjemne. Mój oddech się spłycił. Nie chciałem uciekać. Niepewnie złapałem jego dłoń i pogłaskałem ją delikatnie. Czułem, że cały się trzęsę. Czułem się jak butelka coca-coli, zaraz po dobrym wstrząśnięciu. Jak można czuć się jak butelka? Nie wiem. Moje myśli błądziły i plątały się jak dzikie, dopóki mnie nie pocałował. Był delikatny, ostrożny, nie nachalny. Nie rzucał się na mnie, ale cieszył się bliskością. Odwzajemniłem. Szybko się do niego mocno przytuliłem, ponownie dając się ponieść jak ocean, którym szarpie wiatr podczas sztormu. Poddałem się, a pocałunek powoli stawał się gorętszy. W końcu się oderwałem, kiedy poczułem, że to dla mnie nieco za dużo. Jego dłonie zdążyły zabłądzić. Przeniósł je jednak na biodra i sam odetchnął głęboko. — Przepraszam, poniosło mnie. Przepraszam — jąkał się.
— W porządku, nic się nie dzieje — mruknąłem, czując, że moje policzki płoną. Miałem dreszcze na całym ciele, które wędrowały po brzuchu w dół. Zacisnąłem powieki i westchnąłem ciężko. Roześmiałem się w końcu. Oparłem czoło o jego klatkę piersiową. Dzieje się niemożliwe. W życiu nie pomyślałbym nawet o tym, że do czegoś mogłoby między nami dojść. On sam zaczął się śmiać i mnie przytulił. Ucałował czubek mojej głowy. Zaraz przerzucił mnie sobie przez ramię i niósł mnie z powrotem do swojego pokoju. Krzyczałem, że zaraz zwymiotuję, jeśli mnie nie postawi, ale nie posłuchał. Wróciliśmy do jego czterech ścian.

— Billy, Billy, tak strasznie się cieszę, że się poddałeś i zaczynasz żyć! Tak bardzo jestem dumny! Znowu jesteś szczęśliwy, znowu się uśmiechasz, śmiejesz i pozwalasz sobie czuć wszystko co pozytywne! Ten pocałunek był bardzo ważny i cieszę się, że sobie na niego pozwoliłeś. On nie jest zły. Wiedziałbym. Georg to fajny facet. Mógłby cię kochać. A ty mógłbyś kochać jego. Moglibyście być szczęśliwi, tak bardzo szczęśliwi! Zapomnij o mnie, proszę. Pozwól mu się kochać. Otwórz serce na kogoś nowego. — Słyszałem głos z oddali, na początku nie zdając sobie jednak sprawy, że słyszę Rylanda. Pomyślałem o nim i momentalnie w głowie zobaczyłem czerń. Pożerała, wciągała, trawiła i nie zostawiała po sobie niczego. Emocjonalna czarna dziura. Poniosło mnie. Popełniłem błąd. Dopuściłem się tak wielkiego błędu.
— Ryland?! Ryland, gdzie jesteś? To nie tak, to był błąd, nie chcę go kochać, nie chcę z nim być. Znasz mnie, wiesz o tym. Byłem upalony, nie panowałem nad sobą! Jedyne czego chcę to ciebie, na zawsze. Wiesz przecież! — krzyczałem w otchłań. — Wiesz, że to fikcja. To nie jest rzeczywiste szczęście. Jedyne szczęście jakie miałem to to z tobą. Pokaż mi się proszę, wróć do mnie — zacząłem żałośnie skomleć, nie powstrzymując łez. — Nie zostawiaj mnie!
— Wiesz, że robisz to co powinieneś — odpowiedział w końcu. — Georg jest rzeczywistością. To ja jestem snem, przeszłością, którą musisz zostawić, Billy. Tak będzie lepiej. Zaufaj mi. — W jego głosie usłyszałem swojego rodzaju panikę i niepokój. — On jest prawdą, nie błędem. Krzywdziłem cię wracając. Krzywdzę dalej. Nie powinienem był się odzywać, przepraszam. Billy, wybacz. Muszę pozwolić ci odejść, żebyś był w stanie sięgnąć po szczęście. On się tobą zaopiekuje. Przytuli, kiedy będziesz tego potrzebował.
— Nie zostawiaj mnie! — krzyknąłem rozpaczliwie podrywając się na łóżku. Kelner momentalnie się obudził i mimo zaspania, dezorientacji mocno mnie do siebie przyciągnął i przytulił.
— Już okej, okej, jestem tutaj. To tylko sny. Już nie śpisz, już wszystko w porządku — szeptał, kiedy ja desperacko próbowałem się wyrwać, rzucając się w rozpaczy po całym łóżku. Trzymał mnie ciasno przy sobie.
— Nic nie jest w porządku, nic… — wydałem z siebie rozdzierający krzyk, zalewając się gorzkimi łzami. Smutek mnie sparaliżował i pozbawił sił. Czarna dziura połknęła mnie w całości i nie zamierzała oddać. Ryland się ze mną żegnał. To było pożegnanie, na które nigdy się nie zgodziłem.

