2018/08/23

22. Randka


_______________

— Pojawiasz się w rzeczywistości, czy usnąłem nad dokumentami? — zapytałem i usiadłem obok niej. Upiłem łyk wody.
— Usnąłeś — odpowiedziała z uśmiechem.
— Rozmawiałem z Sophie, zapewne słyszałaś. To prawda, że jestem twoim stróżem?
— Nie wiem, ale miałoby to sens. Wiedziałam, że wydajesz mi się znajomy, z czasem się domyśliłam. — Oparła policzek o moje ramię, przytulając się. Uśmiechnąłem się lekko.
— Pamiętasz pierwszy raz kiedy się spotkaliśmy? Macie tam jakieś archiwa z przeszłości?
— Nie — roześmiała się wesoło. — Ale przypominamy sobie całkiem sporo. Pamiętam na przykład, że kiedyś byłeś moim bratem, innym razem mężem, albo najlepszym przyjacielem. Kiedyś spotkaliśmy się gdzieś we Włoszech.. Wtedy przedstawiłeś się jako Negev, ja sama nazywałam się Ravya. To były cudowne czasy. Spotkaliśmy się jeszcze jako dzieci. Niosłeś matce jedzenie w koszyku do domu. Była chora i strasznie na nas zła, kiedy cię zatrzymałam po drodze. Próbowałam sprzedawać lemoniadę za drobne pieniądze. Podszedłeś się przywitać i dobiliśmy targu, wymieniając brzoskwinię na szklankę z dodatkowym plasterkiem cytryny — mówiła i zaśmiała się głośno. — Co to była za wymiana! Kradzież w biały dzień. Owoce za szklankę wody! — Objęła moje ramię, wtuliła się i wspominała, raz po raz wypełniając pomieszczenie słodkim dźwiękiem jej śmiechu. Sam się nie powstrzymałem i pozwoliłem sobie na radość. Byłem pod wrażeniem, że jednak coś pamięta.
— Pamiętasz tylko takie pojedyncze sceny? — rzuciłem, odpowiedziała twierdząco kiwając głową. — Opowiedz mi wszystko co pamiętasz. Jestem ciekawy.
— W porządku — odpowiedziała z uśmiechem, patrząc mi w oczy. — Innym razem byliśmy rodzeństwem. Nie pamiętam ani imion, ani miejsca, ale wiem, że mieliśmy różnych ojców. Byłeś starszy o kilka lat i twój ojciec umarł. Mama znalazła sobie kolejnego męża i pojawiłam się ja. Lubiłeś zaplatać mi warkocza, opowiadać mi straszne historie przed pójściem spać, ale też zawsze mnie broniłeś przed wszystkim co złe. W obecnych czasach widzę, że kobiety przepuszcza się w drzwiach i pozwala się im iść przodem, ale wtedy ty wszędzie przodowałeś, ciągnąc mnie za rękę, zaraz za sobą, trzymając blisko siebie.
— To nie zbyt uprzejme, co? — Uśmiechnąłem się.
— Wręcz przeciwnie. Szedłeś przodem, żeby upewnić się, że jest bezpiecznie. Pierwszy wchodziłeś do naszej ulubionej knajpki w mieście, żeby upewnić się, czy mój były chłopak, z którym nie miałam ochoty się widzieć, się gdzieś tam nie czai. Przodowałeś z najczystszymi intencjami.
— Ale podobno gdzieś, kiedyś się pokłóciliśmy, co? Tak twierdzi medium.
— Nie, nie ma racji — odpowiedziała, kiwając głową. — Brak zaufania nie wynikał z przeszłości. Nigdy nie zrobiłbyś mi takiej krzywdy, którą musiałabym nieść ze sobą aż do grobu i na drugą stronę. Nie mam żadnych złych wspomnień z tobą związanych — wyjaśniała. — Ta niepewność pojawiła się tylko i wyłącznie z moich doświadczeń i z powodu ostatniej śmierci. Odeszłam nie ufając mężczyznom, a moja nieufność i nieprzychylność trwała latami, kiedy obserwowałam stąd ich zachowania. Ty byłeś i jesteś wręcz podejrzanie czysty.
— Medium się mylą?
— Ona przekazuje ci tylko swoje interpretacje, albo plotki od innych zmarłych. Ja z nią bezpośrednio nie rozmawiałam, żeby jej mówić skąd wziął się mój dystans. Wywnioskowała to z mojej energii, ale też modelując informacje tak, żeby tobie wydały się autentyczne.
— Wiesz w ilu sprawach kłamała?
— Nie wiem, ale wiem, że chce od ciebie więcej pieniędzy niż jej się należy. Chciwość, próżność, egoizm i arogancja w tych czasach mnie szokuje.
— Masz jakiś plan co dalej? Rozważałaś już jakąś nową taktykę? — zapytałem po dłuższej przerwie. Przytulałem ją do siebie i kołysałem się lekko.
— Sama nie wiem, ale przemyślałam naszą ostatnią rozmowę, jeśli o to pytasz. I cię posłucham. Nie wiem jednak jak poradzić sobie z przeszłością, obecną sytuacją, nie mówiąc już nawet o patrzeniu na przyszłość. Chciałabym odzyskać córkę i dostać szansę na kolejne życie. Cena za odkupienie jednak jest w tej chwili nie na moją kieszeń — mruknęła. — Obawiam się, że trochę mi to zajmie. — Spojrzała na mnie wzrokiem, który szukał pomocy.
— Nie bój się, zawsze kiedy mnie potrzebujesz jesteś w stanie zwrócić się do mnie. Co noc mnie dręczysz — zażartowałem i pogłaskałem jej policzek. Uśmiechnęła się i przymknęła powieki. Odetchnęła, najwyraźniej z ulgą.
— Dziękuję. — Schowała się w moich ramionach, chowając nos tuż przy mojej szyi. Przytulałem, rozmyślając o jej kruchości.

