2018/08/23

22. Randka


_______________

— Pojawiasz się w rzeczywistości, czy usnąłem nad dokumentami? — zapytałem i usiadłem obok niej. Upiłem łyk wody.
— Usnąłeś — odpowiedziała z uśmiechem.
— Rozmawiałem z Sophie, zapewne słyszałaś. To prawda, że jestem twoim stróżem?
— Nie wiem, ale miałoby to sens. Wiedziałam, że wydajesz mi się znajomy, z czasem się domyśliłam. — Oparła policzek o moje ramię, przytulając się. Uśmiechnąłem się lekko.
— Pamiętasz pierwszy raz kiedy się spotkaliśmy? Macie tam jakieś archiwa z przeszłości?
— Nie — roześmiała się wesoło. — Ale przypominamy sobie całkiem sporo. Pamiętam na przykład, że kiedyś byłeś moim bratem, innym razem mężem, albo najlepszym przyjacielem. Kiedyś spotkaliśmy się gdzieś we Włoszech.. Wtedy przedstawiłeś się jako Negev, ja sama nazywałam się Ravya. To były cudowne czasy. Spotkaliśmy się jeszcze jako dzieci. Niosłeś matce jedzenie w koszyku do domu. Była chora i strasznie na nas zła, kiedy cię zatrzymałam po drodze. Próbowałam sprzedawać lemoniadę za drobne pieniądze. Podszedłeś się przywitać i dobiliśmy targu, wymieniając brzoskwinię na szklankę z dodatkowym plasterkiem cytryny — mówiła i zaśmiała się głośno. — Co to była za wymiana! Kradzież w biały dzień. Owoce za szklankę wody! — Objęła moje ramię, wtuliła się i wspominała, raz po raz wypełniając pomieszczenie słodkim dźwiękiem jej śmiechu. Sam się nie powstrzymałem i pozwoliłem sobie na radość. Byłem pod wrażeniem, że jednak coś pamięta.
— Pamiętasz tylko takie pojedyncze sceny? — rzuciłem, odpowiedziała twierdząco kiwając głową. — Opowiedz mi wszystko co pamiętasz. Jestem ciekawy.
— W porządku — odpowiedziała z uśmiechem, patrząc mi w oczy. — Innym razem byliśmy rodzeństwem. Nie pamiętam ani imion, ani miejsca, ale wiem, że mieliśmy różnych ojców. Byłeś starszy o kilka lat i twój ojciec umarł. Mama znalazła sobie kolejnego męża i pojawiłam się ja. Lubiłeś zaplatać mi warkocza, opowiadać mi straszne historie przed pójściem spać, ale też zawsze mnie broniłeś przed wszystkim co złe. W obecnych czasach widzę, że kobiety przepuszcza się w drzwiach i pozwala się im iść przodem, ale wtedy ty wszędzie przodowałeś, ciągnąc mnie za rękę, zaraz za sobą, trzymając blisko siebie.
— To nie zbyt uprzejme, co? — Uśmiechnąłem się.
— Wręcz przeciwnie. Szedłeś przodem, żeby upewnić się, że jest bezpiecznie. Pierwszy wchodziłeś do naszej ulubionej knajpki w mieście, żeby upewnić się, czy mój były chłopak, z którym nie miałam ochoty się widzieć, się gdzieś tam nie czai. Przodowałeś z najczystszymi intencjami.
— Ale podobno gdzieś, kiedyś się pokłóciliśmy, co? Tak twierdzi medium.
— Nie, nie ma racji — odpowiedziała, kiwając głową. — Brak zaufania nie wynikał z przeszłości. Nigdy nie zrobiłbyś mi takiej krzywdy, którą musiałabym nieść ze sobą aż do grobu i na drugą stronę. Nie mam żadnych złych wspomnień z tobą związanych — wyjaśniała. — Ta niepewność pojawiła się tylko i wyłącznie z moich doświadczeń i z powodu ostatniej śmierci. Odeszłam nie ufając mężczyznom, a moja nieufność i nieprzychylność trwała latami, kiedy obserwowałam stąd ich zachowania. Ty byłeś i jesteś wręcz podejrzanie czysty.
— Medium się mylą?
— Ona przekazuje ci tylko swoje interpretacje, albo plotki od innych zmarłych. Ja z nią bezpośrednio nie rozmawiałam, żeby jej mówić skąd wziął się mój dystans. Wywnioskowała to z mojej energii, ale też modelując informacje tak, żeby tobie wydały się autentyczne.
— Wiesz w ilu sprawach kłamała?
— Nie wiem, ale wiem, że chce od ciebie więcej pieniędzy niż jej się należy. Chciwość, próżność, egoizm i arogancja w tych czasach mnie szokuje.
— Masz jakiś plan co dalej? Rozważałaś już jakąś nową taktykę? — zapytałem po dłuższej przerwie. Przytulałem ją do siebie i kołysałem się lekko.
— Sama nie wiem, ale przemyślałam naszą ostatnią rozmowę, jeśli o to pytasz. I cię posłucham. Nie wiem jednak jak poradzić sobie z przeszłością, obecną sytuacją, nie mówiąc już nawet o patrzeniu na przyszłość. Chciałabym odzyskać córkę i dostać szansę na kolejne życie. Cena za odkupienie jednak jest w tej chwili nie na moją kieszeń — mruknęła. — Obawiam się, że trochę mi to zajmie. — Spojrzała na mnie wzrokiem, który szukał pomocy.
— Nie bój się, zawsze kiedy mnie potrzebujesz jesteś w stanie zwrócić się do mnie. Co noc mnie dręczysz — zażartowałem i pogłaskałem jej policzek. Uśmiechnęła się i przymknęła powieki. Odetchnęła, najwyraźniej z ulgą.
— Dziękuję. — Schowała się w moich ramionach, chowając nos tuż przy mojej szyi. Przytulałem, rozmyślając o jej kruchości.

*

Nie zmrużyliśmy ani oka, cały wieczór i noc gotując, jedząc i rozmawiając. Georg zrobił wszystko, o co poprosiłem. Mieliśmy pizzę, burgery, frytki, makarony, steki, a na koniec szarlotkę, której nie zjadłem. Szatyn nie wiedział, że mam uczulenie na jabłka. Wyciągnął jednak spore pudełko lodów. Nie byliśmy w stanie zjeść wszystkiego na raz, dlatego w połowie zawołaliśmy resztę obsługi. Jedzenie się rozeszło, został jego kawałek szarlotki, moje lody i my. Siedzieliśmy na podłodze, tuż przy piekarniku. Nabrał sobie sporą łyżkę kremowych, mrożonych dobroci i ułożył na talerzu obok wciąż jeszcze lekko ciepłego ciasta. W ciszy patrzyłem jak pałaszuje słodkości, próbując powstrzymać się od śmiechu. Spojrzał na mnie z wyrzutem. — Śmiejesz się ze mnie?
— Owszem — parsknąłem cicho. — Cały ten czas robiliśmy całe słone menu, kiedy ty najwyraźniej jesteś łakomy na słodycze? — śmiałem się, kiedy on jadł dalej z uśmieszkiem pod nosem.
— Widzisz, patrzyłeś na mnie jak na pustaka co tylko pracuje i chodzi na siłownię, a prawda jest taka, że słodycze to moja słabość, więc nie wiem co by było, gdybym nie chodził — zaśmiał się cicho. — Może wyglądałbym jak Gustav — roześmialiśmy się oboje, przypominając sobie szefa kuchni.
— Wciąż byłbyś uroczy — wypaliłem, a zaraz potem zdałem sobie sprawę z tego co właśnie powiedziałem. Spuściłem głowę, zapewne z rumianymi policzkami. Wbiłem łyżkę w lody. Zajadałem się, licząc że ich chłód mnie ostudzi. Czułem na sobie jego wzrok. Uśmiechał się. Zapanowała długa, ale komfortowa cisza. Kiedy zjadł, podniósł się i zaczął zbierać brudne naczynia.
— Też jesteś uroczy. Zwłaszcza jak się tak rumienisz — rzucił i zabrał się za mycie garnków, misek i wszystkiego, czego użyliśmy. Płonąłem w środku. Sam nie wiedziałem, czy ze wstydu, czy jednak z jakiejś uciechy.
Po godzinie kuchnia ponownie błyszczała, a my byliśmy widocznie zmęczeni. Gotując i jedząc bawiliśmy się na tyle dobrze, że nie zauważało się uciekającego czasu. Podszedł do mnie i zapytał, czy jestem zadowolony. Kiwnąłem twierdząco głową. Zbliżał się do mnie. Byłem pojedzony, szczęśliwy, a co więcej czułem się przy nim komfortowo. Przyciągnął mnie do siebie i ciepło przytulił. — Moglibyśmy tak częściej. Gotować, chodzić do kina, przytulać się, wieczorem palić i plątać się w pościeli — mówił łagodnie, patrząc mi w oczy, ale raz po raz zerkając na moje wargi. — Mógłbym słuchać twojego śmiechu i oglądać twoje rumieńce — zaśmiał się cicho, był nieco spięty, ale całe napięcie w powietrzu było bardzo przyjemne. Mój oddech się spłycił. Nie chciałem uciekać. Niepewnie złapałem jego dłoń i pogłaskałem ją delikatnie. Czułem, że cały się trzęsę. Czułem się jak butelka coca-coli, zaraz po dobrym wstrząśnięciu. Jak można czuć się jak butelka? Nie wiem. Moje myśli błądziły i plątały się jak dzikie, dopóki mnie nie pocałował. Był delikatny, ostrożny, nie nachalny. Nie rzucał się na mnie, ale cieszył się bliskością. Odwzajemniłem. Szybko się do niego mocno przytuliłem, ponownie dając się ponieść jak ocean, którym szarpie wiatr podczas sztormu. Poddałem się, a pocałunek powoli stawał się gorętszy. W końcu się oderwałem, kiedy poczułem, że to dla mnie nieco za dużo. Jego dłonie zdążyły zabłądzić. Przeniósł je jednak na biodra i sam odetchnął głęboko. — Przepraszam, poniosło mnie. Przepraszam — jąkał się.
— W porządku, nic się nie dzieje — mruknąłem, czując, że moje policzki płoną. Miałem dreszcze na całym ciele, które wędrowały po brzuchu w dół. Zacisnąłem powieki i westchnąłem ciężko. Roześmiałem się w końcu. Oparłem czoło o jego klatkę piersiową. Dzieje się niemożliwe. W życiu nie pomyślałbym nawet o tym, że do czegoś mogłoby między nami dojść. On sam zaczął się śmiać i mnie przytulił. Ucałował czubek mojej głowy. Zaraz przerzucił mnie sobie przez ramię i niósł mnie z powrotem do swojego pokoju. Krzyczałem, że zaraz zwymiotuję, jeśli mnie nie postawi, ale nie posłuchał. Wróciliśmy do jego czterech ścian.

