2018/04/26

10. Dbaj


Z jakiegoś powodu ciężej mi się ostatnio pisze. Nie jestem do końca zadowolona. I pisałam pewne fragmenty po trzy-cztery razy. Dajcie znać, czy to był rozdział do przetrawienia.
_________

Od kilku dni było spokojniej. Spędzałam wieczory z Tomem, na głupich grach dla rozluźnienia atmosfery. Jedną z nich zrobiłam sama w kilka chwil. Dwa rodzaje kart. Jedna osoba bierze kartę z profesją, na przykład „artysta”, kiedy druga osoba bierze dwie karty z dwoma słowami, na przykład „ziemniak”, „nożyczki”. Zadaniem było stworzyć z tych dwóch słów produkt i sprzedać go tak, żeby dana osoba, danej profesji zechciała to kupić. Bez ograniczeń. Więc teraz - granatowy wciskał mi nowoczesne medium do tworzenia sztuki, jakim jest ziemniak, który można samodzielnie nożyczkami wyrzeźbić w dowolną pieczątkę własnego projektu. Kłóciłam się, że to słaba oferta, bo w warzywniaku kupię takiego ziemniaka za grosze. Bronił się, że jego produkt jednak jest pozłacany, stworzony specjalnie dla profesjonalnych artystów, a w gratisie dorzuci tusz do odbitek ową pieczątką. Nie mogłam odmówić. Zgodziłam się na „kupno”, jednocześnie zanosząc się śmiechem. Chwilę później próbowałam wcisnąć hazardziście maślany kapelusz. Irracjonalna gra, która wymuszała wymyślanie kompletnych głupot, więc świetnie poprawiała humor i rozbawiała do łez, zwłaszcza, że Tom miał jakiś talent do sprzedawania totalnych idiotycznych rzeczy, równie idiotycznie je na bieżąco opisując i zmieniając. Skończyłam grę płacząc ze śmiechu.

*

Ta kobieta jest niezwykła. Wymyśliła tą kretyńską grę, która nas bawiła dobre kilka godzin i pozwoliła zapomnieć o szarej codzienności. Była bardziej zrelaksowana. Spędzałem z nią noce, czuwając. Pilnowałem jej snów. Stawała się ważna. Obserwując ją z boku zauroczyłem się jej rumieńcami i jej uśmiechem, który mi posyłała za każdym razem, kiedy wracałem. Dziś to był prawdopodobnie pierwszy raz kiedy widziałem, żeby się śmiała. Tak zupełnie szczerze, wesoło i beztrosko. W duszy klaskałem w dłonie uradowany jak dziecko, że udało mi się ją rozbawić i jakoś pomóc. Chciałem dla niej jak najlepiej. Leżałem obok niej, miała mokre policzki od łez, które cały czas ocierała, ale płakała dalej nie mogąc powstrzymać śmiechu. Patrzyłem na ten śliczny obrazek i podziwiałem. - No już dobrze, no. Uspokój się, bo się udusisz zaraz i zapłaczesz - śmiałem się. Odgarnąłem kosmyk i ucałowałem jej czoło. Nie spłoszyła się. Objąłem ją więc w pasie, przytuliłem ciasno do swojego ciała. W myślach modląc się, żebym się nie mylił. Pogłaskałem jej policzek. Przestała się śmiać, choć jej oczy się śmiały. Patrzyła na mnie, uspakajała się.
- Co robisz? - zapytała miękko. A ja się nie powstrzymałem i delikatnie ją pocałowałem. Najdelikatniej. Bojąc się, że może i ja tym razem śnię, a ona zaraz rozpadnie mi się w ramionach, albo odepchnie i zacznie krzyczeć. Albo ja sam się nagle obudzę. W odpowiedzi jednak odwzajemniła pocałunek, objęła mój kark swoją smukłą, drobną dłonią i przesunęła swoje biodra bliżej moich. Jedyne czego chciałem, to dać jej tyle ciepła ile tylko mogłem.

*

Rozpłakałam się. Zamknął mnie w swoich ramionach, chyba nie rozumiejąc. Był tak ciepły i czuły. Dawał mi to, czego potrzebowałam. Tak strasznie mi pomagał, a ja tak bardzo byłam za to wszystko wdzięczna, że zwyczajnie się rozklejałam z tego powodu.

Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak szybko czas mijał i ile tego czasu mijało. Georg nie kłamał i badanie wskazało, że nie jest winny. Mieli go na oku, ale wrócił do hotelu. Nie widywałam się z nim, bo na prośbę Toma mu tego zakazali. Policja robiła to, na co miała ochotę. Taka była prawda. Wszystko wyglądało na podejrzane, ale tak wyglądają Amerykańskie systemy. Jak ser, czy stara skarpeta. Pełne dziur. Jedną z najpopularniejszych pomyłek w tym kraju było wsadzenie do więzienia faceta, którego oskarżono o gwałt, mimo, że był zupełnie nie winny. Uniewinniono go i wypuszczono po osiemnastu latach. Wsadzili go, bo potknął się w życiu, policji się to nie spodobało i wysłali go przed sąd. A bycie sędzią też nie jest łatwe, trzeba być zupełnie bezstronnym, kiedy wciąż jednak jesteśmy ludźmi i zdarza się, że po prostu kogoś nie lubimy i tyle. Władza bez większej kontroli. I nie wiem co jest gorsze, fakt, że facetowi nikt nie odda tych osiemnastu lat z dala od rodziny i życia, czy fakt, że gwałciciel biegał cały ten czas na wolności śmiejąc się pod nosem z prawa i sprawiedliwości jakie panuje? Wniosek jest jeden, że nie można polegać na organach, ale należy skupiać się na jednostkach. A przy Tomie czułam się bezpieczna. Jeśli tylko się postarał, mógł pociągnąć odpowiednie sznurki i Georg nie miał nawet wstępu na piętra gości. Pracował tylko na terenie restauracji, do której ja z kolei już nie schodziłam. Słyszałam, że Bill rzucił pracę, więc nie miałam powodów, żeby wracać na dół. Jedzenie przynosił zaś jeden z pozostałej dwójki kelnerów, albo mój funkcjonariusz. Za każdym razem jadłam z granatowym, który za każdym razem, pół żartem, pół serio mówił, że najpierw sam spróbuje, żeby sprawdzić, czy nikt nie chce mnie otruć. Żyliśmy więc cały ten czas w zamknięciu, coraz bardziej jeden od drugiego się izolując, łącząc się w małe paczki i „grupy wsparcia”. Ja i Tom zbliżyliśmy się mocno do siebie, ale utrzymywaliśmy to w tajemnicy, bo bał się, a nawet był pewny, że szef uznałby to za skrajnie nieprofesjonalne, niepoprawne i mógłby stracić posadę. Jedliśmy razem, spaliśmy w jednym łóżku i opowiadaliśmy sobie swoje sny, które stawały się spokojniejsze i powtarzalne.

Środek nocy. Usłyszałam cichutkie stukanie do drzwi. Wstałam powoli, a zaraz potem zerknęłam na łóżko. Nie wyszłam z ciała. Wzięłam je ze sobą, albo to nie sen. Tom spał spokojnie. Czasem bałam się, że to może Georg mnie nachodzi, ale znałam to drobne pukanie. Otworzyłam drzwi. Esme uśmiechała się lekko. Nie ganiała, nie krzyczała, ani już nie płakała. Robiłam to, co intuicja kazała mi robić. Wzięłam ją na ręce. Dziecko przytuliło się do mojej piersi, po czym zaniosłam ją do łóżka. Tuliłam ją do siebie, kiedy granatowy objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej do siebie, zaraz potem sennie całując moje ramię. Dziewczynka skuliła się i spała przy mnie. Spokojnie, a gdzieś jakby w oddali słyszałam cichutką melodię kołysanki.

Budziłam się bez strachu, naturalnie, budzona czułościami i przytulankami. Esme już nie było. Nad ranem rozpływała się wraz ze snem. Obróciłam się w stronę Toma. Słońce grzało intensywnie swoimi promieniami, które wpadały do pokoju przez okno. Objęłam nogą jego biodro i pozwalałam mu całować swoją szyję, rozkoszując się cichym, spokojnym porankiem. Mruknęłam zadowolona czując jego duże ciepłe dłonie zakradające się pod moją koszulkę.
- Śniło się pani coś przyjemnego, pani Greenwood? - zapytał łagodnie, zaraz zanim zostawił malinkę na mojej szyi.
- To samo co wczoraj - odpowiedziałam z uśmiechem. - Już na spokojnie, mała mnie ponownie odwiedziła.
Odsunął się odrobinkę, żeby mi spojrzeć w oczy, kiedy głaskał moje biodro. - To nieco niepokojące, że cały czas śni ci się to dziecko. Znałaś jakąś Esme? -pytał. Odpowiedziałam przecząco kiwając głową. - Czytałaś na ten temat? Ty lubisz tak wieczorami czytać głupotki.
- Jeszcze mnie żadne głupotki nie zawiodły - posłałam mu znaczące spojrzenie. - I szukałam, próbowałam znaleźć czegoś na jej temat, ale nic nie znalazłam. To ty mógłbyś przekopać jakieś archiwa. Pewnie tutaj umarła z swoją mamą - ostatnie zdanie powiedziałam cichutko, w duszy licząc, że Esme gdzieś tam tego nie usłyszy.
- Chciałbym, ale szef ma większość papierów. Siedzi na nich - mruknął zrezygnowany.
- Można by też inaczej… Wiesz, na przykład… spróbować się bezpośrednio z Esme skontaktować, albo może z jej mamą i zadać parę pytań. Czytałam o tablicy Ouija, ale to… średnio bezpieczne. Może jest inne rozwiązanie - kiedy mówiłam Granatowy opadł w poduszki z głośnym westchnieniem. Wiedziałam, że uważa to za kompletne szaleństwo. - Co?
- Nie wierzę, że znalazłem sobie taką wariatkę, która chce się kontaktować z dziewczynką, która nie żyje. - Odpowiedziałam mu uśmiechem i dałam buziaka w policzek. Wtuliłam nos w jego szyję. - Pomyślę nad tym co mogę zrobić.
- Może i jestem wariatką, ale jeśli spróbujemy, to zobaczysz, że jestem wariatką, która ma rację - rzuciłam i widziałam, że intensywnie myśli. Mieszałam mu w życiu. To mężczyzna, który uczył się praw, kodeksów, tego co wolno i nie wolno, co legalne i nie legalne, co podlega karze, a co już jest podstawą do aresztowania. Facet, wychowany na człowieka stąpającego twardo po ziemi, kiedy ja mu rzucam sprawę i zadania, prośby z kosmosu. - Wiem, że proszę o dziwne rzeczy - spojrzałam na niego. - Ale wiesz, to tak pochrzaniona sytuacja, że chciałabym choćby podjąć się próby, nie myśląc nawet o powodzeniu, czy rozwiązaniu całej sytuacji. Nie zamierzam być Sherlockiem do spraw kosmicznych, za twoją pomocą. Chcę po prostu sprawdzić, czy jest jakaś droga, którą można by się choć trochę na ten temat dowiedzieć.
- Eve, ja rozumiem, spokojnie. Nie martw się, bo to nie tak, że dla mnie to szalone. Oczywiście, jest to sytuacja, do jakiej mnie nie przygotowali za bardzo, albo przygotowali, ale nie w pakiecie z upartym szefem, którego ciężko przegadać. Sama choćbyś była kosmitką, to to nie jest problemem. Nie zastanawiam się nad tym czy ci pomóc, czy nie, ale zastanawiam się jak ci pomóc, żeby przy tym jednocześnie zadbać o twoje bezpieczeństwo. Nie chciałbym popełnić błędu, który poskutkuje twoją krzywdą. Raz, że moją pracą jest ochrona twojej osóbki, a dwa, że jesteś dla mnie ważna. Daj mi po prostu troszkę czasu na przemyślenie tego.

*


Jestem zmęczony. Nie sypiam zbyt wiele od kiedy nie chce mnie zabrać i przytulić w poduszkach. Ochrona mnie pilnowała non stop, nie miałem chwili dla siebie, dla zwykłego komfortu i świadomości, że może przez chwilę ktoś nie siedzi mi pod drzwiami znudzony, przeklinając i własne życie, bo musi jakiegoś cieniasa pilnować w tym zamkniętym, pieprzonym budynku. Byłem zły. Na to miejsce, na swoją pracę, na siebie, na ochronę, na Niego i na te cholerne leki, przez które byłem otępiały. Z żalu przeszedłem gładko w wściekłość, a z wściekłości zrodziła się determinacja. Przeszukiwałem swój pokój w poszukiwaniu stabilnego, wytrzymałego materiału. Przeklinałem pod nosem grzebiąc w szufladzie z bokserkami, przerzucając zawartość szafy. Zastygłem, kiedy przyszedł mi do głowy pomysł. Zapewne widziałem to już gdzieś w filmach. Wyciągnąłem pasek ze swoich spodni. Przesunąłem stolik na środek pokoju, wszedłem na niego i ściągnąłem lampę z sufitu, na jej miejscu zaczepiłem koniec paska na haczyku. Pociągnąłem solidnie, sprawdzając czy wytrzyma. Ani drgnęło. Zrobiło mi się niepokojąco zimno, może docierało do mnie co zamierzałem zrobić i szybko, jasno stwierdziłem, że po prostu boję się umierać. Objąłem się ramionami, stojąc, patrzyłem za okno, na życie na ulicach i próbowałem powstrzymać łzy. Wahałem się.

*

Wieczorem przyjechała „prawa ręka szefa”, która chciała porozmawiać z Tomem. Zostałam więc sama, po tym jak zjedliśmy razem kolację. Przeglądałam sieć, wróciłam do swojego pomysłu na próbę kontaktu z mamą Esme. Takie medium do rozmowy można stworzyć samemu. Wzięłam kartkę papieru. Były na niej zapisane różne hotelowe informacje, jak hasło do WiFi, różne kody, numery na recepcję i tak dalej. Na jej odwrocie zapisałam wszystkie litery, cyfry i należyte słowa „tak”, „nie” i ”do widzenia”. Wiem, że miałam dać Tomowi czas na przemyślenia, ale w duszy czułam, że nie powinnam czekać. Rozrysowałam swoją tablicę, wzięłam głupią przeźroczystą nakładkę od dezodorantu. Uznałam, że zadziała jako wskaźnik. Wzięłam laptopa na kolana i zaczęłam czytać zasady.