*

Nie zmrużyliśmy ani oka, cały wieczór i noc gotując, jedząc i rozmawiając. Georg zrobił wszystko, o co poprosiłem. Mieliśmy pizzę, burgery, frytki, makarony, steki, a na koniec szarlotkę, której nie zjadłem. Szatyn nie wiedział, że mam uczulenie na jabłka. Wyciągnął jednak spore pudełko lodów. Nie byliśmy w stanie zjeść wszystkiego na raz, dlatego w połowie zawołaliśmy resztę obsługi. Jedzenie się rozeszło, został jego kawałek szarlotki, moje lody i my. Siedzieliśmy na podłodze, tuż przy piekarniku. Nabrał sobie sporą łyżkę kremowych, mrożonych dobroci i ułożył na talerzu obok wciąż jeszcze lekko ciepłego ciasta. W ciszy patrzyłem jak pałaszuje słodkości, próbując powstrzymać się od śmiechu. Spojrzał na mnie z wyrzutem. — Śmiejesz się ze mnie?
— Owszem — parsknąłem cicho. — Cały ten czas robiliśmy całe słone menu, kiedy ty najwyraźniej jesteś łakomy na słodycze? — śmiałem się, kiedy on jadł dalej z uśmieszkiem pod nosem.
— Widzisz, patrzyłeś na mnie jak na pustaka co tylko pracuje i chodzi na siłownię, a prawda jest taka, że słodycze to moja słabość, więc nie wiem co by było, gdybym nie chodził — zaśmiał się cicho. — Może wyglądałbym jak Gustav — roześmialiśmy się oboje, przypominając sobie szefa kuchni.
— Wciąż byłbyś uroczy — wypaliłem, a zaraz potem zdałem sobie sprawę z tego co właśnie powiedziałem. Spuściłem głowę, zapewne z rumianymi policzkami. Wbiłem łyżkę w lody. Zajadałem się, licząc że ich chłód mnie ostudzi. Czułem na sobie jego wzrok. Uśmiechał się. Zapanowała długa, ale komfortowa cisza. Kiedy zjadł, podniósł się i zaczął zbierać brudne naczynia.
— Też jesteś uroczy. Zwłaszcza jak się tak rumienisz — rzucił i zabrał się za mycie garnków, misek i wszystkiego, czego użyliśmy. Płonąłem w środku. Sam nie wiedziałem, czy ze wstydu, czy jednak z jakiejś uciechy.
Po godzinie kuchnia ponownie błyszczała, a my byliśmy widocznie zmęczeni. Gotując i jedząc bawiliśmy się na tyle dobrze, że nie zauważało się uciekającego czasu. Podszedł do mnie i zapytał, czy jestem zadowolony. Kiwnąłem twierdząco głową. Zbliżał się do mnie. Byłem pojedzony, szczęśliwy, a co więcej czułem się przy nim komfortowo. Przyciągnął mnie do siebie i ciepło przytulił. — Moglibyśmy tak częściej. Gotować, chodzić do kina, przytulać się, wieczorem palić i plątać się w pościeli — mówił łagodnie, patrząc mi w oczy, ale raz po raz zerkając na moje wargi. — Mógłbym słuchać twojego śmiechu i oglądać twoje rumieńce — zaśmiał się cicho, był nieco spięty, ale całe napięcie w powietrzu było bardzo przyjemne. Mój oddech się spłycił. Nie chciałem uciekać. Niepewnie złapałem jego dłoń i pogłaskałem ją delikatnie. Czułem, że cały się trzęsę. Czułem się jak butelka coca-coli, zaraz po dobrym wstrząśnięciu. Jak można czuć się jak butelka? Nie wiem. Moje myśli błądziły i plątały się jak dzikie, dopóki mnie nie pocałował. Był delikatny, ostrożny, nie nachalny. Nie rzucał się na mnie, ale cieszył się bliskością. Odwzajemniłem. Szybko się do niego mocno przytuliłem, ponownie dając się ponieść jak ocean, którym szarpie wiatr podczas sztormu. Poddałem się, a pocałunek powoli stawał się gorętszy. W końcu się oderwałem, kiedy poczułem, że to dla mnie nieco za dużo. Jego dłonie zdążyły zabłądzić. Przeniósł je jednak na biodra i sam odetchnął głęboko. — Przepraszam, poniosło mnie. Przepraszam — jąkał się.
— W porządku, nic się nie dzieje — mruknąłem, czując, że moje policzki płoną. Miałem dreszcze na całym ciele, które wędrowały po brzuchu w dół. Zacisnąłem powieki i westchnąłem ciężko. Roześmiałem się w końcu. Oparłem czoło o jego klatkę piersiową. Dzieje się niemożliwe. W życiu nie pomyślałbym nawet o tym, że do czegoś mogłoby między nami dojść. On sam zaczął się śmiać i mnie przytulił. Ucałował czubek mojej głowy. Zaraz przerzucił mnie sobie przez ramię i niósł mnie z powrotem do swojego pokoju. Krzyczałem, że zaraz zwymiotuję, jeśli mnie nie postawi, ale nie posłuchał. Wróciliśmy do jego czterech ścian.