— Billy, Billy, tak strasznie się cieszę, że się poddałeś i zaczynasz żyć! Tak bardzo jestem dumny! Znowu jesteś szczęśliwy, znowu się uśmiechasz, śmiejesz i pozwalasz sobie czuć wszystko co pozytywne! Ten pocałunek był bardzo ważny i cieszę się, że sobie na niego pozwoliłeś. On nie jest zły. Wiedziałbym. Georg to fajny facet. Mógłby cię kochać. A ty mógłbyś kochać jego. Moglibyście być szczęśliwi, tak bardzo szczęśliwi! Zapomnij o mnie, proszę. Pozwól mu się kochać. Otwórz serce na kogoś nowego. — Słyszałem głos z oddali, na początku nie zdając sobie jednak sprawy, że słyszę Rylanda. Pomyślałem o nim i momentalnie w głowie zobaczyłem czerń. Pożerała, wciągała, trawiła i nie zostawiała po sobie niczego. Emocjonalna czarna dziura. Poniosło mnie. Popełniłem błąd. Dopuściłem się tak wielkiego błędu.
— Ryland?! Ryland, gdzie jesteś? To nie tak, to był błąd, nie chcę go kochać, nie chcę z nim być. Znasz mnie, wiesz o tym. Byłem upalony, nie panowałem nad sobą! Jedyne czego chcę to ciebie, na zawsze. Wiesz przecież! — krzyczałem w otchłań. — Wiesz, że to fikcja. To nie jest rzeczywiste szczęście. Jedyne szczęście jakie miałem to to z tobą. Pokaż mi się proszę, wróć do mnie — zacząłem żałośnie skomleć, nie powstrzymując łez. — Nie zostawiaj mnie!
— Wiesz, że robisz to co powinieneś — odpowiedział w końcu. — Georg jest rzeczywistością. To ja jestem snem, przeszłością, którą musisz zostawić, Billy. Tak będzie lepiej. Zaufaj mi. — W jego głosie usłyszałem swojego rodzaju panikę i niepokój. — On jest prawdą, nie błędem. Krzywdziłem cię wracając. Krzywdzę dalej. Nie powinienem był się odzywać, przepraszam. Billy, wybacz. Muszę pozwolić ci odejść, żebyś był w stanie sięgnąć po szczęście. On się tobą zaopiekuje. Przytuli, kiedy będziesz tego potrzebował.
— Nie zostawiaj mnie! — krzyknąłem rozpaczliwie podrywając się na łóżku. Kelner momentalnie się obudził i mimo zaspania, dezorientacji mocno mnie do siebie przyciągnął i przytulił.
— Już okej, okej, jestem tutaj. To tylko sny. Już nie śpisz, już wszystko w porządku — szeptał, kiedy ja desperacko próbowałem się wyrwać, rzucając się w rozpaczy po całym łóżku. Trzymał mnie ciasno przy sobie.
— Nic nie jest w porządku, nic… — wydałem z siebie rozdzierający krzyk, zalewając się gorzkimi łzami. Smutek mnie sparaliżował i pozbawił sił. Czarna dziura połknęła mnie w całości i nie zamierzała oddać. Ryland się ze mną żegnał. To było pożegnanie, na które nigdy się nie zgodziłem.

*

Słyszałam kiedy wpadł na korytarz. Rozmawiał z pielęgniarkami głośno i nerwowo. Wyobrażałam sobie, jak stoi tam na holu, ubrany w pośpiechu, w nieładzie i z roztrzęsionymi dłońmi. Zaaferowane kobiety poprosiły, żeby się uspokoił i po chwili wskazały mój pokój. Słyszałam całą wymianę zdań. Chwilkę później stanął w drzwiach pokoju. Zdążyło się ściemnić, więc pokój oświetlała niewielka lampka nocna znad mojego szpitalnego łóżka. Oddychał nierównomiernie. Kiedy tylko go zobaczyłam, moje spojrzenie się zeszkliło i raz dwa rozłożyłam ramiona. Potrzebowałam jego ciepła.
— Eve… — Rzucił przy łóżku sporą torbę, którą miał na ramieniu i wziął mnie w ramiona. Wtopiłam się w jego ciało przy ciasnym uścisku. Walczyłam z łzami. Głaskał moje włosy i szeptał po cichu, próbując mnie uspokoić, kiedy dotarło do mnie, że muszę coś wymyślić. Co mi jest? Co ja mogę mu powiedzieć? — Co się dzieje, mała? — wyszeptał i ucałował moje czoło. Próbował złapać kontakt wzrokowy. Patrzyłam w dół, nie mogłam się przemóc, żeby na niego spojrzeć, bo byłam przekonana, że spowoduje to kolejną falę łez. Myśl, Greenwood, myśl.
Odchrząknęłam, wzięłam głęboki oddech. — Wszystko w porządku, Tom. Przepraszam, że cię zmartwiłam. Wszystko jest w porządku — mówiąc, mój głos drżał. Kolejny głęboki oddech i kontynuowałam. — Mam niedobory przez te wymioty, jestem osłabiona, więc mnie zostawili na obserwacji, bo ponoć nie było ze mną najlepiej. Będzie dobrze, wyliżę się. — Uśmiechnęłam się lekko. Granatowy ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy. Może szukał prawdy.
— Dlaczego płakałaś? Powiedz mi proszę o wszystkim.
— Wiesz, to szpital, ludzie tutaj codziennie umierają. Naoglądałam się. — Przetarłam wilgotne policzki. — Przepraszam. Hotel mnie zepsuł i jak widziałam te starsze panie, które walczą o życie… — Pociągałam nosem. Miałam ochotę płakać dalej. Za siebie, za niego i za kłamstwa, które mu sprzedaję. — Trochę się posypałam emocjonalnie. Pielęgniarki też mnie pilnują. Policja też zapewne swoje dodała. Zadawali pytania na komendzie, oczekiwali prawdy to im ją dałam i myślę, że wzięli mnie za szaloną. Może się nie mylą, wiesz? To wszystko jest bez sensu — rozklejałam się patrząc na niego. Jego wyraz twarzy złagodniał. Przytulił mnie ciasno, uspokajał i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Nucił cicho naszą kołysankę. Płakałam mu na ramieniu, aż straciłam poczucie czasu.

Obudziłam się następnego dnia, koło ósmej, czując się, jakby mnie ktoś pobił. Całe moje ciało bolało, a razem z nim twarz, nawet i umysł. Przetarłam delikatnie oczy, które były napuchnięte po ostatnim wieczorze. Noc była spokojna, nic mi się nie śniło, zupełna pustka. Otworzyłam w końcu oczy i pierwsze co zauważyłam to Toma, śpiącego w swojej policyjnej kurtce, na krześle, poskładanego, przytulającego policzek do krawędzi łóżka. Pierwszym odruchem była żal. Zaraz za nią przyszła lawina smutku, poczucia winy, ale też ulga. Drugim odruchem był cichy bieg na paluszkach, prosto do łazienki. Zwymiotowałam, potem przepłukałam usta i długą chwilę stałam przed lustrem gapiąc się na własną twarz, szukając prawdy, planu, celu, czy jakiejś pomocy. Jeśli ja nie wiem co robić, to może ta w lustrze wie coś więcej. Myliłam się jednak, bo odbicie jedynie naśladowało moje ruchy i nie wniosło nic nowego. Wróciłam do pokoju. Stróż wciąż spał. Sięgnęłam do torby, którą ze sobą przywiózł. Wzięłam świeże ubranie, kosmetyki, szczoteczkę do zębów i wróciłam do łazienki, żeby spróbować zmyć z siebie te wszystkie podłe uczucia. Stałam pod prysznicem, pozwalając, żeby zimna woda brutalnie mnie obudziła i sprowadziła na ziemię. Podjęłam decyzję. Tom się nie dowie. Po prostu mu nie powiem, choć może powinnam, bo to też jego dziecko. „Cholera wie, czy to jego” — odezwał się mój wewnętrzny głos. Kłóciłam się sama ze sobą, ale postawiłam jednak na tym, że niczego się nie dowie. Jest młody, za młody, żeby być gotowym na dziecko. Nie pozbawię go życia. Ubrałam się, w końcu umyłam twarz, odświeżyłam oddech i wróciłam do pokoju. Spojrzał na mnie zaspany, ale uśmiechając się lekko. — Dzień dobry. Wyspałaś się? — mruknął. Kiwnęłam twierdząco głową.
— Ty jednak zapewne nie spałeś najlepiej. — Wymusiłam uśmiech. Odpowiedział tym samym.
— Wykłóciłem się z szefem, żebym mógł zostać. Kombinował, ale koniec końców miałem chronić ciebie, a nie pokoju hotelowego, więc jestem. I o dziwo, nie spałem tak źle. Nic mnie nie męczyło w snach.
— Jak wzięli mnie na komendę i do szpitala, to Raja dalej cię torturowała wycieczkami?
— Nie, torturował mnie mój własny umysł. Standardowe koszmary. Ale swoją drogą, to musimy porozmawiać o Raji.
— To znaczy? Coś nowego?
— To ona zabija.

