2018/03/08

3. Hollywood


Jak skończyłam ten rozdział - byłam z siebie bardzo dumna. Jestem ciekawa co myślicie.
Pisane przy cudownej playliście - polecam ją również do czytania. Myślę, że robi klimacik.

<PLAYLISTA>

_____________

Dla Kelly - kiedyś - _Honey
Bez Ciebie by mnie tu nie było. I tkwiłabym w toksycznych zależnościach. Przypomniałaś mi, że czasem warto odważyć się budować własny bąbelek szczęścia. Co nie zmienia faktu, że za tobą tęsknię. Cieszę się strasznie, że się do mnie odezwałaś i przypomniałaś mi o takich, a nie innych możliwościach. 

Ta dedykacja jest dla mnie emocjonalna. Wzruszałam się, kiedy widziałam twoje dedykacje dla mnie w Glucklichu i Amnezji. Zataczamy więc pełne koło. Dziękuję że byłaś. Dziękuję, że jesteś. Dziękuję, że mnie zmotywowałaś. 
_____________

Obudziło mnie zamieszanie i głośne pukanie do drzwi. Przetarłam oczy i zdałam sobie sprawę, że nie jestem w swoim pokoju. No tak, jestem u Georga. Szatyn wstał, ubrał bokserki i podszedł do drzwi. Rozmawiał z kimś. Ja się niczym nie przejmowałam. Byłam zadowolona, po raz pierwszy od tygodnia się wyspałam. Żadnych koszmarów, żadnych niepokojących myśli, czy lęków. Podniosłam się powoli, okrywając się kołdrą usiadłam na łóżku. Patrzyłam na umięśnione plecy chłopaka i zwyczajnie się rozmarzyłam. Okej, z Billem było mi fajnie, ale to przy Georgu obudziłam się uśmiechnięta, co automatycznie sprawiło, że czułam się wręcz podekscytowana na kolejny dzień. Obrócił się, zaraz zamykając za sobą drzwi. Wracał do łóżka, usiadł obok. Nie powstrzymywałam się i dałam mu ciepłego buziaka. Uśmiechnął się. Złagodniał. Patrzył mi w oczy i dawał kolejny powód, żeby się uśmiechać.
- Dzień dobry. Dobrze mi się z tobą spało - ułożył się wygodnie na poduszkach, więc ja, mówiąc zaraz ulokowałam się przy jego boku i ciepło się do niego przytuliłam. Policzek na jego ramieniu, udo przewieszone przez jego udo, dłoń na klatce piersiowej. Objął mnie ciaśniej i dał buziaka.
- Mamy problem - powiedział krótko, zdecydowanie. - W nocy, Bill obsługiwał tego kolesia, pamiętasz? Polewał mu, potem facetowi urwał się film to go odprowadził do pokoju. Dzisiaj znaleźli tego…
- Znaleźli go martwego? - przerwałam mu, odpowiedział lekkim skinieniem głowy. - To nie mógł być Bill. On by nikogo nie skrzywdził, jestem tego pewna - to zupełnie zbiło mnie z tropu. To nie jest możliwe. To zrobił ktoś inny, kto bardzo chce, żeby wyglądało to na winę kogoś innego, Bill go odprowadzał, więc jest to najłatwiejszy cel na zrzucenie winy.
- Też tak uważam, ale to nie jest teraz istotne, Eve. Myślę, że istotne jest to, że spędziłaś z nim ostatni wieczór, gdzie gliny obserwują i myślę, że będą próbowali połączyć te fakty, co może nie być ładne i zbyt przyjemne. Co więcej, ten wieczór spędziłaś ze mną, co i dla mnie może być nieciekawe - zmarszczył brwi przejęty. Zgasł. Martwił się. Ale i miał rację, miał cholerną rację. Policja nie ma się czego złapać, więc złapie się czegokolwiek.
- Co z tym zrobimy? - spojrzałam na niego zaniepokojona.
- Porozmawiamy z policją, powiemy ładnie co robiliśmy, przejrzymy z nimi nagrania z kamer i to wszystko. Jesteśmy niewinni, więc my nie mamy czym się przejmować. Nie wiem jednak co z Billem. Jemu jednak nie do końca ufam.

