2018/05/31

15. Właściciel


Krócej, ale myślę że wciąż porywająco. Zapraszam!
____

Spałem do późnego popołudnia, jak każdego poprzedniego dnia, po tym jak ponownie go spotkałem. Wracał do mnie co noc, bez wyjątków. Brałem leki nasenne, żeby spać dłużej i głębiej. Tego dnia jednak poczułem solidne klepanie po ramieniu, a moment później zobaczyłem nad sobą ochroniarza.
— Wstawaj, masz gości — mruknął, jakby to jemu było nie na rękę. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. O Eve zdążyłem zapomnieć. Może już stąd wyszła, a może zupełnie straciła głowę. Oh, co jeśli dosłownie ją straciła i nie żyje? Może powinienem zapytać Ryland'a. Może ją spotyka, kiedy nie widuje się ze mną? Spojrzałem na faceta bezwiednie, na co ten westchnął ciężko i żałośnie, jakby nie mógł wyciągnąć z łóżka niesfornego nastolatka, który kolejny raz, celowo spóźnia się do szkoły.
— Potrzebuję chwili — odpowiedziałem, na co zareagował dyskretnym machnięciem ręką i wyszedł. Ruszyłem do łazienki, gdzie chlusnąłem sobie w twarz lodowatą wodą, żeby się rozbudzić. Cholera wie, dlaczego wierzyłem, że to miałoby pomóc. Życie to nie reklama żelu do twarzy, gdzie każdy się czuje lepiej jak sobie w nią chlapnie i automatycznie zaczyna się cieszyć i uśmiechać. Sapnąłem pod nosem zirytowany widokiem samego siebie, odbijającego w lustrze. Wilgotną dłonią przeczesałem swoje ciemne włosy i stałem tak gapiąc się w swoje własne spojrzenie. Bez celu, bez wniosków, czy jakichkolwiek myśli. Nie czułem nic po za zmęczeniem. Może wziąłem tabletkę za dużo. Wróciłem do łóżka, przytuliłem się do ściany i nachyliłem w stronę parapetu. Odpaliłem papierosa. Nie zastanawiałem się kto mógł chcieć ze mną rozmawiać, ale rozważałem jak do tej rozmowy podejść. W snach wszystko było inne. Rozmawiałem z nim, więc przychodziło mi to naturalnie i nigdy nie brakowało tematów, jednak po przebudzeniu i z obcymi ludźmi zupełnie nie wiem co robić. Powinienem zawołać, że jestem gotowy? Coś powiedzieć, choćby „wejść”? To jednak się mówi po tym, kiedy ktoś zapuka, a nikt nie pukał. Powinienem podejść do drzwi i zapraszać? Nie chciałem nikogo zapraszać. Nie miałem ochoty też już się podnosić. Rozważałem różne opcje, kwestie grzecznościowe, a zaraz potem rozmyślałem dlaczego mnie to właściwie tak trapi, do momentu kiedy klamka od drzwi zaskrzypiała boleśnie, a w drzwiach stanął detektyw. Patrzył na mnie jakby zaskoczony.
— Możemy porozmawiać? — zapytał, jakbym miał wybór. Co zrobi jeśli powiem nie? Zada zapewne kolejne pytanie z serii czy wszystko okej, albo proste „dlaczego”. Kiwnąłem głową na zgodę. Wszedł, a za nim jakaś kobieta, przez którą momentalnie poczułem się gorzej. Marszczyła czoło jakby cholera wie kim była, a przyszła odwiedzać bezdomnego, chorego na trąd. Tak właśnie ją odbierałem. Wyciągnęła do mnie jednak rękę, żeby się przywitać. Spojrzałem na jej dłoń i przejął mnie paskudny kolor lakieru