— Billy, Billy, tak strasznie się cieszę, że się poddałeś i zaczynasz żyć! Tak bardzo jestem dumny! Znowu jesteś szczęśliwy, znowu się uśmiechasz, śmiejesz i pozwalasz sobie czuć wszystko co pozytywne! Ten pocałunek był bardzo ważny i cieszę się, że sobie na niego pozwoliłeś. On nie jest zły. Wiedziałbym. Georg to fajny facet. Mógłby cię kochać. A ty mógłbyś kochać jego. Moglibyście być szczęśliwi, tak bardzo szczęśliwi! Zapomnij o mnie, proszę. Pozwól mu się kochać. Otwórz serce na kogoś nowego. — Słyszałem głos z oddali, na początku nie zdając sobie jednak sprawy, że słyszę Rylanda. Pomyślałem o nim i momentalnie w głowie zobaczyłem czerń. Pożerała, wciągała, trawiła i nie zostawiała po sobie niczego. Emocjonalna czarna dziura. Poniosło mnie. Popełniłem błąd. Dopuściłem się tak wielkiego błędu.
— Ryland?! Ryland, gdzie jesteś? To nie tak, to był błąd, nie chcę go kochać, nie chcę z nim być. Znasz mnie, wiesz o tym. Byłem upalony, nie panowałem nad sobą! Jedyne czego chcę to ciebie, na zawsze. Wiesz przecież! — krzyczałem w otchłań. — Wiesz, że to fikcja. To nie jest rzeczywiste szczęście. Jedyne szczęście jakie miałem to to z tobą. Pokaż mi się proszę, wróć do mnie — zacząłem żałośnie skomleć, nie powstrzymując łez. — Nie zostawiaj mnie!
— Wiesz, że robisz to co powinieneś — odpowiedział w końcu. — Georg jest rzeczywistością. To ja jestem snem, przeszłością, którą musisz zostawić, Billy. Tak będzie lepiej. Zaufaj mi. — W jego głosie usłyszałem swojego rodzaju panikę i niepokój. — On jest prawdą, nie błędem. Krzywdziłem cię wracając. Krzywdzę dalej. Nie powinienem był się odzywać, przepraszam. Billy, wybacz. Muszę pozwolić ci odejść, żebyś był w stanie sięgnąć po szczęście. On się tobą zaopiekuje. Przytuli, kiedy będziesz tego potrzebował.
— Nie zostawiaj mnie! — krzyknąłem rozpaczliwie podrywając się na łóżku. Kelner momentalnie się obudził i mimo zaspania, dezorientacji mocno mnie do siebie przyciągnął i przytulił.
— Już okej, okej, jestem tutaj. To tylko sny. Już nie śpisz, już wszystko w porządku — szeptał, kiedy ja desperacko próbowałem się wyrwać, rzucając się w rozpaczy po całym łóżku. Trzymał mnie ciasno przy sobie.
— Nic nie jest w porządku, nic… — wydałem z siebie rozdzierający krzyk, zalewając się gorzkimi łzami. Smutek mnie sparaliżował i pozbawił sił. Czarna dziura połknęła mnie w całości i nie zamierzała oddać. Ryland się ze mną żegnał. To było pożegnanie, na które nigdy się nie zgodziłem.