*

Słyszałam kiedy wpadł na korytarz. Rozmawiał z pielęgniarkami głośno i nerwowo. Wyobrażałam sobie, jak stoi tam na holu, ubrany w pośpiechu, w nieładzie i z roztrzęsionymi dłońmi. Zaaferowane kobiety poprosiły, żeby się uspokoił i po chwili wskazały mój pokój. Słyszałam całą wymianę zdań. Chwilkę później stanął w drzwiach pokoju. Zdążyło się ściemnić, więc pokój oświetlała niewielka lampka nocna znad mojego szpitalnego łóżka. Oddychał nierównomiernie. Kiedy tylko go zobaczyłam, moje spojrzenie się zeszkliło i raz dwa rozłożyłam ramiona. Potrzebowałam jego ciepła.
— Eve… — Rzucił przy łóżku sporą torbę, którą miał na ramieniu i wziął mnie w ramiona. Wtopiłam się w jego ciało przy ciasnym uścisku. Walczyłam z łzami. Głaskał moje włosy i szeptał po cichu, próbując mnie uspokoić, kiedy dotarło do mnie, że muszę coś wymyślić. Co mi jest? Co ja mogę mu powiedzieć? — Co się dzieje, mała? — wyszeptał i ucałował moje czoło. Próbował złapać kontakt wzrokowy. Patrzyłam w dół, nie mogłam się przemóc, żeby na niego spojrzeć, bo byłam przekonana, że spowoduje to kolejną falę łez. Myśl, Greenwood, myśl.
Odchrząknęłam, wzięłam głęboki oddech. — Wszystko w porządku, Tom. Przepraszam, że cię zmartwiłam. Wszystko jest w porządku — mówiąc, mój głos drżał. Kolejny głęboki oddech i kontynuowałam. — Mam niedobory przez te wymioty, jestem osłabiona, więc mnie zostawili na obserwacji, bo ponoć nie było ze mną najlepiej. Będzie dobrze, wyliżę się. — Uśmiechnęłam się lekko. Granatowy ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy. Może szukał prawdy.
— Dlaczego płakałaś? Powiedz mi proszę o wszystkim.
— Wiesz, to szpital, ludzie tutaj codziennie umierają. Naoglądałam się. — Przetarłam wilgotne policzki. — Przepraszam. Hotel mnie zepsuł i jak widziałam te starsze panie, które walczą o życie… — Pociągałam nosem. Miałam ochotę płakać dalej. Za siebie, za niego i za kłamstwa, które mu sprzedaję. — Trochę się posypałam emocjonalnie. Pielęgniarki też mnie pilnują. Policja też zapewne swoje dodała. Zadawali pytania na komendzie, oczekiwali prawdy to im ją dałam i myślę, że wzięli mnie za szaloną. Może się nie mylą, wiesz? To wszystko jest bez sensu — rozklejałam się patrząc na niego. Jego wyraz twarzy złagodniał. Przytulił mnie ciasno, uspokajał i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Nucił cicho naszą kołysankę. Płakałam mu na ramieniu, aż straciłam poczucie czasu.

