2018/04/05

7. Bankiet


Jestem strasznie podekscytowana tym rozdziałem.
Obecnie jestem w trakcie pisania 9tki i chwilowo mam malutki zastój, który mnie martwi. Napisałam kawałek z którego nie jestem zadowolona, a nie chciałabym dodawać w przyszłości rozdziałów, tylko po to, żeby dodać. Chcę, żeby były dobre :)

Tak czy siak - miłego czytania obecnego rozdziału, bo pisało się go z wypiekami na twarzy.
_____________

Zjechaliśmy na dół. Mężczyzna zaprowadził mnie od głównego holu na lewo, gdzie normalnie znajdowała się jadalnia, bar, kuchnia i dwóch moich kochanków. Jednak w tej chwili, była wielka sala balowa, było też jedzenie jak i alkohol, ale w zupełnie innym wydaniu. Złocone naczynia, kieliszki, rzeźbione meble. Mój nowy kolega spojrzał na mnie i poinformował mnie, że przyniesie mi szampana, po czym delikatnie musnął moją skroń. Jesteśmy małżeństwem?
Przyjrzałam się ludziom. Młodzi, piękni mężczyźni, z starannymi fryzurami, nienagannym wąsikiem, czy innym zarostem, lub czyściutko ogoleni na gładko. Garnitury na miarę, połyskujące buty i obrączki ich żon. Spojrzałam na swoją dłoń. Był tylko pierścionek z diamentem, który na palec wsunęła mi Rose. Przeniosłam wzrok z powrotem na towarzystwo. Kobiety były jeszcze piękniejsze. Śliczne kobiety, ciemnowłose i blondynki, błyszczące, intrygujące spojrzenie, każda ubrana i otoczona luksusem, pławiąca się w nim, jakby była panią świata. Każda z nich i z osobna. Długie suknie po ziemię, drobne obcasiki i bogata biżuteria noszona warstwami. Spojrzałam na siebie. Wyglądałam tak samo jak każda z nich i tak samo się rumieniłam od tej ilości różu na policzkach.
Odważyłam się i ruszyłam przed siebie, starając się iść normalnie, pomimo wszystkich fizycznych, "modowych" utrudnień. Już nie podejmowałam dyskusji, ani nie zadawałam sobie więcej pytań apropo tego, co się dzieje. Więcej niż pewnym było, że mamy lata trzydzieste, a ja wylądowałam na bankiecie. Spacerując między stolikami, czułam, że skupiam na sobie spojrzenia mężczyzn, jak i chłopców. Zerkali na mnie panowie koło trzydziestki, czterdziestki, ale też młodzi, świeżo upieczeni dwudziestolatkowie. Uśmiechnęłam się speszona pod nosem. Miałam ochotę się okryć, mimo że byłam ubrana. Czułam się naga. Równie dobrze mogłabym tam paradować w samej bieliźnie. Czułam się cholernie seksowna i pożądana, będąc ubraną w suknię po ziemię, która praktycznie nic nie odsłania. No może obojczyki, ramiona i szyję. Ale to nie to samo co współczesne odkrywanie piersi, pośladków, czy całego brzucha. Z poczucia, że chciałabym się zakryć i schować, uciekłam w stronę większej ilości kobiet. Skoro mamy czasy urody Monroe, to po cichu się za nią rozglądałam, ale jej nie znalazłam.