*

Obudziłem się podnosząc policzek z twardego blatu biurka, przy którym usnąłem. Spojrzałem na zegarek zaskoczony. Już poranek. Nie pamiętałem kiedy usnąłem, pamiętałem jednak spokój Raji i wspólne wspomnienia. Po rozmowie, musiała zabrać mnie na wycieczkę krajoznawczą po przeszłości bo w głowie zachowały mi się obrazy miejsc, których nigdy nie widziałem, a doświadczałem każdego z nich jak powrotu do domu. Pamiętałem malownicze włochy, zielone ogródki, sady, drewniane płoty i suchą ścieżkę, skąpaną w słońcu. Zapach owoców, kwiatów i świeżo skoszonej trawy. Pamiętałem też jednak zimną, betonową wilgoć i zapach spalonego prochu, przy strzałach. Skrzynki przepełnione amunicją, narkotykami i alkoholem. Próbowałem się pozbierać i zacząć dzień, ale nie byłem w stanie. Siedziałem bez ruchu, co chwilę przymykając oczy, przypominając sobie kolejne detale, oddychając głęboko, czując zapachy, jakie mnie wtedy otaczały. Rozluźniłem się i pozwoliłem sobie na tą chwilę lenistwa. Przed oczami miałem wystawny bal, kobiety w bogatych, zdobionych sukniach. Bawiłem się w najlepsze, popijając wino musujące, kiedy zobaczyłem ją. Donosiła bogaczom jedzenia i dopytywała, czy są zadowoleni. Służyła. Jednak chwilę później zobaczyłem ją na scenie, ubraną w diamenty, z ślicznie, starannie ułożonymi włosami, stała i czarowała wszechobecnych mężczyzn swoim głosem i klasą. Ja sam podziwiałem i wzdychałem, siedząc przy barze, popijając burbon. Odetchnąłem, czując jego smak w ustach i otworzyłem oczy. Patrzyłem na raporty leżące na stole. Zdaje się, że to koniec historii. Uruchomiłem laptopa i wysłałem raport mailem, kolejną kopię niedługo później podałem gliniarzowi, który pilnował głównych drzwi wejściowych hotelu. Moja praca skończona. Odkryłem kto zabija, odnotowałem i oddałem wnioski. Mógłbym się zrelaksować, gdybym tylko wierzył, że ten raport zostanie zaakceptowany, a jutro rano drzwi gmachu zostaną otwarte. Ruszyłem do części restauracyjnej i podszedłem do baru. Blaty były zakurzone, bo nieużywane od kiedy zaczęły się problemy Billa. Sięgnąłem po butelkę alkoholu. Pierwszą, lepszą z brzegu. Nie wybrzydzałem, bo nie zostało tam już zbyt wiele. Usiadłem i wypiłem szklaneczkę na raz, zaraz potem się krzywiąc. Przetarłem kark dłonią. Może to moja kolej, żeby się zaszyć w swoich czterech ścianach i po prostu z nią rozmawiać, pomagać. Krzątanie się po pustym hotelu nie poprawiało humoru, a picie do własnego odbicia nie było przyjemne.

*

Nie uciekałem, kiedy wybudziłem się ze snu. Zostałem. Siedziałem na drugim brzegu łóżka, tuląc kolana do swojej klatki piersiowej i paliłem papierosa za papierosem, gasząc każdego z nich, przyciskając tlący się żar do własnego ciała. Chciałem płakać i krzyczeć, problem był taki, że nie byłem do tego zdolny, pusty w środku, jak tani, świąteczny Mikołaj z czekolady. Kołysałem się lekko, myśląc o falach na oceanie, które odrobinę uspokajały mój umysł. Jeśli miałbym namalować własne uczucia, malowałbym je gęstą, ciemno czerwoną krwią i popiołem. Byłaby to skomplikowana, chaotyczna, mocno napięta sieć połączeń, które nie mają sensu. Wszystko miałoby ostre, niepokojące i mocno zdefiniowane krawędzie. Po malowaniu usiadłbym i patrzył na to jak krew na obrazie ciemnieje i pęka po wysuszeniu.
Spojrzałem smutno na śpiącego szatyna, nie będąc pewnym, czy bardziej mi żal jego, czy siebie. Miałem do siebie żal. Ba! Byłem na siebie wściekły, że pozwoliłem sobie się do kogoś na tyle zbliżyć i dawać jakieś nadzieje, kiedy jasne było, że nic z tego nie będzie. Nie mógłbym. Zapewne poczuje się skrzywdzony. Powinienem zacząć przepraszać już teraz? Uciec i udawać, że nic się nie dzieje? Z rozdzierającego smutku rodziła się nieokiełznana złość i frustracja. Nie chciałem wyładowywać jej na nikim innym, ale tylko na sobie. Zapaliłem kolejnego papierosa, żeby zaraz zgasić go w wewnętrznej części swojej dłoni. Po krótkiej chwili, kiedy kelner zaczął się kręcić, co zapowiadało jego pobudkę, nie wytrzymałem, wziąłem kilka zielonych papierosów i na palcach wymknąłem się do siebie. Zapaliłem, żeby stłumić emocje. Wypaliłem całego samotnie, więc wylądowałem w łóżku, praktycznie bez kontaktu z rzeczywistością. Powieki były ciężkie, miałem wrażenie, że unoszę się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Zagłuszyłem ból, jednak złość dalej tam była. Mówią, że można przegrać walkę, ale najważniejsze, żeby wygrać wojnę. Czuję, że już dawno poległem w obu pojedynkach.

