2018/04/19

9. Wróć


______

- Widziałeś swoje ciało? Ale tak ja widziałam swoje, jak ci opowiadałam? - atakowałam go pytaniami, przejęta i przestraszona. - Trzeba coś z tym zrobić do cholery, jesteś gliniarzem, zrób coś.
Tom zagryzł wargę, rozmyślał. - Muszę to przemyśleć. Widziałem wręcz jak umierasz. I ktoś krzyczał, że mam ci pomóc.
- Czyj to był głos?
- Nie wiem, ale to była kobieta.
- Myślisz, że to mogła być Aveline? I zastanawiałam się dlaczego wylądowałam w tamtym miejscu w jej skórze. Nie wiem, czy miałam to zobaczyć, czy coś zmienić. Cały czas mnie to trapi - przetarłam twarz dłońmi.
- Jak Aveline, daj spokój, to było ponad siedemdziesiąt lat temu. To nie jest możliwe, Eve - zaprzeczał, wypierał to, co próbowałam mu powiedzieć.
- Panie policjancie, wyszedł pan z swojego ciała. Nie powiesz mi, że to był tylko sen. Widziałeś mój sen. Byłeś w innej przestrzeni. I ja również. Wcześniej wychodziłam na ten sam poziom co ty. Pamiętasz jak krzyczałam po nocach? Krzyczałam, bo czasem nie potrafiłam wrócić do ciała. Błądziłam po pustych, zimnych korytarzach. Jakieś dziecko wołało o pomoc. Raz też wyszłam próbując znaleźć ciebie, ale cię tam nie było. Bo śniłam. Moje ciało leżało sobie w pościeli, a ja się gubiłam. Wiesz dobrze, że to jest możliwe, bo oboje tego doznaliśmy.
- Eveline, nie sugeruj mi, że ganiasz za duchami, a ja je słyszę, bo czegoś takiego nie ma, nie ma duchów, wariatko.
- Tak? A czym jest twoja głęboka podświadomość? Wpisany instynkt? Czym byłeś kiedy wyszedłeś z ciała?
- To był sen - patrzy na mnie. Ani mrugnął.
- I każdy mój sen polega na tym samym? Na szukaniu czegoś, uciekaniu przed czymś i na problemach z powrotem do siebie? Nawet kiedy wzięłam leki to działo się to samo - desperacko liczyłam na to, że mnie posłucha, coś do niego dotrze i zaczniemy działać.
- Bierz te leki dalej. Może potrzebują chwili, żeby rzeczywiście zacząć działać. A ja byłem zmęczony po prostu, to się głupoty śnią - machnął ręką.
- Tom, proszę cię. Widziałeś, że się sypałam. Widziałeś efekty mojego snu. Skąd miałbyś wiedzieć co się dzieje? - rozklejałam się, bałam się że moja jedyna szansa na pomoc po prostu mi nie uwierzy. I miał prawo. Nie mówiłam o niczym co miałoby jakiś sens, ręce i nogi.
- Bierz leki, kochana. Proszę. I przemyślę - uśmiechnął się lekko, smętnie, a ja czuję, że przegrałam.