Pan wąsik mnie znalazł i podał kieliszek. Kiwnęłam lekko głową w podziękowaniu. Objął mnie w pasie i złapał solidniej za biodro. - Nie wiem co z tobą poczynić, ukochana.
- Co masz na myśli?
- Kocham cię, ale jaki to pożytek z domu, w którym nie mieszka rodzina? Wiesz, że marzę o synu. Którego ty mi nie dasz. Przestaję w nas wierzyć, wiesz? Tyle już się staramy - snuł pod nosem, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie byłam pewna jego imienia, nie byłam pewna o czym mówi i co powinnam mu odpowiedzieć.
- Och, ukochany, mamy bankiet, nie zaprzątaj sobie myśli takimi sprawami w tej chwili. Na dziecko przyjdzie czas. Przyjdzie do nas, pojawi się w naszym życiu, kiedy Bóg będzie gotowy nam je zesłać. Zobaczysz - pogłaskałam jego dłoń, w głowie zastanawiając się co to za odpowiedź. Może powinnam zupełnie się poddać i mówić co ślina na język przyniesie. Może Avelyne wie więcej o obecnych czasach niż ja, a wciąż ma kontrolę nad sytuacją i należy pozwolić jej mówić. - Może Bóg czeka na twój ruch. Na śluby. W tej chwili, to prawda, że długo się staramy, ale staramy się w sposób nieczysty.
- Skarbie, nie łudź się, wiesz co się dzieje z kobietami, które nie są wstanie wydać na świat dziecka, które nie potrafią go przyjąć pod serce, choć mężczyzna się stara jak może. Ciężko pracuję, jestem panem naszego domu, zarabiam na twoje perły i na nasze życie. Niewiele od ciebie chcę - powiedział i posłał mi surowe spojrzenie, a mi odebrało mowę. A więc takie mamy czasy? Mężczyzna jest panem domu, korzysta z kobiety, każdy ma wyraźną rolę, a kiedy jej nie spełnia… Właśnie, co wtedy?
Zachodziłam w głowę, czy jestem tu, bo mam poznać jakąś historię, czy może po to, żeby zmienić bieg wydarzeń? Sama też nie jestem pewna czy byłabym w stanie cokolwiek zmienić. Nie ma tu współczesnej wolności. Rose jest moją służącą, a jest ciemnoskóra. Nie ma niewolnictwa, ale wygląda na to, że jest rasizm. I to taki z krwi i kości. Nie widziałam ciemnoskórych kobiet w pięknych sukniach, tutaj na bankiecie.
Czułam się nieswojo. Nie wiedziałam, co mam zrobić, czy gdzieś powinnam iść, czy z kimś porozmawiać, coś zobaczyć?
- George, bracie, może dołączysz do naszej gry w pokera? - zapytał jeden z przystojnych mężczyzn, który do nas podszedł. Posłał mi elektryzujące spojrzenie, ale zaraz potem skupił je na moim towarzyszu. Przynajmniej dowiedziałam się, jak ma na imię. George.

*

Mundurowi się lenili, jak każdego innego dnia. Tylko Tom przekopywał sterty papierów, wgłębiał się w historię. Lata trzydzieste, pięćdziesiąte, siedemdziesiąte, dziewięćdziesiąte. A potem kilka ubiegłych lat. Co jakiś czas znajdowano kogoś zmarłego, bez poszlak, bez śladów. Nie było żadnej zależności odnośnie czasu. Ale od lat dziewięćdziesiątych, w większości straceni byli mężczyźni. Przed tym czasem, nie było zależności co do płci. Z tego powodu gliniarz skupił się na sprawach, których daty zaczynały się od 1990. Czytał szczegółowe raporty każdego ze zgonów.