*

- Szefie, co z nimi robimy? To kolejna tego typu sytuacja. To już drugi trup. Męczymy tych ludzi, ale nie wiemy o co. Nie mamy żadnych poszlak, ani brudu na dywanie, ani śladów naskórka, zupełnie nic. Kamery też nie kłamią. Mężczyzna co prawda odprowadził zmarłego do pokoju, ale to barman. Kończył zmianę, facet u niego na barze się upił to chciał pomóc i go odprowadzić. Podawał nam czas co do godziny, zgadzało to się też z czasem zapisanym w kamerze. Chciał po prostu pomóc. A co nam nagrania pokazały, to tyle, że otworzył mu drzwi, pomógł mu wejść, nie postawił w pokoju więcej niż jeden krok. Każdy też się w tej chwili boi tam cokolwiek zrobić, żeby nie mieć nas na karku. Postawił krok, oddał facetowi klucze, zamknął drzwi i poszedł do lewego skrzydła, gdzie mieszka obsługa. Bezpośrednio - szef policji, wysoki człowiek, mocno zbudowany, lekko kiwnął głową wysłuchując raportu.
- A co z tą cizią, co podejrzany się z nią migdalił? Gdzie ona była?
- Pani Greenwood w tym czasie przebywała z innym mężczyzną. Kiedy pan Kaulitz kończył pracę za barem i odprowadzał gościa do pokoju, dziewczyna miała randkę z panem Listingiem, tym kelnerem, którego też przesłuchiwaliśmy - na stole wylądowały pełne raporty razem z nazwiskami, pełnymi informacjami i danymi osobistymi. - Mieli randkę, potem poszli prosto do lewego skrzydła. Spędzili noc u Listing'a. Facet zdaje się być czysty. Spędza dużo czasu aktywnie, prawie cały jego dzień mamy na nagraniach. Praca, siłownia, praca, zdaje się, że do pokoju wraca właściwie tylko spać. Pani Greenwood dni miewa różne. Czasem spędza dzień jak typowy turysta, wychodzi na basen się poopalać, ale czasem zamyka się w pokoju na pół dnia i niepokoi naszych ludzi rozdzierającymi krzykami. Otwiera drzwi spocona i roztrzęsiona. Możliwe, że jest na coś chora, może niestabilna psychicznie, co pozwala myśleć, że przy tym mogłaby być też niebezpieczna, ale to tylko domysły, ponieważ w rozmowie nie wykazuje żadnych dziwnych zachowań, jedynie wydaje się po prostu zmęczona, a jak twierdzi ma dziwne sny, stąd też krzyki - szef słuchał uważnie i przeglądał papiery, analizował. - A co do Kaulitza to zamyka się w swoim pokoju na większość dnia, wychodzi do pracy, chyba, że romansuje z Panią Eveline.
- Ale ta obecnie sypia z kelnerem, tak?
- Zgadza się.
- Gdyby motywem była zemsta, to nie mordowałby swojego klienta, a prędzej knułby coś przeciw dziewczynie, albo przeciw koledze. Kupy nam się to trochę nie trzyma.
- No nie da się ukryć. I jak mówię, w dalszym ciągu nie ma żadnych fizycznych dowodów, to wszystko domysły. Któreś z nich musiałoby się teleportować do pokoi i dokonywać zbrodni zupełnie niczego nie dotykając, włącznie z ofiarą i podłogą. To jest nierealne.
- A jak z przeszłością dziewczyny? Co ona robi? Prostytutka?
- Nie wydaje mi się, szefie. Dziewczyna jest z Chicago, jakaś kreatywna dusza, w przeszłości ma zarysowaną jedynie pracę z charakteryzatorami i makijażystami, razem z efektami specjalnymi. Wie pan, w skrócie pudruje noski prezenterom wiadomości. Coś w ten deseń. Lista filmów, planów, osobistości jakaś jest. I widnieje na rynku jako zaufana postać. Jakby nie było, to dopuszczają ją do osób jednak istotnych i nic nikomu się nie stało. Może… może to jedna z tych kobiet wyzwolonych, co skaczą od łóżka do łóżka.
- A może coś kombinuje w ten sposób. Przeszukaliście pokoje kochasiów?
- Czekamy na nakaz. To strefa prywatna dla pracowników - podsunął szefowi policji kolejny papierek. Pieczątka, podpis. - Dziękuję, szefie.

*

Przetrzepali pokój Georga. Stałam w kącie przyklejona do jego ramienia. Obejmował mnie, próbując dodać mi otuchy, kiedy to grzebali w jego prywatnym życiu. Był spokojny, co napawało mnie poczuciem bezpieczeństwa. Nie miał nic do ukrycia. Grzebali w szufladzie z bokserkami, pod łóżkiem, po szafkach, po małej półce z książkami, szafce z ubraniami i sięgnęli po jego laptopa. Pozostał spokojny. Przeglądali maile, kontakty, foldery, znajdując folder z panienkami, przeszukali historię przeglądania. Kilka zapytań o błękitne francuskie buldożki i poszukiwania hodowli. Najwidoczniej po prostu planował sprawić sobie przyjaciela. Kolejno jakiś film komediowy, strona księgarni, porno, na końcu powrót do wyszukiwania tematów na temat opieki nad szczeniakiem. Drugi policjant na parapecie w małej kasetce znalazł za to marihuanę, ale szatyn zaraz podał mu papierek od lekarza. Marihuana medyczna. - To na migrenę. Pomaga. - odpowiedział spokojnie, z lekkim uśmiechem. Facet ma nerwy ze stali. Bardzo miałam ochotę się odezwać, ale nie chciałam zwracać na siebie uwagi, nie chciałam dawać im kolejnych powodów do myślenia nad moją osobą, a tak jak Georg wspomniał, już na tą chwilę sytuacja nie jest najładniejsza.
Po przeszukaniu podziękowali, zapytali o plany i wyszli. Szatyn ujął moją twarz w swoje wielkie dłonie, pocałował i rzucił, że musi wracać do pracy, bo już jest solidnie spóźniony. I miał rację. Poranek nam się solidnie przeciągnął. Już prawie pierwsza, kiedy panowie odpuścili, my z pustymi żołądkami, a Georg już zupełnie wyrwany z rutyny.
- Zejdę za jakąś godzinkę. Pójdę do siebie, muszę wziąć prysznic, zmyję ten rozmazany makijaż, ubiorę się i zejdę na śniadanie, jak nie będzie tłoczno, to może zjemy je razem. - ubierałam obcasy, w których przyszłam tu dnia poprzedniego i patrzyłam na niego z uśmiechem. Mruknął nisko, uśmiechając się pod nosem.
- Wyglądasz ślicznie nawet i taka rozmazana. Chętnie zrujnuję twoją szminkę i tego wieczoru. -szepnął nisko, pogłaskał moje biodro i ucałował mój policzek. Ostatnie buziaki i się rozeszliśmy. Poszłam zająć się sobą, a zaraz obok mijałam otwarty pokój i widziałam krzątających się po nich policjantów. I zakładam, że to pokój barmana.