Nigdy nie używaj tablicy samemu. Negatywne dusze mogą chcieć cię opętać.
Nie używaj, jeśli jesteś w depresji, zestresowany, zły, znudzony, smutny, przestraszony, ponieważ to może zainteresować demony.
Nie pozwalaj duszom odliczać w dół liczb, bo w ten sposób mogą uciec z tablicy.
Jeśli wskaźnik zacznie rysować ósemki, oznacza to, że negatywna dusza przejęła kontrolę. Należy odwrócić wskaźnik i szybko się pożegnać.
Nigdy nie kończ sesji bez pożegnania, w innym przypadku tablica stanie się otwartym portalem, przez który może przejść każda dusza i każdy demon. Przesuń wskaźnik na „do widzenia”, potem na środek i poczekaj, aż dusza odpowie tym samym.
Nigdy nie obrażaj dusz, nie bądź nieuprzejmy.
Nie ufaj duszom, ponieważ demony potrafią dobrze kłamać, powiedzą wszystko, żeby zdobyć twoje zaufanie i cię oszukać.
VIII.Nie możesz spalić tablicy. Jedyny sposób, to podzielenie jej na siedem części, skropienie wodą święconą i zakopanie.
Zaaranżuj litery i cyfry w koło, więc cokolwiek utknie w kole, nie będzie mogło uciec.
Jeśli położysz srebrną monetę na tablicy, negatywne dusze i demony nie będą w stanie się skontaktować.
Nigdy nie puszczaj wskaźnika, nie zostawiaj go na planszy, jeśli nie używasz tablicy.
Trzy rzeczy, o które nigdy nie pytaj: nigdy nie pytaj o Boga, nigdy nie pytaj kiedy umrzesz, ani nigdy nie pytaj o zakopane bogactwa.
XIII.Nigdy nie używaj tablicy na cmentarzu, ani w żadnej lokacji, gdzie dokonano morderstwa, czy doszło do innej nienaturalnej śmierci.
XIV.Jeśli używając tablicy czujesz niepokój - zakończ sesję.
Ponownie - nigdy nie kończ bez pożegnania.


Teoretycznie łamię niektóre z zasad, ale trik z monetą zdaje się te zasady obchodzić. Oczywiście, jeśli rzeczywiście działa i naprawdę z kimś się skontaktuję. Wszystkie dodatkowe zabezpieczenia uznałam za dobry pomysł, więc zrobiłam nową tablicę, gdzie wszystko układało się w bardziej okrągły kształt. Odłożyłam laptopa, wzięłam swój wskaźnik i usiadłam na podłodze. Chciałam się czuć wygodnie, żeby się jakoś nie denerwować i stresować, że naglę z łóżka spadnę, zerwę łączność i szatan mnie przytuli. Starałam się zbyt wiele nie myśleć, a po prostu się zrelaksować, podążać za jakimś wewnętrznym głosem. Na swojej domowej tablicy ułożyłam srebrnego drobniaka, postawiłam na niej swój prowizoryczny wskaźnik… i nic. Może gdybym wiedziała jak rozpocząć rozmowę, gdybym kupiła oryginalnie sprzedawaną tablicę z instrukcją, ale jej nie mam, więc nie bardzo wiem co robić. Ułożyłam po palcu obu dłoni na wskaźniku i przesunęłam nim trzy razy w koło po planszy, po każdej z liter i cyfr. Wciąż nic. Czy to ten moment, w którym mam zacząć mówić i rozmawiać?
- Umm… czy ktoś ze mną jest? - zapytałam cichutko. To był głupi pomysł. Dziecięca zabawa, na którą liczyłam, że zadziała. Po cichu nieco odetchnęłam z ulgą. Okej, nie da się, nie działa. Kiedy wskaźnik pod moimi dłoniami zaczął się przesuwać na „tak”, - zastygłam. Kawałek plastiku sam przesunął się, mimo, że go dotykałam, czułam i sama ani odrobiny siły nie użyłam, żeby cokolwiek ruszyć. Patrzyłam na tablicę szczerze, głęboko zaskoczona. - Jak masz na imię? - ponownie dłuższa chwila bez odzewu, po czym wskaźnik kolejno pokazywał litery „R”, „A”, „J”, „A”. Myślałam nad kolejnym pytaniem. Zamierzałam się do kogoś odezwać, ale nie przemyślałam przebiegu tej niecodziennej rozmowy. Nie wiedziałam czy mogę pytać wprost, czy to nie będzie nieuprzejme. - Czy miałaś dziecko? Córeczkę? - mówiłam cicho, czując się trochę jak wariatka i żałując, że nie ma tu Toma, który mógłby sam to zobaczyć, że rzeczywiście mam jakąś rację. Wskaźnik przesunął się na „tak”. Powinnam teraz zapytać, jak córka ma na imię, czy zapytać, czy córka ma na imię Esme, dając jej do zrozumienia, że się z córką znam? Usłyszałam szczęk klamki u drzwi. I przeżyłam mały zawał. Tom wrócił. Pamiętałam, żeby nie opuścić dłoni z wskaźnika.
- Co robisz? - zapytał wprost, tonem ojca, który przyłapał dziecko na rozrabianiu.
- Rozmawiam… Shh, chodź, usiądź obok i postaraj się nie denerwować, proszę - mówiąc czułam wręcz jak serce obija mi się w klatce piersiowej. Patrzył na mnie niepewnie, ale usiadł obok, ale na łóżku. - Rozmawiam z Rają, kobietą, która ma córkę - spojrzałam z powrotem na tablicę. - Jak ma twoja córka na imię? - zapytałam, patrzyłam wyczekująco. Nic się nie działo dłuższą chwilę, jakby się zastanawiała, czy mi odpowiedzieć. Litery ułożyły się w imię „Esme”. Spojrzałam na Toma.
- Przesuwałaś.
- Przysięgam, że ani drgnęłam. To jej matka.
Tom patrzył na mnie zaintrygowany. - Zapytaj czego chce skoro tak. Wie, że Esme cię odwiedza? - wskaźnik momentalnie przesunął się w stronę potwierdzenia. Granatowy przesiadł się na podłogę, obok mnie. Zmarszczył brwi, próbował przetrawić sytuację.
- Przeszła do mnie, prosiła o pomoc, chciała cię znaleźć. Mogę jakoś pomóc? - starałam się pozostać rozluźniona, ale to przestawało być łatwe. Odpowiedź „tak”. - Jak mogę ci pomóc? - rzuciłam kolejne pytanie i długo czekałam na kolejną odpowiedź. Wymieniałam z Tomem przejęte spojrzenia. Prawdą było, że mi pomagał, ale przy nim automatycznie pozwalałam sobie na większą kruchość. Sama byłam odważniejsza. Teraz, kiedy tu już był, miałam ochotę się pożegnać z Rają, przytulić do niego i rozpłakać.
- Spokojnie, jestem przy tobie - mruknął miękko. Wskaźnik zaczął się przesuwać. „Dbaj”. Mam o nią dbać.
- Czy ty nie jesteś w stanie nią zaopiekować? - w odpowiedzi, dość szybko dostaliśmy „nie”. - Dlaczego? - długo nie odpowiadała. - Też nie możesz jej odnaleźć? Mijacie się? - „tak”. - Jesteś tutaj? - „tak”, a chwilkę potem „nie”. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc jak to rozumieć. - Zadbam o nią najlepiej jak tylko będę w stanie. Staram się. Możesz być o to spokojna - powiedziałam i poczułam jak robi mi się smutno. Matka, która nie potrafi odnaleźć swojego dziecka i dziecko, które nie potrafi odnaleźć matki. Kobieta, która z miłości prosi inną kobietę o opiekę, kiedy sama nie jest w stanie podołać z tak beznadziejnych przyczyn. A przy tym obie są tylko duszami. Niewiele mogę, żeby się zająć duszyczką dziewczynki. Mogę ją przytulać w snach, ale to na tyle. Raja odpowiedziała kolejno „D”, „Z”, „I”, „Ę”, „K”, „U”, „J”, „Ę”. A mnie zrobiło się ciężej w płucach. To cholernie smutne. - Dobrze, to chyba się pożegnam.
- Nie, jeszcze nie - funkcjonariusz się nieco ożywił. - Czy to ty wołałaś o pomoc w moim śnie? - szybka odpowiedź „tak”. Kiwnął lekko ze zrozumieniem, drapiąc nerwowo swój kilkudniowy zarost. - Czy ja mam jakoś pomóc? - zapytał i spojrzał na mnie. Litery układały się w słowo „chroń”. Widziałam, że się zamyślił. Chciałam się żegnać, ale w mojej głowie pojawiały się kolejne pytania.
- Kim jest Georg? - momentalnie wskaźnik zaczął się dość chaotycznie i nerwowo przesuwać po tablicy. Oddychałam ciężko, czułam na sobie spojrzenie Toma. „Zły”, a zaraz potem „nbzpczny”, kreśliła skrótem. Może ją męczę, nie ma sił na więcej. Rzuciłam przeprosiny, bojąc się, że ją zdenerwowałam. - Do widzenia. Zaopiekuję się Esme - przesunęłam kawałek plastiku na pożegnalne pole, następnie na środek. Raja odpowiedziała tym samym, przesuwając wskaźnikiem i żegnając się. Odwróciłam wskaźnik, odłożyłam i zmięłam kartkę papieru w kulkę, rzucając nią lekko na bok. Tom mnie obserwował. Nie przytulił, nie zrobił nic. Sam był w szoku.
- Jak zamierzasz dbać o dziecko, które nie żyje, Eve?

*

Upadłem z hukiem. Haczyk się wyrwał z sufitu. Ja wylądowałem na podłodze z pasem za szyi i pokruszonym tynkiem na czole. Kurwa mać. Jestem żałosny, a to było nieudolne. Oczywiście już glina wpada, robi mi aferę, zwołuje kolegów, pakują mnie do łóżka, podają leki i na koniec wystawiają rachunek za zniszczenia. Co za żałosna sytuacja. Leżałem w łóżku, patrząc w sufit, z mokrymi skroniami, w duszy prosząc o wolność. Wróciłem do picia alkoholu, próbując usnąć.

Krążyłem samotnie po plaży, pijanie stawiając zachwiany krok za krokiem. Runąłem w piasek, który zaraz przykleił się do mojego ciała. W dłoni miałem butelkę. Zabawne, że uciekłem w sen razem z alkoholem w łapie. Podniosłem się, otrzepałem piasek z włosów i siedząc zgarbiony patrzyłem na monotonne fale. Przeszło mi przez myśl, że przypominały bicie serca na tych szpitalnych monitorach. Powtarzające się, te same uderzenia. Przypływ, odpływ. A ja tak bardzo znów chciałbym zobaczyć sztorm. Albo spokojną taflę. - Ryland! Kretynie! - krzyknąłem ile sił w płucach. Zacisnąłem mocniej butelkę w dłoni i rzuciłem nią. Wylądowała gdzieś daleko od brzegu, w oceanie. Zacząłem uderzać w piasek. Podniosłem się, kopałem, patrzyłem jak się unosi w powietrzu, żeby zaraz bezwiednie opaść. Biłem się z niczym. I może też „nic” kochałem. Ryland nie żyje. Od dłuższego czasu po prostu nie żyje. - Jesteś martwy! Ciebie nie ma! Nie żyjesz! - wrzeszczałem, w odpowiedzi dostając szum wody.

Obudziłem się z podrapaną skórą. Lekkie, ale irytujące zarysowania. Jak od piasku.

*

- Dobrze, panowie. Zostawiamy kilku ochroniarzy, dla tych naszych wyjątkowych perełek, które jak dzieci potrzebują opieki. Resztę zwińcie. Będą nam potrzebni, dostaliśmy zgłoszenie o tropach naszej ulubionej mafii narkotykowej. Hotel jak dziwny, tak nic się nie dzieje, ale wyślemy tam detektywa. On rozdrapie sprawę i może na coś nowego wpadnie. Nie ma dłużej sensu tam siedzieć. A jak detektyw na nic przez tydzień nie wpadnie to ich puścimy. To oficjalne rozporządzenie. Przebadajcie też tego, co łazi przez sen i już dwa razy próbował nam się zabić. Sprawdźcie go, zobaczcie co wyśpiewa - mówiąc wstał, ubierał policyjną czapkę. Odpalił papierosa.
- Którego detektywa tam chcemy wysłać?
- Przedstawimy każdemu sytuację i wyślemy tego, który będzie chciał tam iść.
- Mam skontaktować się z kilkoma? - rzucił jeden z policjantów do szefa, na co ten tylko kiwnął głową.

_______

Nelly

2018/04/19

9. Wróć


______

- Widziałeś swoje ciało? Ale tak ja widziałam swoje, jak ci opowiadałam? - atakowałam go pytaniami, przejęta i przestraszona. - Trzeba coś z tym zrobić do cholery, jesteś gliniarzem, zrób coś.
Tom zagryzł wargę, rozmyślał. - Muszę to przemyśleć. Widziałem wręcz jak umierasz. I ktoś krzyczał, że mam ci pomóc.
- Czyj to był głos?
- Nie wiem, ale to była kobieta.
- Myślisz, że to mogła być Aveline? I zastanawiałam się dlaczego wylądowałam w tamtym miejscu w jej skórze. Nie wiem, czy miałam to zobaczyć, czy coś zmienić. Cały czas mnie to trapi - przetarłam twarz dłońmi.
- Jak Aveline, daj spokój, to było ponad siedemdziesiąt lat temu. To nie jest możliwe, Eve - zaprzeczał, wypierał to, co próbowałam mu powiedzieć.
- Panie policjancie, wyszedł pan z swojego ciała. Nie powiesz mi, że to był tylko sen. Widziałeś mój sen. Byłeś w innej przestrzeni. I ja również. Wcześniej wychodziłam na ten sam poziom co ty. Pamiętasz jak krzyczałam po nocach? Krzyczałam, bo czasem nie potrafiłam wrócić do ciała. Błądziłam po pustych, zimnych korytarzach. Jakieś dziecko wołało o pomoc. Raz też wyszłam próbując znaleźć ciebie, ale cię tam nie było. Bo śniłam. Moje ciało leżało sobie w pościeli, a ja się gubiłam. Wiesz dobrze, że to jest możliwe, bo oboje tego doznaliśmy.
- Eveline, nie sugeruj mi, że ganiasz za duchami, a ja je słyszę, bo czegoś takiego nie ma, nie ma duchów, wariatko.
- Tak? A czym jest twoja głęboka podświadomość? Wpisany instynkt? Czym byłeś kiedy wyszedłeś z ciała?
- To był sen - patrzy na mnie. Ani mrugnął.
- I każdy mój sen polega na tym samym? Na szukaniu czegoś, uciekaniu przed czymś i na problemach z powrotem do siebie? Nawet kiedy wzięłam leki to działo się to samo - desperacko liczyłam na to, że mnie posłucha, coś do niego dotrze i zaczniemy działać.
- Bierz te leki dalej. Może potrzebują chwili, żeby rzeczywiście zacząć działać. A ja byłem zmęczony po prostu, to się głupoty śnią - machnął ręką.
- Tom, proszę cię. Widziałeś, że się sypałam. Widziałeś efekty mojego snu. Skąd miałbyś wiedzieć co się dzieje? - rozklejałam się, bałam się że moja jedyna szansa na pomoc po prostu mi nie uwierzy. I miał prawo. Nie mówiłam o niczym co miałoby jakiś sens, ręce i nogi.
- Bierz leki, kochana. Proszę. I przemyślę - uśmiechnął się lekko, smętnie, a ja czuję, że przegrałam.