Obudziłam się następnego dnia, koło ósmej, czując się, jakby mnie ktoś pobił. Całe moje ciało bolało, a razem z nim twarz, nawet i umysł. Przetarłam delikatnie oczy, które były napuchnięte po ostatnim wieczorze. Noc była spokojna, nic mi się nie śniło, zupełna pustka. Otworzyłam w końcu oczy i pierwsze co zauważyłam to Toma, śpiącego w swojej policyjnej kurtce, na krześle, poskładanego, przytulającego policzek do krawędzi łóżka. Pierwszym odruchem była żal. Zaraz za nią przyszła lawina smutku, poczucia winy, ale też ulga. Drugim odruchem był cichy bieg na paluszkach, prosto do łazienki. Zwymiotowałam, potem przepłukałam usta i długą chwilę stałam przed lustrem gapiąc się na własną twarz, szukając prawdy, planu, celu, czy jakiejś pomocy. Jeśli ja nie wiem co robić, to może ta w lustrze wie coś więcej. Myliłam się jednak, bo odbicie jedynie naśladowało moje ruchy i nie wniosło nic nowego. Wróciłam do pokoju. Stróż wciąż spał. Sięgnęłam do torby, którą ze sobą przywiózł. Wzięłam świeże ubranie, kosmetyki, szczoteczkę do zębów i wróciłam do łazienki, żeby spróbować zmyć z siebie te wszystkie podłe uczucia. Stałam pod prysznicem, pozwalając, żeby zimna woda brutalnie mnie obudziła i sprowadziła na ziemię. Podjęłam decyzję. Tom się nie dowie. Po prostu mu nie powiem, choć może powinnam, bo to też jego dziecko. „Cholera wie, czy to jego” — odezwał się mój wewnętrzny głos. Kłóciłam się sama ze sobą, ale postawiłam jednak na tym, że niczego się nie dowie. Jest młody, za młody, żeby być gotowym na dziecko. Nie pozbawię go życia. Ubrałam się, w końcu umyłam twarz, odświeżyłam oddech i wróciłam do pokoju. Spojrzał na mnie zaspany, ale uśmiechając się lekko. — Dzień dobry. Wyspałaś się? — mruknął. Kiwnęłam twierdząco głową.
— Ty jednak zapewne nie spałeś najlepiej. — Wymusiłam uśmiech. Odpowiedział tym samym.
— Wykłóciłem się z szefem, żebym mógł zostać. Kombinował, ale koniec końców miałem chronić ciebie, a nie pokoju hotelowego, więc jestem. I o dziwo, nie spałem tak źle. Nic mnie nie męczyło w snach.
— Jak wzięli mnie na komendę i do szpitala, to Raja dalej cię torturowała wycieczkami?
— Nie, torturował mnie mój własny umysł. Standardowe koszmary. Ale swoją drogą, to musimy porozmawiać o Raji.
— To znaczy? Coś nowego?
— To ona zabija.

