2018/07/26

20. Zemsta


Rozdziałom poświęcam teraz więcej czasu, bo chcę, żeby były dopieszczone. Koniec jest blisko. Chcę, żeby był taki, jak należy. Nie chcę niczego psuć pośpiechem. Z tego rozdziału mogę powiedzieć, że jestem dumna.
__________

Podziękowałem za wspólny obiad i poprosiłem go, żeby mnie zostawił. Chciał mnie przytulać na do widzenia, ale mu nie pozwoliłem. Uśmiechnąłem się jedynie blado i przepraszająco. Zwyczajnie go wyprosiłem i zamknąłem drzwi. Przecierałem nerwowo twarz dłońmi. Oddychaj, Bill, oddychaj. Przesłyszało ci się. Jesteś zmęczony. Zniszczony. A jeśli nie? Usiadłem na łóżku zastanawiają się, czy możliwym było opętanie? Może Ryland próbuje przejąć ciało Georga, żeby być bliżej mnie? Może sam postanowił coś robić, żebym się nie zabił. Pytaniem było, co stanie się z Georgiem? To też człowiek, ma swoje w głowie, prawda? Swoje pragnienia, myśli. Co jeśli one już w tej chwili nie są jego? Co jeśli to zbliżenie i cały pomysł z obiadkiem to już nie był w pełni on? Powinienem się cieszyć, czy martwić? Czy powinienem za nim pójść i z nim porozmawiać? Może należy ponownie się upić? Zapalić, żeby przestać panikować? Och, co ja narobiłem? Może teraz powinienem się temu poddać i sprawdzić z kim rzeczywiście mam do czynienia? Poznałbym go w gestach? Dotyku? Najpierw poczekam na wieczór i sen. Krążyłem po pomieszczeniu, nabuzowany energią i niepokojem. Położyłem się w końcu, wciąż nie czując się najlepiej. Najprościej by było, gdyby kelner rzeczywiście był mordercą, właśnie wtedy mnie przy obiedzie otruł, a teraz umarłbym powoli i historia tutaj się dla mnie skończyła. W duszy, po cichutku się o to modliłem. Wszystko byłoby prostsze.