na jej paznokciach, na tyle, żeby zapomnieć, po co tą dłoń w moją stronę wyciągała. Poczułem na sobie niepewne spojrzenia, które sprowadziły mnie na ziemię. Siedziałem wciśnięty w kąt, kiedy oni tak stali nade mną i patrząc. Odwróciłem nerwowo spojrzenie. Wspominałem, że czuję się niekomfortowo i niezręcznie. Zaciągnąłem się gęstym dymem z papierosa. Czułem, się mocno otępiony, najchętniej wróciłbym do spania, pomijając fakt, że oby ludzie stoją zaraz przy moim łóżku. Detektyw mi tłumaczył kim kobieta jest i po co przyszła, ale nie potrafiłem skupić się na tym co mówią. Patrzyłem na nich, widziałem, że mówią, nawet gestykulują, jedyne jednak co słyszałem do głośne fale oceanu, uderzające o śliskie kamienie na plaży. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Zgasiłem papierosa na swoim nadgarstku, który zdobiły blizny. Takie ze wczoraj, ale i te nieco starsze.
— Co Pan robi? Dlaczego pan to sobie robi? — odezwała się kobieta, na tyle przejętym tonem, że aż go usłyszałem i w duszy się roześmiałem. Zabrzmiała jak tania aktorka z taniego serialu.
— Bill jestem — odpowiedziałem z lekkim uśmiechem.
— Jesteś w lepszym nastroju? — Negan spojrzał na mnie sam się uśmiechając, przez co pogłębiały mu się zmarszczki wokół oczu. Kobieta patrzyła na niego, chyba przerażona, a ja zastanowiłem się nad tym pytaniem. Czy czułem się lepiej? Należy rozważyć i wziąć pod uwagę fakt, że Ryland wrócił, ale nie chce mi pozwolić być z nim na stałe. Ale może jestem jak to przysłowiowe dziecko, które dostaje palec, ale najchętniej zjadłoby całą rękę po ramię. Wierzyłem, że Ryland jest po prostu rozsądny i z czasem zgodzi się ze mną, a wtedy dołączę. Wtedy będę szczęśliwy.
— I tak i nie — mruknąłem. — Odrobinę.
— Cieszy mnie to. Masz jakieś nowe wieści? — pytał, a ja byłem szczerze zaskoczony, że go to interesowało. Wziąłem go za człowieka, któremu nagadam bzdur, weźmie mnie za wariata i odpuści. Chyba, że wziął mnie za czubka, a ta kobieta to jakiś zaawansowany psychiatra. Patrzyłem na niego przez chwilę uważnie. Jedyne co widziałem to przyjazny uśmiech i ciepłe spojrzenie. Naturalnie dawał to poczucie, że jednak można mu ufać.
— Spotkałem się z nim na tafli oceanu. Mieliśmy dosyć poważną rozmowę. Prosił o wybaczenie, ale też odpowiedział na pytania, które mi zadałeś. Miałeś rację, nie wiedziałem jak tam jest. Już wiem. Na wszystkie pytania mi odpowiedział.
— To jak tam jest? — rzucił zaciekawiony, a ja zgasłem przypominając sobie rozmowę. Nie było tam lepiej, ale moglibyśmy być razem. Może gdybym dołączył, byłoby mu lżej mając mnie przy sobie. 
— Podobnie jak tutaj.
— Też rozmawiasz z kimś w snach? — odezwała się Sophie.
— Co znaczy „też rozmawiasz”? Pani też się to udaje? — spojrzałem na nią zaskoczony i przypomniało mi się, jak przedstawiała się jako medium, czego wtedy nie wyłapałem. Musiałem słuchać, ale podświadomie. Rozchyliłem wargi w zdumieniu.