Justin Cruise, lat 22
Mężczyzna. Urodzony w Wisconsin. Przyjechał w sprawach biznesowych, jak zeznaje barman, który wysłuchiwał historii. Pan Cruise posiadał obrączkę na palcu, jednak kiedy go znaleziono, palec był odcięty, zaraz za pierścieniem. Na palcu żadnych śladów. Odcięty w idealny, równy sposób. Ofiara została uduszona. Zakładamy więc, ze najpierw Cruise uduszono, a potem odcięto palec. Nie jasnym jest, dlaczego go pozostawiono. Leżał na łóżku, przy dłoni. Przed śmiercią nie zanotowano niepokojącego zachowania. Pan Cruise spędzał dużo czasu po za hotelem. Zeznanie barmana, Josh’a Bradford’a:
„Pan Cruise był spokojnym człowiekiem, bardzo pogodny, ja… ja nie wiem jak mogło do tego dość i dlaczego doszło. To był młody mężczyzna, zawsze uprzejmy i uśmiechnięty. Chodził w swoim kowbojskim kapeluszu. Chwalił się, że ma farmę w Wisconsin i krowy, co pozwala mu na produkcję sera. Ponoć popularny typ i lubiany. Ja jednak zupełnie nie kojarzyłem. Farmer, który robi ser w Wisconsin to dość typowy i stereotypowy człowiek, jednak nietypowym jest, że był to farmer, który przejechał pięć, czy sześć stanów, zostawiając cały swój i dobytek za sobą, żeby rozwiązywać interesy. To kawał drogi. Nie posiadał dzieci, bo pytałem. Odpowiedział, że żona nie może ich mieć i żyją sami razem z jego siostrą. Kiedy zmarł zacząłem się zastanawiać, czy to wszystko nie była jakaś bajka, sprzedana mi dla własnej rozrywki. Ludzie nie lubią być stereotypowi, co zmusza mnie do myślenia, że poszedł w stereotyp, żeby ukryć kim jest naprawdę i jakie są jego sprawy w Los Angeles. Nie wypytywałem jednak, bo to skrajnie nie na miejscu. Och i nie ubierał się jak farmer, przepraszam, nie powinienem generalizować, ale tamte tereny raczej są uboższe. Pan Cruise na ubogiego nie wyglądał. Nie wiem też ile na tym domniemanym serze zarabiał, ale pozwalał sobie na najdroższe drinki i kolacje. Wspominał i chwalił się też o wieczorach w klubach z bilardem. Twierdził, że jest w tym dobry. Jeden z nich odwiedził w noc przed śmiercią. Pojechał do klubu kilka przecznic dalej. Śmiał się i zachwalał dostępną rozrywkę w naszym mieście i jak to dobrze, że co kilka przecznic można znaleźć coś interesującego. Widziałem przez okno, że wsiadał do ciemnego samochodu, kiedy wyruszał. Wrócił późno, bo około godziny trzeciej. Obsługiwałem wtedy gości hotelu i kilka osób, które weszły z ulicy na nasze kalifornijskie wino. Pana Cruise więcej nie widziałem. Dowiedziałem się jedynie rano od spanikowanej sprzątaczki, panny Tiny, że nasz gość nie żyje. Kiedy mi o tym mówiła, policja była już w drodze. Następnie zamknięto hotel.”
Mamy więc barmana, który sympatyzował z klientami i gośćmi, polubił ofiarę, dużo słuchał, jednak po cichu zastanawiał się, czy nie jest karmiony kłamstwami. I prawdopodobnie był. Nikt nie lubi być wpisany w stereotypy. Zazwyczaj ofiary naginały prawdę, żeby od stereotypów odbiec. Ten człowiek bardzo starał się w nie wpisać. Mundurowy kreślił notatki, a zaraz potem sięgnął po kolejny raport. Śmierć dosłownie kilka dni później po panu Cruise.