Od długiego czasu błądzę między ludźmi i szukam sojusznika i na marne. Szukam kogoś, kto mi zaufa i pomoże. Ale każdy kolejny człowiek wmawia mi, że nic nie ma prawa bytu i jest niemożliwe. A ja bardzo dobrze o tym wiem. Dlatego właśnie szukam pomocy. Gdyby działo się coś tak błahego jak sprawy możliwe, przeciętne i życiowe, to bym sobie z tym jakoś poradziła. W tym przypadku pozostało mi w myślach błagać, żeby kolejny sen był bardziej łaskawy. Granatowy mnie zostawił. Wyszedł. Ja się pozbierałam, przywróciłam do porządku i stanu używalności i postanowiłam zejść w końcu na dół. Kilka osób siedziało przy stolikach. Znudzeni popijali herbatę. Dwie nastolatki grały w kółko i krzyżyk. Jakaś starsza pani rozwiązywała krzyżówki. Jakiś pan czytał książkę, a drugi opychał się deserem. Ja sama nie byłam głodna, strach ostatnio odbierał mi cały apetyt. Chciałam jednak przeprosić Georga. To nie jego wina, że mnie się śnią takie, a nie inne rzeczy.
Przywitałam się z Billem. Też nie wyglądał najlepiej. Poddał się z makijażem, a jego cera wyglądała na szarawą. Miał podkrążone oczy i rozedrgane dłonie, ale odpowiedział małym niemrawym uśmiechem na moje „dzień dobry”. I z nim również powinnam porozmawiać. Jego zaczerwienione oczy wręcz prosiły się o zapytanie co się dzieje.
Weszłam jednak na kuchnię. Po przywitaniu kucharzy odnalazłam kelnera. Unikałam kontaktu wzrokowego. Bałam się. - Hej, przyszłam przeprosić - mruknęłam wgapiając się w niego, byleby nie w oczy. Idiotyczne, że robię z niego jakiegoś Bazyliszka. - Nie byłam i nie jestem najlepsza. Przepraszam. A tamto w pokoju to głupota. Miałam strasznie dziwny sen, wiesz? Śniło mi się, że oboje płonęliśmy na tamtym piętrze. I to chyba byliśmy my. Spanikowałam, bo spojrzałeś na mnie tak samo jak w śnie. Nie radzę sobie. Biorę leki, które nie wiele zmieniają, tak czy siak w snach dzieją się dziwne rzeczy - westchnęłam ciężko. - To nie ważne. Po prostu chciałam cię przeprosić. Nie chciałeś źle, jak zwykle, kochany przyniosłeś mi śniadanie i kwiaty, za które zapomniałam dziękować, a jeszcze na ciebie nakrzyczałam. Strasznie mi głupio.
- Spójrz na mnie - powiedział poważnie. Zawahałam się mocno. Gryzłam mocno swoją dolną wargę. Zacisnęłam pięści, wbijałam paznokcie w własne dłonie. Uniósł delikatnie mój podbródek i na mnie spojrzał. Ponownie przeszył mnie niepokój. Wciąż przypominał mi mężczyznę z koszmaru. Wciągał swoim spojrzeniem. Był przejmujący w najbardziej przerażający sposób. - Nic się nie dzieje, Eve. Jesteś bezpieczna, a ja nigdy nic bym ci nie zrobił, okej? Jesteś dla mnie ważna, więc się uspokój i nie panikuj. Wszystko jest okej. Projekcje w twojej głowie to tylko głupiutkie koszary. Po prostu o tym zapomnij. Wstajesz, śniłaś, okej, idziesz na dobre śniadanie, starasz się o dobry dzień to zapominasz o nocy. Po prostu, bez większej filozofii - mówił zdecydowanie, intensywnie na mnie patrząc. Chciałam być z nim fair i podziękować za wspólny czas, po czym zwyczajnie uciec na górę, schować się i nie wychodzić. Było mi słabo i niedobrze. Miałam ochotę wymiotować z nerwów. Walczyłam z łzami i nie czułam się bezpieczna, a z tego samego powodu w odpowiedzi kiwnęłam lekko głową na zgodę, nie ryzykując jakąś angażującą, czy rozwiązującą relację rozmową. Ucałował mnie w czoło i przeprosił, rzucając, że musi wracać do pracy. Przyjdzie wieczorem. Pogłaskał mój policzek, drugą dłonią moje biodro i wyszedł. Poczułam jak mentalnie ląduję na podłodze i roztrzaskuję się jak stara, krucha waza. Dłonie mi drżały niekontrolowanie, łzy podeszły do oczu i nie byłam w stanie w żaden sposób ich zatrzymać. W moment odjęło mi wszystkie siły i czułam jakby na mojej klatce piersiowej opadł jakiś ciężar, który wręcz uniemożliwiał mi oddychanie. Złapałam się kuchennego, metalowego blatu, próbując utrzymać się na nogach. Czułam jakby fizycznie wszystkie kości i się kruszyły. Jakby mięśnie miały zaraz się zapaść i zamienić w leciutki popiół, pozbawiając mnie wszelakiego wsparcia. Jakby wszystkie organy się zasuszyły i zaczęły przemieszczać. Ale nie bolało. Powodowało jedynie duży dyskomfort, jak właśnie problemy w oddychaniu i silne mdłości. Mój wzrok zaczął zawodzić. Momentami widziałam tylko ciemność, czasem po prostu bardzo niewyraźnie. Próbowałam rozpaczliwie wziąć choć malutki oddech. Nie mogłam. Zanim zupełnie straciłam kontakt z rzeczywistością usłyszałam cichutkie „Nie ufaj mu”. I nie był to głos Esme.

Nie obudziłam się, albo nie pamiętam momentu przebudzenia. Stałam teraz przy nim, niedaleko. Georg. George, Greg, sama już nie wiem. Co sen to słyszę podobne imię. Stałam boso na ciepłej ziemi. Środek lata. Trawa wysychała na słońcu, drzewa rodziły owoce. Cudowne sady, jabłka, grusze, inne słodkości, obok malutki uroczy ogródek pachnący bzem. Drzewa otaczały małą, uroczą ławeczkę, dając odrobinę cienia. Przede mną duży dworek z drewna i białych cegiełek. Otulony krzewami róż. Prześliczny budynek, widocznie należał do kogoś, kto ma pieniądze. Przy sadzie, bez końca ciągnęły się pola, mieniące się zielenią, żółcią, czasem beżem.
Będę mówić o nim Georg, bo jako Georga go znam, a cholera wie ile wariacji jego osobistości poznam. Bo zakładam, że znów śpię. Nie pamiętam jednak, żebym kładła się spać. Tak czy siak teraz próbowałam przysłuchać się rozmowie jaką prowadził Georg z drugim mężczyzną. Wyglądał inaczej i brzmiał inaczej. To nie był w pełni język jaki znam, ale jednocześnie doskonale go rozumiałam. Wracając do wyglądu, teraz miał bujne wąsy i zarost. Na głowie spory kapelusz. Ubrany w kolory ziemi, ale widocznie w drogie materiały. Emanował nonszalancją. Był wyniosły, lekceważący, władczy i surowy. Dla rozmówcy był bardzo nieprzyjemny. Umiejętnie manipulował rozmową na swoją korzyść. Naciskając i wywierając presję, koniec końców osiągając zamierzony cel. Uparcie targował się w sprawie kupna terenu. Uścisnęli sobie mocno dłoń na znak zawarcia umowy. Spostrzegłam, że stoję bez sensu, bez ruchu, a kiedy postawiłam pierwszy krok, poczułam na sobie jego surowe spojrzenie.
- Wybierasz się gdzieś? - mówiąc przesunął dłoń na swoje biodro, miał przy nim długi bat. Zamarłam. To skrajnie niepoważna, pomylona sytuacja. Pokiwałam nerwowo głową na nie. Trzymałam ręce za sobą, zacisnęłam dłonie powoli, próbując opanować ich drżenie i zorientowałam się, że są związane. Zaczęłam panikować, ale starałam się wyglądać na opanowaną. - Odpowiadaj! - ryknął agresywnie, aż podskoczyłam lekko. Przy stopie miałam łańcuch, a przy nim kula. Jakbym uciekła z więzienia.
- Przepraszam - rzuciłam szybko, na wdechu. Oddychałam nierównomiernie. I błagałam w myślach, żeby się obudzić. Po co ląduję znowu przy nim i w taki sposób? Nie chcę. Obudź się, Eve.
- Dobrze, przyjacielu. Ja zabieram pieniądze, ją ci zostawiam w prezencie. Będziesz miał myślę pożytek - facet mrugnął do Georga z lekkim uśmieszkiem, na co ten wyciągnął broń z zza paska i wystrzelił bez namysłu kulkę między jego oczy. Jestem prezentem. Związanym i skutym łańcuchem. Opuściłam głowę, odwróciłam wzrok od człowieka, którego zabił. Zacisnęłam powieki. Słyszałam jak pada bezwładnie na ziemię. Cichy śmiech szatyna.
- Kretyn, nie handlarz. Zaliczkę, pieniądze się bierze, zanim podpisze się dokument - mówił do trupa, rozbawiony. Ja otworzyłam oczy, spojrzenie wbite w moje stopy. I nie były to moje stopy. Były czarnoskóre. Momentalnie połączyłam fakty. W tej chwili zamarzyłam o śmierci. Uwolnić się od tego. Umrzeć na dobre i nie mieć kolejnego snu, który fizycznie boli i jest wycieńczający psychicznie. Jedyne co mi zostało, to świadomość, że jest to sen. I tym razem nie znałam historii, nie wiedziałam, co może się wydarzyć. Podniosłam powoli głowę, ale na niego nie patrząc.
- Zabij mnie - wyrzuciłam w stanowczej, zdecydowanej prośbie. - Zabij i mnie.
Odpowiedział mi śmiechem. Podszedł do postrzelonego i przegrzebał jego kieszenie, po chwili znajdując klucz. - Przydasz się. Śmierć jest prezentem, którego każdy z was nie jest godzien. Jesteś narzędziem. Będziesz mi służyć, albo cierpieć - mówił niepokojąco spokojnie. Podszedł do mnie od tyłu i uwolnił moje ręce. Rzucił klucz na wyschnięte i wyżarte przez słońce podłoże. - Pozbądź się łańcucha. A potem bierz się za łopatę i wykopiesz mojemu przyjacielowi grób - spojrzał na mnie w ten chłodny sposób. Żadnych emocji. Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Stałam jak słup soli, nic nie rozumiejąc. Z letargu wyrwał mnie świst bata, a chwilę później przeszywająca pręga bólu biegnąca przez całe moje plecy. Bezwiednie się skuliłam, próbując się jakoś ochronić i zasłonić. Bat, za batem. Poczułam wilgoć na swojej skórze. Cała się pociłam, a może rozciął mi skórę kolejnym uderzeniem. Nie byłam pewna, ale bardzo szybciutko, choć nieporadnie ściągnęłam sobie metalową obręcz z kostki. Zawołał kogoś. Szarpnął mną stawiając na nogi i popchnął w stronę sadu. Na nikogo nie patrzyłam. Na nikogo i na nic. Dałam się prowadzić, ale byłam pewna, że był to inny człowiek. Za kilkoma rzędami drzew popchnął mnie mocno, pozbawiając równowagi. Mocno otarłam kolanami o drobne kamyczki. Obok mnie wylądowała łopata. - Ponoć jesteś silna. To kop. Masz nie dużo czasu. Do wieczora trzeba schować ciało. I nie waż się próbować uciekać.
Klęczałam, próbując się pozbierać i powstrzymać łzy. Jakie są opcje? Będę służyć to dostanę kolejne i kolejne zadanie. Jeśli się sprzeciwię dostanę karę i zadanie. Powoli się podniosłam, najpierw wbijając koślawą łopatę w ziemię, a potem opierając się o nią stanęłam na nogi. Chwiałam się, ale złapałam za drewnianą rączkę narzędzia i zaczęłam kopać, po cichu pod nosem powtarzając jak w transie - Nie chcę tu być, pozwól mi się obudzić, będę go unikać i przestanę ufać. Nie chcę tu być, pozwól mi się obudzić.

Skończyłam późnym wieczorem i nie mogłam liczyć na ani chwilę odpoczynku. Czarnoskóry mężczyzna na zlecenie wrzucił nagie ciało postrzelonego człowieka i je zakopywał, kiedy ja dostałam kolejną karę, za to, że kopanie mogiły zajęło mi tyle czasu. Inny niewolnik ciasno wiązał moje nadgarstki do konarów drzewa. Cicho, rozpaczliwie i płaczliwie mnie przepraszał. Kiedy odszedł, przyszło kilku mężczyzn. Wszyscy o jasnej cerze. Jak kilkoma ruchami zdarli ze mnie ubrania, wpadłam w panikę rozumiejąc czym jest moja kara. Niekontrolowanie zaczęłam krzyczeć, zwyczajnie przerażona. Jeden z grona sypnął mi ziemią w usta i przewiązał je strzępem mojego niedawnego ubrania. Byłam ciasno unieruchomiona, przyciśnięta do chropowatej, ostrej kory drzewa, kiedy robili ze mną co chcieli, nie zważając na moje łzy, ani stłumione krzyki. Nie było go między nimi. Zauważyłam go jednak w oknie. Przyglądał się z uśmiechem, coś pijąc. Chciałam umrzeć. Z całego serca, zdecydowanie, tu i teraz. Wszystko mi jedno. Mogę już nie ujrzeć swojej matki, przyjaciół, nic teraz nie ma sensu. Oddałabym wszystko, żeby to się skończyło.