Od długiego czasu błądzę między ludźmi i szukam sojusznika i na marne. Szukam kogoś, kto mi zaufa i pomoże. Ale każdy kolejny człowiek wmawia mi, że nic nie ma prawa bytu i jest niemożliwe. A ja bardzo dobrze o tym wiem. Dlatego właśnie szukam pomocy. Gdyby działo się coś tak błahego jak sprawy możliwe, przeciętne i życiowe, to bym sobie z tym jakoś poradziła. W tym przypadku pozostało mi w myślach błagać, żeby kolejny sen był bardziej łaskawy. Granatowy mnie zostawił. Wyszedł. Ja się pozbierałam, przywróciłam do porządku i stanu używalności i postanowiłam zejść w końcu na dół. Kilka osób siedziało przy stolikach. Znudzeni popijali herbatę. Dwie nastolatki grały w kółko i krzyżyk. Jakaś starsza pani rozwiązywała krzyżówki. Jakiś pan czytał książkę, a drugi opychał się deserem. Ja sama nie byłam głodna, strach ostatnio odbierał mi cały apetyt. Chciałam jednak przeprosić Georga. To nie jego wina, że mnie się śnią takie, a nie inne rzeczy.
Przywitałam się z Billem. Też nie wyglądał najlepiej. Poddał się z makijażem, a jego cera wyglądała na szarawą. Miał podkrążone oczy i rozedrgane dłonie, ale odpowiedział małym niemrawym uśmiechem na moje „dzień dobry”. I z nim również powinnam porozmawiać. Jego zaczerwienione oczy wręcz prosiły się o zapytanie co się dzieje.
Weszłam jednak na kuchnię. Po przywitaniu kucharzy odnalazłam kelnera. Unikałam kontaktu wzrokowego. Bałam się. - Hej, przyszłam przeprosić - mruknęłam wgapiając się w niego, byleby nie w oczy. Idiotyczne, że robię z niego jakiegoś Bazyliszka. - Nie byłam i nie jestem najlepsza. Przepraszam. A tamto w pokoju to głupota. Miałam strasznie dziwny sen, wiesz? Śniło mi się, że oboje płonęliśmy na tamtym piętrze. I to chyba byliśmy my. Spanikowałam, bo spojrzałeś na mnie tak samo jak w śnie. Nie radzę sobie. Biorę leki, które nie wiele zmieniają, tak czy siak w snach dzieją się dziwne rzeczy - westchnęłam ciężko. - To nie ważne. Po prostu chciałam cię przeprosić. Nie chciałeś źle, jak zwykle, kochany przyniosłeś mi śniadanie i kwiaty, za które zapomniałam dziękować, a jeszcze na ciebie nakrzyczałam. Strasznie mi głupio.
- Spójrz na mnie - powiedział poważnie. Zawahałam się mocno. Gryzłam mocno swoją dolną wargę. Zacisnęłam pięści, wbijałam paznokcie w własne dłonie. Uniósł delikatnie mój podbródek i na mnie spojrzał. Ponownie przeszył mnie niepokój. Wciąż przypominał mi mężczyznę z koszmaru. Wciągał swoim spojrzeniem. Był przejmujący w najbardziej przerażający sposób. - Nic się nie dzieje, Eve. Jesteś bezpieczna, a ja nigdy nic bym ci nie zrobił, okej? Jesteś dla mnie ważna, więc się uspokój i nie panikuj. Wszystko jest okej. Projekcje w twojej głowie to tylko głupiutkie koszary. Po prostu o tym zapomnij. Wstajesz, śniłaś, okej, idziesz na dobre śniadanie, starasz się o dobry dzień to zapominasz o nocy. Po prostu, bez większej filozofii - mówił zdecydowanie, intensywnie na mnie patrząc. Chciałam być z nim fair i podziękować za wspólny czas, po czym zwyczajnie uciec na górę, schować się i nie wychodzić. Było mi słabo i niedobrze. Miałam ochotę wymiotować z nerwów. Walczyłam z łzami i nie czułam się bezpieczna, a z tego samego powodu w odpowiedzi kiwnęłam lekko głową na zgodę, nie ryzykując jakąś angażującą, czy rozwiązującą relację rozmową. Ucałował mnie w czoło i przeprosił, rzucając, że musi wracać do pracy. Przyjdzie wieczorem. Pogłaskał mój policzek, drugą dłonią moje biodro i wyszedł. Poczułam jak mentalnie ląduję na podłodze i roztrzaskuję się jak stara, krucha waza. Dłonie mi drżały niekontrolowanie, łzy podeszły do oczu i nie byłam w stanie w żaden sposób ich zatrzymać. W moment odjęło mi wszystkie siły i czułam jakby na mojej klatce piersiowej opadł jakiś ciężar, który wręcz uniemożliwiał mi oddychanie. Złapałam się kuchennego, metalowego blatu, próbując utrzymać się na nogach. Czułam jakby fizycznie wszystkie kości i się kruszyły. Jakby mięśnie miały zaraz się zapaść i zamienić w leciutki popiół, pozbawiając mnie wszelakiego wsparcia. Jakby wszystkie organy się zasuszyły i zaczęły przemieszczać. Ale nie bolało. Powodowało jedynie duży dyskomfort, jak właśnie problemy w oddychaniu i silne mdłości. Mój wzrok zaczął zawodzić. Momentami widziałam tylko ciemność, czasem po prostu bardzo niewyraźnie. Próbowałam rozpaczliwie wziąć choć malutki oddech. Nie mogłam. Zanim zupełnie straciłam kontakt z rzeczywistością usłyszałam cichutkie „Nie ufaj mu”. I nie był to głos Esme.