*

Policjant zdenerwowany zszedł do kuchni. — Gustav! Gustav! — Rozglądał się po pomieszczeniach. — Ktokolwiek?! — wręcz warknął niebezpiecznie. Szef kuchni wyszedł z chłodni z rękoma brudnymi od krwi. Podszedł do zlewu, żeby umyć dłonie. Szorował je dokładnie.
— Co się dzieje? — zapytał spokojnie.
— Co tam robiłeś? — Granatowy spytał, instynktownie łapiąc za broń czy swoim biodrze.
— Dostałem świeże mięso, brudna robota — blondyn mruknął, przecierając zaraz czoło wilgotną dłonią. Odwrócił się w stronę stróża.
— Zaprowadź mnie, pokaż. Idź przodem.
— Hej, hej, jestem o coś podejrzany? — kucharz uniósł nieco ton, jednak po chwili zrezygnował z kłótni i ruszył przodem. Zaprowadził Stróża do chłodni, w której leżało rzeczywiście świeże mięso i świeżo pokrojone wnętrzności, takie jak na przykład krowie serca, które rzeczywiście zostawiały mały bałagan.
— I przez krojenie takich pierdółek miałeś tak brudne ręce z krwi? Nie powinieneś nosić rękawic?
— Przy dużej ilości owszem. I niekoniecznie, jeśli dokładnie myje się ręce przed gotowaniem — mówił, a właściwie mruczał pod nosem. Wyglądał na zmęczonego. Tom mu się przyglądał uważnie, a potem dokładnie sprawdził całą chłodnię. Nie miał do czego się przyczepić.
— Okej. Przyszedłem porozmawiać. Między innymi o tym, skąd dostajesz towar. Kto ci przywozi jedzenie na kuchnię i jak je odbierasz w czasie, kiedy hotel jest zamknięty? Ani razu nie widziałem dostawczaka pod hotelem.
Kucharz kiwnął głową na zgodę. — Dostawy przyjmujemy prosto na kuchnię, nie sprzed hotelu. Przód od zawsze jest dla gości, nie do wwożenia worków z ziemniakami. Za chłodnią mamy przejście do podziemi. Tam zjeżdża cały towar, wszystkie dostawczaki. Od zawsze to tutaj tak działało z tego co jest mi wiadomo. Jak kiedyś robiono bankiety, to pilnowano, żeby cała okolica wokół hotelu błyszczała, więc gdzieś jest zamknięty zjazd, zabezpieczony kodem, gdzie dostajesz się pod ulice miasta i prostym korytarzem dostajesz się pod hotelową kuchnię. — Wzruszył obojętnie ramionami. — Czemu pytasz?
— Zaprowadź mnie tam. Pokaż mi, jak to wygląda.
— Czy musisz trzymać tą dłoń na broni? Stresujesz mnie — blondyn rzeczywiście był przejęty i zestresowany sytuacją. — Nic złego nie robię, ani nic nielegalnego. Jesteś gliną, jeśli chcesz to cię zaprowadzę, spokojnie.
— Prowadź — mruknął granatowy, wciąż mając rękę na pulsie, to znaczy, na broni. Szef kuchni nie opierał się więcej, ale wziął klucze i zaczął dobierać się do sporych, masywnych drzwi. Zamek za zamkiem. — Dlaczego są zamykane tak dobrze?
— Takie polecenie obecnego właściciela — blondyn ponownie wzruszył ramionami. Policjant zmarszczył czoło.
— Kto obecnie jest właścicielem?
— Nie wiem. Nigdy go nie widziałem, jestem jedynie w kontakcie z menadżerem, bo to on przekazuje mi wynagrodzenie za pracę i z nim ustalałem zawsze wolne i inne sprawy.
— A kim jest menadżer?
— Właściwie nikim zbyt przejmującym. To kobieta. Mieszka na obrzeżach miasta, praktycznie nigdy hotelu nie odwiedza, ciężko się nawet do niej dodzwonić, ale jak piszę maila o wolne z wyprzedzeniem, to nie zawiedzie. I wypłaty są na czas. Nic więcej mnie nie interesowało nigdy — mówił, aż drzwi z ostatnim przekręceniem mechanizmu w zamku ustąpiły. Mężczyzna zaczął je powoli, z trudem otwierać. Drzwi były ciężkie. Między nimi, a framugą przecisnął się szczur i rzucił się do ucieczki. — Cholera! Tyle trutek zostawiłem, a dalej się jakichś znajdzie. Będzie trzeba pozostawiać pułapki! — wrzasnął zdenerwowany i pobiegł zamknąć te z drzwi i szafki, które mógł zamknąć. Granatowy ani się ruszył, czekał. Zerkał jednak na to co jest za wielkimi wrotami. Betonowa podłoga prowadząca do starej windy. Kiedy tylko blondyn wrócił, puścił go przodem. Ruszyli w stronę metalowych, rozsuwanych ręcznie, składanych drzwi. Dostali się do środka windy i zjechali piętro niżej. Droga pod ziemię była hałaśliwa. Wszystko dookoła huczało i skrzypiało. Brzmiało to trochę, jakby zaraz wszystko miało się rozlecieć z nimi w środku. Gustav jednak był spokojny.
— Rozumiem, że mimo tych odgłosów, jakiś sanepid uznał, że winda jest bezpieczna dla pracowników?
Kucharz kiwnął głową na zgodę. — Dalej przewozimy tędy te wszystkie kilogramy jakie przywożą i nic się nie dzieje. To po postu stara winda — rzucił, po czym się zatrzymali. Blondyn rozsunął drzwi i pierwszy wyszedł na krótki chodnik. Podziemia wyglądały nierealnie. Był to wielki, wysoki i szeroki, słabo oświetlony tunel, gdzie czasem gdzieniegdzie migało światło, a na drodze tunelu nagle był kawałek chodnika i winda. Cała reszta była pusta i cicha. Nie tknięta graffiti, czy żadną inną formą wandalizmu, która pozwoliłaby uznać, że ktoś się tutaj zapuszcza. Patrząc na niekończącą się drogę tunelu, Granatowego przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
— Skąd wiesz, że towar przyjechał?
— Dostaję telefon.
— Od kogo?
— No, od dostawcy.
— To zawsze ta sama osoba?
— Nie. Ludzie kiedyś mają wolne — zaśmiał się cicho. Kucharza tunel nie wzruszał.
— Skąd zawsze przyjeżdżają? Z prawej, czy z lewej strony?
— Tego nie wiem. Kiedy zjeżdżam windą, to już wypakowują całe palety i kosze do odbioru — odpowiedział, a Tom zaczął się po cichu zastanawiać. Dostał kolejny element układanki, który nijak mu do czegokolwiek pasował.
— Okej, dziękuję. Tyle chciałem zobaczyć. Wracajmy.