I się skończyło. Chwilę później z środka traumatycznej sceny znalazłam się w kąciku nocnego klubu i obserwowałam jak ktoś do niego podobny sprzedaje narkotyki. Potem jak okrada ludzi. Potem znajdowałam się w kolejnym, zupełnie innym miejscu i patrzyłam jak podpala z grupą ludzi czyjś drewniany domek. Potem jego matkę, w łzach, modlącą się do boga, żeby pomógł jej synowi, kiedy on prowadził po pijaku i kogoś potrącił. Oszukiwał, fałszował dokumenty, groził, wymuszał, przekupywał. Za każdym razem był kimś inny, za każdym razem w innym miejscu, w innych realiach. Oglądałam wszystko jak na zacinającej się kasecie VHS. Ból głowy narastał. Chęć i przychylność w stronę śmierci nie malała. Ponownie czułam się osaczona i duszona. Zaczęłam krzyczeć.

- Hej, hej, shh już dobrze. Już dobrze - łagodny ton i ciepłe spojrzenie. Trzymał mnie w ramionach. Głaskał pocieszająco i kojąco moje ramię. - Krzyczałaś przez sen. Już nie śpisz - funkcjonariusz był jak bandaż na świeżą ranę. I gdyby nie to, że już mnie do siebie przytulał, to nie dałabym mu się dotknąć po tym śnie. Ale obudziłam się w takiej, nie innej sytuacji i się poddałam. Wykończona, oparłam czoło o jego ramię, wtuliłam nos w jego szyję i mimowolnie ponownie płakałam mu na ramieniu, bezwiednie. Wylewając z siebie emocje. Kołysał, cicho nucąc znajomą melodię.
- Gdzie mnie znalazłeś? Zemdlałam w kuchni? - szeptałam, starając się nie zburzyć tej ciepłej, bezpiecznej aury, jaką tworzył. Siedziałam z nim jak w takim mydlanym, mieniącym się bąbelku, który pozwalał się czuć bezpiecznie. Mruknął na nie, kontynuując nucenie.
- Na miękkich nogach i praktycznie nie przytomna doszłaś do windy na dole i zemdlałaś. Jesteś przemęczona - przesuwał łagodnie dużą ciepłą dłonią po moich plecach. Pojawił się niepokój, ale i po chwili ulga, jakby odbierał każde uderzenie i każdą bliznę. Przypominał o każdym bacie, ale jednocześnie zabierał napięcie. Rozluźniłam się. Zaczęłam się czuć lżej.
- Czy ja na pewno nie śpię?
- Na pewno. Obiecuję.
- Nie pozwól Georgowi się do mnie zbliżyć. To nie jest dobry człowiek.
- Coś odkryłaś?
- Śniłam. A przedtem usłyszałam, że jemu nie można ufać. Ja wiem, że to niedorzeczne i nie można słyszeć rzeczy znikąd. Ale usłyszałam, że mam mu nie ufać, straciłam kontakt z rzeczywistością i trafiłam w senny rollercoaster - głos mi drżał, kiedy próbowałam o tym mówić. - Proszę, uwierz mi. Byłam na plantacji. Jedną z jego nowych niewolnic. Byłam nowa, więc mnie testował i traktował jako zabawkę. Zabił człowieka. Potem z uśmiechem patrzył jak inni się mną bawią i katują. Błagałam o śmierć, Tom. Byłam i chyba jestem gotowa umierać. Nie chcę znowu usnąć. Nie chcę tam wracać i przeżywać kolejnych posranych scenariuszy. Potem oglądałam jakieś kolejne jego wersje, w różnych latach i kolejne wyczyny, przestępstwa. Ja wiem, że policji powiedzenie, że coś mi mówi, że on jest złym człowiekiem nie wystarczy, ale on na prawdę nie ma czystych rąk i się go po prostu boję. Nie chcę go znowu widzieć, nie chcę słyszeć. Ani tutaj, ani w kolejnym śnie. Prędzej się rzucę z okna, naprawdę - mówiłam żałośnie, recytując tą własną niedorzeczną litanię.
- Wierzę ci, Eve.

Tom został ze mną na noc. Spał ze mną. Czuwał. Starał się nie pozwolić mi usnąć, a nawet kiedy usnęłam, to już spokojnie. Nie pamiętam z tej nocy nic. Za dnia czuwał przy drzwiach, rozmawiał z szefem, kiedy ja próbowałam zająć swoje myśli, odwrócić własną uwagę od własnego umysłu. Wypełniałam głupie quizy na Buzzfeed'zie. „Powiedz nam, co wiesz o filmach Disneya, a powiemy ci jaką jesteś kanapką!” i tego typu głupoty. Czytałam artykuły dotyczące celebrytów, jakieś głupiutkie, błahe afery, które są pożywką mediów. Starałam się ignorować kłótnie przed drzwiami. Kolejny quiz. „Wybierz kilka ryzykownych sytuacji, a powiemy ci jak umrzesz”. Okej, brzmi dobrze. Brzmi zachęcająco, choć przyszło mi do głowy, że co jeśli te wybory są wiążące? Pierwszy zestaw: połykanie mieczy, jazda konno, potem skoki narciarskie, zjazd po linie, bungee, paralotnia, wspinaczka. Tyle opcji, żeby umrzeć. I kolejne możliwości: spacer po linie, nurkowanie z rekinami, wyścigi samochodowe, zabawa ouija. Ciekawe. Wynik quizu? Umrę z powodu złamanego serca. Co za idiotyzm. Westchnęłam ciężko i rzuciłam się na poduszki. Czego mogłam się spodziewać? Nie da się tak umrzeć. Można mieć zawał, albo popełnić samobójstwo z powodu złamanego serca, ale wtedy sposób śmierci jest inny. Sposób, a powód to dwie różne rzeczy. Wróciłam do laptopa i do quizu. Ponownie przeglądałam listę. Ojuiji. Widziałam kilka ustawionych filmów na ten temat. Kilka kliknięć później czytałam o tablicy, skąd się wzięła i dlaczego właściwie zabawa nią jest ryzykowna. Kilka liter, cyfr i trzy słowa otwierają możliwość kontaktu z innym wymiarem. Wyśmiałabym to, gdyby nie to, że nie raz wyszłam z swojego ciała i błądziłam po tym cholerny hotelu po za własną cielesnością. Wyśmiałabym, gdyby nie to, że widuję małą dziewczynkę, która prosi o pomoc, a pojawia się tylko, kiedy ja sama wyjdę z swojego ciała. Gdybym nie słyszała sugestii, gdybym nie przeżywała gehenny co noc. Czytałam zasady korzystania. Mogłabym spróbować porozumieć się z Esme. Albo może spróbować odezwać się do jej mamy, może w ten sposób mogłabym się dowiedzieć gdzie jej szukać, żeby pomóc małej. Brałam też pod uwagę fakt, że mogłoby mnie to po prostu zabić, jeśli otworzyłabym drzwi na przykład temu, który podpalił piętro czwarte, te kilkanaście lat temu. Mogłabym umrzeć i było mi to na rękę. Było mi to obojętne.
Gliniarz wrócił do mojego pokoju. Nieco nabuzowany, zdenerwowany, ale z uśmiechem. - Jutro go stąd zabiorą.
- Kogo?
- Georga. Zabiorą go na wariograf. Znaleźli człowieka, który byłby w stanie ten sprzęt ogarnąć. Przekonałem ich, że z nim jest coś nie w porządku. Zdałem raport, stawiając go jako głównego podejrzanego.
- Dziękuję, że mi pomagasz. I mi wierzysz.
- Ufam ci po tym co widziałem i słyszałem. To wszystko jest mocno irracjonalne, ale może mieć sens. Jeśli po raz kolejny kogoś słyszysz, a bierzesz cały czas leki i wciąż budzisz się przerażona, to nie mam zamiaru ci zaprzeczać - uśmiechnął się do mnie lekko. Zamknęłam laptopa i poklepałam miejsce obok siebie. Usiadł i mnie przytulił.
- Strasznie, ale to strasznie ci dziękuję.
- Ja jednak też coś słyszałem. W moim śnie słyszałem głos, tak jak rozmawialiśmy, głos, który rozpaczliwie kazał mi tobie pomóc. Może był to mój jakiś kręgosłup moralny, może jakiś głos z pasji do zawodu, może z sympatii do ciebie, ale może... może rzeczywiście też z źródła, którego nie potrafię wyjaśnić, a może to ty krzyczałaś w mojej głowie, w każdym bądź razie staram się. I wierzę, że jeśli tu jestem to po coś, czuję to gdzieś w kościach. A prośby nie zignoruję - pogłaskał mnie ciepło po ramieniu i ciepło do siebie przytulił. Oparł policzek o czubek mojej głowy.

*

Krążyłem po mieście, po wzgórzach i lesie, szukając go jak co noc, przy czym zazwyczaj już na mnie czekał, pojawiał się tuż obok, kiedy zasypiałem. Pojawiał się, żeby mnie przytulić, przywitać się i zapytać jak minął mi dzień. Obecnie jednak go szukałem, bo nie było go przy mnie. I to nie była pierwsza taka noc, ale kolejna z rzędu. Bałem się. Cholernie przestraszony po prostu nieustannie go szukałem i wołałem. Może coś mu się stało. A może ja powiedziałem coś nie tak?
- Ryland, dlaczego się nie odzywasz od kilku nocy? Gdzie jesteś? - krzyczałem ile sił w płucach błądząc po piaszczystych wzgórzach. - Chyba mnie nie zostawiłeś, co? Nie zostawiłbyś mnie. Kochasz mnie, no powiedz! Możemy przecież być razem! - czułem jak od krzyków zdzieram sobie gardło. - Kto kogo stracił?! Nie pozwolę sobie na rozstanie po raz drugi. Nie zostawiaj mnie, głupi! - i zaczynałem się łamać. Wrzeszcząc, spojrzenie się zaszkliło. Padłem na kolana rozpaczając sam nad sobą. Co jeśli ponownie go tracę? Jeśli wyruszył gdzieś beze mnie? Przecież jest jedynym co mam. - Ryland, gnojku, wróć do mnie!

Obudził mnie ochroniarz słysząc moje krzyki i nawoływania. Pytał kim jest Ryland, a ja milczałem. Patrzyłem na niego bezwiednie, zupełnie poddając się z życiem. On trzymał mnie przy życiu, dawał mi ostatnie siły do życia, zapalał we mnie iskierkę chęci i jakiegoś szczęścia. Teraz spałem sam, budziłem się sam, chyba, że te goryl ponownie wpadł mi do pokoju mnie obudzić. Zazwyczaj pośpiesznie go wyganiałem krzycząc, że narusza moją prywatność i mój święty spokój. Ale tym razem nie miałem ochoty nawet otwierać ust. I nie otworzyłem. Schowałem twarz w dłoniach i płakałem. Jak ostatnie dziecko. Nie poszedłem do pracy, co pewnie wyprowadziło tych kilku pijaczków do szału. Od dłuższego czasu nie widziałem się z Eve i nie wiem co się dzieje. Ale od jakiegoś czasu też nie widziałem się z nim, a to było w tej chwili najistotniejsze i najbardziej bolesne. Ochroniarz mruknął coś pod nosem i wyszedł. Nie lubił stać przed moimi drzwiami tak samo mocno, jak ja nie lubiłem go tam widzieć, ani wiedzieć, że tam jest. To była wzajemna niechęć. Mimo to po kilku dniach, zapewne po jego raporcie przyszła do mnie starsza paniusia w golfie, która zostawiła mi receptę. Wow, glina aż tak bardzo miał mnie dość, że załatwił mi kolorowe pigułki. To pocieszające i rzeczywiście pomocne. Nie chciałem ich brać, ale co wieczór sprawdzał czy je zażywam. Za to ja kiedy tylko widziałem jego twarz, rezygnowałem z jakichkolwiek kłótni. Kolejne noce bez niego. Niektóre bezsenne, przepłakane, albo przeleżane z spojrzeniem wbitym w ścianę. Czasem siadałem przy parapecie i oglądałem okolicę całą noc. Powiedzieli mi, że kiedy otworzą drzwi hotelu to będę zwolniony, od kiedy olałem pracę. Zupełnie się tym nie przejąłem. Bo może to i dobrze, może Ryland miał rację i się tutaj po prostu marnuję. Otuliłem się kocem i kołysałem na boki patrząc na budynki za oknem. Nuciłem cicho jeden z sentymentalnych kawałków, ulubionego zespołu.
- Na co ja czekam, kochanie, co? Przecież mógłbym po prostu przez to okno wyskoczyć. Wziąć garść leków, mógłbym zrobić to samo co ty i się powiesić. Wtedy mógłbym przeczesać świat, aż cię znajdę i nakrzyczę za to, co mi teraz robisz - mruczałem do siebie pod nosem. Zapaliłem papierosa. - Na co ja czekam? Rozważmy to. Co ja tutaj mam? Co mnie trzyma? Nie mam rodziny, od kiedy byłem z mężczyzną, nie za bardzo mam przyjaciół, ani domu, od kiedy jestem zwolniony. Nie mam pracy, celu, ani motywacji. Nie mam nic. Po twojej zaś stronie mam jednak szansę na to, że się odnajdziemy i polecimy do Paryża. Usiądziemy w samolocie za parą koleżanek, które całą drogę będą plotkowały na temat swoich innych koleżanek i będą chrupały darmowymi krakersami, które rozdają.

Wciąż się nie odzywał mimo moich próśb i prób rozmowy. Gasiłem kolejnego papierosa na swoim nadgarstku.