*

Obudziłem się podnosząc policzek z twardego blatu biurka, przy którym usnąłem. Spojrzałem na zegarek zaskoczony. Już poranek. Nie pamiętałem kiedy usnąłem, pamiętałem jednak spokój Raji i wspólne wspomnienia. Po rozmowie, musiała zabrać mnie na wycieczkę krajoznawczą po przeszłości bo w głowie zachowały mi się obrazy miejsc, których nigdy nie widziałem, a doświadczałem każdego z nich jak powrotu do domu. Pamiętałem malownicze włochy, zielone ogródki, sady, drewniane płoty i suchą ścieżkę, skąpaną w słońcu. Zapach owoców, kwiatów i świeżo skoszonej trawy. Pamiętałem też jednak zimną, betonową wilgoć i zapach spalonego prochu, przy strzałach. Skrzynki przepełnione amunicją, narkotykami i alkoholem. Próbowałem się pozbierać i zacząć dzień, ale nie byłem w stanie. Siedziałem bez ruchu, co chwilę przymykając oczy, przypominając sobie kolejne detale, oddychając głęboko, czując zapachy, jakie mnie wtedy otaczały. Rozluźniłem się i pozwoliłem sobie na tą chwilę lenistwa. Przed oczami miałem wystawny bal, kobiety w bogatych, zdobionych sukniach. Bawiłem się w najlepsze, popijając wino musujące, kiedy zobaczyłem ją. Donosiła bogaczom jedzenia i dopytywała, czy są zadowoleni. Służyła. Jednak chwilę później zobaczyłem ją na scenie, ubraną w diamenty, z ślicznie, starannie ułożonymi włosami, stała i czarowała wszechobecnych mężczyzn swoim głosem i klasą. Ja sam podziwiałem i wzdychałem, siedząc przy barze, popijając burbon. Odetchnąłem, czując jego smak w ustach i otworzyłem oczy. Patrzyłem na raporty leżące na stole. Zdaje się, że to koniec historii. Uruchomiłem laptopa i wysłałem raport mailem, kolejną kopię niedługo później podałem gliniarzowi, który pilnował głównych drzwi wejściowych hotelu. Moja praca skończona. Odkryłem kto zabija, odnotowałem i oddałem wnioski. Mógłbym się zrelaksować, gdybym tylko wierzył, że ten raport zostanie zaakceptowany, a jutro rano drzwi gmachu zostaną otwarte. Ruszyłem do części restauracyjnej i podszedłem do baru. Blaty były zakurzone, bo nieużywane od kiedy zaczęły się problemy Billa. Sięgnąłem po butelkę alkoholu. Pierwszą, lepszą z brzegu. Nie wybrzydzałem, bo nie zostało tam już zbyt wiele. Usiadłem i wypiłem szklaneczkę na raz, zaraz potem się krzywiąc. Przetarłem kark dłonią. Może to moja kolej, żeby się zaszyć w swoich czterech ścianach i po prostu z nią rozmawiać, pomagać. Krzątanie się po pustym hotelu nie poprawiało humoru, a picie do własnego odbicia nie było przyjemne.

*

Nie uciekałem, kiedy wybudziłem się ze snu. Zostałem. Siedziałem na drugim brzegu łóżka, tuląc kolana do swojej klatki piersiowej i paliłem papierosa za papierosem, gasząc każdego z nich, przyciskając tlący się żar do własnego ciała. Chciałem płakać i krzyczeć, problem był taki, że nie byłem do tego zdolny, pusty w środku, jak tani, świąteczny Mikołaj z czekolady. Kołysałem się lekko, myśląc o falach na oceanie, które odrobinę uspokajały mój umysł. Jeśli miałbym namalować własne uczucia, malowałbym je gęstą, ciemno czerwoną krwią i popiołem. Byłaby to skomplikowana, chaotyczna, mocno napięta sieć połączeń, które nie mają sensu. Wszystko miałoby ostre, niepokojące i mocno zdefiniowane krawędzie. Po malowaniu usiadłbym i patrzył na to jak krew na obrazie ciemnieje i pęka po wysuszeniu.
Spojrzałem smutno na śpiącego szatyna, nie będąc pewnym, czy bardziej mi żal jego, czy siebie. Miałem do siebie żal. Ba! Byłem na siebie wściekły, że pozwoliłem sobie się do kogoś na tyle zbliżyć i dawać jakieś nadzieje, kiedy jasne było, że nic z tego nie będzie. Nie mógłbym. Zapewne poczuje się skrzywdzony. Powinienem zacząć przepraszać już teraz? Uciec i udawać, że nic się nie dzieje? Z rozdzierającego smutku rodziła się nieokiełznana złość i frustracja. Nie chciałem wyładowywać jej na nikim innym, ale tylko na sobie. Zapaliłem kolejnego papierosa, żeby zaraz zgasić go w wewnętrznej części swojej dłoni. Po krótkiej chwili, kiedy kelner zaczął się kręcić, co zapowiadało jego pobudkę, nie wytrzymałem, wziąłem kilka zielonych papierosów i na palcach wymknąłem się do siebie. Zapaliłem, żeby stłumić emocje. Wypaliłem całego samotnie, więc wylądowałem w łóżku, praktycznie bez kontaktu z rzeczywistością. Powieki były ciężkie, miałem wrażenie, że unoszę się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Zagłuszyłem ból, jednak złość dalej tam była. Mówią, że można przegrać walkę, ale najważniejsze, żeby wygrać wojnę. Czuję, że już dawno poległem w obu pojedynkach.