*

Słyszałam kiedy wpadł na korytarz. Rozmawiał z pielęgniarkami głośno i nerwowo. Wyobrażałam sobie, jak stoi tam na holu, ubrany w pośpiechu, w nieładzie i z roztrzęsionymi dłońmi. Zaaferowane kobiety poprosiły, żeby się uspokoił i po chwili wskazały mój pokój. Słyszałam całą wymianę zdań. Chwilkę później stanął w drzwiach pokoju. Zdążyło się ściemnić, więc pokój oświetlała niewielka lampka nocna znad mojego szpitalnego łóżka. Oddychał nierównomiernie. Kiedy tylko go zobaczyłam, moje spojrzenie się zeszkliło i raz dwa rozłożyłam ramiona. Potrzebowałam jego ciepła.
— Eve… — Rzucił przy łóżku sporą torbę, którą miał na ramieniu i wziął mnie w ramiona. Wtopiłam się w jego ciało przy ciasnym uścisku. Walczyłam z łzami. Głaskał moje włosy i szeptał po cichu, próbując mnie uspokoić, kiedy dotarło do mnie, że muszę coś wymyślić. Co mi jest? Co ja mogę mu powiedzieć? — Co się dzieje, mała? — wyszeptał i ucałował moje czoło. Próbował złapać kontakt wzrokowy. Patrzyłam w dół, nie mogłam się przemóc, żeby na niego spojrzeć, bo byłam przekonana, że spowoduje to kolejną falę łez. Myśl, Greenwood, myśl.
Odchrząknęłam, wzięłam głęboki oddech. — Wszystko w porządku, Tom. Przepraszam, że cię zmartwiłam. Wszystko jest w porządku — mówiąc, mój głos drżał. Kolejny głęboki oddech i kontynuowałam. — Mam niedobory przez te wymioty, jestem osłabiona, więc mnie zostawili na obserwacji, bo ponoć nie było ze mną najlepiej. Będzie dobrze, wyliżę się. — Uśmiechnęłam się lekko. Granatowy ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy. Może szukał prawdy.
— Dlaczego płakałaś? Powiedz mi proszę o wszystkim.
— Wiesz, to szpital, ludzie tutaj codziennie umierają. Naoglądałam się. — Przetarłam wilgotne policzki. — Przepraszam. Hotel mnie zepsuł i jak widziałam te starsze panie, które walczą o życie… — Pociągałam nosem. Miałam ochotę płakać dalej. Za siebie, za niego i za kłamstwa, które mu sprzedaję. — Trochę się posypałam emocjonalnie. Pielęgniarki też mnie pilnują. Policja też zapewne swoje dodała. Zadawali pytania na komendzie, oczekiwali prawdy to im ją dałam i myślę, że wzięli mnie za szaloną. Może się nie mylą, wiesz? To wszystko jest bez sensu — rozklejałam się patrząc na niego. Jego wyraz twarzy złagodniał. Przytulił mnie ciasno, uspokajał i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Nucił cicho naszą kołysankę. Płakałam mu na ramieniu, aż straciłam poczucie czasu.

Obudziłam się następnego dnia, koło ósmej, czując się, jakby mnie ktoś pobił. Całe moje ciało bolało, a razem z nim twarz, nawet i umysł. Przetarłam delikatnie oczy, które były napuchnięte po ostatnim wieczorze. Noc była spokojna, nic mi się nie śniło, zupełna pustka. Otworzyłam w końcu oczy i pierwsze co zauważyłam to Toma, śpiącego w swojej policyjnej kurtce, na krześle, poskładanego, przytulającego policzek do krawędzi łóżka. Pierwszym odruchem była żal. Zaraz za nią przyszła lawina smutku, poczucia winy, ale też ulga. Drugim odruchem był cichy bieg na paluszkach, prosto do łazienki. Zwymiotowałam, potem przepłukałam usta i długą chwilę stałam przed lustrem gapiąc się na własną twarz, szukając prawdy, planu, celu, czy jakiejś pomocy. Jeśli ja nie wiem co robić, to może ta w lustrze wie coś więcej. Myliłam się jednak, bo odbicie jedynie naśladowało moje ruchy i nie wniosło nic nowego. Wróciłam do pokoju. Stróż wciąż spał. Sięgnęłam do torby, którą ze sobą przywiózł. Wzięłam świeże ubranie, kosmetyki, szczoteczkę do zębów i wróciłam do łazienki, żeby spróbować zmyć z siebie te wszystkie podłe uczucia. Stałam pod prysznicem, pozwalając, żeby zimna woda brutalnie mnie obudziła i sprowadziła na ziemię. Podjęłam decyzję. Tom się nie dowie. Po prostu mu nie powiem, choć może powinnam, bo to też jego dziecko. „Cholera wie, czy to jego” — odezwał się mój wewnętrzny głos. Kłóciłam się sama ze sobą, ale postawiłam jednak na tym, że niczego się nie dowie. Jest młody, za młody, żeby być gotowym na dziecko. Nie pozbawię go życia. Ubrałam się, w końcu umyłam twarz, odświeżyłam oddech i wróciłam do pokoju. Spojrzał na mnie zaspany, ale uśmiechając się lekko. — Dzień dobry. Wyspałaś się? — mruknął. Kiwnęłam twierdząco głową.
— Ty jednak zapewne nie spałeś najlepiej. — Wymusiłam uśmiech. Odpowiedział tym samym.
— Wykłóciłem się z szefem, żebym mógł zostać. Kombinował, ale koniec końców miałem chronić ciebie, a nie pokoju hotelowego, więc jestem. I o dziwo, nie spałem tak źle. Nic mnie nie męczyło w snach.
— Jak wzięli mnie na komendę i do szpitala, to Raja dalej cię torturowała wycieczkami?
— Nie, torturował mnie mój własny umysł. Standardowe koszmary. Ale swoją drogą, to musimy porozmawiać o Raji.
— To znaczy? Coś nowego?
— To ona zabija.