Wzięłam telefon do wanny. Google - Bill, barman, Hotel Roosevelt. Nie liczyłam na zbyt wiele, bo nikt nie robi listy pracowników z imienia i nazwiska na stronie hotelu, ale o dziwo znalazło się kilka wyszukiwań na temat i dwa, które mogły być trafne i mnie zainteresowały. Pierwsze to rzeczywiście, ze strony hotelu. Zdjęcie jakiejś młodej pary z wesela, najwyraźniej organizowanego w hotelu. Na jednym ze zdjęć sprzed dwóch lat, za barem uchwycono bruneta, który z uśmiechem tworzył jakiegoś drinka i podrzucał szklaneczkami. Podpisane jako - „Nasz utalentowany barman Bill zawsze zaserwuje imponujące show, jak i świetne drinki.” - no to mi niewiele powiedziało. Szukam danych. Informacji. Kliknęłam drugie wyszukiwanie. Znalezione po słowach kluczowych, użytych na stronie.
Czyjś blog. W ładnej oprawie, bardzo ładne zdjęcia, widoczki. Wyglądało jak miejsce kogoś, kto lubił podróżować. Zaczęłam czytać i było to cholernie nudne. Przesuwałam palcem po ekranie telefonu szukając wciąż jakichkolwiek konkretów. I pojawiło mi się zdjęcie chłopaka. Uśmiechniętego, z lodami w dłoni. Miał wtedy dłuższe włosy i za tamtych czasów nie były one ciemne. Miały śliczny kolor platynowego blondu z lekko ciemniejszym odrostem. Wyglądał dobrze, radośnie, przez co miał małe, urocze zmarszczki wokół rozbawionego spojrzenia, ozdobionego starannie wytuszowanymi, długimi rzęsami. Zdjęcie jak z spaceru po okolicy. Odłożyłam telefon. Kąpiel, zmyty makijaż, porządek wokół siebie. Siniak z kostki na razie nie znikał. Balsam, bielizna i delikatny szlafrok. Zamówiłam sobie kawę do pokoju i wróciłam do czytania.

„Moja wyprawa prawie dobiega końca. Poszliśmy dzisiaj na mały wypad do spokojniejszej części miasta na świetne burrito z guacamole. Mogliśmy w końcu na spokojnie porozmawiać. Bez pośpiechu, bez lęku i niepewności. Mogłem nacieszyć się nim i jego obecnością. Potem lody. Najpierw na ciepło w moim samochodzie ;) potem na zimno w najlepszej lodziarni w okolicy. Ta śliczna meksykanka wiedziała co robi sprzedając te lody. Wygrały z tymi, które jadłem w samym Rzymie. Wieczorem pojechaliśmy pod wzgórze i pieszo powoli się na nie wspięliśmy. Na znak Hollywood. Przy literze H jest wielka drabina. Można się powspinać. Usiedliśmy gdzieś w okolicy drugiego L i próbowałem go przekonać, żeby pojechał ze mną. Jest świetnym barmanem i marnuje się w tym zapyziałym hotelu. To miejsce się nie rozwija, a jest przecież młody. Mógłby podróżować, czerpać z życia i się uczyć cały czas czegoś nowego. Przekonywałem, prosiłem. Wyznałem, że kocham. Nie chciał jechać. Wrócę do domu sam.”

Czyje to notatki?
Łagodne pukanie. Szatyn powoli wszedł do pokoju i postawił moją filiżankę kawy przy łóżku. Podziękowałam z lekkim uśmiechem. Zaraz złapał mnie za kostkę, pociągnął dość zdecydowanie, więc raz dwa wylądowałam w pozycji leżącej. Zsunął mnie na brzeg łóżka i mocno, radośnie, choć krótko pocałował. Patrzyłam mu w oczy śmiejąc się cicho. Pogłaskałam jego kark.
- Pracujesz tu dłużej niż on?
- Niż Bill? Nie. Przyszedłem cztery miesiące po nim, czy coś takiego. Dlaczego pytasz?
- Um, a nic, tak sobie. Odwiedzisz mnie po pracy? Czy może ja powinnam odwiedzić ciebie? - nie chciałam go martwić, stresować i budzić podejrzeń i niepokojów podczas jego pracy. Nie potrzebne były problemy i dekoncentracja. Porozmawiam z nim o tym wszystkim kiedy skończy pracę. Wieczorem. Patrzył na mnie chwilę troszkę podejrzliwie, zdaje się, że zastanawiał się nad rzeczywistym powodem mojego pytania. Ale zaraz sięgnął do kieszeni i podał mi klucz do swojego pokoju.

Przeglądałam kolejne notki z bloga. Wyciągałam wniosek, że to blog kogoś, kto miał z brunetem romans. I co więcej, był to mężczyzna. Opisy mówiły co nieco i autora zdradzały zdjęcia. Było tam zamieszone kilka zdjęć - ich razem. Nie powiem, pasowali do siebie. Wydawali się do siebie odrobinę podobni. Zastanawiałam się, czy powinnam to skonfrontować z barmanem. Podpytać. Ale się obawiałam - ostatnich pytań nie przyjął najlepiej.
Napiłam się kawy, obudziłam w końcu swoje zmysły i należycie ubrałam i okryłam swoje ciało. Luźno. Ubranie pod tytułem jadę na szybko do koleżanki na plotki, ale jest środek dnia, więc dalej próbuję wyglądać jak człowiek. Poszłam prosto do stolika, po tym jak zastałam jadalnię nieco opustoszałą. Zegarek. Oh, już prawie trzecia. Minęła pora lunchu, stąd pustki. Kiwnęłam do Billa na przywitanie. Kelner przeszedł, niosąc talerze po ostatnim gościu i rzucił w moją stronę, że postara się o coś dobrego. W porządku. Wszystko mi jedno, a chłopak zdaje się mieć dobry smak.
Dostałam pyszną zupę krem z białych warzyw, a zaraz potem podstawił mi na stoliku pieczone frytki z słodkich ziemniaków i sporą porcję guacamole i hummusu. Nie zostawił mnie. Pokrążył chwilkę, ale zaraz do mnie dołączył.
Kończąc ładnie podziękowałam i ucałowałam jego policzek. Zerknęłam na barmana. Uporczywie unikał kontaktu wzrokowego. I właśnie dlatego po lunchu, kiedy Georg wrócił do pracy, ja podeszłam do baru i usiadłam na wysokim krzesełku.
- Słyszałam co się stało. Przeszukiwali cię rano? I wiedz, że ja wiem, że ty nikogo nie skrzywdziłeś. Wiem, wierzę, że jesteś niewinny. Policja nie wie co robić i łapią się jakiejkolwiek okazji.
- Ty najwidoczniej również. - skwitował krótko. Uniosłam brew zaskoczona.
- Przepraszam?
- Łapiesz się jakiejkolwiek okazji. -powtórzył i kiwnął w stronę kelnera. W mojej głowie pojawia się milion pytań.
- Nie byliśmy razem, Bill. Spaliśmy ze sobą, to wszystko. Związki obsługi z gośćmi są chyba nie do końca na miejscu, co? - nie próbowałam być złośliwa. Naprawdę. Pytałam rzeczywiście chcąc znać odpowiedź. A w odpowiedzi dostałam mocne, zimne spojrzenie. - Nie chcę tracić relacji z tobą. Lubię cię. Jesteś ciekawą osobą. Nie bądź na mnie zły.
Był intrygujący. Ten blog, ten mężczyzna, jego zazdrość, wrażliwość na pytania, unikanie odpowiedzi. A ja chcę wszystkich odpowiedzi i rozwiązać, nawet na pytania, których nigdy nic nie zadał. Z tego też powodu nie pozwolę sobie go stracić. Zatrzymam go przy sobie, pazurami, choć na stopie koleżeńskiej. Byleby nie tracić kontaktu. Nieistotne, że służby mogą mnie niepoprawnie z nim połączyć. Granatowe mundury nic nie robią. A myślę, że ja mogę wyciągnąć jakieś istotne informacje.