*

Po południu odwiedził nas lekarz. Zapytałam, czy możemy porozmawiać w cztery oczy. Nie chciałam rozmawiać o ciąży, kiedy Tom był obok. Lekarz spojrzał wymownie na granatowego, po czym ten posłał mi zaniepokojone spojrzenie, zaraz przed tym jak wyszedł. Drzwi się zamknęły. Wiedziałam co właśnie lekarz sobie pomyślał. Widziałam w jego spojrzeniu, że zadał mi w myślach kilka pytań, a zaraz sam sobie na nie odpowiedział. Uśmiechnęłam się lekko.
— Wypisujemy panią. Po serii kroplówek widocznie stanęła pani na nogi, z czego się bardzo cieszę. Jak mówiłem, kobiety są jednak twardsze od nas, facetów. — Mrugnął do mnie z uśmiechem. Nie próbował mnie podrywać, ale bardziej podnieść na duchu. Uśmiech miał przyjazny. — Wypiszę witaminy, suplementy, to co będzie w tej chwili potrzebne, potem należy jednak wybrać lekarza, który poprowadzi ciążę. „Potem”, to znaczy że im szybciej tym lepiej. Odpowiednia opieka będzie potrzebna, co by więcej takich wizyt tutaj nie mieć. Proszę się nie doprowadzać do takiego stanu. — Opuścił wzrok i sprawdzał coś w papierkach, które ze sobą przyniósł.
— Zadbam o siebie. Obiecuję — odpowiedziałam z uśmiechem. Mężczyzna rozpromieniał.
— Może pani zacząć się pakować, a ja pójdę przygotować wypis. Proszę do mnie przyjść za te pół godzinki po odbiór.
— Dziękuję, panie doktorze.
— Nie ma za co. Czekam na panią — rzucił mimowolnie i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą. Po pięciu, dziesięciu minutach usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
— Proszę! — Zaraz do pokoju wszedł Tom. Nie zadawał pytań, ale wydawał się nieco zawiedziony, albo urażony. Sama nie byłam pewna. Usiadł, jakby nieobecny. — Wypisują mnie. Już wszystko dobrze, więc mogę się pakować. Niepotrzebnie wiozłeś mi torbę rzeczy — zaśmiałam się cicho, próbując rozładować atmosferę.
— W porządku, najważniejsze, że wszystko jest dobrze. Lekarz mówił coś jeszcze?
— Dostanę tylko trochę witamin, tego typu pierdółek, na wzmocnienie i mam przyjść zaraz po wypis — uśmiechnęłam się lekko. — Nie bardzo mam ochotę tam wracać.
Funkcjonariusz westchnął tylko, podniósł się i podszedł, żeby ciepło mnie przytulić, obejmując mnie w talii. — Zmartwiłaś mnie bardzo tym szpitalem. Cieszę się, że się tobą zajęli — mówił cicho i ucałował czule moje czoło. Gdybyśmy byli w hotelu i dalej żyłabym w niewiedzy, to zapewne teraz serce by przyspieszyło i poczułabym to przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym moim ciele. Teraz jednak jedyne co czułam to kłujące poczucie winy i dyskomfort z powodu kłamstwa. Robiłam jednak dobrą minę do złej gry. Wygładziłam granatowy materiał na jego ramionach i zarzuciłam mu ręce na szyję. Pogłaskałam jego kark, jednocześnie patrząc mu w oczy.
— Przepraszam — mruknęłam cicho, wspięłam się na palce i pocałowałam krótko jego miękkie wargi. — Że musiałeś się martwić. Przepraszam.