*

Obudziłem się podnosząc policzek z twardego blatu biurka, przy którym usnąłem. Spojrzałem na zegarek zaskoczony. Już poranek. Nie pamiętałem kiedy usnąłem, pamiętałem jednak spokój Raji i wspólne wspomnienia. Po rozmowie, musiała zabrać mnie na wycieczkę krajoznawczą po przeszłości bo w głowie zachowały mi się obrazy miejsc, których nigdy nie widziałem, a doświadczałem każdego z nich jak powrotu do domu. Pamiętałem malownicze włochy, zielone ogródki, sady, drewniane płoty i suchą ścieżkę, skąpaną w słońcu. Zapach owoców, kwiatów i świeżo skoszonej trawy. Pamiętałem też jednak zimną, betonową wilgoć i zapach spalonego prochu, przy strzałach. Skrzynki przepełnione amunicją, narkotykami i alkoholem. Próbowałem się pozbierać i zacząć dzień, ale nie byłem w stanie. Siedziałem bez ruchu, co chwilę przymykając oczy, przypominając sobie kolejne detale, oddychając głęboko, czując zapachy, jakie mnie wtedy otaczały. Rozluźniłem się i pozwoliłem sobie na tą chwilę lenistwa. Przed oczami miałem wystawny bal, kobiety w bogatych, zdobionych sukniach. Bawiłem się w najlepsze, popijając wino musujące, kiedy zobaczyłem ją. Donosiła bogaczom jedzenia i dopytywała, czy są zadowoleni. Służyła. Jednak chwilę później zobaczyłem ją na scenie, ubraną w diamenty, z ślicznie, starannie ułożonymi włosami, stała i czarowała wszechobecnych mężczyzn swoim głosem i klasą. Ja sam podziwiałem i wzdychałem, siedząc przy barze, popijając burbon. Odetchnąłem, czując jego smak w ustach i otworzyłem oczy. Patrzyłem na raporty leżące na stole. Zdaje się, że to koniec historii. Uruchomiłem laptopa i wysłałem raport mailem, kolejną kopię niedługo później podałem gliniarzowi, który pilnował głównych drzwi wejściowych hotelu. Moja praca skończona. Odkryłem kto zabija, odnotowałem i oddałem wnioski. Mógłbym się zrelaksować, gdybym tylko wierzył, że ten raport zostanie zaakceptowany, a jutro rano drzwi gmachu zostaną otwarte. Ruszyłem do części restauracyjnej i podszedłem do baru. Blaty były zakurzone, bo nieużywane od kiedy zaczęły się problemy Billa. Sięgnąłem po butelkę alkoholu. Pierwszą, lepszą z brzegu. Nie wybrzydzałem, bo nie zostało tam już zbyt wiele. Usiadłem i wypiłem szklaneczkę na raz, zaraz potem się krzywiąc. Przetarłem kark dłonią. Może to moja kolej, żeby się zaszyć w swoich czterech ścianach i po prostu z nią rozmawiać, pomagać. Krzątanie się po pustym hotelu nie poprawiało humoru, a picie do własnego odbicia nie było przyjemne.

*

Nie uciekałem, kiedy wybudziłem się ze snu. Zostałem. Siedziałem na drugim brzegu łóżka, tuląc kolana do swojej klatki piersiowej i paliłem papierosa za papierosem, gasząc każdego z nich, przyciskając tlący się żar do własnego ciała. Chciałem płakać i krzyczeć, problem był taki, że nie byłem do tego zdolny, pusty w środku, jak tani, świąteczny Mikołaj z czekolady. Kołysałem się lekko, myśląc o falach na oceanie, które odrobinę uspokajały mój umysł. Jeśli miałbym namalować własne uczucia, malowałbym je gęstą, ciemno czerwoną krwią i popiołem. Byłaby to skomplikowana, chaotyczna, mocno napięta sieć połączeń, które nie mają sensu. Wszystko miałoby ostre, niepokojące i mocno zdefiniowane krawędzie. Po malowaniu usiadłbym i patrzył na to jak krew na obrazie ciemnieje i pęka po wysuszeniu.
Spojrzałem smutno na śpiącego szatyna, nie będąc pewnym, czy bardziej mi żal jego, czy siebie. Miałem do siebie żal. Ba! Byłem na siebie wściekły, że pozwoliłem sobie się do kogoś na tyle zbliżyć i dawać jakieś nadzieje, kiedy jasne było, że nic z tego nie będzie. Nie mógłbym. Zapewne poczuje się skrzywdzony. Powinienem zacząć przepraszać już teraz? Uciec i udawać, że nic się nie dzieje? Z rozdzierającego smutku rodziła się nieokiełznana złość i frustracja. Nie chciałem wyładowywać jej na nikim innym, ale tylko na sobie. Zapaliłem kolejnego papierosa, żeby zaraz zgasić go w wewnętrznej części swojej dłoni. Po krótkiej chwili, kiedy kelner zaczął się kręcić, co zapowiadało jego pobudkę, nie wytrzymałem, wziąłem kilka zielonych papierosów i na palcach wymknąłem się do siebie. Zapaliłem, żeby stłumić emocje. Wypaliłem całego samotnie, więc wylądowałem w łóżku, praktycznie bez kontaktu z rzeczywistością. Powieki były ciężkie, miałem wrażenie, że unoszę się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Zagłuszyłem ból, jednak złość dalej tam była. Mówią, że można przegrać walkę, ale najważniejsze, żeby wygrać wojnę. Czuję, że już dawno poległem w obu pojedynkach.