*

Po południu odwiedził nas lekarz. Zapytałam, czy możemy porozmawiać w cztery oczy. Nie chciałam rozmawiać o ciąży, kiedy Tom był obok. Lekarz spojrzał wymownie na granatowego, po czym ten posłał mi zaniepokojone spojrzenie, zaraz przed tym jak wyszedł. Drzwi się zamknęły. Wiedziałam co właśnie lekarz sobie pomyślał. Widziałam w jego spojrzeniu, że zadał mi w myślach kilka pytań, a zaraz sam sobie na nie odpowiedział. Uśmiechnęłam się lekko.
— Wypisujemy panią. Po serii kroplówek widocznie stanęła pani na nogi, z czego się bardzo cieszę. Jak mówiłem, kobiety są jednak twardsze od nas, facetów. — Mrugnął do mnie z uśmiechem. Nie próbował mnie podrywać, ale bardziej podnieść na duchu. Uśmiech miał przyjazny. — Wypiszę witaminy, suplementy, to co będzie w tej chwili potrzebne, potem należy jednak wybrać lekarza, który poprowadzi ciążę. „Potem”, to znaczy że im szybciej tym lepiej. Odpowiednia opieka będzie potrzebna, co by więcej takich wizyt tutaj nie mieć. Proszę się nie doprowadzać do takiego stanu. — Opuścił wzrok i sprawdzał coś w papierkach, które ze sobą przyniósł.
— Zadbam o siebie. Obiecuję — odpowiedziałam z uśmiechem. Mężczyzna rozpromieniał.
— Może pani zacząć się pakować, a ja pójdę przygotować wypis. Proszę do mnie przyjść za te pół godzinki po odbiór.
— Dziękuję, panie doktorze.
— Nie ma za co. Czekam na panią — rzucił mimowolnie i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą. Po pięciu, dziesięciu minutach usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
— Proszę! — Zaraz do pokoju wszedł Tom. Nie zadawał pytań, ale wydawał się nieco zawiedziony, albo urażony. Sama nie byłam pewna. Usiadł, jakby nieobecny. — Wypisują mnie. Już wszystko dobrze, więc mogę się pakować. Niepotrzebnie wiozłeś mi torbę rzeczy — zaśmiałam się cicho, próbując rozładować atmosferę.
— W porządku, najważniejsze, że wszystko jest dobrze. Lekarz mówił coś jeszcze?
— Dostanę tylko trochę witamin, tego typu pierdółek, na wzmocnienie i mam przyjść zaraz po wypis — uśmiechnęłam się lekko. — Nie bardzo mam ochotę tam wracać.
Funkcjonariusz westchnął tylko, podniósł się i podszedł, żeby ciepło mnie przytulić, obejmując mnie w talii. — Zmartwiłaś mnie bardzo tym szpitalem. Cieszę się, że się tobą zajęli — mówił cicho i ucałował czule moje czoło. Gdybyśmy byli w hotelu i dalej żyłabym w niewiedzy, to zapewne teraz serce by przyspieszyło i poczułabym to przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym moim ciele. Teraz jednak jedyne co czułam to kłujące poczucie winy i dyskomfort z powodu kłamstwa. Robiłam jednak dobrą minę do złej gry. Wygładziłam granatowy materiał na jego ramionach i zarzuciłam mu ręce na szyję. Pogłaskałam jego kark, jednocześnie patrząc mu w oczy.
— Przepraszam — mruknęłam cicho, wspięłam się na palce i pocałowałam krótko jego miękkie wargi. — Że musiałeś się martwić. Przepraszam.
— W porządku. — Musnął nosem koniuszek mojego nosa i ucałował go szybciutko. — Ja cię spakuję, a ty leć po wypis. — Pogłaskał moje biodro, odsunął się i zaczął zbierać moje rzeczy.
Ruszyłam po dokumenty. Doktor niezmiennie pogodny, spędziliśmy kilka chwil w milczeniu, kiedy kończył przybijać pieczątki i podpisywać. Dołączył wszystkie badania i podał mi skromny plik papieru, zadrukowanego słowami, których na pewno nie zrozumiem.
— Dziękuję panu za opiekę — odezwałam się w końcu. — I wsparcie. Było mi bardzo, ale to bardzo potrzebne. Dziękuję za wszystko, co pan powiedział. Nie wiem jeszcze co zrobię, jak sobie poradzę, ale ma pan rację, jestem silna i co by nie było, to jakoś sprostam.
— Dobrze to od pani słyszeć. — Uśmiechnął się uprzejmie. — Proszę o siebie dbać. I przemyśleć kilka razy każdą decyzję. Ma pani cud pod sercem. Życzę powodzenia i dużo spokoju, stress piękności i dziecku szkodzi — zaśmiał się ciepło i uścisnął moją dłoń. Podziękowałam kolejne kilka razy i wyszłam z gabinetu. Oparłam czoło o zimną ścianę tuż obok drzwi, kiedy je tylko zamknęłam. Kilka głębokich oddechów. W dalszym ciągu panikowałam i miałam paranoję, niedowierzając w to, do czego to wszystko doszło. Nie docierał do mnie fakt, że mam na ramionach naprawdę sporo odpowiedzialności i duże, poważne decyzje, których nikt za mnie nie podejmie. W głowie panowała wojna, gdzie jeden z frontów wierzył, że wszystko będzie okej, że rzeczywiście jest to cud, kiedy drugi był przerażony na śmierć i miał ochotę rzucić wszystko i chować się w okopach, nie dbając o żadną walkę. Wracałam do Toma z roztrzęsionymi dłońmi, na drżących nogach, oddychając nierówno. Fakt, że wracamy do gmachu też nie poprawiał mi humoru. Ostatnie na co miałam ochotę to ponowne spotkania z Rają, koszmary i lęki przed wystawieniem stopy po za pokój, zwłaszcza wieczorami. Granatowy był spokojny i opanowany, choć w dalszym ciągu nienaturalnie przygaszony i cichy. Wziął moją torbę, splótł swoją dłoń z moją i ruszyliśmy do windy, po drodze żegnając pielęgniarki. Przed wejściem do szpitala stał policyjny samochód.
— Jesteśmy sami. Resztę kolegów odwołano, kiedy ja przyjechałem, a to oznacza, że nikt nas nie monitoruje. Możemy gdzieś jechać, na przykład na jakiś dobry obiad? Na pewno musimy też jechać do apteki. Do hotelu możemy wrócić pod wieczór, jakby ktoś się czepiał, to miałaś jeszcze badania, a potem były korki, co ty na to? — zaproponował.
— To brzmi jak plan — zaśmiałam się i to szczerze. Od dawna miałam ochotę uciekać. Nawet jeśli możemy uciec i zniknąć tylko na te kilka godzin. Będę się cieszyć tym co mam, tymi okruszkami wolności i swobody.
— To zapraszam — otworzył mi drzwi samochodu. Przednie, tuż obok kierowcy. Wsiedliśmy i dobre piętnaście minut zastanawialiśmy się gdzie jechać. Jak kanarki hodowane całe życie w klatkach, po czym nagle wypuszczone na wolność, do natury i świata, którego nie znają.
— Tom, kochanie, ja nie znam miasta. Przyjechałam, może poszłam raz na drinka i utknęłam w Roosevelcie. Nie zdążyłam niczego poznać, nie wiem gdzie możemy jechać.
— Inaczej! Na co masz ochotę? Głodna? Kuchnia włoska, francuska, soul food? Może sushi? — wymieniał, zaangażowany naszą pierwszą prawdziwą, można powiedzieć, randką.
— Indyjska? Jest tu jakaś dobra kuchnia Indii? — zapytałam, na co odpowiedział szerokim uśmiechem. Jechaliśmy ponad godzinę, bo po drodze tak czy siak pojawiły się korki. Granatowy zaparkował na obskurnym parkingu, pod małą, skromną knajpką. Niewielki, podłużny szyld, z bardzo nieoryginalną nazwą restauracji „India’s Restaurant”, ozdobiony jedynie drobną, indyjską flagą. Na szybach naklejki zapewniające o autentyczności, a zaraz przy nich, typowy czerwono-zielony, tandetny neon „Open”. Nie wyglądało to przekonująco, ale wiedziałam, że to będzie jedno z tych miejsc, które okazuje się być jednym z najbardziej domowych i przyjaznych. Drogie, prestiżowe restauracje, w których obsługują kelnerzy pod krawatem nigdy nie były czymś, co mnie pociągało. Człowiek zawsze się stresował, że obok ciebie usiądzie Paris Hilton i krzywo spojrzy na to jak używasz sztućców. Prestiż ciągnie za sobą wymagania związane z zachowaniem i wyglądem. Ja jednak wolę cieszyć się jedzeniem, dlatego z chęcią weszłam do skromnej, indyjskiej knajpki. Wnętrze nie było zbyt duże, ale bardzo przytulne, otulone ciepłym światłem szklanych indyjskich lampionów, zdobionych z kolorowymi szkiełkami. Usiedliśmy na typowo amerykańskiej, czerwonej kanapie, przy stole nakrytym obrusem w typowo indyjskie wzory, pod ścianą pokrytą obrazami dziesięciu, najważniejszych awatarów. Byli to hinduscy bogowie.
Podeszła do nas prześliczna, młoda dziewczyna ubrana w sari, o cudownie soczystym kolorze. Przywitała nas z szerokim uśmiechem i podała karty dań. Patrzyłam na Toma oczarowana. Miałam ochotę płakać z radości, że udało nam się uciec do miasta, choć na chwilę.
— Szczęśliwa, co? — zapytał. Kiwnęłam twierdząco głową. Pozwoliłam sobie na chwilę zapomnieć o świecie. — To co jemy?
— Och, ja wiedziałam, zanim tu przyjechaliśmy. Butter Chicken. Dawno nie jadłam, a bardzo lubię.
— Poleciłabyś?
— To jedna z łagodniejszych potraw. Jeśli wolisz ostre, to wybierz coś innego.
— W dalszym ciągu prosiłbym o pomoc. Zupełnie nie znam się na tych smakach, ani nie wiem nic, co te nazwy oznaczają — mówił wgapiony w menu.
— Co ty, nie próbowałeś nigdy Indii? Wstyd — zaśmiałam się. — Kurczakiem na pewno nie pogardzisz i może weźmy jeszcze samosę.
— A co to jest? — spojrzał na mnie zagubiony, śmiejąc się cicho pod nosem, zapewne sam z siebie.
— Pierożki. Z mięsem, albo ostro przyprawianymi warzywami. Może mają też opcję z serem. Trzeba zapytać.
— Brzmi dobrze — uśmiechnął się.
Złożyliśmy zamówienie, a niedługo potem zabraliśmy się za jedzenie. Jadłam ochoczo, słuchając pochwał i podziękowań Toma, za pokazanie mu nowych smaków. Cieszyłam się każdą chwilą. Po obiedzie przyszedł lekki deser i aromatyczną herbatę. Przysiadłam się bliżej, żeby móc wtulić się w mojego stróża. Chciałam mu powiedzieć, że żałuję, że nie mogliśmy wcześniej jechać na taki obiad. Wcześniej i częściej. Chętnie zwiedzałabym z nim miasto, przywiązując wspomnienia do miejsc. Nie odezwałam się jednak, bo nie chciałam psuć mu humoru. Siedzieliśmy, patrząc na różowiejące niebo, rozmawiając o wszystkim i o niczym, prawie jak zwyczajna para.
— Trzeba wracać — mruknął, przytulając nos do mojej skroni.
— Wiem. Liczę, że już niedługo to wszystko się skończy i drzwi się otworzą. Wtedy będzie można uciec i tam nigdy więcej nie wracać. — Słuchając mnie mruknął i zaśmiał się cicho pod nosem.
— Jak już do tego dojdzie to prawdopodobnie zmienię miejsce pracy, przeniosę się na inną komendę. Miasto jest duże, a mnie potrzeba szefostwa, które nie leci w kulki.
— Co właściwie dzieje się tam teraz?
— Sam nie wiem. Istne szaleństwo. Rozporządzenia rzucane na odczep, niepełne akta, zagubione dokumenty i brak zaangażowania w sprawę. Historię hotelu mają w czterech literach. Nawet nie próbowali robić śledztwa z prawdziwego zdarzenia. Czym jest przyjść i popytać ludzi? Niczym. To tylko zeznania — mówił spokojnie, patrząc w punkt za oknem. Widziałam, że temat go trapi.
— Co ty byś zrobił na miejscu takiego szefa?
— Podjąłbym wszelakie możliwe akcje. Nie tylko dzwoniłbym do Negana, ale pozostałbym z nim w stałym kontakcie, śledził postępowanie, wypytywał o nie. Jeśli dostałbym jakąkolwiek informację o sytuacjach nieprawdopodobnych, nie wysłałbym tam White, ale kilka medium, jakichś pogromów duchów, cokolwiek, co tylko mógłbym tam wysłać, nawet jeśli to mogłoby okazać się skrajnie głupie. Chciałbym pomagać po prostu i gotowałbym się, jeśli nie widziałbym postępów — westchnął bezradnie i ciężko. — Nie ma co się na tym rozwodzić, bo nie siedzę na jego stołku i mam związane ręce. Chodźmy już. — Wyciągał pieniądze i zostawił je na stole, wraz z dużym napiwkiem. — Powinniśmy już jechać.

Po drodze zatrzymaliśmy się przy aptece. Pobiegłam do niej sama, prosząc Toma, żeby po prostu na mnie zaczekał w samochodzie. Podeszłam do lady z listą leków do wykupienia, kiedy granatowy wysiadł i oparł się o bok policyjnego samochodu i zapalił papierosa. Po tych szybkich zakupach, z żalem i smutkiem wróciliśmy pod dach Roosevelta. Przekraczanie granicy gmachu było wręcz bolesne. Powietrze w budynku wydawało się być naelektryzowane, gęste i ciężkie.