— W porządku. — Musnął nosem koniuszek mojego nosa i ucałował go szybciutko. — Ja cię spakuję, a ty leć po wypis. — Pogłaskał moje biodro, odsunął się i zaczął zbierać moje rzeczy.
Ruszyłam po dokumenty. Doktor niezmiennie pogodny, spędziliśmy kilka chwil w milczeniu, kiedy kończył przybijać pieczątki i podpisywać. Dołączył wszystkie badania i podał mi skromny plik papieru, zadrukowanego słowami, których na pewno nie zrozumiem.
— Dziękuję panu za opiekę — odezwałam się w końcu. — I wsparcie. Było mi bardzo, ale to bardzo potrzebne. Dziękuję za wszystko, co pan powiedział. Nie wiem jeszcze co zrobię, jak sobie poradzę, ale ma pan rację, jestem silna i co by nie było, to jakoś sprostam.
— Dobrze to od pani słyszeć. — Uśmiechnął się uprzejmie. — Proszę o siebie dbać. I przemyśleć kilka razy każdą decyzję. Ma pani cud pod sercem. Życzę powodzenia i dużo spokoju, stress piękności i dziecku szkodzi — zaśmiał się ciepło i uścisnął moją dłoń. Podziękowałam kolejne kilka razy i wyszłam z gabinetu. Oparłam czoło o zimną ścianę tuż obok drzwi, kiedy je tylko zamknęłam. Kilka głębokich oddechów. W dalszym ciągu panikowałam i miałam paranoję, niedowierzając w to, do czego to wszystko doszło. Nie docierał do mnie fakt, że mam na ramionach naprawdę sporo odpowiedzialności i duże, poważne decyzje, których nikt za mnie nie podejmie. W głowie panowała wojna, gdzie jeden z frontów wierzył, że wszystko będzie okej, że rzeczywiście jest to cud, kiedy drugi był przerażony na śmierć i miał ochotę rzucić wszystko i chować się w okopach, nie dbając o żadną walkę. Wracałam do Toma z roztrzęsionymi dłońmi, na drżących nogach, oddychając nierówno. Fakt, że wracamy do gmachu też nie poprawiał mi humoru. Ostatnie na co miałam ochotę to ponowne spotkania z Rają, koszmary i lęki przed wystawieniem stopy po za pokój, zwłaszcza wieczorami. Granatowy był spokojny i opanowany, choć w dalszym ciągu nienaturalnie przygaszony i cichy. Wziął moją torbę, splótł swoją dłoń z moją i ruszyliśmy do windy, po drodze żegnając pielęgniarki. Przed wejściem do szpitala stał policyjny samochód.
— Jesteśmy sami. Resztę kolegów odwołano, kiedy ja przyjechałem, a to oznacza, że nikt nas nie monitoruje. Możemy gdzieś jechać, na przykład na jakiś dobry obiad? Na pewno musimy też jechać do apteki. Do hotelu możemy wrócić pod wieczór, jakby ktoś się czepiał, to miałaś jeszcze badania, a potem były korki, co ty na to? — zaproponował.
— To brzmi jak plan — zaśmiałam się i to szczerze. Od dawna miałam ochotę uciekać. Nawet jeśli możemy uciec i zniknąć tylko na te kilka godzin. Będę się cieszyć tym co mam, tymi okruszkami wolności i swobody.
— To zapraszam — otworzył mi drzwi samochodu. Przednie, tuż obok kierowcy. Wsiedliśmy i dobre piętnaście minut zastanawialiśmy się gdzie jechać. Jak kanarki hodowane całe życie w klatkach, po czym nagle wypuszczone na wolność, do natury i świata, którego nie znają.