Nie obudziłam się, albo nie pamiętam momentu przebudzenia. Stałam teraz przy nim, niedaleko. Georg. George, Greg, sama już nie wiem. Co sen to słyszę podobne imię. Stałam boso na ciepłej ziemi. Środek lata. Trawa wysychała na słońcu, drzewa rodziły owoce. Cudowne sady, jabłka, grusze, inne słodkości, obok malutki uroczy ogródek pachnący bzem. Drzewa otaczały małą, uroczą ławeczkę, dając odrobinę cienia. Przede mną duży dworek z drewna i białych cegiełek. Otulony krzewami róż. Prześliczny budynek, widocznie należał do kogoś, kto ma pieniądze. Przy sadzie, bez końca ciągnęły się pola, mieniące się zielenią, żółcią, czasem beżem.
Będę mówić o nim Georg, bo jako Georga go znam, a cholera wie ile wariacji jego osobistości poznam. Bo zakładam, że znów śpię. Nie pamiętam jednak, żebym kładła się spać. Tak czy siak teraz próbowałam przysłuchać się rozmowie jaką prowadził Georg z drugim mężczyzną. Wyglądał inaczej i brzmiał inaczej. To nie był w pełni język jaki znam, ale jednocześnie doskonale go rozumiałam. Wracając do wyglądu, teraz miał bujne wąsy i zarost. Na głowie spory kapelusz. Ubrany w kolory ziemi, ale widocznie w drogie materiały. Emanował nonszalancją. Był wyniosły, lekceważący, władczy i surowy. Dla rozmówcy był bardzo nieprzyjemny. Umiejętnie manipulował rozmową na swoją korzyść. Naciskając i wywierając presję, koniec końców osiągając zamierzony cel. Uparcie targował się w sprawie kupna terenu. Uścisnęli sobie mocno dłoń na znak zawarcia umowy. Spostrzegłam, że stoję bez sensu, bez ruchu, a kiedy postawiłam pierwszy krok, poczułam na sobie jego surowe spojrzenie.
- Wybierasz się gdzieś? - mówiąc przesunął dłoń na swoje biodro, miał przy nim długi bat. Zamarłam. To skrajnie niepoważna, pomylona sytuacja. Pokiwałam nerwowo głową na nie. Trzymałam ręce za sobą, zacisnęłam dłonie powoli, próbując opanować ich drżenie i zorientowałam się, że są związane. Zaczęłam panikować, ale starałam się wyglądać na opanowaną. - Odpowiadaj! - ryknął agresywnie, aż podskoczyłam lekko. Przy stopie miałam łańcuch, a przy nim kula. Jakbym uciekła z więzienia.
- Przepraszam - rzuciłam szybko, na wdechu. Oddychałam nierównomiernie. I błagałam w myślach, żeby się obudzić. Po co ląduję znowu przy nim i w taki sposób? Nie chcę. Obudź się, Eve.
- Dobrze, przyjacielu. Ja zabieram pieniądze, ją ci zostawiam w prezencie. Będziesz miał myślę pożytek - facet mrugnął do Georga z lekkim uśmieszkiem, na co ten wyciągnął broń z zza paska i wystrzelił bez namysłu kulkę między jego oczy. Jestem prezentem. Związanym i skutym łańcuchem. Opuściłam głowę, odwróciłam wzrok od człowieka, którego zabił. Zacisnęłam powieki. Słyszałam jak pada bezwładnie na ziemię. Cichy śmiech szatyna.
- Kretyn, nie handlarz. Zaliczkę, pieniądze się bierze, zanim podpisze się dokument - mówił do trupa, rozbawiony. Ja otworzyłam oczy, spojrzenie wbite w moje stopy. I nie były to moje stopy. Były czarnoskóre. Momentalnie połączyłam fakty. W tej chwili zamarzyłam o śmierci. Uwolnić się od tego. Umrzeć na dobre i nie mieć kolejnego snu, który fizycznie boli i jest wycieńczający psychicznie. Jedyne co mi zostało, to świadomość, że jest to sen. I tym razem nie znałam historii, nie wiedziałam, co może się wydarzyć. Podniosłam powoli głowę, ale na niego nie patrząc.
- Zabij mnie - wyrzuciłam w stanowczej, zdecydowanej prośbie. - Zabij i mnie.
Odpowiedział mi śmiechem. Podszedł do postrzelonego i przegrzebał jego kieszenie, po chwili znajdując klucz. - Przydasz się. Śmierć jest prezentem, którego każdy z was nie jest godzien. Jesteś narzędziem. Będziesz mi służyć, albo cierpieć - mówił niepokojąco spokojnie. Podszedł do mnie od tyłu i uwolnił moje ręce. Rzucił klucz na wyschnięte i wyżarte przez słońce podłoże. - Pozbądź się łańcucha. A potem bierz się za łopatę i wykopiesz mojemu przyjacielowi grób - spojrzał na mnie w ten chłodny sposób. Żadnych emocji. Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Stałam jak słup soli, nic nie rozumiejąc. Z letargu wyrwał mnie świst bata, a chwilę później przeszywająca pręga bólu biegnąca przez całe moje plecy. Bezwiednie się skuliłam, próbując się jakoś ochronić i zasłonić. Bat, za batem. Poczułam wilgoć na swojej skórze. Cała się pociłam, a może rozciął mi skórę kolejnym uderzeniem. Nie byłam pewna, ale bardzo szybciutko, choć nieporadnie ściągnęłam sobie metalową obręcz z kostki. Zawołał kogoś. Szarpnął mną stawiając na nogi i popchnął w stronę sadu. Na nikogo nie patrzyłam. Na nikogo i na nic. Dałam się prowadzić, ale byłam pewna, że był to inny człowiek. Za kilkoma rzędami drzew popchnął mnie mocno, pozbawiając równowagi. Mocno otarłam kolanami o drobne kamyczki. Obok mnie wylądowała łopata. - Ponoć jesteś silna. To kop. Masz nie dużo czasu. Do wieczora trzeba schować ciało. I nie waż się próbować uciekać.
Klęczałam, próbując się pozbierać i powstrzymać łzy. Jakie są opcje? Będę służyć to dostanę kolejne i kolejne zadanie. Jeśli się sprzeciwię dostanę karę i zadanie. Powoli się podniosłam, najpierw wbijając koślawą łopatę w ziemię, a potem opierając się o nią stanęłam na nogi. Chwiałam się, ale złapałam za drewnianą rączkę narzędzia i zaczęłam kopać, po cichu pod nosem powtarzając jak w transie - Nie chcę tu być, pozwól mi się obudzić, będę go unikać i przestanę ufać. Nie chcę tu być, pozwól mi się obudzić.