*

Cały dzień nie dostałem informacji od szefostwa apropo raportu, więc pozwoliłem sobie na leniwy, pijany dzień. Kładłem się do łóżka zmęczony, uprzednio się rozbierając. Włożyłem dłoń w kieszeń spodni, gdzie znalazłem kolejną notatkę, na starym, zniszczonym papierze. Znałem już jej pismo, wiedziałem, że to wiadomość od Raji. Zaskoczył mnie jednak fakt, że rozumiałem treść.

„Il tuo cuore è fatto d'oro, tesoro 
Mi manca quello che avevamo”

____________
Nelly

2018/08/16

21. Raport


Krzyżuję palce o brak fabularnych błędów. Niech dusze drugiego świata mają to opowiadanie w opiece. Staram się bardzo nad treścią, żeby tylko historia toczyła się tak, jak należy i dużo o niej myślę. Mam więc nadzieję, że rozdział się spodoba.

Rozdział dedykowany mojej babci,
kobiecie z drugiego świata,
która za życia uwielbiała słuchać o tym,
co przeczytałam ostatnio.
Babciu, kocham i tęsknię.
Odwiedź mnie w snach. Chętnie porozmawiam.
______________

Obudzono mnie wcześnie rano. Pielęgniarka odsunęła żaluzje w oknach, a do pokoju wpadło oślepiające, poranne światło. — Dzień dobry! — zaświergotała radośnie, po czym podeszła do mnie upewnić się czy wszystko w porządku i wypytać jak się czuję.
— Która jest godzina? — Pierwsze, co przyszło mi na myśl. Dalej nie czułam się najlepiej. W ustach zbierała mi się ślina i nieco mnie mdliło.
— Jest ósma. — Kobieta uśmiechnęła się. — Zaraz przyniesiemy śniadanie, witaminy, a potem przyjdzie odwiedzić panią lekarz — informowała.
— W porządku, dziękuję. — Uśmiechnęłam się uprzejmie i ruszyłam do łazienki, kiedy tylko wyszła. Przepłukałam usta wodą. Nic ze sobą nie miałam. Nie miałam czym rozczesać poplątanych włosów, ani czym umyć zębów. Gdybym chociaż miała jakąś pastę, mogłabym je umyć choćby palcem, tak jak się to robiło na jakichś spontanicznych wyjazdach objazdowych, na które się pakowało w pięć minut. Było mi niedobrze, ale tym razem nie na tyle, żeby zwymiotować. Przemyłam twarz, przeczesałam włosy palcami i wróciłam do łóżka. Tutaj czas mijał dużo wolniej. Odpoczywałam. Całą noc miałam spokojną, żadnych niechcianych wycieczek, czy odwiedzin. Żadnych nieprzyjemności.
Pielęgniarka niedługo później przyniosła śniadanie, które mimo, że było smaczne, zjadłam jednak opornie. Dostałam mały kieliszek, wypełniony kolorowymi kapsułkami. — Co to jest?
— Oh, to tylko podstawowe witaminy na wzmocnienie. Trafiła pani do nas w nie najlepszym stanie. Trzeba teraz panią postawić na nogi — mówiła z uśmiechem. Wzięłam wszystko co mi podała. Byłam szczerze pod wrażeniem jej uprzejmości. To nowość po tych prawie dwóch miesiącach. Nim się obejrzałam, czas przeciekał mi przez palce w hotelowym więzieniu. Powtarzające się dni zlewały się z jedność, sprawiając, że traciłam poczucie czasu. Miesiąc był tygodniem, a tydzień dniem. Z jednej strony to dobrze. Czas mijał, więc porzucenie sprawy przez policję zbliżało się większymi krokami. Gorzej jednak, że tak uciekające dnie wymykały się spod kontroli i świadomości. Oznaczał to, że się do życia tam przyzwyczaiłam. Mimo całego dyskomfortu z przebywania w gmachu. Z zamyśleń wyrwał mnie lekarz, który akurat wszedł do pokoju.
— Witam! — Uśmiechał się szeroko. — Jak się spało? — zaśmiał się cicho, jakby opowiedział właśnie żart. Był w dobrym humorze. Pomyślałam, że albo jest to jakaś klinika dla przeciętnie chorych i nikt tutaj nigdy nie umiera, albo wszyscy tutaj chodzą pod wpływem. Nie, żeby mi ich pogoda ducha nie odpowiadała, broń boże. Jednak lekarze słyną z braku czasu, braku snu i częstego jedzenia na kolanie, a żyjąc w ten sposób na dłuższą metę nie wierzę, że możliwym była taka radość na widok pacjentów. Drążyło mi to taką dziurę w brzuchu, aż miałam ochotę zapytać. Powstrzymałam się jednak, bo pytanie „dlaczego jesteś taki szczęśliwy” jest jednak bardzo nie na miejscu.
— W porządku, dziękuję.
— Mamy wyniki badań. — Przyciągnął sobie niskie krzesełko i postawił przy moim łóżku. Usiadł na nim i przeglądał papiery, które ze sobą przyniósł. — Więc tak, badanie pokazało nam, że mamy widocznie podwyższony hormon beta hCG, a to nas głównie interesowało po ostatniej rozmowie — mówił, patrząc w kartki, które raz po raz przewracał. Ja jednak nie znam się na języku w jakim mówią lekarze.
— Czy coś ze mną jest nie tak? Jestem chora? — wybełkotałam z ściśniętym gardłem.
— Oh, nie, nie, proszę się nie przejmować! Wręcz przeciwnie. Mogę pogratulować — zaśmiał się ciepło. — Jest pani w ciąży. Liczby sugerują, że to może być między czwartym, a piątym tygodniem. Jedyne co nas martwi to stan w jakim pani tutaj trafiła. Nie odżywia się pani najlepiej, hm? — pytał patrząc w rubryczki i inne wyniki. Patrzyłam na niego nie pewna, czy wszystko dobrze zrozumiałam. Nie potrafiłam wykrztusić ani słowa. Cisza najwyraźniej go zaniepokoiła, bo przeniósł na mnie wzrok. — Będzie dobrze. Naprawdę, proszę się nie martwić. Zadba pani o siebie i o dziecko, a wszystko będzie dobrze. Witaminy, mikroelementy, zwłaszcza, jeśli tak pani wymiotuje, no i uważać na jedzenie. To istotne co pani je. Oczywiście odstawiamy alkohol, inne używki. Nic strasznego, na pewno będzie pani świetną mamą. — Uśmiechnął się ciepło i poklepał moją dłoń próbując dodać mi otuchy.
— Jest pan pewien? Na sto procent? — zapytałam cicho, słysząc szum w własnej głowie, czując, jakbym zaraz miała stracić przytomność.
— Na sto procent. Przyszedłem też panią zabrać na USG. Zobaczymy czy tam wszystko gra. — Mrugnął do mnie i wstał. — Głowa do góry i zapraszam.
— Nie czuję się najlepiej — rzuciłam.
— Mdłości?
Kiwnęłam głową twierdząco. — I zawroty głowy.
— Nie ma problemu. Pielęgniarka zaraz pani pomoże. — Uśmiechnął się. — Widzimy się za kilka minut. — Wyszedł, a do mnie dotarło co właśnie mi ten miły człowiek oznajmił. Informacje uderzyły we mnie jak fala tsunami. Nie pozwolono mi jednak się nad tym zastanawiać. Momentalnie do pomieszczenia wpadła kobieta, razem z wózkiem. Nim się zorientowałam wiozła mnie na badanie. Wpadałam w panikę. Ciężko z oddechem. Łzy napływające do oczu i roztrzęsione dłonie. Cztery, pięć tygodni. Cztery, pięć tygodni. Z kim ja wtedy byłam? Czy pominęłam jakąś pigułkę? Oddech się spłycał. Nerwowo przecierałam policzki, od łez, które wyznaczały sobie błyszczącą drogę, aż po mój podbródek. Nie kontrolowałam się. Kobieta to zauważyła. Zatrzymała mnie i pomagała się uspokoić. Głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. Czułam się jak ostatnia kretynka. Nie dość, że zachowywałam się właśnie jak niezrównoważona nastolatka, czy dziecko panikujące przed szczepionką, to w dodatku była to zupełnie moja wina. Sama to na siebie ściągnęłam. Ja zaczepiałam Billa, Georga, ja lądowałam w łóżku, bo ja tego chciałam i najwidoczniej nie dopilnowałam antykoncepcji. Cholera, naprawdę jestem w ciąży. We mnie jest mały człowiek. To nie jest drobny błąd. To jest duży błąd, który będzie we mnie rósł przez dziewięć miesięcy, a potem będzie wymagał jeszcze więcej, przez przynajmniej kolejne osiemnaście lat. Głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. Trafiłam do gabinetu. Lekarz już czekał i przywitał mnie ponownie uśmiechem, kiedy pielęgniarka zostawiła nas samych. Położyłam się, odsłoniłam brzuch, na którym zaraz wylądował zimny żel. Czułam się wręcz upokorzona całą sytuacją. Nie wiedziałam co myśleć, cały czas próbowałam liczyć dni i rozważać możliwe reakcje kolejno Billa, Georga i Toma. Między tym wszystkim pojawiły się paskudne myśli, że jeśli Tom byłby zły, to wiem, że Georg byłby zapewne szczęśliwy. On jest takim rodzinnym typem. Billowi zapewne nawet bym nie powiedziała. Może nikomu nie powiem. Patrzyłam na monitor. Widziałam na nim mały, ciemny bąbelek pośród tej całej szarości.
— Tutaj. — Wskazał. — Rozwija się i rośnie. Wszystko wygląda w porządku — informował lekarz. Patrzyłam, próbując objąć to rozumem. Chwilę później wycierałam żel i czekałam aż pan w białym kitlu wydrukuje wszystko, co potrzebne. Zwrócił się w końcu w moją stronę, dając mi kilka kopii zdjęć. — Domyślam się, że nie było to planowane — mówił łagodnie. — I zapewne się pani boi, co w pełni rozumiem, jednak teraz należy skupić się na dobru dziecka. Wszystko jest nowe i straszne, ale z perspektywy czasu, za jakiś czas cały ten strach nie będzie miał żadnego znaczenia, zapomni pani o nim, jednak każdy stres może odbić się na dziecku. Radziłbym więc się jednak odprężyć, oddychać spokojnie i powiedzieć komu należy powiedzieć, cokolwiek miałoby się wydarzyć. Nie myśleć co będzie potem. Wierzę, że kobiety są silniejsze od mężczyzn. Nie bez powodu to wy nosicie takie cuda pod sercem. Jesteś silna. Ja ci to mówię. Poradzisz sobie — mówił z przekonaniem i z pocieszającym uśmiechem. Kiwałam głową ze zrozumieniem, kiedy po policzkach ponownie płynęły łzy. Odprowadzono mnie do pokoju. Martwili się o mnie i mój stan psychiczny. Policja musiała im coś powiedzieć. Co chwilę mnie ktoś odwiedzał, sprawdzał, czy wszystko w porządku. Miałam pytać kiedy mnie ze szpitala wypuszczą, ale teraz byłam gotowa zostać. Chciałam sobie wszystko przemyśleć.