*

Od kiedy zabrali Georga na komendę miałam tylko jeden nieprzyjemny sen. Słyszałam Esme, chciałam wyjść na korytarz. Otworzyłam drzwi, malutka była przestraszona. Przytuliła się do mnie kurczowo, kiedy z zakrętu wyszedł kelner. Wyglądał dziwnie. Jego obraz przypominał komputerowy „glitch”. Mieniący się każdą twarzą i każdą jego postacią z wszystkich poprzednich snów i snów, których nie przyszło mi na szczęście wyśnić. Nie wyglądał przyjaźnie. Stąpał ciężko, niebezpiecznie i zdawał się być agresywny. Złość każdej jego wersji w tej chwili się kumulowała. Spanikowałam. Zaczęłam panicznie krzyczeć. Wzięłam dziecko w swoje ręce, trzasnęłam drzwiami tuż przed jego nosem i przytulając Esme pobiegłam do łóżka, w którym spał Tom. Mojego ciała nie było, co było dziwne i inne niż zazwyczaj. Szatyn dobijał się pięściami. Szarpał klamkę, ale drzwi zdawałby się być zamknięte. Padłam z rozbiegu na łóżko, a w tym samym momencie obudziłam się podskakując. Błagałam Toma, żeby sprawdził, czy za drzwiami nikogo nie ma. Sprawdził, ale korytarz był pusty. Wrócił i mocno mnie przytulił, przyznając, że obudziłam się bardziej przestraszona, niż po śnie z pożarem. I miał rację. Jego postać obecnie wywoływała u mnie koszmarną panikę. Zabiłabym, byleby więcej go nie widzieć.

__________

Nelly

2018/04/12

8. Pomóż


Krócej, bo tak jakoś czułam, że tak ma być.
Miłego czytania!
__________

Strach mnie sparaliżował. Jesteś gliną, musisz wiedzieć co robić i reagować szybko. Reaguj Tom, reaguj. Ale jak? Widzę własne ciało. Siebie siedzącego na krześle, śpiącego przy jej drzwiach. Usnąłem?
- Pomóż - usłyszałem cichy, słaby głos, roznoszący się zewsząd. Wróciłem do niej. Rozpadała się na moich oczach. Jej sen, który wziąłem za beztroski był czymś, co ją pożerało. Kurwa mać! Co ja mogę? Jak mam ją obudzić? Instynktownie poszedłem i w czystych emocjach i w akcie spontaniczności złapałem jej żarzących się ramion. Parzyły. Poczułem, że momentalnie tracę przytomność. - Pomóż! - w oddali słyszałem zdesperowany krzyk.

Obudziłem się nerwowo, przerażony. Poderwałem się z krzesła. W pierwszej kolejności dotknąłem własnych ud, poklepałem, sprawdzając czy ja to ja. Jakkolwiek to brzmi. Spojrzałem na swoje miejsce. Puste. Obudziłem się. Dłonie mi drżały. Złapałem za klamkę do jej pokoju. Cała intensywnie drżała. Cholernie spocona. Podbiegłem, wskakując na kolanach na łóżko, próbowałem ją obudzić. Wołaniem, lekkim poklepywaniem policzka, lekko trząsając jej ramionami, prośbami, próbując też ją po prostu uspokoić. - Hej, Eve, Eveline, słyszysz co mówię? Musisz się obudzić. To tylko sen. To tylko sen z którego musisz się teraz wyrwać. Tutaj będziesz bezpieczna, słyszysz? Obudź się - mówiłem kompletnie roztrzęsiony. Sam czułem i bałem się, że tracę zmysły. Martwiłem się o nią. To były tylko sny. Ale ona ma z nimi problemy regularnie. Nikt mi nie uwierzy w to co widziałem, nikt nie potraktowałby tego poważnie. To tylko projekcja mojej podświadomości. Prawdopodobnie spowodowana moją troską, zmartwieniami i faktem, że mi zwyczajnie zależy. To ciężka sprawa, która od lat jest niedbale zamiatana pod dywan, gdzie wszystko się plącze i przestaje mieć jakikolwiek sens.
Bałem się o nią. Co jeśli coś jej się stanie? Ja za to odpowiem. Ja jestem po to, żeby ją chronić. Zauważyłem, że po moich rozmowach, powoli się uspokaja. Odetchnąłem z ulgą. Kołysałem ją lekko w ramionach. Kojąco. I nuciłem cicho melodię z dzieciństwa. Próbowałem ostudzić i swoje nerwy.

*

Leżałam naga na podłożu. Nie czułam nic. Miałam wrażenie, że opuszczam swoje ciało. Zapewne umieram. Dusza odkleja się od zwęglonych mięśni. Gładko, choć powoli. Wszędzie rozniosło się światłem, ale wcale nie od zewnątrz. Sama byłam światłem. Czy tak wygląda naga dusza?
Stałam nad swoim zrujnowanym ciałem. Biżuteria, drobny naszyjnik, głęboko wtopiony w ciało, popalona skóra, twarz. Materiał sukienki przyklejony do roztopionej skóry. Pojedyncze, czarne, zupełnie przepalone mięśnie odpadały od reszty cała. Na dobre przyklejonego do spalonego dywanu. To prawdopodobnie najgorszy widok jaki widziałam, ogarnął mnie jednak dziki spokój. Słyszałam tą melodię, która jakiś czas temu mi się śniła. Brzmiała tak, jak wyobrażałam sobie, jak mogłoby brzmieć przytulenie. Takie ciasne, ciepłe, chroniące, ale i wiążące, popychające do lekkiego tańca, w którym nogi same wiodą w lekkim tempie. Melodia przy której można było stać się leśną nimfą i przeskakiwać drobną stópką z mokrego listka na listek. Dźwięki odrywały mnie od tragedii i tych widoków. Światło się rozwijało. Było białe, ale i ciepłe. Dające nadzieję. Tańczyłam leciutko ponad ziemią, niosąc się za kołysanką, kiedy w świetle zobaczyłam służby ratownicze. Pogotowie, policja, straż. Pierwsi szukali kogokolwiek komu mogliby jeszcze pomóc. Zdesperowani, zaangażowani, ale ich spojrzenia były zaszklone. Policja szukała winnego. Straż gasiła, to co się jeszcze nie dopaliło. Jedna z twarzy była znajoma.
- Thomas, leć w skrzydło na lewo, tam jeszcze coś płonie - szef straży rzucił do jednego z mężczyzn, a mój blask jak na zawołanie zgasł. Spadłam w ciemność.

Poderwałam się przestraszona, biorąc boleśnie głęboki wdech, jakby moje płuca wciąż pamiętały palący, duszący w nich dym. Wyrwałam mu się z ramion, instynktownie, odruchowo podpierając się dłońmi, próbując szybko usiąść i odetchnąć. Patrzył na mnie chyba pytająco, ja jednak kiedy tylko na niego spojrzałam, poczułam, że wróciłam do żywych, do własnego ciała, które było w jednym kawałku i czułam je całe, mięsień po mięśniu. Strasznie osłabiona. Resztkami sił wspięłam się na kolana przytuliłam się ciasno do jego klatki piersiowej i zanosiłam się płaczem. Nie pytał, nie powstrzymywał, nie kombinował. Objął mnie mocno, głaskał po włosach i lekko kołysał. Zaczął cichutko nucić. Przestraszyłam się, bo to ta melodia. Ale zaraz po tym przyszła fala ukojenia. Pozwoliłam o siebie zadbać.

*

Czułem jak ta drobna, krucha i delikatna istota trzęsie się w moich ramionach. A ja nie wiedziałem jak jej pomóc. Co gorsze- nie miałem żadnego nawet pomysłu. Kolejny raz patrzyłem jak z powodu snu ledwo trzyma się na nogach. Byłem pewien, że to co widziałem, było częścią jej koszmarów. Chciałem jej o moim śnie opowiedzieć. Chciałem też zadać jej rząd pytań. Ale to nie ten moment. Najpierw powinna ochłonąć. A ja powinienem wyciągać decyzje i reakcje i pomoc z rękawa, kiedy teraz w żadnym z nich ani jednego asa.

*

Stałem przed swoją ścianą z starymi zdjęciami. Zacząłem je powolutku jedno po drugim ściągać, po to, żeby zastąpić je zdjęciami, z którymi kolejno każdej nocy się budziłem. Pierwsze - zdjęcie z spaceru po znaku Hollywood. Drugie, zdjęcie mnie, śpiącego na tylnej kanapie w samochodzie. Kolejne, kolacja i nasze splecione dłonie. Czwarte? Drinki w basenie. Wieszałem je do kolekcji. Sytuacje, które miały miejsce w snach, z których rano budziłem się z malutką pocztówką, która rozbudzała moje uczucia do niego. I chciałem więcej. Byłem ciekawy każdej kolejnej nocy. Kolejnej randki. Już tęskniłem i chciałem kolejnego pocałunku, dotyku. Jego bliskości. Upajałem się nią. Wstawałem później i wcześniej chodziłem spać. Irytowałem się, kiedy nie potrafiłem zasnąć. Dlatego też wtedy piłem. Alkohol wyciszał i odsyłał mnie do niego. A on się ze mnie śmiał, że znów przychodzę na randkę śmierdząc wódką. Odpowiedziałem mu wtedy, że nie powinno go to dziwić. Jestem barmanem. Pokiwał głową z dezaprobatą, ale rozbawiony i ponownie mnie całował. Świat zdawał się wirować i tracić swoje znaczenie. Chciałem tylko być przy nim i z nim.
Pocztówki rozwieszone. Papieros w oknie, ponownie zgaszony na własnej dłoni, dla upewnienia się, że już wróciłem.
Przestawałem widzieć sens w pracy. Schodzenie tam i polewanie tym samym twarzom, w kółko narzekającym na to samo. Moja miłość do zawodu gasła z każdym kolejnym dniem i nocą. Zjechałem na dół windą. Ponownie. Wszedłem za ten cholerny bar, mój stały klient, który przychodził praktycznie codziennie od zamknięcia rzucił swój jeden do drugiego podobny, złośliwy tekst, że się spóźniam do pracy, za którą mi płacą. Spojrzałem na niego lekceważąco. Co ty możesz wiedzieć, Stanley? John? Czy jak ci tam. Mało to istotne. Ja też bym czasem chętnie usiadł sobie po tej drugiej stronie baru i ponarzekał, komuś się wygadał. Ja chętnie dałbym się tu zamknąć jako gość. Darmowe wakacje, nieograniczone usługi. Ale ktoś to wszystko musi napędzać każdego dnia. Podsunąłem mu szklankę. Do połowy wypełniłem wódką, wlałem soku. Mruknąłem złośliwe - Proszę - facet spojrzał na mnie zdenerwowany, że wyraźnie ignoruję jego prośby i konkretne zamówienie. Ale bądźmy szczerzy, John. Ty po prostu chcesz się uchlać. Nie schodzisz tu, żeby bawić się ze mną w konesera i podziwiać mój barmański talent. Chcesz się zapić, jak każdego poprzedniego dnia. I wiesz co? Napiję się z tobą. Taki sam, obrzydliwy „drink” zrobiłem i sobie. Stuknąłem szklaneczką o jego szklankę, kiwnąłem i wypiłem spory łyk. I chyba do niego dotarło, że nie jest jedynym, któremu zamknięte drzwi frontowe przeszkadzają. Upijał się, już bez słowa, co jakiś czas podsuwając tylko szklankę po więcej.

*

Tom podał mi leki na uspokojenie. Pomógł mi ochłonąć, uspokoić oddech. Poprosił jedną z pań pokojówek i wymianę pościeli. Kobietka sprawnie przebrała całe łóżko, kiedy ja próbowałam pod prysznicem zmyć z siebie nocne wspomnienia. Kiedy wróciłam stał przy oknie. Uchylił je wpuszczając świeże powietrze. Wciąż jeszcze lekko drżały mi dłonie. Usiadłam na łóżku. - Dziękuję za pościel. I za to, że przy mnie czuwasz. - odwrócił się w moją stronę z ciepłym, lekkim uśmiechem w odpowiedzi. Jednak jego twarz nie emanowała tym ciepłem do którego przywykłam. Był przygaszony, wyraźnie strapiony. Podszedł, widocznie chciał zacząć rozmowę, ale przerwało mu pukanie do drzwi. Wszedł Georg. Uśmiechnięty, z śniadaniem i kwiatami, na które zupełnie nie miałam ochoty.
- Dzień dobry skarbie! - podszedł, ucałował moją skroń. Spojrzał w moje oczy, pogłaskał mnie po włosach, a mnie przeszedł zimny dreszcz. Panika. Przypominał mi go. Przypominał mi go ze snu. Nie z wyglądu, ale spojrzeniem. Samym spojrzeniem.
- Ja was zostawię samych. - Tom już zamierzał wyjść.
- Nie wychodź - zawołałam wręcz desperacko. Georg spojrzał na mnie unosząc brew, oceniając. Spojrzał na gliniarza, potem na mnie. Moje oczy zaszkliły się łzami, które zaraz zaczęły uciekać po policzkach. Drżałam. Bez kontroli. Granatowy to zauważył i odsunął ode mnie mojego kochanka. Ciężko mi się oddychało. Nerwowo i nierównomiernie. Czułam jakby mi ktoś położył kamień na klatce piersiowej. Byłam przerażona, więc pogarszałam sytuację. Tom momentalnie złapał moją twarz w dłonie. Utrzymywał kontakt wzrokowy. Mówił zdecydowanym, a kojącym tonem.
- Eveline, uspokój się. Spokojnie, nic się nie dzieje.
Patrzyłam na niego, w spojrzeniu żałośnie szukając pomocy, jak tonący, który chaotycznie macha rękami, w panice nie potrafiąc złapać koła ratunkowego.
- Oddychaj. Powoli, głęboko. Na spokojnie. Nie śpimy i wszystko już dobrze. Oddychaj.
Georg obserwował sytuację z boku. Ja już powolutku się uspokajałam. Wciąż roztrzęsiona, ale byłam w stanie wziąć głębszy oddech. Robiło się lżej, kiedy on stracił panowanie i wybuchł. - Co to ma do chuja być?! Zostaw ją. Przecież bym sobie poradził! Łapy przy sobie! - uniósł się w stronę Toma. Funkcjonariusz spojrzał na niego spokojnie.
- Jestem tu, żeby jej chronić, uspokój się, albo będę zmuszony cię wyprosić - mówił wręcz niepokojąco spokojnie.
- Jak jesteś tu, żeby chronić jej tyłek do przed drzwi! A ty co? Z nim też już się pieprzyłaś? - warknął w moją stronę. Zamarłam. Serce obijało mi się w klatce piersiowej. Trzymałam się kurczowo rękawa policjanta. - Pytam się, do kurwy nędzy!
Mundurowy powoli się podniósł, mimowolnie zmusił mnie, do puszczenia jego ręki. Patrzył na kelnera z góry. - Wyjdziesz sam, czy ci w tym pomóc? - zapytał wręcz uprzejmym tonem, na co Georg już chciał odpowiedzieć pięścią, kiedy granatowy momentalnie złapał jego nadgarstek, mocno wykręcił za jego plecy, aż się odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni i złapał go mocno za kark.
- Nie krzywdź go - pisnęłam cicho, spontanicznie. Georg wciąż był dla mnie ważny. Inna sprawa, że koszmary mieszają mi w głowie. Puścił go, a ten spojrzał na mnie widocznie zraniony i wyszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Policjant patrzył na mnie uważnie. A ja rozwijałam w sobie głęboką nienawiść do samej siebie. Ile jeszcze takich spojrzeń dostanę? Ile osób zranię, skrzywdzę, zawiodę? Dlaczego się bawię ludźmi i ich uczuciami? Dlaczego nie biorę ich na poważnie?
Patrzyłam w jeden punkt nawet nie mrugając. Przed oczami migał mi George, który pracował na moje perły, dostatnie życie, a ja czekałam aż uśnie i go zostawiłam. Zdradziłam i jego. Z najgorszymi z możliwych konsekwencji. Ja nie jestem taka. Ja naprawdę taka nie jestem. Nie robię takich rzeczy. Nie bawię się tak ludźmi. To nie ja.
- Wszystko dobrze? - kucnął przede mną i lekko pogłaskał moje kolano. Jak troskliwy ojciec sprawdzający, czy z jego dzieckiem wszystko w porządku. Pokiwałam głową twierdząco, choć należało wzruszyć ramionami. Schowałam twarz w dłoniach. A on schował mnie w swoich ramionach. Nucił cicho. Kołysał.