*

Po południu odwiedził nas lekarz. Zapytałam, czy możemy porozmawiać w cztery oczy. Nie chciałam rozmawiać o ciąży, kiedy Tom był obok. Lekarz spojrzał wymownie na granatowego, po czym ten posłał mi zaniepokojone spojrzenie, zaraz przed tym jak wyszedł. Drzwi się zamknęły. Wiedziałam co właśnie lekarz sobie pomyślał. Widziałam w jego spojrzeniu, że zadał mi w myślach kilka pytań, a zaraz sam sobie na nie odpowiedział. Uśmiechnęłam się lekko.
— Wypisujemy panią. Po serii kroplówek widocznie stanęła pani na nogi, z czego się bardzo cieszę. Jak mówiłem, kobiety są jednak twardsze od nas, facetów. — Mrugnął do mnie z uśmiechem. Nie próbował mnie podrywać, ale bardziej podnieść na duchu. Uśmiech miał przyjazny. — Wypiszę witaminy, suplementy, to co będzie w tej chwili potrzebne, potem należy jednak wybrać lekarza, który poprowadzi ciążę. „Potem”, to znaczy że im szybciej tym lepiej. Odpowiednia opieka będzie potrzebna, co by więcej takich wizyt tutaj nie mieć. Proszę się nie doprowadzać do takiego stanu. — Opuścił wzrok i sprawdzał coś w papierkach, które ze sobą przyniósł.
— Zadbam o siebie. Obiecuję — odpowiedziałam z uśmiechem. Mężczyzna rozpromieniał.
— Może pani zacząć się pakować, a ja pójdę przygotować wypis. Proszę do mnie przyjść za te pół godzinki po odbiór.
— Dziękuję, panie doktorze.
— Nie ma za co. Czekam na panią — rzucił mimowolnie i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą. Po pięciu, dziesięciu minutach usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
— Proszę! — Zaraz do pokoju wszedł Tom. Nie zadawał pytań, ale wydawał się nieco zawiedziony, albo urażony. Sama nie byłam pewna. Usiadł, jakby nieobecny. — Wypisują mnie. Już wszystko dobrze, więc mogę się pakować. Niepotrzebnie wiozłeś mi torbę rzeczy — zaśmiałam się cicho, próbując rozładować atmosferę.
— W porządku, najważniejsze, że wszystko jest dobrze. Lekarz mówił coś jeszcze?
— Dostanę tylko trochę witamin, tego typu pierdółek, na wzmocnienie i mam przyjść zaraz po wypis — uśmiechnęłam się lekko. — Nie bardzo mam ochotę tam wracać.
Funkcjonariusz westchnął tylko, podniósł się i podszedł, żeby ciepło mnie przytulić, obejmując mnie w talii. — Zmartwiłaś mnie bardzo tym szpitalem. Cieszę się, że się tobą zajęli — mówił cicho i ucałował czule moje czoło. Gdybyśmy byli w hotelu i dalej żyłabym w niewiedzy, to zapewne teraz serce by przyspieszyło i poczułabym to przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym moim ciele. Teraz jednak jedyne co czułam to kłujące poczucie winy i dyskomfort z powodu kłamstwa. Robiłam jednak dobrą minę do złej gry. Wygładziłam granatowy materiał na jego ramionach i zarzuciłam mu ręce na szyję. Pogłaskałam jego kark, jednocześnie patrząc mu w oczy.
— Przepraszam — mruknęłam cicho, wspięłam się na palce i pocałowałam krótko jego miękkie wargi. — Że musiałeś się martwić. Przepraszam.
— W porządku. — Musnął nosem koniuszek mojego nosa i ucałował go szybciutko. — Ja cię spakuję, a ty leć po wypis. — Pogłaskał moje biodro, odsunął się i zaczął zbierać moje rzeczy.
Ruszyłam po dokumenty. Doktor niezmiennie pogodny, spędziliśmy kilka chwil w milczeniu, kiedy kończył przybijać pieczątki i podpisywać. Dołączył wszystkie badania i podał mi skromny plik papieru, zadrukowanego słowami, których na pewno nie zrozumiem.
— Dziękuję panu za opiekę — odezwałam się w końcu. — I wsparcie. Było mi bardzo, ale to bardzo potrzebne. Dziękuję za wszystko, co pan powiedział. Nie wiem jeszcze co zrobię, jak sobie poradzę, ale ma pan rację, jestem silna i co by nie było, to jakoś sprostam.
— Dobrze to od pani słyszeć. — Uśmiechnął się uprzejmie. — Proszę o siebie dbać. I przemyśleć kilka razy każdą decyzję. Ma pani cud pod sercem. Życzę powodzenia i dużo spokoju, stress piękności i dziecku szkodzi — zaśmiał się ciepło i uścisnął moją dłoń. Podziękowałam kolejne kilka razy i wyszłam z gabinetu. Oparłam czoło o zimną ścianę tuż obok drzwi, kiedy je tylko zamknęłam. Kilka głębokich oddechów. W dalszym ciągu panikowałam i miałam paranoję, niedowierzając w to, do czego to wszystko doszło. Nie docierał do mnie fakt, że mam na ramionach naprawdę sporo odpowiedzialności i duże, poważne decyzje, których nikt za mnie nie podejmie. W głowie panowała wojna, gdzie jeden z frontów wierzył, że wszystko będzie okej, że rzeczywiście jest to cud, kiedy drugi był przerażony na śmierć i miał ochotę rzucić wszystko i chować się w okopach, nie dbając o żadną walkę. Wracałam do Toma z roztrzęsionymi dłońmi, na drżących nogach, oddychając nierówno. Fakt, że wracamy do gmachu też nie poprawiał mi humoru. Ostatnie na co miałam ochotę to ponowne spotkania z Rają, koszmary i lęki przed wystawieniem stopy po za pokój, zwłaszcza wieczorami. Granatowy był spokojny i opanowany, choć w dalszym ciągu nienaturalnie przygaszony i cichy. Wziął moją torbę, splótł swoją dłoń z moją i ruszyliśmy do windy, po drodze żegnając pielęgniarki. Przed wejściem do szpitala stał policyjny samochód.
— Jesteśmy sami. Resztę kolegów odwołano, kiedy ja przyjechałem, a to oznacza, że nikt nas nie monitoruje. Możemy gdzieś jechać, na przykład na jakiś dobry obiad? Na pewno musimy też jechać do apteki. Do hotelu możemy wrócić pod wieczór, jakby ktoś się czepiał, to miałaś jeszcze badania, a potem były korki, co ty na to? — zaproponował.