— Owszem. Tym się zajmuję. Opowiesz mi więcej jak tobie idzie? — usiadła razem z detektywem na rozpadających się pufach, w których wnętrzu trzymałem skarpetki. Nie patrzyła na mnie już jak bogaty na bezdomnego, ale jak turysta na mumię w muzeum. Cieszyło mnie to zainteresowanie moją osobą, ale szybko zdałem sobie sprawę z tego, że kobieta nie ekscytuje się mumią, ale jego cennym skarbem. Tak jak i detektywa, obchodziło jedynie z kim i jak spotykam się w snach i zapewne co z nich wynoszę.
— Nie znam pani.
— Możesz mi zaufać. Też tutaj utknęłam. — Machnęła lekko ręką. — I widzę kogoś przy tobie. Wolałabym jednak usłyszeć co nieco od ciebie, upewnić się, że moje spojrzenie nie jest złudne.
— Jest pani medium, nie powinna być pani pewna? To nie pani powinna mi mówić jak jest? — Zmarszczyłem brwi, patrząc na nią, podważając jej kompetencje, ale zachowuje się jak te babcie, co chcą wróżyć z ręki, ale zadają na tyle pytań, że bez problemu są w stanie wysnuć jakąś odpowiednią, dostosowaną do życiorysu przepowiednię. White uśmiechnęła się jedynie. Wyprostowała się i przeczesała włosy palcami.
— Widzę przy tobie dwóch mężczyzn. Z obydwoma miałeś romans. Jeden z nich to była czysta zabawa i odwiedza cię czasem, ciekawy twojego życia i twojej teraźniejszości. Spotkałeś go jak byłeś jeszcze nastolatkiem, a wtedy on był od ciebie solidnie starszy. Widzę jakieś trzydzieści, może czterdzieści lat różnicy. Energię drugiego mężczyzny czuć tutaj bardzo mocno, w każdym kącie. Najmocniej jednak zaraz przy tobie, na łóżku i na tej ścianie. — Kiwnęła w stronę zawieszonych zdjęć i zerknęła na nie. — Oh! Był fotografem, racja? Przystojny człowiek, którego ówcześnie pomyliłeś z zabawą — kontynuowała, ale jej przerwałem stanowczym „stop”. Nie podobało mi się, że od tak wymieniała fakty. — Mogę ci pomóc — dodała po chwili i z uroczym uśmiechem, który przyprawił mnie o nieprzyjemną falę dreszczy.
— Nie potrzebuję pomocy — odpowiedziałem zdecydowanie. Detektyw spojrzał na kobietę z wyrzutem.
— Oczywiście, że nie. Wierzę, że sobie dobrze radzisz i jesteś z nim szczęśliwy, ale też uszanujesz na pewno opinię swojego chłopaka. Nie przyszliśmy cię drażnić. Chciałem porozmawiać z tobą i panią White na temat zdjęć — wyjaśniał Morgan.
— Nie chcę o nich rozmawiać.
— Bill, to dość niecodzienna rzecz. Nie chciałbyś wiedzieć jakim sposobem je dostajesz? Nie chciałbyś tego zrozumieć? — zapytał, a ja się zawahałem. Właściwie, to nie chciałem. O niczym nie chciałem rozmawiać, nie chciałem zaczynać tego tematu. Właśnie dlatego, że był niecodzienny, a przy tym po prostu mój. Nasz. Mój i Ryland'a. Żałowałem, że powiedziałem o tym elemencie detektywowi, ale jednocześnie wciąż kłuły mnie jego pytania „czy wiem jak tam jest”. Powoli się dowiadywałem, ale im więcej wiem, tym lepiej jestem przygotowany. Patrzyłem na nich raz po raz przenosząc spojrzenie z niej na niego i z powrotem.
— Nie wiem.