*

Poddawano mnie serii badań. Zadawano pytanie za pytaniem. Pierwszą ich decyzją było podanie mi kroplówki z czymś, co miało mnie wzmocnić, po tym jak usłyszeli, że ciągle wymiotuję. Zakładam więc, że to zapewne jakieś witaminy, minerały, czy coś w ten deseń. Zostawili mnie na chwilę. Patrzyłam na skraplające się płyny, które potem podróżowały do moich żył. Mimo tego, że nie bardzo rozumiałam co się dzieje i martwiłam się o Toma, to jednak w końcu poczułam wewnętrzny spokój. Odetchnęłam cicho z ulgą i nim zdążyłam się zorientować po moich skroniach płynęły łzy. Tym razem z radości. Czułam się bezpiecznie. Wtuliłam się w poduszkę i cieszyłam się spokojem. Łzy kołysały mnie powoli do snu. Spałam może dziesięć minut, po raz pierwszy od dłuższego czasu był to sen bez żadnych koszmarów, rozmów, czy podróży w czasie. Już tak krótki, ale spokojny sen dodał mi nieco energii. Obudził mnie uśmiechnięty pan doktor. Przypominał mi trochę detektywa z hotelu. Ale ten pan miał mocniejszą szczękę i łukowaty nos, który nadawał mu charakteru. — Dobry wieczór, Panno Greenwood — uśmiechał się mówiąc. Brzmiał przyjaźnie. — Mam kilka pytań.
— Dzień dobry — uśmiechnęłam się lekko i podniosłam, żeby usiąść. — Myślałam, że wypytano mnie już o wszystko.
— No widzi pani, a jednak — zaśmiał się ciepło. — Wymiotowała pani ostatnio, tak? Zdarzało się to wieczorami?
— Nie, jedynie rano, po niespokojnych snach.
— W porządku. — Kiwnął głową.
— Zmęczenie?
— Jak mówię, źle sypiam. — Kiwnęłam lekko na zgodę, obejmując się zaraz ramionami.
— Zmiany nastrojów?
— Sama nie wiem. Może? Sporo się dzieje — mruknęłam. Doktor odmruknął pod nosem.
— W porządku, przeprowadzimy jeszcze jedno badanie krwi. — Uśmiechnął się. — Obiecuję, że ostatnie. — Mrugnął w moją stronę. — I będzie pani mogła odpocząć — powiedział, po czym wyszedł. Po kilku minutach przyszła miła pielęgniarka, która już wcześniej koło mnie krążyła. Ponownie pobrano mi krew. Oznajmiła też, że za pół godziny powinnam dostać kolację. Podziękowałam, choć nie miałam zbyt wielkiej ochoty na jedzenie. Zainteresowałam się jednak telefonem na korytarzu. Wyszłam na korytarz ciągnąc za sobą nową kroplówkę. Poprosiłam jedną z pielęgniarek o możliwość wykonania telefonu.
— W porządku, proszę dzwonić, jeśli to pilne.
— Dziękuję. Jednak miałabym jeszcze jedną prośbę — zaczęłam niepewnie. Czułam, że nadużywam dobroci. — Czy mogłaby pani znaleźć numer do hotelu Roosevelt? Zadzwoniłabym bezpośrednio do swojego partnera, ale nie pamiętam numeru. Liczę, że recepcja mnie do niego przełączy — uśmiechnęłam się łagodnie. — Proszę, to dość ważne. Nie wie, że jestem w szpitalu.
— Jasne, nie ma problemu, niech się panienka nie stresuje na zapas. Już szukam. — Uśmiechnęła się serdecznie, po chwili wręczając mi zanotowany niedbale numer. Wystukałam cyferkę po cyferce i czekałam na połączenie, trzymając się stojaka na kroplówkę.
— Recepcja, hotel Roosevelt, w czym mogę pomóc? — usłyszałam głos Marthy i odetchnęłam, że ktoś jednak odebrał.
— Martha? Tutaj Eve Greenwood. Połączysz mnie z moim pokojem, albo po prostu znajdziesz mojego stróża i dasz go do telefonu? Zależy mi. Jestem w szpitalu i nie mam zbyt wiele czasu.
— Okej, jasne, proszę mi dać chwilę. — Słyszałam jak kobieta odkłada telefon. Zaraz potem usłyszałam jej żwawe kroki. — Przepraszam? — Martha złapała funkcjonariusza, kiedy akurat wychodził z kuchni przepraszając szefa kuchni. — Panna Greenwood dzwoni ze szpitala. Telefon czeka na recepcji, chyba, że woli pan, żebym przełączyła rozmowę do pana pokoju? — zapytała uprzejmie. Granatowy jednak ruszył w pośpiechu do głównego holu, po drodze rzucając tylko niedbałe „Nie trzeba, nie trzeba!”. Złapał za telefon.
— Hej, co ci jest? Wszystko w porządku? Co mówią lekarze? Tracę tutaj zmysły zamartwiając się o ciebie — atakował pytaniami.
— Badają mnie, pobierają krew, podpięli mnie do kroplówki, bo jestem osłabiona. Nic mi nie jest. Dlatego chciałam zadzwonić. Wszystko w porządku, dobrze? Nie musisz się martwić. Byłam na policji, sprawdzali co wiem, a czy przy tym nie ściemniam. Wzięli mnie chyba trochę za wariatkę, albo ciężko chorą. Pokierowali mnie do lekarza, a lekarz tutaj.