Skończyłam późnym wieczorem i nie mogłam liczyć na ani chwilę odpoczynku. Czarnoskóry mężczyzna na zlecenie wrzucił nagie ciało postrzelonego człowieka i je zakopywał, kiedy ja dostałam kolejną karę, za to, że kopanie mogiły zajęło mi tyle czasu. Inny niewolnik ciasno wiązał moje nadgarstki do konarów drzewa. Cicho, rozpaczliwie i płaczliwie mnie przepraszał. Kiedy odszedł, przyszło kilku mężczyzn. Wszyscy o jasnej cerze. Jak kilkoma ruchami zdarli ze mnie ubrania, wpadłam w panikę rozumiejąc czym jest moja kara. Niekontrolowanie zaczęłam krzyczeć, zwyczajnie przerażona. Jeden z grona sypnął mi ziemią w usta i przewiązał je strzępem mojego niedawnego ubrania. Byłam ciasno unieruchomiona, przyciśnięta do chropowatej, ostrej kory drzewa, kiedy robili ze mną co chcieli, nie zważając na moje łzy, ani stłumione krzyki. Nie było go między nimi. Zauważyłam go jednak w oknie. Przyglądał się z uśmiechem, coś pijąc. Chciałam umrzeć. Z całego serca, zdecydowanie, tu i teraz. Wszystko mi jedno. Mogę już nie ujrzeć swojej matki, przyjaciół, nic teraz nie ma sensu. Oddałabym wszystko, żeby to się skończyło.