*

Leżałam w łóżku, patrząc na sufit. Granatowy na boku, tuż przy mnie, cały czas na mnie patrząc. Obydwoje próbowaliśmy sobie wszystko logicznie jakoś wyjaśnić i poukładać. Bardzo chciałam wszystko zrozumieć, jednocześnie jednak wszystko było tak kosmiczną abstrakcją, że ciężko było mi przyjąć to wszystko jako prawdę i fakty.
— Tom, myślisz, że to jakaś szarlatanka, która owszem, może potrafi czytać ludzi i jakieś tam fakty o nich, ale z całą resztą popłynęła i to najgłupsze na świecie kłamstwa wyssane z palca? To naprawdę brzmi jak bajki. Jakieś anioły, jakieś stróże?
— Konkretnie to jeden — odpowiedział śmiejąc się markotnie. Widziałam, że był zmęczony.
— Jak są anioły, to nie powinno też być jakichś… oh nie ważne — ucięłam kiedy przypomniałam sobie o snach z czwartego piętra i domniemanej negatywnej duszy. — Nie wiem czy chcę w to wszystko wierzyć.
— O ile nie jest za późno na takie decyzje, czy wierzyć czy nie. Ale hej, nie myślmy o tym. Żyjmy jak było. Negan coś zapewne wymyśli i niedługo stąd wyjdziemy. A wtedy to wszystko będzie tylko częścią niepoprawnej, zakrzywionej przeszłości. Nie próbuj wszystkiego zrozumieć, ale się rozluźnij, przytul i skup się na czymś mniej stresującym. — Przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Spojrzałam mu w oczy. Te tęczówki zawsze będą mnie przyprawiać o jakieś ciepełko na sercu. Pocałowałam go krótko i kiwnęłam głową na zgodę.
— W porządku. I może masz rację. Czy to prawda, czy nie, tak tłuczenie tematu w własnej głowie nic nie wniesie — głaskałam delikatnie jego zarost. — Będziesz dalej przy mnie jak stąd wyjdziemy? Czy wrócisz do szefa, weźmiesz nową misję i tyle cię widziałam? — pytałam z uśmieszkiem.
— Z tego co pani White powiedziała, to jestem na ciebie skazany i niestety będę do ciebie non stop wracać, więc nie sądzę, żeby dane mi było zniknąć — śmiał się i połaskotał mnie po żebrach, wywołując u mnie poirytowane, ale wciąż rozbawione parsknięcie. Odepchnęłam lekko jego dłoń i zdzieliłam go po ramieniu.
— Mieliśmy już tematu nie roztrząsać!
— Oj no, już dobrze no. Nie codziennie się człowiek dowiaduje, że od lat jest personalnym, boskim, superbohaterem z mentalnymi skrzydłami. — Unosił brwi sugestywnie, patrzył na mnie ze swoim wymownym, żartobliwym uśmieszkiem.
— Aha, teraz będę Eve przypominał jaki to jestem niesamowity i się tym podniecał? — Uniosłam brew. — Skąd u ciebie nagle taki humor, co?
— To zapewne zmęczenie i stres — odpowiedział już poważniejąc, uśmiechając się lekko. Ucałował moje czoło.
— Wiesz co? Jednego jej nie wybaczę. Powiedziała, że mnie kochasz. Wolałabym to najpierw usłyszeć od ciebie, niż od losowej kobiety, która bredzi. — Spojrzałam na niego wyczekująco, prosząc o wyjaśnienia, ewentualnie jakąś małą deklarację.
— Jak sama mówisz, tylko bredziła — posłał mi łobuzerski uśmiech.
— Tom! — wzięłam poduszkę i zaczęłam go atakować na co odpowiedział mi wesołym śmiechem. — Ty, ty…! Jak możesz? — Była w tym jakaś odrobina zawodu, że uciekał ponownie w żart, ale jego uciecha rekompensowała wszystko i zarażała. Uśmiech wpełzł i na moją twarz. Uderzyłam poduszką ponownie, po czym złapał mnie za nadgarstki, momentalnie znalazł się nade mną, dociskając je do pościeli.
— Mieliśmy już tematu nie roztrząsać! — przedrzeźniał mnie sprzed chwili. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. W zemście za atak poduszką, zaatakował mnie ponownie miłością i ciepłem, do czego jeszcze nie chciał się przyznać, ale wiedziałam, że przyjdzie na to czas. Oddawałam się jego pocałunkom, pozwalając sobie na chwilę zapomnieć o dosłownym chaosie, który panował dookoła i wewnątrz nas.