Popołudniu jedna z pielęgniarek przyszła z telefonem w dłoni. — Telefon do pani — przekazała. Spojrzałam na nią, za telefon i się chwilę zawahałam. Wzięłam go jednak.
— Dziękuję — mruknęłam. — Tak? — Przyłożyłam telefon do ucha.
— Wszystko w porządku? Dzwonię od rana, nie chcieli mi pozwolić z tobą rozmawiać. Kazali dzwonić później i później, bo to nie najlepsza chwila. Co się dzieje, Eve? — martwił się. W jego głosie słyszałam troskę. — Jesteś tam? Eve? — upominał się, kiedy ja ponownie się rozklejałam. Bałam się. Przypominałam sobie słowa lekarza, słuchając zdesperowanego wołania Granatowego. Głęboki wdech i wydech. Otarłam łzy, odchrząknęłam cicho. Od płaczu nabawiłam się chrypki.
— Hej — mruknęłam niemrawo, wciąż nieco zanosząc się płaczem, próbując uspokoić oddech.
— Okej. Płaczesz. Znaczy, że jestem potrzebny. Skontaktuję się z szefem i jestem u ciebie jeszcze dzisiaj wieczorem — rzucił pewny siebie, słyszałam że już się poderwał, żeby zacząć się zbierać.
— Tom, Tom, daj spokój, nie trzeba. Będzie dobrze — odchrząknęłam ponownie i starałam się mówić normalnie i w miarę możliwości przekonująco.
— Dlaczego płaczesz? — westchnął bezsilnie.
— Bo się boję.
— Czego?
— Twojej reakcji, Tom — głos mi się łamał.
— Przyjadę do ciebie. Daj mi kilka godzin. Przyjadę, mała. Oddychaj, spróbuj się uspokoić, nie płacz już. Przyjadę, przytulę i porozmawiamy. I ja teraz nie pytam, ale mówię jak właśnie zrobimy. Zaraz zadzwonię do szefa. Teraz kończę, bo im szybciej to załatwię, tym szybciej będę. Kocham cię.
— Ja ciebie też — mruknęłam roztrzęsiona i się rozłączyłam. Posłuchałam go. Położyłam się i próbowałam się uspokoić. Próbowałam.

*

Pukał w drzwi nerwowo i głośno. Dość długo, zanim policjant otworzył.
— Musimy porozmawiać. — Wszedł od razu do pokoju, nie zważając na nic.
— Negan, nie teraz. Pakuję rzeczy dla Eveline. Jest w szpitalu, nie wypuszczają jej, jest pod obserwacją. Godzinę lizałem szefowi tyłek przez telefon, żeby pozwolił mi stąd wyjść i jechać. A też tylko pod pretekstem zawiezienia jej kilku rzeczy. — Granatowy krążył po pokoju, nerwowo pakując rzeczy do jej podręcznej torby.
— Jak jest w szpitalu? Ja jej potrzebuję. Co się stało?
— Chciałbym wiedzieć. Jest zapłakana, nie chciała mi powiedzieć przez telefon. Nie brzmiało to dobrze. Bała się mówić, rozumiesz to? Musi być bardzo źle.
— Chryste — westchnął ciężko. — Ja wiem już kto zabija i wiem też dlaczego.
— Kto? — Tom zatrzymał się na chwilę, zaskoczony patrzył na brodacza.
— Raja.
— Co? — parsknął, jednak po chwili zrzedła mu mina. Co jeśli Raja zrobiła coś Eveline? — Kurwa mać! — rzucił pod nosem, wyobrażając sobie jednocześnie wszystkie, najgorsze możliwe scenariusze. — Śpieszę się. Porozmawiamy o tym później. — Funkcjonariusz zapiął torbę, zarzucił ją na ramię i wyszedł pośpiesznie, wymijając Negana, odkładając rozmowę o kobiecie na później. Zjechał windą na dół i pośpiesznie ruszył do jednego z policyjnych wozów. Brodacz został sam, nie wiedząc dalej co zrobić z notatką, z którą się obudził. Wiedział, że musi napisać raport, od kiedy zna winnego. Problem jest taki, że jakkolwiek by tego nie napisał, tak był przekonany, że nikt na komendzie nie weźmie tego na poważnie, zwłaszcza, że nie ma dowodów. Liczył, że będzie w stanie poprosić Eveline o pomoc w związku z notatką, która nieco go zaniepokoiła. Gdzieś z tyłu głowy bał się, że to mogła być zapowiedź jego bliskiej śmierci. Nie ufał w pełni Sophie, ale uznał, że w takiej sytuacji jest jedyną osobą, która może mu pomóc to zrozumieć i odpowiednio zinterpretować. „Iść do niej, czy nie iść” — myśli krążyły mu po głowie. Po dłuższej walce w myślach, ruszył pod pokój medium.