Charles C. Wilson, lat 38
Mężczyzna. Urodzony w Kalifornii. Przyjechał z San Francisco w celach wypoczynkowych i turystycznych. Znaleziono go zmarłego, kilka dni po śmierci pana Justin’a Cruise’a. Po zamknięciu hotelu, zauważono zmiany w zachowaniu pana Wilson’a. Kilka kobiet w hotelu zeznało, że zainteresowanie pana Wilson’a do nich wzrosło.
Zeznanie recepcjonistki, Betty Boone:
„Kiedy pan Charles pojawił się w hotelu był uprzejmy, powściągliwy i konkretny. Poproszę pokój, poproszę klucz, tutaj jest mój dowód, tutaj pieniądze, dziękuję - i to wszystko. Zabrał walizki i pojechał na swoje piętro. Nie wdawał się w dyskusje z nikim, jedynie uprzejmie odpowiadał na dzień dobry, czy do widzenia. Wychodził często. Po zamknięciu jego zachowanie zupełnie się zmieniło. Pan Wilson podchodził do mnie, zapytać jak się czuję, jak mija mi dzień. Posuwał się do drobnego dotyku, spojrzeń, czy kąśliwych, złośliwych, ale i flirciarskich uwag. Przepraszam za określenie, ale zachowywał się jak taki niepokojący, odrażający wujek z wesela, który się upił i zaczyna komentować biusty swoich siostrzenic, czy bratanic. Ucinałam z nim rozmowę i się wycofywałam. Odchodził z niepokojącym uśmieszkiem pod nosem. Widywałam jak zaczepia też inne kobiety, które były gośćmi hotelu. Jedną z nich, z którą go widziałam w wieczór przed jego śmiercią była panna Katherine Adams. Zmierzali razem do windy i to był ostatni raz, kiedy pana Wilsona widziałam.”
Zeznanie Katherine Adams, gościa hotelu:
„Mam na imię Katherine Adams, mam 17 lat. Przyjechałam do hotelu, żeby (Pani Katherine zawahała się w odpowiedzi) odpocząć chwilę od rodziców, z którymi ostatnio miałam małe problemy. Nie rozumieliśmy się. Nie pozwalali mi chodzić na randki, kiedy ja byłam ciekawa i gotowa na związek. (Zamilkła na dłuższą chwilę, zanosząc się płaczem) Poznałam Charles’a tamtego wieczoru. Był bardzo miły. Oddał mi swoją kurtkę, kiedy siedzieliśmy przy basenie i zrobiło się chłodniej. Obejmował mnie i głaskał po włosach, mówił mi, że jestem ładna. Powiedział, że robi się zimno i zaproponował, żebym poszła z nim do jego pokoju, gdzie zamówi nam kolację i deser. Nikt wcześniej nie był dla mnie taki. Poszłam z nim, otworzył mi drzwi i powiedział, żebym czuła się jak u siebie. Nie było to trudne, bo pokoje wyglądają praktycznie tak samo.
Zamówiliśmy jedzenie. Przytulał mnie ciaśniej. Wyszłam do łazienki, żeby ochłonąć. Słyszałam jego rozmowę z kelnerem, który przywiózł jedzenie. Kiedy wróciłam, kolacja już czekała. Razem z kieliszkiem szampana. Śmiałam się, że mi nie wolno pić, bo jestem niepełnoletnia, ale rozbawiony stwierdził, że nikt się nie dowie i że to tylko lampka. Zjedliśmy, czułam jak mi się przygląda. Pogłaskał mnie po udzie. Było mi głupio, bo poznałam go tego wieczoru. Widział, że czuję się zakłopotana, więc odpuścił, ale leżeliśmy potem, przytulaliśmy się, głaskał mnie po policzku i pytał, że już kiedyś komuś się oddałam, czy o tym myślę i czy nie chciałabym żeby… Żeby mnie mocno przeleciał. Takich słów użył. Odpowiedziałam, że nie i chciałam wyjść, ale czułam się ociężała i nie w pełni przytomna. Zaśmiał się i pogłaskał mnie po włosach. Nic więcej z tej nocy nie pamiętam (Mówiła, płacząc cały czas. Roztrzęsiona. Jąkała się). Rano obudziłam się bez majtek, z podciągniętą sukienką i cała lepka, z bólem głowy i całego podbrzusza, krocza, ud, bioder, pośladków… Byłam przerażona. A potem spojrzałam na niego. Był martwy. Zaczęłam krzyczeć. Przyszła obsługa i mi pomogła.”
Funkcjonariusz zmarszczył brwi. Czytał kolejne notatki.
„Zeznanie kelnera potwierdziło konkretne dania i alkohol. Nic więcej nie wiedział, ani niczego więcej nie wniósł. Powtarzał historie recepcjonistki. Charles zaczął zaczepiać kobiety. Kolejna strona raportów podsumowała sytuację. Zmarły został uduszony, walczył. Pannie Katherine postawiono zarzuty morderstwa, jednak potraktowano ją łagodnie, biorąc pod uwagę fakt, że w organizmie nastolatki znaleziono związki, które wskazywały na wcześniejsze spożycie tabletki gwałtu. Po skazaniu panny Adams, ponownie otwarto hotel i zakończono sprawę.”
Wyprostował się na krześle i potarł podbródek zamyślony, zaniepokojony tym co czytał. Jak mogli zarzucić morderstwo kobiecie, która była nieprzytomna, po tym jak facet ją upił i odurzył tabletką? Miałaby cel, choć może też tego nie powinno się tak nazywać. Nawet jeśli ona by go zabiła, to nie byłoby to morderstwo, a obrona własna. Nie miało to sensu.
Kolejne raporty, o kolejnych podobnych przypadkach. Gdzie mężczyzna umiera bez większego sensu, ale sprawiając wrażenie, że coś ukrywa. Kolejne zamknięcia hotelu i kolejne otwarcia, kiedy znaleziono odpowiedź choć na jedno z serii morderstw w jednym z ciągów. Przy każdym zamknięciu umierało od dwóch, do nawet czterech osób, gdzie nic nie miało sensu.

*

George grał w pokera, zostawiając mnie samej sobie. Krążyłam między towarzystwem, niepewna siebie, bojąc się, że na kogoś wpadnę i rzucę jakimś tekstem z dwudziestego pierwszego wieku i stanę w centrum uwagi i niezrozumienia, czego bardzo nie chciałam.