*

Kobieta trzymała w dłoniach mały stosik zdjęć, wyglądających na nowe i nie kryła zdumienia. Nigdy nie słyszała, ani nie widziała takiego przypadku, gdzie światy o których opowiadała, przenikały się w tak dosłowny i fizyczny sposób. Możliwym było zostawianie śladów na obiektach, które należały do żywych. Przemieszczanie ich, zmienianie, robienie hałasu i bałaganu. Ale z tego co było jej wiadome, nie zdarzyło się nigdy, żeby ktoś otrzymał podarunek od umarłego, który jest dotykalny. Było to zwyczajnie nie możliwe, bo to dosłowne robienie czegoś z niczego i ten fakt przyprawiał White o zimne dreszcze. Jeśli zdjęcie trafiło w dłonie chłopaka, to co jeszcze trafia w posiadanie ludzi w ten sam sposób? Co więcej, czy w ten sposób lądują tylko przedmioty? Zmarszczyła czoło przejęta, oglądając zdjęcie z każdej strony, zadając serie pytań, upewniając się, że choćby zdjęcie z Hollywood nie mogło się rzeczywiście, fizycznie wydarzyć tamtego dnia. Kolejno pytała, czy kiedykolwiek Ryland miał okazję i możliwość zrobienia takiego zdjęcia i dlaczego na żadnym z nich, on sam się nie pojawia. Fakt, że mężczyzna robił zdjęcia snów było jeszcze bardziej niepokojące i fascynujące. Sny to przestrzeń niezwykle ulotna, wykreowana i w dodatku, nie wiadomo przez kogo. Czy sny tworzyła głowa Billa, zdesperowanego, żeby tylko spotkać się z ukochanym, czy może to Ryland zabierał go co noc za rękę i sam tworzył projekcje tego, co chciał swojemu chłopakowi przekazać, czy pokazać.
— Bill, pozwolisz, że porozmawiam z Ryland'em?
— Dlaczego chcesz z nim rozmawiać? Co chcesz mu powiedzieć?
— Chciałabym zapytać jak mu się udaje te cuda tobie przesłać. Pytałeś też go kiedykolwiek, dlaczego postanowił odejść? — pytała zapatrzona w jeden punkt.
— Po co ci te informacje? I nie, nie pytałem, bo jest to teraz nie istotne. Było, minęło. Odszedł, żałuje, przepraszał i tyle w temacie. Nie chcę, żebyś z nim rozmawiała, nie chcę, żebyś o cokolwiek pytała. Traktujecie całą sprawę jak nową zabawkę w sklepie, a każdy dzień to dzień dziecka. On nie jest zabawką, zagadnieniem, ani tematem do pogłębiania. Jest człowiekiem, który czuje i zapewne też sobie takiego traktowania nie życzy. Nie dam wejść nam do życia z brudnymi butami, kiedy nie macie nic z tematem wspólnego! — barman uniósł ton. Był zdenerwowany. Nie ufał kobiecie, ani detektywowi po tym jak ją przyprowadził. Jakiś cichy głos w głowie mówił mu, że kobieta wcale nie chce pomóc, a może stanowić zagrożenie. Chronił Ryland'a. Wyrwał White zdjęcia z rąk i zaczął gości wyganiać z pokoju. — Idźcie stąd. Ani ja, ani on nie potrzebujemy żadnej pomocy. To nasza prywatna sprawa, a wam nic do tego. Nie chcę waszej ingerencji, waszych opinii, waszych rozważań, domysłów, pomysłów, ani niczego więcej. Zostawcie nas — warknął, wręcz wypchnął dwójkę na korytarz i trzasnął drzwiami. Detektyw spuścił głowę, kiedy usłyszał za nimi poirytowany, ale i zrezygnowany krzyk, a zaraz za nim soczystą wiązankę przekleństw. Brodacz poczuł, że tym razem przegrał. Nie tak to widział, nie chciał też bruneta w jakikolwiek sposób urazić, czy rozdrażnić.
— Jest dla niego za późno — kobieta odezwała się cicho. — Leki były błędem. Nie potrzebny mu był chemiczny koktajl. Używa ich na własny sposób. Zamierza się zabić. Już niedługo. Nieistotne, czy jego partner będzie wspierał tą decyzję.
— Skąd takie wnioski? — detektyw spojrzał na Sophie.
— Krzyczy w myślach, prosi się o śmierć. Nie chce już żyć. Całe to pomieszczenie jest przesiąknięte jego żałosnymi próbami, desperacją.
— To dlaczego nie próbowałaś jakoś pomóc, tylko naciskałaś?! — mężczyzna uniósł ton. Zagotował się w środku. Zaufał, że kobieta zechce pomóc.
— Jestem medium, nie psychologiem — odpowiedziała równie zdenerwowanym tonem. — Dla niego już za późno. Zdecydował i nic tego nie zmieni. Robiłam to, co do mnie należy i to, po co mnie tu ściągnąłeś. Próbowałam się czegoś dowiedzieć o zmarłym. Nie moja wina, że chłopak nie chce o tym rozmawiać, a przekonywanie go nie należy do moich obowiązków! — mówiła zdecydowanie.
— Chrzanić twoje obowiązki jako medium! Jako człowiek, nie powinno się nikogo popychać, zwłaszcza, że doskonale wiesz i widzisz w jakim jest stanie! — krzyknął. Patrzyli sobie w oczy. Ich spojrzenia ciskały w siebie nawzajem i nieustannie z złością, gniewem i determinacją. — Pomogę mu. Czy w to wierzysz, czy też nie — wycedził powoli i szorstko. — Nikt już tego hotelu nie opuści inaczej, niż przez frontowe drzwi. Na własnych nogach.