— Okej, w porządku. Kiedy cię wypuszczą?
— Nie wiem, skarbie. Nie wiem. Pewnie rano przyjdą z jakimiś wynikami, to się czegoś dowiem. Więc zostaję na noc. Co potem to dam ci znać, dobrze? Albo ty do mnie dzwoń. Nie wzięłam swojego telefonu, ani nie pamiętam twojego numeru, ale ty zawsze możesz spróbować zadzwonić na oddział. Panie pielęgniarki są bardzo miłe, więc może mnie zawołają — mówiąc uśmiechnęłam się do kobiety za ladą. Słyszałam ciężkie westchnienie z jego strony. Czułam, że jest zestresowany.
— No dobrze. Zadbaj o siebie. Odpoczywaj i korzystaj z opieki. Już dawno powinnaś ją dostać — mruknął zdenerwowany.
— Wiesz, że to nie twoja wina, tak? Nie wymyślaj głupot. Wiem co ten twój ton oznacza.
— Przepraszam.
— Nie przepraszaj, wszyscy przechodzimy przez jakiś koszmar. Wyśpij się, ja spróbuję zrobić to samo i zadzwoń proszę do mnie rano. Nie każ mi proszę czekać, bo lekarz jest przystojny — rzuciłam z uśmieszkiem pod nosem. Zaśmiał się ciepło. To właśnie chciałam usłyszeć. — Lubię kiedy się śmiejesz. Do jutra?
— Do jutra. Dobranoc, mała. Kocham Cię — słyszałam w tonie, że rozpromieniał, ale za to ja trochę skamieniałam. Nie słyszałam jeszcze żadnych wyznań z jego strony.
— Dobranoc — mruknęłam cicho, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu, który pchał mi się na wargi. Poczułam się wręcz lekko zawstydzona. Nikt nigdy mi wcześniej tego nie powiedział. Nie wiedząc co odpowiedzieć i czując, jak się wewnętrznie rozpływam, jednocześnie też walcząc z własnym zakłopotaniem w końcu się rozłączyłam. Roześmiałam się cicho sama do siebie. Pielęgniarka patrzyła na mnie jak na wariatkę, ale nie patrzyła pogardliwie. Była rozbawiona. — Dziękuję bardzo — rzuciłam niezręcznie. — Za możliwość użycia telefonu — wydukałam. — To ja już pójdę — rzuciłam i uciekałam do pokoju pchając kroplówkę z powrotem do pokoju. Widziałam tylko jak kobieta kiwa głową, tak jak robią to starsze panie rozbawione beztroskimi nastolatkami. Nie czułam się już nastolatką, na pewno też nie byłam beztroska, ale wyobrażałam sobie jak moje zachowanie musiało wyglądać z boku i w pełni rozumiałam jej reakcję. Wróciłam do łóżka. Położyłam się, przytulając się do poduszki. Szybko się zorientowałam, że nie mam ze sobą żadnych rzeczy. Nic na przebranie, ani nawet szczoteczki do zębów. Nie mogli mnie więc przetrzymywać dłużej niż dzień. Odłączyli mnie od kroplówki, a jakiś czas później przyjechała kolacja. Rozluźniłam się, Granatowy poprawił mi humor, więc zjadłam całkiem ochoczo. Po kolacji podeszłam do okna przyjrzeć się miastu w końcu z innego punktu niż dotychczas. Uśmiechałam się pod nosem, pozwalając puścić wodze fantazji. Myślałam o swoim małym domku, czy mieszkanku, na obrzeżach miasta, w zielonej i spokojnej okolicy. Miło byłoby popijać świeżo mieloną, gorącą kawę, cieszyć się jej zapachem, ciszą zmąconą jedynie cichymi krokami Toma, który podszedłby, żeby mnie przytulić, objąć w talii i ucałować moje ramię. I jak dobrze byłoby się kłócić o to, czy na śniadanie robimy naleśniki, czy gofry. Po śniadaniu utrudniać mu wyjście do pracy, droczyć się, żeby upewnić się, że po całym dniu będzie szybko do mnie wracał. Zaśmiałam się cicho pod nosem i oparłam czoło o chłodną szybę okna. Wieczorami oglądalibyśmy na tyle nudne filmy, że zamiast je oglądać, rozmawialibyśmy o tym jak nam minął dzień. Zamówilibyśmy chińszczyznę, jeśli dzień był intensywny. W innym wypadku sami próbowalibyśmy różnych kuchni i wspólnych kulinarnych eksperymentów. Weekendy spędzalibyśmy nad jeziorem, czy na wycieczkach po okolicy. Czasem organizując sobie jakąś randkę, a czasem leniąc się pół dnia w łóżku, nie mogąc się od siebie oderwać. Mruknęłam zamyślona pod nosem i wróciłam do łóżka. Nie męczyłam się. Szybko usnęłam zaplątana w pościel. Śniłam o samych dobrociach. Sen był przedłużeniem myśli i marzeń związanych z przyszłością.