— Tom, kochanie, ja nie znam miasta. Przyjechałam, może poszłam raz na drinka i utknęłam w Roosevelcie. Nie zdążyłam niczego poznać, nie wiem gdzie możemy jechać.
— Inaczej! Na co masz ochotę? Głodna? Kuchnia włoska, francuska, soul food? Może sushi? — wymieniał, zaangażowany naszą pierwszą prawdziwą, można powiedzieć, randką.
— Indyjska? Jest tu jakaś dobra kuchnia Indii? — zapytałam, na co odpowiedział szerokim uśmiechem. Jechaliśmy ponad godzinę, bo po drodze tak czy siak pojawiły się korki. Granatowy zaparkował na obskurnym parkingu, pod małą, skromną knajpką. Niewielki, podłużny szyld, z bardzo nieoryginalną nazwą restauracji „India’s Restaurant”, ozdobiony jedynie drobną, indyjską flagą. Na szybach naklejki zapewniające o autentyczności, a zaraz przy nich, typowy czerwono-zielony, tandetny neon „Open”. Nie wyglądało to przekonująco, ale wiedziałam, że to będzie jedno z tych miejsc, które okazuje się być jednym z najbardziej domowych i przyjaznych. Drogie, prestiżowe restauracje, w których obsługują kelnerzy pod krawatem nigdy nie były czymś, co mnie pociągało. Człowiek zawsze się stresował, że obok ciebie usiądzie Paris Hilton i krzywo spojrzy na to jak używasz sztućców. Prestiż ciągnie za sobą wymagania związane z zachowaniem i wyglądem. Ja jednak wolę cieszyć się jedzeniem, dlatego z chęcią weszłam do skromnej, indyjskiej knajpki. Wnętrze nie było zbyt duże, ale bardzo przytulne, otulone ciepłym światłem szklanych indyjskich lampionów, zdobionych z kolorowymi szkiełkami. Usiedliśmy na typowo amerykańskiej, czerwonej kanapie, przy stole nakrytym obrusem w typowo indyjskie wzory, pod ścianą pokrytą obrazami dziesięciu, najważniejszych awatarów. Byli to hinduscy bogowie.
Podeszła do nas prześliczna, młoda dziewczyna ubrana w sari, o cudownie soczystym kolorze. Przywitała nas z szerokim uśmiechem i podała karty dań. Patrzyłam na Toma oczarowana. Miałam ochotę płakać z radości, że udało nam się uciec do miasta, choć na chwilę.
— Szczęśliwa, co? — zapytał. Kiwnęłam twierdząco głową. Pozwoliłam sobie na chwilę zapomnieć o świecie. — To co jemy?
— Och, ja wiedziałam, zanim tu przyjechaliśmy. Butter Chicken. Dawno nie jadłam, a bardzo lubię.
— Poleciłabyś?
— To jedna z łagodniejszych potraw. Jeśli wolisz ostre, to wybierz coś innego.
— W dalszym ciągu prosiłbym o pomoc. Zupełnie nie znam się na tych smakach, ani nie wiem nic, co te nazwy oznaczają — mówił wgapiony w menu.
— Co ty, nie próbowałeś nigdy Indii? Wstyd — zaśmiałam się. — Kurczakiem na pewno nie pogardzisz i może weźmy jeszcze samosę.
— A co to jest? — spojrzał na mnie zagubiony, śmiejąc się cicho pod nosem, zapewne sam z siebie.
— Pierożki. Z mięsem, albo ostro przyprawianymi warzywami. Może mają też opcję z serem. Trzeba zapytać.
— Brzmi dobrze — uśmiechnął się.