- Co tam zaszło, co? - zapytał po dłuższej chwili. - Skąd pojawiła się ta panika?
- Przypomniał mi… kogoś ze snu.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie, ale zapewne powinnam.

- I jak miał na imię? George? Podobnie. W pisowni to różnią się literą. Może twoja podświadomość chciała ci coś powiedzieć. Ostrzec może przed nim. Przed chwilą dał pokaz jako takiej agresji.
- Zareagował tak, bo to ze mną jest nie halo. To ja mam poronione sny. I nie tylko jego imię było podobne, ale moje również. Aveline. Wymawiane przez krótkie „Av” z pominięciem „e”. Tak wszyscy do mnie mówili. I to były lata trzydzieste - zaczęłam mówić. Już spokojniejsza. Choć nie chciałam wracać do tego tematu. - Pamiętasz, jak pokazywałam ci artykuł o tym bankiecie? Śniłam, że na nim byłam.
- I płonęłaś - uciął szybko, zapatrzony w dal. Spojrzałam na niego zaskoczona, może i nieco przestraszona.
- Skąd wiesz?

*

Upiłem się. Definitywnie, zdecydowanie się upiłem. Nie trwałem do końca. Olewałem klientów, albo lałem im czystą wódkę i stawiałem sok na blacie. Chwiałem się na nogach. Miękkie kolana ledwo wspierały moje ciało. Jak przez mgłę widziałem jak Georg wpada z holu i szybkim krokiem maszeruje na kuchnię. Nie wyglądał na najszczęśliwszego.
- I jak, kapitanie? Ujarzmiłeś ją? - parsknąłem śmiechem, a zaraz potem złapała mnie nieznośna czkawka.
- Spierdalaj, alkoholiku - warknął i zniknął za drzwiami kuchni.
Śmiałem się cicho pod nosem do momentu jak spojrzałem na rzędy pustych butelek. Próbowałem je policzyć, ale widziałem chyba podwójnie, a licząc podwójnie to ta liczba mogłaby być cholernie przygnębiająca. Zacząłem ich kolejno dotykać i liczyć po dotyku, zdając się na to, że dłoń mnie nie oszuka. Raz, dwa, trzy… No nie tak źle, zwłaszcza, że piję na pół z… Stanleyem, który poszedł jakiś czas temu. No tak. Ale hej, no nie ma draki. W towarzystwie wiemy jak jest.
Chwiejąc się toczyłem się w stronę windy i bardzo się starałem dotrzeć do pokoju. A czułem się trochę jak taki twór bez kończyn, który się przelewa i obija, w którą stronę tylko popchniesz. Potykałem się często. Lądowałem na kolanach, kiedy potknąłem się mocniej, zupełnie padałem na dywan i walczyłem, żeby się pozbierać. Doczołgałem się do swoich drzwi. Wsparłem się na klamce, otworzyłem je, wtoczyłem swoje ciało, trzasnąłem niedbale drzwiami i runąłem na łóżko.
- Ryland, zabierz mnie stąd proszę. Upiłem się, wiesz? Pomóż mi - mruczałem pijanie w poduszkę.
Podniosłem się, oparłem się o ścianę, przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej i objąłem je ramionami. Patrzyłem przed siebie. Wszystko dookoła się chwiało. Patrzyłem na ścianę pełną nocnych wspomnień i wycieczek. Przytuliłem twarz do kolan i zacząłem cicho, żałośnie szlochać. Czułem jakbym się dusił. Jakby coś siedziało mi ciężko na klatce piersiowej i uniemożliwiało zwyczajne oddychanie. Nie panikowałem, a po prostu zacząłem zanosić się płaczem. Czując się jak najsłabszy cienias, który sobie nie radzi z życiem. Wylewałem z siebie emocje i nie byłem w stanie się powstrzymać. To jak takie emocjonalne wymiociny. Całe moje ciało się napięło, drżało. Palce zdesperowane, szukające pomocy zacisnęły się na pościeli, w której już tak długi czas nie było prawdziwej miłości. Nie było jego ciepła, ani zapachu. Opadłem z powrotem w poduszkę. Skulony zawodziłem, czekając na choć odrobinę ulgi.
Ochroniarz pukał, czy tam policjant. Wszystko jedno. Chciał rozmawiać. Pytał, czy w porządku. Za każdym razem słyszał „odpierdol się”. Nie potrzebuję gliny na głowie. Nie jego potrzebuję. Nie tego. Pociągałem nosem raz po raz. Lekko się opanowałem. Sięgnąłem pod łóżko po resztę wina. Dopiłem.

- Och Billy, Billy. Znowu śmierdzisz, paskudo - przytulił moje plecy i objął mnie w pasie. Czułem na karku jego oddech, jego głos tuż przy swoim uchu i zaraz potem buziaka na szyi. Był tutaj. Miałem ochotę płakać dalej, ale teraz nie potrafiłem. Obróciłem się przodem do niego i mocno się do niego przytuliłem. Ciasno i blisko. Wiedziałem, że znów śnię, on koło poranka się rozmyje w przestrzeni, kiedy tylko słońce wpadające przez okno przyświeci mi w twarz. Odejdzie. A ja znów będę sam. Trzymałem go mocno, za każdym razem licząc, że teraz może będzie inaczej. Był ciepły, miękki i ponownie pachniał tak, jak pamiętam. Głaskał mnie po boku. Czule, nie pocieszająco. - Nie możesz tak pić, słońce, to nie zdrowe. Wiesz o tym, co? - pytał z troską. - Jak będziesz tak się upijać to wątroba ci siądzie, kochanie. A jak wątroba się sypnie to mi umrzesz, Billy - mruknął niezadowolony i ucałował moje czoło. Uśmiechał się.
Zmarszczyłem czoło. Przyglądałem się jego twarzy. Długo zbierałem się na odpowiedź. Drapał mnie przyjemnie po karku. Rozluźniłem się. - Wtedy mógłbym znów z tobą być.
- Jesteś, promyczku.
- Ale ja mówię tak wiesz, na stałe, nie że tylko noce. Gdybym umarł moglibyśmy wiecznie sobie błądzić przez świat tak jak chciałeś - uśmiechnąłem się na tą myśl. Trzymalibyśmy się za ręce i spleceni, unosząc się nad ziemią, bez przyziemnych trosk i ciężkości. Zwiedzilibyśmy każdy zakątek na Ziemi. Każdą pustynię, każdą górę, każdy szczyt i pagórek. Każdy klif, każde wybrzeże. Zachody i wschody w różnych, przepięknych miejscach. Mosty, przepaście, kratery i skoki na bungee bez liny, bo nie byłaby potrzebna. Każdy las, każda dżungla, zagajnik. Każda osada, miasteczko i metropolia, a w nich każde z budynków. Tańce na dachach drapaczy chmur. Anioły na Alasce i serfowanie po piaszczystych wzgórzach na Saharze. Chciałbym z nim zobaczyć każdą maleńką wyspę i wszystkie te, które powstają pod wodą od wylewania się magmy z skorupy ziemskiej. Zobaczyć największe wulkany. Te aktywne i nieaktywne. Płynąć tuż obok rekinów, zanurzyć się w najgłębsze z głębin. Byleby wciąż za rękę, żeby siebie nawzajem nie zgubić.
- Jakie tylko noce, głuptasie. Jesteśmy razem cały czas. O czym ty mówisz? - zaśmiał się wesoło i pogłaskał mój policzek.
- Też chcę być martwy, Ryland, moglibyśmy wyruszyć w naszą podróż. Gdzie tylko zechcesz - mruknąłem.
- Co znaczy, że też chcesz być martwy?

________

Nelly

2018/04/05

7. Bankiet


Jestem strasznie podekscytowana tym rozdziałem.
Obecnie jestem w trakcie pisania 9tki i chwilowo mam malutki zastój, który mnie martwi. Napisałam kawałek z którego nie jestem zadowolona, a nie chciałabym dodawać w przyszłości rozdziałów, tylko po to, żeby dodać. Chcę, żeby były dobre :)

Tak czy siak - miłego czytania obecnego rozdziału, bo pisało się go z wypiekami na twarzy.
_____________

Zjechaliśmy na dół. Mężczyzna zaprowadził mnie od głównego holu na lewo, gdzie normalnie znajdowała się jadalnia, bar, kuchnia i dwóch moich kochanków. Jednak w tej chwili, była wielka sala balowa, było też jedzenie jak i alkohol, ale w zupełnie innym wydaniu. Złocone naczynia, kieliszki, rzeźbione meble. Mój nowy kolega spojrzał na mnie i poinformował mnie, że przyniesie mi szampana, po czym delikatnie musnął moją skroń. Jesteśmy małżeństwem?
Przyjrzałam się ludziom. Młodzi, piękni mężczyźni, z starannymi fryzurami, nienagannym wąsikiem, czy innym zarostem, lub czyściutko ogoleni na gładko. Garnitury na miarę, połyskujące buty i obrączki ich żon. Spojrzałam na swoją dłoń. Był tylko pierścionek z diamentem, który na palec wsunęła mi Rose. Przeniosłam wzrok z powrotem na towarzystwo. Kobiety były jeszcze piękniejsze. Śliczne kobiety, ciemnowłose i blondynki, błyszczące, intrygujące spojrzenie, każda ubrana i otoczona luksusem, pławiąca się w nim, jakby była panią świata. Każda z nich i z osobna. Długie suknie po ziemię, drobne obcasiki i bogata biżuteria noszona warstwami. Spojrzałam na siebie. Wyglądałam tak samo jak każda z nich i tak samo się rumieniłam od tej ilości różu na policzkach.
Odważyłam się i ruszyłam przed siebie, starając się iść normalnie, pomimo wszystkich fizycznych, "modowych" utrudnień. Już nie podejmowałam dyskusji, ani nie zadawałam sobie więcej pytań apropo tego, co się dzieje. Więcej niż pewnym było, że mamy lata trzydzieste, a ja wylądowałam na bankiecie. Spacerując między stolikami, czułam, że skupiam na sobie spojrzenia mężczyzn, jak i chłopców. Zerkali na mnie panowie koło trzydziestki, czterdziestki, ale też młodzi, świeżo upieczeni dwudziestolatkowie. Uśmiechnęłam się speszona pod nosem. Miałam ochotę się okryć, mimo że byłam ubrana. Czułam się naga. Równie dobrze mogłabym tam paradować w samej bieliźnie. Czułam się cholernie seksowna i pożądana, będąc ubraną w suknię po ziemię, która praktycznie nic nie odsłania. No może obojczyki, ramiona i szyję. Ale to nie to samo co współczesne odkrywanie piersi, pośladków, czy całego brzucha. Z poczucia, że chciałabym się zakryć i schować, uciekłam w stronę większej ilości kobiet. Skoro mamy czasy urody Monroe, to po cichu się za nią rozglądałam, ale jej nie znalazłam.

Pan wąsik mnie znalazł i podał kieliszek. Kiwnęłam lekko głową w podziękowaniu. Objął mnie w pasie i złapał solidniej za biodro. - Nie wiem co z tobą poczynić, ukochana.
- Co masz na myśli?
- Kocham cię, ale jaki to pożytek z domu, w którym nie mieszka rodzina? Wiesz, że marzę o synu. Którego ty mi nie dasz. Przestaję w nas wierzyć, wiesz? Tyle już się staramy - snuł pod nosem, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie byłam pewna jego imienia, nie byłam pewna o czym mówi i co powinnam mu odpowiedzieć.
- Och, ukochany, mamy bankiet, nie zaprzątaj sobie myśli takimi sprawami w tej chwili. Na dziecko przyjdzie czas. Przyjdzie do nas, pojawi się w naszym życiu, kiedy Bóg będzie gotowy nam je zesłać. Zobaczysz - pogłaskałam jego dłoń, w głowie zastanawiając się co to za odpowiedź. Może powinnam zupełnie się poddać i mówić co ślina na język przyniesie. Może Avelyne wie więcej o obecnych czasach niż ja, a wciąż ma kontrolę nad sytuacją i należy pozwolić jej mówić. - Może Bóg czeka na twój ruch. Na śluby. W tej chwili, to prawda, że długo się staramy, ale staramy się w sposób nieczysty.
- Skarbie, nie łudź się, wiesz co się dzieje z kobietami, które nie są wstanie wydać na świat dziecka, które nie potrafią go przyjąć pod serce, choć mężczyzna się stara jak może. Ciężko pracuję, jestem panem naszego domu, zarabiam na twoje perły i na nasze życie. Niewiele od ciebie chcę - powiedział i posłał mi surowe spojrzenie, a mi odebrało mowę. A więc takie mamy czasy? Mężczyzna jest panem domu, korzysta z kobiety, każdy ma wyraźną rolę, a kiedy jej nie spełnia… Właśnie, co wtedy?
Zachodziłam w głowę, czy jestem tu, bo mam poznać jakąś historię, czy może po to, żeby zmienić bieg wydarzeń? Sama też nie jestem pewna czy byłabym w stanie cokolwiek zmienić. Nie ma tu współczesnej wolności. Rose jest moją służącą, a jest ciemnoskóra. Nie ma niewolnictwa, ale wygląda na to, że jest rasizm. I to taki z krwi i kości. Nie widziałam ciemnoskórych kobiet w pięknych sukniach, tutaj na bankiecie.
Czułam się nieswojo. Nie wiedziałam, co mam zrobić, czy gdzieś powinnam iść, czy z kimś porozmawiać, coś zobaczyć?
- George, bracie, może dołączysz do naszej gry w pokera? - zapytał jeden z przystojnych mężczyzn, który do nas podszedł. Posłał mi elektryzujące spojrzenie, ale zaraz potem skupił je na moim towarzyszu. Przynajmniej dowiedziałam się, jak ma na imię. George.