Podano kolację na wielkich złotych półmisach, wielkich talerzach, w ogromnych ilościach. Widziałam uciekającą, małą blondyneczkę, która przebiegła mi wręcz pod nogami. Mama ją goniła. Pierwsza moja myśl. Esme? Choć wyglądała na starszą. Nie była tak drobna. Matka, która za nią biegła zaczęła wołać ją innym imieniem.
- Marilyn! Marilyn, wracaj mi tutaj! Ty urwisie! - kobieta złapała córkę za ramie, na co ta zareagowała słodkim śmiechem. Wygłupiała się, zarażając humorem swoją rodzicielkę. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Ktoś złapał mnie za łokieć. George pociągnął mnie do stolika.
- Wiesz, że o tej porze razem jemy. Nie proszę cię o gotowanie, jak robi to każda, normalna żona, ale mogłabyś być na czas kiedy podają kolację - mówił w nieprzyjemny, szorstki sposób. I już teraz czułam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- Zapatrzyłam się na tamto dziecko, ukochany. Córka uciekała przed matką. Niewychowana, dziewczynka i taki łobuz. Sporo problemów pewnie sprawia, ale też jest w tym coś rozkosznego. Wzruszyłam się troszkę. Chłopcy są jeszcze bardziej niesforni.
- Dlatego chłopców trzyma się krótko i uczy ciężkiej pracy, żeby nie wyrósł na niedorajdę. Nauczył bym takiego dzieciaka wiele. Tresowałbym jak tylko odsunęłabyś go od piersi, nauczyła chodzić i mówić. Dałbym broń do ręki i uczył strzelać w lesie.
- Broń to nie zabawka, George.
- Co ty możesz wiedzieć, kochana.
- Zdaje się, że nie wiele - odpowiedziałam, na co zareagował ciepłym uśmiechem i pogłaskał mnie po ramieniu. A więc powinnam grać niedorajdę, co sobie bez niego nie radzi i nic nie wie, tak?
To najdziwniejszy sen jaki do tej pory miałam. Z tyloma szczegółami. Zaśmiałam się w duchu, ale chwilę później zbladłam, zdając sobie sprawę z tego, jak ten sen się skończy.

Rose zaprowadziła mnie na górę, żeby pomóc mi się przebrać. Ściągnęła całą moją biżuterię, sukienkę i gorset. Odetchnęłam z ulgą. Ubrała mi lżejszą, swobodną sukienkę. Lekko rozkloszowaną. Sięgała za kolano. Prostsza, ale wcale nie skromna. Wciąż była zdobiona, z drogich materiałów i koronek. Rozczesała lekko moje włosy, rozluźniając i rozciągając fale, aż fryzura już swobodniejsza, sięgała moich ramion. Czułam się dużo lepiej, że teraz jestem w stanie się jakoś poruszać i funkcjonować.
Wróciłam na dół. Obsługa odsunęła stoliki, zrobiono miejsce i rozległa się przyjemna muzyka. Sensualny jazz, który z czasem obrócił się w energiczny swing. Mój towarzysz porwał mnie do tańca. Nie wiem, czy bardziej zaskoczona byłam faktem, że znam wszystkie kroki, czy bardziej faktem, że George jest w stanie tak mną w tym tańcu obracać. Nie przeżyłam wcześniej niczego podobnego. A przy tym, nie da się ukryć, że świetnie się bawiłam. Śmiałam się lądując w jego ramionach raz po raz. Inni mężczyźni zaczęli sobie kobiety pożyczać. Co chwilkę znajdowałam się w innych objęciach. Czarowałam uśmiechem, szczerze rozbawiona. Avelyn była szczerze rozbawiona. Bo ja byłam nieco zaniepokojona. Lał się alkohol, muzyka nie przestawała grać.

George niósł mnie na rękach do pokoju. Piętro czwarte.
- Za co właściwie opijaliśmy ten bankiet, mój drogi? - pytałam, śmiejąc się pod nosem, zdecydowanie pijana. Przyniósł mi o dwa kieliszki szampana za dużo. Popchnął na łóżko i znalazł się nade mną.
- Jak to za co? Avelyn, upiłaś się aż tak bardzo? Otwieramy z Howard’em kolejną fabrykę! Powinnaś być ze mnie dumna i dziękować Bogu, że masz męża, który jest wspólnikiem tak ważnej sieci firm - upomniał mnie surowo i siarczyście uderzył otwartą dłonią w policzek. Zapiekł tak mocno, że łzy od razu podeszły mi do oczu, a skóra mocno się zaczerwieniła. - Co, będziesz mi teraz płakać? Nie masz powodu do łez. Masz wszystko, czego chcesz, Avelyn - pogłaskał mnie po włosach, ucałował moje wargi i przytulił. - Jesteś tak delikatna - westchnął ciężko. Czułam jego podniecenie przy swoim udzie.