I się skończyło. Chwilę później z środka traumatycznej sceny znalazłam się w kąciku nocnego klubu i obserwowałam jak ktoś do niego podobny sprzedaje narkotyki. Potem jak okrada ludzi. Potem znajdowałam się w kolejnym, zupełnie innym miejscu i patrzyłam jak podpala z grupą ludzi czyjś drewniany domek. Potem jego matkę, w łzach, modlącą się do boga, żeby pomógł jej synowi, kiedy on prowadził po pijaku i kogoś potrącił. Oszukiwał, fałszował dokumenty, groził, wymuszał, przekupywał. Za każdym razem był kimś inny, za każdym razem w innym miejscu, w innych realiach. Oglądałam wszystko jak na zacinającej się kasecie VHS. Ból głowy narastał. Chęć i przychylność w stronę śmierci nie malała. Ponownie czułam się osaczona i duszona. Zaczęłam krzyczeć.

- Hej, hej, shh już dobrze. Już dobrze - łagodny ton i ciepłe spojrzenie. Trzymał mnie w ramionach. Głaskał pocieszająco i kojąco moje ramię. - Krzyczałaś przez sen. Już nie śpisz - funkcjonariusz był jak bandaż na świeżą ranę. I gdyby nie to, że już mnie do siebie przytulał, to nie dałabym mu się dotknąć po tym śnie. Ale obudziłam się w takiej, nie innej sytuacji i się poddałam. Wykończona, oparłam czoło o jego ramię, wtuliłam nos w jego szyję i mimowolnie ponownie płakałam mu na ramieniu, bezwiednie. Wylewając z siebie emocje. Kołysał, cicho nucąc znajomą melodię.
- Gdzie mnie znalazłeś? Zemdlałam w kuchni? - szeptałam, starając się nie zburzyć tej ciepłej, bezpiecznej aury, jaką tworzył. Siedziałam z nim jak w takim mydlanym, mieniącym się bąbelku, który pozwalał się czuć bezpiecznie. Mruknął na nie, kontynuując nucenie.
- Na miękkich nogach i praktycznie nie przytomna doszłaś do windy na dole i zemdlałaś. Jesteś przemęczona - przesuwał łagodnie dużą ciepłą dłonią po moich plecach. Pojawił się niepokój, ale i po chwili ulga, jakby odbierał każde uderzenie i każdą bliznę. Przypominał o każdym bacie, ale jednocześnie zabierał napięcie. Rozluźniłam się. Zaczęłam się czuć lżej.
- Czy ja na pewno nie śpię?
- Na pewno. Obiecuję.
- Nie pozwól Georgowi się do mnie zbliżyć. To nie jest dobry człowiek.
- Coś odkryłaś?
- Śniłam. A przedtem usłyszałam, że jemu nie można ufać. Ja wiem, że to niedorzeczne i nie można słyszeć rzeczy znikąd. Ale usłyszałam, że mam mu nie ufać, straciłam kontakt z rzeczywistością i trafiłam w senny rollercoaster - głos mi drżał, kiedy próbowałam o tym mówić. - Proszę, uwierz mi. Byłam na plantacji. Jedną z jego nowych niewolnic. Byłam nowa, więc mnie testował i traktował jako zabawkę. Zabił człowieka. Potem z uśmiechem patrzył jak inni się mną bawią i katują. Błagałam o śmierć, Tom. Byłam i chyba jestem gotowa umierać. Nie chcę znowu usnąć. Nie chcę tam wracać i przeżywać kolejnych posranych scenariuszy. Potem oglądałam jakieś kolejne jego wersje, w różnych latach i kolejne wyczyny, przestępstwa. Ja wiem, że policji powiedzenie, że coś mi mówi, że on jest złym człowiekiem nie wystarczy, ale on na prawdę nie ma czystych rąk i się go po prostu boję. Nie chcę go znowu widzieć, nie chcę słyszeć. Ani tutaj, ani w kolejnym śnie. Prędzej się rzucę z okna, naprawdę - mówiłam żałośnie, recytując tą własną niedorzeczną litanię.
- Wierzę ci, Eve.