*

Obudziłam się w łóżku, pod zakurzoną pościelą i zupełnie sama. Słońce uparcie, ale łagodnie wpadało do pomieszczenia przez przysłonięte okno. Chwilę później zdałam sobie sprawę, że nie obudziły mnie te promienie zwiastujące nowy dzień, ale surowa, agresywna w brzmieniu kłótnia za ścianą. Mężczyzna krzyczał srogo na kobietę, która czasem coś odkrzykiwała, ale zdawało się, że przez łzy. Podniosłam się z łóżka i wyszłam na korytarz. Zmroziło mi krew w żyłach. Czwarte piętro, świt i po lewej stronie ostatnie drzwi, na końcu korytarza. Te same, pod którymi wylądowałam przy okazji ostatniej wycieczki. Głosy brzmiały podobnie do tych, które wtedy słyszałam, jednak tym razem były wyraźniejsze.
— Terry, jak mogłeś mnie zdradzać? Wiedziałam! Wiedziałam! Ale jak mogłeś mi… — załkała głośno, żałośnie, kiedy mężczyzna krzyknął groźnie, żeby zamilkła, po czym dało się usłyszeć głuchy dźwięk uderzenia, a chwilę później tłuczone szkło, albo porcelanę. W głosie dało się usłyszeć ból, głęboki ból, ale też dalszą determinację. — Wszystko to zgłoszę, powiem o tym światu, pójdę do mediów, napiszą o tobie w gazetach i będziesz skończony! Masz wystarczająco grzechów na sumieniu — mówiła, po czym rozniósł się kolejny głuchy dźwięk. Bił ją. Usłyszałam zduszony cichy krzyk, a razem z nim płytki, nierówny oddech. Brzmiało, jakby ją dusił. Instynktownie ruszyłam jak najszybciej w stronę windy. Na całym korytarzu rozeszło się głośne kopnięcie. Wydostał się z nią na korytarz, trzymając ją za gardło. Wierzgała, próbowała się wyswobodzić i wziąć oddech. Nie widziałam ich twarzy zbyt wyraźnie. Wyglądali tak, jakby to emocje malowały ich wizerunek. A facet naprawdę nie wyglądał przyjaźnie. Nie zauważył mnie jednak. Targał nią jak szmacianą lalką na klatkę schodową. Bijąc nią po drodze o ściany. Krzyczałam, wrzeszczałam o pomoc. Chciałam zjechać windą na recepcję i kogoś wołać, ale drzwi ani drgnęły. Zaczęłam uderzać w drzwi pokoi, licząc może na pomoc innych gości hotelu. Cisza. Ruszyłam biegiem na schody. Usłyszałam głośne hałasy rozchlapywanej wody i stłumione krzyki, mieszające się z krztuszącym kaszlem. Co za niepohamowany psychopata? Zamierza ją utopić w basenie na oczach całego hotelu? Wspinając się po schodach usłyszałam wołanie dziewczynki.
— Mama! Mama! Bawiłyśmy się w chowanego, nie szukasz mnie? — nawoływała krążąc po hotelu, po czym zamilkła. Zobaczyłam ją zaraz przy basenie. Dziecko zaczęło płakać i krzyczeć. Kobieta ostatnimi siłami, topiąc się, dusząc i krztusząc kazała jej się schować. Sama nie mogłam powstrzymać łez. Przysłoniłam usta dłonią, patrząc na całe zdarzenie, jak mężczyzna z nienawiścią, trzymając kobietę za gardło popycha ją pod wodę i przytrzymuje bez wzruszenia, kiedy ona drapie, próbuje się ratować i wyrwać. Dziewczynka zapłakana, pisnęła głośno i zaczęła uciekać. Ja stałam tam czując, że nie mogę pomóc, choćbym nie wiem jak