— To brzmi jak plan — zaśmiałam się i to szczerze. Od dawna miałam ochotę uciekać. Nawet jeśli możemy uciec i zniknąć tylko na te kilka godzin. Będę się cieszyć tym co mam, tymi okruszkami wolności i swobody.
— To zapraszam — otworzył mi drzwi samochodu. Przednie, tuż obok kierowcy. Wsiedliśmy i dobre piętnaście minut zastanawialiśmy się gdzie jechać. Jak kanarki hodowane całe życie w klatkach, po czym nagle wypuszczone na wolność, do natury i świata, którego nie znają.
— Tom, kochanie, ja nie znam miasta. Przyjechałam, może poszłam raz na drinka i utknęłam w Roosevelcie. Nie zdążyłam niczego poznać, nie wiem gdzie możemy jechać.
— Inaczej! Na co masz ochotę? Głodna? Kuchnia włoska, francuska, soul food? Może sushi? — wymieniał, zaangażowany naszą pierwszą prawdziwą, można powiedzieć, randką.
— Indyjska? Jest tu jakaś dobra kuchnia Indii? — zapytałam, na co odpowiedział szerokim uśmiechem. Jechaliśmy ponad godzinę, bo po drodze tak czy siak pojawiły się korki. Granatowy zaparkował na obskurnym parkingu, pod małą, skromną knajpką. Niewielki, podłużny szyld, z bardzo nieoryginalną nazwą restauracji „India’s Restaurant”, ozdobiony jedynie drobną, indyjską flagą. Na szybach naklejki zapewniające o autentyczności, a zaraz przy nich, typowy czerwono-zielony, tandetny neon „Open”. Nie wyglądało to przekonująco, ale wiedziałam, że to będzie jedno z tych miejsc, które okazuje się być jednym z najbardziej domowych i przyjaznych. Drogie, prestiżowe restauracje, w których obsługują kelnerzy pod krawatem nigdy nie były czymś, co mnie pociągało. Człowiek zawsze się stresował, że obok ciebie usiądzie Paris Hilton i krzywo spojrzy na to jak używasz sztućców. Prestiż ciągnie za sobą wymagania związane z zachowaniem i wyglądem. Ja jednak wolę cieszyć się jedzeniem, dlatego z chęcią weszłam do skromnej, indyjskiej knajpki. Wnętrze nie było zbyt duże, ale bardzo przytulne, otulone ciepłym światłem szklanych indyjskich lampionów, zdobionych z kolorowymi szkiełkami. Usiedliśmy na typowo amerykańskiej, czerwonej kanapie, przy stole nakrytym obrusem w typowo indyjskie wzory, pod ścianą pokrytą obrazami dziesięciu, najważniejszych awatarów. Byli to hinduscy bogowie.
Podeszła do nas prześliczna, młoda dziewczyna ubrana w sari, o cudownie soczystym kolorze. Przywitała nas z szerokim uśmiechem i podała karty dań. Patrzyłam na Toma oczarowana. Miałam ochotę płakać z radości, że udało nam się uciec do miasta, choć na chwilę.
— Szczęśliwa, co? — zapytał. Kiwnęłam twierdząco głową. Pozwoliłam sobie na chwilę zapomnieć o świecie. — To co jemy?
— Och, ja wiedziałam, zanim tu przyjechaliśmy. Butter Chicken. Dawno nie jadłam, a bardzo lubię.
— Poleciłabyś?
— To jedna z łagodniejszych potraw. Jeśli wolisz ostre, to wybierz coś innego.
— W dalszym ciągu prosiłbym o pomoc. Zupełnie nie znam się na tych smakach, ani nie wiem nic, co te nazwy oznaczają — mówił wgapiony w menu.
— Co ty, nie próbowałeś nigdy Indii? Wstyd — zaśmiałam się. — Kurczakiem na pewno nie pogardzisz i może weźmy jeszcze samosę.
— A co to jest? — spojrzał na mnie zagubiony, śmiejąc się cicho pod nosem, zapewne sam z siebie.
— Pierożki. Z mięsem, albo ostro przyprawianymi warzywami. Może mają też opcję z serem. Trzeba zapytać.
— Brzmi dobrze — uśmiechnął się.
Złożyliśmy zamówienie, a niedługo potem zabraliśmy się za jedzenie. Jadłam ochoczo, słuchając pochwał i podziękowań Toma, za pokazanie mu nowych smaków. Cieszyłam się każdą chwilą. Po obiedzie przyszedł lekki deser i aromatyczną herbatę. Przysiadłam się bliżej, żeby móc wtulić się w mojego stróża. Chciałam mu powiedzieć, że żałuję, że nie mogliśmy wcześniej jechać na taki obiad. Wcześniej i częściej. Chętnie zwiedzałabym z nim miasto, przywiązując wspomnienia do miejsc. Nie odezwałam się jednak, bo nie chciałam psuć mu humoru. Siedzieliśmy, patrząc na różowiejące niebo, rozmawiając o wszystkim i o niczym, prawie jak zwyczajna para.
— Trzeba wracać — mruknął, przytulając nos do mojej skroni.
— Wiem. Liczę, że już niedługo to wszystko się skończy i drzwi się otworzą. Wtedy będzie można uciec i tam nigdy więcej nie wracać. — Słuchając mnie mruknął i zaśmiał się cicho pod nosem.
— Jak już do tego dojdzie to prawdopodobnie zmienię miejsce pracy, przeniosę się na inną komendę. Miasto jest duże, a mnie potrzeba szefostwa, które nie leci w kulki.
— Co właściwie dzieje się tam teraz?
— Sam nie wiem. Istne szaleństwo. Rozporządzenia rzucane na odczep, niepełne akta, zagubione dokumenty i brak zaangażowania w sprawę. Historię hotelu mają w czterech literach. Nawet nie próbowali robić śledztwa z prawdziwego zdarzenia. Czym jest przyjść i popytać ludzi? Niczym. To tylko zeznania — mówił spokojnie, patrząc w punkt za oknem. Widziałam, że temat go trapi.
— Co ty byś zrobił na miejscu takiego szefa?
— Podjąłbym wszelakie możliwe akcje. Nie tylko dzwoniłbym do Negana, ale pozostałbym z nim w stałym kontakcie, śledził postępowanie, wypytywał o nie. Jeśli dostałbym jakąkolwiek informację o sytuacjach nieprawdopodobnych, nie wysłałbym tam White, ale kilka medium, jakichś pogromów duchów, cokolwiek, co tylko mógłbym tam wysłać, nawet jeśli to mogłoby okazać się skrajnie głupie. Chciałbym pomagać po prostu i gotowałbym się, jeśli nie widziałbym postępów — westchnął bezradnie i ciężko. — Nie ma co się na tym rozwodzić, bo nie siedzę na jego stołku i mam związane ręce. Chodźmy już. — Wyciągał pieniądze i zostawił je na stole, wraz z dużym napiwkiem. — Powinniśmy już jechać.