Tom został ze mną na noc. Spał ze mną. Czuwał. Starał się nie pozwolić mi usnąć, a nawet kiedy usnęłam, to już spokojnie. Nie pamiętam z tej nocy nic. Za dnia czuwał przy drzwiach, rozmawiał z szefem, kiedy ja próbowałam zająć swoje myśli, odwrócić własną uwagę od własnego umysłu. Wypełniałam głupie quizy na Buzzfeed'zie. „Powiedz nam, co wiesz o filmach Disneya, a powiemy ci jaką jesteś kanapką!” i tego typu głupoty. Czytałam artykuły dotyczące celebrytów, jakieś głupiutkie, błahe afery, które są pożywką mediów. Starałam się ignorować kłótnie przed drzwiami. Kolejny quiz. „Wybierz kilka ryzykownych sytuacji, a powiemy ci jak umrzesz”. Okej, brzmi dobrze. Brzmi zachęcająco, choć przyszło mi do głowy, że co jeśli te wybory są wiążące? Pierwszy zestaw: połykanie mieczy, jazda konno, potem skoki narciarskie, zjazd po linie, bungee, paralotnia, wspinaczka. Tyle opcji, żeby umrzeć. I kolejne możliwości: spacer po linie, nurkowanie z rekinami, wyścigi samochodowe, zabawa ouija. Ciekawe. Wynik quizu? Umrę z powodu złamanego serca. Co za idiotyzm. Westchnęłam ciężko i rzuciłam się na poduszki. Czego mogłam się spodziewać? Nie da się tak umrzeć. Można mieć zawał, albo popełnić samobójstwo z powodu złamanego serca, ale wtedy sposób śmierci jest inny. Sposób, a powód to dwie różne rzeczy. Wróciłam do laptopa i do quizu. Ponownie przeglądałam listę. Ojuiji. Widziałam kilka ustawionych filmów na ten temat. Kilka kliknięć później czytałam o tablicy, skąd się wzięła i dlaczego właściwie zabawa nią jest ryzykowna. Kilka liter, cyfr i trzy słowa otwierają możliwość kontaktu z innym wymiarem. Wyśmiałabym to, gdyby nie to, że nie raz wyszłam z swojego ciała i błądziłam po tym cholerny hotelu po za własną cielesnością. Wyśmiałabym, gdyby nie to, że widuję małą dziewczynkę, która prosi o pomoc, a pojawia się tylko, kiedy ja sama wyjdę z swojego ciała. Gdybym nie słyszała sugestii, gdybym nie przeżywała gehenny co noc. Czytałam zasady korzystania. Mogłabym spróbować porozumieć się z Esme. Albo może spróbować odezwać się do jej mamy, może w ten sposób mogłabym się dowiedzieć gdzie jej szukać, żeby pomóc małej. Brałam też pod uwagę fakt, że mogłoby mnie to po prostu zabić, jeśli otworzyłabym drzwi na przykład temu, który podpalił piętro czwarte, te kilkanaście lat temu. Mogłabym umrzeć i było mi to na rękę. Było mi to obojętne.
Gliniarz wrócił do mojego pokoju. Nieco nabuzowany, zdenerwowany, ale z uśmiechem. - Jutro go stąd zabiorą.
- Kogo?
- Georga. Zabiorą go na wariograf. Znaleźli człowieka, który byłby w stanie ten sprzęt ogarnąć. Przekonałem ich, że z nim jest coś nie w porządku. Zdałem raport, stawiając go jako głównego podejrzanego.
- Dziękuję, że mi pomagasz. I mi wierzysz.
- Ufam ci po tym co widziałem i słyszałem. To wszystko jest mocno irracjonalne, ale może mieć sens. Jeśli po raz kolejny kogoś słyszysz, a bierzesz cały czas leki i wciąż budzisz się przerażona, to nie mam zamiaru ci zaprzeczać - uśmiechnął się do mnie lekko. Zamknęłam laptopa i poklepałam miejsce obok siebie. Usiadł i mnie przytulił.
- Strasznie, ale to strasznie ci dziękuję.
- Ja jednak też coś słyszałem. W moim śnie słyszałem głos, tak jak rozmawialiśmy, głos, który rozpaczliwie kazał mi tobie pomóc. Może był to mój jakiś kręgosłup moralny, może jakiś głos z pasji do zawodu, może z sympatii do ciebie, ale może... może rzeczywiście też z źródła, którego nie potrafię wyjaśnić, a może to ty krzyczałaś w mojej głowie, w każdym bądź razie staram się. I wierzę, że jeśli tu jestem to po coś, czuję to gdzieś w kościach. A prośby nie zignoruję - pogłaskał mnie ciepło po ramieniu i ciepło do siebie przytulił. Oparł policzek o czubek mojej głowy.