chciała. Usłyszałam syreny policyjne. Było jednak za późno. Ciało kobiety powoli się poddawało. Patrzyłam jak każda z kończyn się rozluźnia, jej delikatna, smukła dłoń opada bezwładnie na taflę wody, jak patrzy martwo w błękitne niebo spod wody i jak spokojnie pod wodą kołyszą się jej ciemne, długie włosy. Dłoń mężczyzny odpuściła. Stał w wodzie, oddychając niespokojnie, płytko, wciąż pod wpływem adrenaliny. Obserwował jak kobieta się unosi i kołysze, bez śladu życia. Odetchnął głośno i spokojnie, po czym wyszedł z wody zostawiając ją tam, nie odwracając się już nawet za siebie, nie spoglądając na nią już nigdy więcej. Ruszył z powrotem na schody, kiedy do mnie dotarło co zamierza. Podarował własnemu dziecku traumę. A dzieci jednak są przede wszystkim szczere. Teraz kiedy widziała i wiedziała za dużo, nie mógł jej na tą szczerość pozwolić. Biegłam za nim. Hotel wydawał się być pusty, martwy do momentu jak usłyszałam hałasy z dolnych pięter. Prawdopodobnie policja weszła już do budynku. Ja wiedziałam, że było o te dziesięć minut za późno. Stałam, bezradnie patrzyłam jak mężczyzna podchodzi do dużej donicy z bujnym kwiatem, za którym chowała się dziewczynka i wyciąga ją za nóżkę. Płakała rozdzierająco, krzyczała, że chce do mamy, pytała co stało się z mamą, dlaczego ją bił. Zanosiła się płaczem, ledwo przy tym oddychając, kiedy jej własny ojciec złapał ją za ramionka i uderzył nią o ścianę. Płacz ucichł. Facet siedział, cały pulsując wściekłością, sapiąc ciężko, ocierając pot z czoła. Dziecko wisiało bezwładnie w jego dłoniach. Nie miał w sobie żadnego żalu, ani żadnego poczucia winy. Na piętro wpadła grupa policjantów. Przebiegając, przeniknęli przez moje ciało i zupełnie mnie nie zauważając. Widziałam kto nimi prowadził. Terry rzucił się na pierwszego z policjantów, który stał na czele. Sięgał do scyzoryka jaki miał w kieszeni. Strzały. Morderca opadł na miękki dywan, skamlając i łapiąc się za nogę. Przyjrzałam się. Szefem był starszy mężczyzna, z puchatą, siwiejącą brodą, o postawnej budowie i ciemnym, głębokim spojrzeniu. Wyglądał zupełnie jak Negan. Może odrobinę młodziej. Pochylił się nad mężczyzną, którego postrzelił w nogach i zaczął regułkę, zabierając się za skuwanie Terrego, kiedy ten jeszcze się zebrał na tyle sił, żeby się agresywnie, zwinnie obrócić i wbić mu ostry nóż z scyzoryka w udo. Kolejny strzał z broni drugiego z policjantów. Morderca opadł na dywan bezsilnie. Wokół jego głowy czerwień dywanu powoli się pogłębiała i rozprzestrzeniała.
— Trzeba było strzelać w rękę, kretyni! — cisnął brodacz, zdenerwowany i wciąż z nożem w nodze.
— Zaatakował szefa. Jakby drugą sprawną ręką wyciągnął ten nóż — mówił i kiwnął na nogę Morgana — to mogłoby dość do tragedii, jeśli wbił go w tętnicę.
— Kto morduje własne, maleńkie dziecko od tak? — zapytał szef pod nosem, trzymając się za nogę i patrząc z smutkiem na martwe ciałko dziewczynki.