*

Było już południe, wychodziłem na korytarz, szedłem pod drzwi obok, ale wracałem. Taką wycieczkę urządzałem sobie kilka razy przez ostatnią godzinę. Podchodziłem, unosiłem dłoń, żeby zapukać, ale fizycznie nie potrafiłem, więc obracałem się na pięcie i ponownie wracałem. Stałem teraz na środku swojego pokoju, patrząc na swoje cztery ściany i kołysałem się nerwowo. Zapatrzyłem się na chwilę, po czym ruszyłem zdecydowanym krokiem i wyszedłem, lekko trzaskając drzwiami. Stanąłem pod jego drzwiami i nim zdążyłem pomyśleć, energicznie zapukałem. Nastała cisza, która uderzyła mnie solidnie w policzek, przywołując do realiów i wszystkich obaw i myśli, które zupełnie gasiły moją pewność siebie, jednocześnie uświadamiając mi co robię. Poczułem jak moje ciało w jakiś sposób wiotczeje, staje się kruche. Patrzyłem na swoje stopy. Stały bez ruchu, choć mógłbym sobie dać rękę uciąć, że zacząłem się chwiać. Odetchnąłem, słysząc szuranie po drugiej stronie drzwi. Po chwili je otworzył. Zaskoczony, jednak chwilę później uśmiechnął się na mój widok.
— Chciałem przeprosić. Nie powinienem był cię tak wyganiać. Chciałeś dobrze, chciałeś zrobić coś miłego, a ja byłem nieuprzejmy. Zbyłem cię — wyplułem od razu, zanim zrobi mi się gorzej. Szatyn wzruszył lekko ramionami.
— W porządku, nie obraziłem się. Rozumiem.
— Mogę wejść? — zapytałem, po czym Georg zszedł mi z drogi i gestem zaprosił do środka. — Będę szczery. Szukam chwili spokoju, relaksu. Poprzednio mi się udało. Z twoją pomocą — dukałem, licząc, że zrozumie o co proszę. Patrzył na mnie rozbawiony. Zdaje się, że z treści nie zrozumiał nic, ale mój swojego rodzaju wstyd i niepewność wszystko wyjaśniła, bo kiwnął głową w stronę parapetu, na którym leżo pudełko z jointami. Patrzyłem na nie chwilę. Było mi głupio, ale jednak po nie sięgnąłem i się poczęstowałem.
— Nie pal całości. Jest mocne. Zapalimy na pół. I po tym naprawdę będziesz głodny, więc jak tylko zapalimy, to może pójdziemy na kuchnię, co? I razem coś zrobimy, tak, że będziesz mógł być spokojny i pewny, że niczego ci nie dosypuję — zaśmiał się ciepło, zaraz siadając obok mnie. Uśmiechnąłem się speszony, zaciągając się gęstym, lekko oleistym dymem. Zakaszlałem ciężko, czując łaskotanie w gardle. — Mówiłem, że mocne. Powoli, mój drogi. Bez pośpiechu. — Z uśmiechem zabrał mi tlącego się, zielonego papierosa i sam się zaciągnął. Czułem jak już teraz schodzi ze mnie cały stres i odpuszczają wszystkie nawyki z myśleniem, przejmowaniem się czymkolwiek. Po takim czasie naprawdę nawykłem do bycia kłębkiem nerwów, który próbuje przemyśleć wszystko, co tylko może, ale też nie ma pojęcia jak objąć rozumem. Każdą sytuację, każde możliwe rozwiązanie i każdy możliwy przyszły błąd i problem. Teraz byłem pusty. Teraz ja byłem oceanem. Pełnym życia, pod kołyszącą się, spokojną taflą, która poddaje się naturze. Nagrzewa się w słońcu, podrywa podczas burzy, tworzy fale przy większym wietrze. Niczym się nie przejmuje. Runąłem plecami, kładąc się na łóżku. Leżałem z przymkniętymi oczami. Poczułem jego ciepłą dłoń przy mojej twarzy. Niczym się nie przejmowałem, nie panikowałem, nie myślałem. Podsunął mi ją pod wargi. Mimo, że nie patrzyłem, wiedziałem, że podsuwa mi skręta, żebym ponownie się zaciągnął. Objąłem ustnik wargami, delikatnie nimi ocierając o jego palce. Mruknąłem cicho. Czułem, że się uśmiecha. Zaśmiałem się cicho, sam do siebie i wypuściłem z płuc gęsty dym. Całe pomieszczenie wypełniało się zapachem spalonego ziela i mieszało się z zapachem jego perfum. Jeszcze, tak leżąc na łóżku, czułem, że otula mnie przyjemny zapach świeżej pościeli. Łóżko nie było pościelone. Było w nieładzie, kołdra pozwijana, poplątana. Podniosłem się na łokciach i przewróciłem na brzuch, żeby przeczołgać się w stronę poduszek. Usiadłem opierając się o jedną z nich. Przetarłem oczy. Powieki były błogo ciężkie. Spojrzałem na niego, siedzącego dalej na krawędzi, potem na wszystko co otaczało mnie dookoła, na szafce przy łóżku kończąc. Na niej leżała opasła książka z licznymi zakładkami. Sięgnąłem po nią, żeby przyjrzeć się lepiej choćby okładce. — Nie zgub, ani nie przełóż zakładki — mruknął z uśmiechem i sam się ułożył u moich stóp, na pachnącej pościeli. Wyciągnął dłoń z tlącą się trawą. Wziąłem i zapaliłem, patrząc na książkę. Była ciężka, więc ułożyłem ją sobie na udach. Czytał opasłe książki science fiction. Zupełnie nie moja bajka, więc zaraz ją odłożyłem. Miałem poczucie, że mijają godziny, tygodnie w tej właśnie chwili.
— Upaliłem się — mruknąłem cicho, rozbawiony, na co szatyn zaczął się ciepło śmiać. Wziął ode mnie resztę, dopalił i zgasił. Śmiał się głośno i szczerze, zaraz mnie tą wesołością zarażając. Parsknąłem, po czym pozwoliłem się porwać w tą radość. Był teraz moim słońcem, wiatrem, burzą i życiem, ukrytym pod taflą oceanu. Poddawałem się jego wpływom. Po chwili śmialiśmy się z wszystkiego. Nabijał się z mojego palca u stopy, a ja z jego głosu, kiedy ze śmiechu zaczął wręcz skrzypieć kiedy tylko próbował się odezwać. Runął w końcu koło mnie, na poduszce zaraz obok, próbując uspokoić oddech, wciąż cicho chichocząc. Zaśmiałem się cicho i na niego spojrzałem beztrosko. — Kim jesteś? — zapytałem z uśmiechem. Patrzył na mnie, uśmiechając się cały czas tak samo ciepło, choć tym razem szerzej niż zazwyczaj.
— Georg jestem.
— Skąd się tu wziąłeś? — Utrzymywałem kontakt wzrokowy.
— Przyjechałem z Berlina, kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Rodzice przyjechali do Ameryki za bogactwem. — Wpatrywał się we mnie, ale było mi to wszystko jedno, nie czułem dyskomfortu. — Na początku mieszkaliśmy w San Diego, niedaleko stąd. Ale jak już byłem w stanie podejmować dorosłe decyzje to przeniosłem się tutaj — mówił.
— Pamiętasz Rylanda? — zapytałem wprost. Kiwnął lekko głową.
— Nie najlepiej. Pamiętam jednak, że strasznie wszystko przeżywałeś. Współczułem ci, nawet, jeśli za bardzo się wtedy nie znaliśmy — mruknął, nieco zgaszony, uśmiechając się przepraszająco.
— Rozmawiałeś z nim kiedyś? Kiedykolwiek? — Pokiwał głową w odpowiedzi na nie. Nieco mi ulżyło. Uśmiechnąłem się blado. Przysunąłem się i mocno go przytuliłem. Ulżyło mi, że on, to on. Bardzo kochałem Rylanda. Najmocniej na świecie, ale jednak wolałem, żeby Ryland pozostał sobą, nie stawał się dla mnie kimś innym. Kelner przyciągnął mnie ciasno do siebie i zamknął w swoich ramionach. Głaskał moje ramię, potem plecy i biodro. Wkleiłem się w niego ciasno, zapominając o wszystkim. Poddawałem się, jak ocean, poddający się naturze. — Zjadłbym coś — wymruczałem mu w ramię, na co ponownie zareagował śmiechem.
— Wiedziałem, że tak będzie. Na co masz ochotę?
— Mam być szczery, czy przyzwoity? — Oderwałem się, żeby na niego spojrzeć. Roześmiał się jeszcze głośniej.
— Jeszcze cię przyzwoitość obchodzi? — zapytał, na co się uśmiechnąłem.
— Zjadłbym pizzę z pepperoni, burgerami i frytkami, ale tak, żeby to wszystko było na niej, albo taki śmieciowy talerz, pełen makaronu z sosem serowym, burgerami, słodkim chilli, nachos’ami i innymi pysznościami. Zjadłbym całe zapasy niezdrowego żarcia, jakie mamy na świecie — mówiłem w jego ramię, czując się zmęczony, jednak jednocześnie kompletnie rozluźniony.
— Da się załatwić. Może zrobimy talerz obrzydliwości i pizzę, a potem się podzielimy po pół — zaśmiał się.
Kilka -zdawałoby się- godzin później prowadził mnie do kuchni. Zaczęliśmy z ciastem na pizzę, żeby zdążyło urosnąć, kiedy zajęliśmy się makaronem, sosem serowym i serią burgerów.

*

— Sophie, musisz mi pomóc, kobieto zlituj się! — uniosłem w końcu ton, kiedy młoda kobieta próbowała mnie wyrzucić z pokoju, po tym jak wyjaśniłem z jaką sprawą przychodzę. — Boję się, że następna noc może być moją ostatnią, a jak mi nie pomożesz, policji może się nie spodobać, że nie chciałaś udzielić mi pomocy.
— Czy ty mnie w tej chwili szantażujesz? Uważaj na słowa, Negan — mówiła, patrząc na mnie wrogo, po czym jednak odwróciła się na pięcie i odpuściła, siadając na jednym z krzeseł. Patrzyła na mnie wyczekująco. Odetchnąłem z ulgą.
— Raja zabijała. W większości. Rozmawiałem z nią, spotkałem się z nią i dała mi sporo do myślenia, ale rano obudziłem się z notatką w dłoni. I nie stresowałbym się, ale jej treść brzmi niepokojąco. — Kobieta spojrzała na mnie marszcząc brwi.
—Dałeś jej jakiś powód, żeby ją jakoś urazić, czy rozzłościć? Jakieś nagminne rozmowy o jej śmierci, przeszłości? To zazwyczaj dusze nieco rozstraja.
Zaśmiałem się nerwowo. — Płakała przy mnie. Rozmawialiśmy o wszystkich wymienionych tematach i jeszcze kilku innych, równie przykrych. — Usiadłem i zacząłem opowiadać po kolei cały sen, kiedy White przerwała mi w połowie, zbliżyła się i złapała za moje dłonie. Zamknęła oczy i mruknęła pod nosem. — Co robisz? — zapytałem i spojrzałem na jej drobne dłonie, które były nieprzyjemnie chłodne.
— Czuję, że nie mówisz mi istotnych rzeczy, detali, więc sama zobaczę tą twoją nocną randkę. Będzie w sumie szybciej — mruczała nieprzytomnie pod nosem.
— Grzebiesz mi w głowie?
— Pomagam. — Spojrzała na mnie ponownie, rozeźlona i z powrotem przymknęła powieki. — Lubi cię. Ufa ci — mruczała, jakby sama do siebie. — Ale nie bez powodu. — Uśmiechnęła się pod nosem. — Nie masz czego się bać. — Odsunęła się w końcu. Patrzyła na mnie z uśmiechem, jakby rozbawiona.
— Co cię tak cieszy?
— Jak wspominam twój początkowy opór i brak wiary, a potem porównam to z obecną sytuacją, to jest to jednak zabawne — zaśmiała się cicho. Patrzyłem na nią zrezygnowany. Będzie się ze mnie nabijać i nic z tego nie będzie. Byłem gotowy opuścić ręce, poddać się i wyjść, próbując przygotować swoją mentalność na pisanie raportu i wieczór. — Nic ci nie będzie, Negan. Jestem zaskoczona, że nie zdziwiło cię, kiedy podziękowała ci za to, że zawsze wracasz. Przecież nie rozmawialiście tak często, co? Który to był raz? Pierwszy? Drugi?— zapytała z uśmiechem. Spojrzałem na nią podejrzliwie i badawczo. — Mogli tutaj przysłać jakiegokolwiek detektywa. Widać po tobie, że nie lubisz się z policją, nie ufasz im, ale z nimi współpracujesz. Nie wierzę, że oni są ślepi na twoje opinie, a jednak cię tutaj wysłali, nie wybrali innego, pierwszego lepszego Johna, którego mieli pod ręką. To konkretnie ty miałeś się tutaj pojawić i to nie z wyboru służb, ale po prostu było ci to pisane. Jesteś osobą wierzącą, kolejny powód, dla którego właściwie nie powinieneś być zamieszany w tą sytuację, bo przecież nie wierzysz w tą całą magię, medium, czy rozmowy z zmarłymi. Ale może, no cóż, Raja teraz wpłynęła na twój obraz świata. Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym wszystkim? — pytała, ale zdaje się, moja twarz zdradzała, że jednak niewiele z tego rozumiem. — To nie było wasze pierwsze spotkanie. Ani drugie, ani trzecie. Dlatego ją rozumiesz, nie oceniasz. Wasze drogi od długich, długich lat się przecinają, tak jak dzieje się to z Eveline i Tomem.
— Masz na myśli, że… — zacząłem.
— Mhm! — mruknęła. — Dokładnie, Negan. Jesteś stróżem i wydaje mi się, że wypełniłeś swoją misję po raz kolejny i tą rozmową bardzo jej pomogłeś. Otworzyłeś jej trochę oczy — wyjaśniała.
— Jak to jest możliwe? — mruknąłem cicho, próbując objąć to rozumem.
— Oboje jesteście nieufni, bo wydaje mi się, że w poprzednim wydaniu gdzieś się potknęliście i popełniliście jakiś błąd — mówiła spokojnie, aż jej ton się ożywił. — Widzę jednak teraz, że na pewno byłeś w gangu jej męża, ale odstawałeś od reszty. Po za dążeniem za pieniądzem, pragnąłeś też mieć kobietę, którą dumnie nazwiesz swoją. Ona należała do Terry’ego — mówiła jakby w transie, patrząc martwo w przestrzeń. — Ale miałeś z nią po cichu jakiś romans. Uszczęśliwiałeś ją. Do niczego jednak nigdy nie doszło, bo nie pozwalała sobie na grzech. Romans sprowadzał się do uśmiechów i całowania jej dłoni, darzenia szacunkiem, jakiego nie dawał jej nikt inny. Chroniłeś, kiedy tylko mogłeś. Nie tylko ją, ale też jej córkę. Kiedy musiała ją ukryć, to kryła ją pod twoim łóżkiem. Dziecko wiedziało którędy do pokoju wujka. Byłeś na nią zły, byłeś też zły na siebie. Tragiczna sytuacja, kiedy chciałeś z nią uciec, ale ona wiedziała, że nie może, a ty bałeś się konsekwencji. Pozostałeś więc oparciem i skałą, patrząc na jej krzywdy — powiedziała, po czym zamilkła, lekko się kołysząc. Po chwili spojrzała na mnie. — Notatka nie jest groźbą, a wyrazem sympatii. Przytuliłeś ją do siebie. Przytuliłeś z żalem martwe ciało, do swojego, ciepłego, tętniącego życiem, z bijącym sercem. Jedyne co próbowała ci przekazać, że będzie za tym twoim sercem tęsknić, kiedy ją zostawisz i się obudzisz. To miłość w najczystszej formie. Kocha i szanuje twoje życie. Ceni je i ceni jak ty sam jesteś czysty. Dlatego będziesz żyć i włos z głowy ci nie spadnie — wyjaśniała. — Coś jeszcze? — dodała na końcu, z uśmiechem. Siedziałem nieruchomo, niedowierzając. Minęła chwila nim oblizałem spierzchnięte wargi i wyrwałem się z namysłu.
— Nie wiem co napisać w raporcie.
— Ja też nie wiem, to już nie moja praca, więc też nie te umiejętności. — Wzruszyła ramionami.
— Okej, pójdę już. Dziękuję za pomoc — powiedziałem i wstałem, chaotycznie, nerwowo się kręcąc, pozbierałem się w stronę drzwi.
— Nie ma za co. Jak stąd wyjdziemy to dostaniesz adekwatny rachunek.