*

— Czekałam na ciebie — usłyszałem jej niebiański, łagodny głos. Kiedy się podniosłem, zobaczyłem ją siedzącą na brzegu mojego łóżka. Od kiedy jej powiedziałem prawdę, teraz okrywała swoje ciało ciaśniej lekkim, przeźroczystym materiałem jaki ją otulał.
— Chciałem szybko do ciebie wrócić — podniosłem się, pilnując swojego okrycia. — Widzisz co robię, znasz moje myśli. Uważasz, że jestem beznadziejnym detektywem? — zapytałem. Pokiwała głową przecząco. Uśmiechała się patrząc na mnie przenikliwie.
— Robisz co możesz. Wszyscy robicie, co możecie.
— Możesz nam pomóc? — zadałem kolejne pytanie. W odpowiedzi dostałem cichy śmiech. Odwróciła spojrzenie. Podniosła się i zaczęła krążyć po moim pokoju. Tańczyła lekko, widziałem, że się zastanawia.
— Jak ja miałabym wam pomóc?
— Eveline ci pomogła. — Uśmiechnąłem się. — Myślę, że informacje z twojej strony byłyby miłe, jeśli widzisz i słyszysz to co się dzieje w tym budynku. — Jej spojrzenie wróciło. Było ostre. Nie ufała mi. Bałem się, że posunąłem się za daleko, zbyt szybko.
— Przysługa należy się więc Eveline, nie tobie.
— Ale ja pracuję dla niej. Na pewno widziałaś, że nie jest z nią najlepiej — ciągnąłem temat, śledząc ją spojrzeniem.
— Chodź na dach. Będę czekać — rzuciła zdecydowanie, podskoczyła i w obrocie rozpłynęła się w powietrzu przed moimi oczami. Poderwałem się, żeby cokolwiek na siebie ubrać i rzuciłem się na korytarz do windy. Zdawała się nie działać, ruszyłem więc schodami. Szybko jednak przypomniałem sobie, że nie mam już dwudziestu lat. Bolały mnie kolana, płuca nie wyrabiały, a serce obijało się w mojej klatce piersiowej niemiłosiernie i desperacko. Uspakajałem oddech. Zapewne nie musiałem biec. Zapewne by poczekała, jednak pośpiech był naturalną i pierwszą myślą jaka pojawiła mi się w głowie. Może mną kontrolowała, może jest mistrzynią manipulacji. Nie zastanawiałem się więcej i po uspokojeniu oddechu wspiąłem się na kilka ostatnich pięter. Popchnąłem drzwi i wypadłem na przestronny plac na dachu. Siedziała na krawędzi, bujając nogami nad wysokością. — Nie wiem, czy mogę ci ufać — powiedziała. Odsapnąłem i podszedłem.
— Nie masz powodów, żeby mi nie ufać.
— Dlaczego koło mnie nie usiądziesz? Nie masz się czego bać, to tylko sen — mówiła, kiedy ja przypomniałem sobie, o sytuacji kiedy Billa sen przywołał na ten dach i prawie go zabił. Odetchnąłem cicho. Podszedłem i usiadłem ostrożnie, pilnując równowagi. Trzymałem się mocno krawędzi. Widok na miasto był ładny, ale spoglądając w dół można było nabawić się zawrotów głowy. Zaśmiała się cicho widząc moje nerwy. Uśmiechnąłem się niemrawo, nieco przepraszająco. Zrozumiałem, że to ja nie ufałem jej, nie na odwrót. Wziąłem głęboki wdech, wydech i próbowałem się rozluźnić. Uśmiechała się uroczo. Byłem na właściwej drodze. — Powiedziałam ci ostatnio, że jesteś inny. Czy wiesz dlaczego? — rzuciła. Pokiwałem głową jednocześnie odpowiadając, że nie wiem. Zastanawiałem się, czy i teraz słyszy moje myśli. Patrzyła mi w oczy przejmująco, uśmiechnęła się rozkosznie, po czym odwróciła wzrok. — Jesteś czysty. Nieskazitelnie czysty. Dlatego wciąż żyjesz. Na swojej drodze nigdy przedtem nie spotkałam tak niewinnego mężczyzny. Nie jesteś w stanie przypomnieć sobie żadnych grzechów, czy win, bo miałeś ich tak niewiele. W dodatku większość była wciąż niewinna, bardziej wynikająca z wieku, niż z szczerych chęci i intencji. Jesteś po prostu dobrym człowiekiem — westchnęła cicho. — Po sytuacji z Terrym, po tym jak odeszłam i utknęłam tutaj z powodu niemej zgody na morderstwa, czy karmienie ludzi złudnym szczęściem, które uzależnia, doszłam do wniosku, że muszę się jakoś odkupić. Od swojej śmierci pilnowałam, żeby żaden mężczyzna, który w moim budynku zdradza, bije, znęca się nad kobietami i jest nieczysty nie był w stanie stąd wyjść. Nie potrafię pojąć dlaczego ludzie sobie to robią. Dlaczego łamią sobie serca, kiedy są zakochani. Nie raz widziałam pary, gdzie kobieta była