*

Mundurowi się lenili, jak każdego innego dnia. Tylko Tom przekopywał sterty papierów, wgłębiał się w historię. Lata trzydzieste, pięćdziesiąte, siedemdziesiąte, dziewięćdziesiąte. A potem kilka ubiegłych lat. Co jakiś czas znajdowano kogoś zmarłego, bez poszlak, bez śladów. Nie było żadnej zależności odnośnie czasu. Ale od lat dziewięćdziesiątych, w większości straceni byli mężczyźni. Przed tym czasem, nie było zależności co do płci. Z tego powodu gliniarz skupił się na sprawach, których daty zaczynały się od 1990. Czytał szczegółowe raporty każdego ze zgonów.

Justin Cruise, lat 22
Mężczyzna. Urodzony w Wisconsin. Przyjechał w sprawach biznesowych, jak zeznaje barman, który wysłuchiwał historii. Pan Cruise posiadał obrączkę na palcu, jednak kiedy go znaleziono, palec był odcięty, zaraz za pierścieniem. Na palcu żadnych śladów. Odcięty w idealny, równy sposób. Ofiara została uduszona. Zakładamy więc, ze najpierw Cruise uduszono, a potem odcięto palec. Nie jasnym jest, dlaczego go pozostawiono. Leżał na łóżku, przy dłoni. Przed śmiercią nie zanotowano niepokojącego zachowania. Pan Cruise spędzał dużo czasu po za hotelem. Zeznanie barmana, Josh’a Bradford’a:
„Pan Cruise był spokojnym człowiekiem, bardzo pogodny, ja… ja nie wiem jak mogło do tego dość i dlaczego doszło. To był młody mężczyzna, zawsze uprzejmy i uśmiechnięty. Chodził w swoim kowbojskim kapeluszu. Chwalił się, że ma farmę w Wisconsin i krowy, co pozwala mu na produkcję sera. Ponoć popularny typ i lubiany. Ja jednak zupełnie nie kojarzyłem. Farmer, który robi ser w Wisconsin to dość typowy i stereotypowy człowiek, jednak nietypowym jest, że był to farmer, który przejechał pięć, czy sześć stanów, zostawiając cały swój i dobytek za sobą, żeby rozwiązywać interesy. To kawał drogi. Nie posiadał dzieci, bo pytałem. Odpowiedział, że żona nie może ich mieć i żyją sami razem z jego siostrą. Kiedy zmarł zacząłem się zastanawiać, czy to wszystko nie była jakaś bajka, sprzedana mi dla własnej rozrywki. Ludzie nie lubią być stereotypowi, co zmusza mnie do myślenia, że poszedł w stereotyp, żeby ukryć kim jest naprawdę i jakie są jego sprawy w Los Angeles. Nie wypytywałem jednak, bo to skrajnie nie na miejscu. Och i nie ubierał się jak farmer, przepraszam, nie powinienem generalizować, ale tamte tereny raczej są uboższe. Pan Cruise na ubogiego nie wyglądał. Nie wiem też ile na tym domniemanym serze zarabiał, ale pozwalał sobie na najdroższe drinki i kolacje. Wspominał i chwalił się też o wieczorach w klubach z bilardem. Twierdził, że jest w tym dobry. Jeden z nich odwiedził w noc przed śmiercią. Pojechał do klubu kilka przecznic dalej. Śmiał się i zachwalał dostępną rozrywkę w naszym mieście i jak to dobrze, że co kilka przecznic można znaleźć coś interesującego. Widziałem przez okno, że wsiadał do ciemnego samochodu, kiedy wyruszał. Wrócił późno, bo około godziny trzeciej. Obsługiwałem wtedy gości hotelu i kilka osób, które weszły z ulicy na nasze kalifornijskie wino. Pana Cruise więcej nie widziałem. Dowiedziałem się jedynie rano od spanikowanej sprzątaczki, panny Tiny, że nasz gość nie żyje. Kiedy mi o tym mówiła, policja była już w drodze. Następnie zamknięto hotel.”
Mamy więc barmana, który sympatyzował z klientami i gośćmi, polubił ofiarę, dużo słuchał, jednak po cichu zastanawiał się, czy nie jest karmiony kłamstwami. I prawdopodobnie był. Nikt nie lubi być wpisany w stereotypy. Zazwyczaj ofiary naginały prawdę, żeby od stereotypów odbiec. Ten człowiek bardzo starał się w nie wpisać. Mundurowy kreślił notatki, a zaraz potem sięgnął po kolejny raport. Śmierć dosłownie kilka dni później po panu Cruise.

Charles C. Wilson, lat 38
Mężczyzna. Urodzony w Kalifornii. Przyjechał z San Francisco w celach wypoczynkowych i turystycznych. Znaleziono go zmarłego, kilka dni po śmierci pana Justin’a Cruise’a. Po zamknięciu hotelu, zauważono zmiany w zachowaniu pana Wilson’a. Kilka kobiet w hotelu zeznało, że zainteresowanie pana Wilson’a do nich wzrosło.
Zeznanie recepcjonistki, Betty Boone:
„Kiedy pan Charles pojawił się w hotelu był uprzejmy, powściągliwy i konkretny. Poproszę pokój, poproszę klucz, tutaj jest mój dowód, tutaj pieniądze, dziękuję - i to wszystko. Zabrał walizki i pojechał na swoje piętro. Nie wdawał się w dyskusje z nikim, jedynie uprzejmie odpowiadał na dzień dobry, czy do widzenia. Wychodził często. Po zamknięciu jego zachowanie zupełnie się zmieniło. Pan Wilson podchodził do mnie, zapytać jak się czuję, jak mija mi dzień. Posuwał się do drobnego dotyku, spojrzeń, czy kąśliwych, złośliwych, ale i flirciarskich uwag. Przepraszam za określenie, ale zachowywał się jak taki niepokojący, odrażający wujek z wesela, który się upił i zaczyna komentować biusty swoich siostrzenic, czy bratanic. Ucinałam z nim rozmowę i się wycofywałam. Odchodził z niepokojącym uśmieszkiem pod nosem. Widywałam jak zaczepia też inne kobiety, które były gośćmi hotelu. Jedną z nich, z którą go widziałam w wieczór przed jego śmiercią była panna Katherine Adams. Zmierzali razem do windy i to był ostatni raz, kiedy pana Wilsona widziałam.”
Zeznanie Katherine Adams, gościa hotelu:
„Mam na imię Katherine Adams, mam 17 lat. Przyjechałam do hotelu, żeby (Pani Katherine zawahała się w odpowiedzi) odpocząć chwilę od rodziców, z którymi ostatnio miałam małe problemy. Nie rozumieliśmy się. Nie pozwalali mi chodzić na randki, kiedy ja byłam ciekawa i gotowa na związek. (Zamilkła na dłuższą chwilę, zanosząc się płaczem) Poznałam Charles’a tamtego wieczoru. Był bardzo miły. Oddał mi swoją kurtkę, kiedy siedzieliśmy przy basenie i zrobiło się chłodniej. Obejmował mnie i głaskał po włosach, mówił mi, że jestem ładna. Powiedział, że robi się zimno i zaproponował, żebym poszła z nim do jego pokoju, gdzie zamówi nam kolację i deser. Nikt wcześniej nie był dla mnie taki. Poszłam z nim, otworzył mi drzwi i powiedział, żebym czuła się jak u siebie. Nie było to trudne, bo pokoje wyglądają praktycznie tak samo.
Zamówiliśmy jedzenie. Przytulał mnie ciaśniej. Wyszłam do łazienki, żeby ochłonąć. Słyszałam jego rozmowę z kelnerem, który przywiózł jedzenie. Kiedy wróciłam, kolacja już czekała. Razem z kieliszkiem szampana. Śmiałam się, że mi nie wolno pić, bo jestem niepełnoletnia, ale rozbawiony stwierdził, że nikt się nie dowie i że to tylko lampka. Zjedliśmy, czułam jak mi się przygląda. Pogłaskał mnie po udzie. Było mi głupio, bo poznałam go tego wieczoru. Widział, że czuję się zakłopotana, więc odpuścił, ale leżeliśmy potem, przytulaliśmy się, głaskał mnie po policzku i pytał, że już kiedyś komuś się oddałam, czy o tym myślę i czy nie chciałabym żeby… Żeby mnie mocno przeleciał. Takich słów użył. Odpowiedziałam, że nie i chciałam wyjść, ale czułam się ociężała i nie w pełni przytomna. Zaśmiał się i pogłaskał mnie po włosach. Nic więcej z tej nocy nie pamiętam (Mówiła, płacząc cały czas. Roztrzęsiona. Jąkała się). Rano obudziłam się bez majtek, z podciągniętą sukienką i cała lepka, z bólem głowy i całego podbrzusza, krocza, ud, bioder, pośladków… Byłam przerażona. A potem spojrzałam na niego. Był martwy. Zaczęłam krzyczeć. Przyszła obsługa i mi pomogła.”
Funkcjonariusz zmarszczył brwi. Czytał kolejne notatki.
„Zeznanie kelnera potwierdziło konkretne dania i alkohol. Nic więcej nie wiedział, ani niczego więcej nie wniósł. Powtarzał historie recepcjonistki. Charles zaczął zaczepiać kobiety. Kolejna strona raportów podsumowała sytuację. Zmarły został uduszony, walczył. Pannie Katherine postawiono zarzuty morderstwa, jednak potraktowano ją łagodnie, biorąc pod uwagę fakt, że w organizmie nastolatki znaleziono związki, które wskazywały na wcześniejsze spożycie tabletki gwałtu. Po skazaniu panny Adams, ponownie otwarto hotel i zakończono sprawę.”
Wyprostował się na krześle i potarł podbródek zamyślony, zaniepokojony tym co czytał. Jak mogli zarzucić morderstwo kobiecie, która była nieprzytomna, po tym jak facet ją upił i odurzył tabletką? Miałaby cel, choć może też tego nie powinno się tak nazywać. Nawet jeśli ona by go zabiła, to nie byłoby to morderstwo, a obrona własna. Nie miało to sensu.
Kolejne raporty, o kolejnych podobnych przypadkach. Gdzie mężczyzna umiera bez większego sensu, ale sprawiając wrażenie, że coś ukrywa. Kolejne zamknięcia hotelu i kolejne otwarcia, kiedy znaleziono odpowiedź choć na jedno z serii morderstw w jednym z ciągów. Przy każdym zamknięciu umierało od dwóch, do nawet czterech osób, gdzie nic nie miało sensu.

*

George grał w pokera, zostawiając mnie samej sobie. Krążyłam między towarzystwem, niepewna siebie, bojąc się, że na kogoś wpadnę i rzucę jakimś tekstem z dwudziestego pierwszego wieku i stanę w centrum uwagi i niezrozumienia, czego bardzo nie chciałam.

Podano kolację na wielkich złotych półmisach, wielkich talerzach, w ogromnych ilościach. Widziałam uciekającą, małą blondyneczkę, która przebiegła mi wręcz pod nogami. Mama ją goniła. Pierwsza moja myśl. Esme? Choć wyglądała na starszą. Nie była tak drobna. Matka, która za nią biegła zaczęła wołać ją innym imieniem.
- Marilyn! Marilyn, wracaj mi tutaj! Ty urwisie! - kobieta złapała córkę za ramie, na co ta zareagowała słodkim śmiechem. Wygłupiała się, zarażając humorem swoją rodzicielkę. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Ktoś złapał mnie za łokieć. George pociągnął mnie do stolika.
- Wiesz, że o tej porze razem jemy. Nie proszę cię o gotowanie, jak robi to każda, normalna żona, ale mogłabyś być na czas kiedy podają kolację - mówił w nieprzyjemny, szorstki sposób. I już teraz czułam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- Zapatrzyłam się na tamto dziecko, ukochany. Córka uciekała przed matką. Niewychowana, dziewczynka i taki łobuz. Sporo problemów pewnie sprawia, ale też jest w tym coś rozkosznego. Wzruszyłam się troszkę. Chłopcy są jeszcze bardziej niesforni.
- Dlatego chłopców trzyma się krótko i uczy ciężkiej pracy, żeby nie wyrósł na niedorajdę. Nauczył bym takiego dzieciaka wiele. Tresowałbym jak tylko odsunęłabyś go od piersi, nauczyła chodzić i mówić. Dałbym broń do ręki i uczył strzelać w lesie.
- Broń to nie zabawka, George.
- Co ty możesz wiedzieć, kochana.
- Zdaje się, że nie wiele - odpowiedziałam, na co zareagował ciepłym uśmiechem i pogłaskał mnie po ramieniu. A więc powinnam grać niedorajdę, co sobie bez niego nie radzi i nic nie wie, tak?
To najdziwniejszy sen jaki do tej pory miałam. Z tyloma szczegółami. Zaśmiałam się w duchu, ale chwilę później zbladłam, zdając sobie sprawę z tego, jak ten sen się skończy.