Wieczorem usiadłem do biurka, przed swoim laptopem i otworzyłem odpowiedni program, żeby spisać raport. Westchnąłem ciężko, przeklinając po nosem sam siebie. Czułem, że nikt na policji nie weźmie mnie na poważnie, co więcej mogą mnie wziąć za kompletnego wariata. Zacząłem stukać cicho w klawiaturę.

„Raport dotyczący sprawy nr. 208
28.08.2018 Detektyw: Negan Morgan
Hotel Roosevelt, 7000 Hollywood Blvd., Los Angeles, Kalifornia

Podczas czterotygodniowego śledztwa, zapoznałem się z problemem oraz historią miejsca. Posiadałem wgląd do akt numer 28, 47 i 115b. 

Podjęte akcje: 
Po kilku dniach zaprosiłem do śledztwa medium. Sophie White, kobietę, która potrafi rozmawiać ze zmarłymi, po tym jak od gości hotelu zostałem zaalarmowany, że niebezpieczeństwem może nie być człowiek. Rozmowa z panną Eveline Greenwood wniosła sporą ilość niepokojących zeznań, (załącznik numer 2) między innymi opisy snów, rozmów z zmarłymi w snach, ale też walką z niewiadomym w porach dziennych (załącznik numer 2a, odzyskane nagranie z kamer hotelu na piętrze czwartym). Każde kolejne zeznania łączyły się w spójną całość. Ciekawym przypadkiem, był pan Bill Katz opowiedział (załącznik numer 3) o podobnych przeżyciach sennych, które w rzeczywistości prawie popchały go na skraj dachu (załącznik numer 3a, nagranie z kamer na dachu budynku). Chłopak budził się z fizycznym dowodem obecności kogoś, kto nie żyje (załącznik numer 3b, zdjęcia zebranych dowodów). Po rozmowie z panią Sophie White, potwierdzono, że gmach jest zamieszkały przez dusze, które nękają gości. Sam miałem okazję spotkać twarzą w twarz jedną z nich. Jednej z nocy, w śnie poznałem panią Raję Spencer (załącznik numer 5, krótki opis, charakterystyka i odnalezione dane założycielki hotelu). Rozmawiałem z duchem zamordowanej kobiety, która została stracona razem z córką przez własnego męża. Raja S. przyznała się do duszenia ofiar, których dusze były nieczyste. Wszyscy, którzy zdradzali, nie szanowali kobiet ginęli z jej ręki. Wierzyła, że musi to robić, żeby odnaleźć spokój (załącznik numer 5a, skan notatki na starym papierze, dowód spotkania). Jedyne rozwiązanie jakie uznałbym za sensowne to próba oczyszczenia całego budynku, zwłaszcza piętra czwartego, którego strzeże wyjątkowo agresywna dusza, mąż pani Raji, Terry Spencer, który za życia był brutalnym kryminalistą (załącznik numer 6, krótki opis, charakterystyka i odnalezione dane, oraz dawne artykuły na temat założyciela hotelu). 

Podsumowanie i wniosek:
Proszę o zakończenie śledztwa, wypuszczenie podejrzanych, ponieważ nikt z nich nie złamał prawa. Wszyscy jedynie nieco tracą zmysły otoczeni spirytystyczną energią, jaką hotel jest naładowany.

W załącznikach również dołączam szczegółowe zeznania reszty gości, wraz z danymi i notatkami.
Załączniki: 1, 2, 2a, 3, 3a, 3b, 4, 5, 6, 7, 7a, 7b.”

Dołączyłem zdjęcia, skany, wszystkie dodatkowe informacje, starając się nie myśleć o możliwych tragicznych skutkach. Nie mógłbym kłamać, po prostu nie dał bym rady. Nie w takiej sytuacji, nie po tym co widziałem i jakie rozmowy przeprowadziłem. Zastanawiałem się, czy mógłbym to ująć w inne słowa, takie, które może byłyby bardziej respektowane i brane na poważnie, ale czułem, że nie mogłem. Cholera wie jak wyglądałaby dzisiaj historia, gdyby ci wszyscy kronikarze, ludzie odpowiedzialni za raporty pisali dokładnie to, co się wydarzyło, a nie to, co król, władca, czy szef chciał, żeby zostało zapisane. Przygotowywanie dokumentu zajęło mi trochę czasu, ale kiedy skończyłem, poczułem ulgę. Dwie kopie dla mnie, do moich własnych akt i do przyglądania się temu w przyszłości, jedna kolejna kopia dla policji i zapis w pliku pdf. Rano wyślę im całość mailem. Chyba, że nie przeżyję, wtedy znajdą te trzy fizyczne kopie na moim biurku. Chyba, że pan Spencer skupi całą swoją energię na zniszczeniu dowodów. W tym miejscu wszystko jest możliwe i choć nie wiem, po co miałby to ktokolwiek z tych zagubionych dusz mi utrudniać, tak jestem przygotowany na możliwą ewentualność i z wszystkim pogodzony. Nie mógłbym inaczej. Wstałem i ruszyłem do łazienki po szklankę wody. Czułem się potwornie zmęczony. Wracając do pokoju prawie całą zawartość rozlałem, kiedy podskoczyłem przestraszony widząc ją na swoim łóżku. Siedziała na nim, noga na nogę, uśmiechając się ciepło i patrząc na mnie błyszczącymi oczami.
— To bardzo szlachetne, że trzymasz się prawdy. Powinnam ci za to podziękować. Nie dlatego, że piszesz o tym, co zaszło, ale dlatego, że może wiadomość o mojej śmierci gdzieś zostanie rzeczywiście, poprawnie odnotowana i uznana. W tamtych czasach, jako żona niebezpiecznego kryminalisty dostałam pośpieszny pochówek po kryjomu, niedbale, bez łez, bez miłości i rozdartych myśli. Szybko, żeby zatrzeć ślady i pozbyć się dowodów, a potem udawać, że nic nie zaszło — mówiła, a ja zmiękłem.
— Przykro mi. Wiesz gdzie cię pochowano? Jak stąd wyjdę, mogę cię odwiedzić, przynieść kwiaty — zaproponowałem z uśmiechem. Tego chyba chcieliby zmarli. Uwagi i troski, choćby dla ich pomnika. Odpowiedziała jednak smutnym uśmiechem i pokiwała negatywnie głową.

_______
Nelly