*

Krążyłem po mieście, po wzgórzach i lesie, szukając go jak co noc, przy czym zazwyczaj już na mnie czekał, pojawiał się tuż obok, kiedy zasypiałem. Pojawiał się, żeby mnie przytulić, przywitać się i zapytać jak minął mi dzień. Obecnie jednak go szukałem, bo nie było go przy mnie. I to nie była pierwsza taka noc, ale kolejna z rzędu. Bałem się. Cholernie przestraszony po prostu nieustannie go szukałem i wołałem. Może coś mu się stało. A może ja powiedziałem coś nie tak?
- Ryland, dlaczego się nie odzywasz od kilku nocy? Gdzie jesteś? - krzyczałem ile sił w płucach błądząc po piaszczystych wzgórzach. - Chyba mnie nie zostawiłeś, co? Nie zostawiłbyś mnie. Kochasz mnie, no powiedz! Możemy przecież być razem! - czułem jak od krzyków zdzieram sobie gardło. - Kto kogo stracił?! Nie pozwolę sobie na rozstanie po raz drugi. Nie zostawiaj mnie, głupi! - i zaczynałem się łamać. Wrzeszcząc, spojrzenie się zaszkliło. Padłem na kolana rozpaczając sam nad sobą. Co jeśli ponownie go tracę? Jeśli wyruszył gdzieś beze mnie? Przecież jest jedynym co mam. - Ryland, gnojku, wróć do mnie!

Obudził mnie ochroniarz słysząc moje krzyki i nawoływania. Pytał kim jest Ryland, a ja milczałem. Patrzyłem na niego bezwiednie, zupełnie poddając się z życiem. On trzymał mnie przy życiu, dawał mi ostatnie siły do życia, zapalał we mnie iskierkę chęci i jakiegoś szczęścia. Teraz spałem sam, budziłem się sam, chyba, że te goryl ponownie wpadł mi do pokoju mnie obudzić. Zazwyczaj pośpiesznie go wyganiałem krzycząc, że narusza moją prywatność i mój święty spokój. Ale tym razem nie miałem ochoty nawet otwierać ust. I nie otworzyłem. Schowałem twarz w dłoniach i płakałem. Jak ostatnie dziecko. Nie poszedłem do pracy, co pewnie wyprowadziło tych kilku pijaczków do szału. Od dłuższego czasu nie widziałem się z Eve i nie wiem co się dzieje. Ale od jakiegoś czasu też nie widziałem się z nim, a to było w tej chwili najistotniejsze i najbardziej bolesne. Ochroniarz mruknął coś pod nosem i wyszedł. Nie lubił stać przed moimi drzwiami tak samo mocno, jak ja nie lubiłem go tam widzieć, ani wiedzieć, że tam jest. To była wzajemna niechęć. Mimo to po kilku dniach, zapewne po jego raporcie przyszła do mnie starsza paniusia w golfie, która zostawiła mi receptę. Wow, glina aż tak bardzo miał mnie dość, że załatwił mi kolorowe pigułki. To pocieszające i rzeczywiście pomocne. Nie chciałem ich brać, ale co wieczór sprawdzał czy je zażywam. Za to ja kiedy tylko widziałem jego twarz, rezygnowałem z jakichkolwiek kłótni. Kolejne noce bez niego. Niektóre bezsenne, przepłakane, albo przeleżane z spojrzeniem wbitym w ścianę. Czasem siadałem przy parapecie i oglądałem okolicę całą noc. Powiedzieli mi, że kiedy otworzą drzwi hotelu to będę zwolniony, od kiedy olałem pracę. Zupełnie się tym nie przejąłem. Bo może to i dobrze, może Ryland miał rację i się tutaj po prostu marnuję. Otuliłem się kocem i kołysałem na boki patrząc na budynki za oknem. Nuciłem cicho jeden z sentymentalnych kawałków, ulubionego zespołu.
- Na co ja czekam, kochanie, co? Przecież mógłbym po prostu przez to okno wyskoczyć. Wziąć garść leków, mógłbym zrobić to samo co ty i się powiesić. Wtedy mógłbym przeczesać świat, aż cię znajdę i nakrzyczę za to, co mi teraz robisz - mruczałem do siebie pod nosem. Zapaliłem papierosa. - Na co ja czekam? Rozważmy to. Co ja tutaj mam? Co mnie trzyma? Nie mam rodziny, od kiedy byłem z mężczyzną, nie za bardzo mam przyjaciół, ani domu, od kiedy jestem zwolniony. Nie mam pracy, celu, ani motywacji. Nie mam nic. Po twojej zaś stronie mam jednak szansę na to, że się odnajdziemy i polecimy do Paryża. Usiądziemy w samolocie za parą koleżanek, które całą drogę będą plotkowały na temat swoich innych koleżanek i będą chrupały darmowymi krakersami, które rozdają.