Złożyliśmy zamówienie, a niedługo potem zabraliśmy się za jedzenie. Jadłam ochoczo, słuchając pochwał i podziękowań Toma, za pokazanie mu nowych smaków. Cieszyłam się każdą chwilą. Po obiedzie przyszedł lekki deser i aromatyczną herbatę. Przysiadłam się bliżej, żeby móc wtulić się w mojego stróża. Chciałam mu powiedzieć, że żałuję, że nie mogliśmy wcześniej jechać na taki obiad. Wcześniej i częściej. Chętnie zwiedzałabym z nim miasto, przywiązując wspomnienia do miejsc. Nie odezwałam się jednak, bo nie chciałam psuć mu humoru. Siedzieliśmy, patrząc na różowiejące niebo, rozmawiając o wszystkim i o niczym, prawie jak zwyczajna para.
— Trzeba wracać — mruknął, przytulając nos do mojej skroni.
— Wiem. Liczę, że już niedługo to wszystko się skończy i drzwi się otworzą. Wtedy będzie można uciec i tam nigdy więcej nie wracać. — Słuchając mnie mruknął i zaśmiał się cicho pod nosem.
— Jak już do tego dojdzie to prawdopodobnie zmienię miejsce pracy, przeniosę się na inną komendę. Miasto jest duże, a mnie potrzeba szefostwa, które nie leci w kulki.
— Co właściwie dzieje się tam teraz?
— Sam nie wiem. Istne szaleństwo. Rozporządzenia rzucane na odczep, niepełne akta, zagubione dokumenty i brak zaangażowania w sprawę. Historię hotelu mają w czterech literach. Nawet nie próbowali robić śledztwa z prawdziwego zdarzenia. Czym jest przyjść i popytać ludzi? Niczym. To tylko zeznania — mówił spokojnie, patrząc w punkt za oknem. Widziałam, że temat go trapi.
— Co ty byś zrobił na miejscu takiego szefa?
— Podjąłbym wszelakie możliwe akcje. Nie tylko dzwoniłbym do Negana, ale pozostałbym z nim w stałym kontakcie, śledził postępowanie, wypytywał o nie. Jeśli dostałbym jakąkolwiek informację o sytuacjach nieprawdopodobnych, nie wysłałbym tam White, ale kilka medium, jakichś pogromów duchów, cokolwiek, co tylko mógłbym tam wysłać, nawet jeśli to mogłoby okazać się skrajnie głupie. Chciałbym pomagać po prostu i gotowałbym się, jeśli nie widziałbym postępów — westchnął bezradnie i ciężko. — Nie ma co się na tym rozwodzić, bo nie siedzę na jego stołku i mam związane ręce. Chodźmy już. — Wyciągał pieniądze i zostawił je na stole, wraz z dużym napiwkiem. — Powinniśmy już jechać.

Po drodze zatrzymaliśmy się przy aptece. Pobiegłam do niej sama, prosząc Toma, żeby po prostu na mnie zaczekał w samochodzie. Podeszłam do lady z listą leków do wykupienia, kiedy granatowy wysiadł i oparł się o bok policyjnego samochodu i zapalił papierosa. Po tych szybkich zakupach, z żalem i smutkiem wróciliśmy pod dach Roosevelta. Przekraczanie granicy gmachu było wręcz bolesne. Powietrze w budynku wydawało się być naelektryzowane, gęste i ciężkie.

*

Cały dzień nie dostałem informacji od szefostwa apropo raportu, więc pozwoliłem sobie na leniwy, pijany dzień. Kładłem się do łóżka zmęczony, uprzednio się rozbierając. Włożyłem dłoń w kieszeń spodni, gdzie znalazłem kolejną notatkę, na starym, zniszczonym papierze. Znałem już jej pismo, wiedziałem, że to wiadomość od Raji. Zaskoczył mnie jednak fakt, że rozumiałem treść.

„Il tuo cuore è fatto d'oro, tesoro 
Mi manca quello che avevamo”

____________
Nelly