Urwał mi się film. Ponownie znalazłam się w swoim łóżku. Czy już się obudziłam? Czy już nie śpię? Schowałam twarz w dłonie i pozwoliłam sobie płakać. To co widziałam, było najgorszym koszmarem, gorszym od palących się ciał, gorszym od lęków jakich doznawałam do tej pory. Cała się trzęsłam i nie potrafiłam nad sobą zapanować.
— To jego hotel. Planowaliśmy otwarcie, kiedy dowiedziałam się, że zdradzał mnie regularnie, przy każdej najbliższej okazji. Był bogaty, a bogactwo czerpał z nieczystych źródeł. Żyłam u boku złego człowieka i popełniłam ten błąd, że pewnego dnia się odezwałam i postawiłam, płacąc za to życiem moim i mojej córki — usłyszałam gdzieś z oddali płaczliwy, łagodny ton. Czułam jak rośnie mi kula w gardle, która utrudnia mi oddychanie.
— To nie twoja wina — odpowiedziałam z łzami w oczach. — To nie twoja wina, Raja — mówiłam i czułam jak wokół robi się coraz zimniej. Dłonie drętwiały. Paraliżowało mnie. Sama nie wiedziałam, czy to ze stresu, nadmiaru emocji, czy stresu.
— Jedyne czego pragnę, to najlepszego życia dla Esme. Spokoju i miłości. Ale nie pozwolę też, żeby w moim hotelu było miejsce na zdrady i oszustwa — jej łagodny głos rozniósł się echem, ale był ciepły i przyjazny w brzmieniu. — Ufam wam. Jesteście dobrymi ludźmi.
— To on mnie wtedy zaatakował, prawda? Na czwartym piętrze.
— Nie pozwalaj, żeby cię tam ponownie zwabił. Chronię cię na tyle, na ile mogę. Jest silniejszy, a ty musisz na siebie uważać. Będziesz chronić i dbać o Esme. Jesteś ważna. Nie pozwól się skrzywdzić. Nie narażaj się.

Poderwałam się nieco nerwowo i usiadłam na łóżku cała spocona i roztrzęsiona. Rozejrzałam się. Tom spał spokojnie obok. Odetchnęłam cicho z ulgą. Jednak kiedy zamknęłam oczy czułam wciąż te wszystkie emocje, jakie się we mnie tliły. Zrobiło mi się niedobrze. Pobiegłam do łazienki, żeby zwrócić całą zawartość żołądka. Usiadłam na zimnej posadzce i płakałam cicho, powtarzając sobie cicho pod nosem — Nie pozwolę się skrzywdzić. Nie pozwolę się skrzywdzić. Wszystko będzie dobrze.

___
Nelly


2 komentarze:

  1. O rany, ile emocji!
    Nie mogę się doczekać tej akcji ratunkowej Negana (I ship them so hard XXDD). Nareszcie coś też się wyjaśniło. Ciekawe, w kim siedzi ten zły duch.
    Życzę duuuużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle się działo!
    Kurde, co to za drugi facet przy Billu? Szkoda, że nie porozmawiał jednak z Sophie, może byśmy się czegoś więcej dowiedzieli. Oby tylko jednak się nie zabił, bo byłoby mi bardzo smutno! Nawet jak jest tym złym, to i tak mój ulubiony bohater w Twoim opowiadaniu i nie chcę, żeby był zły i umierał!
    Jaka smutna historia Raji i jej córki! Ten facet to jakiś psychol!

    OdpowiedzUsuń