Po drodze zatrzymaliśmy się przy aptece. Pobiegłam do niej sama, prosząc Toma, żeby po prostu na mnie zaczekał w samochodzie. Podeszłam do lady z listą leków do wykupienia, kiedy granatowy wysiadł i oparł się o bok policyjnego samochodu i zapalił papierosa. Po tych szybkich zakupach, z żalem i smutkiem wróciliśmy pod dach Roosevelta. Przekraczanie granicy gmachu było wręcz bolesne. Powietrze w budynku wydawało się być naelektryzowane, gęste i ciężkie.

*

Cały dzień nie dostałem informacji od szefostwa apropo raportu, więc pozwoliłem sobie na leniwy, pijany dzień. Kładłem się do łóżka zmęczony, uprzednio się rozbierając. Włożyłem dłoń w kieszeń spodni, gdzie znalazłem kolejną notatkę, na starym, zniszczonym papierze. Znałem już jej pismo, wiedziałem, że to wiadomość od Raji. Zaskoczył mnie jednak fakt, że rozumiałem treść.

„Il tuo cuore è fatto d'oro, tesoro 
Mi manca quello che avevamo”

____________
Nelly

5 komentarzy:

  1. Ja tez wiem co Raja napisała! *google translate*. Tomaszke się zorientuje! Zapewne po nadmiernej ilosci kwasu foliowego dla ciężarnych jaką będzie brala Eve... Wcale nie po rosnacym brzuchu xD a może to będzie kolejne wcielenie dziecka Raji i Eve będzie się mogla naprawdę nim zaopiekować? Hmmm :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajna wymówka- Tom to nie Ty zrobiłes mi dziecko, to Raja mnie zapłodnila plodem zombie.. :d

      Usuń
  2. Tak jak koleżanka wyżej mam dziwne przeczucie, że Ewelinka wcale nie zapomniała o tabletkach, tylko że ją niepokalanie poczęło i to będzie Esme!

    OdpowiedzUsuń
  3. Na miejscu Eve nie ukrywałabym przed Tomem ciąży. Będzie na pewno wściekły.

    Kocham fragmenty z Billem. Cieszę się, że nadal trzymasz go przy życiu i mam nadzieję, że nie uśmiercisz w ogóle. Liczyłam na jego szczęśliwy związek z Georgiem, chociaż zupełnie mi do siebie nie pasują. Śmiałam się, gdy czytałam o tym, iż Georg całuje Billa w czubek głowy, Kiedy to Kaulitz jest od niego chyba wyższy. :D

    OdpowiedzUsuń