Rose zaprowadziła mnie na górę, żeby pomóc mi się przebrać. Ściągnęła całą moją biżuterię, sukienkę i gorset. Odetchnęłam z ulgą. Ubrała mi lżejszą, swobodną sukienkę. Lekko rozkloszowaną. Sięgała za kolano. Prostsza, ale wcale nie skromna. Wciąż była zdobiona, z drogich materiałów i koronek. Rozczesała lekko moje włosy, rozluźniając i rozciągając fale, aż fryzura już swobodniejsza, sięgała moich ramion. Czułam się dużo lepiej, że teraz jestem w stanie się jakoś poruszać i funkcjonować.
Wróciłam na dół. Obsługa odsunęła stoliki, zrobiono miejsce i rozległa się przyjemna muzyka. Sensualny jazz, który z czasem obrócił się w energiczny swing. Mój towarzysz porwał mnie do tańca. Nie wiem, czy bardziej zaskoczona byłam faktem, że znam wszystkie kroki, czy bardziej faktem, że George jest w stanie tak mną w tym tańcu obracać. Nie przeżyłam wcześniej niczego podobnego. A przy tym, nie da się ukryć, że świetnie się bawiłam. Śmiałam się lądując w jego ramionach raz po raz. Inni mężczyźni zaczęli sobie kobiety pożyczać. Co chwilkę znajdowałam się w innych objęciach. Czarowałam uśmiechem, szczerze rozbawiona. Avelyn była szczerze rozbawiona. Bo ja byłam nieco zaniepokojona. Lał się alkohol, muzyka nie przestawała grać.

George niósł mnie na rękach do pokoju. Piętro czwarte.
- Za co właściwie opijaliśmy ten bankiet, mój drogi? - pytałam, śmiejąc się pod nosem, zdecydowanie pijana. Przyniósł mi o dwa kieliszki szampana za dużo. Popchnął na łóżko i znalazł się nade mną.
- Jak to za co? Avelyn, upiłaś się aż tak bardzo? Otwieramy z Howard’em kolejną fabrykę! Powinnaś być ze mnie dumna i dziękować Bogu, że masz męża, który jest wspólnikiem tak ważnej sieci firm - upomniał mnie surowo i siarczyście uderzył otwartą dłonią w policzek. Zapiekł tak mocno, że łzy od razu podeszły mi do oczu, a skóra mocno się zaczerwieniła. - Co, będziesz mi teraz płakać? Nie masz powodu do łez. Masz wszystko, czego chcesz, Avelyn - pogłaskał mnie po włosach, ucałował moje wargi i przytulił. - Jesteś tak delikatna - westchnął ciężko. Czułam jego podniecenie przy swoim udzie.

Kochał się potem ze mną. Nie stawiałam oporów, było przyjemnie. A ja byłam ciekawa jak będzie traktował kobietę w takim momencie. Niewiele się różnił od współczesnego mężczyzny. W stosunku przypominał mi Billa. Kochał się. Nie był agresywny, nie śpieszył się. Ale George przy tym zupełnie nie dbał o mnie. Po prostu było mu dobrze z takim tempem z jakim się kołysał i koniec tematu. Doszedł głęboko we mnie, zaraz potem ucałował w czoło i położył się obok. Tyłem do mnie i kładł się spać.

Niecierpliwie czekałam aż uśnie i zastanawiałam się, czy powinnam się ubrać i wyjść, próbować zatrzymać osobę, która zamierza tej nocy podłożyć ogień, czy zostać gdzie jestem i może dane mi jest doświadczyć palącego gorąca, przerażenia i uczucia roztapiającej się skóry.

*

Granatowy spędził cały dzień i noc na czytaniu i studiowaniu raportów. Robił dużo notatek i irytował się, tracił cierpliwość widząc, że nic z tego nie ma większego sensu. Były jakieś powiązania, ale nie prowadziły one do większych odkryć, czy wniosków. Nie spał, ale szukał przyczyn. Nie był detektywem, a prostym gliną, któremu zlecono pilnowanie panienki. Robił coś, na czym się nie znał i kierował się logiką.

Nie było go dzień. Tyle ile powiedział, że go nie będzie. Skontaktował się z gliną, którego zostawił do pilnowania jej w swoim zastępstwie. Upewniał się, czy wszystko jest okej. Kolega zapewniał, że noc była spokojna, wzięła medykamenty i wszystko jest pod kontrolą.
Tom ruszył na miasto na śniadanie. Dawno nie jadł czegoś naprawdę dobrego, ale i zdrowego. Jadało się coś na szybko, albo zamawiało w hotelowej kuchni, gdzie z czasem wszystkim odechciało się dbać o to, żeby jedzenie było smaczne. Korzystał więc z ostatnich chwil „wolnego” i zamówił naleśniki z bekonem w jednej z knajpek i mocną kawę. Typowa amerykańska restauracyjka, przypominająca zajazd, ale znajdowała się w centrum miasta, przy sporym parkingu. Okolica szara i nieco ponura, ale mały lokal jak najbardziej domowy i swojski. Można było się tam bardzo dobrze poczuć. Stara szafa grająca, prawdopodobnie już nie działająca, biało czarne płytki na podłodze, czerwone kanapy, czerwony bar i kelnerki w czerwonych spódniczkach. Jedna z nich podała mu zamówione śniadanie. Podziękował uprzejmie i zaczął od kawy. Oczy miał przekrwione od czytania cały dzień i noc. Worki pod oczami z braku snu i ogólne zmęczenie i osłabienie. Próbował pozbierać siły wlewając w siebie kawę, po czym zjadł to syte jedzenie i jak to bywa, po jedzeniu człowiek zaczyna od razu czuć się jeszcze bardziej ospale. Podziękował, zapłacił, wrócił za kółko i jechał w stronę hotelu.
Drzwi otworzył mu jeden z patrolujących policjantów na głównym holu. Wpuścił go do środka i zamknął zamki zaraz za nim. Tom spojrzał na niego pogardliwie i kpiąco. Nie mógł poczekać tej minuty aż odejdzie, żeby zamknąć, tylko wciska mu klucz zaraz za ramieniem? Nie ufamy sobie?
Skinął głową w stronę Marthy, recepcjonistki, pań sprzątających i dosłownie kilku krzątających się gości, których dało się liczyć na palcach. Przeszedł do windy, wcisnął przycisk z trójką obok. Wyszedł na korytarz żwawym tempem. Zauważył, że policjant, który go zastępował siedzi w kącie korytarza i gra na telefonie. Zdradziła go cicha muzyka i efekty dźwiękowe z gry. Podszedł do niego, spojrzał na niego z góry.
- Jakiś raport? Chętnie apropo pani Greenwood, jeśli takowy posiadasz.
- Śpi. Wzięła wczoraj leki i odsypia. Nic się nie działo, nie wiem o co było tyle hałasu, kiedy to ty jej pilnowałeś - podnosił się powoli, stanął przed Tomem -I może to ty ją tak niepokoisz, co? Może takie rozważania należy zawrzeć w raporcie do szefa.
- Och nie zesraj się, naprawdę. Zjeżdżaj stąd. Wróciłem, możesz wracać, albo objąć inny rejon - rzucił rozdrażniony i kiwnął w stronę windy, zwyczajnie go wyrzucając z piętra. Jego kolega posłał mu mordercze spojrzenie i ruszył w stronę windy. Znalazł sobie inne miejsce do grania w gry.
Funkcjonariusz spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. Mamy dziesiątą. Niedługo zapewne się obudzi. Zapukał delikatnie do drzwi i po dłuższym oczekiwaniu, a braku odpowiedzi, po prostu po cichu i powolutku wszedł. Sprawdzał, czy wszystko w porządku. Troszczył się. Pochylił się nad nią, miała lekko spocone czoło, ale i jednocześnie gęsią skórkę. Była odkryta. Całą kołdrę jaką miała kurczowo obejmowała rękami, nogami, byleby jak najbliżej. Uśmiechnął się lekko na ten widok. Odsunął przyklejone do wilgotnego czoła pasemko, pogłaskał delikatnie po włosach, a zaraz sięgnął po koc i ją powoli okrył. Odpowiedziała cichym, nierównym westchnieniem. Uśmiechnął się lekko do siebie i wyszedł, tak samo ostrożnie, cicho zamykając drzwi. Nie chciał jej budzić, zwłaszcza, kiedy najwidoczniej miała pierwszą, prawdziwie spokojną noc od dłuższego czasu.
Usadowił się na krzesełku przy jej pokoju, jak ostatnio miał w zwyczaju. I wrócił do czytania raportów. Przynajmniej próbował wrócić, jednak jego oczy były zbyt zmęczone, wręcz bolały. Był potwornie zmęczony. Schował papiery do kieszeni. Oparł się wygodnie, wyciągnął nieco przed siebie nogi, założył ręce na klatce piersiowej i walczył z zmęczeniem. Po połowie godziny przegrał sam ze sobą i usnął.

*

George usnął. Wyszłam po cichu i zaczęłam błądzić po korytarzach, drepcząc po mięciutkim dywanie. Szłam w swojej koszulce nocnej. Sukienka z delikatnego materiału, do połowy uda, zdobiona koronkami. Usłyszałam płacz dziecka. Teraz byłam pewna, że to Esme. Krążyłam, wchodziłam w kolejne zakręty, starając się za jej głosem, ale nie mogłam jej jednak znaleźć. Jej płacz odbijał się od marmuru i sprawiał wrażenie, że brzmi wszędzie.
- Pomóż mi znaleźć mamusię - zawodziła cały czas. A ja traciłam wiarę w samą siebie. Od jak dawna jej szukam? Od jak dawna próbuję pomóc?
Prośby dziecka zakłócił cichy szczęk w korytarzach. Przestraszyłam się, ale szłam dalej przed siebie. Niedługo później usłyszałam krzyk, ale dorosłej osoby. Kobiety. Rzuciłam się w bieg, licząc, że może znajdę matkę Esme. Może z nią coś się dzieje. Może w końcu małej pomogę i może takie jest moje tutaj obecne zadanie.
Wbiegłam w kolejny zakręt i zastałam ogień na swojej drodze. Pożerał dywany w szybkim tempie, a z dywanów, przenosił się na drzwi i tapety. Wślizgiwał się swoimi gorącymi językami w szczelinę pod drzwiami, liżąc dywany wewnątrz pokoi. A kiedy zajął się dywan w pokoju, zaraz za nim płonęły zasłony, potem goście się budzili, w momencie, kiedy ich łóżko było otoczone i zaczepiane przez ogień. Bez drogi ucieczki. Pozostało krzyczeć.
Odwróciłam się, zaczęłam biec w drugą stronę. Ogień szybko się rozprzestrzeniał, gonił i mnie. Słyszałam krzyk George’a. Zakręt później stałam wręcz na przeciwko niego. Otworzył płonące drzwi. Dywan parzył mu stopy, zaczął palić jego włosy na nogach, a zaraz potem samą skórę. Prosił mnie o pomoc, krzyczał, błagał zrozpaczony. Wiedziałam, że mu nie pomogę. Był zamknięty w ślepym i łatwopalnym zaułku, tak jak i wszyscy inni. Ale na lewo, za płomieniami widziałam zapłakaną blondyneczkę. I nie była to Esme, a dziewczynka, która wcześniej uciekała przed mamą. Teraz jej szukała.
Widziałam płomienie za sobą, przed sobą i w każdą inną stronę również. Mała uciekła. Ja zostałam w potrzasku. Patrzyłam na własnego mężczyznę, na George’a, jak pożerają go płomienie, jak cierpi, rzuca się, próbuje w panice się ugasić, ale tak się rzucając wpada w kolejne gorące objęcia. Całe piętro wypełniło się gęstym dymem. Kręciło mi się w głowie. Chciałam uciekać. Nie miałam sił. Zaczęłam ciężko kaszleć, opadłam na kolana i zaczęłam krzyczeć, kiedy sukienka momentalnie zajęła się ogniem. Krzycząc, połykałam kolejne porcje dymu. Opadałam z sił, patrząc jak moje ciało zaczyna się palić. Chciałam sobie jakoś pomóc, ale co można zrobić w panice? Próbowałam się podnieść. Powoli przestawałam czuć swoje ciało. Ból był paraliżujący. Zaczęłam się czołgać. Widziałam dziewczynkę. Uciekała przerażona, na koniec korytarza. Wspięła się na paluszki i grzebała przy zamku do drzwi służbowych, prowadzących na klatkę schodową.

Słyszałam cichy, dziecięcy głos.
- Musisz zostać. 

*

Obudził się po południu i od razu ogarnął go lęk. Co z Eveline? Spojrzał na zegarek. Godzina druga po południu. Poderwał się z krzesełka. Korytarz jak zwykle pusty. Ciemnawy jak na środek dnia. Zapukał do drzwi. Cisza. Nacisnął powoli klamkę. Wciąż była w łóżku. Miała silne drgawki. Cała się trzęsła, jej skóra stawała się czerwona. Wyglądało jak rozprzestrzeniające się poparzenie. W duchu spanikował. Nie wiedział co robić, czegoś takiego nigdy na oczy nie widział. Złapał ją za ramiona, próbował uspokajać. Objął jej kark, spojrzał na jej twarz. Wyrażała jeden, nieznośny ból. Wyglądała jakby znów miała atak, jakiś paraliż. Próbował ją budzić. Lekko potrząsał po ramionach. Bał się. Nie jest lekarzem. Szef mu tu dobrego lekarza nie przyśle. Nie chciał jej sprawić trzęsienia mózgu. Bał się, że ją uszkodzi. To tak drobna, niewinna, urocza istota, która nie zasłużyła na takie przeżycia, na takie koszmary, taki strach, ani na taką dawkę bólu. Patrzył jak jej skóra rzeczywiście zaczyna się wręcz topić, przepalać. Skrzywił się. W jego oczach pojawiły się łzy. Oglądał jak jeden z tych dokumentów o rozkładzie ciała na National Geographic, gdzie pokazywali wszystko w super przyspieszeniu. Był sparaliżowany tym widokiem. Zamarł, trzymając ją w ramionach. Dłonie mu drżały. Słyszał bicie jej serca. Słabnące. Poderwał się, chciał dzwonić, zwołać pomoc. W panice i szoku wybiegł na korytarz. I zupełnie zgłupiał widząc samego siebie, drzemiącego zaraz przy drzwiach jej pokoju.

__________

Nelly