Kochał się potem ze mną. Nie stawiałam oporów, było przyjemnie. A ja byłam ciekawa jak będzie traktował kobietę w takim momencie. Niewiele się różnił od współczesnego mężczyzny. W stosunku przypominał mi Billa. Kochał się. Nie był agresywny, nie śpieszył się. Ale George przy tym zupełnie nie dbał o mnie. Po prostu było mu dobrze z takim tempem z jakim się kołysał i koniec tematu. Doszedł głęboko we mnie, zaraz potem ucałował w czoło i położył się obok. Tyłem do mnie i kładł się spać.

Niecierpliwie czekałam aż uśnie i zastanawiałam się, czy powinnam się ubrać i wyjść, próbować zatrzymać osobę, która zamierza tej nocy podłożyć ogień, czy zostać gdzie jestem i może dane mi jest doświadczyć palącego gorąca, przerażenia i uczucia roztapiającej się skóry.

*

Granatowy spędził cały dzień i noc na czytaniu i studiowaniu raportów. Robił dużo notatek i irytował się, tracił cierpliwość widząc, że nic z tego nie ma większego sensu. Były jakieś powiązania, ale nie prowadziły one do większych odkryć, czy wniosków. Nie spał, ale szukał przyczyn. Nie był detektywem, a prostym gliną, któremu zlecono pilnowanie panienki. Robił coś, na czym się nie znał i kierował się logiką.

Nie było go dzień. Tyle ile powiedział, że go nie będzie. Skontaktował się z gliną, którego zostawił do pilnowania jej w swoim zastępstwie. Upewniał się, czy wszystko jest okej. Kolega zapewniał, że noc była spokojna, wzięła medykamenty i wszystko jest pod kontrolą.
Tom ruszył na miasto na śniadanie. Dawno nie jadł czegoś naprawdę dobrego, ale i zdrowego. Jadało się coś na szybko, albo zamawiało w hotelowej kuchni, gdzie z czasem wszystkim odechciało się dbać o to, żeby jedzenie było smaczne. Korzystał więc z ostatnich chwil „wolnego” i zamówił naleśniki z bekonem w jednej z knajpek i mocną kawę. Typowa amerykańska restauracyjka, przypominająca zajazd, ale znajdowała się w centrum miasta, przy sporym parkingu. Okolica szara i nieco ponura, ale mały lokal jak najbardziej domowy i swojski. Można było się tam bardzo dobrze poczuć. Stara szafa grająca, prawdopodobnie już nie działająca, biało czarne płytki na podłodze, czerwone kanapy, czerwony bar i kelnerki w czerwonych spódniczkach. Jedna z nich podała mu zamówione śniadanie. Podziękował uprzejmie i zaczął od kawy. Oczy miał przekrwione od czytania cały dzień i noc. Worki pod oczami z braku snu i ogólne zmęczenie i osłabienie. Próbował pozbierać siły wlewając w siebie kawę, po czym zjadł to syte jedzenie i jak to bywa, po jedzeniu człowiek zaczyna od razu czuć się jeszcze bardziej ospale. Podziękował, zapłacił, wrócił za kółko i jechał w stronę hotelu.
Drzwi otworzył mu jeden z patrolujących policjantów na głównym holu. Wpuścił go do środka i zamknął zamki zaraz za nim. Tom spojrzał na niego pogardliwie i kpiąco. Nie mógł poczekać tej minuty aż odejdzie, żeby zamknąć, tylko wciska mu klucz zaraz za ramieniem? Nie ufamy sobie?
Skinął głową w stronę Marthy, recepcjonistki, pań sprzątających i dosłownie kilku krzątających się gości, których dało się liczyć na palcach. Przeszedł do windy, wcisnął przycisk z trójką obok. Wyszedł na korytarz żwawym tempem. Zauważył, że policjant, który go zastępował siedzi w kącie korytarza i gra na telefonie. Zdradziła go cicha muzyka i efekty dźwiękowe z gry. Podszedł do niego, spojrzał na niego z góry.
- Jakiś raport? Chętnie apropo pani Greenwood, jeśli takowy posiadasz.
- Śpi. Wzięła wczoraj leki i odsypia. Nic się nie działo, nie wiem o co było tyle hałasu, kiedy to ty jej pilnowałeś - podnosił się powoli, stanął przed Tomem -I może to ty ją tak niepokoisz, co? Może takie rozważania należy zawrzeć w raporcie do szefa.
- Och nie zesraj się, naprawdę. Zjeżdżaj stąd. Wróciłem, możesz wracać, albo objąć inny rejon - rzucił rozdrażniony i kiwnął w stronę windy, zwyczajnie go wyrzucając z piętra. Jego kolega posłał mu mordercze spojrzenie i ruszył w stronę windy. Znalazł sobie inne miejsce do grania w gry.
Funkcjonariusz spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. Mamy dziesiątą. Niedługo zapewne się obudzi. Zapukał delikatnie do drzwi i po dłuższym oczekiwaniu, a braku odpowiedzi, po prostu po cichu i powolutku wszedł. Sprawdzał, czy wszystko w porządku. Troszczył się. Pochylił się nad nią, miała lekko spocone czoło, ale i jednocześnie gęsią skórkę. Była odkryta. Całą kołdrę jaką miała kurczowo obejmowała rękami, nogami, byleby jak najbliżej. Uśmiechnął się lekko na ten widok. Odsunął przyklejone do wilgotnego czoła pasemko, pogłaskał delikatnie po włosach, a zaraz sięgnął po koc i ją powoli okrył. Odpowiedziała cichym, nierównym westchnieniem. Uśmiechnął się lekko do siebie i wyszedł, tak samo ostrożnie, cicho zamykając drzwi. Nie chciał jej budzić, zwłaszcza, kiedy najwidoczniej miała pierwszą, prawdziwie spokojną noc od dłuższego czasu.
Usadowił się na krzesełku przy jej pokoju, jak ostatnio miał w zwyczaju. I wrócił do czytania raportów. Przynajmniej próbował wrócić, jednak jego oczy były zbyt zmęczone, wręcz bolały. Był potwornie zmęczony. Schował papiery do kieszeni. Oparł się wygodnie, wyciągnął nieco przed siebie nogi, założył ręce na klatce piersiowej i walczył z zmęczeniem. Po połowie godziny przegrał sam ze sobą i usnął.