Wracając na górę naszła mnie kolejna nieprzyjemna myśl. Co jeśli Georg tak samo ma jakąś ciekawą, nieodkrytą przeszłość? Albo sam jest kimś innym, niż go biorę. Sięgnęłam do klucza w kieszeni i skręciłam na lewe skrzydło hotelu. Trafiłam, po kilku minutach błądzenia po korytarzach. Tamtej nocy byłam po winie i zbyt zaaferowana, żeby zapamiętywać drogę. Wkładałam klucz do otworu w drzwiach i zamarłam. Eveline, głupia, nie myślisz. Wszędzie są kamery. Już to policja po swojemu zinterpretuje, jestem pewna. Oparłam czoło o chłodną framugę. Teraz za późno. Weszłam, zamknęłam drzwi za sobą. Miękkie, duże, podwójne łóżko. Runęłam na nie. Otulił mnie jego męski, łagodny, ale wyrazisty zapach. Nie mogłam się powstrzymać od cichego, błogiego westchnienia.
I tak - przekopałam jego pokój. Ale subtelnie. Nie przewróciłam wszystkiego do góry nogami. Po prostu pozaglądałam tam, gdzie tylko mogłabym znaleźć jakieś informacje. Znalazłam stary notatnik z krótkimi, ciekawymi wpisami. Bardzo inspirującymi. Ale stanęło na laptopie. Hasła nie było. I kto by się wylogowywał z Facebook'a na swoim prywatnym sprzęcie, prawda? Nikt. Pełen dostęp. Całe informacje, odnośniki, linki do innych miejsc w sieci. Sklepy, maile, inne portale społecznościowe.
Georg Listing. Lat 30. A przyznam, że zupełnie na tyle nie wyglądał. Wyglądał bardzo młodo, choć poważnie. Zapewne kwestia zupełnie gładkiej i czystej cery. Oryginalnie z Niemiec, wow. Wkręcony w muzykę. Cięższą zwłaszcza. No ciekawe. Czy to złe, że to googlam, zamiast wyciągnąć go na randkę nad basenem i po prostu o wszystko wypytać? … Zapewne, ale nie znalazłam niczego ciekawego na jego temat. Wpadłam na trop byłej, która mnie nie interesowała, potem jego ulubiona muzyka, filmy. Zupełnie nic odkrywczego.
A gdybym tak weszła i sprawdziła pokój Billa? Jak to zrobić? Nie włamię się przecież, bo kamery patrzą. Oh, wiele bym dała, żeby być bardziej kreatywna -wtedy rozwiązanie przyszłoby zapewne od tak. Myśląc włączyłam sobie playlistę Georga. Szukałam czegoś względnie spokojniejszego i nie było to łatwe, dopóki nie trafiłam na listę metalowych ballad, która wyglądała na zapomnianą i porzuconą. Wytrzymałam 5 minut leżąc spokojnie. Po tym czasie poderwałam się i szukałam dalej. Przekopując dziesiątki artykułów mówiących o zdarzeniach w hotelu. Najstarsze historie sięgały nawet roku 1930, jeszcze przed jakimiś światowymi, politycznymi potyczkami i problemami, więc to zapewne nie miało powiązania.
Opisana została historia z bankietu w wielkiej sali. Załączono czarno-białe, niewyraźne zdjęcie, które wyglądało, jakby wielka sala była dzisiejszą częścią restauracyjną. Przyjęcie urządzone przez bogatego człowieka. Bawiono się przy najlepszej muzyce, jedzono z pozłacanych talerzyków. Hotel był miejscem luksusowym, lubianym przez istotne na świecie postacie kultury i nie tylko. Na liście gości była między innymi Greta Garbo, ukochana wtedy aktorka i często nagradzana. Po za nią, z nazwisk, które kojarzę - zauważyłam kilku artystów, muzyków, przewinął się nawet Disney. Czysta, Hollywoodzka śmietanka.
Artykuł chwalił, opisywał cały bankiet, żeby na końcu napisać dosłownie kilka zdań na temat tego, jak tamtejsza impreza się zakończyła.

„W środku nocy, jak mówią policyjne kroniki, hotel obudziły rozdzierające krzyki przerażonych gości. Na piętrze czwartym w hotelu Roosevelt rozpętało się prawdziwe piekło. Pod kilka pokoi podłożony został ogień - odkryto, że sprawcą był nieobliczalny i niestabilny Charles Howard. Przedsiębiorca trafił przed surowy sąd i został umieszczony w więzieniu. Ogień nie przedostał się na inne piętra, ale nikt z piętra czwartego nie przeżył, po tym jak ogień zajął cały korytarz, pełzając i pożerając dywany i kolejno każde z drewnianych drzwi, a za nimi całych pokoi.”

Żadnych dodatkowych informacji, kto właściwie zginął, jaki był motyw tego człowieka i kim był dokładnie. Cały bankiet urządzał człowiek, który był biznesmenem. Czy sprawcą pożaru i organizatorem była ta sama osoba? I czy to był celowy atak, czy wyczyn szaleńca? No i ciekawym jest fakt, dlaczego pięto do dziś, po tylu latach wciąż nie działa i jest traktowane jakby nigdy nie istniało. Nigdy nie posprzątano po wypadku? Zabrakło pieniędzy?
Na żadne z pytań nie znałam odpowiedzi. Musiałam je poznać.

Wieczorem szatyn przyniósł nam kolację. Nieco późno, ale widocznie musieli mieć bałagan na kuchni. Po kolacji wziął mnie za rękę, przeprowadził przez labirynt korytarzy, aż na ślepy zaułek z windą na końcu. Jak się okazało - służbową. Nią zjechaliśmy na poziom minus pierwszy. Przytuliłam cię do jego ramienia. Nie podobało mi się tutaj. To miejsce nie wyglądało dobrze. Wąskie korytarze tonęły w ciemnościach. Spojrzałam na chłopaka niepewnie. Nie zerknął na mnie nawet. Prowadził mnie w czerń, niczym zupełnie nie wzruszony. Zaraz, niedaleko znajdowało się małe pomieszczenie. Jeszcze ciemniejsze. Po omacku znalazł bezpieczniki, więc już po chwili otuliło nas delikatne, miękkie i intymne światło. Odetchnęłam z ulgą.
- Przy mnie nie masz się czego bać. - objął mnie w pasie i dał delikatnego buziaka. Odchodzę od zmysłów. Poprowadził mnie dalej korytarzem, za zakrętem pokazała się już ciemna, stara bordowa tapeta, z złotymi, ozdobnymi elementami. Ubity, ciemno bordowy dywan. Musiał być stary. Idąc dalej dotarliśmy do drzwi. Za nimi wszystko wyglądało już dużo ładniej, choć wciąż ciemno. Pozłacane numery przy każdych z kolejnych dużych drzwi, w obecnie już dużo szerszym holu.
- Gdzie jesteśmy?
- Na randce. - uśmiechnął się szeroko, radośnie, ukazując rząd białych, równych zębów. Cóż, przynajmniej jest konkretny i przejmuje inicjatywę. Nie zamierzam z tym walczyć, bo to zwyczajnie miłe.
- To najbardziej obskurna randka na jakiej byłam. - rzuciłam swoją uwagę, na co odpowiedział mi melodyjnym śmiechem.
- Oh, zaraz się zakochasz.
- W tobie?
- We mnie może też. - mrugnął, uśmiechał się. Spojrzenie wciąż zimne. Kolejne pomieszczenie dla pracowników. Już jaśniej. Kilka schodków i stare, ciężko, masywnie wyglądające drzwi. Odnalazł bez problemu odpowiedni klucz, z pęku jaki trzymał w dłoni. Za nimi znajdowało się pomieszczenie, niewielkie, z wielkim projektorem na środku. I z półkami pełnymi filmów. - To na co masz ochotę? Thriller? Sci-fi? Czy typowa babska komedia romantyczna? - zapytał, a ja zaniemówiłam. Byłam zaskoczona. Nie wiedziałam, że w budynku jest kino. A on sam też się nie zapowiadał, że zabierze mnie na prywatny seans i tak naprawdę uruchomi całe kino tylko dla nas.
- Coś, co nie straszy, proszę. Jakaś akcja może? Żeby też nie usnąć? Sci-fi?
Wybrał odpowiedni materiał, uruchomił i porwał mnie na ręce. Poszliśmy do sali numer trzy. Słyszałam z niej już początek, charakterystyczne melodie towarzyszące wstawkom początkowym danych produkcji. Usadowiliśmy się w puściutkiej sali, w jednym z środkowych rzędów, przed dużym ekranem. - Tak to ja tutaj mogę spędzać czas! Jesteś kochany, wiesz? Dziękuję - czułam się cholernie wdzięczna. Chociaż złudzenie, że gdzieś wyszliśmy. I prywatny seans to całkiem romantyczny gest.
- Oh daj spokój. Facet powinien się trochę postarać - szepnął miękko i mrugnął patrząc na mnie. Pogłaskał moją dłoń. Przytuliłam się do jego ramienia i skupiłam na filmie.

*

Mijało kolejne kilka dni, pozwalałam sobie na zaufanie Georgowi. Powolutku. Więcej go nie sprawdzałam. Uczyłam się go podczas wieczornych rozmów w łóżku, wspólnych kolacji i małych randek. Chcąc zrobić dla niego coś miłego, miałam utrudnione zadanie. Nie posiadałam zbyt wielu opcji, dlatego cieszyłam się, jak udało mi się obudzić przed nim, co pozwalało mi przynieść mu śniadanie i kawę na dobry początek dnia. Nie traktowałam tego jako związku, nie chciałam tego tak traktować, bo kiedy otworzą drzwi hotelu - ja stąd zniknę. On zostanie. Po prostu odwzajemniałam miłe gesty. Nawzajem umilaliśmy sobie dzień za dniem. Wciąż starałam się rozmawiać z Billem, nawiązywać kontakt, ale był oporny. Chodził ze spuszczoną głową, co tylko mnie niepokoiło i wzmagało moje zaciekawienie.
Siedziałam późnym wieczorem na brzegu basenu z Georgiem, kołysałam nogami zanurzonymi do połowy łydki w chłodnej wodzie. Policja nas nie męczyła. Może uczepili się barmana, dlatego chodził taki niepocieszony, ale my zyskaliśmy więcej swobody. Przytulałam się do niego jedząc truskawki. Nikt się nie odzywał. Byliśmy tutaj zupełnie sami, czując się ze sobą komfortowo, nie mówiąc zupełnie nic. Moje myśli krążyły chaotycznie wokół tych wszystkich niepokojących tematów. Po dłuższej chwili zastanawiania się, zwyczajnie zapytałam - Czy powinnam porozmawiać z policją? Tak zwyczajnie zapytać jak im idzie? To już praktycznie dwa tygodnie bez zmian. To niepokojące. Niech nas wszystkich wezmą pod wariograf, sprawdzą, co kto rzeczywiście ma na sumieniu. Czy to by nie rozwiązało sytuacji? - spojrzał na mnie w zastanowieniu.
- Sam nie wiem. To nie jest pierwsza taka sytuacja. I wiesz, nie mam pojęcia co robią i co maja w głowach, ale może taka rozmowa to nie głupi pomysł. Ja mam do nich podejść?
- Nie, nie trzeba. Jest taki jeden Pan, co pilnuje mojego piętra. Jest całkiem w porządku, nawet miły, to spróbuję z nim porozmawiać. - cisza powróciła na dłuższą chwilę. - Nie wiesz co z Billem ostatnio nie tak? Chodzi jakiś bez życia.

*

Przyjemny, ciepły, słoneczny poranek. Schodziłem na dół, do pracy, kierowałem się w stronę głównego holu, żeby go minąć i wejść zaraz na bar, kiedy po drodze zauważyłem, że nikt nie pilnuje drzwi, nikt nie patroluje, co więcej - są otwarte. Rozejrzałem się. Byłem sam. Martha z recepcji pewnie wciąż spała. Nigdzie jej się przecież nie spieszyło. Żadnej krzątającej się obsługi.
Podszedłem do drzwi, popchnąłem je lekko i bez problemu ustąpiły. Fala świeżego powietrza -jeśli powietrze w Los Angeles może być świeże - omiotła moją twarz. Odetchnąłem i wyszedłem, zamykając szklane wrota za sobą. Głęboki wdech i wydech. Od razu zacząłem biec. Nie miałem zielonego pojęcia gdzie nogi mnie niosą, nie miało to teraz zbyt wielkiego znaczenia. Poddałem się chwili i biegłem przed siebie. Mijałem panią z pieskiem, dilera na zakręcie, a kilka przecznic dalej dobrze wszystkim znane prostytutki. Całkiem ładne, cztery kobiety, w kusych, dopasowanych sukienkach, na zbyt wysokich obcasach. Robiły, co robiły, ale nie były na co dzień zbyt wulgarne. Pomachały w moją stronę cicho się śmiejąc i rzucając luźne komplementy. Mam teorię, że to jedne z tych upadłych aniołów tego miasta, które przyjechały spełniać Amerykańskie marzenia, a zwyczajnie nie poszło po ich myśli i wylądowały na ulicy, kusząc odsłoniętymi udami, nie tracąc przy tym wiary, że przynajmniej zarobią i dorobią się jakiegoś życia.
Mijał mnie wypolerowany, czarny, sportowy samochód. A to pewnie jedna z gwiazdeczek, jadąca na zakupy, napędzić naszą ekonomię, poruszyć obieg pieniądza, wydając grube kwoty na kolejną kurtkę Gucci i koszulę Louis Vuitton. Nie oceniam, nie pogardzam. Każdy ma swoją rolę w społeczeństwie. Ci, którzy mają pieniądze, obracają nimi, też swoje wnoszą.
Zatrzymałem się zaraz u stóp wzgórza i czułem, że muszę się na nie wspiąć, tak jak kiedyś robiłem to z Ryland’em. Zaśmiałem się sam do siebie na tą myśl. Minęło kilka lat. Naprawdę powinienem o nim zapomnieć. I próbowałem. Ale moja odskocznia, szansa na ponowne szczęście uciekła w ramiona innego. A ja dobrze wiem, że powinno się walczyć i przyjąć tą całą heroiczną postawę rycerza, co za wszelką cenę odbiłby to, co mu skradziono, ale to jest jednak życie, nie średniowiecze, czy bajka - w tych realiach nie zawsze to działa. Nie zawsze jest to na miejscu.
Wspinałem się powoli, nie przychodziło to najłatwiej, najprościej. Ścieżka momentami była stroma, a ja nie miałem tej samej kondycji. Oddawałem się pracy i lenistwu, czasem imprezom, które polegały na piciu - na zmianę, na okrągło. Nie byłem nawet w połowie drogi, kiedy brakowało mi już tchu. Opadłem na kolana i zsunąłem się odrobinę z piaszczystego zbocza. Chwilka, żeby odsapnąć i już z tego poziomu rysował się ładny widok na miasto. W połowie drogi czułem już krople potu na skroniach i plecach. Słońce zaczynało intensywnie przygrzewać. Byłem zmęczony. Chciało mi się pić. Nie przemyślałem tej wycieczki, nie planowałem jej. Im wyżej, tym bardziej wlokłem nogami. Po drodze mijałem dziko tu żyjące jelenie i sarny, które zatrzymywały się w swoim rutynowym hasaniu i patrzyły na mnie wryte, uważne. Ze zmęczenia chciałem ignorować wszystko co spotykam na drodze, ale też ekscytowałem się w duszy faktem, że wrócę w to miejsce. Po tak długim czasie.
Mógłbym sobie dać rękę uciąć, że ta wyprawa trwała wiecznie, a każdy kolejny krok wydłużał drogę, zamiast ją skracać, koniec końców jednak dotarłem. Ściągnąłem koszulkę i przetarłem nią swoją spoconą twarz. Oparłem czoło o chłodną, metalową literę H. Jednej ze stron jeszcze słońce nie musnęło, więc ściana nie była rozgrzana. Za nią, przytulona do konstrukcji, umocowana była stara, zardzewiała drabina. Służby ją skróciły, żeby się po niej nie wspinać. Wspiąłem się więc po szkielecie, schowanym z tyłu każdej z liter. Kompozycja stalowych, grubych prętów utrzymywała znak wszystkie te lata w jednym, niezmiennym położeniu. Postawiłem ostrożnie stopę na pręcie, powoli, ale zdecydowanie wskoczyłem na konstrukcję i ostrożnie wspinałem się w stronę drabiny. Jeśli zamierzasz zapytać po co - odpowiem od razu, że nie wiem. Czułem potrzebę. Przeskoczyłem na drabinę, na co odpowiedziała wręcz boleśnie brzmiącym skrzypieniem. Rozsypywała się powoli. Jeszcze trochę, a będzie zupełnie nie do użytku. Stanąłem na małej części pierwszej z liter. I zacząłem powolny spacer w kierunku „O”, balansując nad wysokością, idąc po jednym z prętów. Stopa za stopą, modląc się i szczerze licząc na to, że może chociaż po tym czasie nie straciłem jakiejś gracji. Chwała, że utrzymano litery połączone, bo żaden parkour nie pomógłby mi dostać się tam, gdzie zmierzałem. Po spacerze nad przepaścią, nabuzowany adrenaliną usiadłem na drugim „L”. Przyglądałem się panoramie z uśmiechem. Kochałem to miasto. Naprawdę, z całego serca kochałem. Każdy brudny, obsikany kąt, każdy zasypany kokainą zakręt i każde podwórko przewiercone tanimi nabojami, wystrzelonymi z taniej, łatwej broni, prawdopodobnie użytej bez większego namysłu i bez większego powodu. Każdą z knajp serwujących ociekające tłuszczem burgery, frytki, polane gęstym, tłustym sosem serowym, a żeby czasem nie stracić kilograma, to podane z sporą porcją majonezu. Te wszystkie automaty z coca-colą na stacjach paliw, ludzie atakujący parkomaty, bo mechanizm nie wydał tyle drobnych, ile miał wydać, tą otoczkę VIP i ekskluzywności, w mieście, które jest brudne, śmierdzi używkami, tanim seksem i prostytucją w obskurnym klubie, dosłownie dwie-trzy przecznice od tej całej krainy pieniędzmi, kulturą i marzeniami płynącą. Wiem, że brzmi to obrzydliwie, ale to jednak dom. Każdy znalazłby tu miejsce dla siebie. Kwestia tylko na co cię stać i co jesteś w stanie zrobić, żeby dostać to, czego pragniesz. To miasto ludzi ciężko pracujących. Nowi tego nie rozumieją, po tym jak zobaczą „Żony Hollywood” i „MTV Cribs”, gdzie pokazywane są jednostki, które pławią się w fakcie, że im już się udało. Ale nikt nie pokazuje drogi jaką naprawdę przeszli. Ile razy i ilu mężczyznom taka żona musiała paść na kolana i wysunąć posłusznie język, aby dostać namiary na bogatych, żeby tylko się wkupić. Najpierw sprzedajesz duszę, potem próbujesz ją odzyskać, walcząc i udowadniając, że coś potrafisz i jesteś coś wart. Jak ci się uda, wznosisz się na wyżyny, odzyskujesz siebie razem z poczuciem jakiegoś spełnienia. Albo, ciężko pracujesz każdego dnia na proste cztery ściany i się nimi cieszysz. Absorbujesz radość z każdej najmniejszej rzeczy. Jak dzisiejszy, słoneczny dzień. Przyjemny delikatny wiatr muskający policzki. I możliwość wsunięcia takiego dobrego, tłustego burgera. Dlatego też szanuję te dziewczyny, przechadzające się wzdłuż krawężnika, stawiając krok za krokiem, w równej linii, w tych niedorzecznych szpilkach. Ich łydki zapewne cierpią, zarówno jak i gardło. Jest im ciężko, oddają swoją godność, ostatnie co mają. Jak odważnym trzeba być, żeby się tego podjąć?
Słabi, leniwi i niechętni na szczęście - przegrywają.

Patrzyłem rozmarzony, obserwowałem jak miasto się zmienia z godziny na godzinę, kiedy słońce na niebie złudnie zmieniało swoje położenie. Przymknąłem powieki, poczułem jego dłoń na swoim nagim ramieniu. Delikatnie mnie pogłaskał, pocieszająco.
- Kiedyś i ty z tej ciężkiej pracy staniesz się kimś. Jesteś zdolny, jeszcze będziesz lał alkohol na ważnych bankietach, zobaczysz. - ciepły, łagodny głos. Uśmiechnąłem się pod nosem. - Tęskniłem za tobą. Czekałem, ale nie wracałeś. Bałem się już, że o mnie zapomniałeś, choć może to nie byłoby tak beznadziejnym pomysłem. Pewnie dobrze byś na tym wyszedł.
Kontynuował, więc spojrzałem na niego. Siedział obok, zadowolony, zapatrzony w dal jak miał w zwyczaju. Przyglądał się zawsze wszystkiemu bardzo uważnie. Szukał kadrów. Zaśmiałem się, niedowierzając.
- Gdzie jesteś?
- Przy tobie. - odpowiedział bez zawahania i przeniósł spojrzenie na mnie. Żołądek i serce podeszło mi do gardła. Ciśnienie uderzyło w twarz. Dłonie zaczęły mi drżeć.
- Nie rozumiem, przecież… -zacząłem, ale mi przerwał.
- Zawsze jestem przy tobie, czy tego chcesz, czy nie. - uśmiechnął się ciepło. - Kocham Cię, nie mógłbym cię zostawić, bez Ciebie nigdzie się nie ruszę.
Pogłaskał moją dłoń. Spojrzałem na nią. Była ciepła. Miękka, jasna skóra, delikatna w dotyku. Uniósł ową dłoń i pogłaskał mój policzek. Sam nie wiem nawet od kiedy, od jak dawna płyną po mojej twarzy łzy, jedna za drugą, a za nią kolejna. Tworząc mokre ślady wzdłuż mojego policzka i podbródka, kończąc swoją podróż kapiąc żałośnie słonymi, dużymi kroplami na moje spocone spodnie. Płakałem jak dziecko. Nie wierząc w to, że go słyszę.
- Skarbie, nie płacz, proszę. Jestem przy tobie, jestem twój, tak jak ty jesteś mój. Jesteśmy dla siebie nawzajem. Takich uczuć się nie porzuca, wiesz? - dłuższą chwilę patrzył mi w oczy. Spojrzenie miał tak ciepłe, tak kochające. Wstałem, on podniósł się zaraz za mną, przytulił.
- Przepraszam, przepraszam, że wtedy nie chciałem z tobą jechać, tutaj jest mój dom, moja…
- Billy, wszystko dobrze, poczekam. Spokojnie, będę czekać, dobrze? Wciąż możemy wyruszyć, jeśli tylko będziesz chciał. Tylko mi o tym powiedz. Będę czekać. - mówił miękkim tonem, praktycznie szeptał. Przysunął swoją twarz i delikatnie mnie pocałował. Zupełnie tak jak pamiętam. Delikatne, miękkie, wilgotne wargi, bijące od niego ciepło, jego język tańczący leniwego walca z moim językiem, kiedy w pocałunek wkradło się z czasem zaangażowanie i odrobinka dawnej, głębokiej pasji do siebie nawzajem. Jego dłoń na moim karku. Tak bardzo tęskniłem.

-Hej! Hej! Ty, nie rób tego, proszę! - oderwało mnie z tych cudownych uniesień, to stanowcze, proszące wołanie. Spojrzałem w dół, wciąż zapłakany. Pod znakiem stał jakiś mężczyzna. - Proszę, nic nie rób, zaraz do ciebie wejdę, dobrze? Porozmawiamy i będzie wszystko dobrze, zobaczysz! - nim się obejrzałem, mężczyzna znalazł się na górze, obejrzałem się za siebie. Nie było go. Stałem na tej literze, przy krawędzi, zupełnie sam. Roztrzęsiony, zapłakany jak ostatni kretyn. Spojrzałem na mężczyznę jeszcze raz. Wyciągał do mnie dłoń. - Chodź, podaj mi rękę, nie jesteś sam. Nikt z nas nie jest sam, wszyscy kochamy i cierpimy, przeżywamy. Nie ma szczęścia bez odrobiny bólu, wiesz? Ale ja mogę ci pomóc, wesprzeć. Pomogę ci. Podaj mi dłoń. Zejdziemy stąd… - mówił jak najęty, ja nie do końca rozumiałem.
- Nie, to nie tak, ja tutaj byłem… ze swoim chłopakiem, to nie tak, ja tylko…

Stłumione, ciężkie wołanie. Czerń.

____________

Nelly

8 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podobał ten odcinek, a przynajmniej końcówka z perspektywy Billa, bo strasznie się zawiodłam na Eve. Nie spodziewałam się, że będzie się spotykać z Georgiem. Nic nie mam do niego, ale jakoś... Nie kibicuję im. Widzę ją z Billem.
    Chociaż po tym, jak Kaulitz wspominał swojego chłopaka to mam wątpliwości czy będą razem, czy może Bill będzie miał chłopaka.
    Wzruszył mnie fragment z Billem. Dawno nie czytałam czegoś podobnego i zapomniałam już, jak romantyczny może być Bill w opowiadaniach.
    Na początku rozdziału, podejrzewałam Billa o te morderstwa, ale już sama nie wiem. Jak Eve czytała artykuł o pożarze w hotelu, przez głowę przeszła mi myśl, że to może zrobił Bill i on jest nieśmiertelny albo coś i popełnia przestępstwa, ale nie da się go złapać jakimś cudem.
    Ale to tylko moja wyobraźnia xd
    Podsumowując: w połowie mi się podobało zachowanie bohaterów w tym odcinku, w połowie nie. Nie podoba mi się postępowanie Eve.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Billa wyjdzie obcy, zobaczysz xD!

      I dobrze, dobrze. Pamiętajmy, że wszystko co się dzieje ma swoje powody :D

      Usuń
  2. Do Eve i George'a mam bardzo mieszane uczucia. Ale ja nie czuję wątku ani Eve i Gorge'a, ani Eve i Billa. Ups.
    Natomiast ten wątek z perspektywy Billa--mega. Z czego ja bardziej właśnie czekam na rozwój wydarzeń tych nadprzyrodzonych/z historii Billa/z dziewczyną (zapomniałam imienia)/z morderstwem, niż na wątek more or less romantyczny. No ale to w sumie nic nowego w moim przypadku. :))))
    I zazdroszczę, że potrafisz NAPISAĆ tyle tekstu bez wciśnięcia tam angielszczyzny. Ogólnie piszesz w taki sposób, że czytelnik się nie nudzi i bardzo przyjemnie się to czyta~.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;_; dziękuję. I ten mess romantyczny będzie nam potrzebny :>

      Usuń
  3. Ojej, ta scena z Billem tak smutna i ciepła zarazem...złamała mi serducho. W ogóle koncept chodzenia po literach HOLLYWOOD i widzenie martwego chłopaka to tak bardzo przywodzi na myśl teledysk "Lust for life" Lany del Ray i The Weeknda.
    Nie ogarniam Ewelinki, co to za inwigilacja? Już sobie wyobrażam, jak oburzona byłaby, gdyby to Georg grzebał jej w rzeczach...
    To pewnie ta mała Esme morduje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za dedykację ❤
    Mnie właśnie Eve zaczyna intrygować. Bo niby tak szpera i chce dojść do tego co Bill naskrobał, a nabiera się na Georga pozbawionego emocji i z idealnie czystym kontem. Mnie właśnie Georg bardziej niepokoi. I sama Eve z tego powodu, że jak zauważył policjant, może być niestabilna emocjonalnie i mieć coś z psychiką a więc coś przeskrobać. Nie mniej bardziej ufam Billowi ze złamanym sercem i Eve z koszmarami i potencjalnie zryta psycha niż Georgowi. Oni są bardziej ludzcy i przejawiają emocje. A Georg? Jest jak psychopata. Albo oglądałam za duzo Dextera.
    Co do tego o czym rozmawiałyśmy-nie, oskarżenie nie było oczywiste. Nawet kiedy się wyjaśniło.
    Pisz dalej, pisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aww ;_; Okej. Jestem przy pisaniu rozdziału ósmego już! Leci jak z przebitej tętnicy. Huehue.

      Usuń