zapatrzona w mężczyznę jak w obrazek, gotowa wychodzić za mąż, gotowa poświęcić życie, ale dla wybranków to zawsze było za mało. Koniec końców i tak zabierali koleżankę swojej ukochanej do innego pokoju, kiedy ta nie patrzy, zajęta przez towarzystwo — zaśmiała się smutno. — A nawet zdradzając pozostawali podli. Wykorzystywali swoje ofiary. Bez czułości, bez emocji, dobierali się agresywnie do bielizny i przyciskali nadgarstki do pościeli. Po wszystkim wracali do swojej dziewczyny, całując ją w policzek i przytulając, jakby nic nie zaszło te niecałe pięć minut temu. Nie mogłam na to patrzeć. Chciałabym, żeby ktoś był tam gdzieś dla mnie, kiedy to przytrafiało się mi — spojrzała na mnie, widocznie szukając oparcia. Ja zacząłem rozumieć sytuację i nie byłem w stanie wyrwać się z amoku. Ująłem jedynie jej delikatną dłoń. Odpowiedziała uśmiechem. — Potem widziałam też mężczyzn z mężczyznami. Zakochani na śmierć i życie. Niestety ponownie, jedna strona kochała bardziej. Dla jednego z nich, ten związek był wakacyjnym romansem, który wymknął się spod kontroli. Pokochał, mocno i głęboko, ale w domu czekała na niego żona. Czekała niecierpliwa i stęskniona na powrót męża z delegacji. W pewnym momencie on bawił się już nimi obojgu. Jemu obiecywał gruszki na wierzbie, chciał mu je rzeczywiście dać, ale nie był w pełni szczery. Nigdy nie powiedział mu prawdy. Ją za to karmił kłamstwem za kłamstwem, raz po raz przedłużając swoją delegację, wymyślając niestworzone i nierealne problemy i kolejne zlecenia, które go tutaj zatrzymywały. Jestem przekonana, że gdyby jego żona się dowiedziała… — Głos jej zadrżał. — Zapewne byłaby zrozpaczona! Zostawiłby ją dla niego, albo zostawiłby go i wrócił do niej, udając, że nic nie zaszło. Na to też nie mogłam pozwolić, wiesz? Rozumiesz? Od dziesiątek lat patrzę na te niemoralne czyny. Na miłość karmioną kłamstwami, miłość przepełnioną agresją i manipulacją. A to wszystko pod moim dachem. W miejscu, w którym umarłam. — Miała problemy z mówieniem. Głos ugrzęzł jej w gardle. Wszystko rozumiałem. Było mi jej żal, cholernie żal. Nie byłem nawet na nią zły. Byłem co prawda nieco przerażony, ale przede wszystkim było mi smutno. Z roztrzęsionymi dłońmi, przysunąłem się bliżej.
— W porządku, w porządku. Chodź, przytul się — powiedziałem. Sam miałem łzy w oczach. Co mogę zrobić? Nie mam jak, ani po co jej osądzać. Jest już w najgorszym miejscu, w jakim może być. Jest między czyśćcem, a piekłem, jest martwa z powodów, jakie widuje na co dzień od dziesiątek lat. Moja ocena, czy mój osąd nic nie zmieni. Sprawi może jedynie, że będę kolejnym, który patrzy na nią z góry. A też nie wyślę jej do więzienia. Odetchnąłem i ciepło ją do siebie przytuliłem. Zapadła się w moich ramionach. Wtopiła się we mnie. Teraz zauważyłem jak bardzo jest krucha. Rozumiałem, że wierzyła, że musi to robić, że to sposób na jej wolność. Pozwoliłem jej płakać. Głaskałem jej gładkie, lśniące włosy i nagie, chłodne ramię.
— Najgorsze jest to, że robię co mogę, a nie czuję, żebym robiła jakieś postępy. Boję się. Nie chcę tu pozostać na zawsze. Chcę wrócić i poznawać życie na nowo. — Ocierała łzy. Nie odsuwała się.
Siedzieliśmy w ciszy, patrząc na miasto.
— Raja? — Spojrzałem na nią po dłuższej chwili nieco zamyślony. — Skąd wiesz, jaki jest twój cel? Czy kiedy umierasz, ktoś mówi ci jakie jest twoje przeznaczenie? Co masz robić, żeby się odrodzić? — zapytałem. Pokiwała głową przecząco. Spiąłem się lekko. Chciałem jej powiedzieć co myślę, ale nie byłem pewien czy mogę. Nie byłem pewien jak zareaguje. Zastanawiałem się chwilę. — Cenisz szczerość w wszelakich znajomościach i związkach prawda? Mogę ci powiedzieć co o tym myślę? — Patrzyła na mnie, jakby szukając zamiarów w moich oczach. Patrzyłem na nią teraz inaczej. To nie było przenikliwe spojrzenie, ale spojrzenie niepewne siebie. Przestraszone, bojące się opinii, oceny, ruchu ze strony drugiej osoby. Słuchała moich myśli, szukała powodów w moim spojrzeniu, żeby upewnić się, że nie skrzywdzę jej choćby nawet słowem. Pogłaskałem delikatnie, kciukiem jej policzek. — Wszystko okej, tak? Nic ci nie zrobię. Nie oceniam cię. Moje myśli to tylko moje myśli, na temat sytuacji, nie jest to atak, ani nic personalnego, dobrze? — mówiłem łagodnie. Patrzyła na mnie jak przestraszona sarenka. Jej spojrzenie było ciemne i głębokie. Niepewnie kiwnęła głową na zgodę.
— W porządku.
— Ufasz mi?
— Nie. — Widziałem, że boi się powiedzieć więcej. Jej spojrzenie się zaszkliło. Trzymała się mnie mocniej, jakby to teraz ona się bała, że spadnie w przepaść, jaką mieliśmy pod stopami.
— Słuchaj, rozmawiamy jak przyjaciele, jak dobrzy znajomi. Szczerze, spokojnie, bez agresji. Jesteś ze mną bezpieczna. Może miałaś kiedyś takie przyjaciółki, a może rozmawiałaś tak z rodzicami, kiedy byłaś dzieckiem. Po prostu im mówiłaś swoje zdanie i albo je akceptowali, albo nie. Nie było to istotne, bo to twoje zdanie. Opinie nie stanowią istoty. — Pogłaskałem jej dłoń. — Myślę, że… Okej, najpierw się upewnię. Raja, czy te wszystkie morderstwa bez żadnych śladów, dowodów to twoje dzieło? To z twojej ręki, dla odkupienia, tak? — zapytałem.
— Nie wszystkie. Czasem to on atakuje. Ja… — zawiesiła na chwilę głos. — Ja robię zdrajcom to, co on zrobił mi. Duszę — powiedziała, zaraz spuszczając głowę. Żal? Poczucie winy?
— Myślałem, że cię utopił.
— Udusił pod wodą. Trzymał mnie pod nią, ale trzymał tak mocno, że udusił — mruknęła cicho.
— W porządku. W porządku. — Głaskałem, próbując dodać jej otuchy. — Myślałaś może, że jeśli nie robisz postępów, pozostajesz tam gdzie jesteś, to może cel, który przyjęłaś nie jest właściwy? Może twoim zadaniem wcale nie jest zabijanie? — Nie odpowiedziała. Zapanowała głęboka cisza, wypełniona ciężkimi przemyśleniami. Czułem, że ze sobą walczy. Wtuliła się we mnie mocno, szukając schronienia i ucieczki. Kołysałem się lekko. Patrzyłem w dół. Przestałem się martwić wysokością. Przestałem się martwić czymkolwiek. Jeśli miałbym umrzeć, to umrę. Choćby nawet z jej ręki. — Czy możesz mi obiecać, że to przemyślisz? Że już nikogo nie zabijesz i spróbujesz pomyśleć, co może być nowym celem? — oparłem policzek o czubek jej głowy i szeptałem cicho. Pokiwała lekko głową na zgodę. — Wierzysz jeszcze w miłość? Prawdziwą, czystą i szczerą?
— Nie wiem, nie jestem pewna. Po tym wszystkim i widząc tak wiele ludzi, naprawdę nie wiem — odpowiedziała szczerze.
— Może dlatego nie widzisz się z córką? Poszłaś w jego stronę, kierując się zemstą, złością. Spróbuj przebaczyć. Wiem, że sugeruję i proszę o wiele, ale spróbuj przebaczyć i odzyskać dawną siebie. Nie możesz się zając córką, nie czując miłości. Myślałaś o tym kiedyś w ten sposób? — Odpowiedziała mi cisza, ale wiedziałem, że słucha i przyjmuje to co mówię. — Zabił cię, Raja. Umarłaś. Zrobił ci krzywdę, ale jesteś tutaj, żeby zawalczyć o nowe życie. Musisz przestać opłakiwać to, które straciłaś. Może czyściec nie jest miejscem odkupienia, ale miejscem do zaleczenia ran? Nie byłaś złą osobą, ani nie jesteś. Jesteś w szpitalu, gdzie odmawiasz kroplówki ze szczęściem. Może to miejsce na reset i odnowę. Nikt nie wraca do tego świata zły, prawda? Dzieci rodzą się pełne miłości, zapatrzone w rodziców. Może to jest twój cel — mówiłem. Czułem jak jej ciało delikatnie drży. Ponownie płakała. — Proszę o wiele, ale nie jesteś z tym sama. Jestem tutaj. Masz tą przewagę, że zawsze możesz mnie do siebie w śnie zawołać. Zawsze cię przytulę, jeśli będzie trzeba. — Uśmiechnąłem się. Zaśmiała się cicho, z mokrymi policzkami.
— Dziękuję, że wróciłeś. Dziękuję, że zawsze wracasz — szepnęła. Wtuliła się we mnie najmocniej jak mogła i szarpnęła mną mocno w bok. W ciasnym splocie, okryłem ją dłońmi, chroniąc przed upadkiem. Spadaliśmy z dachu. Powietrze owiało moją twarz. Poczucie nieważkości, ale i lęk, adrenalina, przyspieszone bicie serca. Już prawie chodnik, zaraz oboje się rozbijemy i zginiemy.

Poderwałem się na łóżku, z krzykiem, łapiąc głęboki oddech. Cały się trząsłem. Cały byłem spocony, wciąż przerażony i wciąż w głębokim szoku. Serce uderzało mocno i szybko, jakby chciało się wyrwać z klatki piersiowej. Zamierzałem już przetrzeć twarz dłońmi, kiedy zauważyłem zmiętą ciasno karteczkę w jednej ze swoich dłoni. Rozłożyłem ją delikatnie. Papier był pożółkły, widocznie stary i zniszczony. Na karteczce, ładnym, ukośnym, zgrabnym pismem widniał napis:

„Twoje serce złote, 
dźwięk bicia
już tęsknym.”

____
Nelly

5 komentarzy:

  1. Absolutnie sie nie dziwie, że jestes dumna z twgo odcinka :3 jest dobrze, lekko napisany i mam niedosyt bo chciałabym przeczytać wincyj! Daj wincyj! :33

    OdpowiedzUsuń
  2. Już miałam nadzieję, że wyjaśnisz, co dzieje się z Eveline. Szkoda, że tego nie zrobiłaś. Jednak zrekompensowałaś to opisem rozmowy Raji i detektywa. Byłam przekonana, że oni spotykają się w rzeczywistości, a nie we śnie, więc zaskoczyło mnie to, że spadali z dachu i mężczyzna obudził się w łóżku. Ciekawe, co oznacza ten napis.
    Nie mogę doczekać się kolejnej części.

    OdpowiedzUsuń
  3. Napiszę taki zbiorczy teraz. Przemyślenia. Przed rozdziałem 20 miałam trochę nadzieję, że ktoś zginie i to w jakiś sposób popchnie sprawę do przodu. Może Bill zabije swojego nowego adoratora? Albo ktoś, jakiś duch, poważnie skrzywdzi Eveline. (Zastanawiam się, czy nie jest w ciąży?)
    Chciałabym, żeby Bill w końcu wyzwolił się z przeszłości i odzyskał radość życia, przyjemna postać, życzę mu jak najlepiej. Pan detektyw super, ale coś mi za dużo tej dobroci, podejrzane. Nie ufam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oczywiście, że mnie nie zalogowało. Dzięki.

      Usuń