*

George usnął. Wyszłam po cichu i zaczęłam błądzić po korytarzach, drepcząc po mięciutkim dywanie. Szłam w swojej koszulce nocnej. Sukienka z delikatnego materiału, do połowy uda, zdobiona koronkami. Usłyszałam płacz dziecka. Teraz byłam pewna, że to Esme. Krążyłam, wchodziłam w kolejne zakręty, starając się za jej głosem, ale nie mogłam jej jednak znaleźć. Jej płacz odbijał się od marmuru i sprawiał wrażenie, że brzmi wszędzie.
- Pomóż mi znaleźć mamusię - zawodziła cały czas. A ja traciłam wiarę w samą siebie. Od jak dawna jej szukam? Od jak dawna próbuję pomóc?
Prośby dziecka zakłócił cichy szczęk w korytarzach. Przestraszyłam się, ale szłam dalej przed siebie. Niedługo później usłyszałam krzyk, ale dorosłej osoby. Kobiety. Rzuciłam się w bieg, licząc, że może znajdę matkę Esme. Może z nią coś się dzieje. Może w końcu małej pomogę i może takie jest moje tutaj obecne zadanie.
Wbiegłam w kolejny zakręt i zastałam ogień na swojej drodze. Pożerał dywany w szybkim tempie, a z dywanów, przenosił się na drzwi i tapety. Wślizgiwał się swoimi gorącymi językami w szczelinę pod drzwiami, liżąc dywany wewnątrz pokoi. A kiedy zajął się dywan w pokoju, zaraz za nim płonęły zasłony, potem goście się budzili, w momencie, kiedy ich łóżko było otoczone i zaczepiane przez ogień. Bez drogi ucieczki. Pozostało krzyczeć.
Odwróciłam się, zaczęłam biec w drugą stronę. Ogień szybko się rozprzestrzeniał, gonił i mnie. Słyszałam krzyk George’a. Zakręt później stałam wręcz na przeciwko niego. Otworzył płonące drzwi. Dywan parzył mu stopy, zaczął palić jego włosy na nogach, a zaraz potem samą skórę. Prosił mnie o pomoc, krzyczał, błagał zrozpaczony. Wiedziałam, że mu nie pomogę. Był zamknięty w ślepym i łatwopalnym zaułku, tak jak i wszyscy inni. Ale na lewo, za płomieniami widziałam zapłakaną blondyneczkę. I nie była to Esme, a dziewczynka, która wcześniej uciekała przed mamą. Teraz jej szukała.
Widziałam płomienie za sobą, przed sobą i w każdą inną stronę również. Mała uciekła. Ja zostałam w potrzasku. Patrzyłam na własnego mężczyznę, na George’a, jak pożerają go płomienie, jak cierpi, rzuca się, próbuje w panice się ugasić, ale tak się rzucając wpada w kolejne gorące objęcia. Całe piętro wypełniło się gęstym dymem. Kręciło mi się w głowie. Chciałam uciekać. Nie miałam sił. Zaczęłam ciężko kaszleć, opadłam na kolana i zaczęłam krzyczeć, kiedy sukienka momentalnie zajęła się ogniem. Krzycząc, połykałam kolejne porcje dymu. Opadałam z sił, patrząc jak moje ciało zaczyna się palić. Chciałam sobie jakoś pomóc, ale co można zrobić w panice? Próbowałam się podnieść. Powoli przestawałam czuć swoje ciało. Ból był paraliżujący. Zaczęłam się czołgać. Widziałam dziewczynkę. Uciekała przerażona, na koniec korytarza. Wspięła się na paluszki i grzebała przy zamku do drzwi służbowych, prowadzących na klatkę schodową.