Wciąż się nie odzywał mimo moich próśb i prób rozmowy. Gasiłem kolejnego papierosa na swoim nadgarstku.

*

Od kiedy zabrali Georga na komendę miałam tylko jeden nieprzyjemny sen. Słyszałam Esme, chciałam wyjść na korytarz. Otworzyłam drzwi, malutka była przestraszona. Przytuliła się do mnie kurczowo, kiedy z zakrętu wyszedł kelner. Wyglądał dziwnie. Jego obraz przypominał komputerowy „glitch”. Mieniący się każdą twarzą i każdą jego postacią z wszystkich poprzednich snów i snów, których nie przyszło mi na szczęście wyśnić. Nie wyglądał przyjaźnie. Stąpał ciężko, niebezpiecznie i zdawał się być agresywny. Złość każdej jego wersji w tej chwili się kumulowała. Spanikowałam. Zaczęłam panicznie krzyczeć. Wzięłam dziecko w swoje ręce, trzasnęłam drzwiami tuż przed jego nosem i przytulając Esme pobiegłam do łóżka, w którym spał Tom. Mojego ciała nie było, co było dziwne i inne niż zazwyczaj. Szatyn dobijał się pięściami. Szarpał klamkę, ale drzwi zdawałby się być zamknięte. Padłam z rozbiegu na łóżko, a w tym samym momencie obudziłam się podskakując. Błagałam Toma, żeby sprawdził, czy za drzwiami nikogo nie ma. Sprawdził, ale korytarz był pusty. Wrócił i mocno mnie przytulił, przyznając, że obudziłam się bardziej przestraszona, niż po śnie z pożarem. I miał rację. Jego postać obecnie wywoływała u mnie koszmarną panikę. Zabiłabym, byleby więcej go nie widzieć.

__________

Nelly

5 komentarzy:

  1. O Chryste, ten Georg jest creepy i ten kelner na końcu musiał być straszny, a ja to czytam po północy i będą schizy brrrr
    Boje się, że Bill coś sobie zrobi.
    Masakra, ten hotel chyba sam z siebie sprawia, że ludzie wariują.
    Czyta się super, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
  2. To był póki co mój ulubiony rozdział chyba. :D I podziwiam za odwagę i wtykanie takich wątków, jak rasizm, mimo, że bezpośrednio nas ten problem nie dotyczył w kontekście niewolnictwa. Wiem, że research etc. ale bałabym się, że coś źle zinterpretuję, więc--powtarzając się--podziwiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... Do próbujących świat należy! :D i dziękuję. <3

      Usuń
  3. Ale Georg jest straszny w Twoim opowiadaniu! Sama się go boję!
    Niepokojące są sny Eve i jestem ciekawa, co okaże się po przesłuchaniu Georga na policji.
    Dobrze, że Tom się nią zajmuje, bo chyba naprawdę by zwariowała (jeśli jeszcze nie jest wariatką po tych wszystkich dziwnych akcjach).
    W tym rozdziale jakoś nie było smutno w części o Billu, z czego się bardzo cieszę, chociaż wciąż było bardzo przygnębiająco. Nie chcę, żeby umierał!

    OdpowiedzUsuń