Słyszałam cichy, dziecięcy głos.
- Musisz zostać. 

*

Obudził się po południu i od razu ogarnął go lęk. Co z Eveline? Spojrzał na zegarek. Godzina druga po południu. Poderwał się z krzesełka. Korytarz jak zwykle pusty. Ciemnawy jak na środek dnia. Zapukał do drzwi. Cisza. Nacisnął powoli klamkę. Wciąż była w łóżku. Miała silne drgawki. Cała się trzęsła, jej skóra stawała się czerwona. Wyglądało jak rozprzestrzeniające się poparzenie. W duchu spanikował. Nie wiedział co robić, czegoś takiego nigdy na oczy nie widział. Złapał ją za ramiona, próbował uspokajać. Objął jej kark, spojrzał na jej twarz. Wyrażała jeden, nieznośny ból. Wyglądała jakby znów miała atak, jakiś paraliż. Próbował ją budzić. Lekko potrząsał po ramionach. Bał się. Nie jest lekarzem. Szef mu tu dobrego lekarza nie przyśle. Nie chciał jej sprawić trzęsienia mózgu. Bał się, że ją uszkodzi. To tak drobna, niewinna, urocza istota, która nie zasłużyła na takie przeżycia, na takie koszmary, taki strach, ani na taką dawkę bólu. Patrzył jak jej skóra rzeczywiście zaczyna się wręcz topić, przepalać. Skrzywił się. W jego oczach pojawiły się łzy. Oglądał jak jeden z tych dokumentów o rozkładzie ciała na National Geographic, gdzie pokazywali wszystko w super przyspieszeniu. Był sparaliżowany tym widokiem. Zamarł, trzymając ją w ramionach. Dłonie mu drżały. Słyszał bicie jej serca. Słabnące. Poderwał się, chciał dzwonić, zwołać pomoc. W panice i szoku wybiegł na korytarz. I zupełnie zgłupiał widząc samego siebie, drzemiącego zaraz przy drzwiach jej pokoju.

__________

Nelly

6 komentarzy:

  1. Wiesz co? Strasznie mi ta akcja z Eveline przypomina "Koszmar z Ulicy Wiązów", bo tam właśnie Freddy zabijał w snach w podobny sposób. Ale to creepy było. To dobrze. Creepowatość zawsze na plusiku!
    Niepokoi mnie to, że śmierci nie mają wzorca, ale założę się, jak już kiedyś pisałam, że to te dziewczynki małe wszystko zabijają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to zabrzmi nieskromnie, ale masz mnie za amatorkę odtwarzającą kolejny tani horror? XD <3

      Usuń
    2. Tani horror? Wypraszam sobie. To klasyk, w dodatku jeden z moich ukochanych.

      Usuń
    3. Koszmar z ulicy - owszem. Ale mam na myśli motywy :D

      Usuń
  2. Coraz bardziej mnie zaskakujesz! W tym odcinku tyle się działo, że sama nie wiem, od czego zacząć!
    Skąd ten sen u Eve? Jestem bardzo ciekawa, jak to się skończy. Mam nadzieję, że Tomowi uda się ją uratować. Mega mnie zaskoczyłaś tym, że on również zobaczył teraz samego siebie jak śpi. Wygląda mi to na niezły dom wariatów. :D
    Czekam niecierpliwie na kolejny odcinek! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Również zaintrygował mnie Tom który zobaczył sam siebie jak śpi.
    Coraz bardziej myślę że Eveline ma coś wspólnego z zabójstwami.
    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń